1. N
agle wszystko stało się dla nas
krajobrazem1
. Mówimy i pisze-
my o mentalnych, intelektual-
nych, kulturowych, medialnych,
artystycznych krajobrazach. O pejzażach
miejskich, politycznych, ideowych i ideolo-
gicznych, kulinarnych, wydawniczych, roz-
rywkowych i designerskich. O psychicznych,
wewnętrznych, książkowych, akademickich.
Nasze pragnienie krajobrazu daje możliwość
zobaczenia w nim jednej z najbardziej wielo-
wymiarowych metafor współczesności. Czymże
nie jest dla nas pejzaż, w czymże nie widzimy
pejzażu?
Krajobraz jest skrawkiem krainy i przestrzeni
i wydaje się nam, że zdołaliśmy podejrzeć jego
właściwości, określamy jego ukształtowanie,
ale także spójność i zwartość. Tak wyznaczamy
1
Terroir (z franc. – okolica) – unikatowy splot warunków
geologicznych i klimatycznych, w których wytwarzany jest
dany produkt spożywczy, co nadaje mu ściśle określony
i niepowtarzalny charakter (przyp. red.).
Jurko Prochaśko
TERROR TERROIRU
obraz krajobrazu. Kraj wyposażony w an-
tropologiczny „obraz” staje się krajobrazem.
Z krajobrazów składamy sobie, układamy sobie
kraje, rozpadające się następnie, dzielące się
dla nas na obrazy, w których usiłujemy znaleźć
schronienie albo wręcz się zadomowić.
Ciekawi mnie i niepokoi nie tyle objętość
krajobrazowej metafory (bo tak naprawdę
nie wiadomo, co właściwie ona obejmuje),
ile jej wszechogarnialność, jej powszechność
w naszych czasach, jej wszechobecność oraz –
jak się wydaje – jej zdolność do anektowania
coraz to nowych, dziwniejszych i bardziej
zaskakujących regionów znaczenia. Powstają
więc efekty semantyczne, które – zdaje się –
urzekają nas i nawet zadowalają. Coś musi tu-
taj być takiego, coś musi jednak tutaj być. Co
takiego daje nam metafora krajobrazu, czego
nic poza nią nam nie daje, do czego otwiera
dostęp, co odsłania, co umożliwia? Dlaczego
jest w nas tak głęboka potrzeba myślenia kra-
jobrazami, przedstawienia sobie krajobraza-
mi, konceptualizacji krajobrazami. Co takiego
ujawnia o naszym stanie i statusie?
Czyżby rzecz polegała tylko na tym, że w me-
taforze „pejzażu” brakuje oczywistej i wi-
docznej hierarchii, że synchronia ma tutaj
wyraźną przewagę nad diachronią, syntag-
matyka nad paradygmatyką? Czy też właśnie
„krajobraz” jest tym, na co nas jeszcze stać.
Być może na więcej już nie mamy ani siły, ani
odwagi. Brak nam już siły nawet na para-
dygmatyczne utrzymanie „kraju”, co dopiero
„świata”. Byłoby nam na rękę, byłoby miło,
gdyby świat zarówno rozpadał się na krajo-
brazy, jak i składał się z nich, mógłby w razie
potrzeby szybko się złożyć, z ich nanizania,
przylegania, przesuwania, alternacji – i na-
kładania na siebie.
Czyżby rzecz polegała tylko na przewadze,
jaką daje syntagmatyka, syntagmatyczny
sposób przeżywania świata: odmowa hierar-
chii, płynność przejść, sama płynność jako
autoportret 2 [49] 2015 | 66
2. taka, tranzytywność, dyspozytywność topiki?
Przecież między krajobrazami niby nie ma
granic, a jednak one są – wprawdzie w wy-
obraźni, lecz wytrwale, w przeciwnym razie
krajobrazy nie byłyby krajobrazami. Właśnie
ta ambiwalencja jest ciekawa: rozgraniczenie
bez granic, umiejętność przeprowadzenia
odgraniczeń nie za pomocą twardych krzy-
wików, lecz miękkich – umiejętność zmien-
nego i płynnego określenia tego, co jest czym
i gdzie co jest.
