SlideShare a Scribd company logo
1 of 62
Download to read offline
JANUSZ ŁOZOWSKI
KWANTOLOGIA STOSOWANA 11
opowiastki filozoficzno-fizyczne
dla dzieci dużych i małych
copyright © 2016 by Janusz Łozowski
wszelkie prawa zastrzeżone
ISBN 978-83-942582-8-3
ja.lozowski@gmail.com
1
Kwantologia stosowana - kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 11.1 - X-Y-Z.
Czasami człowiek sobie z kimś dla rozrywki pogawędzi, zdarza się -
o tym albo i owym tematy poruszy, zdarza się. I niekiedy coś z tego
wyniknie - zdarza się.
Więc ja, widzicie, tak sobie właśnie jedno popołudnie nieodległym
terminem czasowym zagospodarowałem - znaczy się słowne wygibasy na
zagadnienia ogólnie szczegółowe uskuteczniłem. Sąsiad się nawinął,
to uskuteczniłem.
Detalicznie to go przepytałem w sprawie geometryczno zasadniczej, w
rejony matematyczno logiczne go popędziłem. A mianowicie o układzie
współrzędnych go zagadnąłem - takim xyz go szpiliłem.
Powiecie, że temat rozpoznany, na wszelkie możliwe i takoż szkolne
zadania rozpisany - a nawet tam i ówdzie stosowany z pożytkiem też
niejakim. Słowem, nihil novi pod słoneczkiem.
I generalnie to wy będziecie mieli rację w takowym swoim stanowisku
życiowym oraz dowodzeniu wyższości poglądu aktualnie dominującego,
czyli matematycznego, nad filozofią interpretacyjną i namysłem.
Wy będziecie mieli rację ogólnikowo, powiadam - jednak jakby tak nie
do końca. Bo nie wszystko w takim zapale objaśniającym współrzędne
linie układu zostało w pełni oraz całościowo wygłoszone - są takiej
logicznej konstrukcji umysłowej zakamarki ciemne a istotne. I czas
najwyższy to głośno zapodać.
Czas, bo właśnie o czas tu idzie - o czwarty z elementów.
I powstaje nieuniknione w takiej sytuacji pytanie - mocno poniekąd
retoryczne, ale domagające się odpowiedzi: gdzie onże "czas" w tej
przenicowanej wiekami strukturze się lokuje - a takoż, czy on się w
niej faktem faktycznym mieści?
Przecież wzmiankowany układ to trzy kreseczki wzajemnie do siebie w
rozrysowaniu prostopadłe, matematycznym alfabetem naznaczone - i one
coś tam z tego zakresu wyznaczają. Ale czasu, tak zwanego czasu, tam
nie ma, nigdzie go w takowym konstrukcie nie uświadczysz. I wszystko
się zgadza, wszystko się naukowo prezentuje - i praktycznie jest po
wielokrotność potwierdzone.
Więc jak to jest, zagadnienie z marginesu myślowego - czy istotne?
Szczerze trzeba powiedzieć, że taki temat to nie na pierwsze strony,
nawet serwisy informacyjne przekaziorów tego jako newsa żadnym tam
przypadkiem nie potraktują, to nawet krwi nie wzburzy wśród różnej
maści biesiadników - ale w dialogowaniu z sąsiadem, jak już niczego
do obgadania się nie znajdzie, takie coś może się przytrafić. Po co?
A no po to, powiem ja wam - żeby się zabawić, żeby logiczne klocki
ustawiać - i żeby tak po ogólności coś zrozumieć. Układ współrzędnych
żadną tam ważną sprawą nie jest, ale jest - i dobrze. A że coś można
do niego dodać - też dobrze.
2
Szczerze powiem, że to sąsiad mnie tak z mańki pierwszy w dialogu
zażył (jakeśmy już mocno się w temat wgryźli), o ten tam wzmiankowany
czas w tym takim zahaczył. Gdzie tu czas, powiada pytająco, przecież
na oko tu widać, że to wszystko statyczne, nieruchome, odwiecznie w
poznaniu obecne. Nie, sąsiad powiada dalej stanowczo, tu czasowości
żadnej nie ma i nigdy nie było. - Układ, sąsiad dalej dowodzi swojego
wyższościowego stanowiska, to celowe tak konstruowane ustrojstwo, z
nadmiarowego chaotycznego badziewia ono sensownie wypatroszone - tu
zmienność czasowa (czy dowolna zbędna zmienność zasłaniająca fakty w
ich suchym, więc stabilnym logicznie jestestwie) - to jest poza takim
układem i rozkładem zliczania. Po co, powiada sąsiad, zawracać sobie
głowę czymś ubocznym, kiedy uproszczenie takie wspomagające?
Cóż było robić, rozumiecie, musiałem się w takie x-y-z rozumowaniem
nakierować, przecież chciałem sąsiada z błogiego stanu niewiedzy na
drogę ku pewności nakierować. Misję taką dziejową, rozumienie, sobie
za cel postawiłem.
W układzie współrzędnych, w takim czymś matematycznym - powiadam ja
na wątpliwości sąsiedzkie - w tym czas jest i zawsze był, i inaczej
to nie może być. Tylko on ukryty, głęboko schowany w pozornie sobie
prościutkim rysuneczku. I w tym, sąsiad, pełna z wami zgoda, że on w
tym szkicowaniu tak celowo lub nieświadomie kiedyś tam został z tej
konstrukcji wypchnięty, ponieważ sobie matematyczni życia nie chcieli
takim pogmatwanym utrudniać. I tak to już zostało. Jak wykresik się
daje bez zmiennej ubocznej a niezrozumiałej wypichcić, to po co na
siłę coś takiego w linie układu wpychać, po co proste, ale i strawne
użytkowo gmatwać - nie ma powodu.
Ale są, sąsiad, dalsze oraz wielkie skutki takiego renormalizowania
rzeczywistości.
Bo to, sąsiad - powiadam ja dalej - zerknijcie wy szczegółowo w ten
schemacik. Niby jest, niby proste się przecinają, niby cyferkami to
wyskalowane - i niby wszystko oczywiste. Tylko że, sąsiad, takie to
banalne w swojej całości złożonej nie jest, to swoje ciemne strony i
zakamarki interpretacyjne zawiera, swoje nieoznaczone rejony również
posiada - a tak, sąsiad.
Przecież, zauważcie, to się długo rysuje, tu się ustala punkty tak
w kolejności i zgodnie z logicznym zamiarem - albo i takie funkcje
się wykreśla - liczy położenie tego lub owego, co to za symbol robi
świata w jego konkretnym zmienianiu się. Albo inaczej to się obrabia
wzorami matematycznie podbudowanymi i kolejne piętra abstrakcji do
istnienia na tym fundamencie buduje.
Wszystko się, sąsiad, zgadza - tylko tak nie do końca.
Bo to, sąsiad, idzie tak, że te wszystkie czynności analityczne, wy
to uwzględniajcie w swoim namyśle, te wszystkie operacje dokonują
się w czasie, i nigdy inaczej. Nie ma znaczenia, że dla was znakuje
to świat w formule bezczasowej abstrakcji, ona już z samego faktu,
że powstaje jako zmiana, choćby rysowania, choćby przeliczania - to
już integralnie w działanie poznawcze wprowadza czas, czyli zmianę
wyskalowaną jaką tam podziałką. Same tworzenie układu, tylko czyn w
postaci wykreślenia linii, to już i zawsze jest w czasie - i dzieje
3
się punkt po punkcie, jest skwantowane z zasady. - Więc jest również
w to wpisany tak zwany czas.
A też więcej wam sąsiad powiem, nawet jeżeli tylko pomyślę o takim
schemacie, czyli nawet jego nigdy realnie na kartce nie wykreślę -
nawet jeżeli ograniczę się do takiego abstraktu w umyśle - nawet w
mojej głowie to zawsze jest proces i czasowość, to czasoprzestrzenne
wydarzenie, a nigdy punkt. - Osobnik operujący takim pojęciem, zgoda
co do tego, nie ma świadomości, że za tym dla niego "suchym" symbolem
coś się więcej kryje - bo albo to wcześniej wyrzucił z analizy, jak
padło wcześniej, albo nawet o tym nie wie, co najczęściej ma miejsce.
Kiedyś tam się w szkole tego abstrakcyjnego schematu wyuczył, kiedyś
tam tenże rysunek historycznie powstał - i tak to zostało z całym
dobrodziejstwem i zawartymi w tym problemami. A że się lokalnie w
działaniu sprawdza, to tylko utwardza - "usztywnia" taką abstrakcję
i przełamanie nawyków jest utrudnione.
Zauważcie, sąsiad, że cały proces dla osobnika abstrakcyjny - czyli
z jego poziomu zawsze tylko biegnący na symbolach, poza nośnikiem,
na którym realnie się dzieje - ta zachodząca w głowie zmiana nie ma
dostępu do zakresu analizy, jest podprogowym tokiem zmiany, zawsze
ją warunkuje i umożliwia, wszystkie reguły świata są w tym zawarte
aż do ostatniego przecinka - ale to jest poza kontrolą, jest głęboko
ukryte dla operującego abstrakcją. A przez to niepoznawalne. Proces
dzieje się jako zachodząca zmiana, dzieje się na zmiennym nośniku -
i tym samym jest zmiennym zdarzeniem, zawsze tylko i wyłącznie tak.
Przecież gdyby to było odmienne wobec świata, tego świata nie można
byłoby poznać. To na każdym poziomie jest ten sam mechanizm, tylko
dla osobnika wydaje się realizować - w powierzchownym oglądzie - w
innej formule, inaczej i jakoś szczególnie.
Przecież, zwracam na to uwagę, punktu nie uchwycę żadnym sposobem
w jego stałości. Jak nie ma skali porównawczej, to nie ma poznania.
Osobliwość punktu dlatego jest osobliwością i brzegiem logicznym, a
fizycznie poza postrzeganą zmianą - ponieważ nieodmieniającego się
punktu nie zarejestruję. Tak samo nie postrzegę niczego, jeżeli ten
punkt pozostaje wobec mnie w bezruchu - dla mnie zmiana jest tym,
co wyznacza poznanie. Zawsze i wszędzie.
Tylko że powyższe, sąsiad, to mało w sobie ważne - to tak ogólnie i
dopiero za wstępny punkt podaję ku rozwadze. Zdecydowanie zasadnicze
w tym argumentowaniu jest to, że treść, owe wszelkie funkcje albo i
inne proste wykreślne, wektory czy odcinki - że to wszystko oddaje,
symbolizuje i jest abstrakcją zmiany. I zawsze tylko symbolizuje w
analizie zmianę.
Można to pomijać w bieżącym operowaniu symbolem - jednak nie można
o tym zapominać.
Układ buduje się jako zmiana, proces jego konkretnego tworzenia to
czynność w czasie. Tak samo w ujęciu historycznym - to ciąg zdarzeń
rozciągający się na etapy, kolejne kroki i czynności; nie powstawał
jako abstrakcyjna i twarda, więc "natychmiastowa" konstrukcja - bo
żadna konstrukcja poza zmianą nie istnieje.
A do tego, to główne w tym dowodzeniu - zawarte w układzie fakty to
4
zmiana w toku - to symbol zmiany w toku jej zachodzenia. I dlatego
nigdy stałość.
Nawet to, co dla mnie, fizycznie zamieszkującego wysoki już poziom
komplikacji, co dla mnie jawi się jako punkt, to zawsze jest zbiorem
w trakcie zbiegania się lub rozbiegania składników; widzę jedność,
a to fakt w budowaniu się lub rozpadaniu - to zmiana. I tym samym
czas. I przestrzeń przy okazji.
W układzie współrzędnych zawsze i w każdym przypadku jest zmiana, i
tylko zmiana.
W matematyce, czyli w rozszerzeniu maksymalnym i symbolicznie tutaj
przywołanego układu współrzędnych, zmiana jest elementem opisu oraz
jest zawarta w każdym znaku tego języka opisu rzeczywistości. Może
matematyk o tym zakresie nie wiedzieć, może operować symbolem, ale
zmiana jest w nim zawsze zawarta - bo nie ma ani budowania pojęcia
bez czasu, czyli zmiany, bo nie ma żadnej treści bezczasowej, więc
nieodmiennej. I ta zmiana musi być ostatecznie (w ostatnim momencie
operowania znakiem matematycznym), ponownie wprowadzona do ujęcia w
postaci funkcji czy wzoru. Dlaczego? Ponieważ jej brak utrudnia, a w
skrajnym przypadku uniemożliwia pełne zrozumienie kreślonej w takim
układzie "kreski".
Uproszczenie niewątpliwie pomaga w analizie cząstkowej, jednak ma
swoje ograniczenia: scala w jedność stany i fakty, buduje brzegowo
płaszczyznę poznania - płaszczyznę jednorodnych elementów, której
nie sposób przebić pozostając w zakresie "układu współrzędnych". A
więc w takim uproszczonym schemacie zmiany.
Nie zaprzeczam sąsiad, że takie wypreparowane ze świata ujęcie, że
taki schemat się sprawdza - to fakt. Tylko on dlatego się sprawdza,
że ta czasowa zmiana jest w nim fundamentalnie zapisana - że oddaje
zmianę abstrakcją, która również jest zmianą.
Co więcej - właśnie dlatego operujący takim symbolicznym ujęciem i
przedstawieniem zmiany w toku nie musi tego w swoich analizach brać
na każdym kroku pod uwagę, dlatego może to pominąć - ponieważ jest
to zawsze w jego operacjach obecne, na każdym poziomie badania jest
obecne. Nawet jeżeli o tym nie wie, to ta zmiana w tym symbolu jest
zawsze.
Uproszczenie - przeprowadzone świadome czy nie - pozwala w analizie
dopracować się poprawnego wyniku, jak to się dzieje, tak przykładowo
to wspomnę, w renormalizacji. - Fizyk, sąsiedzie, nie ma pojęcia,
dlaczego wyrzucenie ze wzorów koniecznych abstrakcji nieskończonego
stanu, dlaczego to się sprawdza. Korzysta z takiego upraszczającego
życie działania, generalnie się nad tym nie zastanawia - tylko tu i
ówdzie niekiedy o tym poszepce w takiej intencji, że być może jednak
coś się za tym kryje. Ale ponieważ jego praca z kraja - to i takie
rugowanie elementów układu-wzoru mu mało istotne. I dobrze, i niech
tak będzie.
Uproszczenie matematycznego symbolu, powtarzam, pozwala dopracować
się poprawnego wyniku, tak zbudowana krótka (i skrótowa) abstrakcja
zmiany posiada wielką przewagę nad słowotokiem dowolnie innego języka
- jednak zawodzi, kiedy w zakresie badanym musi pojawić się brzeg, w
5
tym zakresie nie sprawdza się. W brzegu wzór z jego pełną i prawdziwą
treścią staje się "osobliwością", punktem, faktem nieopisywalnym.
Ponieważ opis zawsze oddaje zmianę, ponieważ ta zmiana z opisu jest
usuwana - to w zakresie maksymalnym jej również brakuje. Realnie w
tym procesie zmiana jest, jednak logicznie jej brakuje - ponieważ z
układu została wyrzucona. I ten konieczny wcześniej brak się teraz
mści: w obrazie widać tylko stałość i jednorodność. I jest kłopot -
duży kłopot.
Kiedy jednak przeprowadzić pogłębioną analizę układu, czasowość na
każdym etapie musi się pojawić, ponieważ bez tego całość staje się
mało wyrazista - lub wręcz niezrozumiała.
A co najmniej usamodzielnia się i wypada z rzeczywistości. I dalej
przybiera postać jakoś niezmienniczo odrębnej i ponadczasowej. I w
efekcie odlatuje w umyśle matematyka (albo też i filozofa, niestety)
w rejony odmaterializowane. I tam bytuje sobie bezproblemowo. I robi
się dusznie...
W układzie współrzędnych, sąsiad, nie ma czasu, nie ma go w postaci
jaskrawo zaznaczonej - bo go tu nie musi być.
To symbol zmiany, sam jest zmianą i zawsze oddaje zmianę - nigdy coś
innego. I dlatego schemat może być takim, ponieważ wzmiankowana tu
czasowa zmiana jest w stałej pamięci obserwatora - oraz, to przede
wszystkim, "w stałej pamięci świata", który obserwator opisuje. Nie
muszę każdego kroku dopełniać ustaleniem, że to zmiana - nie muszę
zaprzątać sobie tym głowy, ponieważ niczego stałego nie ma. Dowolnie
badany i analizowany fakt, każda myśl (i każde ustalenie) to zawsze
zmiana - czyli kwantowe jednostki w przemieszczaniu.
Że dla mnie (w zgrubnym i powierzchniowym oglądzie) wgląda to jako
stałość, opoka i grunt pod nogami - że abstrakcja wywiedziona z tej
zmienności nabiera cech odwiecznych? Prawda. Ale to pochodna mojej
fizycznej, rozciągniętej na wielkim dystansie cielesnej konstrukcji.
Widzę "czubek góry" z całości, dlatego mnogość współtworzących fakt
procesów znika mi z obrazu. A to skutkuje.
Po pierwsze, postrzeganiem trwałości tam, gdzie realizuje się, gdzie
biegnie maksymalna zmiana.
A po drugie, koniecznością żmudnego i długotrwałego dochodzenia do
tej zmienności.
Ale kiedy już dopracuję się tego poziomu - wówczas wiem, że stałym
elementem rzeczywistości jest zmiana.
6
Kwantologia stosowana - kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 11.2 - byty niematerialne.
"Często i w różnych okolicznościach używa się pojęć 'niematerialne
byty', 'byty matematyczne'. Na podstawie przerobionego materiału -
oraz na bazie własnych przemyśleń - odnieś się do poglądu, że: a)
byty niematerialne istnieją, b) byty niematerialne nie istnieją,
c) byt niematerialny to pojęcie wewnętrznie sprzeczne, d) zachodzą
inne okoliczności. Uzasadnij swoje stanowisko."
Teza.
Byty niematerialne istnieją.
Pogląd, że byty niematerialne istnieją, że wchodzą w zależności z tym
światem, czyli z obszarem dostępnym fizycznie, jest stary jak tenże
świat i był zawsze obecny w myśleniu ludzi. Nawet nie przybierając
przywołanej tu formy słownej, był codziennością i odniesieniem. - I
rzeczywiście, niekiedy dramatycznie, wpływał na losy jednostek oraz
zbiorowości.
Jednak zasadniczym, głównym elementem analizy pojęcia - a właściwie
całego systemu ustaleń związanych ze światem, który jest zakodowany
pod abstrakcją "byt niematerialny" - podstawowym faktem, do którego
w tym działaniu trzeba się odwołać i uwzględnić w całości sprawy -
i w odniesieniu do którego trzeba prowadzić dalsze ustalenia - tym
czynnikiem jest byt stosujący takie określenia. Nie słowna taka czy
inna etykietka, to nie sama abstrakcja jest tu najważniejsza, lecz
to, kto i kiedy ją powołuje do istnienia.
Natomiast wywiedzione ze zmiennego świata fakty, pomimo że to równie
ważny składnik analiz, lokują się jako dopełnienie, znajdują się na
drugim planie. Pierwszy to byt tworzący abstrakt - plus powody, dla
których to czyni.
Oczywiście zagadnienie - dla poniektórych istotne w ich prywatnym i
całościowym systemie wartości (że "takie coś" współtworzy tutejsze)
- temat, czy pozbawiony materialnego szkieletu byt jest czy go nie
ma - to ma znaczenie w relacji z obserwatorem-bytem stosującym takie
pojęcie, i do niego trzeba odnosić tę abstrakcję. Jednak w tutejszej
analizie ma to znaczenie drugo-, a nawet któreś tam rzędne, jest tu
pochodną, a nie przyczyną.
Liczy się sama osoba (i osobowość) tak postrzegająca rzeczywistość.
Dlaczego obserwator - dlaczego byt istniejący jest tak istotny?
Ponieważ, żeby stwierdzić, że coś istnieje (bez definiowania, czym
jest istniejące i na jakich zasadach, na tym etapie analiz jest to
zagadnienie pomijalne) - żeby można było powiedzieć, że fakt został
zarejestrowany i że ma miejsce, do tego potrzebny jest ktoś, kto to
stwierdzi.
Nie ma faktu obiektywnego i poza osobnikiem - bytem ustalającym, że
coś istnieje. Kiedy moje spojrzenie nie obejmuje świecącej gwiazdy
7
- kiedy nie wiem, że taka gwiazda istnieje, to ona rzeczywiście nie
istnieje. Dla mnie jej w zbiorze gwiazd nie ma - albo jej dla nikogo
nie ma, jeżeli jest to poza horyzontem obserwacji.
Z faktu, potencjalności faktu, że tam i gdzieś są gwiazdy - że one
świecą - że jest cały wszechświat takiego rodzaju zjawisk - z tego
nic nie wynika, to zbiór nieistniejący. I tym samym zdanie, że "tam
coś jest", okazuje się niepoprawne, bez sensu i podstaw.
Ono ma sens tylko w połączeniu z głoszącym ten pogląd bytem - kiedy
nie ma bytu i jego osądu, nie ma ustalenia.
Bo podstawą do wyprowadzenia wniosku, że coś istnieje, jest głęboka
zależność między obserwatorem, który coś ustala - nośnikiem, który
taki sygnał przenosi (bez definiowania, czym taki nośnik jest) - i
przyczyną-faktem, który odpowiada za zaistnienie sygnału.
Brak na dowolnym poziomie któregoś z wymienionych elementów wyklucza
każde ustalenie - jego po prostu nie ma.
I teraz, w ścisłym powiązaniu z taką zależnością poznawczą, trzeba
zapytać - czy można wyprowadzić z zawsze konkretnego stanu świata
ustalenie-wniosek, że są w nim pozbawione nośnika składniki, byty -
dowolnie zdefiniowane "coś" bez podstawy nośnej?
Czy można, na podstawie doznawanej i poznawanej realności udowodnić,
że tę realność, zawsze chwilową - a nawet (i pozornie) w obserwacji
losową - czy ją współtworzą pozbawione kośćca fakty?
Tak, odpowiedź jest twierdząca.
A nawet więcej, inna być nie może. Dlaczego? Ponieważ dla uczestnika
energetycznej zmiany - dla zanurzonego po całości oraz na zawsze w
procesie zmiany obserwatora, jedynie dostępnym i jedynie poprawnym
ustaleniem jest takie, że byty niematerialne istnieją.
Po pierwsze - i po jedyne: obserwator. Czyli byt postrzegający. To
jest tu najważniejsze i właśnie jedyne - nic innego się nie liczy.
Zewnętrzna do niego - ale i współtworząca go zmiana - to jest stan
zastany, do którego się można-trzeba odnosić, żeby przetrwać w tym
zmiennym świecie, trzeba się do niego na każdym kroku odwoływać, nie
ma zmiłuj - pobłądziłeś, znikasz z rejestru. A to dalej oznacza, że
obserwator, wpierw "namacalnie" i po omacku, a później świadomie -
o ile tego poziomu się dopracuje - może wykryć rytm zmiany, ustali
regułę przekształceń.
Nie ma znaczenia, jak to zrobi, jakich pojęć użyje - jeżeli istnieje,
to jest pewność, że są to poprawne pojęcia, które pozwalają na jego
działanie w środowisku.
I teraz ważne: tak ustalona zasada zmiany jest spoza, przecież nie
ma na świecie nigdzie napisu, że jest tak a tak, że trzeba sczytać
instrukcję i ja stosować, a dalej to już pójdzie. Nigdzie żaden i w
żadnym języku przepis na istnienie nie jest wyryty w kamieniu albo
w innej materii, instrukcję obsługi świata obserwator pisze sam dla
siebie, w swoim zbiorze słów; pisze zawsze od nowa - a do tego zawsze
na własną odpowiedzialność.
W rezultacie budowania kolejnych pojęć o otoczeniu, co dzieje się w
zakresie obserwatora, więc w jego głowie (czyli przebiega w strefie
8
niedostępnej do obserwacji) - dla niego każde tak zbudowane ustalenie
zawiera się w zakresie ciemnym, nierozpoznanym, cudownym, podprogowym
- nieoznaczonym. Itd.
Ilość określeń na oddanie momentu, w którym dla obserwatora poczyna
się w czeluściach jestestwa nowość pojęciowa - to jest tak znaczny
zbiór, jak liczba doznających takiego stanu, więc tożsamy ze zbiorem
bytów istniejących i analizujących. Że proces biegnie w pogłębionej
analizie na nośniku materialny oraz że to wszelkie zależności w tym
strumieniu energii są czynnikiem decydującym - to jest pomijalne i
niedostępne, na etapie wczesnym nawet zbędne.
Liczy się powstająca abstrakcja i jej dopasowanie do świata.
I kolejne ważne - taka abstrakcja dotycząca otoczenia, jeżeli się w
eksperymencie potwierdza, nabiera cech zewnętrznych; pozwala dalej
istnieć, ale także staje się regułą, faktem niezależnym od tu-teraz,
jest zasadą świata. A czasami i dogmatem.
Czyli utwardza się, jest "faktem obiektywnym" - pozornie nie ma już
związku z obserwatorem. Przecież jeżeli stosuje się poza twórcą tego
pojęcia, jeżeli w tych samych okolicznościach fizycznych stosowana
jest na długo przed konkretnym bytem i długo po nim - to przecież, i
jest to wniosek zasadny, ma znaczenie zawsze oraz wszędzie. A więc
ma cechy niezmienne - wieczne i nieskończone.
I jest to wniosek, powtarzam, w tym ujęciu jedynie możliwy - "idea"
jest ponad czasem i przestrzenią.
I jest niematerialna.
Reguła wywiedziona ze świata - zasada oddająca zmienność świata w
każdym miejscu i momencie - to samo jest nieodmienne i bezkresne;
fakt bez nośnika nie może się zmieniać, bo nie ma co się zmieniać.
"Fakt niematerialny" jest ponad materią, jaka by ta materia nie była
i co by pod tym terminem nie rozumieć. - I zawsze jest takim.
Co więcej, co miało miejsce w toku poznawania otoczenia, wpływ na
takie podejście do otoczenia (że są zasady-byty niematerialne) - na
to miały wpływ nie tylko "tak w ogóle" prowadzone badania, ale też
konkretne eksperymenty - właśnie eksperymenty.
Przecież kiedy postrzegam działanie bryłki materii w postaci magnesu
na inne drobiny materii - to muszę uznać to za wpływ niematerialny,
bowiem wcześniej do materii zaliczyłem taki a taki fakt. A skoro nie
ma tak zdefiniowanego materialnego nośnika, to jest niematerialność
- i to dosłownie. Materią jest tylko to a to, a dalsze? - Jeżeli nie
wiem, że to promieniowanie, jeżeli nie wiem, że jest poziom zjawisk
dopełniający wyróżniony fakt materialny - to muszę, muszę traktować
całość obserwowanego zdarzenia jako przejaw sił innych - spoza już
kręgu materii.
I w tym zbiorze zastosowanych abstrakcji i logiki tego opisu - w tym
ujęciu jest to jedynie słuszny wniosek: skoro nie ma materii, tego,
co za materię (tu i teraz) uznaję - to wyróżnione działanie przebiega
nie-materialnie.
Istotne jest dziś to, że w obecnie prowadzonym działaniu poznawczym
historia się powtarza - na innym poziomie, czyli na brzegu oraz w
9
podszewce tak definiowanego materialnego świata, jednak chodzi o to
samo zagadnienie.
Owszem, już wiadomo, że jest coś takiego jak promieniowanie i że to
ono porusza opiłki - że jest ściśle powiązane z materią (a materia
z promieniowaniem) - że choć dalej promieniowanie traktuje się jako
stan odrębny, to jednak wiadomo, że to coś, a nie "fakt bez nośnika"
- itd. Problem jednak w tym, że granica obecnego poznania przebiega
w takim miejscu, że "poniżej" zdaje się panować bezład, losowość, a
do tego niedookreślona materialność. A więc w jakiejś tam dalekiej
perspektywie - i nie wiedzieć gdzie - lokalizują się niematerialne
byty matematyczne, które tym sterują. I tak prowadzony tok badań,
jak najbardziej fizyczny, potwierdza wniosek, że te niematerialne
byty istnieją. Zwłaszcza że tego zakresu, mimo jego niewątpliwej i
zawsze fizyczności, nie sposób sięgnąć pomiarem; jest, wiadomo, ale
poza szczegółową rejestracją.
Bo skoro wszystko działa, bo skoro jest reguła zmiany - acz badanie
wykrywa tylko chaos - to zasada musi być. A "zasada" to abstrakcja,
to coś nienamacalnego.
To znaczy, że są fakty spoza materii, które tym zawiadują. Zawsze i
wszędzie.
Byty niematerialne a matematyczne istnieją.
Co było do udowodnienia.
Antyteza.
Byty niematerialne nie istnieją.
Byt niematerialny to pojęcie wewnętrznie sprzeczne.
Kim jest obserwator? To wielkoskalowa struktura energetyczna, która
działa wewnętrznie w zmianie i jest przez nią tworzona. Może zjawić
się w zmianie, kiedy są spełnione liczne warunki graniczne, dlatego
postrzega i działa w oparciu o również rozbudowane konstrukcje - w
jego zakresie badania nie ma jednostek. W efekcie strumień "faktów
jednostkowych", jednostek czegoś - to znajduje się poniżej progu i
jest niepoznawalne. Acz przebiega według rytmu.
Skoro jest to ciąg elementów, to w sam tak zdefiniowany ruch, nigdy
bezładny, ale o charakterze jeden-zero-jeden-zero... - w definiowany
w taki sposób tok zmiany należy wprowadzić rytm, samoistny i już do
niczego nie redukowalny; to zmiana tworzy i wyznacza rytm.
Skoro zmianę współtworzy jednostka czegoś w trakcie przemieszczania
się w pustce - to tak zdefiniowana zmiana zawiera w sobie rytm.
Zmiana zawiera w sobie rytm - ale dlatego jest ten rytm, że jest ta
zmiana.
Czym jest obserwacja? To byt postrzegający plus nośnik sygnału oraz
przyczyna zaistnienia zaburzenia. Plus rytm zmiany. - I nic więcej.
Zasadniczym, fundamentalnie ważnym argumentem za odrzuceniem bytu
10
niematerialnego (i podobnego) jest ten, że nie ma działania, że nie
ma poznania bez nośnika. Że nie można nawet sobie wyobrazić procesu
albo reakcji, która składa się w ciąg przyczynowo-skutkowy, jednak
którego to zdarzenia nic i nigdzie nie łączy. Czyli, że nie ma w tak
definiowanym zdarzeniu nośnika przenoszącego sygnał. Można, na bazie
fizycznego doświadczenia, zasadnie mówić, że (wszech)świat to stany
skupienia czegoś - że są zbrylenia tego czegoś i że posiada to dla
obserwatora postać a to tak zwanej materii atomowej, a to okazuje
się promieniowaniem takim czy innym; można jak najbardziej logicznie
dowodzić, że pewnego poziomu skupienia w obserwacji wewnętrznej w
ramach świata się nie osiągnie; można dowodzić, że jest obszar na
zawsze ciemny oraz z wnętrza prezentujący się w opisie jako chaos i
losowość. Itd. - Ale nie można, nie można twierdzić, że pustka - że
zero - że nic przenosi w sobie czy na sobie jakąś treść lub sygnał.
To alogiczne - to nielogiczne - to sprzeczność sama w sobie.
Jeżeli uznaję, że granicą poprawnie prowadzonej konstrukcji jest w
świecie poziom zera i jedynki - jeżeli uznaję, że są to w fizycznej
interpretacji matematyczne symbole próżni i energii (kwantu czegoś)
- jeżeli uznaję, że jest bezkresny ruch czegoś w niczym - to moje
końcowe ustalenie jest takie, że nie ma przenoszenia treści inaczej
niż na konkrecie, może fizycznie niedostępnym, ale konkrecie.
Że w badaniu otoczenia przez byt jest granica, tu zgoda, jednak to
nie jest poziom w swojej strukturze logicznej pozbawiony zawartości
- to nie jest absolutna pustka i nicość.
Ten zakres-poziom to Fizyka w jej brzegowym zachodzeniu. - I zawsze
to jest Fizyka.
Nie można twierdzić, że jest niematerialny byt. Można dowodzić, że
jest zakres poniżej materii fizycznej - że jest to tak mało zebrany
w sobie element, że jest mniejszy od najmniejszego podlegającego do
pomiaru, czyli do porównywania - ale nie można dowodzić, że to nic,
że to negacja coś.
"Niematerialność" logicznie musi być stanem fizycznym - jedynie dla
bytu skomplikowanego wydaje się być spoza dostępnego zakresu.
Najniższe w obserwacji fizyka zawsze jest złożeniem, on może tego w
swoim badaniu nie stwierdzać, ponieważ taki element tworzy pomiar -
ale to logicznie złożenie. Dlatego najmniejsze poznawalne dopełnia
poziom niższy - tutejsze fakty budują jednostki poziomu niższego.
Poniżej fizyki jest Fizyka - i z tego trzeba wyciągnąć wnioski.
Byt niematerialny, jakby go nie pojmować, nie może wchodzić w styk
z innymi bytami, bo nie ma przekaźnika - nie ma części wspólnej. I
nie ma tym samym porozumienia. I nie ma sensu tym samym idące przez
wieki ustalanie, co takim łącznikiem mogłoby być - każde podawane
jako rozwiązanie tego dylematu ujęcie jest bezprzedmiotowe, nie ma
przecież na czym się oprzeć.
Póki występował i póki jeszcze tu oraz ówdzie pleni się pogląd, że
materia to tylko te atomy plus okolica, to do tego momentu będzie
miała pożywkę argumentacja, że dalsze to już niematerialne i że na
coś takiego umysł jest skazany w analizach. - Ale jeżeli uznać, że
niezależnie od stanu skupienia wszystko jest materią i czymś - to w
11
fundamencie tego dowodu jest pustka, a na niej i w niej już niczego
się nie da upchnąć.
I ostatecznym wnioskiem okaże się ten, że byt niematerialny żadnej
treści nie zawiera - że to abstrakcja pozbawiona sensu.
Co było do udowodnienia.
Synteza.
Byt niematerialny nie istnieje, ale pojęcie oddaje cechy świata.
Czy ustalenie, narzucające się z taka siłą i tak powszechne, że byt
niematerialny istnieje, jest błędne? Nie. To logiczne, poprawie ze
świata wywiedzione ustalenie.
Czy pogląd, że byt niematerialny istnieje, jest błędny? Tak. Nie ma
żadnego bytu bez nośnika, nigdy i nigdzie.
Syntezą analizy pojęcia "byt niematerialny", "byt matematyczny" -
tą syntezą jest ustalenie, że oba podejścia do zagadnienia są jak
najbardziej poprawne. Oba, nie któreś z nich.
I nie jest to - co wymaga podkreślenia - stanowisko na użytek tutaj
prowadzonego dowodu, to nie zabawa w szkolne wypracowanie na temat
- to ostateczny, brzegowy punkt wnioskowania.
Na tym krańcowym - na najgłębszym poziomie obie drogi poznania się
zbiegają, są jednością i wzajemnie się wspierają.
Fakt, nie ma takiego bytu, ponieważ wyklucza to logika - bowiem nie
może być treści zapisanej w pustce, w nicości.
Jeżeli ktoś uważa, a ma do tego prawo, że jest inaczej, niech swoje
stanowisko udowodni. A jeżeli nie może, niech pozostanie w takowym
uważaniu na wieki wieków. Jednak musi mieć wiedzę, że w analizie nie
może być uwzględniony - jego przekonanie jest "spoza" (rozumu). Byt
bez nośnika jest sprzeczny z każdym obserwowanym faktem - z każdym
logicznie dającym się (jakoś) pomyśleć faktem. Co nie dziwi, skoro
podstawą myślenia jest coś i nic - jeden i zero.
Ale faktem jest również to, że każde działanie obserwatora ustala
w otoczeniu regułę - od najbardziej prostych, ale istotnych w celu
przetrwania w środowisku, aż po najbardziej rozbudowane, sięgające
zawsze i wszędzie.
I ta reguła rzeczywiście jest - na każdym stanie zmiany jest.
I wyznacza to, co może zaistnieć. I nawet nie daje się pomyśleć jako
proces bez reguły, ponieważ nawet postulowany brak reguły, to jest
również głęboko tą skwantowaną regułą kształtowane; każde działanie
(i przemyśliwanie) w sobie ten rytm zawiera, nawet kiedy rozważa się
dowolność rytmu.
Każdy proces, każde działanie w fundamencie, tak czy owak, musi się
odnieść do zera i jedynki. Bo poza to nie wyjdzie. Nie może.
Problem poznawczy lokuje się jednak w tym - problem poznawczy, nie
logiczny - że obserwator swoje działania prowadzi istniejąc, już w
12
zmiennej rzeczywistości się zawierając, i to w szczególnym punkcie
tejże rzeczywistości. W innej zresztą by nie zaistniał, to musi być
środek zmiany. Ale to zarazem utrudnia, nawet zaciemnia obraz, acz
sam pomiar otoczenia jest dlatego możliwy (bo tu tak jasno).
Czyli widać wiele, ale nie widać drobiazgu, który to wszystko tworzy
