Józef Raczek (1922-1990) – malarz, rzeźbiarz, kolekcjoner,
autor sztuk teatralnych i bajek.
„Orędownik Sądecczyzny” swój dom, zwany „Oficyną Raczków”,
zamienił w niezwykłą galerię grafik, obrazów i rzeźb. Przez wiele lat było to miejsce spotkań i twórczej pracy artystów. W pokoju „Pod muzami” Raczek podejmował gości winem własnego wyrobu z owoców głogu i dzikiej róży.
Sztuka była dla niego niczym pamiętnik – uwiecznił starosądecki rynek, klasztor klarysek, kapliczki, św. Kingę. Malowidła znajdujące się w sieni przybliżają nam kulturę i historię Starego Sącza, a na podwórku wciąż jeszcze rzeczywistość miesza się z bajką.
2. walczyć?]. Zamiast odpowiedzi – bije w oczy
wezwanie do zaciągu.
W chwili wybuchu pierwszej wojny świa-
towej Wielka Brytania dysponowała małą,
dobrze wyszkoloną armię zawodową. Zanim
w 1916 roku wprowadzono obowiązkowy pobór,
na front ruszały tysiące ochotników. Zachę-
cała ich do tego jedna z najbardz0iej efektyw-
nych kampanii propagandowych w historii.
Wojenne plakaty poruszały różne struny.
Budziły gniew (rozpalany obrazami znisz-
czonej Belgii). Odwoływały się do poczucia
obowiązku, gdy wąsaty Lord Kitchener ce-
lował palcem Britons: Lord Kitchener Wants You
[Brytyjczycy, Lord Kitchener was potrzebuje].
Na jednym z obrazków pokazano nawet wizję
przyszłości. Oto mężczyzna w sile wieku,
uchwycony w momencie, gdy kilkuletnia
córka pyta: „Tatusiu, a co TY robiłeś podczas
wielkiej wojny?”. Wyraz napięcia na twarzy
ojca świadczy o tym, że nie ma się czym
1.
W zbiorach londyńskiego Imperial War
Museum znajduje się plakat z 1915 roku.
Przedstawia sielankowy krajobraz – kilka
domów, białe ściany z winoroślą, kwitnące
malwy. Zakładam, że to malwy, bo przecież
wszyscy mamy wdrukowane pewne koncep-
cje swojskości. Dalej wzgórza, pola, łąki, cie-
niste miedze narysowane grubymi liniami.
I jeszcze krowy na pastwisku. I stadko gołębi
szybujących w niebo.
Na pierwszym planie stoi żołnierz szkockiego
regimentu (z twarzy przypomina młodego
Marka Kondrata). Karabin trzyma przy
nodze, wolną ręką, trochę nieśmiało, wska-
zuje strzechę lub może komin pierwszego
z budynków.
U góry umieszczono tytuł: Your Country’s Call
[Wezwanie Twojego kraju], a na dole pytanie:
Isn’t this worth fighting for? [Czy nie warto za to
Marcin Wicha
Ilustracje Anna Zabdyrska
Krajobraz z plakatem
pochwalić. Jednakże, co łatwo zauważyć, ma
dzieci, dom i fotel, a nawet wszystkie kończy-
ny. Zawarta w tym ironia nie uszła uwagi
żołnierzy i ponoć nawet sam autor ilustracji
odżegnał się później od swego dzieła.
2.
Pejzaż z 1915 roku nowatorsko sprowadzał oj-
czyznę do jednego, starannie wybranego ka-
dru. Wewnątrz ramy zmieściły się: strzecha,
malwa, płot i dom, którego trzeba bronić.
Fundamenty krajobrazowej propagandy. Ża-
den szczegół obrazka (oprócz munduru) nie
świadczył o tym, że na dobre już przyszedł
XX wiek.
Bo też nie chodziło wyłącznie o przestrzeń.
Raczej o czas. Zaciągajcie się do armii ochot-
niczej! – zachęcał plakat. – Brońcie ojczyzny!
Kiedy wrócicie, pola wciąż będą szumieć.
Strumienie toczyć swoje wody. Gołębie krążyć
na niebie. I zawsze już będzie tak samo.
autoportret 2 [49] 2015 | 5
3. W takim kontekście nie wypada wspominać
o, powiedzmy, dworcach kolejowych, torach,
zakładach chemicznych, stoczniach czy
zaporach wodnych. Osiągnięcia przemysłu
mogą budzić dumę, jednak do walki mobilizują
obrazy terenów wiejskich. Krajobraz powinien
być wieczny. Opierać się nowoczesności.