Elementy przyrody – dźwięki, grupy – sło-
wa, krajobrazy – zdania, świat – język. Ale
krajobrazy to także spójne teksty, to zdolność
historii, potencjalność opowieści. To w ogóle
niepozbawiony diachronii świat. Krajobrazy
tylko na pierwszy rzut oka są pozbawione pa-
radygmatyki. Myślenie krajobrazami zakłada
syntagmatykę świata, ale także możliwość
rzetelnej wewnętrznej paradygmatyki samego
wyodrębnionego krajobrazu. Być może rzecz
nie polega tylko na syntagmatyce, lecz także
na pragmatyce. Pragniemy nie tylko płynności
i przejść, lecz także wyodrębnienia i „przeby-
wania/przebywań”. W tym sensie krajobraz
jest doskonałym konstruktem.
Ale nawet akt „pejzażowania” wymaga więk-
szej siły konceptualnej, niż może się wydawać
na pierwszy rzut oka. Krajobrazy najczęściej
mają dużo fałd, są całe pofałdowane – dlatego
są złożone. Pomiędzy te fałdy my wkładamy
swoje zakładki, i tych zakładek jest coraz wię-
cej, krajobrazy obrastają zakładkami, zakładki
sterczą z fałd krajobrazów i trzepoczą na wia-
trach i w przeciągach interpretacji.
Język składa się ze zdań, z ciągu spójnych zdań
– świat składa się z ciągu krajobrazów. To już
nie przyroda – to właśnie świat. Świat życia,
niedający się pomyśleć bez krajobrazu; jego
podłoże, naturalny skrawek, skiba, na której
wszystko się odbywa.
Wiara w to, że świat składa się ze znaczeń,
układa się w znaczenia, że jest zbiorem zna-
czeń, podczas gdy krajobrazy są ich kwintesen-
cjami i reprezentantami. Biblioteka krajobra-
zów tworzy encyklopedię uniwersalnych, ale
niepowtarzalnych, indywidualnych znaczeń.
Pragniemy myśleć krajobrazami, odczuwać
krajobrazami, tworzyć krajobrazami – i tworzyć
krajobrazy. I dlatego my je sobie wytwarzamy,
odtwarzamy je dla innych, godzimy się na te
już gotowe, wdzięcznie w nich przebieramy.
Idealnie by było, gdyby historyczne prowin-
cje w całości, bez reszty, bez luk i szczelin
nakładały się na krajobrazy, pokrywały się
z nimi – zwartymi, swoistymi, niepowtarzal-
nymi.
Coraz częściej wyobrażamy sobie Europę nie
jako różaniec sąsiadujących z sobą państw, nie
jako ciąg krain, lecz jako zespół krajów. Ale
krajów w sensie krain. Zespół, konglomerat
krajobrazów. Aragonia i Akwitania, Aargau
i Brandenburgia, i Burgenland, Burgundia i Ba-
waria, Baskonia i Bohemia, Brabancja i Breta-
nia, Valois, Wołyń i Walonia, Walia i Warmia,
Waldviertel i Weinviertel, Galicja i Gaskonia,
Huculszczyzna i Holsztyn, Katalonia, Kastylia,
Karyntia, Kurlandia, Łużyce i Langwedocja,
Mühlviertel i Mostviertel, Mazury i Morawy,
Normandia i Nassau, Połtawszczyzna, Prowan-
sja i Prusy, Piemont, Palatynat i Pomorze, Podo-
le i Polesie, Salzkammergut i Sudety, Saksonia
i Sycylia, Spisz, Toskania i Turenia, Flandria,
Frankonia i Franche-Comté, Szampania i Styria.
Pragniemy, by regiony – historyczny czy kultu-
rowy – były tożsame z pejzażem, nakładały się
na pejzaż, pokrywały się z nim i nim zakrywały.