w powiązaniu z regułą.
Efekt? Zawierając się w zmianie, ustalając jej rytm i odwieczność
reguły, musi obserwator uznać, że ten rytm jest faktem - bo jest,
i musi uznać go za niematerialny - bo takim jest.
Ale musi tak uznać dlatego, że sam jest jak najbardziej materialny i
że wszystkie swoje przemyślenia prowadzi na materialnym nośniku, w
powiązaniu z bytem materialnym w trakcie zmian - i że dochodzące do
niego sygnały są przenoszone przez materialny fakt. Że rozbudowany,
to już mniejsza - jednak to zawsze jest materia w takim albo innym
upostaciowaniu (w jakimś stanie skupienia).
To nigdy nie jest pustka i zero, ponieważ pustka w sygnale oznacza
przerwę w łączności - oznacza rozerwanie łańcucha. Pustka-nic kończy
wszelkie związki ewolucyjne w fizycznym, w tak pojmowanym zakresie.
Bo nie kończy w Kosmosie, tu Ewolucja ma się dobrze - bezkreśnie i
nieskończenie. I wiecznie.
Matematyk, czy filozof, kiedy ustala "niematerialną regułę", sam w
świecie materii się zawiera i nigdy jej nie opuści - nigdy. Jednak
może w świecie ustalić stałość rytmu i regułę. Czyli definiuje tok
zmiany w sobie zrozumiały sposób, narzuca na strumień energii ciąg
policzalnych wydarzeń - i to jest warunkiem poznania. Jednostki nie
można uchwycić, ale z drugiej strony jednolitego strumienia takich
jednostek również się nie zdefiniuje - zabieg dzielenia jest tutaj
koniecznością i oczywistością. Pozwala zrozumieć. Ale niesie to ze
sobą konsekwencje, które niebywale trudno (po wiekach stosowania) z
myślenia odrzucić i ujrzeć proces w innym zobrazowaniu. Jeżeli wiem
z eksperymentów, że jest reguła przekształceń - jeżeli ona się w tak
wielu praktycznych działaniach sprawdziła, to abstrakcja tej zmiany
w postaci reguły się "utwardza", w skrajnym przypadku, a tu chodzi
o zakres maksymalny - w takiej brzegowej sytuacji pojęcie również
się maksymalnie stabilizuje.
I tym samym "odlatuje" poza materialnie doznawany obszar (świat). I
jest problem.
To naturalnie musi się tak ułożyć, nie ma odwołania - czy dotyczy
to jednostki, czy społeczności - jednak wyjść poza ten kredowy krąg
opisu jest niebywale trudno. O ile w ogóle można. Abstrakcja czy to
w głowie się znajduje, czy w bibliotece lub archiwum ewolucji, jest
na realnym nośniku - i tylko taka może "przemówić" do odbiorcy, do
osoby obserwującej. Żeby doszło do porozumienia, zbudowania kanału
łączącego, "nadajnik" oraz "odbiornik" muzą pracować na tej samej
"fali" (na tych samych elementach nośnych), a jednocześnie w każdym
z tych stanów musi być ten sam (lub mocno podobny) rozkład faktów -
czyli "wiedzy"; fizycznie musi chodzić o to samo, żeby porozumienie
było możliwe. Nawet kiedy chodzi o zakres poniżej progu, co wydaje
się "spoza", to i tak chodzi o coś, o fakt realny.
Zakres Fizyki jest oczywistością i koniecznością, jednak prezentuje
13
się dla fizyka jako "byt niefizyczny".
Mówiąc inaczej - żeby zaistniała w głowie osobnika abstrakcja, taka
głowa musi być i świat musi być.
Liczba w postaci abstrakcji, liczba jako pojęcie jawi się jako coś
odrębnego wobec zmiany - ale tylko dlatego, że ta zmiana zachodzi i
że zachodzi według rytmu. Ale poza tą fizycznie zachodzącą zmianą -
poza w taki sposób definiowanym przekształcaniem się skwantowanego
strumienia energii ("czegoś") - poza tym zakresem nie ma niczego.
Niczego zaliczalnego do fizyki, choć to zawsze-i-tylko Fizyka. Poza
i dalej jest pustka nieskończoności, COŚ i NIC - ruch - oraz reguła
zmiany. I Ewolucja.
To ten świat tworzy i obserwatora, i jego ustalenia - i tylko w nim
owe ustalenia mają sens.
Nie ma żadnego i obiektywnego sensu poza zmianą - nie ma bytu poza
zmianą - nie ma abstrakcji poza zmianą. Bo nie ma "obszaru" poza tak
pojmowaną zmianą (z nieskończonością-wiecznością jako elementem ten
zakres-zmianę tworzącym).
Abstrakcja rytmu-reguły jest dlatego, że zmiana zachodzi - a zmiana
zachodzi dlatego, że jest jej rytm-reguła. Abstrakcyjnie ujęty rytm.
Jeżeli ktoś umieszcza regułę poza zmianą - jeżeli ktoś dowodzi, że
reguła jest wyłączona z przemian - to taki ktoś umieszcza, wpisuje
ten "fakt" w pustkę - lokuje na/w pustce. Czyli w niczym.
I robi błąd. Zasadniczy błąd logiczny.
Wniosek.
O "bytach niematerialnych" można rozprawiać wyłącznie pozostając w
zakresie materialnym oraz na fundamencie materii. Tylko zaistniały
w świecie obserwator, w pewnym okresie swojego działania, może tak
twierdzić. Ale kiedy dorasta, kiedy ustala głębokie zależności, musi
stwierdzić, że niczego takiego nie ma - że to złudzenie.
Że to konieczne złudzenie poznającego umysłu - jednak wymaga korekty.
"Byty niematerialne" to poprawnie wywiedziona ze świata konstatacja,
ale zarazem sprzeczność wewnętrzna.
"Byty niematerialne" istnieją wyłącznie w materialnej głowie tak
głoszącego.
Co było do udowodnienia.
14
Kwantologia stosowana - kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 11.3 - Informacja, czyli co?
Przesąd, koledzy, to groźna rzecz.
Tak, mówię prawdę, to może do fałszu prowadzić, do złego światowego
widoku.
Nie, ja nie mówię o jakim tam czarnym kotku, drogę nieszczęśnikowi
prostopadle przebiegającemu, to pospolitość dowodliwa - żadna jaka
znaczeniowo. Co najwyżej można się uśmiechnąć dyskretnie, jak taki
sobie kilometrów nadkłada, co by tej prostej prostopadłej w żadnym
punkcie nie przeciąć.
Tu o poważniejsze przesądy chodzi, nawet i naukowe, niestety.
Nie wierzycie, koledzy, żadnego przesądnego dogmatu w nauce wy nic
a nic nie dostrzegacie - ech, koledzy, ale z was krótkowzroczni, na
detale obserwacyjne ślepi. Przecież tego w tym zakresie dużo. Może
nie ogromnie dużo, rację wam przyznam, wszak rygory i regulamin jaki
obowiązują - ale są. Bo to się jakaś myśl ciągnie, pozornie głęboka,
i tak od wieków otoczenie znakuje - no i ona się już w końcówce (po
zgłębionej analizie) okazuje być błędnym przesądem. Tylko ile trzeba
się było wcześniej napocić, natrudzić, umysłowo nagimnastykować, co
by ten beton abstrakcyjny skruszyć - ech.
Dalej nie wierzycie, błędne pojęcia naukowe dostrzegacie, jednak wam
to żadna nowość; tak się ewolucja tego odcinka człowieczego toczy,
raz hipotezą, a raz eksperymentem - i dobrze, powiadacie. Przecież
na ostatnim okrążeniu i tak prawda wypłynie wzorem czy ustaleniem.
I jest dobrze, nic nie macie przeciw.
I ja, koledzy, zasadniczo nawet rację wam oddam - generalnie to się
potwierdza i obfituje w dobra doczesne. Tylko to ma granice, sobie
to zanotujcie, nie zawsze to się może sprawdzić.
Tak, koledzy, są granice poprawiania takiego przesądnego poglądu i
oglądu, są fundamentalne ograniczenia.
I ich samodzielnie naukowy fizyk nie pokona - nie może.
Dajmy na to takie coś, co się naukami jako "informację" definiuje,
albo też podobnie sygnałem przesyłanym z treścią. Niby proste, niby
znane, niby nic tu dodać.
A nie, koledzy, to głęboko w sobie przesąd ciągnie, taki już latami
i tysiącleciami nawet przesąd.
Jaki, pytacie, informacja to żaden przesąd, to zapisane w gazecie,
to telewizyjnie co dnia podawane o stałej godzinie, to też naukami
wszelkimi w bibliotekach zgromadzone - o jakim tu przesądzie naukowo
zbędnym mowa?
A takim, koledzy, że to się za wartość samoistną bierze, że jak się
gdzie już pokaże, to trwa i trwa. Oraz że taka informacja to stan w
15
sobie idealny, tak matematycznie bezcieleśnie istniejący.
Że, mówiąc inaczej, koledzy - jak to się w jaki tam dół ciemnością
wypełniony wrzuci, to ta informacja przez ten dół się przedostanie
w inny już fizycznie lokalny świat. Dla takich w podobny przesąd a
szkodliwy zaopatrzonych, dla nich informacja to wieczna zawartość w
kosmosie, co to nigdy nie ginie, ponieważ dwa plus dwa zawsze i tak
niezależnie od osobnika to ustalającego daje poprawne cztery. Ech.
I jeszcze raz ech.
Tak to oni, przesądni, w nieskończoności kilometry nadrabiają, żeby
to i podobnie niemądre uzasadnić.
Weźmy, koledzy, na warsztat badawczy tę wzmiankowaną czarną dziurę
i jej nieskończone w siebie zapadlisko - tak przykładowo rzucam, co
by informację informacyjnie przenicować. Czyli jest osobnik, taki w
sobie naukowy nawet, ale to niekoniecznie tak musi być, no i tenże
osobniczy obserwator coś sobie na karteczce notuje, tak mu zeszło w
działaniu, że notuje - może notować, to notuje.
I ten on, koledzy, pisze, że "kocha zosię" - albo i podobnie wielki
mądrością zawartą znak stawia, że e=mc2; treść zapisu nie ma sobie
żadnego znaczenia w tym przykładzie.
I ten osobniczy byt tę tak zabazgraną pracowicie karteluszkę wrzuca
do czarnego dołu osobliwie osobliwego.
I jest teraz pytanie, koledzy: co się z tymi bazgrołami dzieje, czy
wzmiankowana informacyjna treść zniknie, czy przeniknie? Czy jest w
kolejnym etapie zmian energetycznych obecna - czy nie?
Nie, koledzy, to nie pytanie takie a sobie, to ważną informację ze
sobą ciągnie, już bez naleciałości przesądami przesiąkniętej, więc
dlatego życiowo istotną i potrzebną.
Popatrzmy oczami zmysłowymi i myślowym eksperymentem, co się w tej
ciemnej jamie rzeczywistości dzieje. A się dzieje, to wiadomo. Tak
się długo dzieje - jak się długo dziać może. Już to znacie, już to
akceptujecie rozumnie. Tylko co z tego wynika?
A to, koledzy - że zapadanie w osobliwość trwa tak długo, jak może
trwać. Czyli do punktu. A to dalej oznacza, że w tak zbudowanym i
osobliwie osobliwym punkcie nie ma składowych - nic i żadnego jakoś
w sobie wyróżnialnego. Jest nawet i obiektywnie zamocowana dla fizyka
w świecie osobliwość, on ją pośrednimi efektami obserwuje, ale ona
w sobie żadnych, żadnych już elementów składowych nie posiada. Że to
dochodzenie do punktu trwa, że rozciąga się na etapy - fakt, ale to
nie o tym teraz mowa. W takim opisaniu centrum procesu jest taka w
sobie "dziura" - skrajna w logicznym pojmowaniu osobliwa dziura.
Co to żadną dziurą przecież nie jest, a tylko punktem. Tylko jedynką
i jednostką bez składowych.
Może się takie rozciągać na wielkim zakresie, może być ogromne, ale
to punkt.
Że "za moment" to się zacznie rozprzestrzeniać, że zacznie zasilać
podprogowo rzeczywistość laboranta, co go w takie pomieszanie mocne
wpędzi, że zacznie o "ciśnieniu ujemnym" gadać - to nie ma żadnego
znaczenia, to pobocze tutejszego dowodzenia.
16
Co tu jest sednem? Koledzy, ten punkt. Ta jedność bez składowych. W
tym zawiera się informacja o "informacji".
Bo co oznacza, że w osobliwości wszystko staje się jednością? Że w
dalszy etap zmiany nie może - nie ma prawa przejść żadna nadpisana
na fizycznym nośniku informacja. I nie ma znaczenia, co poddawane
jest analizie, który to poziom świata.
Zmiana, wyróżniona lub badana w dowolny sposób zmiana energetyczna,
każdy i też dowolny proces w stanie-punkcie jego osobliwości (a tym
bardziej w maksymalnej już osobliwości, w "czarnej dziurze") - to w
tym-takim punkcie staje się jednością tego punktu, jest tym punktem;
ginie jako wcześniejsza odrębność, a z nią wszelkie dane.
W osobliwości brzegowej znika wszystko, co się wcześniej składało na
postrzegany fakt.
Nie znika nośnik, to oczywiste, ale znika - scala się lub rozprasza
(zależnie od formy osobliwej brzegu) oznaczająca konkret struktura,
czasoprzestrzenne rozłożenie elementów tworzących - ginie w zmianie
zawarta wcześniej (i nadmiarowo) "treść", jednak pozostaje fizyczny
fundament.
Przejście procesu przez osobliwość jest proste, oczywiste, szybkie
- i konieczne. Ale kończy etap wcześniejszy "wyzerowaniem" danych,
a nowy rozpoczyna od stanu "czystej karty" - żadne bazgroły, mądre
czy głupie, jej nie znakują.
Zmiana toczy się w logicznym ujęciu krok po korku, i toczy się - co
tu istotne - bez żadnego momentu zatrzymania, sprawnie; jeden etap
przechodzi w kolejny płynnie, fizycznie to jedność funkcjonalna. I
dlatego też całość tak definiowanej zmiany w postrzeganiu z zewnątrz
nie ma ani chwili znieruchomienia. A struktury kolejnych jednostek
nadprogowych w ramach (wszech)świata i dostępnych w pomiarze - one
budują się bezproblemowo i według reguły.
Jednak to nigdy nie jest informacyjnie powiązane z wcześniejszym.
Zgoda, koledzy - etap poprzedni wpływa na kolejny, to zasada ważna
i nadrzędna. Ale nie dzieje się to tak, że przeniesiona zostaje do
kolejnego odcinka nadpisana na nośniku informacja o minionym - to w
przejściu przez stan osobliwości jest niemożliwe.
Jak nie ma żadnych elementów do wyróżnienia w punkcie lub, z drugiej
strony, nie ma niczego więcej jak jednostki jednorodnej płaszczyzny
- to nie ma sygnału; jak wszystko wokół tak samo zbudowane, to nie ma
treści, a tym bardziej jej odczytu.
Tylko sam fakt budowania się konkretów podlega zawsze oraz wszędzie
jednej, ze zmiany wynikającej reguły - jednak nie ich ułożenie, nie
ich czasoprzestrzenna konstrukcja. Postać (kształt) to stan zawsze
chwilowy i jednostkowy - unikalny w bezkresie.
Przecież zmiana biegnie według reguły, ale reguła istnieje dlatego,
że jest ta zmiana.
I niczego więcej w takim nieskończonym-wiecznym toku zmian nie ma.
I niczego więcej nie potrzeba.
Czyli, koledzy, jak ten obserwator swoje karteczki wrzuca w czerń,
17
to może sobie mędrkować o przejściu w inny świat, o przesłaniu tej
nadmiarowej w stosunku do nośnika informacji - ale to złudzenie, to
przesąd, który prowadzi do nieporozumień lub fałszu badawczego.
W osobliwości jego wszystkie dane znikają, a odświeżona i oczyszczona
tak energia w kolejnym bycie (czy świecie) tryska sobie podprogowo
ze źródła (niepoznawalnie dla fizyka) i wszystko zasila. Pozostając
zawsze tym samym, kwantem energii, na nowo i od nowa zasila kolejne,
nieskończone realizacje reguły.
We wszechświecie, z jednego etapu do kolejnego, jednostki składowe
przechodzą bezproblemowo - jednak przez stan osobliwy zmiany żadna
skomplikowana i rozbudowana (w czasie-i-przestrzeni) konstrukcja się
nie przeciśnie, nie może.
Można tego w fizycznym definiowaniu procesu nie dostrzegać, i tego
się rzeczywiście nie dostrzega, ponieważ to zakres podprogowy - ale
nie można tego pomijać, kiedy analiza biegnie logicznie, czyli już
z brzegiem zmiany. Czyli z osobliwością jako faktem-stanem-etapem
koniecznym.
Kiedy zmiana osiąga stan osobliwości, czyli w punkt się zbiega - lub
kiedy zmiana dociera do brzegu "chmury kwantów" - to jedynie poprawne
ustalenie jest takie (i musi być takie), że nie ma w tym złożoności,
żadnej złożoności, to są jednostki logiczne i proste.
Nic więcej.
Informacja - tak po prawdzie, koledzy - to tylko sam nośnik. To, co
dla was jest informacją, jakoś pojętą treścią, to zbiór fizycznych
elementów i ich ułożenie - nic więcej. Informacja to tylko-wyłącznie
stan materialny.
Informacja to te przestrzenie oraz czasowo rozłożone punkciki czegoś
w odniesieniu do nic (próżni) - tylko to.
Tak, koledzy, to stan materialny. Niby to żadna nowość dla was, to
znane, ustalane, obliczane - ale dziwnym trafem nie może przebić się
przez osobliwość brzegową zmiany (rozumowania). A powinno.
Informacja, koledzy, czy to w postaci ułożonych na karteczce znaków
materialnych, czy w każdym już dowolnie procesie - to na najgłębszym
zakresie rozumienia abstrakcji i informacji (co potocznie traktuje
się wszak jako jedność) - tu znajduje się wyłącznie "coś", fizyczny
ślad. Przecież w głowie osobnika to ślad fizyczny i zewnętrznie do
niego i w każdym rejestrowanym fakcie to ślad fizyczny. Każdorazowo
jest w obrabianiu realny stan fizyczny - nigdy żadna bezmaterialna
konstrukcja.
I nie ma znaczenia, jak pojmować "zapis", to mogą być bazgroły, może
być i kod genetyczny, i kształt elektronu, itd. - w każdym przypadku
oznacza to nadmiarową informację o zmianie oraz wyróżnionym stanie
chwilowym (po prostu rozkładzie w czasie i przestrzeni elementów, co
ten fakt-punkt fizyczny tworzą i oznaczają). A świadomość, że jest
to informacja - to znajduje się w obserwatorze.
Nie ma informacji jako takiej, ona jest w bycie, który postrzega ten
stan - informacja jest w obserwatorze.
Na fizycznym poziomie wszystko jest tylko momentem, punktem zmiany
18
w toku zachodzenia - a informacja to przypisanie przez obserwatora
znaczenia wyodrębnionemu z tła "faktowi". Faktowi, który dla niego
i tylko dla niego jest tym faktem.
Zmiana zachodzi, jednak co z tego w postrzeganiu i kiedy stanie się
dla ustalającego "znakiem", kiedy zauważy, że "elektron" zaistniał
i jak się zmienia - to związane jest integralnie z obserwatorem, to
jego decyzja, jego akt pomiaru-obserwacji ustala ten znak i go wobec
innych znaków definiuje.
Informacja, abstrakcja bez obserwatora nie istnieje.
Tak, koledzy, nie ma informacji jako takiej.
Jak nie ma kto rzec, że to jest sygnał, że zawiera w sobie treść -
to tej treści nie ma.
Przekaz, dowolny przekaz to fakt - czyli zaistniałe w jednorodnym
tle i przez to wyróżnione chwilowe zdarzenie - to także tło, które
ma w sobie nośnik (coś) i to coś przenosi w sobie czy na sobie (np.
w postaci nacisku i ruchu) stan zaburzenia, którego przyczyną jest
zaistniały fakt - oraz obserwator i odbiorca tego sygnału-nacisku,
byt. Z tym rozróżnieniem, że nacisk sygnału odczuwa każdy byt, nie
ma znaczenia co pod ten termin podstawić. Odczuwa i reaguje, czyli
się odkształca. - Ale poznać, zrozumieć, ustalić, że to sygnał, że
zawiera informację o zaistniałym fakcie - to może przeprowadzić byt
świadomy, świadomy istnienia otoczenia. I swojego w nim istnienia.
A to jest możliwe dlatego, że wytworzony nacisk faktu spotyka się
w takim obserwatorze z wcześniejszym zapisem o czymś podobnym - i
na tej bazie może zostać porównany, odniesiony do zbioru danych i
pomierzony (odczytany).
I w efekcie staje się informacją, wiedzą o zdarzeniu.
Ze świata, koledzy, zawsze i tylko dociera sygnał-nacisk faktu, a
to, czym ten sygnał się okaże dla obserwatora, to zależy od zasobu
posiadanych wcześniejszych ustaleń. To może poruszyć emocje, może
wzbudzić czynności poznawcze - to może się okazać ważną informacją
o tym, że laborant "kocha zosię" i ona się uraduje - to może być i
wiedzą o zamianie energii w materię (lub odwrotnie), nie ma już w
tym działaniu znaczenia konkretna treść. Natomiast znaczenie ma to,
że wszystkie te elementy składowe muszą istnieć, żeby sygnał-nacisk
mógł zostać przeniesiony i żeby zaistniała informacja. Brak czegoś
z tego zbioru przekaz wyklucza.
Informacja to energia w przepływie - treść jest w obserwatorze.
19
Kwantologia stosowana - kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 11.4 - prosta-i-punkt.
Geometria geometrią, a życie życiem, wiadomo.
Ja tam, panie i panowie, generalnie w naukę wierzę, nawet doceniam,
a bywa, że podziwiam w stosowaniu. Tak generalnie to wierzę.
Tylko że, rozumiecie, niekiedy mam wątpliwości, te tam, rozumiecie,
pytania zadaję - takie głęboko podstawowe. Na ten przykład tyczące
tej tam geometrii. Albo też podobnej nauki wykreślnej. - Tak mam z
tej tam natury.
Bo to ustali sobie taki jaki ktoś w okolicy przykładowo trójkąt czy
inny tam sześcian, załóżmy to tak ogólnikiem, przecież nie o konkret
detalem podszyty tu gra się toczy. I cieszy się tenże osobniczy byt,
a nawet tym osiągnięciem się chwali - a dalej poprzez te wiekuiste
tysiąclecia o tym rozpowiada. Że tak a tak, że rzeczywistość już w
regułę schwytana i policzalna kątowo czy liczebnikami. Prawda, tak
się dzieje.
Tylko że, widzicie, jak ten detal geometryczny z ogólnym światem w
zestawienie ułożyć - wspomniany trójkącik czy podobny fakt do tej
rzeczywistej światowej konstrukcji odnieść, to problemy się liczne
zaczynają oraz domagają objaśnienia. Bo to nie w każdym przypadku
tak, bo są i odchylenia, czasami logicznie i filozoficznie znaczące.
Bowiem geometryczna zasada, utwardzona na beton poprzez stosowanie
niepoliczalne - ona sobie, ale życiowe przypadłości też sobie.
A niech tam, widać ten wspomniany trójkącik czy sześcianik czegoś
tam - i co, jest już jasność w temacie?
Niby jest, przyznaję to za szkolną nauką, którą pani od matematyki
wbijała pracowicie, a i oceną odpowiednią poprawiała. Niby jest i
trójkącik, i sześcianik - ale jakby się tak przyjrzeć detalicznie,
tak do dna rzeczywistości, to od razu widać, że to ani trójkącik,
ani sześcianik - że to zawsze coś więcej.
Fakt i prawda, niby sobie szkolna dziatwa tam sobie w kajeciku na
karteczce liniałką (nawet i bez podziałki) takie wykreśli, a jak i
cyrkiel do tego zastosuje, to i całej geometrii się dopracuje. Ale
w takim - jak tak spojrzenie głębokie nakierować - to żadnym razem
w tym obrazie płaskości nie widać, zawsze trzy wymiary najmniej się
po wszystkiemu kryją. A dziatwa przecie, za słowotokiem nauczającym,
taka uczniowska zbiorowość jednostkowa - ona w tym jednowymiarowy
i "płaski" elemencik widzi; kreśli cierpliwie, punkciki składa tak
w linię, zamyka ją w okrąg czy figurę z przyprostokątną - a jednak
widzi (i o tym nawet dywaguje), że to w sobie płaskie.
Tylko że, widzicie, jak się tak powyżej tej chwilowości uczniowskiej
umieścić (chwilowości lekcyjnie kształtowanej), czyli powyżej kartki
zeszytowej sobie to zaprezentować, to nawet i cztery wymiary w tym
się zobaczy, i zmianę w toku zachodzenia się odnotuje. Zaprawdę tak.
Przecież - zauważcie i zastanówcie się nad tym - jak człowiek sobie
20
te trójkąciki (czy podobne figurki) kreśli, to przecież przenigdy i
przenigdy to się tak płasko nie dzieje, jak to pani matematyczna w
zapamiętaniu podaje. Owszem, dla naszego zmysłu ocznego to się tak
przedstawia, nam oko podpowiada, że ta kreseczka przyprostokątna to
ona cieniutka tak, że płaska, że nic się z jej płaszczyzny nigdzie
nie wychyla. Ale, przyznacie, bo już mikroskop widzieliście sami (a
może w telewizorze) - że kiedy to zbadać takim przyrządem, to widać,
że to żadnym tam razem płaskość, a góry i doliny; że to ho-ho jakie
wielkie w sobie. A co więcej, do takiej już logicznej płaszczyzny to
daleko, a nawet i dalej.
Albo sobie i taki konstrukt geometryczny wyprodukujcie na karteczce
owej, takie trzy proste w przecięciu - co to układ współrzędnych w
oglądzie zbudują, znaczy się. I co, jaka inność logiczna w tym jest,
to płaskie i zmiennej czasowej pozbawione? Nie, nigdy.
Bo to można sobie tak mówić, tak wyobrażać, tak sobie to objaśniać,
ale w tym żadnej płaskiej i bezczasowej faktografii nie ma, i nigdy
nie ma.
Owszem, jest symbol zmiany, jest fakt w zmianie, jest takoż działanie
w zmianie, więc o tejże zmianie może sobie użytkownik nie wspominać,
nawet to nie musi być jego zmartwienie - tylko że ta zmienność tam
zawsze jest. I na zawsze jest. I nie może być inaczej.
Można naturalnie się nie zastanawiać, dlaczego geometria wygląda w
sposób taki, jaki wygląda, można jej ustalenia stosować, nawet tak
z osobniczym czy zbiorowym pożytkiem - ale trzeba wiedzieć, że to
efekt "renormalizcji" przeprowadzonej na świecie przez obserwatora
- żeby sobie działanie ułatwić.
Skoro w obrazie figury i tak zawsze zawarta jest zmiana, skoro jest
w układzie współrzędnych zawsze dynamika i nigdy bezczasowa stałość
- to można, dla operatywności czynu, to ustalenie stałej zmienności
pominąć. Ponieważ i tak w wyniku działania wynikiem będzie coś, co
w sobie zmienność jakoś wpisaną zawiera - inne być nie może.
A że uproszczenie po latach w działaniu nabiera cech obiektywnych,
że staje się aksjomatem - albo i dogmatem - to już uboczny skutek
takiego działania, to pochodna budowania abstrakcji.
Coś za coś, nie ma darmowych konstruktów.
Dlatego teraz trzeba spytać, co też za tymi geometriami się kryje,
bo że coś się kryje, to fakt.
Kreska na karteczce wykreślona, a sobie za oknem autko pędzi albo i
samolot się wzbija, albo też domek rośnie w górę siłami betonowymi
spajany. Jest symboliczna i rozumowo płaska w sobie abstrakcja - a
za tym fizyczny fakt się jakiś kryje i życie ułatwia konstruktorom
(albo i kopaczom rowów). Komu konkretnie, to bez znaczenia, to detal
szczegółowy.
Co się więc za tym "punktem" fizycznie znajduje, co się za pojmowaną
tak "prostą" skrywa - co się za trójkącikiem, sześcianikiem, kulką
tak realnie pojmowaną lokuje?
I tu, widzicie, odpowiedzieć aż tak prosto się nie daje. Punktowe
21
takie coś to sobie geometrzy już dawno wypichcili i stosują, ale od
definiowania w aksjomatykę uciekają - to fundament, ale dowodzenia
nie potrzebuje, tak mówią. Nawet te punktowe fakty w prostą dalej
zestawiają, nią wspomniane figurki budują, a nawet przecinają tam
gdzieś w nieskończoności, jak coś ich najdzie; jednak też głębszej
analizy prostej nie czynią, bo i po co, powiadają.
Oni, znaczy się te geometry i matematyki - oni nie od pospolitości
takich, to się abstrakcyjnie ubiera, abstrakcjami obraca, abstrakcją
rzuca na tę i każdą stronę. I jest spoza, gdzieś tam sobie bytuje,
czasowość mając w dużej pogardzie.
Ale pytanie jest, przyznacie - skoro się sprawdza, to jednak coś za
tym się konkretem znajduje. Można to sobie darować, kiedy kreseczki
się kreśli, a szkolna kartka cierpliwa w działaniu, tylko że mniej
to zbędne w chwili, jak trzeba przejrzeć zakres ciemny a też groźny
potencjalnie, bo coś z niego może się wychylić.
I jest w takiej chwili kłopot, dylemat, zastanawianie się. Czym jest
takowy punkt, albo też inna kropka kwantowa? Jakie to, co to, gdzie
to?
I tu, widzicie, taka banalnie prosta definicja punktu się pojawia -
prosta definicja, ale z niebanalnymi skutkami.
Czym jest punkt? Tym, co za "punkt" uznam.
Nie, to nie wybieg - to nie ucieczka od tematu, tak właśnie należy
coś podobnego zdefiniować.
Nie ma punktu jako takiego. Jego postrzeganie i operacje na nim, jego
rozumienie oraz stosowanie, to jest w tym bycie, który takie pojęcie
wyprowadza ze zmiennego świata.
Owszem, należy dodać, że fundamentalnym "ustaleniem punktowym" jest
to, że w tak wyznaczonej "kropce" już faktycznie nie ma składowych
- że jeżeli stawiam długopisem na kartce znak kropki, to faktycznie
nie ma żadnych mniejszych elementów, że to jedność.
Zaraz, powiecie, przecież na kartce są te doliny i góry, to żadna w
szczegółach tam kropka czy punkt. I racja, tak jest.
Ale dopiero o tym wiadomo, kiedy przenieść spojrzenie i badanie na
otoczenie, na tło.
Czyli kiedy odnieść to do mniejszych składników świata.
Tylko że, podkreślam mocno, takie działanie "drobiące" jest możliwe
wówczas, po pierwsze, jak dopuszczę taką hipotezę - a po drugie, co
częściowo łączy się z pierwszym, kiedy zaistnieją możliwości, żeby
technicznie to sprawdzić.
Póki "kropka" jest dla mnie punktem, to nim jest. I kropka.
Ale, zwracam uwagę, jeżeli odrzucam z jakiś powodów taką możliwość
(dopełnienia o kolejny poziom) - to tego nie sięgnę, ograniczenia są
w działającym i poznającym, a nie w świecie. Bariera pojęć bardzo
skutecznie zakreśla krąg, w którym można się poruszać.
22
Z takiego podejścia wynikają jednak poważne konsekwencje, i to na
różnym poziomie analizy.
Przede wszystkim to, że punktem jest wszystko, że dowolny fakt dla
mnie wyróżnialny w tle - to punkt. Granicą absolutną jest "obiekt",
osobliwość w formie punktu, w której nie ma składników, w której w
żaden sposób, nawet logicznie, nie wyznaczę składowych. Ale to też
oznacza, że ten obiekt może mieć rozmiar wszechświata, a będzie w
moim ujęciu punktem. Skoro to coś jest jednością i nie ma żadnych
elementów tworzących, jeżeli w tym "obiekcie" nie ma pustki, nic w
formule przerwy - to taki "fakt" jest punktem. Potencjalnie może z
niego zostać wyprowadzona nieskończona liczba "prostych", jednak w
"momencie" analizy, kiedy jest jedność - to punkt.
Ale to samo dowodzenie, zwracam uwagę, dotyczy każdego innego dla
mnie wyróżnionego w tle świata faktu. Nie ma znaczenia, że kiedyś
tam w przyszłości atom zostanie rozbity na elementy, nie ma także
znaczenia, że nawet kawałek głazu mogę kiedyś tam rozbić na części
- nie ma znaczenia, że planeta, gwiazda to fizyczne złożenie, co w
przyszłości ustalę. Nawet nie ma znaczenia to, że słowo zbudowane
jest z liter czy zgłosek, że budynek to zbiór cegieł - że droga to
kolejne metry; itd. Wszystko, co wyróżniam i czemu nadaję zborny w
mojej obserwacji stan - to punkt. Mam świadomość po tysiącleciach
analiz świata, że to złożenie, że każdorazowo wyznaczony fakt jest
zbudowany z elementów - i że nigdy w fizycznym zakresie nie dojdę
prostoty, bo tej prostoty tu nie ma - ale to jest zewnętrzne wobec
wyróżniania ustalenie, to "dodatek", zawartość instrukcji obsługi,
ale nie treść świata.
Treścią jest zmiana w formule przemieszczania się punktów, a złożenie
w obiekt jest we mnie. I także jest zawsze punktem.
W tym kontekście zrozumienie, czym jest "prosta", to już proste w
sobie działanie.
Prosta to jest to, co za prostą uznam.
Ale są pewne uwarunkowania tego podejścia, które muszą być oddane w
tworzeniu geometrii kwantowej, czyli takiej, gdzie pojawiają się w
analizie fizyczne stany, a nie tylko abstrakcje.
Otóż można mówić o "prostej nieskończonej" i "prostej wieczności".
Czyli, w innym zbiorze pojęć, o "przestrzeni absolutnej" i "czasie
absolutnym". To są logiczne zamienniki w analizie na dziś, pojmuje
się nieskończoność oraz wieczność wymiennie - a to przecież nie to
samo.
To ścisłe powiązanie, ale co innego oznacza.
Otóż powielony w nieskończoność punkt, to naturalnie znana prosta i
jej geometryczna interpretacja. Z wszelkimi zależnościami, tego też
nie ma co podkreślać.
Ale jeżeli zebrać w jedną prostą wszystkie punkty w nieskończoności
- jeżeli tę prostą przesuwać o wartość jednostkową, to efektem tego
będzie płaszczyzna. Czyli zbiór kolejnych położeń prostej. W innym
nazwaniu "czas absolutny" - albo jeszcze inaczej: wieczność. Prosta
23
w formule zbiór nieskończony to najmniejszy element płaszczyzny, a
zarazem stan chwilowy wiecznej zmiany.
Prosta w tym ujęciu to zbiór "faktów" - jednostek elementarnie już
pojętych, do niczego nie redukowalnych. I one tworzą w ruchu to, co
uznaje się za płaszczyznę. Budują, "tkają" strukturę płaszczyzny w
formule ewolucyjnej. Lub płaszczyzny pojmowanej geometrycznie, więc
uproszczonej.
Z tym, że zaprezentowany ciąg rozumowania dotyczy wszelkich poziomów
analizy, jeżeli coś uznaję za punkt, a dalej za prostą zbudowaną z
tych punktów, to nie ma znaczenia, co obrabiam - tak pojęta prosta
tworzy płaszczyznę. Płaszczyznę takich jednostek. Czyli to może być
płaszczyzna cząstek atomowych, cząstek w postaci człowieczego bytu
- planety - wszechświata - i kolejnych tego rodzaju faktów.
Co jest cząstką i odrębnym faktem, to ustala wyróżniający w trakcie
działania - on definiuje. Tylko on, obserwator.
Tylko że jest jeszcze drugi tok rozumowania o prostej - jako ciąg
przemieszczania się jednostki, znów bez ustalania, co jednostką w
tym działaniu jest. - Chodzi o to, że kiedy przemieszczam element o
jakiś zakres, i o kolejny - i tak bez końca, to uzyskuję w tym ruchu
prostą nieskończoną, ponieważ to jest ruch w bezkresie, od zawsze do
zawsze. Zmiana jest nieskończona to i prosta symbolizująca ten ruch
jest nieskończoną - i też tworzy, poprzez zsumowanie już wszystkich
elementów nieskończoności, jednorodną płaszczyznę. - Płaszczyznę w
formule nieskończoności-wieczności.
Pierwsza prosta jest nieskończoną sumą punktów, a druga prosta jest
nieskończoną sumą położenia punktu w bezkresie. Skoro to przebiega
w nieskończoności, to i suma położeń jest nieskończona, symbolizuje
wieczność. - Wieczność zmiany dla konkretnej jednostki czegoś, ale
po zsumowaniu nieskończonej liczby takich prostych, to również jest
w złożeniu płaszczyzną.
Istotne w tym ujęciu jest to, że łącznie i razem, i tylko tak, obie
proste oddają fakt wewnętrznie podwojonej ("dwuwymiarowej") prostej
tworzącej tę "wielowymiarową płaszczyznę", czyli nieskończono-wieczną
płaszczyznę. I jest to jednostka rozumowania o Kosmosie. Podwojona
