1. Kwantologia stosowana – kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 1.1 – Myśląca pustka?
Znacie? To posłuchajcie.
Dawno, dawno temu, za leśnymi mirażami, za górami pustosłowia, żył
niejaki P., jegomość silny bicepsem i pomyślunkiem (tak, również i
tacy bywają). I chadzał sobie tam i siam tenże osobnik, zaczepiał
tego i owego, i wypytywał o co się tylko dało. A nawet owe dialogi
był nabazgrał w księgach.
No i - słuchajcie ludkowie mili - zanotował on, że są gdzieś tam, w
oddaleniu niebagatelnym od tego wszystkiego tutaj, stworki, które
co to nie orzą i nie sieją, a bytują bezproblemowo i znakomicie, i
chwalą to sobie niebiańsko na przeróżne tonacje. Polatują tu i tam
owe metafizyczne konstrukcje, szarogęszą się nie wiedzieć w jakim
celu w wiecznej nieskończoności – i w ogólności to dziwne pokazują
zachowania.
Ale to już nie nasze sprawy, my są tutejsi.
Tylko bywa niekiedy i tak, ludki wy moje, że coś się lokalnie zatnie
w onym kosmicznym bezkresie, czy z innego niepojętego na rozumność
przymusu poplącze tak bardzo w owych szlakach, że dzieje się tak,
że owe duszne stworki spadną w otchłań głęboką; coś je przyciągnie
w te rejony (a może wciśnie) - i jest problem. Bo, słuchajcie, one
byty, co to bezcieleśnie się obnosiły, teraz w materię różnoraką i
pospolitą są odziane, rzucone są wówczas w rejony oznaczone nauką
i opisane tabelkami atomowymi, a to boli. To wyciska z nich pot, a
bywa i łzy, to krwawi lub inne ekskrementy z siebie wyrzuca – i w
ogóle przykrość wielka, bo trza w jaskini fizycznej siedzieć i na
ścianę z utęsknieniem spoglądać (bo cienie tam swój filmowy taniec
uprawiają). Aż żal się robi, ludkowie, serce rozdziera ta niedola
bytów swobodnych i wszędy doznawana niesprawiedliwość.
A dodać muszę, że takie poplątania dróg bytowych owych stworków są
częste, w ichniej bezczasowej zmienności to przypadłość nagminna, z
tworzywa atomowego kajdany to dla nich doświadczenie częste, więc
przemijające. Acz bardzo niechciane. ...
Takie to dziwne dziwy opowiadał dawno temu onże P. - i tak to już
poszło poprzez całe stulecia oraz większe tysiąclecia. I zerkali w
niebo kolejni podglądacze wszystkiego, gwiazdy nad sobą widzieli i
praw w sobie się doszukiwali, nawet księgi wielgachne pisali; albo i
wzory wywiedzione z matematyki podbudowanej fizycznym doznaniem i
eksperymentem. Co więcej - słuchajcie, ludkowie, słuchajcie - mimo
mnogich doświadczeń onych, mimo latających machin, które dalekie i
bliskie okolice penetrują – mimo zaglądania w otwory codzienności
i przeszłości aż po horyzont (a nawet dalej) – mimo obmacania tego
wszystkiego (a może właśnie dlatego), bajania opitych filozofiją i
innymi przypowieściami o stworkach zbudowanych z niczego, o takich
bytach, co to je matematyka z niebytu wydobywa, o czymś takowym (i
podobnym) się rozpowiada. - Nawet, ech, dyskutuje, nawet takie tam
2. pozatutejsze lokalizacje pokazuje. Bo one, tak się mówi, ten świat
i jego reguły warunkują – raz fizyką i materialnym szyfrem to się
zapisuje, a raz pozamaterialnym. I toczy się to tak bez początku i
bez końca, w celu jakowymś, to jedni gadacze podkreślają – lub bez
celu, to drudzy, inaczej usposobieni do idei.
Ech...
Dlatego, ludkowie mili, zerknijcie wy w siebie i świat naokolny i
zastanówcie się, i głęboko pomyślcie przez dłuższą chwilę – i coś
o sprawie rzeczonej, czyli stworków bez fizycznego szkieletu, bez
atomowego fundamentu, coś w temacie rzeknijcie. Prawda li to, czy
jeno bajanie, które może i odkrywa jakoweś tajniki rzeczywistości,
ale zarazem prawdę prawdziwą o tym wszystkim przykrywa mnogością
słownych osadów oraz zasłoną abstrakcyjnych pojęć? Czy mogą-muszą
istnieć odmaterlializowane byty? Rzeknijcie na logikę swoją, czy
tutejsze fakty materialnie namacalne potrzebują do zaistnienia tak
nietutejszego i dziwacznego elementu podtrzymującego? - Czy fizyka
jest konstruowana meta-fizycznie?