Marzymy o tożsamości krajobrazu z regionem,
regionu z prowincją, prowincji z prowenien-
cją, proweniencji z obediencją, obediencji
z obrzędem, obrzędu z narzędziem, narzędzia
z narodem, narodu z rodem, rodu z przyrodą,
przyrody z naturą, natury z kulturą. Rytuału
z ceremonią, ceremonii z patrymonium.
Krajobrazy są jak ludzie. Niekiedy u nas też
wkrada się podejrzenie, że one nie są takie
niepowtarzalne, ale od razu je odsuwamy,
wmawiamy sobie, że tak nie jest, a jednak od-
krywamy ową niepowtarzalność. Wyobrażenie
o powtarzalności, ba!, nawet o podobieństwie
krajobrazów, trudno wytrzymać. Krajobraz
powinien być przytułkiem niepowtarzalności,
choćby nawet ostatnim. Z tego powodu bliskie
są sobie wizualizacje krajobrazu jako skut-
ku „Tworzenia” i „duszy” krajobrazu – dwaj
gwaranci i dwie gwarancje jego niepowtarzal-
ności. Może być „człowiek bez właściwości”,
ale „krajobrazu bez właściwości” nie ma. Jego
po prostu nie może być, bo my wytwarzamy
je w ogóle tylko dla utrzymania właściwości
w jakimś miejscu, dla przywiązania, dla lokali-
zacji, żeby było, gdzie je pomieścić. Krajobraz
musi być „typowy”, „charakterystyczny”, ina-
czej nie spełnia oczekiwań i nie daje obietnic.
Powinien być niepowtarzalny, w przeciwnym
razie zupełnie zawiedzie – nie tyle oczekiwa-
nia, ile swoje przeznaczenie i rację istnienia.
Otóż krajobraz jest potrzebą obrysowania,
określenia i określoności, roz- i odgraniczono-
ści – i równocześnie otwartości, jest potrzebą
zarazem osobności i płynności.
Przewaga i zaleta takiego stanu rzeczy pole-
ga na tym, że ten czy inny przymiot można
uczynić aktywnym, uruchomić w zależności od
okoliczności: jeśli jest poczucie bezpieczeństwa
– otwartość, w wypadku zagrożenia – osobność.
Właśnie tak, przy okazji, działa Unia Europej-
ska. To jest jej najgłębsza istota.
Właśnie tak działa domniemane oddanie się
wolności od ideologii – w przychylności do
pejzażu jest nawet już nie Heimat, ale drobniej-
autoportret 2 [49] 2015 | 67
3. szy, lecz także bardziej giętki konstrukt. Jego
przydatność do sprawowania magii, mistyki,
ba!, nawet religii terenu bez najmniejszego
niebezpieczeństwa zarzutu nacjonalizmu czy
patriotyzmu lokalnego. Krajobraz rozgrzesza
nas ze wszystkich znanych ideologii. Ale poten-
cjalnie zawiera je wszystkie w sobie.
Metafora krajobrazu świetnie się nadaje także
do zrozumienia jeszcze jednej głębokiej potrze-
by: niechęci i strachu przed samookreśleniem,
zatrzymaniem się na jakiejś jednej tożsamości,
odmową samej idei tożsamości – z wyjątkiem
tej, która jakby jest zawarta i którą jakby
zabezpiecza najdrobniejsza, najbardziej pod-
stawowa i elementarna jej część składowa, tak
drobna, że ideologia już w ogóle się w niej nie
zmieści – krajobraz, któremu raptem przypi-
sują samą kwintesencję tożsamości, w postaci
autentyczności. To taki paradoks: niechęć
ostatecznego samookreślenia, za to pragnienie
głębokiego przenikania i złączenia, identyfika-
cji bez konieczności i strachu zakorzenienia.
Krajobraz w naszej kulturze jest równocześnie
i formą, i treścią, i naczyniem, i zawartością
– oto odpowiedź na pytanie, jak to jest, że
ta metafora jest tak atrakcyjna i skuteczna.