wewnętrznie i nieskończona jednostka.
To są współzależne i wzajemnie się warunkujące składowe logicznego
ciągu rozumowania. Jest to kolejny poziom analizy - tym razem już
skrajny, z wszelkimi nieskończonościami jako składnikiem pewnym i
koniecznym. O ile wcześniej, w ramach wszechświata, te składowe się
nie sprawdzają, są nawet zbędne - o tyle tutaj to fundament obrazu
i podstawa działania. Ale analogicznie, jak to ma miejsce w trakcie
analizy czasu-przestrzeni we wszechświecie, tak samo tych pojęć nie
można rozerwać na składowe, ponieważ stronność opisu zawsze prowadzi
do absurdu. Albo nawet do różnych dziwów rodem z podświadomości. W
najbardziej fundamentalnym znaczeniu nieskończoność współwystępuje
z wiecznością - łącznie to nieskończoność-wieczność.
I tylko tak tę "n-wymiarową płaszczyznę" należy pojmować.
24
A tak przy okazji i co by nie kończyć tej opowiastki aż takimi od
tutejszego odległymi zakresami, dla rozweselenia logicznego, mała
dygresja na temat geometrycznego pojmowania punktu. Bo to tacy różni
geometrzy (tak poprzez wieki to poszło) sobie przez punkt ulokowany
w nieskończoności takoż nieskończoną liczbę prostych poprowadzili -
tak to im z analizy wyszło. Ech.
Geometria oczyszcza sobie pole działania z jego fizyczności, takie
i podobne ustala reguły, tylko że później musi przyjąć to na siebie
tenże fizyk (dalej też filozof), żeby to w tłumaczeniu wyprostować,
żeby przerzucić łącznik między abstrakcją a rzeczywistością. A to
trwa.
Bo czy tak może być, żeby się dało przez jednostkę bezkresu - tej i
tam nieskończoności - przez punkt Kosmosu przepuścić nieskończoną
ilość czego? Jak, można?
Nie, musowo nie można. Prawdą geometryczną jest, że tak się to robi,
wtyka w punkt nieskończenie wiele prostych. Ale to zboczone w sobie
tłumaczenie, zboczone z kursu logicznego. Nic w jednostkę się więcej
nie zmieści, jak jednostkowe. Nie może. Tak to się detalicznie w tej
nieskończoności wiecznej prezentuje.
Czyli, mówić inaczej, faktem prawdą podszytą jest, że przez takowe
punktowe miejsce w Kosmosie można przeprowadzić nieskończoną liczbę
prostych - to poprawne ustalenie. Tylko że, cóż tu dużo gadać, nie
jednocześnie, nie momentalnie, nie od razu.
To się zrealizuje, a jak, ale też w tej tam nieskończoności. Jak do
ruszania się jest zapas, tak na wieczność, to przez konkretny punkt
w nieskończoności nieskończona liczba lokatorów się przewinie, nie
ma ograniczeń. Tylko że w kolejności, w skwantowanych odstępach - i
według numeracji na/w prostej. Bo prosta zawiera nieskończony zbiór
jednostek, ale ani większy, ani mniejszy. I zawsze jest to już inny
punkt.
Każdy punkt prostej jest inny - choć taki sam.
25
Kwantologia stosowana - kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 11.5 - pionowo-poziome.
Nie powiem, generalnie to ja w naukę wierzę, rozum podziwiam, nawet
i postęp gdzieniegdzie notuję. Nie ściemniam, czasami ten tak zwany
postęp sobie tu i tam dostrzegam.
Tylko że, widzicie, to moje optymistyczne spojrzenie na okolicę i
dalsze - no, ono się niekiedy na takie oraz podobne napotyka, że się
w kursie optymistycznym trudno utrzymać. I dalsze istnienie w taki
sposób nastawione sporego wysiłku wymaga, niestety.
Cóż, świat niejedno w sobie zadziwienie posiada, a nawet i wiele ich
posiada.
Sami zresztą powiedzcie, jak tu człowiek naukowo uświadomiony może
się swego trzymać, jak na drodze życiowej - przykładowo to mówiąc -
takie dziwo napotyka, że jajogłowy mu prawi o "czasie urojonym" albo
"przestrzeni urojonej" - jak się swego w takiej okoliczności mocno
podejrzanej utrzymać, jak?
Powiecie wy na to, że tak owi jajogłowcy już mają. Że tak te swoje
zmyślne konstrukcje hipotetyczne dla objaśnienia obserwowanego pichcą
- i że czasem z tego coś pożytecznego się lęgnie. A że to krzywe i
dziwaczne na logiczność prostą, to inna tematyka - normalsów takie
nie tyka.
I ja wam tak naturalnemu wnioskowaniu rację przyznam, to prawdą jest
i w sobie generalnie ma wartość niezaprzeczalną - tylko że nie do
końca.
Oj, nie do końca.
Przecie, zważcie wy na to, jak sobie człeczyna spojrzy tu i tam, a
nawet i poza tutejsze, to czy tam jakieś urojenia widać? Może i nie
do końca to widać, bo akuratnie tam światełko nie dociera i ciemność
to skrywa - taka ciemność, jak... no, wiadomo jaka i gdzie. Może to
też i nieostro widać, bo oczka niezwyczajne oraz niedostrojone lub
wiekowo już zdeformowane. A i bywa niekiedy tak, że widok coś innego
przesłania, drobne albo wielkie - więc dalszy szczegół w spojrzeniu
skryty albo zsumowany z innym. Tak to bywa, tak to się dzieje.
Ale, zauważcie, czy w tym wszelkim popatrywaniu dziwy dostrzegacie
- coś od natury odległego? Powiecie, że w tym to głębokim kosmosie
to nie takie dziwności się kryją, że mocno daleko to i statystyka
się panoszy, a też i inna losowość orbity obsadza. A nawet, tak to
powiecie, naturalnym biegiem energetycznego strumienia się lokalnie
coś poczyna w fizycznym obszarze, ale to coś przypadkowe, samo nie
wie, czym będzie. Bo tym kimś będzie, jak się w kupkę zbiegnie. Bo
to dopiero się w chwili aktu badawczego i spojrzenia nurkującego w
tę rzeczywistość się dokonuje. Bo wcześniej i głęboko, tam gdzieś na
dnie, ono się tam buduje i buduje. Kwanty sobie tykają w ruchu tym
wahadłowym i brzęczą struną drgającą pozaczasowo i pozaprzestrzennie
- a tu dopiero po iks zdarzeń coś sobie zaistnieje. Coś wielkie, jak,
nie przymierzając, foton czy inny wszechświat. Znacie to.
26
I tak uzbrojeni w argumentację dalej powiecie, że pewnie więc tam
gdzieś urojony czas wespół z przestrzenią tak w sobie się splatają,
że pewnie i urojone one są. Bo skoro to niedocieczone przyrządowo
albo i inaczej, to kto ich wie, co tam się wyrabia; jak losowość w
działanie się wplata, to z tego różne różności mogą się pokazać - i
to w stylu też dowolnym.
Cóż, szanuję ja wasze argumentowe słowne zawijasy i hipotetyczność
w podszewce świata doceniam - i kreatywność pospolicie banalną tak
w całości wyróżniam... Tylko że, widzicie, mnie to nie przekonuje.
A nawet zupełnie nie przekonuje.
Bo to sobie zerknę tu, zerknę tam i siam - i nie widzę tej urojonej
wartości. Ona, prawda prawdą prawdziwa, jakoś w matematyczności się
znajduje, nawet zasłużenie tam gości, czyli się potwierdza. I niech
tak będzie - i dobrze.
Ale żeby tak czas urojeniem się objawiał - ale żeby przestrzeń była
nienormalnie normalna w urojonym stylu? Ech...
Nie, nie uchodzi.
Ale o tym urojonym zakresie to ja tak wstępnie zagaduję, nie o ten
może i detalicznie ciekawy w sobie szczegół naukowego postrzegania
tu chodzi - ale o całość, o generalne podchodzenie do otoczenia, o
naukowo stosowane abstrakcyjne pojęcia. Urojenia czasowe tu tak za
przykład robią, problem w sobie poważny zapodają.
Jaki problem, spytacie, ciut zaciekawieni - gdzie tu problem? Niech
sobie naukowi jakie chcą konstrukcje myślowe budują, ich naukowe i
osobnicze prawo. A jak się taka konstrukcja słowna czy matematyczna
potwierdzi, to zysk ogólny i osobniczy.
Tak to mówicie, tak to oceniacie - tak to też błąd zasadniczy już
po wszystkiemu czynicie.
Bo, widzicie, problem jednak jest.
W tym on się mieści, że jak już ten czy inny osobnik utytułowany
naukowo swoje wymyśla, czy on może - a raczej: czy powinien takowe
dziwaczne elementa wprowadzać - elementa mocno odległe od życia i
ogólnie doświadczanej normy?
Czy - zastanówcie się - czy tenże naukowo zakręcony może w zmyślanie
swoje wprowadzać struktury odmienne wobec wokół namacanego - czy on
może w swojej praktyce naukowej takie stosować?
Czy, mówiąc inaczej, owe abstrakcyjne konstrukcje mają być bliskie
codzienności - czy też nie jest to koniecznością?
Powiecie, że to temat ubocznie zbędny, że jak jest abstrakcja, jak
się sprawdza w stosowaniu, to nie ma znaczenia, jak ona jest tam w
sobie wewnętrznie zabudowana, jakim językiem osobnik to artykułuje
- przecież wiadomo, że w odpowiednim.
Niech tam i sobie byt słowo dowolne pod postrzegane podstawia - a i
tak, wiadome, na końcu mu wyjdzie, że to kwant w strumieniu kwantów
i że świat to przemieszczanie się tej energetycznej rzeki, do której
się dwa razy nie wchodzi. Nigdy i nigdzie dwa razy.
27
I wy będziecie mieli rację. Słowna czy dowolnie inna powierzchnia w
abstrakcji to ornamentyka - to etykietka do wymachiwania, za którą
znaczeniowa głębina się znajduje.
Ale problem jest i lokuje się w tej wspomnianej głębi znaczeniowej.
Bo to nie jest tak, zauważcie, że pełna dowolność obsadzania takiej
abstrakcji zachodzi - nic podobnego; nigdzie i nigdy to dowolne w
sobie nie jest. Albo osobnik nazywający odnosi to do otoczenia, do
jakoś tam postrzeganego, albo do już kiedyś tam ustalonego - i się
to dalej w jego obróbce znajduje z całym tym wcześniejszym bagażem
ustaleń. Kiedy proces badawczy rusza, co by nim nie było, istnieje
świat oraz jego stan i to jest bagażem, granicą, w której można się
poruszać. Tym światem może być fizyczność otoczenia albo fizyczność
pojęć wcześniej wypracowanych, nigdy proces poznawczy nie startuje
od zera - to nigdy nie jest stan "pustej kartki". I to ma znaczenie
w kroku kolejnym i dalszych. Krokach możliwych, choć przecież nigdy
pewnych jako fakt.
Wcześniejsze, tak po prostu, determinuje obecne - i tym samym, też
tak po prostu, ogranicza dalsze.
A skoro to nie jest pełna dowolność, skoro trzeba się odnieść tu i
teraz do poprzedniego, oprzeć się na tym, co zostało ustalone - to
zarazem oznacza, że konstruktor abstrakcji, nawet o tym nie mając
pojęcia, te ograniczenia już wprowadza w analizę. I dalej w pojęcie,
które tworzy. - Stara się, szare komórki się skręcają, ale nie wie,
że wynik działania integralnie zawiera w sobie ograniczenia, co to
kiedyś, gdzieś i nie wiedzieć przez kogo zostały wprowadzone. Niby
wszystko poprawnie zrobione - ale czy głęboko poprawnie, to jest w
tym momencie nie do ustalenia. Lub nigdy do ustalenia, jeżeli temat
graniczny i fundamentalny.
Jak analiza wychodzi od zawartego w pojęciu ograniczenia, to nigdy
ostatecznego i poprawnego wniosku na takiej podstawie nie osiągnie.
Kredowe koło abstrakcji to gwarantuje.
I tu, widzicie, tu ponownie na arenę wspomniane wstępnie "urojenia"
muszą się pokazać, tak przykładowo to biorąc - ku rozwadze.
Bo czy, się spytam, ktoś, kto stosuje takie pojęcia, może łatwo i
przyjemnie nimi operować? Sami przyznacie, że to kłopotliwa sprawa
i długotrwała. Prawdą jest, że jak się już taki wysili i wdroży, to
i urojenia, i dowolnie podobne zaprzęgnie do działania, nawet z tym
też powyżej odnotowanym pożytkiem.
Tylko czy, dalej pytam, to jest najlepsze działanie? Czy zapewnia
najlepszy wynik - czy prowadzi prosto do celu i do maksymalnego już
celu?
Macie wątpliwości, co? Macie. I słusznie. Ja też je mam.
Bo to, jak już padło, taka abstrakcja ma w sobie skryte ograniczenia
i dlatego doprowadzi tak daleko - jak może.
A przecież to oznacza, że dalszego już się nie wypracuje, że choć w
opisywanym to "dalsze" jest, to ono albo zsumuje się w jedność tak
po wszystkiemu i tego żaden sztukmistrz od abstrakcji nie rozsupła
- albo w ogóle ciemność to skryje, bo pojęcie tak zagmatwane, że w
28
powstającym obrazie składu i ładu, o sensie nie wspominając. Tak do
najbliższego zakrętu, w bliskości poznającego - tu, fakt, jakoś idzie
i się sprawdza, ale dalej jest problem. Blisko, jak jedna abstrakcja
się nie wyrabia, można zaprząc do pracy inną, i pójdzie. Ale jak w
brzegu już się dłubie - ech, jest problem.
Jak się na dystansie tak do horyzontu działa, to albo samemu się w
tym badaniu naukowy wyrobi, albo z pojęcia skorygowanego skorzysta
- albo inne wspomożenie zawoła, przyrząd lub innego obserwatora. Bo
to wiadome, że jak dwie głowy, jak dwa punkty widzenia, to i ogląd
pełniejszy. Znacie to.
Ale, zauważcie problem, jeżeli jest to absolutnie graniczna strefa
pojmowania, taki brzeg logiki, to co? Jak kiedyś tam abstrakcjonista
wypichcił pojęcie z "aniołami" w tle, na przykład, to co? Przecież
na końcu tego działania - jakby daleko historycznie ten koniec nie
był odsunięty - to kolejny stosowacz tego ujęcia żadnym sposobem się
kwarków czy kwantów nie dopracuje - to niemożliwe. Niemożliwe.
Czy naukowo inaczej to idzie? Też nie. A dlaczego? Ponieważ nawet i
przywołując na wspomożenie eksperyment, co to jest weryfikatorem i
odniesieniem maksymalnie skutecznym dla wszystkich abstrakcji - to
nawet taki czyn w zakresie brzegowym nie pomoże. Dlatego nie pomoże,
bo brzegu w poznaniu fizycznym nie ma z zasady. Brzeg się doznaje
- ale nie poznaje.
Czy to oznacza, że nie ma wyjścia z tej uliczki - czy to ślepa na
zawsze droga?
Że niczego innego poza abstrakcjami nie ma, że ja to abstrakcja, to
prawda. Ale to nie oznacza, że rozum w jego poznawaniu świata jest
skazany na szamotanie się w granicach, które kiedyś tam zostały w
opis wprowadzone - jest szansa na wyjście poza.
W czym się ona zasadza? W stosowaniu pojęć - bo to przecież zawsze
muszą być pojęcia - ale najbardziej zbieżnych do otoczenia. Pojęć
maksymalnie prosto opisujących świat.
Na powyższe, już to słyszę, najbardziej żachną się fizycy - tak, to
nie przypadek. Inni mają to w poważaniu (nawet głębokim), ale jest to
im informacja zbędna. Bo albo stwierdzą, że te pojęcia stosują, albo
nie dojrzą znaczenia problemu. Ale dzisiejszym fizykom taki wniosek
wyda się bardzo, maksymalnie odległym od tego, co ustalają.
Przecież wystarczy zajrzeć do byle publikacji o procesach, które w
dolnych rejonach rzeczywistości się im ukazują - ech, to zbiór tak
dziwacznych, odległych od prostoty pojęć, że operowanie nimi jest
utrudnione - o ile w ogóle skutecznie możliwe. A abstrakcja jakoś
zaistniała wpływa na kolejną tworzoną, przypominam. Jeżeli jest na
wstępie pojęcie "urojony czas", to na końcu realność się pokaże, a
jak - ale przykryta tą urojoną wielkością.
I jest błąd analizy - i jest w badaniu zmieszanie.
Ale, tak przykładowo, wyjdzie badający abstrakcjonista w działaniu
od banalnego pionu i poziomu, takie pojęcia zastosuje - czy zejdzie
z drogi, pobłądzi, zatraci w pobliskiej strefie granicznej?
Wy na to powiecie, że przykład wymowny, ale prostacki. Cóż, nie tak
bardzo - acz pewną rację przez to wyrażacie. Prawda, pion-poziom to
29
bliskie, a przez to codziennie obecne w doznaniach i w pojmowaniu,
to abstrakcje maksymalnie bliskie do świata i z niego wyprowadzone.
Zwracam uwagę, bliskie do świata, i to na każdym zakresie. Jak coś
wezmę do ręki, to nawet w ciemności - nawet zbudzony z głębokiego
snu określę, że to pion, a tu biegnie poziom. O ile człek umysłowo
zborny i trzeźwo pojęciami obracającym, to przecież tak stwierdzi.
Czyli abstrakcja pomocna się okazuje i bliska życia.
Wy na to dalej powiecie, że powyższe prawdą jest, tylko mało w tych
zakresach granicznych pomocną - że przechadzając się po świecie to
pion i poziom poznaje się organoleptycznie, ale żadnego smakowania
granicy nie ma i nie będzie. Prawda, nie zaprzeczam, pion i poziom
tu jako przykład prostoty podaję - prostoty, która dotarcie dalekie
umożliwia. A po drugie, tenże pion i takiż poziom zawsze i wszędzie
jest obecny, nawet jak się fizykom inaczej to pokazuje. Te pojęcia
tam są, tylko trzeba odpowiednio stosowane abstrakcje dopasować - i
obraz rejestrowany wyostrzyć.
Ale najważniejsze, widzicie, jest mieć świadomość, że ograniczenia
takie występują, że zrozumienie warunkują. - Jeżeli wiem, że słowo,
że zastosowana abstrakcja ma w sobie granicę, że już na wstępie ma
w sobie wpisany koniec - kiedy o tym wiem, to z większą uwagą będę
budował kolejne poziomy świata.
I o to w tym chodzi.
Co więcej - to taka uwaga ze strefy granicznej - na dziś nie jest z
tym źle. Jakoś to się posuwa do przodu.
W szerokim zakresie, w już najszerszym - jak do tego momentu - nie
ma aż takiego zabetonowania w abstrakcjach, wspomniany postęp się
generalnie dokonuje, nawet z pożytkiem. Jak abstrakcja zużyta, to
się ją odrzuca i sekta może istnieć dalej. Albo ginie i na wolne w
przyrodzie miejsce przychodzi sprawniejsza w tworzeniu pojęć. Jak
fizyka sobie nie radzi, to podpowiedzi szuka w matematyce - albo i
w filozofii (choć dziś niechętnie i skrycie).
Czyli wniosek z tego płynie taki, że jednak kiedyś i gdzieś, nasz
ten owłosiony, ale już łysiejący od przemyśliwania praszczur, że w
jego tworzeniu abstrakcji wielkiej pomyłki nie było - że konieczne
błędy dało się skorygować i w efekcie pokonać kolejny zakręt. Ale
warto teraz powiedzieć i to, że dziś jesteśmy na/w brzegu i tu się
okaże, czy jednak abstrakcje pomogły wyjść "poza" - czy zamknęły w
sobie na zawsze.
A jak filozofia nie pomoże, to co? Ciemność brzegu?
30
Kwantologia stosowana - kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 11.6 - początek-środek-koniec.
Zerknie człowiek na rzeczywistość, zerknie drugi - i się zaduma tak
detalicznie.
Bo to już w tej światowej sprawie wie, że to się generalnie wszystko
zaczyna - nawet wie, że się kończy - a też świadomość posiada, że i
środek zmiany w niej się zawiera. Takie ogólne ustalenie obserwator
z obserwacji otocznia w jego każdym szczególe wyprowadza. I nic się
z tego schematu nigdy i nigdzie nie wyłamuje.
Tylko że, widzicie ludki kochane, jak się onemu człowieczemu komuś
zachce, że on ten początkowy punkt postanowi wyznaczyć, znaczy się
chce powiedzieć, że tak a tak, że tu a tu początek się zdarzył - i
że to wyglądało tak i nie inaczej - kiedy on tego docieka, to takie
niby proste pragnienie logiczne, widzicie, ono wielce problematyczne
się okazuje do zrealizowania.
Niby proste to, niby początek zawsze opisuje widziane - a go trudno
w szczegółach złapać. Bo jak się człowieczek w sobie zaprze i jak
zacznie drobić okolicę, jak pocznie szukać cegiełki najmniejszej z
najmniejszych, która całość widzialnej faktografii fizycznej buduje
i wyznacza - to się okazuje, że jej w badaniu trudno się dopracować,
że jej prawdą głęboką nawet nie ma, że ona się jakoś statystyczna
pokazuje, pogmatwana, splątana i że jej dopaść nie można. Itd.
A przecież początek, to już wiadome, w tym wszystkim i każdym jest
- a jednak go nie ma. On ma być, ale go w badaniu najdokładniejszym
nie widać. I kłopot po całości.
I co, ludkowie - myślicie, że można tak to zrobić, że to się jednak
tego początku dojdzie - myślicie, że można do wszechświata linijkę
lub podobne przyłożyć i powiedzieć, że to jest faktem początkowym i
najpierwszym, a to już dalsze i odrębnie kolejne?
Nie, ludkowie, to się nie sprawdza, w ten deseń to nie idzie. Tak w
energetycznym zamieszaniu początku się nie ustali, końca dojść się
nie dojdzie, a i środek umknie z widzenia. Tu inaczej się za temat
trzeba zabrać.
Jak to zrobić, gdzie początku wszelakiego i lokalnego szukać, co za
punkt oparcia potraktować i się na nim zawiesić w analizie?
Trzeba, ludkowie, wyjść od tej nieskończonej i wiecznej jedności, od
Kosmosu oraz jego przemian rozpocząć. - Nie, ludkowie, ja wam tutaj
szczegółami główek zapełniał nie będę, to na inną bajkę nie bajkę.
Ale jeno wspomnę, że jest sobie takie dla fizyka jednorodne i się w
nieskończoność a wieczność rozciągające pole energii - czegoś, się
znaczy. On to pole w swoim wewnętrznym światowym grajdołku ustala i
widzi jako jedyne i niepodzielne - i w ogóle nic więcej nie widzi,
bo mu w obrazie mgła i ściana wyrasta. Albo i ściana pojęciowa.
I dla niego ta polowa abstrakcja w maksymalnym zakresie przeszkadza
- dlatego on ją sobie upraszcza, ze scalonego w jedność wspomnianą,
31
w jedność skondensowaną i nieskończenie polową niepotrzebne elementa
usuwa, je jako zbędne do kosza rzuca - i już nieskończonością się
nie przejmuje. Bo mu się w tym podliczeniu wówczas wszystko zgadza.
I jest dobrze, niech fizyk tak sobie robi.
Jednak my, ludkowie moi, żadnym sposobem nie możemy czego podobnego
upraszczającego w poszukiwaniu początku porobić - nie, i nigdy nie.
Nam, ludkowie, nieskończona wieczność absolutnie jest w poznawaniu
konieczna, a i pole energetyczne także ma mieć ten szeroki na bezkres
nieskończony ciąg. Że to pole dla fizyka jedno i jedyne, i że tylko
lokalnie jakoś dziwnie dynamiczne - to jego kłopot, jego problem do
odrzucenia. Ale nie dla nas.
My już wiemy, ludkowie, my już wiemy, że Fizycznie to pole to żadna
jedność - że to tylko tak dla onego fizyka się podobnie obrazuje, że
to tak się za jego wzorami ciągnie. - To jedność dla niego, ale nie
dla nas.
Bo my wiemy, że to wzorami zostało scalone, że to zawiera realnie w
sobie różne stany skupienia i że jest bezkresne - ale też nie zawsze
w tym onym Kosmosie leniwe i spokojne.
My wiemy, że takie "pole kwantowe" to logiczna jedność konieczna w
pojmowaniu, ale Fizycznie stan bardzo różnorodny, lokalnie w sobie
dynamiczny, a i całość snująca się po kosmicznej nieskończoności w
wielkim i jeszcze większym ruchu, bo nic tego nie hamuje. My wiemy,
że pole lokalnie - ale i według rytmu generalnej zasady przemian w
ewolucji coś buduje - i że to coś to tylko i zawsze inny wobec tej
w tle obecnej eterycznej jedności stan skupienia. Pole i jego fakty
elementarnie jednostkowe to tło, w którym i wobec którego, skutkiem
nacisku-docisku, coś się w większe coś skupia - i że to jest już w
tej nieskończoności zauważalne. A jak się jeszcze to dociśnie, to i
nawet dla fizyka to się pokaże jakim tam elementem.
My to już wiemy.
Ale i wiemy także, ludkowie mili, że jak tych dociskających linii w
działaniu jest kilka, najlepiej żeby było osiem, bo z każdej strony
wówczas dociska i równomiernie to tak idzie po całości - to w takim
naciskaniu warstw i dociskaniu elementów jednostkowych logicznie, że
w takim dzianiu się w nieskończoności sfera się zbuduje. Tak się w
bezkresie wyznaczy zakres lokalny - który dalej będzie pompowany z
tej zewnętrznej, ale podprogowej już eteryczności. I że jak to tak
sobie trwa i trwa, a długo to trwa, to się wnętrze tej skończonej w
polu energetycznym komplikującej się struktury - że ono się coraz
bardziej i bardziej zapełnia.
I też wiemy, że jak się to tak dopełnia, to się wnętrze zagęszcza i
że rośnie ciśnienie, a jak ono ma już wartość progową, czy kolejną
progową - to jakieś namacalne w obserwacji się pokazuje. I sobie to
tak się dzieje i dzieje.
A fizyk, to też wam wiadome ludkowie - on widzi to sobie w teleskopie
lub wzorem jako tę ścianę i mgłę stworzenia, bo mu żadnym sposobem
w dalsze spojrzeć się nie daje. Jak próbuje, to o logiczną ścianę się
potyka - a nawet od niej odbija, bo przecież on uparty w badaniu. I
jest dla niego jedność po całości - i tak w nieskończoność to się
mu pokazuje.
32
Czyli, ludkowie, już wiadomo, dlaczego fizyk to tak notuje w swoim
zakresie obserwacyjnym, dlaczego jego widok poprawny w sobie tak po
generalnym jest stwierdzeniu - ale i już wiecie, że to zarazem też
błędne po całości. I że trzeba to pilnie w analizie podzielić sobie
na etapy i progowe punkty przejścia - podzielić po to, żeby poznać
i w detalach zrozumieć.
Bo jak tego nie przeprowadzicie, ludkowie mili, jak dalej w jedność
i nieskończoność będziecie zapatrzeni - cóż tu powiedzieć, ściana i
koniec. I blada wasza.
Logiczna jedność musi być podzielona na Fizyczne etapy. Musi.
I to tam, ludkowie mili, należy szukać i wyznaczać stan początku w
tej naszej wędrówce poprzez świat i logikę.
To w takiej pierwszej oraz już ten wszechświat oznaczającej warstwie
kwantów logicznych czegoś, które poczęły tworzyć sferę - tam (ale i
tutaj) trzeba nam ustawić początek wszystkiego, tak w naszym obrazie
istotny. Bo nas samych zapoczątkowujący.
I co tutaj ważne a bardzo istotne, był to - i jest to początek już w
podwójnym znaczeniu: początek zaistnienia wszechświata, ale również
początek stanu nośnego, początek w rozumieniu "cegiełki tworzącej"
to wszystko tutejsze.
Tak, ludkowie, tego początku nie sposób opisywać tylko jako momentu
w zmieniającym się nieskończonym a logicznym polu, to nie wyłącznie
"pierwsza chwila" - ale i element jednostkowy tworzenia. Bo żeby ta
chwila zaistniała, musi być coś, co ją tworzy - i musi to być stan
fizycznie namacalny (mierzalny konkret w ruchu).
Ale, ludkowie, tak dla szerszego waszego spojrzenia na rzeczywistość
i na wszystko, na kilka zdań i akapitów zostawmy początek w warstwie
jego wstępnej, pomińmy już po wielekroć opisywane dopompowywanie i
zagęszczanie się wszechświatowej budowli z jej progami i atomami (i
podobnymi) - a obecnie, dla dopełnienia obrazu, zajmijmy się stroną
końcową, czyli ostatnią warstwą. To ma znaczenie.
Bo co się dzieje, jak już fala zdarzeń osiągnie maksymalne swoje w
ewolucji zbiegnięcie, jak osiąga stan punktu i osobliwości? Tak, to
oczywiste, ludkowie mili - proces ani na mgnienie się fizyczne nie
zatrzymuje, nic i nigdzie nie wypada z tej ogólnej rzeczywistości,
to nie żadne tunelowanie w nie wiedzieć gdzie i kiedy - tylko się
zmiana toczy analogicznie i symetrycznie do etapu kondensowania oraz
scalania, toczy w rytmie i toczy dalej.
A to "dalej", ludkowie, oznacza, że toczy się do przodu - i zawsze i
tylko proces się toczy "do przodu". A jak może się dociśnięta tak
po całości w osobliwość sfera zmieniać i do przodu zmieniać? - Ależ
tak, wybucha. Jak nie ma w otoczeniu siły, która ją wcześniej w ten
osobliwy punkt wciskała i dociskała, jak już nic nie hamuje zmiany
w jej zachodzeniu - to ta zmiana wybucha. Toczy się dalej w takim
samym rytmie, tylko że podprogowo. Taka sfera, teraz już uwolniona
33
od nacisku, uzyskując wolny tor ruchu, traci warstwa po warstwie i
zawsze warstwami swoje zasoby - osobliwość tymi samymi jednostkami,
które wyznaczały pierwszą warstwę wszechświata w kosmicznym polu -
tymi samymi jednostkami wybucha w otoczenie. Tam i brzegowo się do
wnętrza to dostało, dotarło pod naciskiem kolejnych warstw zmiany
idących z zewnątrz aż do maksimum skupienia - i wybucha. Aktualnie
idzie fala "wybuchu" do brzegu maksymalnego rozdrobnienia, do brzegu
wszechświata.
I ta fala,ludkowie, zasila podprogowo tymi jednostkami wszystko we
wnętrzu. Zasila eteryczne tło, którego fizyk nie może postrzec ani
pomierzyć - choć ustala efekt istnienia tego zakresu: jako wybuch i
oddalanie się wszystkiego od wszystkiego. I to w narastającym tempie,
coraz szybciej się to dzieje. Dla niego "eter" i tło to niedostępny
poziom skupienia w polu jednostek - przecież on widzi tylko i zawsze
złożenie. Taka w sobie elementarna cegiełka warunkuje jego poznanie,
ale pozostaje poza obserwacją.
I idziemy dalej, ludkowie - co się dzieje z taką oddalającą się od
dna świata falą? Oczywiście dąży do brzegu. Ale, jak to padło, ten
wybuchający wewnętrznie osobliwy punkt zasila tło świata, a to ma
takie znaczenie, że to tło - choć logicznie w każdym kierunku takie
samo i jednorodne - lokalnie i fizycznie się skupia. - Ot, jakieś w
tym polu się zawirowanie zrobi, coś wessie w ten lej - i dalej się
to fizyką pokaże, fotonem, elektronem czy atomem, to już mniejsza
ze szczegółami. Jest wir, jest zagęszczanie się pod naciskiem tła,
więc jest cząstka namacalna. Proste? Proste.
I to tak, ludkowie, dzieje się i dzieje, długo się dzieje. Nim taka
jednostka i cegiełka wszystkiego się od osobliwości oddali i tego
brzegu świata dojdzie - oj, to po wielekroć w szamotaninie bardzo i
bardzo skomplikowanej - w takim zapętlaniu się i kołowaniu - ona w
najróżniejsze elementy wejdzie jako składowa. Coś zasili podprogowo
i poniżej obserwacji, chwilę w tym czymś pobędzie, w nim się także
przemieszczając i zapętlając po niezliczone - i się oddali. Ale się
tylko oddali, zauważcie, do tego wzmiankowanego tła, bo dalej uciec
nie może, nie ma jak. Przecież to tło jednorodnych i takich samych
w budowie jednostek. Ono zapchane do ostatniego miejsca - i choć w
nim też pustki, nicości sporo - ale tylko tyle, że ten ruch może w
strukturze się odbywać, ale nie więcej. Czyli nie ma jak taka sobie
wolna chwilowo jednostka gdzie chce się dostać, nigdzie się z układu
w dal niezmierzoną nie wydobędzie, bo przed nią ściana, płaszczyzna
jednorodnego brzegu, co to wszędzie się rozciąga.
I dlatego, za takie kolejne mgnienie dziejów - ona ponownie jest w
coś następnego wciskana. I znów w ciało się wprzęga, i je okresowo
buduje. I tak dalej podobnie.
Ludkowie, nim jednostka brzegową i już faktycznie ostatnią warstwą
wszechświata się stanie - nim będzie już na zawsze z tego świata się
mogła uwolnić, zbuduje tyle skomplikowanych bytów, że ho-ho, i ho.
I wspaniale. Że to dzieje się ubocznie oraz lokalnie? A co to ma za
znaczenie - liczy się to, że możemy o takim procederze pogadać.
Ale, ludkowie, z tym docieraniem fali do brzegu jest jeszcze taki
34
myk, i on jest obecnie najważniejszy w analizie, że kiedy ta fala
już na ten skraj wszechświata dociera - ona może się oddalić stąd
do wieczności, ale nie musi.
Tak, ludkowie, jedna warstwa świata się złuszczy i jej zagęszczanie
spadnie poniżej wartości progowej, zero-jedynkowej - ale kolejna w
liczeniu warstwa, a to proces logicznie bardzo ścisłe uporządkowany
w zachodzeniu, tu żadna fala przed drugą się nie wepchnie, tu jest
absolutny porządek reguły zmiany - ta kolejna fala już tak sobie w
procesie nie pobiegnie. Bo nie może.
Dlaczego, ludkowie? Ściana, przed tą kolejną i dalszymi warstwami i
falami zdarzeń jest ściana. I to dosłownie ściana, którą buduje ten
wcześniejszy stan brzegowy. Skraj świata złuszcza się ciągle warstwa
po warstwie - tym szybciej to się dzieje, im sfera świata większa -
ale kolejne fale, wewnętrzne, one nie maja wolnego toru ruchu, mają
przed sobą ścianę cegiełek. I nie mogą się przez nią przebić. Bo i
jak? To są takie same jednostki, ściśle ułożone, więc opór jest tu
maksymalny. I dlatego po dotarciu do brzegu fala zmian napotyka na
swojej drodze maksymalny, jednolity stan tła.
Przed taką falą, ludkowie mili, warstwa jednostek i płaszczyzna - i
to skrajnie twarda, nie do pokonania. I to ma konsekwencje.
I co się dzieje? Tak, ludkowie, jedynie możliwy tok zdarzeń, które
do przodu zawsze się toczą - ten jedynie możliwy tor ruchu biegnie
teraz do środka, do wnętrza.
Fala, po dotarciu do brzegu, o ile nie znajdzie się skrajnie, odbija
się od tego brzegu - i wraca ponownie do wnętrza świata. I ponownie
pokonuje-buduje, kolejnymi wciskaniami-dociskaniami, te i inne byty.
Odbita od brzegu fala zasila fizycznie jednorodne tło i się zapętla
w nim, szamoce w drganiach, buduje kolejne ciała, procesy, fakty -
i oddala się od nich.
I zawsze dzieje się to w odniesieniu do tła - tak jako pozyskiwanie
z niego cegiełek, tak jako tracenia do niego elementów.
A co najważniejsze, ludkowie - ten proces jest zawsze logicznie aż
po szczegół uporządkowany, tu nie ma przeskoków, zmiany miejsca lub
podobnych ekscesów. Owszem, fizycznie to mieszanina doskonała, dla
fizyka absolutnie nie do podziału na etapy, jednak logicznie jest to
zmiana w toku zachodzenia - i to zmiana ponumerowana, skwantowana;
tu każda warstwa, każdy element warstwy ma swój numerek na prostej
- i nigdy się go nie może pozbyć.
Fizyk notuje szamotanie "cegiełek" - a to ściśle uporządkowany ruch
"do przodu". I tylko taki.
Zauważcie, jakie to niesie skutki - te są niezwykłe, ludkowie.
Co tu takiego istotnego? - Właśnie to zasilane w tak pojęty sposób
tło wszechświata. Tło czy "eter" w starożytnym nazwaniu.
Przecież, widzicie to?, tak budowane tło, niezależnie od momentu w
procesie wyróżnionego, czy to na samym pierwszym początku - czy na
samym i ostatnim końcu - i zawsze, w każdym etapie pośrednim takiej
światowej zmiany - tu zawsze jest fizycznie to samo i takie samo. I
to zawsze jest zbudowane z "cegiełek".
35
Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11

