1. Kwantologia stosowana - kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 11.1 - X-Y-Z.
Czasami człowiek sobie z kimś dla rozrywki pogawędzi, zdarza się -
o tym albo i owym tematy poruszy, zdarza się. I niekiedy coś z tego
wyniknie - zdarza się.
Więc ja, widzicie, tak sobie właśnie jedno popołudnie nieodległym
terminem czasowym zagospodarowałem - znaczy się słowne wygibasy na
zagadnienia ogólnie szczegółowe uskuteczniłem. Sąsiad się nawinął,
to uskuteczniłem.
Detalicznie to go przepytałem w sprawie geometryczno zasadniczej, w
rejony matematyczno logiczne go popędziłem. A mianowicie o układzie
współrzędnych go zagadnąłem - takim xyz go szpiliłem.
Powiecie, że temat rozpoznany, na wszelkie możliwe i takoż szkolne
zadania rozpisany - a nawet tam i ówdzie stosowany z pożytkiem też
niejakim. Słowem, nihil novi pod słoneczkiem.
I generalnie to wy będziecie mieli rację w takowym swoim stanowisku
życiowym oraz dowodzeniu wyższości poglądu aktualnie dominującego,
czyli matematycznego, nad filozofią interpretacyjną i namysłem.
Wy będziecie mieli rację ogólnikowo, powiadam - jednak jakby tak nie
do końca. Bo nie wszystko w takim zapale objaśniającym współrzędne
linie układu zostało w pełni oraz całościowo wygłoszone - są takiej
logicznej konstrukcji umysłowej zakamarki ciemne a istotne. I czas
najwyższy to głośno zapodać.
Czas, bo właśnie o czas tu idzie - o czwarty z elementów.
I powstaje nieuniknione w takiej sytuacji pytanie - mocno poniekąd
retoryczne, ale domagające się odpowiedzi: gdzie onże "czas" w tej
przenicowanej wiekami strukturze się lokuje - a takoż, czy on się w
niej faktem faktycznym mieści?
Przecież wzmiankowany układ to trzy kreseczki wzajemnie do siebie w
rozrysowaniu prostopadłe, matematycznym alfabetem naznaczone - i one
coś tam z tego zakresu wyznaczają. Ale czasu, tak zwanego czasu, tam
nie ma, nigdzie go w takowym konstrukcie nie uświadczysz. I wszystko
się zgadza, wszystko się naukowo prezentuje - i praktycznie jest po
wielokrotność potwierdzone.
Więc jak to jest, zagadnienie z marginesu myślowego - czy istotne?
Szczerze trzeba powiedzieć, że taki temat to nie na pierwsze strony,
nawet serwisy informacyjne przekaziorów tego jako newsa żadnym tam
przypadkiem nie potraktują, to nawet krwi nie wzburzy wśród różnej
maści biesiadników - ale w dialogowaniu z sąsiadem, jak już niczego
do obgadania się nie znajdzie, takie coś może się przytrafić. Po co?
A no po to, powiem ja wam - żeby się zabawić, żeby logiczne klocki
ustawiać - i żeby tak po ogólności coś zrozumieć. Układ współrzędnych
żadną tam ważną sprawą nie jest, ale jest - i dobrze. A że coś można
do niego dodać - też dobrze.
2. Szczerze powiem, że to sąsiad mnie tak z mańki pierwszy w dialogu
zażył (jakeśmy już mocno się w temat wgryźli), o ten tam wzmiankowany
czas w tym takim zahaczył. Gdzie tu czas, powiada pytająco, przecież
na oko tu widać, że to wszystko statyczne, nieruchome, odwiecznie w
poznaniu obecne. Nie, sąsiad powiada dalej stanowczo, tu czasowości
żadnej nie ma i nigdy nie było. - Układ, sąsiad dalej dowodzi swojego
wyższościowego stanowiska, to celowe tak konstruowane ustrojstwo, z
nadmiarowego chaotycznego badziewia ono sensownie wypatroszone - tu
zmienność czasowa (czy dowolna zbędna zmienność zasłaniająca fakty w
ich suchym, więc stabilnym logicznie jestestwie) - to jest poza takim
układem i rozkładem zliczania. Po co, powiada sąsiad, zawracać sobie
głowę czymś ubocznym, kiedy uproszczenie takie wspomagające?