I my też to znamy, od przedszkola. Odkąd
nauczyli nas śpiewać Płynie Wisła, płynie, wiemy,
że polska tożsamość narodowa jest związa-
na z ukształtowaniem terenu i systemem
rzecznym. Władysław Broniewski zawarł tę
zależność w jednym rymie („gleb – w łeb”):
Płynie Wisła od Krakowa, od Sandomierza,
od wszystkich polskich gleb.
Patrz:
stoi Warszawa!
Kto się na nią zamierza –
kula w łeb!
Brytyjski plakat odegrał rolę nie tylko w rekru-
tacji. Skojarzenie zadziałało w obie strony i po-
noć kilka lat później zdemobilizowani żołnierze
zainicjowali ruch na rzecz ochrony krajobrazu.
Nie po to gnili w okopach Flandrii, żeby pozwo-
lić na niszczenie ocalonego ojczystego pejzażu.
3.
Swojski krajobraz. Nieskażony, nietknięty
obcymi wpływami. Czysty.
Język to niebezpieczna sprawa, a pojęcie
czystości, kiedy już się pojawi, popycha nas
w groźne okolice. W monografii pewnego
miasteczka przeczytałem takie sformułowanie
(zapewne podane bez złej intencji):
bezładna drewniana zabudowa typu biednego getta
żydowskiego, które oczyszczone zostało zniszczenia-
mi w czasie pierwszej, a ostatecznie drugiej wojny
światowej.
Getto zostało oczyszczone! Wojna usunęła
ciemne, drewniane rudery. Razem z – czego
taktownie nie podkreślono – mieszkańcami.
4.
Tymczasem do Warszawy przyszła wiosna. Za-
czął się czas spacerów i spacerowników. Gazety
zapraszają na historyczne przechadzki. Na biegi
terenowe. Gry miejskie. Wędrówki z przewod-
nikami lub bez przewodników. To taka miejska
tradycja. Odczytywanie tablic pamiątkowych
i numerów. Porównywanie zdjęć. Odnajdywanie
miejsc, gdzie kiedyś. Miejsc, gdzie ktoś.
Nawet teraz, na Grochowie, widzę mały tłu-
mek zgromadzony przy jakimś graffiti. Grupa
w nabożnym skupieniu słucha opowieści
o zamurowanych drzwiach, które prowadziły
do zakładu rzemieślniczego lub sklepu (chwila
na zdjęcie smartfonem). Obok, na ścianie
pawilonu, wisi plastikowa plakietka:
Patrząc na drugą stronę ulicy w latach 80., zamiast
sklepu Lidl zobaczyłbyś/zobaczyłabyś budynki
gospodarstwa ogrodniczego. [...] Żeby dowiedzieć się
więcej, zeskanuj QR Code.
W tym momencie wzrok wędruje na drugą
stronę ulicy, obejmuje parking, sczepione wóz-
ki, faceta w szarym ubraniu („Przypilnować,
pani kierowniczko?”).
Potem wycieczka rusza dalej. Specjalnym kro-
kiem, ostrożnie, tak jak się chodzi po cudzym
dywanie albo kościelnej posadzce. Bo przecież
tam, pod asfaltem, pod kostką bauma, żwirem,
jest jeszcze ziemia, piasek, ślad kopyta. Uwię-
ziony krajobraz. Ukryty, na wpół zapomniany
sens tego, co nas otacza. Dlatego odnajdujemy
zabudowane ogrody, pola, opuszczone forty
i fabryki. Jedność miejsca zastępuje nam jed-
ność czasu. Być może jest to rodzaj atawizmu.
Czujemy się pewniej, kiedy rozumiemy swoje
otoczenie. Wiemy, dokąd prowadzi droga,
ulica, ścieżka. Przeczuwamy, skąd może nad-
ciągnąć niebezpieczeństwo. Pamiętamy, gdzie
szukać schronienia.
5.
Nawet w wielkich miastach zdarzają się miej-
sca, gdzie krajobraz wychodzi na powierzch-
nię. Uwalnia się, strząsa domy, bierze oddech.
Pole Marsowe. Pola Elizejskie. Pola Mokotow-
skie, gdzie kiedyś lądowały pierwsze samoloty,
a dziś grasują sfory psów.
W gminie K. „pola miejskie” nie są żadnym
oksymoronem. W dawnych opisach i inwenta-
rzach realności figurują obok „placów miej-
skich”, „borów miejskich” i „gór miejskich”.
Plakat nawołujący do wstępowania w szeregi armii
brytyjskiej wydany w Londynie nakładem Parliamentary
Recruiting Committee, 1915
źródło:libraryofcongressprintsandphotographsdivisionwashingtond.c.
autoportret 2 [49] 2015 | 6
4. Płaskie tereny na południe od rynku, za
klasztorem i cmentarzem. Przecinają je
miedze i trakty, które od kilkuset lat nie
zmieniły swojego biegu. To pejzaż ukształto-
wany przez setki lat chodzenia po śladach.