More Related Content

What's hot

Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.
Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.
Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.
Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.
Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 12.4 – zasada analogii.
Kwantologia 12.4 – zasada analogii.Kwantologia 12.4 – zasada analogii.
Kwantologia 12.4 – zasada analogii.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 10.9 – eter, itp.
Kwantologia 10.9 – eter, itp.Kwantologia 10.9 – eter, itp.
Kwantologia 10.9 – eter, itp.Łozowski Janusz
 
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).SUPLEMENT
 
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... -  "grawitacja" (mamy cię).Kwantologia ... -  "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).Łozowski Janusz
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5SUPLEMENT
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5kwantologia2
 
poziomice, izobary, itp.
poziomice, izobary, itp.poziomice, izobary, itp.
poziomice, izobary, itp.kwantologia2
 
Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.
Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.
Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.Łozowski Janusz
 
Czasoprzestrzeń abstrakcyjna.
Czasoprzestrzeń abstrakcyjna.Czasoprzestrzeń abstrakcyjna.
Czasoprzestrzeń abstrakcyjna.kwantologia2
 
Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.
Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.
Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.Łozowski Janusz
 

What's hot (16)

prosta-i-punkt.
prosta-i-punkt.prosta-i-punkt.
prosta-i-punkt.
 
Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.
Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.
Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.
 
Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.
Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.
Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.
 
Kwantologia 12.4 – zasada analogii.
Kwantologia 12.4 – zasada analogii.Kwantologia 12.4 – zasada analogii.
Kwantologia 12.4 – zasada analogii.
 
Zasada analogii.
Zasada analogii.Zasada analogii.
Zasada analogii.
 
Kwantologia 10.9 – eter, itp.
Kwantologia 10.9 – eter, itp.Kwantologia 10.9 – eter, itp.
Kwantologia 10.9 – eter, itp.
 
Eter, itp.
Eter, itp.Eter, itp.
Eter, itp.
 