Cóż było robić, rozumiecie, musiałem się w takie x-y-z rozumowaniem
nakierować, przecież chciałem sąsiada z błogiego stanu niewiedzy na
drogę ku pewności nakierować. Misję taką dziejową, rozumienie, sobie
za cel postawiłem.
W układzie współrzędnych, w takim czymś matematycznym - powiadam ja
na wątpliwości sąsiedzkie - w tym czas jest i zawsze był, i inaczej
to nie może być. Tylko on ukryty, głęboko schowany w pozornie sobie
prościutkim rysuneczku. I w tym, sąsiad, pełna z wami zgoda, że on w
tym szkicowaniu tak celowo lub nieświadomie kiedyś tam został z tej
konstrukcji wypchnięty, ponieważ sobie matematyczni życia nie chcieli
takim pogmatwanym utrudniać. I tak to już zostało. Jak wykresik się
daje bez zmiennej ubocznej a niezrozumiałej wypichcić, to po co na
siłę coś takiego w linie układu wpychać, po co proste, ale i strawne
użytkowo gmatwać - nie ma powodu.
Ale są, sąsiad, dalsze oraz wielkie skutki takiego renormalizowania
rzeczywistości.
Bo to, sąsiad - powiadam ja dalej - zerknijcie wy szczegółowo w ten
schemacik. Niby jest, niby proste się przecinają, niby cyferkami to
wyskalowane - i niby wszystko oczywiste. Tylko że, sąsiad, takie to
banalne w swojej całości złożonej nie jest, to swoje ciemne strony i
zakamarki interpretacyjne zawiera, swoje nieoznaczone rejony również
posiada - a tak, sąsiad.
Przecież, zauważcie, to się długo rysuje, tu się ustala punkty tak
w kolejności i zgodnie z logicznym zamiarem - albo i takie funkcje
się wykreśla - liczy położenie tego lub owego, co to za symbol robi
świata w jego konkretnym zmienianiu się. Albo inaczej to się obrabia
wzorami matematycznie podbudowanymi i kolejne piętra abstrakcji do
istnienia na tym fundamencie buduje.
Wszystko się, sąsiad, zgadza - tylko tak nie do końca.
Bo to, sąsiad, idzie tak, że te wszystkie czynności analityczne, wy
to uwzględniajcie w swoim namyśle, te wszystkie operacje dokonują
się w czasie, i nigdy inaczej. Nie ma znaczenia, że dla was znakuje
to świat w formule bezczasowej abstrakcji, ona już z samego faktu,
że powstaje jako zmiana, choćby rysowania, choćby przeliczania - to
już integralnie w działanie poznawcze wprowadza czas, czyli zmianę
wyskalowaną jaką tam podziałką. Same tworzenie układu, tylko czyn w
postaci wykreślenia linii, to już i zawsze jest w czasie - i dzieje
3. się punkt po punkcie, jest skwantowane z zasady. - Więc jest również
w to wpisany tak zwany czas.
A też więcej wam sąsiad powiem, nawet jeżeli tylko pomyślę o takim
schemacie, czyli nawet jego nigdy realnie na kartce nie wykreślę -
nawet jeżeli ograniczę się do takiego abstraktu w umyśle - nawet w
mojej głowie to zawsze jest proces i czasowość, to czasoprzestrzenne
wydarzenie, a nigdy punkt. - Osobnik operujący takim pojęciem, zgoda
co do tego, nie ma świadomości, że za tym dla niego "suchym" symbolem
coś się więcej kryje - bo albo to wcześniej wyrzucił z analizy, jak
padło wcześniej, albo nawet o tym nie wie, co najczęściej ma miejsce.
Kiedyś tam się w szkole tego abstrakcyjnego schematu wyuczył, kiedyś
tam tenże rysunek historycznie powstał - i tak to zostało z całym
dobrodziejstwem i zawartymi w tym problemami. A że się lokalnie w
działaniu sprawdza, to tylko utwardza - "usztywnia" taką abstrakcję
i przełamanie nawyków jest utrudnione.
Zauważcie, sąsiad, że cały proces dla osobnika abstrakcyjny - czyli
z jego poziomu zawsze tylko biegnący na symbolach, poza nośnikiem,
na którym realnie się dzieje - ta zachodząca w głowie zmiana nie ma
dostępu do zakresu analizy, jest podprogowym tokiem zmiany, zawsze
ją warunkuje i umożliwia, wszystkie reguły świata są w tym zawarte
aż do ostatniego przecinka - ale to jest poza kontrolą, jest głęboko
ukryte dla operującego abstrakcją. A przez to niepoznawalne. Proces
dzieje się jako zachodząca zmiana, dzieje się na zmiennym nośniku -
i tym samym jest zmiennym zdarzeniem, zawsze tylko i wyłącznie tak.