Bo to jest tak, słuchajcie. Siedzi sobie w mieszkaniowej kazamacie
jakiś matematyk czy inszy filozof (a bywa że i fizyk z ambicjami
zerkania w zakres pozaaktualny) – i kombinuje. Coś mu wpadnie do
ręki, więc kawałkiem materii obraca, drugi przykłada – i wyciąga
wnioski. Że to takie a takie, że kamyk do kamyka i jest kupka dwa.
I zaczyna podskakiwać w radości taki ktoś, chwalić się, że znalazł
i odkrył, i że w ogóle to dziw, bo z niczego – czyli z głowy – na
tym padole, w niepokalany sposób, zaistniała liczba. Liczba albo i
inna abstrakcja dowolnego gatunku.
Liczba, czyli co? Zauważcie, ludkowie, że naocznie liczby - jako i
owych ideowych stworków - nikt nie doświadczył, dwa kawałki czegoś
i owszem, ale liczby nie. I jest problem. Bo gdzie owa bezcielesna
liczbowość się gnieździ, a zwłaszcza, dlaczego i jak tutaj objawia
się człekowi obracającemu pojęciami? Pytanie nie jest głupawe: czy
abstrakcjonista owe niefizyczne konstrukty odkrywa, czy tworzy? I
co z tego wynika?
Więc tak, filozoficzni i matematyczni (i podobni), to do was mówię
- słuchajcie. Jest NIC. I jest COŚ. Przyznacie sami, że dalej opis
i logika nie sięga, dalej w analizie tą drogą się nie pójdzie. COŚ
to wiadomo co, banał energetycznie pospolity, codzienność obeznana
i doznawana. Ale NIC to nic – taka nicość nicościowa, pustka pusta
pustką absolutnie absolutną, ni kwantu czegoś, ni żadnego badziewia
materialnego, NIC to NIC.
I teraz ważne pytanie: jak wy, filozoficzni mądrale, możecie w tej
całkowicie pustej nicości lokować byty, konstrukcje skomplikowane,
a nawet myślące (bo i takie legendy się głosi)? Czy, powiedzcie to
głośno i szczerze, czy NIC, pustka logicznie pojęta, zapisuje na/w
sobie jakiś stan? Czy próżnia, abstrakcja skrajna i dopełnienie do
"czegoś" (energii), posiada właściwości, zmienia się i oddziałuje
na otoczenie? Jako to być może – jako to się dokonywa?
Tak, sprawa dla was ważna a istotna, wytężajcie swoje pomyślunki,
dawajcie głos i świadectwa – może w niczym coś się zadziać? Może
pustota wyzerowana do matematycznego zera przeobrażać się, swoje
3. wnętrze (czy zewnętrze) odkształcać? ... Itd., itp.
Myślcie, ludkowie fizyczni, mędrkujcie – tematyka poważna, głęboka
i fundamentalnie podstawowa.
Zaprawdę powiadacie ludkowie - mają rację fizykanci zgłębiający w
codziennym eksperymencie podszewkę rzeczywistości (na czym wielce
korzystają matematyczni oraz filozoficzni) - po wieki wieków mają
rację. Tak, w drobieniu świata jest granica, której nigdy i żaden
eksperyment nie pokona – to fakt. Jest jakiś foton czy podobny, a
reszta nieoznaczona - i nie do poznania. Fakt.
Ale z takiego schematu nie wynika – zauważcie - że dalsze wyłącznie
już losowość obsadza i że to poplątana zwiewność niematerialnego
meta-świata.
Bo, weźcie to pod uwagę ludkowie - czy przerzucający w znoju różne
abstrakcje matematyk działa w pustce? Nie. Siedzi lub spaceruje (a
bywa, że i popija), ale uboczne produkty jego aktywności, które na
karteczkach zapisuje, to – po pierwsze – fakty odnotowane realnie,
fizycznie i namacalnie, ale – to po drugie i ważniejsze – tworzą
się w głowie owego bytu, co to jest myślącą trzciną. - A jak się w
głowie tworzą i kotłują, to również (i zawsze) są "zanotowane" na
fizycznym nośniku. Materialnie tym/takim samym, bo atomowym. I nie
ma znaczenia, zauważcie ludkowie, że matematyk nie sięga w swojej
pracy tego podprogowego (skrytego, ciemnego) poziomu – korzysta z
przekształceń energetycznych bez wiedzy, że one zachodzą. I efekt
musi mu się przez to wydać niespodzianką; obrabia abstrakcję, a w
rezultacie jeden plus jeden musi mu dać (liczbę) dwa.