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
 
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... -  "grawitacja" (mamy cię).Kwantologia ... -  "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5
 
poziomice, izobary, itp.
poziomice, izobary, itp.poziomice, izobary, itp.
poziomice, izobary, itp.
 
Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.
Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.
Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.
 
Czasoprzestrzeń abstrakcyjna.
Czasoprzestrzeń abstrakcyjna.Czasoprzestrzeń abstrakcyjna.
Czasoprzestrzeń abstrakcyjna.
 
Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.
Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.
Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.
 
Matematyka.
Matematyka.Matematyka.
Matematyka.
 

Viewers also liked

Viewers also liked (8)

Dusza-i-ciało.
Dusza-i-ciało.Dusza-i-ciało.
Dusza-i-ciało.
 
Pompowanie wszechświata.
Pompowanie wszechświata.Pompowanie wszechświata.
Pompowanie wszechświata.
 
wszechświat.
wszechświat.wszechświat.
wszechświat.
 
Religia i świat.
Religia i świat.Religia i świat.
Religia i świat.
 
Widmo promieniowania.
Widmo promieniowania.Widmo promieniowania.
Widmo promieniowania.
 
NIC-i-COŚ.
NIC-i-COŚ.NIC-i-COŚ.
NIC-i-COŚ.
 
Kosmos.
Kosmos.Kosmos.
Kosmos.
 
Cząstki elementarne.
Cząstki elementarne.Cząstki elementarne.
Cząstki elementarne.
 

Similar to Kwantologia stosowana 11

Jedność wszędzie.
Jedność wszędzie.Jedność wszędzie.
Jedność wszędzie.kwantologia2
 
Kwantologia 5.6 rytm zmiany.
Kwantologia 5.6   rytm zmiany.Kwantologia 5.6   rytm zmiany.
Kwantologia 5.6 rytm zmiany.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 2.7 widmo promieniowania.
Kwantologia 2.7   widmo promieniowania.Kwantologia 2.7   widmo promieniowania.
Kwantologia 2.7 widmo promieniowania.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 11.5 – pionowo-poziome.
Kwantologia 11.5 – pionowo-poziome.Kwantologia 11.5 – pionowo-poziome.
Kwantologia 11.5 – pionowo-poziome.Łozowski Janusz
 
"grawitacja" (mamy cię).
"grawitacja" (mamy cię)."grawitacja" (mamy cię).
"grawitacja" (mamy cię).kwantologia2
 
Wielowymiarowa płaszczyzna.
Wielowymiarowa płaszczyzna.Wielowymiarowa płaszczyzna.
Wielowymiarowa płaszczyzna.kwantologia2
 
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.Łozowski Janusz
 
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.SUPLEMENT
 
Kwantologia 10.8 – skraj wszechświata.
Kwantologia 10.8 – skraj wszechświata.Kwantologia 10.8 – skraj wszechświata.
Kwantologia 10.8 – skraj wszechświata.Łozowski Janusz
 
Skraj wszechświata.
Skraj wszechświata.Skraj wszechświata.
Skraj wszechświata.kwantologia2
 
Kwantologia 4.4 precyzyjne dostrojenie.
Kwantologia 4.4   precyzyjne dostrojenie.Kwantologia 4.4   precyzyjne dostrojenie.
Kwantologia 4.4 precyzyjne dostrojenie.Łozowski Janusz
 

Similar to Kwantologia stosowana 11 (15)

Jedność wszędzie.
Jedność wszędzie.Jedność wszędzie.
Jedność wszędzie.
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5
 
Kwantologia 5.6 rytm zmiany.
Kwantologia 5.6   rytm zmiany.Kwantologia 5.6   rytm zmiany.
Kwantologia 5.6 rytm zmiany.
 
Kwantologia 2.7 widmo promieniowania.
Kwantologia 2.7   widmo promieniowania.Kwantologia 2.7   widmo promieniowania.
Kwantologia 2.7 widmo promieniowania.
 
pionowo-poziome.
pionowo-poziome.pionowo-poziome.
pionowo-poziome.
 
Kwantologia 11.5 – pionowo-poziome.
Kwantologia 11.5 – pionowo-poziome.Kwantologia 11.5 – pionowo-poziome.
Kwantologia 11.5 – pionowo-poziome.
 
"grawitacja" (mamy cię).
"grawitacja" (mamy cię)."grawitacja" (mamy cię).
"grawitacja" (mamy cię).
 
Wielowymiarowa płaszczyzna.
Wielowymiarowa płaszczyzna.Wielowymiarowa płaszczyzna.
Wielowymiarowa płaszczyzna.
 
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.
 
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.
 
Bezkres.
Bezkres.Bezkres.
Bezkres.
 
Kwantologia 1.2 bezkres.
Kwantologia 1.2   bezkres.Kwantologia 1.2   bezkres.
Kwantologia 1.2 bezkres.
 
Kwantologia 10.8 – skraj wszechświata.
Kwantologia 10.8 – skraj wszechświata.Kwantologia 10.8 – skraj wszechświata.
Kwantologia 10.8 – skraj wszechświata.
 
Skraj wszechświata.
Skraj wszechświata.Skraj wszechświata.
Skraj wszechświata.
 
Kwantologia 4.4 precyzyjne dostrojenie.
Kwantologia 4.4   precyzyjne dostrojenie.Kwantologia 4.4   precyzyjne dostrojenie.
Kwantologia 4.4 precyzyjne dostrojenie.
 