Przecież gdyby to było odmienne wobec świata, tego świata nie można
byłoby poznać. To na każdym poziomie jest ten sam mechanizm, tylko
dla osobnika wydaje się realizować - w powierzchownym oglądzie - w
innej formule, inaczej i jakoś szczególnie.
Przecież, zwracam na to uwagę, punktu nie uchwycę żadnym sposobem
w jego stałości. Jak nie ma skali porównawczej, to nie ma poznania.
Osobliwość punktu dlatego jest osobliwością i brzegiem logicznym, a
fizycznie poza postrzeganą zmianą - ponieważ nieodmieniającego się
punktu nie zarejestruję. Tak samo nie postrzegę niczego, jeżeli ten
punkt pozostaje wobec mnie w bezruchu - dla mnie zmiana jest tym,
co wyznacza poznanie. Zawsze i wszędzie.
Tylko że powyższe, sąsiad, to mało w sobie ważne - to tak ogólnie i
dopiero za wstępny punkt podaję ku rozwadze. Zdecydowanie zasadnicze
w tym argumentowaniu jest to, że treść, owe wszelkie funkcje albo i
inne proste wykreślne, wektory czy odcinki - że to wszystko oddaje,
symbolizuje i jest abstrakcją zmiany. I zawsze tylko symbolizuje w
analizie zmianę.
Można to pomijać w bieżącym operowaniu symbolem - jednak nie można
o tym zapominać.
Układ buduje się jako zmiana, proces jego konkretnego tworzenia to
czynność w czasie. Tak samo w ujęciu historycznym - to ciąg zdarzeń
rozciągający się na etapy, kolejne kroki i czynności; nie powstawał
jako abstrakcyjna i twarda, więc "natychmiastowa" konstrukcja - bo
żadna konstrukcja poza zmianą nie istnieje.
A do tego, to główne w tym dowodzeniu - zawarte w układzie fakty to
4. zmiana w toku - to symbol zmiany w toku jej zachodzenia. I dlatego
nigdy stałość.
Nawet to, co dla mnie, fizycznie zamieszkującego wysoki już poziom
komplikacji, co dla mnie jawi się jako punkt, to zawsze jest zbiorem
w trakcie zbiegania się lub rozbiegania składników; widzę jedność,
a to fakt w budowaniu się lub rozpadaniu - to zmiana. I tym samym
czas. I przestrzeń przy okazji.
W układzie współrzędnych zawsze i w każdym przypadku jest zmiana, i
tylko zmiana.
W matematyce, czyli w rozszerzeniu maksymalnym i symbolicznie tutaj
przywołanego układu współrzędnych, zmiana jest elementem opisu oraz
jest zawarta w każdym znaku tego języka opisu rzeczywistości. Może
matematyk o tym zakresie nie wiedzieć, może operować symbolem, ale
zmiana jest w nim zawsze zawarta - bo nie ma ani budowania pojęcia
bez czasu, czyli zmiany, bo nie ma żadnej treści bezczasowej, więc
nieodmiennej. I ta zmiana musi być ostatecznie (w ostatnim momencie
operowania znakiem matematycznym), ponownie wprowadzona do ujęcia w
postaci funkcji czy wzoru. Dlaczego? Ponieważ jej brak utrudnia, a w
skrajnym przypadku uniemożliwia pełne zrozumienie kreślonej w takim
układzie "kreski".
Uproszczenie niewątpliwie pomaga w analizie cząstkowej, jednak ma
swoje ograniczenia: scala w jedność stany i fakty, buduje brzegowo
płaszczyznę poznania - płaszczyznę jednorodnych elementów, której
nie sposób przebić pozostając w zakresie "układu współrzędnych". A
więc w takim uproszczonym schemacie zmiany.
Nie zaprzeczam sąsiad, że takie wypreparowane ze świata ujęcie, że
taki schemat się sprawdza - to fakt. Tylko on dlatego się sprawdza,
że ta czasowa zmiana jest w nim fundamentalnie zapisana - że oddaje
zmianę abstrakcją, która również jest zmianą.