W zależności od potrzeby można kłaść nacisk
na jedno albo na drugie.
Krajobraz nadaje formę przeżywaniu stanów,
nastrojów, aluzji i skojarzeń, ale w tym samym
czasie jest sposobem ich kształtowania, formułą
wchodzenia w te stany, ich sugestie, przesłanką
wyczytania ich treści. Na tym spoczywa wielka
dialektyka krajobrazów. Wejść w krajobraz – to
okazja, ale i sposób zanurzenia się w jego „właści-
wościach”, stopienia się z nimi, być może nawet
ich tymczasowego nabycia. Świat, choć olbrzymi,
jest jednak skończoną wielością krajobrazów.
Odkrywa to nam perspektywę regresji, re-
gresywnego potencjału krajobrazowej meta-
fory, zdolność krajobrazu do bycia miejscem
i kierunkiem Rückzug. Jak miejsce, w którym
nie tylko można się schronić, żeby się zrege-
nerować, nabrać sił, odnaleźć własną tożsa-
mość przez tożsamość z krajobrazem, ale i do
którego można się redukować, gdy zmęczenie
większymi tożsamościami stanie się zbyt du-
żym ciężarem.
Niewyczerpalność metafory pejzażu ujawnia
nasze tęsknoty za ostatnimi resztkami iluzji
w nas: esencji, autentyczności, koherentności.
I pozwala odczuć jeszcze jedną iluzję: iluzję
niewinności, konotacyjnego nieobciążenia,
„pierwotności”. Jest w tym wielkie pragnienie
regresji: pragnienie symbiozy, w której nie
może zdarzyć się nic złego.
Symbiozy bezpiecznej, którą da się lubić, którą
można bezpiecznie lubić, pragnienie symbio-
tyczności poprzez wchłanianie – inkorporację
– asymilację kwintesencji krajobrazu: miej-
scowe owoce, miejscowe tradycje, miejscowe
wino, tutejsza woda, tutejsze przepisy, lokalne
technologie, lokalni święci i lokalne święta,
lokalne idealizacje i demonizacje, wrogości
i ubóstwienia. Dużo erotyzmu: nieprzypadko-
wo porównania krajobrazu do ciała już dawno
stały się toposem kultury.
Potencjalne pokrewieństwo bez fatum rodzi-
mości to wielkie oczekiwanie od krajobrazu.
Jedni rodzimi, inni obcy, spokrewnieni i nie-
jednogłośni.
Krajobraz jest (ponoć) kontrolowaną regre-
sją. Symbiotyczną regresją. Z nim można się
stopić, weń można się wgłębić, w nim można
się rozpuścić, jednak właśnie nie do końca,
nie tak jak we Wszechświecie, gdyż za każdym
fantazmatem krajobrazu stoi fantazja jego
określoności, ograniczoności, ustrukturyzo-
wania. Niepodobna rozpuścić się doszczętnie
w czymś, co ma strukturę i granice.
Symbioza odbywa się także poprzez ubiera-
nie, wchłanianie wina i jedzenia, wdychanie
aromatu, poprzez inkorporację terytorium /
terroiru. Ubieramy się w jego esencję poprzez
soki ziemi, fluidy powietrza i odbicia światła,
przez tę miękką, lekką i płynną jedność naj-
mniej trwałych esencji, które w krajobrazie za-
gęszczają się, tworząc kwintesencję, substrat,
eliksir krajobrazu – w winie, w potrawach,
w wodzie, w zapachach, w słowie, we wszyst-
kim tym, co nazywamy terroirem.
Owa tęsknota za ubieraniem, wchłanianiem
i inkorporacją kwintesencji odsłania pragnie-
nie esencji. Ujawnia pragnienie esencjali-
zmu. Krajobraz jest ostatnią niepodlegającą
osądzaniu ostoją esencjalizmu. Po tym jak stał
się nie do przyjęcia i niepożądany w filozofii,
antropologii, socjologii, znalazł ostatni swój
przytułek w krajobrazie.