Kwantologia stosowana 11

  • 1. JANUSZ ŁOZOWSKI KWANTOLOGIA STOSOWANA 11 opowiastki filozoficzno-fizyczne dla dzieci dużych i małych copyright © 2016 by Janusz Łozowski wszelkie prawa zastrzeżone ISBN 978-83-942582-8-3 ja.lozowski@gmail.com 1
  • 2. Kwantologia stosowana - kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 11.1 - X-Y-Z. Czasami człowiek sobie z kimś dla rozrywki pogawędzi, zdarza się - o tym albo i owym tematy poruszy, zdarza się. I niekiedy coś z tego wyniknie - zdarza się. Więc ja, widzicie, tak sobie właśnie jedno popołudnie nieodległym terminem czasowym zagospodarowałem - znaczy się słowne wygibasy na zagadnienia ogólnie szczegółowe uskuteczniłem. Sąsiad się nawinął, to uskuteczniłem. Detalicznie to go przepytałem w sprawie geometryczno zasadniczej, w rejony matematyczno logiczne go popędziłem. A mianowicie o układzie współrzędnych go zagadnąłem - takim xyz go szpiliłem. Powiecie, że temat rozpoznany, na wszelkie możliwe i takoż szkolne zadania rozpisany - a nawet tam i ówdzie stosowany z pożytkiem też niejakim. Słowem, nihil novi pod słoneczkiem. I generalnie to wy będziecie mieli rację w takowym swoim stanowisku życiowym oraz dowodzeniu wyższości poglądu aktualnie dominującego, czyli matematycznego, nad filozofią interpretacyjną i namysłem. Wy będziecie mieli rację ogólnikowo, powiadam - jednak jakby tak nie do końca. Bo nie wszystko w takim zapale objaśniającym współrzędne linie układu zostało w pełni oraz całościowo wygłoszone - są takiej logicznej konstrukcji umysłowej zakamarki ciemne a istotne. I czas najwyższy to głośno zapodać. Czas, bo właśnie o czas tu idzie - o czwarty z elementów. I powstaje nieuniknione w takiej sytuacji pytanie - mocno poniekąd retoryczne, ale domagające się odpowiedzi: gdzie onże "czas" w tej przenicowanej wiekami strukturze się lokuje - a takoż, czy on się w niej faktem faktycznym mieści? Przecież wzmiankowany układ to trzy kreseczki wzajemnie do siebie w rozrysowaniu prostopadłe, matematycznym alfabetem naznaczone - i one coś tam z tego zakresu wyznaczają. Ale czasu, tak zwanego czasu, tam nie ma, nigdzie go w takowym konstrukcie nie uświadczysz. I wszystko się zgadza, wszystko się naukowo prezentuje - i praktycznie jest po wielokrotność potwierdzone. Więc jak to jest, zagadnienie z marginesu myślowego - czy istotne? Szczerze trzeba powiedzieć, że taki temat to nie na pierwsze strony, nawet serwisy informacyjne przekaziorów tego jako newsa żadnym tam przypadkiem nie potraktują, to nawet krwi nie wzburzy wśród różnej maści biesiadników - ale w dialogowaniu z sąsiadem, jak już niczego do obgadania się nie znajdzie, takie coś może się przytrafić. Po co? A no po to, powiem ja wam - żeby się zabawić, żeby logiczne klocki ustawiać - i żeby tak po ogólności coś zrozumieć. Układ współrzędnych żadną tam ważną sprawą nie jest, ale jest - i dobrze. A że coś można do niego dodać - też dobrze. 2
  • 3. Szczerze powiem, że to sąsiad mnie tak z mańki pierwszy w dialogu zażył (jakeśmy już mocno się w temat wgryźli), o ten tam wzmiankowany czas w tym takim zahaczył. Gdzie tu czas, powiada pytająco, przecież na oko tu widać, że to wszystko statyczne, nieruchome, odwiecznie w poznaniu obecne. Nie, sąsiad powiada dalej stanowczo, tu czasowości żadnej nie ma i nigdy nie było. - Układ, sąsiad dalej dowodzi swojego wyższościowego stanowiska, to celowe tak konstruowane ustrojstwo, z nadmiarowego chaotycznego badziewia ono sensownie wypatroszone - tu zmienność czasowa (czy dowolna zbędna zmienność zasłaniająca fakty w ich suchym, więc stabilnym logicznie jestestwie) - to jest poza takim układem i rozkładem zliczania. Po co, powiada sąsiad, zawracać sobie głowę czymś ubocznym, kiedy uproszczenie takie wspomagające? Cóż było robić, rozumiecie, musiałem się w takie x-y-z rozumowaniem nakierować, przecież chciałem sąsiada z błogiego stanu niewiedzy na drogę ku pewności nakierować. Misję taką dziejową, rozumienie, sobie za cel postawiłem. W układzie współrzędnych, w takim czymś matematycznym - powiadam ja na wątpliwości sąsiedzkie - w tym czas jest i zawsze był, i inaczej to nie może być. Tylko on ukryty, głęboko schowany w pozornie sobie prościutkim rysuneczku. I w tym, sąsiad, pełna z wami zgoda, że on w tym szkicowaniu tak celowo lub nieświadomie kiedyś tam został z tej konstrukcji wypchnięty, ponieważ sobie matematyczni życia nie chcieli takim pogmatwanym utrudniać. I tak to już zostało. Jak wykresik się daje bez zmiennej ubocznej a niezrozumiałej wypichcić, to po co na siłę coś takiego w linie układu wpychać, po co proste, ale i strawne użytkowo gmatwać - nie ma powodu. Ale są, sąsiad, dalsze oraz wielkie skutki takiego renormalizowania rzeczywistości. Bo to, sąsiad - powiadam ja dalej - zerknijcie wy szczegółowo w ten schemacik. Niby jest, niby proste się przecinają, niby cyferkami to wyskalowane - i niby wszystko oczywiste. Tylko że, sąsiad, takie to banalne w swojej całości złożonej nie jest, to swoje ciemne strony i zakamarki interpretacyjne zawiera, swoje nieoznaczone rejony również posiada - a tak, sąsiad. Przecież, zauważcie, to się długo rysuje, tu się ustala punkty tak w kolejności i zgodnie z logicznym zamiarem - albo i takie funkcje się wykreśla - liczy położenie tego lub owego, co to za symbol robi świata w jego konkretnym zmienianiu się. Albo inaczej to się obrabia wzorami matematycznie podbudowanymi i kolejne piętra abstrakcji do istnienia na tym fundamencie buduje. Wszystko się, sąsiad, zgadza - tylko tak nie do końca. Bo to, sąsiad, idzie tak, że te wszystkie czynności analityczne, wy to uwzględniajcie w swoim namyśle, te wszystkie operacje dokonują się w czasie, i nigdy inaczej. Nie ma znaczenia, że dla was znakuje to świat w formule bezczasowej abstrakcji, ona już z samego faktu, że powstaje jako zmiana, choćby rysowania, choćby przeliczania - to już integralnie w działanie poznawcze wprowadza czas, czyli zmianę wyskalowaną jaką tam podziałką. Same tworzenie układu, tylko czyn w postaci wykreślenia linii, to już i zawsze jest w czasie - i dzieje 3
  • 4. się punkt po punkcie, jest skwantowane z zasady. - Więc jest również w to wpisany tak zwany czas. A też więcej wam sąsiad powiem, nawet jeżeli tylko pomyślę o takim schemacie, czyli nawet jego nigdy realnie na kartce nie wykreślę - nawet jeżeli ograniczę się do takiego abstraktu w umyśle - nawet w mojej głowie to zawsze jest proces i czasowość, to czasoprzestrzenne wydarzenie, a nigdy punkt. - Osobnik operujący takim pojęciem, zgoda co do tego, nie ma świadomości, że za tym dla niego "suchym" symbolem coś się więcej kryje - bo albo to wcześniej wyrzucił z analizy, jak padło wcześniej, albo nawet o tym nie wie, co najczęściej ma miejsce. Kiedyś tam się w szkole tego abstrakcyjnego schematu wyuczył, kiedyś tam tenże rysunek historycznie powstał - i tak to zostało z całym dobrodziejstwem i zawartymi w tym problemami. A że się lokalnie w działaniu sprawdza, to tylko utwardza - "usztywnia" taką abstrakcję i przełamanie nawyków jest utrudnione. Zauważcie, sąsiad, że cały proces dla osobnika abstrakcyjny - czyli z jego poziomu zawsze tylko biegnący na symbolach, poza nośnikiem, na którym realnie się dzieje - ta zachodząca w głowie zmiana nie ma dostępu do zakresu analizy, jest podprogowym tokiem zmiany, zawsze ją warunkuje i umożliwia, wszystkie reguły świata są w tym zawarte aż do ostatniego przecinka - ale to jest poza kontrolą, jest głęboko ukryte dla operującego abstrakcją. A przez to niepoznawalne. Proces dzieje się jako zachodząca zmiana, dzieje się na zmiennym nośniku - i tym samym jest zmiennym zdarzeniem, zawsze tylko i wyłącznie tak. Przecież gdyby to było odmienne wobec świata, tego świata nie można byłoby poznać. To na każdym poziomie jest ten sam mechanizm, tylko dla osobnika wydaje się realizować - w powierzchownym oglądzie - w innej formule, inaczej i jakoś szczególnie. Przecież, zwracam na to uwagę, punktu nie uchwycę żadnym sposobem w jego stałości. Jak nie ma skali porównawczej, to nie ma poznania. Osobliwość punktu dlatego jest osobliwością i brzegiem logicznym, a fizycznie poza postrzeganą zmianą - ponieważ nieodmieniającego się punktu nie zarejestruję. Tak samo nie postrzegę niczego, jeżeli ten punkt pozostaje wobec mnie w bezruchu - dla mnie zmiana jest tym, co wyznacza poznanie. Zawsze i wszędzie. Tylko że powyższe, sąsiad, to mało w sobie ważne - to tak ogólnie i dopiero za wstępny punkt podaję ku rozwadze. Zdecydowanie zasadnicze w tym argumentowaniu jest to, że treść, owe wszelkie funkcje albo i inne proste wykreślne, wektory czy odcinki - że to wszystko oddaje, symbolizuje i jest abstrakcją zmiany. I zawsze tylko symbolizuje w analizie zmianę. Można to pomijać w bieżącym operowaniu symbolem - jednak nie można o tym zapominać. Układ buduje się jako zmiana, proces jego konkretnego tworzenia to czynność w czasie. Tak samo w ujęciu historycznym - to ciąg zdarzeń rozciągający się na etapy, kolejne kroki i czynności; nie powstawał jako abstrakcyjna i twarda, więc "natychmiastowa" konstrukcja - bo żadna konstrukcja poza zmianą nie istnieje. A do tego, to główne w tym dowodzeniu - zawarte w układzie fakty to 4
  • 5. zmiana w toku - to symbol zmiany w toku jej zachodzenia. I dlatego nigdy stałość. Nawet to, co dla mnie, fizycznie zamieszkującego wysoki już poziom komplikacji, co dla mnie jawi się jako punkt, to zawsze jest zbiorem w trakcie zbiegania się lub rozbiegania składników; widzę jedność, a to fakt w budowaniu się lub rozpadaniu - to zmiana. I tym samym czas. I przestrzeń przy okazji. W układzie współrzędnych zawsze i w każdym przypadku jest zmiana, i tylko zmiana. W matematyce, czyli w rozszerzeniu maksymalnym i symbolicznie tutaj przywołanego układu współrzędnych, zmiana jest elementem opisu oraz jest zawarta w każdym znaku tego języka opisu rzeczywistości. Może matematyk o tym zakresie nie wiedzieć, może operować symbolem, ale zmiana jest w nim zawsze zawarta - bo nie ma ani budowania pojęcia bez czasu, czyli zmiany, bo nie ma żadnej treści bezczasowej, więc nieodmiennej. I ta zmiana musi być ostatecznie (w ostatnim momencie operowania znakiem matematycznym), ponownie wprowadzona do ujęcia w postaci funkcji czy wzoru. Dlaczego? Ponieważ jej brak utrudnia, a w skrajnym przypadku uniemożliwia pełne zrozumienie kreślonej w takim układzie "kreski". Uproszczenie niewątpliwie pomaga w analizie cząstkowej, jednak ma swoje ograniczenia: scala w jedność stany i fakty, buduje brzegowo płaszczyznę poznania - płaszczyznę jednorodnych elementów, której nie sposób przebić pozostając w zakresie "układu współrzędnych". A więc w takim uproszczonym schemacie zmiany. Nie zaprzeczam sąsiad, że takie wypreparowane ze świata ujęcie, że taki schemat się sprawdza - to fakt. Tylko on dlatego się sprawdza, że ta czasowa zmiana jest w nim fundamentalnie zapisana - że oddaje zmianę abstrakcją, która również jest zmianą. Co więcej - właśnie dlatego operujący takim symbolicznym ujęciem i przedstawieniem zmiany w toku nie musi tego w swoich analizach brać na każdym kroku pod uwagę, dlatego może to pominąć - ponieważ jest to zawsze w jego operacjach obecne, na każdym poziomie badania jest obecne. Nawet jeżeli o tym nie wie, to ta zmiana w tym symbolu jest zawsze. Uproszczenie - przeprowadzone świadome czy nie - pozwala w analizie dopracować się poprawnego wyniku, jak to się dzieje, tak przykładowo to wspomnę, w renormalizacji. - Fizyk, sąsiedzie, nie ma pojęcia, dlaczego wyrzucenie ze wzorów koniecznych abstrakcji nieskończonego stanu, dlaczego to się sprawdza. Korzysta z takiego upraszczającego życie działania, generalnie się nad tym nie zastanawia - tylko tu i ówdzie niekiedy o tym poszepce w takiej intencji, że być może jednak coś się za tym kryje. Ale ponieważ jego praca z kraja - to i takie rugowanie elementów układu-wzoru mu mało istotne. I dobrze, i niech tak będzie. Uproszczenie matematycznego symbolu, powtarzam, pozwala dopracować się poprawnego wyniku, tak zbudowana krótka (i skrótowa) abstrakcja zmiany posiada wielką przewagę nad słowotokiem dowolnie innego języka - jednak zawodzi, kiedy w zakresie badanym musi pojawić się brzeg, w 5
  • 6. tym zakresie nie sprawdza się. W brzegu wzór z jego pełną i prawdziwą treścią staje się "osobliwością", punktem, faktem nieopisywalnym. Ponieważ opis zawsze oddaje zmianę, ponieważ ta zmiana z opisu jest usuwana - to w zakresie maksymalnym jej również brakuje. Realnie w tym procesie zmiana jest, jednak logicznie jej brakuje - ponieważ z układu została wyrzucona. I ten konieczny wcześniej brak się teraz mści: w obrazie widać tylko stałość i jednorodność. I jest kłopot - duży kłopot. Kiedy jednak przeprowadzić pogłębioną analizę układu, czasowość na każdym etapie musi się pojawić, ponieważ bez tego całość staje się mało wyrazista - lub wręcz niezrozumiała. A co najmniej usamodzielnia się i wypada z rzeczywistości. I dalej przybiera postać jakoś niezmienniczo odrębnej i ponadczasowej. I w efekcie odlatuje w umyśle matematyka (albo też i filozofa, niestety) w rejony odmaterializowane. I tam bytuje sobie bezproblemowo. I robi się dusznie... W układzie współrzędnych, sąsiad, nie ma czasu, nie ma go w postaci jaskrawo zaznaczonej - bo go tu nie musi być. To symbol zmiany, sam jest zmianą i zawsze oddaje zmianę - nigdy coś innego. I dlatego schemat może być takim, ponieważ wzmiankowana tu czasowa zmiana jest w stałej pamięci obserwatora - oraz, to przede wszystkim, "w stałej pamięci świata", który obserwator opisuje. Nie muszę każdego kroku dopełniać ustaleniem, że to zmiana - nie muszę zaprzątać sobie tym głowy, ponieważ niczego stałego nie ma. Dowolnie badany i analizowany fakt, każda myśl (i każde ustalenie) to zawsze zmiana - czyli kwantowe jednostki w przemieszczaniu. Że dla mnie (w zgrubnym i powierzchniowym oglądzie) wgląda to jako stałość, opoka i grunt pod nogami - że abstrakcja wywiedziona z tej zmienności nabiera cech odwiecznych? Prawda. Ale to pochodna mojej fizycznej, rozciągniętej na wielkim dystansie cielesnej konstrukcji. Widzę "czubek góry" z całości, dlatego mnogość współtworzących fakt procesów znika mi z obrazu. A to skutkuje. Po pierwsze, postrzeganiem trwałości tam, gdzie realizuje się, gdzie biegnie maksymalna zmiana. A po drugie, koniecznością żmudnego i długotrwałego dochodzenia do tej zmienności. Ale kiedy już dopracuję się tego poziomu - wówczas wiem, że stałym elementem rzeczywistości jest zmiana. 6
  • 7. Kwantologia stosowana - kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 11.2 - byty niematerialne. "Często i w różnych okolicznościach używa się pojęć 'niematerialne byty', 'byty matematyczne'. Na podstawie przerobionego materiału - oraz na bazie własnych przemyśleń - odnieś się do poglądu, że: a) byty niematerialne istnieją, b) byty niematerialne nie istnieją, c) byt niematerialny to pojęcie wewnętrznie sprzeczne, d) zachodzą inne okoliczności. Uzasadnij swoje stanowisko." Teza. Byty niematerialne istnieją. Pogląd, że byty niematerialne istnieją, że wchodzą w zależności z tym światem, czyli z obszarem dostępnym fizycznie, jest stary jak tenże świat i był zawsze obecny w myśleniu ludzi. Nawet nie przybierając przywołanej tu formy słownej, był codziennością i odniesieniem. - I rzeczywiście, niekiedy dramatycznie, wpływał na losy jednostek oraz zbiorowości. Jednak zasadniczym, głównym elementem analizy pojęcia - a właściwie całego systemu ustaleń związanych ze światem, który jest zakodowany pod abstrakcją "byt niematerialny" - podstawowym faktem, do którego w tym działaniu trzeba się odwołać i uwzględnić w całości sprawy - i w odniesieniu do którego trzeba prowadzić dalsze ustalenia - tym czynnikiem jest byt stosujący takie określenia. Nie słowna taka czy inna etykietka, to nie sama abstrakcja jest tu najważniejsza, lecz to, kto i kiedy ją powołuje do istnienia. Natomiast wywiedzione ze zmiennego świata fakty, pomimo że to równie ważny składnik analiz, lokują się jako dopełnienie, znajdują się na drugim planie. Pierwszy to byt tworzący abstrakt - plus powody, dla których to czyni. Oczywiście zagadnienie - dla poniektórych istotne w ich prywatnym i całościowym systemie wartości (że "takie coś" współtworzy tutejsze) - temat, czy pozbawiony materialnego szkieletu byt jest czy go nie ma - to ma znaczenie w relacji z obserwatorem-bytem stosującym takie pojęcie, i do niego trzeba odnosić tę abstrakcję. Jednak w tutejszej analizie ma to znaczenie drugo-, a nawet któreś tam rzędne, jest tu pochodną, a nie przyczyną. Liczy się sama osoba (i osobowość) tak postrzegająca rzeczywistość. Dlaczego obserwator - dlaczego byt istniejący jest tak istotny? Ponieważ, żeby stwierdzić, że coś istnieje (bez definiowania, czym jest istniejące i na jakich zasadach, na tym etapie analiz jest to zagadnienie pomijalne) - żeby można było powiedzieć, że fakt został zarejestrowany i że ma miejsce, do tego potrzebny jest ktoś, kto to stwierdzi. Nie ma faktu obiektywnego i poza osobnikiem - bytem ustalającym, że coś istnieje. Kiedy moje spojrzenie nie obejmuje świecącej gwiazdy 7
  • 8. - kiedy nie wiem, że taka gwiazda istnieje, to ona rzeczywiście nie istnieje. Dla mnie jej w zbiorze gwiazd nie ma - albo jej dla nikogo nie ma, jeżeli jest to poza horyzontem obserwacji. Z faktu, potencjalności faktu, że tam i gdzieś są gwiazdy - że one świecą - że jest cały wszechświat takiego rodzaju zjawisk - z tego nic nie wynika, to zbiór nieistniejący. I tym samym zdanie, że "tam coś jest", okazuje się niepoprawne, bez sensu i podstaw. Ono ma sens tylko w połączeniu z głoszącym ten pogląd bytem - kiedy nie ma bytu i jego osądu, nie ma ustalenia. Bo podstawą do wyprowadzenia wniosku, że coś istnieje, jest głęboka zależność między obserwatorem, który coś ustala - nośnikiem, który taki sygnał przenosi (bez definiowania, czym taki nośnik jest) - i przyczyną-faktem, który odpowiada za zaistnienie sygnału. Brak na dowolnym poziomie któregoś z wymienionych elementów wyklucza każde ustalenie - jego po prostu nie ma. I teraz, w ścisłym powiązaniu z taką zależnością poznawczą, trzeba zapytać - czy można wyprowadzić z zawsze konkretnego stanu świata ustalenie-wniosek, że są w nim pozbawione nośnika składniki, byty - dowolnie zdefiniowane "coś" bez podstawy nośnej? Czy można, na podstawie doznawanej i poznawanej realności udowodnić, że tę realność, zawsze chwilową - a nawet (i pozornie) w obserwacji losową - czy ją współtworzą pozbawione kośćca fakty? Tak, odpowiedź jest twierdząca. A nawet więcej, inna być nie może. Dlaczego? Ponieważ dla uczestnika energetycznej zmiany - dla zanurzonego po całości oraz na zawsze w procesie zmiany obserwatora, jedynie dostępnym i jedynie poprawnym ustaleniem jest takie, że byty niematerialne istnieją. Po pierwsze - i po jedyne: obserwator. Czyli byt postrzegający. To jest tu najważniejsze i właśnie jedyne - nic innego się nie liczy. Zewnętrzna do niego - ale i współtworząca go zmiana - to jest stan zastany, do którego się można-trzeba odnosić, żeby przetrwać w tym zmiennym świecie, trzeba się do niego na każdym kroku odwoływać, nie ma zmiłuj - pobłądziłeś, znikasz z rejestru. A to dalej oznacza, że obserwator, wpierw "namacalnie" i po omacku, a później świadomie - o ile tego poziomu się dopracuje - może wykryć rytm zmiany, ustali regułę przekształceń. Nie ma znaczenia, jak to zrobi, jakich pojęć użyje - jeżeli istnieje, to jest pewność, że są to poprawne pojęcia, które pozwalają na jego działanie w środowisku. I teraz ważne: tak ustalona zasada zmiany jest spoza, przecież nie ma na świecie nigdzie napisu, że jest tak a tak, że trzeba sczytać instrukcję i ja stosować, a dalej to już pójdzie. Nigdzie żaden i w żadnym języku przepis na istnienie nie jest wyryty w kamieniu albo w innej materii, instrukcję obsługi świata obserwator pisze sam dla siebie, w swoim zbiorze słów; pisze zawsze od nowa - a do tego zawsze na własną odpowiedzialność. W rezultacie budowania kolejnych pojęć o otoczeniu, co dzieje się w zakresie obserwatora, więc w jego głowie (czyli przebiega w strefie 8
  • 9. niedostępnej do obserwacji) - dla niego każde tak zbudowane ustalenie zawiera się w zakresie ciemnym, nierozpoznanym, cudownym, podprogowym - nieoznaczonym. Itd. Ilość określeń na oddanie momentu, w którym dla obserwatora poczyna się w czeluściach jestestwa nowość pojęciowa - to jest tak znaczny zbiór, jak liczba doznających takiego stanu, więc tożsamy ze zbiorem bytów istniejących i analizujących. Że proces biegnie w pogłębionej analizie na nośniku materialny oraz że to wszelkie zależności w tym strumieniu energii są czynnikiem decydującym - to jest pomijalne i niedostępne, na etapie wczesnym nawet zbędne. Liczy się powstająca abstrakcja i jej dopasowanie do świata. I kolejne ważne - taka abstrakcja dotycząca otoczenia, jeżeli się w eksperymencie potwierdza, nabiera cech zewnętrznych; pozwala dalej istnieć, ale także staje się regułą, faktem niezależnym od tu-teraz, jest zasadą świata. A czasami i dogmatem. Czyli utwardza się, jest "faktem obiektywnym" - pozornie nie ma już związku z obserwatorem. Przecież jeżeli stosuje się poza twórcą tego pojęcia, jeżeli w tych samych okolicznościach fizycznych stosowana jest na długo przed konkretnym bytem i długo po nim - to przecież, i jest to wniosek zasadny, ma znaczenie zawsze oraz wszędzie. A więc ma cechy niezmienne - wieczne i nieskończone. I jest to wniosek, powtarzam, w tym ujęciu jedynie możliwy - "idea" jest ponad czasem i przestrzenią. I jest niematerialna. Reguła wywiedziona ze świata - zasada oddająca zmienność świata w każdym miejscu i momencie - to samo jest nieodmienne i bezkresne; fakt bez nośnika nie może się zmieniać, bo nie ma co się zmieniać. "Fakt niematerialny" jest ponad materią, jaka by ta materia nie była i co by pod tym terminem nie rozumieć. - I zawsze jest takim. Co więcej, co miało miejsce w toku poznawania otoczenia, wpływ na takie podejście do otoczenia (że są zasady-byty niematerialne) - na to miały wpływ nie tylko "tak w ogóle" prowadzone badania, ale też konkretne eksperymenty - właśnie eksperymenty. Przecież kiedy postrzegam działanie bryłki materii w postaci magnesu na inne drobiny materii - to muszę uznać to za wpływ niematerialny, bowiem wcześniej do materii zaliczyłem taki a taki fakt. A skoro nie ma tak zdefiniowanego materialnego nośnika, to jest niematerialność - i to dosłownie. Materią jest tylko to a to, a dalsze? - Jeżeli nie wiem, że to promieniowanie, jeżeli nie wiem, że jest poziom zjawisk dopełniający wyróżniony fakt materialny - to muszę, muszę traktować całość obserwowanego zdarzenia jako przejaw sił innych - spoza już kręgu materii. I w tym zbiorze zastosowanych abstrakcji i logiki tego opisu - w tym ujęciu jest to jedynie słuszny wniosek: skoro nie ma materii, tego, co za materię (tu i teraz) uznaję - to wyróżnione działanie przebiega nie-materialnie. Istotne jest dziś to, że w obecnie prowadzonym działaniu poznawczym historia się powtarza - na innym poziomie, czyli na brzegu oraz w 9
  • 10. podszewce tak definiowanego materialnego świata, jednak chodzi o to samo zagadnienie. Owszem, już wiadomo, że jest coś takiego jak promieniowanie i że to ono porusza opiłki - że jest ściśle powiązane z materią (a materia z promieniowaniem) - że choć dalej promieniowanie traktuje się jako stan odrębny, to jednak wiadomo, że to coś, a nie "fakt bez nośnika" - itd. Problem jednak w tym, że granica obecnego poznania przebiega w takim miejscu, że "poniżej" zdaje się panować bezład, losowość, a do tego niedookreślona materialność. A więc w jakiejś tam dalekiej perspektywie - i nie wiedzieć gdzie - lokalizują się niematerialne byty matematyczne, które tym sterują. I tak prowadzony tok badań, jak najbardziej fizyczny, potwierdza wniosek, że te niematerialne byty istnieją. Zwłaszcza że tego zakresu, mimo jego niewątpliwej i zawsze fizyczności, nie sposób sięgnąć pomiarem; jest, wiadomo, ale poza szczegółową rejestracją. Bo skoro wszystko działa, bo skoro jest reguła zmiany - acz badanie wykrywa tylko chaos - to zasada musi być. A "zasada" to abstrakcja, to coś nienamacalnego. To znaczy, że są fakty spoza materii, które tym zawiadują. Zawsze i wszędzie. Byty niematerialne a matematyczne istnieją. Co było do udowodnienia. Antyteza. Byty niematerialne nie istnieją. Byt niematerialny to pojęcie wewnętrznie sprzeczne. Kim jest obserwator? To wielkoskalowa struktura energetyczna, która działa wewnętrznie w zmianie i jest przez nią tworzona. Może zjawić się w zmianie, kiedy są spełnione liczne warunki graniczne, dlatego postrzega i działa w oparciu o również rozbudowane konstrukcje - w jego zakresie badania nie ma jednostek. W efekcie strumień "faktów jednostkowych", jednostek czegoś - to znajduje się poniżej progu i jest niepoznawalne. Acz przebiega według rytmu. Skoro jest to ciąg elementów, to w sam tak zdefiniowany ruch, nigdy bezładny, ale o charakterze jeden-zero-jeden-zero... - w definiowany w taki sposób tok zmiany należy wprowadzić rytm, samoistny i już do niczego nie redukowalny; to zmiana tworzy i wyznacza rytm. Skoro zmianę współtworzy jednostka czegoś w trakcie przemieszczania się w pustce - to tak zdefiniowana zmiana zawiera w sobie rytm. Zmiana zawiera w sobie rytm - ale dlatego jest ten rytm, że jest ta zmiana. Czym jest obserwacja? To byt postrzegający plus nośnik sygnału oraz przyczyna zaistnienia zaburzenia. Plus rytm zmiany. - I nic więcej. Zasadniczym, fundamentalnie ważnym argumentem za odrzuceniem bytu 10
  • 11. niematerialnego (i podobnego) jest ten, że nie ma działania, że nie ma poznania bez nośnika. Że nie można nawet sobie wyobrazić procesu albo reakcji, która składa się w ciąg przyczynowo-skutkowy, jednak którego to zdarzenia nic i nigdzie nie łączy. Czyli, że nie ma w tak definiowanym zdarzeniu nośnika przenoszącego sygnał. Można, na bazie fizycznego doświadczenia, zasadnie mówić, że (wszech)świat to stany skupienia czegoś - że są zbrylenia tego czegoś i że posiada to dla obserwatora postać a to tak zwanej materii atomowej, a to okazuje się promieniowaniem takim czy innym; można jak najbardziej logicznie dowodzić, że pewnego poziomu skupienia w obserwacji wewnętrznej w ramach świata się nie osiągnie; można dowodzić, że jest obszar na zawsze ciemny oraz z wnętrza prezentujący się w opisie jako chaos i losowość. Itd. - Ale nie można, nie można twierdzić, że pustka - że zero - że nic przenosi w sobie czy na sobie jakąś treść lub sygnał. To alogiczne - to nielogiczne - to sprzeczność sama w sobie. Jeżeli uznaję, że granicą poprawnie prowadzonej konstrukcji jest w świecie poziom zera i jedynki - jeżeli uznaję, że są to w fizycznej interpretacji matematyczne symbole próżni i energii (kwantu czegoś) - jeżeli uznaję, że jest bezkresny ruch czegoś w niczym - to moje końcowe ustalenie jest takie, że nie ma przenoszenia treści inaczej niż na konkrecie, może fizycznie niedostępnym, ale konkrecie. Że w badaniu otoczenia przez byt jest granica, tu zgoda, jednak to nie jest poziom w swojej strukturze logicznej pozbawiony zawartości - to nie jest absolutna pustka i nicość. Ten zakres-poziom to Fizyka w jej brzegowym zachodzeniu. - I zawsze to jest Fizyka. Nie można twierdzić, że jest niematerialny byt. Można dowodzić, że jest zakres poniżej materii fizycznej - że jest to tak mało zebrany w sobie element, że jest mniejszy od najmniejszego podlegającego do pomiaru, czyli do porównywania - ale nie można dowodzić, że to nic, że to negacja coś. "Niematerialność" logicznie musi być stanem fizycznym - jedynie dla bytu skomplikowanego wydaje się być spoza dostępnego zakresu. Najniższe w obserwacji fizyka zawsze jest złożeniem, on może tego w swoim badaniu nie stwierdzać, ponieważ taki element tworzy pomiar - ale to logicznie złożenie. Dlatego najmniejsze poznawalne dopełnia poziom niższy - tutejsze fakty budują jednostki poziomu niższego. Poniżej fizyki jest Fizyka - i z tego trzeba wyciągnąć wnioski. Byt niematerialny, jakby go nie pojmować, nie może wchodzić w styk z innymi bytami, bo nie ma przekaźnika - nie ma części wspólnej. I nie ma tym samym porozumienia. I nie ma sensu tym samym idące przez wieki ustalanie, co takim łącznikiem mogłoby być - każde podawane jako rozwiązanie tego dylematu ujęcie jest bezprzedmiotowe, nie ma przecież na czym się oprzeć. Póki występował i póki jeszcze tu oraz ówdzie pleni się pogląd, że materia to tylko te atomy plus okolica, to do tego momentu będzie miała pożywkę argumentacja, że dalsze to już niematerialne i że na coś takiego umysł jest skazany w analizach. - Ale jeżeli uznać, że niezależnie od stanu skupienia wszystko jest materią i czymś - to w 11
  • 12. fundamencie tego dowodu jest pustka, a na niej i w niej już niczego się nie da upchnąć. I ostatecznym wnioskiem okaże się ten, że byt niematerialny żadnej treści nie zawiera - że to abstrakcja pozbawiona sensu. Co było do udowodnienia. Synteza. Byt niematerialny nie istnieje, ale pojęcie oddaje cechy świata. Czy ustalenie, narzucające się z taka siłą i tak powszechne, że byt niematerialny istnieje, jest błędne? Nie. To logiczne, poprawie ze świata wywiedzione ustalenie. Czy pogląd, że byt niematerialny istnieje, jest błędny? Tak. Nie ma żadnego bytu bez nośnika, nigdy i nigdzie. Syntezą analizy pojęcia "byt niematerialny", "byt matematyczny" - tą syntezą jest ustalenie, że oba podejścia do zagadnienia są jak najbardziej poprawne. Oba, nie któreś z nich. I nie jest to - co wymaga podkreślenia - stanowisko na użytek tutaj prowadzonego dowodu, to nie zabawa w szkolne wypracowanie na temat - to ostateczny, brzegowy punkt wnioskowania. Na tym krańcowym - na najgłębszym poziomie obie drogi poznania się zbiegają, są jednością i wzajemnie się wspierają. Fakt, nie ma takiego bytu, ponieważ wyklucza to logika - bowiem nie może być treści zapisanej w pustce, w nicości. Jeżeli ktoś uważa, a ma do tego prawo, że jest inaczej, niech swoje stanowisko udowodni. A jeżeli nie może, niech pozostanie w takowym uważaniu na wieki wieków. Jednak musi mieć wiedzę, że w analizie nie może być uwzględniony - jego przekonanie jest "spoza" (rozumu). Byt bez nośnika jest sprzeczny z każdym obserwowanym faktem - z każdym logicznie dającym się (jakoś) pomyśleć faktem. Co nie dziwi, skoro podstawą myślenia jest coś i nic - jeden i zero. Ale faktem jest również to, że każde działanie obserwatora ustala w otoczeniu regułę - od najbardziej prostych, ale istotnych w celu przetrwania w środowisku, aż po najbardziej rozbudowane, sięgające zawsze i wszędzie. I ta reguła rzeczywiście jest - na każdym stanie zmiany jest. I wyznacza to, co może zaistnieć. I nawet nie daje się pomyśleć jako proces bez reguły, ponieważ nawet postulowany brak reguły, to jest również głęboko tą skwantowaną regułą kształtowane; każde działanie (i przemyśliwanie) w sobie ten rytm zawiera, nawet kiedy rozważa się dowolność rytmu. Każdy proces, każde działanie w fundamencie, tak czy owak, musi się odnieść do zera i jedynki. Bo poza to nie wyjdzie. Nie może. Problem poznawczy lokuje się jednak w tym - problem poznawczy, nie logiczny - że obserwator swoje działania prowadzi istniejąc, już w 12