Co więcej - właśnie dlatego operujący takim symbolicznym ujęciem i
przedstawieniem zmiany w toku nie musi tego w swoich analizach brać
na każdym kroku pod uwagę, dlatego może to pominąć - ponieważ jest
to zawsze w jego operacjach obecne, na każdym poziomie badania jest
obecne. Nawet jeżeli o tym nie wie, to ta zmiana w tym symbolu jest
zawsze.
Uproszczenie - przeprowadzone świadome czy nie - pozwala w analizie
dopracować się poprawnego wyniku, jak to się dzieje, tak przykładowo
to wspomnę, w renormalizacji. - Fizyk, sąsiedzie, nie ma pojęcia,
dlaczego wyrzucenie ze wzorów koniecznych abstrakcji nieskończonego
stanu, dlaczego to się sprawdza. Korzysta z takiego upraszczającego
życie działania, generalnie się nad tym nie zastanawia - tylko tu i
ówdzie niekiedy o tym poszepce w takiej intencji, że być może jednak
coś się za tym kryje. Ale ponieważ jego praca z kraja - to i takie
rugowanie elementów układu-wzoru mu mało istotne. I dobrze, i niech
tak będzie.
Uproszczenie matematycznego symbolu, powtarzam, pozwala dopracować
się poprawnego wyniku, tak zbudowana krótka (i skrótowa) abstrakcja
zmiany posiada wielką przewagę nad słowotokiem dowolnie innego języka
- jednak zawodzi, kiedy w zakresie badanym musi pojawić się brzeg, w
5. tym zakresie nie sprawdza się. W brzegu wzór z jego pełną i prawdziwą
treścią staje się "osobliwością", punktem, faktem nieopisywalnym.
Ponieważ opis zawsze oddaje zmianę, ponieważ ta zmiana z opisu jest
usuwana - to w zakresie maksymalnym jej również brakuje. Realnie w
tym procesie zmiana jest, jednak logicznie jej brakuje - ponieważ z
układu została wyrzucona. I ten konieczny wcześniej brak się teraz
mści: w obrazie widać tylko stałość i jednorodność. I jest kłopot -
duży kłopot.
Kiedy jednak przeprowadzić pogłębioną analizę układu, czasowość na
każdym etapie musi się pojawić, ponieważ bez tego całość staje się
mało wyrazista - lub wręcz niezrozumiała.
A co najmniej usamodzielnia się i wypada z rzeczywistości. I dalej
przybiera postać jakoś niezmienniczo odrębnej i ponadczasowej. I w
efekcie odlatuje w umyśle matematyka (albo też i filozofa, niestety)
w rejony odmaterializowane. I tam bytuje sobie bezproblemowo. I robi
się dusznie...
W układzie współrzędnych, sąsiad, nie ma czasu, nie ma go w postaci
jaskrawo zaznaczonej - bo go tu nie musi być.
To symbol zmiany, sam jest zmianą i zawsze oddaje zmianę - nigdy coś
innego. I dlatego schemat może być takim, ponieważ wzmiankowana tu
czasowa zmiana jest w stałej pamięci obserwatora - oraz, to przede
wszystkim, "w stałej pamięci świata", który obserwator opisuje. Nie
muszę każdego kroku dopełniać ustaleniem, że to zmiana - nie muszę
zaprzątać sobie tym głowy, ponieważ niczego stałego nie ma. Dowolnie
badany i analizowany fakt, każda myśl (i każde ustalenie) to zawsze
zmiana - czyli kwantowe jednostki w przemieszczaniu.
Że dla mnie (w zgrubnym i powierzchniowym oglądzie) wgląda to jako
stałość, opoka i grunt pod nogami - że abstrakcja wywiedziona z tej
zmienności nabiera cech odwiecznych? Prawda. Ale to pochodna mojej
fizycznej, rozciągniętej na wielkim dystansie cielesnej konstrukcji.
Widzę "czubek góry" z całości, dlatego mnogość współtworzących fakt
procesów znika mi z obrazu. A to skutkuje.
Po pierwsze, postrzeganiem trwałości tam, gdzie realizuje się, gdzie
biegnie maksymalna zmiana.
A po drugie, koniecznością żmudnego i długotrwałego dochodzenia do
tej zmienności.
Ale kiedy już dopracuję się tego poziomu - wówczas wiem, że stałym
elementem rzeczywistości jest zmiana.
cdn.
Janusz Łozowski