Mówiąc inaczej, żeby zaistniała w głowie matematyka niematerialna
abstrakcja czegoś, musi owa głowa, jak najbardziej fizyczna, oblec
się w materię, a zachodzące w niej reakcje takoż muszą się dokonać
realnie i być uporządkowane. Że matematyk lub filozof (dowolny już
abstrakcjonista) otrzymany wynik procesu poznaje-doznaje nagle i
że ma przy tym odlotowe dreszcze? Cóż, to przypadłość dziecięcego
wieku, z tego się wyrasta. - Zazwyczaj się wyrasta.
Ale, ludkowie, powtarzam, fizykanci mają rację: bariera jest. Czy
z tego wynika, że matematyczne problematy lokują się poza naszą i
codzienną realnością - że są byty swobodne od materialnych trosk?
Nie - z tego nic takiego nie wynika.
Bo to jest tak, może fizyk zasadnie rozprawiać, że dalej w materię
żadnego swojego organu nie wetknie, bo tego "dalej" w laboratorium
już nie ma (i w ogóle nie ma). Ale może na to równie zasadnie rzec
filozof (wsparty logiką), że tego "dalej", i owszem, nie ma – ale
nie ma dla fizyka. - I rzec na to jeszcze, że granica fizyczna nie
jest granicą absolutną.
A dlaczego tak może rzeknąć? Bo wywiedziona z postrzeganego świata
reguła (czyli logika zmiany) to głosi: że są różne stany skupienia
energetycznych jednostek i że materialne fakty przekształcają się.
Czyli, można powiedzieć, że fizyka zaczyna swoje eksperymenty (lub
kończy) od pewnego poziomu-zbioru tychże jednostek – ale że dalsze
również istnieją i warunkują tutejsze procesy. Tylko że nie są już
poznawalne. - Czyli jest stopniowalność w schodzeniu w głąb, jest
4. próg fizycznie osiągalny - ale to dalece nie wszystko. A co więcej,
to "głębsze-dalsze" jest poznawalne. Logicznie poznawalne.
Ale jest jeszcze jeden ważki z tego wniosek, ludkowie mili: nic i
nigdzie nie może być niefizyczne. Owszem, nie da się tego dotknąć,
nie zmierzy tego żaden laborant w najbardziej wymyślnym badaniu –
to na zawsze obszar podprogowy, ciemny, fizycznie nieoznaczony, z
losowością, jako element niezbędny, w opisie. Ale to zawsze jest i
zawsze będzie obszar Fizyczny. To nie jest pustka!
NIC "otacza", dopełnia COŚ, to zrozumiałe i logiczne. Ale jeżeli w
zapale analizowania tego wszystkiego ktoś twierdzi, że są byty bez
materialnego nośnika – jeżeli inny ktoś dowodzi, że są konstrukty
matematycznie bezcielesne – jeżeli ktoś dalszy ogłasza, że takowe
odrealnione i metafizyczne byty zmieniają się, coś odczuwają, albo
i prowadzą wewnętrznie ze sobą (i między sobą) dialogi i że wpływa
to na tutejsze atomowe gruzowisko – jeżeli ktoś wygaduje, że takie
abstrakty odwiecznie i poza czasem i przestrzenią uprawiają swoje
harce - to tacy ktosie dają świadectwo co najwyżej w sprawie stanu
osobistego i mało ciekawego umysłowego funkcjonowania. Żeby ich!
Ludkowie, weźcie to na logikę, jeżeli nawet ktoś i kiedyś wyrzuca
z siebie pogląd, że był postrzegł ducha lub inną zwidzianą w jakiś
nieobyczajnie fizycznych warunkach zjawę – że często miewa takowe
złudzenia i że on w te bezcielesne konstrukcje bezgranicznie i na
zawsze wierzy, to przecie można mu podsunąć pod rozwagę nieodparte
w logiczności stwierdzenie: pustka absolutna, zero matematyczne, w
sobie lub na sobie niczego nie koduje. Może być złudzenie, a co, w
fizycznym bycie mnogość stanów ułudnych i głupio złudnych, ale nie
ma złudzenia bez fundamentu, na którym zachodzi. Nie ma i być nie
może "omamów" bez podstawy, materialnej opoki, na/w której takowy
dziwaczny fakt zachodzi. - To, przyznacie, może dokonywać się jeno
w czerepie z jakowyś powodów źle funkcjonującym, to może być (też
się zdarza) w nauką i regułami naszpikowanym obiekcie – ale to nie
jest "fakt niematerialny", to zawsze jest fakt.
Więcej, ludkowie, jeżeli wam będzie jakiś rozentuzjazmowany swoimi
abstrakcjami osobnik dowodził, że wspomniane zjawy i zjawiska są i
działają, dla własnego dobra, nie tylko umysłowego, omijajcie owe
dziwadło szerokim łukiem (matematycznym). Rękoczyny, jako argument
na poparcie abstrakcji, to fizycznie mało ciekawe doznanie.
Myśląca pustka? Pustka myślenia!
cdn.
Janusz Łozowski