  • 13. zmiennej rzeczywistości się zawierając, i to w szczególnym punkcie tejże rzeczywistości. W innej zresztą by nie zaistniał, to musi być środek zmiany. Ale to zarazem utrudnia, nawet zaciemnia obraz, acz sam pomiar otoczenia jest dlatego możliwy (bo tu tak jasno). Czyli widać wiele, ale nie widać drobiazgu, który to wszystko tworzy w powiązaniu z regułą. Efekt? Zawierając się w zmianie, ustalając jej rytm i odwieczność reguły, musi obserwator uznać, że ten rytm jest faktem - bo jest, i musi uznać go za niematerialny - bo takim jest. Ale musi tak uznać dlatego, że sam jest jak najbardziej materialny i że wszystkie swoje przemyślenia prowadzi na materialnym nośniku, w powiązaniu z bytem materialnym w trakcie zmian - i że dochodzące do niego sygnały są przenoszone przez materialny fakt. Że rozbudowany, to już mniejsza - jednak to zawsze jest materia w takim albo innym upostaciowaniu (w jakimś stanie skupienia). To nigdy nie jest pustka i zero, ponieważ pustka w sygnale oznacza przerwę w łączności - oznacza rozerwanie łańcucha. Pustka-nic kończy wszelkie związki ewolucyjne w fizycznym, w tak pojmowanym zakresie. Bo nie kończy w Kosmosie, tu Ewolucja ma się dobrze - bezkreśnie i nieskończenie. I wiecznie. Matematyk, czy filozof, kiedy ustala "niematerialną regułę", sam w świecie materii się zawiera i nigdy jej nie opuści - nigdy. Jednak może w świecie ustalić stałość rytmu i regułę. Czyli definiuje tok zmiany w sobie zrozumiały sposób, narzuca na strumień energii ciąg policzalnych wydarzeń - i to jest warunkiem poznania. Jednostki nie można uchwycić, ale z drugiej strony jednolitego strumienia takich jednostek również się nie zdefiniuje - zabieg dzielenia jest tutaj koniecznością i oczywistością. Pozwala zrozumieć. Ale niesie to ze sobą konsekwencje, które niebywale trudno (po wiekach stosowania) z myślenia odrzucić i ujrzeć proces w innym zobrazowaniu. Jeżeli wiem z eksperymentów, że jest reguła przekształceń - jeżeli ona się w tak wielu praktycznych działaniach sprawdziła, to abstrakcja tej zmiany w postaci reguły się "utwardza", w skrajnym przypadku, a tu chodzi o zakres maksymalny - w takiej brzegowej sytuacji pojęcie również się maksymalnie stabilizuje. I tym samym "odlatuje" poza materialnie doznawany obszar (świat). I jest problem. To naturalnie musi się tak ułożyć, nie ma odwołania - czy dotyczy to jednostki, czy społeczności - jednak wyjść poza ten kredowy krąg opisu jest niebywale trudno. O ile w ogóle można. Abstrakcja czy to w głowie się znajduje, czy w bibliotece lub archiwum ewolucji, jest na realnym nośniku - i tylko taka może "przemówić" do odbiorcy, do osoby obserwującej. Żeby doszło do porozumienia, zbudowania kanału łączącego, "nadajnik" oraz "odbiornik" muzą pracować na tej samej "fali" (na tych samych elementach nośnych), a jednocześnie w każdym z tych stanów musi być ten sam (lub mocno podobny) rozkład faktów - czyli "wiedzy"; fizycznie musi chodzić o to samo, żeby porozumienie było możliwe. Nawet kiedy chodzi o zakres poniżej progu, co wydaje się "spoza", to i tak chodzi o coś, o fakt realny. Zakres Fizyki jest oczywistością i koniecznością, jednak prezentuje 13
  • 14. się dla fizyka jako "byt niefizyczny". Mówiąc inaczej - żeby zaistniała w głowie osobnika abstrakcja, taka głowa musi być i świat musi być. Liczba w postaci abstrakcji, liczba jako pojęcie jawi się jako coś odrębnego wobec zmiany - ale tylko dlatego, że ta zmiana zachodzi i że zachodzi według rytmu. Ale poza tą fizycznie zachodzącą zmianą - poza w taki sposób definiowanym przekształcaniem się skwantowanego strumienia energii ("czegoś") - poza tym zakresem nie ma niczego. Niczego zaliczalnego do fizyki, choć to zawsze-i-tylko Fizyka. Poza i dalej jest pustka nieskończoności, COŚ i NIC - ruch - oraz reguła zmiany. I Ewolucja. To ten świat tworzy i obserwatora, i jego ustalenia - i tylko w nim owe ustalenia mają sens. Nie ma żadnego i obiektywnego sensu poza zmianą - nie ma bytu poza zmianą - nie ma abstrakcji poza zmianą. Bo nie ma "obszaru" poza tak pojmowaną zmianą (z nieskończonością-wiecznością jako elementem ten zakres-zmianę tworzącym). Abstrakcja rytmu-reguły jest dlatego, że zmiana zachodzi - a zmiana zachodzi dlatego, że jest jej rytm-reguła. Abstrakcyjnie ujęty rytm. Jeżeli ktoś umieszcza regułę poza zmianą - jeżeli ktoś dowodzi, że reguła jest wyłączona z przemian - to taki ktoś umieszcza, wpisuje ten "fakt" w pustkę - lokuje na/w pustce. Czyli w niczym. I robi błąd. Zasadniczy błąd logiczny. Wniosek. O "bytach niematerialnych" można rozprawiać wyłącznie pozostając w zakresie materialnym oraz na fundamencie materii. Tylko zaistniały w świecie obserwator, w pewnym okresie swojego działania, może tak twierdzić. Ale kiedy dorasta, kiedy ustala głębokie zależności, musi stwierdzić, że niczego takiego nie ma - że to złudzenie. Że to konieczne złudzenie poznającego umysłu - jednak wymaga korekty. "Byty niematerialne" to poprawnie wywiedziona ze świata konstatacja, ale zarazem sprzeczność wewnętrzna. "Byty niematerialne" istnieją wyłącznie w materialnej głowie tak głoszącego. Co było do udowodnienia. 14
  • 15. Kwantologia stosowana - kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 11.3 - Informacja, czyli co? Przesąd, koledzy, to groźna rzecz. Tak, mówię prawdę, to może do fałszu prowadzić, do złego światowego widoku. Nie, ja nie mówię o jakim tam czarnym kotku, drogę nieszczęśnikowi prostopadle przebiegającemu, to pospolitość dowodliwa - żadna jaka znaczeniowo. Co najwyżej można się uśmiechnąć dyskretnie, jak taki sobie kilometrów nadkłada, co by tej prostej prostopadłej w żadnym punkcie nie przeciąć. Tu o poważniejsze przesądy chodzi, nawet i naukowe, niestety. Nie wierzycie, koledzy, żadnego przesądnego dogmatu w nauce wy nic a nic nie dostrzegacie - ech, koledzy, ale z was krótkowzroczni, na detale obserwacyjne ślepi. Przecież tego w tym zakresie dużo. Może nie ogromnie dużo, rację wam przyznam, wszak rygory i regulamin jaki obowiązują - ale są. Bo to się jakaś myśl ciągnie, pozornie głęboka, i tak od wieków otoczenie znakuje - no i ona się już w końcówce (po zgłębionej analizie) okazuje być błędnym przesądem. Tylko ile trzeba się było wcześniej napocić, natrudzić, umysłowo nagimnastykować, co by ten beton abstrakcyjny skruszyć - ech. Dalej nie wierzycie, błędne pojęcia naukowe dostrzegacie, jednak wam to żadna nowość; tak się ewolucja tego odcinka człowieczego toczy, raz hipotezą, a raz eksperymentem - i dobrze, powiadacie. Przecież na ostatnim okrążeniu i tak prawda wypłynie wzorem czy ustaleniem. I jest dobrze, nic nie macie przeciw. I ja, koledzy, zasadniczo nawet rację wam oddam - generalnie to się potwierdza i obfituje w dobra doczesne. Tylko to ma granice, sobie to zanotujcie, nie zawsze to się może sprawdzić. Tak, koledzy, są granice poprawiania takiego przesądnego poglądu i oglądu, są fundamentalne ograniczenia. I ich samodzielnie naukowy fizyk nie pokona - nie może. Dajmy na to takie coś, co się naukami jako "informację" definiuje, albo też podobnie sygnałem przesyłanym z treścią. Niby proste, niby znane, niby nic tu dodać. A nie, koledzy, to głęboko w sobie przesąd ciągnie, taki już latami i tysiącleciami nawet przesąd. Jaki, pytacie, informacja to żaden przesąd, to zapisane w gazecie, to telewizyjnie co dnia podawane o stałej godzinie, to też naukami wszelkimi w bibliotekach zgromadzone - o jakim tu przesądzie naukowo zbędnym mowa? A takim, koledzy, że to się za wartość samoistną bierze, że jak się gdzie już pokaże, to trwa i trwa. Oraz że taka informacja to stan w 15
  • 16. sobie idealny, tak matematycznie bezcieleśnie istniejący. Że, mówiąc inaczej, koledzy - jak to się w jaki tam dół ciemnością wypełniony wrzuci, to ta informacja przez ten dół się przedostanie w inny już fizycznie lokalny świat. Dla takich w podobny przesąd a szkodliwy zaopatrzonych, dla nich informacja to wieczna zawartość w kosmosie, co to nigdy nie ginie, ponieważ dwa plus dwa zawsze i tak niezależnie od osobnika to ustalającego daje poprawne cztery. Ech. I jeszcze raz ech. Tak to oni, przesądni, w nieskończoności kilometry nadrabiają, żeby to i podobnie niemądre uzasadnić. Weźmy, koledzy, na warsztat badawczy tę wzmiankowaną czarną dziurę i jej nieskończone w siebie zapadlisko - tak przykładowo rzucam, co by informację informacyjnie przenicować. Czyli jest osobnik, taki w sobie naukowy nawet, ale to niekoniecznie tak musi być, no i tenże osobniczy obserwator coś sobie na karteczce notuje, tak mu zeszło w działaniu, że notuje - może notować, to notuje. I ten on, koledzy, pisze, że "kocha zosię" - albo i podobnie wielki mądrością zawartą znak stawia, że e=mc2; treść zapisu nie ma sobie żadnego znaczenia w tym przykładzie. I ten osobniczy byt tę tak zabazgraną pracowicie karteluszkę wrzuca do czarnego dołu osobliwie osobliwego. I jest teraz pytanie, koledzy: co się z tymi bazgrołami dzieje, czy wzmiankowana informacyjna treść zniknie, czy przeniknie? Czy jest w kolejnym etapie zmian energetycznych obecna - czy nie? Nie, koledzy, to nie pytanie takie a sobie, to ważną informację ze sobą ciągnie, już bez naleciałości przesądami przesiąkniętej, więc dlatego życiowo istotną i potrzebną. Popatrzmy oczami zmysłowymi i myślowym eksperymentem, co się w tej ciemnej jamie rzeczywistości dzieje. A się dzieje, to wiadomo. Tak się długo dzieje - jak się długo dziać może. Już to znacie, już to akceptujecie rozumnie. Tylko co z tego wynika? A to, koledzy - że zapadanie w osobliwość trwa tak długo, jak może trwać. Czyli do punktu. A to dalej oznacza, że w tak zbudowanym i osobliwie osobliwym punkcie nie ma składowych - nic i żadnego jakoś w sobie wyróżnialnego. Jest nawet i obiektywnie zamocowana dla fizyka w świecie osobliwość, on ją pośrednimi efektami obserwuje, ale ona w sobie żadnych, żadnych już elementów składowych nie posiada. Że to dochodzenie do punktu trwa, że rozciąga się na etapy - fakt, ale to nie o tym teraz mowa. W takim opisaniu centrum procesu jest taka w sobie "dziura" - skrajna w logicznym pojmowaniu osobliwa dziura. Co to żadną dziurą przecież nie jest, a tylko punktem. Tylko jedynką i jednostką bez składowych. Może się takie rozciągać na wielkim zakresie, może być ogromne, ale to punkt. Że "za moment" to się zacznie rozprzestrzeniać, że zacznie zasilać podprogowo rzeczywistość laboranta, co go w takie pomieszanie mocne wpędzi, że zacznie o "ciśnieniu ujemnym" gadać - to nie ma żadnego znaczenia, to pobocze tutejszego dowodzenia. 16
  • 17. Co tu jest sednem? Koledzy, ten punkt. Ta jedność bez składowych. W tym zawiera się informacja o "informacji". Bo co oznacza, że w osobliwości wszystko staje się jednością? Że w dalszy etap zmiany nie może - nie ma prawa przejść żadna nadpisana na fizycznym nośniku informacja. I nie ma znaczenia, co poddawane jest analizie, który to poziom świata. Zmiana, wyróżniona lub badana w dowolny sposób zmiana energetyczna, każdy i też dowolny proces w stanie-punkcie jego osobliwości (a tym bardziej w maksymalnej już osobliwości, w "czarnej dziurze") - to w tym-takim punkcie staje się jednością tego punktu, jest tym punktem; ginie jako wcześniejsza odrębność, a z nią wszelkie dane. W osobliwości brzegowej znika wszystko, co się wcześniej składało na postrzegany fakt. Nie znika nośnik, to oczywiste, ale znika - scala się lub rozprasza (zależnie od formy osobliwej brzegu) oznaczająca konkret struktura, czasoprzestrzenne rozłożenie elementów tworzących - ginie w zmianie zawarta wcześniej (i nadmiarowo) "treść", jednak pozostaje fizyczny fundament. Przejście procesu przez osobliwość jest proste, oczywiste, szybkie - i konieczne. Ale kończy etap wcześniejszy "wyzerowaniem" danych, a nowy rozpoczyna od stanu "czystej karty" - żadne bazgroły, mądre czy głupie, jej nie znakują. Zmiana toczy się w logicznym ujęciu krok po korku, i toczy się - co tu istotne - bez żadnego momentu zatrzymania, sprawnie; jeden etap przechodzi w kolejny płynnie, fizycznie to jedność funkcjonalna. I dlatego też całość tak definiowanej zmiany w postrzeganiu z zewnątrz nie ma ani chwili znieruchomienia. A struktury kolejnych jednostek nadprogowych w ramach (wszech)świata i dostępnych w pomiarze - one budują się bezproblemowo i według reguły. Jednak to nigdy nie jest informacyjnie powiązane z wcześniejszym. Zgoda, koledzy - etap poprzedni wpływa na kolejny, to zasada ważna i nadrzędna. Ale nie dzieje się to tak, że przeniesiona zostaje do kolejnego odcinka nadpisana na nośniku informacja o minionym - to w przejściu przez stan osobliwości jest niemożliwe. Jak nie ma żadnych elementów do wyróżnienia w punkcie lub, z drugiej strony, nie ma niczego więcej jak jednostki jednorodnej płaszczyzny - to nie ma sygnału; jak wszystko wokół tak samo zbudowane, to nie ma treści, a tym bardziej jej odczytu. Tylko sam fakt budowania się konkretów podlega zawsze oraz wszędzie jednej, ze zmiany wynikającej reguły - jednak nie ich ułożenie, nie ich czasoprzestrzenna konstrukcja. Postać (kształt) to stan zawsze chwilowy i jednostkowy - unikalny w bezkresie. Przecież zmiana biegnie według reguły, ale reguła istnieje dlatego, że jest ta zmiana. I niczego więcej w takim nieskończonym-wiecznym toku zmian nie ma. I niczego więcej nie potrzeba. Czyli, koledzy, jak ten obserwator swoje karteczki wrzuca w czerń, 17
  • 18. to może sobie mędrkować o przejściu w inny świat, o przesłaniu tej nadmiarowej w stosunku do nośnika informacji - ale to złudzenie, to przesąd, który prowadzi do nieporozumień lub fałszu badawczego. W osobliwości jego wszystkie dane znikają, a odświeżona i oczyszczona tak energia w kolejnym bycie (czy świecie) tryska sobie podprogowo ze źródła (niepoznawalnie dla fizyka) i wszystko zasila. Pozostając zawsze tym samym, kwantem energii, na nowo i od nowa zasila kolejne, nieskończone realizacje reguły. We wszechświecie, z jednego etapu do kolejnego, jednostki składowe przechodzą bezproblemowo - jednak przez stan osobliwy zmiany żadna skomplikowana i rozbudowana (w czasie-i-przestrzeni) konstrukcja się nie przeciśnie, nie może. Można tego w fizycznym definiowaniu procesu nie dostrzegać, i tego się rzeczywiście nie dostrzega, ponieważ to zakres podprogowy - ale nie można tego pomijać, kiedy analiza biegnie logicznie, czyli już z brzegiem zmiany. Czyli z osobliwością jako faktem-stanem-etapem koniecznym. Kiedy zmiana osiąga stan osobliwości, czyli w punkt się zbiega - lub kiedy zmiana dociera do brzegu "chmury kwantów" - to jedynie poprawne ustalenie jest takie (i musi być takie), że nie ma w tym złożoności, żadnej złożoności, to są jednostki logiczne i proste. Nic więcej. Informacja - tak po prawdzie, koledzy - to tylko sam nośnik. To, co dla was jest informacją, jakoś pojętą treścią, to zbiór fizycznych elementów i ich ułożenie - nic więcej. Informacja to tylko-wyłącznie stan materialny. Informacja to te przestrzenie oraz czasowo rozłożone punkciki czegoś w odniesieniu do nic (próżni) - tylko to. Tak, koledzy, to stan materialny. Niby to żadna nowość dla was, to znane, ustalane, obliczane - ale dziwnym trafem nie może przebić się przez osobliwość brzegową zmiany (rozumowania). A powinno. Informacja, koledzy, czy to w postaci ułożonych na karteczce znaków materialnych, czy w każdym już dowolnie procesie - to na najgłębszym zakresie rozumienia abstrakcji i informacji (co potocznie traktuje się wszak jako jedność) - tu znajduje się wyłącznie "coś", fizyczny ślad. Przecież w głowie osobnika to ślad fizyczny i zewnętrznie do niego i w każdym rejestrowanym fakcie to ślad fizyczny. Każdorazowo jest w obrabianiu realny stan fizyczny - nigdy żadna bezmaterialna konstrukcja. I nie ma znaczenia, jak pojmować "zapis", to mogą być bazgroły, może być i kod genetyczny, i kształt elektronu, itd. - w każdym przypadku oznacza to nadmiarową informację o zmianie oraz wyróżnionym stanie chwilowym (po prostu rozkładzie w czasie i przestrzeni elementów, co ten fakt-punkt fizyczny tworzą i oznaczają). A świadomość, że jest to informacja - to znajduje się w obserwatorze. Nie ma informacji jako takiej, ona jest w bycie, który postrzega ten stan - informacja jest w obserwatorze. Na fizycznym poziomie wszystko jest tylko momentem, punktem zmiany 18
  • 19. w toku zachodzenia - a informacja to przypisanie przez obserwatora znaczenia wyodrębnionemu z tła "faktowi". Faktowi, który dla niego i tylko dla niego jest tym faktem. Zmiana zachodzi, jednak co z tego w postrzeganiu i kiedy stanie się dla ustalającego "znakiem", kiedy zauważy, że "elektron" zaistniał i jak się zmienia - to związane jest integralnie z obserwatorem, to jego decyzja, jego akt pomiaru-obserwacji ustala ten znak i go wobec innych znaków definiuje. Informacja, abstrakcja bez obserwatora nie istnieje. Tak, koledzy, nie ma informacji jako takiej. Jak nie ma kto rzec, że to jest sygnał, że zawiera w sobie treść - to tej treści nie ma. Przekaz, dowolny przekaz to fakt - czyli zaistniałe w jednorodnym tle i przez to wyróżnione chwilowe zdarzenie - to także tło, które ma w sobie nośnik (coś) i to coś przenosi w sobie czy na sobie (np. w postaci nacisku i ruchu) stan zaburzenia, którego przyczyną jest zaistniały fakt - oraz obserwator i odbiorca tego sygnału-nacisku, byt. Z tym rozróżnieniem, że nacisk sygnału odczuwa każdy byt, nie ma znaczenia co pod ten termin podstawić. Odczuwa i reaguje, czyli się odkształca. - Ale poznać, zrozumieć, ustalić, że to sygnał, że zawiera informację o zaistniałym fakcie - to może przeprowadzić byt świadomy, świadomy istnienia otoczenia. I swojego w nim istnienia. A to jest możliwe dlatego, że wytworzony nacisk faktu spotyka się w takim obserwatorze z wcześniejszym zapisem o czymś podobnym - i na tej bazie może zostać porównany, odniesiony do zbioru danych i pomierzony (odczytany). I w efekcie staje się informacją, wiedzą o zdarzeniu. Ze świata, koledzy, zawsze i tylko dociera sygnał-nacisk faktu, a to, czym ten sygnał się okaże dla obserwatora, to zależy od zasobu posiadanych wcześniejszych ustaleń. To może poruszyć emocje, może wzbudzić czynności poznawcze - to może się okazać ważną informacją o tym, że laborant "kocha zosię" i ona się uraduje - to może być i wiedzą o zamianie energii w materię (lub odwrotnie), nie ma już w tym działaniu znaczenia konkretna treść. Natomiast znaczenie ma to, że wszystkie te elementy składowe muszą istnieć, żeby sygnał-nacisk mógł zostać przeniesiony i żeby zaistniała informacja. Brak czegoś z tego zbioru przekaz wyklucza. Informacja to energia w przepływie - treść jest w obserwatorze. 19
  • 20. Kwantologia stosowana - kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 11.4 - prosta-i-punkt. Geometria geometrią, a życie życiem, wiadomo. Ja tam, panie i panowie, generalnie w naukę wierzę, nawet doceniam, a bywa, że podziwiam w stosowaniu. Tak generalnie to wierzę. Tylko że, rozumiecie, niekiedy mam wątpliwości, te tam, rozumiecie, pytania zadaję - takie głęboko podstawowe. Na ten przykład tyczące tej tam geometrii. Albo też podobnej nauki wykreślnej. - Tak mam z tej tam natury. Bo to ustali sobie taki jaki ktoś w okolicy przykładowo trójkąt czy inny tam sześcian, załóżmy to tak ogólnikiem, przecież nie o konkret detalem podszyty tu gra się toczy. I cieszy się tenże osobniczy byt, a nawet tym osiągnięciem się chwali - a dalej poprzez te wiekuiste tysiąclecia o tym rozpowiada. Że tak a tak, że rzeczywistość już w regułę schwytana i policzalna kątowo czy liczebnikami. Prawda, tak się dzieje. Tylko że, widzicie, jak ten detal geometryczny z ogólnym światem w zestawienie ułożyć - wspomniany trójkącik czy podobny fakt do tej rzeczywistej światowej konstrukcji odnieść, to problemy się liczne zaczynają oraz domagają objaśnienia. Bo to nie w każdym przypadku tak, bo są i odchylenia, czasami logicznie i filozoficznie znaczące. Bowiem geometryczna zasada, utwardzona na beton poprzez stosowanie niepoliczalne - ona sobie, ale życiowe przypadłości też sobie. A niech tam, widać ten wspomniany trójkącik czy sześcianik czegoś tam - i co, jest już jasność w temacie? Niby jest, przyznaję to za szkolną nauką, którą pani od matematyki wbijała pracowicie, a i oceną odpowiednią poprawiała. Niby jest i trójkącik, i sześcianik - ale jakby się tak przyjrzeć detalicznie, tak do dna rzeczywistości, to od razu widać, że to ani trójkącik, ani sześcianik - że to zawsze coś więcej. Fakt i prawda, niby sobie szkolna dziatwa tam sobie w kajeciku na karteczce liniałką (nawet i bez podziałki) takie wykreśli, a jak i cyrkiel do tego zastosuje, to i całej geometrii się dopracuje. Ale w takim - jak tak spojrzenie głębokie nakierować - to żadnym razem w tym obrazie płaskości nie widać, zawsze trzy wymiary najmniej się po wszystkiemu kryją. A dziatwa przecie, za słowotokiem nauczającym, taka uczniowska zbiorowość jednostkowa - ona w tym jednowymiarowy i "płaski" elemencik widzi; kreśli cierpliwie, punkciki składa tak w linię, zamyka ją w okrąg czy figurę z przyprostokątną - a jednak widzi (i o tym nawet dywaguje), że to w sobie płaskie. Tylko że, widzicie, jak się tak powyżej tej chwilowości uczniowskiej umieścić (chwilowości lekcyjnie kształtowanej), czyli powyżej kartki zeszytowej sobie to zaprezentować, to nawet i cztery wymiary w tym się zobaczy, i zmianę w toku zachodzenia się odnotuje. Zaprawdę tak. Przecież - zauważcie i zastanówcie się nad tym - jak człowiek sobie 20
  • 21. te trójkąciki (czy podobne figurki) kreśli, to przecież przenigdy i przenigdy to się tak płasko nie dzieje, jak to pani matematyczna w zapamiętaniu podaje. Owszem, dla naszego zmysłu ocznego to się tak przedstawia, nam oko podpowiada, że ta kreseczka przyprostokątna to ona cieniutka tak, że płaska, że nic się z jej płaszczyzny nigdzie nie wychyla. Ale, przyznacie, bo już mikroskop widzieliście sami (a może w telewizorze) - że kiedy to zbadać takim przyrządem, to widać, że to żadnym tam razem płaskość, a góry i doliny; że to ho-ho jakie wielkie w sobie. A co więcej, do takiej już logicznej płaszczyzny to daleko, a nawet i dalej. Albo sobie i taki konstrukt geometryczny wyprodukujcie na karteczce owej, takie trzy proste w przecięciu - co to układ współrzędnych w oglądzie zbudują, znaczy się. I co, jaka inność logiczna w tym jest, to płaskie i zmiennej czasowej pozbawione? Nie, nigdy. Bo to można sobie tak mówić, tak wyobrażać, tak sobie to objaśniać, ale w tym żadnej płaskiej i bezczasowej faktografii nie ma, i nigdy nie ma. Owszem, jest symbol zmiany, jest fakt w zmianie, jest takoż działanie w zmianie, więc o tejże zmianie może sobie użytkownik nie wspominać, nawet to nie musi być jego zmartwienie - tylko że ta zmienność tam zawsze jest. I na zawsze jest. I nie może być inaczej. Można naturalnie się nie zastanawiać, dlaczego geometria wygląda w sposób taki, jaki wygląda, można jej ustalenia stosować, nawet tak z osobniczym czy zbiorowym pożytkiem - ale trzeba wiedzieć, że to efekt "renormalizcji" przeprowadzonej na świecie przez obserwatora - żeby sobie działanie ułatwić. Skoro w obrazie figury i tak zawsze zawarta jest zmiana, skoro jest w układzie współrzędnych zawsze dynamika i nigdy bezczasowa stałość - to można, dla operatywności czynu, to ustalenie stałej zmienności pominąć. Ponieważ i tak w wyniku działania wynikiem będzie coś, co w sobie zmienność jakoś wpisaną zawiera - inne być nie może. A że uproszczenie po latach w działaniu nabiera cech obiektywnych, że staje się aksjomatem - albo i dogmatem - to już uboczny skutek takiego działania, to pochodna budowania abstrakcji. Coś za coś, nie ma darmowych konstruktów. Dlatego teraz trzeba spytać, co też za tymi geometriami się kryje, bo że coś się kryje, to fakt. Kreska na karteczce wykreślona, a sobie za oknem autko pędzi albo i samolot się wzbija, albo też domek rośnie w górę siłami betonowymi spajany. Jest symboliczna i rozumowo płaska w sobie abstrakcja - a za tym fizyczny fakt się jakiś kryje i życie ułatwia konstruktorom (albo i kopaczom rowów). Komu konkretnie, to bez znaczenia, to detal szczegółowy. Co się więc za tym "punktem" fizycznie znajduje, co się za pojmowaną tak "prostą" skrywa - co się za trójkącikiem, sześcianikiem, kulką tak realnie pojmowaną lokuje? I tu, widzicie, odpowiedzieć aż tak prosto się nie daje. Punktowe 21
  • 22. takie coś to sobie geometrzy już dawno wypichcili i stosują, ale od definiowania w aksjomatykę uciekają - to fundament, ale dowodzenia nie potrzebuje, tak mówią. Nawet te punktowe fakty w prostą dalej zestawiają, nią wspomniane figurki budują, a nawet przecinają tam gdzieś w nieskończoności, jak coś ich najdzie; jednak też głębszej analizy prostej nie czynią, bo i po co, powiadają. Oni, znaczy się te geometry i matematyki - oni nie od pospolitości takich, to się abstrakcyjnie ubiera, abstrakcjami obraca, abstrakcją rzuca na tę i każdą stronę. I jest spoza, gdzieś tam sobie bytuje, czasowość mając w dużej pogardzie. Ale pytanie jest, przyznacie - skoro się sprawdza, to jednak coś za tym się konkretem znajduje. Można to sobie darować, kiedy kreseczki się kreśli, a szkolna kartka cierpliwa w działaniu, tylko że mniej to zbędne w chwili, jak trzeba przejrzeć zakres ciemny a też groźny potencjalnie, bo coś z niego może się wychylić. I jest w takiej chwili kłopot, dylemat, zastanawianie się. Czym jest takowy punkt, albo też inna kropka kwantowa? Jakie to, co to, gdzie to? I tu, widzicie, taka banalnie prosta definicja punktu się pojawia - prosta definicja, ale z niebanalnymi skutkami. Czym jest punkt? Tym, co za "punkt" uznam. Nie, to nie wybieg - to nie ucieczka od tematu, tak właśnie należy coś podobnego zdefiniować. Nie ma punktu jako takiego. Jego postrzeganie i operacje na nim, jego rozumienie oraz stosowanie, to jest w tym bycie, który takie pojęcie wyprowadza ze zmiennego świata. Owszem, należy dodać, że fundamentalnym "ustaleniem punktowym" jest to, że w tak wyznaczonej "kropce" już faktycznie nie ma składowych - że jeżeli stawiam długopisem na kartce znak kropki, to faktycznie nie ma żadnych mniejszych elementów, że to jedność. Zaraz, powiecie, przecież na kartce są te doliny i góry, to żadna w szczegółach tam kropka czy punkt. I racja, tak jest. Ale dopiero o tym wiadomo, kiedy przenieść spojrzenie i badanie na otoczenie, na tło. Czyli kiedy odnieść to do mniejszych składników świata. Tylko że, podkreślam mocno, takie działanie "drobiące" jest możliwe wówczas, po pierwsze, jak dopuszczę taką hipotezę - a po drugie, co częściowo łączy się z pierwszym, kiedy zaistnieją możliwości, żeby technicznie to sprawdzić. Póki "kropka" jest dla mnie punktem, to nim jest. I kropka. Ale, zwracam uwagę, jeżeli odrzucam z jakiś powodów taką możliwość (dopełnienia o kolejny poziom) - to tego nie sięgnę, ograniczenia są w działającym i poznającym, a nie w świecie. Bariera pojęć bardzo skutecznie zakreśla krąg, w którym można się poruszać. 22
  • 23. Z takiego podejścia wynikają jednak poważne konsekwencje, i to na różnym poziomie analizy. Przede wszystkim to, że punktem jest wszystko, że dowolny fakt dla mnie wyróżnialny w tle - to punkt. Granicą absolutną jest "obiekt", osobliwość w formie punktu, w której nie ma składników, w której w żaden sposób, nawet logicznie, nie wyznaczę składowych. Ale to też oznacza, że ten obiekt może mieć rozmiar wszechświata, a będzie w moim ujęciu punktem. Skoro to coś jest jednością i nie ma żadnych elementów tworzących, jeżeli w tym "obiekcie" nie ma pustki, nic w formule przerwy - to taki "fakt" jest punktem. Potencjalnie może z niego zostać wyprowadzona nieskończona liczba "prostych", jednak w "momencie" analizy, kiedy jest jedność - to punkt. Ale to samo dowodzenie, zwracam uwagę, dotyczy każdego innego dla mnie wyróżnionego w tle świata faktu. Nie ma znaczenia, że kiedyś tam w przyszłości atom zostanie rozbity na elementy, nie ma także znaczenia, że nawet kawałek głazu mogę kiedyś tam rozbić na części - nie ma znaczenia, że planeta, gwiazda to fizyczne złożenie, co w przyszłości ustalę. Nawet nie ma znaczenia to, że słowo zbudowane jest z liter czy zgłosek, że budynek to zbiór cegieł - że droga to kolejne metry; itd. Wszystko, co wyróżniam i czemu nadaję zborny w mojej obserwacji stan - to punkt. Mam świadomość po tysiącleciach analiz świata, że to złożenie, że każdorazowo wyznaczony fakt jest zbudowany z elementów - i że nigdy w fizycznym zakresie nie dojdę prostoty, bo tej prostoty tu nie ma - ale to jest zewnętrzne wobec wyróżniania ustalenie, to "dodatek", zawartość instrukcji obsługi, ale nie treść świata. Treścią jest zmiana w formule przemieszczania się punktów, a złożenie w obiekt jest we mnie. I także jest zawsze punktem. W tym kontekście zrozumienie, czym jest "prosta", to już proste w sobie działanie. Prosta to jest to, co za prostą uznam. Ale są pewne uwarunkowania tego podejścia, które muszą być oddane w tworzeniu geometrii kwantowej, czyli takiej, gdzie pojawiają się w analizie fizyczne stany, a nie tylko abstrakcje. Otóż można mówić o "prostej nieskończonej" i "prostej wieczności". Czyli, w innym zbiorze pojęć, o "przestrzeni absolutnej" i "czasie absolutnym". To są logiczne zamienniki w analizie na dziś, pojmuje się nieskończoność oraz wieczność wymiennie - a to przecież nie to samo. To ścisłe powiązanie, ale co innego oznacza. Otóż powielony w nieskończoność punkt, to naturalnie znana prosta i jej geometryczna interpretacja. Z wszelkimi zależnościami, tego też nie ma co podkreślać. Ale jeżeli zebrać w jedną prostą wszystkie punkty w nieskończoności - jeżeli tę prostą przesuwać o wartość jednostkową, to efektem tego będzie płaszczyzna. Czyli zbiór kolejnych położeń prostej. W innym nazwaniu "czas absolutny" - albo jeszcze inaczej: wieczność. Prosta 23
  • 24. w formule zbiór nieskończony to najmniejszy element płaszczyzny, a zarazem stan chwilowy wiecznej zmiany. Prosta w tym ujęciu to zbiór "faktów" - jednostek elementarnie już pojętych, do niczego nie redukowalnych. I one tworzą w ruchu to, co uznaje się za płaszczyznę. Budują, "tkają" strukturę płaszczyzny w formule ewolucyjnej. Lub płaszczyzny pojmowanej geometrycznie, więc uproszczonej. Z tym, że zaprezentowany ciąg rozumowania dotyczy wszelkich poziomów analizy, jeżeli coś uznaję za punkt, a dalej za prostą zbudowaną z tych punktów, to nie ma znaczenia, co obrabiam - tak pojęta prosta tworzy płaszczyznę. Płaszczyznę takich jednostek. Czyli to może być płaszczyzna cząstek atomowych, cząstek w postaci człowieczego bytu - planety - wszechświata - i kolejnych tego rodzaju faktów. Co jest cząstką i odrębnym faktem, to ustala wyróżniający w trakcie działania - on definiuje. Tylko on, obserwator. Tylko że jest jeszcze drugi tok rozumowania o prostej - jako ciąg przemieszczania się jednostki, znów bez ustalania, co jednostką w tym działaniu jest. - Chodzi o to, że kiedy przemieszczam element o jakiś zakres, i o kolejny - i tak bez końca, to uzyskuję w tym ruchu prostą nieskończoną, ponieważ to jest ruch w bezkresie, od zawsze do zawsze. Zmiana jest nieskończona to i prosta symbolizująca ten ruch jest nieskończoną - i też tworzy, poprzez zsumowanie już wszystkich elementów nieskończoności, jednorodną płaszczyznę. - Płaszczyznę w formule nieskończoności-wieczności. Pierwsza prosta jest nieskończoną sumą punktów, a druga prosta jest nieskończoną sumą położenia punktu w bezkresie. Skoro to przebiega w nieskończoności, to i suma położeń jest nieskończona, symbolizuje wieczność. - Wieczność zmiany dla konkretnej jednostki czegoś, ale po zsumowaniu nieskończonej liczby takich prostych, to również jest w złożeniu płaszczyzną. Istotne w tym ujęciu jest to, że łącznie i razem, i tylko tak, obie proste oddają fakt wewnętrznie podwojonej ("dwuwymiarowej") prostej tworzącej tę "wielowymiarową płaszczyznę", czyli nieskończono-wieczną płaszczyznę. I jest to jednostka rozumowania o Kosmosie. Podwojona wewnętrznie i nieskończona jednostka. To są współzależne i wzajemnie się warunkujące składowe logicznego ciągu rozumowania. Jest to kolejny poziom analizy - tym razem już skrajny, z wszelkimi nieskończonościami jako składnikiem pewnym i koniecznym. O ile wcześniej, w ramach wszechświata, te składowe się nie sprawdzają, są nawet zbędne - o tyle tutaj to fundament obrazu i podstawa działania. Ale analogicznie, jak to ma miejsce w trakcie analizy czasu-przestrzeni we wszechświecie, tak samo tych pojęć nie można rozerwać na składowe, ponieważ stronność opisu zawsze prowadzi do absurdu. Albo nawet do różnych dziwów rodem z podświadomości. W najbardziej fundamentalnym znaczeniu nieskończoność współwystępuje z wiecznością - łącznie to nieskończoność-wieczność. I tylko tak tę "n-wymiarową płaszczyznę" należy pojmować. 24