Wiara w substancję krajobrazu i jej poszukiwanie
(krajobrazu dostępnego i danego w terytorium)
wykazują tęsknotę za substancją, za substancja-
lizmem. W czasie gdy wszystkie pojęcia zostały
zdekonstruowane, zdemaskowane i zrekon-
struowane: nacja, kraj, ojczyzna, krajobraz daje
jeszcze nadzieję na istnienie ostatniego przytuł-
ku substancji, jaką można odczuć zmysłowo, po-
macać, powąchać, dotykać i wyobrażać sobie, że
jest ona właściwa tylko temu segmentowi, temu
fragmentowi, a za miedzą krajobrazu zaczyna się
już zupełnie inna substancja.
Terytorium/terroir – to przepis na przygotowa-
nie esencji autentyczności, a od autentyczno-
ści oczekujemy eliksiru niepowtarzalności. Od
niepowtarzalności – nieprzypadkowości, od
nieprzypadkowości – sensowności, od sensow-
ności – sensu. Pokusa, by wycisnąć z terenu
jego terroir, jest coraz bardziej natrętna. Prze-
twarza się na przesłankę obecności jako taką.
Przymus ten stał nam się tak niezbędny, że my
żyjemy w ciągłym terrorze terroiru.
autoportret 2 [49] 2015 | 68
4. Pragniemy, by krajobraz nie tylko odbijał się
w strukturach chmur, jak odlew, jak odcisk
ukształtowany na krajobrazie, lecz także wyci-
skał się na obliczach, na ciałach, na języku, na
wyrazach i minach, na serach i grzybach. Od
krajobrazów oczekujemy, ba!, nawet wyma-
gamy, by różniły się jeden od drugiego. Żeby
były różnorodne, a nie jednorodne, rozmaite,
gdyż tylko rozmaitość tworzy urozmaicenie.
Rozmaitość jest potrzebna do stworzenia
różnorodnych „nastrojów”, jakie potem można
przypisać samemu krajobrazowi, przymocować
doń, nadać mu taką kwalifikację i włączyć
w swoistą, swoją istną klasyfikację.
Idea i fantazmat „duchowego panowania”
nad krajobrazami. Ich opanowania, ich bycia
opanowanymi. Zdolność do opanowania jako
takiego. Zdolność do „patrzenia”, „rozumienia”
i „wyobrażenia”, tłumaczenia i tęsknienia.
Nastroje są nam potrzebne dla natchnienia.
Różne krajobrazy dla różnych natchnień.
Jeden surowy i powściągliwy, drugi bujny,
jeszcze jeden baśniowy, ten – niefrasobliwy,
inny – odwrotnie – melancholijny. Czyli to my
wkładamy w krajobrazy pewnego ducha, który
potem wraca do nas w postaci natchnienia.
W zamian za natchnienie, jakiego dostarcza
krajobraz, artysta podarowuje mu dodaną war-
tość swoim odbiciem, albo po prostu swoim
przebywaniem.
Krajobraz nie jest li tylko operatywną katego-
rią „przyrody”, którą należy się rozkoszować,
jest także przedstawicielem historii, wyjaśnie-
niem biografii, podłożem charakteru i prze-
słanką doli. W każdym razie zabarwieniem
obdarowania i obramowania dla geniuszu
miejsca. Gwarancją oryginalności i indulgen-
cją autentyczności.
W czasach, gdy tak trudno o religijność, mi-
styka krajobrazu jest doskonałym medium dla
wyrażania nieuchwytnego.
„To” bywa tylko tutaj, i przestaje bywać poza
granicami tutejszego krajobrazu – przemawia
w tym nie tylko nieczyste sumienie wobec
szkody, jaką wyrządza mobilność, nie tylko
pewność co do wartości zakorzenienia i bez-
pośredniej przynależności, lecz także przeko-
nanie o tożsamości ziemi, wody, minerałów,
powietrza, światła, cienia, nieba, chmur. Tylko
taka kompozycja może zabezpieczyć autentycz-
ność. W przeciwnym razie będzie ona naruszo-
na i to już stanie się „nie to samo”, przestanie
być tożsame z sobą, równać się z sobą.