Ucierania ścieżek. Wydeptywania dróg.
A także prac polowych, orki, siewu i zbiorów.
Mozołu.
Otóż w gminie K. pola miejskie są jednym
z głównych problemów politycznych. Od lat
mieszkańcy domagają się zmiany planu zago-
spodarowania.
Ich przedstawiciele mówią (cytuję prosto
z internetu):
Miejskie Pola to ugory – ziemia jest tam bardzo
słaba – klasy V lub VI. Jest gazociąg, wodociąg
i jezdnia. Dlaczego nie możemy tam stawiać
domów? Nie chcemy być skansenem. Młodzi stąd
uciekają.
albo zadają pytanie:
jaki cel ma pan burmistrz w tym, aby z uporem
maniaka trwać przy zakazie zabudowy Miejskich
Pól. [...] Przecież właściwie zagospodarowane Pole
Miejskie odpowiednią formą architektury zyskały-
by na wartości zarówno architektonicznej, jak też
krajobrazowej.
i zaraz udzielają odpowiedzi:
burmistrzowi i całej reszcie przyświeca cel nastę-
pujący. Utrzymać status quo „warszafki”, aby mieli
skansen, i „wspomagać” handlarzy nieruchomo-
ściami, aby […] królowały skrajnie wysokie ceny.
I tak dalej.
To spór spacerowiczów i rolników. Miejsco-
wych i przyjezdnych. Tutejszych i napły-
wowych.
Obcych i zakorzenionych. To spór drogi
i pola. Ruchu i trwania. Paradoksalnie,
spacerowicze chcą trwania. Miejscowi –
zmiany.
Konflikt wybucha na nowo przy okazji
uchwalania planów, wyborów lub sesji
rady. Potem cichnie, ale trwa i nigdy się
nie kończy. Obrońcy krajobrazu chcą, żeby
okolica zachowała dawny kształt. Zwolenni-
cy zabudowy widzą w tym kaprys intruzów.
Z upodobaniem używają określenia „war-
szawka”, „miastowi” – obcy, którzy dla swojej
egoistycznej przyjemności pragną skazać
prawowitych właścicieli tej ziemi na nędzę,
zacofanie i mordęgę.
Obrońcy nie pozostają dłużni. W prywatnych
rozmowach chętnie wspominają, że tutejsze
działki są przedmiotem spekulacji. Szep-
czą, że chłopi już dawno sprzedali grunty
mężczyznom o grubych szyjach. Opisują złote
łańcuchy i drogie samochody – rekwizyty po-
tęgujące grozę. W niedopowiedzeniach tkwi
groźba: to mafia, mafia czeka na odrolnienie,
żeby zbijać majątek niczym rodzina Corleone
w Nevadzie.
Zresztą, kto wie? Czasem paranoja pomaga
w opisie rzeczywistości. W każdym razie
spór zamienia się w licytację: mafiozo z łań-
cuchem jest bardziej obcy od spacerowicza,
tym samym unieważnia argument o ko-
rzeniach i prawach ludzi, którzy tę ziemię
uprawiali.
Tymczasem przybywa domów, budek, szop.
Ziemia staje się zakładnikiem. Właściciele
działek, których nie można zabudować hote-
lami, okazują polom swoją agresję. „Przyjmę
gruz” – piszą. Zasypują trawę śmieciami. Za-
mieniają sady w składnice złomu. Ustawiają
pryzmy pustaków (z czasem na cementowych
blokach wyrasta mech).
6.
Myślę, że fałsz starego plakatu polegał na
sposobie, w jaki został narysowany. Oszu-
stwo kryło się w grubych krechach, czarnych
konturach, którymi obwiedziono wszystkie
kształty. Tamten obraz nadawał się na kolo-
rowankę lub projekt witraża. Zawierał jasne
podziały. Dom. Ogród. Pole.
W rzeczywistości zawsze ktoś czuje się
pokrzywdzony. Zawsze ktoś chce przesu-
nąć linię, zatrzeć granicę, zmienić status
quo. Dlatego gdy wyjeżdżamy z miasta, nie
trafiamy już na wieś. Przez dziesiątki, setki
kilometrów poruszamy się w mieszaninie
domów, warsztatów, centrów handlowych,
pól, kopalni piachu, tablic reklamowych.
Bo granic nie ma. Jest tylko chaotyczny
krajobraz niespokojnego świata.
autoportret 2 [49] 2015 | 7