  • 25. A tak przy okazji i co by nie kończyć tej opowiastki aż takimi od tutejszego odległymi zakresami, dla rozweselenia logicznego, mała dygresja na temat geometrycznego pojmowania punktu. Bo to tacy różni geometrzy (tak poprzez wieki to poszło) sobie przez punkt ulokowany w nieskończoności takoż nieskończoną liczbę prostych poprowadzili - tak to im z analizy wyszło. Ech. Geometria oczyszcza sobie pole działania z jego fizyczności, takie i podobne ustala reguły, tylko że później musi przyjąć to na siebie tenże fizyk (dalej też filozof), żeby to w tłumaczeniu wyprostować, żeby przerzucić łącznik między abstrakcją a rzeczywistością. A to trwa. Bo czy tak może być, żeby się dało przez jednostkę bezkresu - tej i tam nieskończoności - przez punkt Kosmosu przepuścić nieskończoną ilość czego? Jak, można? Nie, musowo nie można. Prawdą geometryczną jest, że tak się to robi, wtyka w punkt nieskończenie wiele prostych. Ale to zboczone w sobie tłumaczenie, zboczone z kursu logicznego. Nic w jednostkę się więcej nie zmieści, jak jednostkowe. Nie może. Tak to się detalicznie w tej nieskończoności wiecznej prezentuje. Czyli, mówić inaczej, faktem prawdą podszytą jest, że przez takowe punktowe miejsce w Kosmosie można przeprowadzić nieskończoną liczbę prostych - to poprawne ustalenie. Tylko że, cóż tu dużo gadać, nie jednocześnie, nie momentalnie, nie od razu. To się zrealizuje, a jak, ale też w tej tam nieskończoności. Jak do ruszania się jest zapas, tak na wieczność, to przez konkretny punkt w nieskończoności nieskończona liczba lokatorów się przewinie, nie ma ograniczeń. Tylko że w kolejności, w skwantowanych odstępach - i według numeracji na/w prostej. Bo prosta zawiera nieskończony zbiór jednostek, ale ani większy, ani mniejszy. I zawsze jest to już inny punkt. Każdy punkt prostej jest inny - choć taki sam. 25
  • 26. Kwantologia stosowana - kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 11.5 - pionowo-poziome. Nie powiem, generalnie to ja w naukę wierzę, rozum podziwiam, nawet i postęp gdzieniegdzie notuję. Nie ściemniam, czasami ten tak zwany postęp sobie tu i tam dostrzegam. Tylko że, widzicie, to moje optymistyczne spojrzenie na okolicę i dalsze - no, ono się niekiedy na takie oraz podobne napotyka, że się w kursie optymistycznym trudno utrzymać. I dalsze istnienie w taki sposób nastawione sporego wysiłku wymaga, niestety. Cóż, świat niejedno w sobie zadziwienie posiada, a nawet i wiele ich posiada. Sami zresztą powiedzcie, jak tu człowiek naukowo uświadomiony może się swego trzymać, jak na drodze życiowej - przykładowo to mówiąc - takie dziwo napotyka, że jajogłowy mu prawi o "czasie urojonym" albo "przestrzeni urojonej" - jak się swego w takiej okoliczności mocno podejrzanej utrzymać, jak? Powiecie wy na to, że tak owi jajogłowcy już mają. Że tak te swoje zmyślne konstrukcje hipotetyczne dla objaśnienia obserwowanego pichcą - i że czasem z tego coś pożytecznego się lęgnie. A że to krzywe i dziwaczne na logiczność prostą, to inna tematyka - normalsów takie nie tyka. I ja wam tak naturalnemu wnioskowaniu rację przyznam, to prawdą jest i w sobie generalnie ma wartość niezaprzeczalną - tylko że nie do końca. Oj, nie do końca. Przecie, zważcie wy na to, jak sobie człeczyna spojrzy tu i tam, a nawet i poza tutejsze, to czy tam jakieś urojenia widać? Może i nie do końca to widać, bo akuratnie tam światełko nie dociera i ciemność to skrywa - taka ciemność, jak... no, wiadomo jaka i gdzie. Może to też i nieostro widać, bo oczka niezwyczajne oraz niedostrojone lub wiekowo już zdeformowane. A i bywa niekiedy tak, że widok coś innego przesłania, drobne albo wielkie - więc dalszy szczegół w spojrzeniu skryty albo zsumowany z innym. Tak to bywa, tak to się dzieje. Ale, zauważcie, czy w tym wszelkim popatrywaniu dziwy dostrzegacie - coś od natury odległego? Powiecie, że w tym to głębokim kosmosie to nie takie dziwności się kryją, że mocno daleko to i statystyka się panoszy, a też i inna losowość orbity obsadza. A nawet, tak to powiecie, naturalnym biegiem energetycznego strumienia się lokalnie coś poczyna w fizycznym obszarze, ale to coś przypadkowe, samo nie wie, czym będzie. Bo tym kimś będzie, jak się w kupkę zbiegnie. Bo to dopiero się w chwili aktu badawczego i spojrzenia nurkującego w tę rzeczywistość się dokonuje. Bo wcześniej i głęboko, tam gdzieś na dnie, ono się tam buduje i buduje. Kwanty sobie tykają w ruchu tym wahadłowym i brzęczą struną drgającą pozaczasowo i pozaprzestrzennie - a tu dopiero po iks zdarzeń coś sobie zaistnieje. Coś wielkie, jak, nie przymierzając, foton czy inny wszechświat. Znacie to. 26
  • 27. I tak uzbrojeni w argumentację dalej powiecie, że pewnie więc tam gdzieś urojony czas wespół z przestrzenią tak w sobie się splatają, że pewnie i urojone one są. Bo skoro to niedocieczone przyrządowo albo i inaczej, to kto ich wie, co tam się wyrabia; jak losowość w działanie się wplata, to z tego różne różności mogą się pokazać - i to w stylu też dowolnym. Cóż, szanuję ja wasze argumentowe słowne zawijasy i hipotetyczność w podszewce świata doceniam - i kreatywność pospolicie banalną tak w całości wyróżniam... Tylko że, widzicie, mnie to nie przekonuje. A nawet zupełnie nie przekonuje. Bo to sobie zerknę tu, zerknę tam i siam - i nie widzę tej urojonej wartości. Ona, prawda prawdą prawdziwa, jakoś w matematyczności się znajduje, nawet zasłużenie tam gości, czyli się potwierdza. I niech tak będzie - i dobrze. Ale żeby tak czas urojeniem się objawiał - ale żeby przestrzeń była nienormalnie normalna w urojonym stylu? Ech... Nie, nie uchodzi. Ale o tym urojonym zakresie to ja tak wstępnie zagaduję, nie o ten może i detalicznie ciekawy w sobie szczegół naukowego postrzegania tu chodzi - ale o całość, o generalne podchodzenie do otoczenia, o naukowo stosowane abstrakcyjne pojęcia. Urojenia czasowe tu tak za przykład robią, problem w sobie poważny zapodają. Jaki problem, spytacie, ciut zaciekawieni - gdzie tu problem? Niech sobie naukowi jakie chcą konstrukcje myślowe budują, ich naukowe i osobnicze prawo. A jak się taka konstrukcja słowna czy matematyczna potwierdzi, to zysk ogólny i osobniczy. Tak to mówicie, tak to oceniacie - tak to też błąd zasadniczy już po wszystkiemu czynicie. Bo, widzicie, problem jednak jest. W tym on się mieści, że jak już ten czy inny osobnik utytułowany naukowo swoje wymyśla, czy on może - a raczej: czy powinien takowe dziwaczne elementa wprowadzać - elementa mocno odległe od życia i ogólnie doświadczanej normy? Czy - zastanówcie się - czy tenże naukowo zakręcony może w zmyślanie swoje wprowadzać struktury odmienne wobec wokół namacanego - czy on może w swojej praktyce naukowej takie stosować? Czy, mówiąc inaczej, owe abstrakcyjne konstrukcje mają być bliskie codzienności - czy też nie jest to koniecznością? Powiecie, że to temat ubocznie zbędny, że jak jest abstrakcja, jak się sprawdza w stosowaniu, to nie ma znaczenia, jak ona jest tam w sobie wewnętrznie zabudowana, jakim językiem osobnik to artykułuje - przecież wiadomo, że w odpowiednim. Niech tam i sobie byt słowo dowolne pod postrzegane podstawia - a i tak, wiadome, na końcu mu wyjdzie, że to kwant w strumieniu kwantów i że świat to przemieszczanie się tej energetycznej rzeki, do której się dwa razy nie wchodzi. Nigdy i nigdzie dwa razy. 27
  • 28. I wy będziecie mieli rację. Słowna czy dowolnie inna powierzchnia w abstrakcji to ornamentyka - to etykietka do wymachiwania, za którą znaczeniowa głębina się znajduje. Ale problem jest i lokuje się w tej wspomnianej głębi znaczeniowej. Bo to nie jest tak, zauważcie, że pełna dowolność obsadzania takiej abstrakcji zachodzi - nic podobnego; nigdzie i nigdy to dowolne w sobie nie jest. Albo osobnik nazywający odnosi to do otoczenia, do jakoś tam postrzeganego, albo do już kiedyś tam ustalonego - i się to dalej w jego obróbce znajduje z całym tym wcześniejszym bagażem ustaleń. Kiedy proces badawczy rusza, co by nim nie było, istnieje świat oraz jego stan i to jest bagażem, granicą, w której można się poruszać. Tym światem może być fizyczność otoczenia albo fizyczność pojęć wcześniej wypracowanych, nigdy proces poznawczy nie startuje od zera - to nigdy nie jest stan "pustej kartki". I to ma znaczenie w kroku kolejnym i dalszych. Krokach możliwych, choć przecież nigdy pewnych jako fakt. Wcześniejsze, tak po prostu, determinuje obecne - i tym samym, też tak po prostu, ogranicza dalsze. A skoro to nie jest pełna dowolność, skoro trzeba się odnieść tu i teraz do poprzedniego, oprzeć się na tym, co zostało ustalone - to zarazem oznacza, że konstruktor abstrakcji, nawet o tym nie mając pojęcia, te ograniczenia już wprowadza w analizę. I dalej w pojęcie, które tworzy. - Stara się, szare komórki się skręcają, ale nie wie, że wynik działania integralnie zawiera w sobie ograniczenia, co to kiedyś, gdzieś i nie wiedzieć przez kogo zostały wprowadzone. Niby wszystko poprawnie zrobione - ale czy głęboko poprawnie, to jest w tym momencie nie do ustalenia. Lub nigdy do ustalenia, jeżeli temat graniczny i fundamentalny. Jak analiza wychodzi od zawartego w pojęciu ograniczenia, to nigdy ostatecznego i poprawnego wniosku na takiej podstawie nie osiągnie. Kredowe koło abstrakcji to gwarantuje. I tu, widzicie, tu ponownie na arenę wspomniane wstępnie "urojenia" muszą się pokazać, tak przykładowo to biorąc - ku rozwadze. Bo czy, się spytam, ktoś, kto stosuje takie pojęcia, może łatwo i przyjemnie nimi operować? Sami przyznacie, że to kłopotliwa sprawa i długotrwała. Prawdą jest, że jak się już taki wysili i wdroży, to i urojenia, i dowolnie podobne zaprzęgnie do działania, nawet z tym też powyżej odnotowanym pożytkiem. Tylko czy, dalej pytam, to jest najlepsze działanie? Czy zapewnia najlepszy wynik - czy prowadzi prosto do celu i do maksymalnego już celu? Macie wątpliwości, co? Macie. I słusznie. Ja też je mam. Bo to, jak już padło, taka abstrakcja ma w sobie skryte ograniczenia i dlatego doprowadzi tak daleko - jak może. A przecież to oznacza, że dalszego już się nie wypracuje, że choć w opisywanym to "dalsze" jest, to ono albo zsumuje się w jedność tak po wszystkiemu i tego żaden sztukmistrz od abstrakcji nie rozsupła - albo w ogóle ciemność to skryje, bo pojęcie tak zagmatwane, że w 28
  • 29. powstającym obrazie składu i ładu, o sensie nie wspominając. Tak do najbliższego zakrętu, w bliskości poznającego - tu, fakt, jakoś idzie i się sprawdza, ale dalej jest problem. Blisko, jak jedna abstrakcja się nie wyrabia, można zaprząc do pracy inną, i pójdzie. Ale jak w brzegu już się dłubie - ech, jest problem. Jak się na dystansie tak do horyzontu działa, to albo samemu się w tym badaniu naukowy wyrobi, albo z pojęcia skorygowanego skorzysta - albo inne wspomożenie zawoła, przyrząd lub innego obserwatora. Bo to wiadome, że jak dwie głowy, jak dwa punkty widzenia, to i ogląd pełniejszy. Znacie to. Ale, zauważcie problem, jeżeli jest to absolutnie graniczna strefa pojmowania, taki brzeg logiki, to co? Jak kiedyś tam abstrakcjonista wypichcił pojęcie z "aniołami" w tle, na przykład, to co? Przecież na końcu tego działania - jakby daleko historycznie ten koniec nie był odsunięty - to kolejny stosowacz tego ujęcia żadnym sposobem się kwarków czy kwantów nie dopracuje - to niemożliwe. Niemożliwe. Czy naukowo inaczej to idzie? Też nie. A dlaczego? Ponieważ nawet i przywołując na wspomożenie eksperyment, co to jest weryfikatorem i odniesieniem maksymalnie skutecznym dla wszystkich abstrakcji - to nawet taki czyn w zakresie brzegowym nie pomoże. Dlatego nie pomoże, bo brzegu w poznaniu fizycznym nie ma z zasady. Brzeg się doznaje - ale nie poznaje. Czy to oznacza, że nie ma wyjścia z tej uliczki - czy to ślepa na zawsze droga? Że niczego innego poza abstrakcjami nie ma, że ja to abstrakcja, to prawda. Ale to nie oznacza, że rozum w jego poznawaniu świata jest skazany na szamotanie się w granicach, które kiedyś tam zostały w opis wprowadzone - jest szansa na wyjście poza. W czym się ona zasadza? W stosowaniu pojęć - bo to przecież zawsze muszą być pojęcia - ale najbardziej zbieżnych do otoczenia. Pojęć maksymalnie prosto opisujących świat. Na powyższe, już to słyszę, najbardziej żachną się fizycy - tak, to nie przypadek. Inni mają to w poważaniu (nawet głębokim), ale jest to im informacja zbędna. Bo albo stwierdzą, że te pojęcia stosują, albo nie dojrzą znaczenia problemu. Ale dzisiejszym fizykom taki wniosek wyda się bardzo, maksymalnie odległym od tego, co ustalają. Przecież wystarczy zajrzeć do byle publikacji o procesach, które w dolnych rejonach rzeczywistości się im ukazują - ech, to zbiór tak dziwacznych, odległych od prostoty pojęć, że operowanie nimi jest utrudnione - o ile w ogóle skutecznie możliwe. A abstrakcja jakoś zaistniała wpływa na kolejną tworzoną, przypominam. Jeżeli jest na wstępie pojęcie "urojony czas", to na końcu realność się pokaże, a jak - ale przykryta tą urojoną wielkością. I jest błąd analizy - i jest w badaniu zmieszanie. Ale, tak przykładowo, wyjdzie badający abstrakcjonista w działaniu od banalnego pionu i poziomu, takie pojęcia zastosuje - czy zejdzie z drogi, pobłądzi, zatraci w pobliskiej strefie granicznej? Wy na to powiecie, że przykład wymowny, ale prostacki. Cóż, nie tak bardzo - acz pewną rację przez to wyrażacie. Prawda, pion-poziom to 29
  • 30. bliskie, a przez to codziennie obecne w doznaniach i w pojmowaniu, to abstrakcje maksymalnie bliskie do świata i z niego wyprowadzone. Zwracam uwagę, bliskie do świata, i to na każdym zakresie. Jak coś wezmę do ręki, to nawet w ciemności - nawet zbudzony z głębokiego snu określę, że to pion, a tu biegnie poziom. O ile człek umysłowo zborny i trzeźwo pojęciami obracającym, to przecież tak stwierdzi. Czyli abstrakcja pomocna się okazuje i bliska życia. Wy na to dalej powiecie, że powyższe prawdą jest, tylko mało w tych zakresach granicznych pomocną - że przechadzając się po świecie to pion i poziom poznaje się organoleptycznie, ale żadnego smakowania granicy nie ma i nie będzie. Prawda, nie zaprzeczam, pion i poziom tu jako przykład prostoty podaję - prostoty, która dotarcie dalekie umożliwia. A po drugie, tenże pion i takiż poziom zawsze i wszędzie jest obecny, nawet jak się fizykom inaczej to pokazuje. Te pojęcia tam są, tylko trzeba odpowiednio stosowane abstrakcje dopasować - i obraz rejestrowany wyostrzyć. Ale najważniejsze, widzicie, jest mieć świadomość, że ograniczenia takie występują, że zrozumienie warunkują. - Jeżeli wiem, że słowo, że zastosowana abstrakcja ma w sobie granicę, że już na wstępie ma w sobie wpisany koniec - kiedy o tym wiem, to z większą uwagą będę budował kolejne poziomy świata. I o to w tym chodzi. Co więcej - to taka uwaga ze strefy granicznej - na dziś nie jest z tym źle. Jakoś to się posuwa do przodu. W szerokim zakresie, w już najszerszym - jak do tego momentu - nie ma aż takiego zabetonowania w abstrakcjach, wspomniany postęp się generalnie dokonuje, nawet z pożytkiem. Jak abstrakcja zużyta, to się ją odrzuca i sekta może istnieć dalej. Albo ginie i na wolne w przyrodzie miejsce przychodzi sprawniejsza w tworzeniu pojęć. Jak fizyka sobie nie radzi, to podpowiedzi szuka w matematyce - albo i w filozofii (choć dziś niechętnie i skrycie). Czyli wniosek z tego płynie taki, że jednak kiedyś i gdzieś, nasz ten owłosiony, ale już łysiejący od przemyśliwania praszczur, że w jego tworzeniu abstrakcji wielkiej pomyłki nie było - że konieczne błędy dało się skorygować i w efekcie pokonać kolejny zakręt. Ale warto teraz powiedzieć i to, że dziś jesteśmy na/w brzegu i tu się okaże, czy jednak abstrakcje pomogły wyjść "poza" - czy zamknęły w sobie na zawsze. A jak filozofia nie pomoże, to co? Ciemność brzegu? 30
  • 31. Kwantologia stosowana - kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 11.6 - początek-środek-koniec. Zerknie człowiek na rzeczywistość, zerknie drugi - i się zaduma tak detalicznie. Bo to już w tej światowej sprawie wie, że to się generalnie wszystko zaczyna - nawet wie, że się kończy - a też świadomość posiada, że i środek zmiany w niej się zawiera. Takie ogólne ustalenie obserwator z obserwacji otocznia w jego każdym szczególe wyprowadza. I nic się z tego schematu nigdy i nigdzie nie wyłamuje. Tylko że, widzicie ludki kochane, jak się onemu człowieczemu komuś zachce, że on ten początkowy punkt postanowi wyznaczyć, znaczy się chce powiedzieć, że tak a tak, że tu a tu początek się zdarzył - i że to wyglądało tak i nie inaczej - kiedy on tego docieka, to takie niby proste pragnienie logiczne, widzicie, ono wielce problematyczne się okazuje do zrealizowania. Niby proste to, niby początek zawsze opisuje widziane - a go trudno w szczegółach złapać. Bo jak się człowieczek w sobie zaprze i jak zacznie drobić okolicę, jak pocznie szukać cegiełki najmniejszej z najmniejszych, która całość widzialnej faktografii fizycznej buduje i wyznacza - to się okazuje, że jej w badaniu trudno się dopracować, że jej prawdą głęboką nawet nie ma, że ona się jakoś statystyczna pokazuje, pogmatwana, splątana i że jej dopaść nie można. Itd. A przecież początek, to już wiadome, w tym wszystkim i każdym jest - a jednak go nie ma. On ma być, ale go w badaniu najdokładniejszym nie widać. I kłopot po całości. I co, ludkowie - myślicie, że można tak to zrobić, że to się jednak tego początku dojdzie - myślicie, że można do wszechświata linijkę lub podobne przyłożyć i powiedzieć, że to jest faktem początkowym i najpierwszym, a to już dalsze i odrębnie kolejne? Nie, ludkowie, to się nie sprawdza, w ten deseń to nie idzie. Tak w energetycznym zamieszaniu początku się nie ustali, końca dojść się nie dojdzie, a i środek umknie z widzenia. Tu inaczej się za temat trzeba zabrać. Jak to zrobić, gdzie początku wszelakiego i lokalnego szukać, co za punkt oparcia potraktować i się na nim zawiesić w analizie? Trzeba, ludkowie, wyjść od tej nieskończonej i wiecznej jedności, od Kosmosu oraz jego przemian rozpocząć. - Nie, ludkowie, ja wam tutaj szczegółami główek zapełniał nie będę, to na inną bajkę nie bajkę. Ale jeno wspomnę, że jest sobie takie dla fizyka jednorodne i się w nieskończoność a wieczność rozciągające pole energii - czegoś, się znaczy. On to pole w swoim wewnętrznym światowym grajdołku ustala i widzi jako jedyne i niepodzielne - i w ogóle nic więcej nie widzi, bo mu w obrazie mgła i ściana wyrasta. Albo i ściana pojęciowa. I dla niego ta polowa abstrakcja w maksymalnym zakresie przeszkadza - dlatego on ją sobie upraszcza, ze scalonego w jedność wspomnianą, 31
  • 32. w jedność skondensowaną i nieskończenie polową niepotrzebne elementa usuwa, je jako zbędne do kosza rzuca - i już nieskończonością się nie przejmuje. Bo mu się w tym podliczeniu wówczas wszystko zgadza. I jest dobrze, niech fizyk tak sobie robi. Jednak my, ludkowie moi, żadnym sposobem nie możemy czego podobnego upraszczającego w poszukiwaniu początku porobić - nie, i nigdy nie. Nam, ludkowie, nieskończona wieczność absolutnie jest w poznawaniu konieczna, a i pole energetyczne także ma mieć ten szeroki na bezkres nieskończony ciąg. Że to pole dla fizyka jedno i jedyne, i że tylko lokalnie jakoś dziwnie dynamiczne - to jego kłopot, jego problem do odrzucenia. Ale nie dla nas. My już wiemy, ludkowie, my już wiemy, że Fizycznie to pole to żadna jedność - że to tylko tak dla onego fizyka się podobnie obrazuje, że to tak się za jego wzorami ciągnie. - To jedność dla niego, ale nie dla nas. Bo my wiemy, że to wzorami zostało scalone, że to zawiera realnie w sobie różne stany skupienia i że jest bezkresne - ale też nie zawsze w tym onym Kosmosie leniwe i spokojne. My wiemy, że takie "pole kwantowe" to logiczna jedność konieczna w pojmowaniu, ale Fizycznie stan bardzo różnorodny, lokalnie w sobie dynamiczny, a i całość snująca się po kosmicznej nieskończoności w wielkim i jeszcze większym ruchu, bo nic tego nie hamuje. My wiemy, że pole lokalnie - ale i według rytmu generalnej zasady przemian w ewolucji coś buduje - i że to coś to tylko i zawsze inny wobec tej w tle obecnej eterycznej jedności stan skupienia. Pole i jego fakty elementarnie jednostkowe to tło, w którym i wobec którego, skutkiem nacisku-docisku, coś się w większe coś skupia - i że to jest już w tej nieskończoności zauważalne. A jak się jeszcze to dociśnie, to i nawet dla fizyka to się pokaże jakim tam elementem. My to już wiemy. Ale i wiemy także, ludkowie mili, że jak tych dociskających linii w działaniu jest kilka, najlepiej żeby było osiem, bo z każdej strony wówczas dociska i równomiernie to tak idzie po całości - to w takim naciskaniu warstw i dociskaniu elementów jednostkowych logicznie, że w takim dzianiu się w nieskończoności sfera się zbuduje. Tak się w bezkresie wyznaczy zakres lokalny - który dalej będzie pompowany z tej zewnętrznej, ale podprogowej już eteryczności. I że jak to tak sobie trwa i trwa, a długo to trwa, to się wnętrze tej skończonej w polu energetycznym komplikującej się struktury - że ono się coraz bardziej i bardziej zapełnia. I też wiemy, że jak się to tak dopełnia, to się wnętrze zagęszcza i że rośnie ciśnienie, a jak ono ma już wartość progową, czy kolejną progową - to jakieś namacalne w obserwacji się pokazuje. I sobie to tak się dzieje i dzieje. A fizyk, to też wam wiadome ludkowie - on widzi to sobie w teleskopie lub wzorem jako tę ścianę i mgłę stworzenia, bo mu żadnym sposobem w dalsze spojrzeć się nie daje. Jak próbuje, to o logiczną ścianę się potyka - a nawet od niej odbija, bo przecież on uparty w badaniu. I jest dla niego jedność po całości - i tak w nieskończoność to się mu pokazuje. 32
  • 33. Czyli, ludkowie, już wiadomo, dlaczego fizyk to tak notuje w swoim zakresie obserwacyjnym, dlaczego jego widok poprawny w sobie tak po generalnym jest stwierdzeniu - ale i już wiecie, że to zarazem też błędne po całości. I że trzeba to pilnie w analizie podzielić sobie na etapy i progowe punkty przejścia - podzielić po to, żeby poznać i w detalach zrozumieć. Bo jak tego nie przeprowadzicie, ludkowie mili, jak dalej w jedność i nieskończoność będziecie zapatrzeni - cóż tu powiedzieć, ściana i koniec. I blada wasza. Logiczna jedność musi być podzielona na Fizyczne etapy. Musi. I to tam, ludkowie mili, należy szukać i wyznaczać stan początku w tej naszej wędrówce poprzez świat i logikę. To w takiej pierwszej oraz już ten wszechświat oznaczającej warstwie kwantów logicznych czegoś, które poczęły tworzyć sferę - tam (ale i tutaj) trzeba nam ustawić początek wszystkiego, tak w naszym obrazie istotny. Bo nas samych zapoczątkowujący. I co tutaj ważne a bardzo istotne, był to - i jest to początek już w podwójnym znaczeniu: początek zaistnienia wszechświata, ale również początek stanu nośnego, początek w rozumieniu "cegiełki tworzącej" to wszystko tutejsze. Tak, ludkowie, tego początku nie sposób opisywać tylko jako momentu w zmieniającym się nieskończonym a logicznym polu, to nie wyłącznie "pierwsza chwila" - ale i element jednostkowy tworzenia. Bo żeby ta chwila zaistniała, musi być coś, co ją tworzy - i musi to być stan fizycznie namacalny (mierzalny konkret w ruchu). Ale, ludkowie, tak dla szerszego waszego spojrzenia na rzeczywistość i na wszystko, na kilka zdań i akapitów zostawmy początek w warstwie jego wstępnej, pomińmy już po wielekroć opisywane dopompowywanie i zagęszczanie się wszechświatowej budowli z jej progami i atomami (i podobnymi) - a obecnie, dla dopełnienia obrazu, zajmijmy się stroną końcową, czyli ostatnią warstwą. To ma znaczenie. Bo co się dzieje, jak już fala zdarzeń osiągnie maksymalne swoje w ewolucji zbiegnięcie, jak osiąga stan punktu i osobliwości? Tak, to oczywiste, ludkowie mili - proces ani na mgnienie się fizyczne nie zatrzymuje, nic i nigdzie nie wypada z tej ogólnej rzeczywistości, to nie żadne tunelowanie w nie wiedzieć gdzie i kiedy - tylko się zmiana toczy analogicznie i symetrycznie do etapu kondensowania oraz scalania, toczy w rytmie i toczy dalej. A to "dalej", ludkowie, oznacza, że toczy się do przodu - i zawsze i tylko proces się toczy "do przodu". A jak może się dociśnięta tak po całości w osobliwość sfera zmieniać i do przodu zmieniać? - Ależ tak, wybucha. Jak nie ma w otoczeniu siły, która ją wcześniej w ten osobliwy punkt wciskała i dociskała, jak już nic nie hamuje zmiany w jej zachodzeniu - to ta zmiana wybucha. Toczy się dalej w takim samym rytmie, tylko że podprogowo. Taka sfera, teraz już uwolniona 33
  • 34. od nacisku, uzyskując wolny tor ruchu, traci warstwa po warstwie i zawsze warstwami swoje zasoby - osobliwość tymi samymi jednostkami, które wyznaczały pierwszą warstwę wszechświata w kosmicznym polu - tymi samymi jednostkami wybucha w otoczenie. Tam i brzegowo się do wnętrza to dostało, dotarło pod naciskiem kolejnych warstw zmiany idących z zewnątrz aż do maksimum skupienia - i wybucha. Aktualnie idzie fala "wybuchu" do brzegu maksymalnego rozdrobnienia, do brzegu wszechświata. I ta fala,ludkowie, zasila podprogowo tymi jednostkami wszystko we wnętrzu. Zasila eteryczne tło, którego fizyk nie może postrzec ani pomierzyć - choć ustala efekt istnienia tego zakresu: jako wybuch i oddalanie się wszystkiego od wszystkiego. I to w narastającym tempie, coraz szybciej się to dzieje. Dla niego "eter" i tło to niedostępny poziom skupienia w polu jednostek - przecież on widzi tylko i zawsze złożenie. Taka w sobie elementarna cegiełka warunkuje jego poznanie, ale pozostaje poza obserwacją. I idziemy dalej, ludkowie - co się dzieje z taką oddalającą się od dna świata falą? Oczywiście dąży do brzegu. Ale, jak to padło, ten wybuchający wewnętrznie osobliwy punkt zasila tło świata, a to ma takie znaczenie, że to tło - choć logicznie w każdym kierunku takie samo i jednorodne - lokalnie i fizycznie się skupia. - Ot, jakieś w tym polu się zawirowanie zrobi, coś wessie w ten lej - i dalej się to fizyką pokaże, fotonem, elektronem czy atomem, to już mniejsza ze szczegółami. Jest wir, jest zagęszczanie się pod naciskiem tła, więc jest cząstka namacalna. Proste? Proste. I to tak, ludkowie, dzieje się i dzieje, długo się dzieje. Nim taka jednostka i cegiełka wszystkiego się od osobliwości oddali i tego brzegu świata dojdzie - oj, to po wielekroć w szamotaninie bardzo i bardzo skomplikowanej - w takim zapętlaniu się i kołowaniu - ona w najróżniejsze elementy wejdzie jako składowa. Coś zasili podprogowo i poniżej obserwacji, chwilę w tym czymś pobędzie, w nim się także przemieszczając i zapętlając po niezliczone - i się oddali. Ale się tylko oddali, zauważcie, do tego wzmiankowanego tła, bo dalej uciec nie może, nie ma jak. Przecież to tło jednorodnych i takich samych w budowie jednostek. Ono zapchane do ostatniego miejsca - i choć w nim też pustki, nicości sporo - ale tylko tyle, że ten ruch może w strukturze się odbywać, ale nie więcej. Czyli nie ma jak taka sobie wolna chwilowo jednostka gdzie chce się dostać, nigdzie się z układu w dal niezmierzoną nie wydobędzie, bo przed nią ściana, płaszczyzna jednorodnego brzegu, co to wszędzie się rozciąga. I dlatego, za takie kolejne mgnienie dziejów - ona ponownie jest w coś następnego wciskana. I znów w ciało się wprzęga, i je okresowo buduje. I tak dalej podobnie. Ludkowie, nim jednostka brzegową i już faktycznie ostatnią warstwą wszechświata się stanie - nim będzie już na zawsze z tego świata się mogła uwolnić, zbuduje tyle skomplikowanych bytów, że ho-ho, i ho. I wspaniale. Że to dzieje się ubocznie oraz lokalnie? A co to ma za znaczenie - liczy się to, że możemy o takim procederze pogadać. Ale, ludkowie, z tym docieraniem fali do brzegu jest jeszcze taki 34
  • 35. myk, i on jest obecnie najważniejszy w analizie, że kiedy ta fala już na ten skraj wszechświata dociera - ona może się oddalić stąd do wieczności, ale nie musi. Tak, ludkowie, jedna warstwa świata się złuszczy i jej zagęszczanie spadnie poniżej wartości progowej, zero-jedynkowej - ale kolejna w liczeniu warstwa, a to proces logicznie bardzo ścisłe uporządkowany w zachodzeniu, tu żadna fala przed drugą się nie wepchnie, tu jest absolutny porządek reguły zmiany - ta kolejna fala już tak sobie w procesie nie pobiegnie. Bo nie może. Dlaczego, ludkowie? Ściana, przed tą kolejną i dalszymi warstwami i falami zdarzeń jest ściana. I to dosłownie ściana, którą buduje ten wcześniejszy stan brzegowy. Skraj świata złuszcza się ciągle warstwa po warstwie - tym szybciej to się dzieje, im sfera świata większa - ale kolejne fale, wewnętrzne, one nie maja wolnego toru ruchu, mają przed sobą ścianę cegiełek. I nie mogą się przez nią przebić. Bo i jak? To są takie same jednostki, ściśle ułożone, więc opór jest tu maksymalny. I dlatego po dotarciu do brzegu fala zmian napotyka na swojej drodze maksymalny, jednolity stan tła. Przed taką falą, ludkowie mili, warstwa jednostek i płaszczyzna - i to skrajnie twarda, nie do pokonania. I to ma konsekwencje. I co się dzieje? Tak, ludkowie, jedynie możliwy tok zdarzeń, które do przodu zawsze się toczą - ten jedynie możliwy tor ruchu biegnie teraz do środka, do wnętrza. Fala, po dotarciu do brzegu, o ile nie znajdzie się skrajnie, odbija się od tego brzegu - i wraca ponownie do wnętrza świata. I ponownie pokonuje-buduje, kolejnymi wciskaniami-dociskaniami, te i inne byty. Odbita od brzegu fala zasila fizycznie jednorodne tło i się zapętla w nim, szamoce w drganiach, buduje kolejne ciała, procesy, fakty - i oddala się od nich. I zawsze dzieje się to w odniesieniu do tła - tak jako pozyskiwanie z niego cegiełek, tak jako tracenia do niego elementów. A co najważniejsze, ludkowie - ten proces jest zawsze logicznie aż po szczegół uporządkowany, tu nie ma przeskoków, zmiany miejsca lub podobnych ekscesów. Owszem, fizycznie to mieszanina doskonała, dla fizyka absolutnie nie do podziału na etapy, jednak logicznie jest to zmiana w toku zachodzenia - i to zmiana ponumerowana, skwantowana; tu każda warstwa, każdy element warstwy ma swój numerek na prostej - i nigdy się go nie może pozbyć. Fizyk notuje szamotanie "cegiełek" - a to ściśle uporządkowany ruch "do przodu". I tylko taki. Zauważcie, jakie to niesie skutki - te są niezwykłe, ludkowie. Co tu takiego istotnego? - Właśnie to zasilane w tak pojęty sposób tło wszechświata. Tło czy "eter" w starożytnym nazwaniu. Przecież, widzicie to?, tak budowane tło, niezależnie od momentu w procesie wyróżnionego, czy to na samym pierwszym początku - czy na samym i ostatnim końcu - i zawsze, w każdym etapie pośrednim takiej światowej zmiany - tu zawsze jest fizycznie to samo i takie samo. I to zawsze jest zbudowane z "cegiełek". 35