Kiedyś duszę i charakter krajobrazów wyzna-
czali ich święci, oni stawali się patronami
miejscowości i prowincji nakładanych na kraj-
obrazy. Dzisiaj owymi świętymi krajobrazów
są artyści. Krajobrazy są opisywane, opiewane,
malowane, komponowane. Muszą być zawsze
„utrwalane” w ten czy inny sposób, inaczej nie
są krajobrazami. Ale w tym celu muszą zostać
najpierw ujrzane, wyodrębnione, określone.
Dopiero potem mogą zostać wyartykułowane.
Geniusz nie obdarza po prostu krajobrazów war-
tością dodaną poprzez podniesienie ich do rangi
zjawiska sztuki, poprzez utrwalenie w substan-
cji niematerialnej – sam krajobraz zawiera
w sobie przyczynę i tajemnicę pojawienia się
geniuszu, ma potencjał „wyzwolenia, wyswo-
bodzenia, wyjawienia” geniuszu. Tylko tutaj,
tylko przez ten krajobraz mógł się on w ogóle
urzeczywistnić. Krajobraz „wyjaśnia” geniusza,
a ten mu się następnie odwdzięcza „wyjaśnie-
niem” krajobrazu, nadawaniem mu wartości
dodanej. Taki jest teraz zaklęty krąg.
Krajobrazy i literatura: literatura tworzy
i opanowuje pejzaże, opisując i wprowadzając
je do literatury. Opisywany prozą wysoką lub
też sugestywną liryką pejzaż nabywa dodatko-
wej wartości, staje się zjawiskiem estetycznym
i kulturowym, często wręcz mitem. Ludzie,
którzy poświęcali się krajobrazom lub w nich
żyli – poeci, malarze, kompozytorzy i reżyserzy
– uszlachetniają je i przetwarzają w miejsca piel-
grzymki, sugerując, że natchnienie nie pochodzi
z piękna w ogóle, lecz właśnie z tego niepowta-
rzalnego, terenowego, terytorialnego piękna.
Krajobraz z wartością dodaną mu przez sztukę
staje się nie tylko bardziej wyodrębniony – bar-
dziej zasługuje na przebywanie w nim, odwie-
dzanie, „odkrycie”. Kto w nim przebywa, dostaje
okazję przystępowania do komunii, napełnienia
się, „zrozumienia”. Dzisiaj krajobrazy nie są
tylko konglomeratami nastrojowości, lecz także
potężnymi hermeneutycznymi narzędziami.
To nie tylko elementy przyrody: pod roślinno-
ścią, oprócz minerałów, metali i kamieni szla-
chetnych, glin, ziemi i alabastrów, piaskowca
czy wapienia, czy nawet marmuru, zalegają
resztki pradawnych kultur, które prześwitują,
przezierają, rzucają swoje niewidzialne świat-
ło na to, co jest teraz, i współokreślają to, co
na powierzchni. A na powierzchni, obok lasów
i jezior, są ruiny świątyń i zamków. Nazywamy
to „kulturowymi krajobrazami”.
Na stałych gruntach, obfitujących w stałą
roślinność w stałym klimacie są kamieniołomy
z niewzruszonym kamieniem, z których ludzie
mocnej budowy, wychowani przez ten krajobraz,
budują budowle stabilne, o niepowtarzalnej
strukturze, malują obrazy wciąż tych samych
typów farbami zrobionymi z miejscowych roślin
i tutejszych barwników, przetartych z rodzimych
minerałów, zapijają pracę miejscowym winem
i nucą w tutejszym dialekcie tutejsze melodie
niepowtarzalnej pieśni (gr. mélos) i tak dalej.
Tłumaczenie z ukraińskiego:
Emiliano Ranocchi
autoportret 2 [49] 2015 | 69