Magdalena Zych, Polimery na kolekcję, a na deser skan
1. 1.
Muzea etnograficzne poszukują nowych
pomysłów na swe kolekcje, takich, które
trafiłyby w sedno przeobrażeń kultury. Ulot-
ność i masowość, wpisane we współczesne
przedmioty powszechnego użytku, sposoby
życia, konsumenckie tempo, a także właści-
wości cyfrowych obiegów danych i informacji
są siłą rzeczy obecne w geście kolekcjonowa-
nia zmąconym brakiem czasowego dystansu.
Przez te okoliczności przebija się material-
ność etnograficznej kolekcji, która działa naj-
lepiej, gdy prowadzi do drugiego człowieka.
Kolekcje etnograficzne powstawały w zde-
rzeniu z innością, rozumianą geograficz-
nie, klasowo, estetycznie, kulturowo. Stąd
w magazynach ślady kolonialnej przeszłości
czy ludoznawczego szału są znaczące. Zbiory
przedmiotów wykonanych z piór, drewna,
kamieni, włókien roślinnych i materiałów
zwierzęcych, mineralnych przetworzeń,
Magdalena Zych
Polimery na
kolekcję,
a na deser
skan
fot.a.zabdyrska
2. na, a my jesteśmy tym, co jemy? Oto kilka
przepisów – w których liczy się improwizacja
– z etnograficzno-muzealnych kuchni, które
chciałabym przywołać. Będą to przypadki
muzeów etnograficznych w Zurychu, Genewie,
Neuchâtel i Bazylei. W każdym z nich toczy się
inna kuchenna historia. Kustosze i szefowie
tych muzeów podzielili się ze mną opowieścia-
mi zimą 2012 roku.
3.
Przedstawiciel handlowy w gabinecie lekar-
skim zbiera się do wyjścia. Zostawia na biurku
pomarańczowy breloczek ze światełkiem,
z logotypem firmy, dla której pracuje. Pod nim
kładzie folder prezentujący cztery konferen-
cje, każda w innym zamorskim ośrodku, na
temat leków z jego oferty. Lakierowany, format
A4, 8 stron. To scenka z gabinetu w kantonie
Vaud, Genewa, Fryburg lub Berno. A może
z Neuchâtel, gdzie wysłuchałam opowieści
o tworzeniu współczesnej kolekcji lokalnego
muzeum etnograficznego. Ponad setka przykła-
dów gadżetów reklamowych to zbiór przekaza-
ny pod rozwagę jednego z kustoszy muzeum.
Jego zespół podjął decyzję, że zostanie ona
włączona w muzealny inwentarz.
Papier i plastik od strony tworzywa. Od strony
treści: ni to dar, ni to kapitalistyczna amuni-
cja. Trochę zabawne, a trochę wiejące grozą
świadectwo epoki, jednak namacalne, można
przed sobą wszystkie te gadżety rozłożyć, po
kolei oglądać, a nawet zapytać, z której z tych
ofert lekarz skorzystał, co działo się później.
Powyższy przykład wprowadza pytanie o to, co
dalej z kolekcjami etnograficznymi? Odpowie-
dzi nie uniknie żadne z istniejących muzeów.
Praktykowanych jest wiele sposobów podejścia
do kolekcji, skrajne to poprzestanie na histo-
rycznym zasobie albo wychylenie się wyłącz-
nie ku współczesnym nam obiektom. Między
tymi biegunami starają się podążać kustosze
czterech szwajcarskich muzeów etnograficz-
nych, z którymi rozmawiałam o kierunkach
kolekcjonowania, materii i niematerialnym
pyle wokół niej.
Mają oni możliwość eksperymentowania
w muzeach, w których odpowiadają za kształt
tworzonych zbiorów. A te są dzisiaj bardziej
z ludźmi niż o ludziach, często powstają z intu-
icyjnego impulsu, wpisując się w pomysły na
budowanie odrębności danego miejsca. Nowo
powstające kolekcje wyrażają osobowość mu-
zeów w zuchwałych pytaniach rzucanych niby
od niechcenia otaczającej je rzeczywistości.
Kontekstem dla tworzenia opowieści przez
zbiory jest dzisiaj internetowa obecność wize-
runków i treści, raz stanowiąca wadę, innym
razem zaletę. Bo niedobrze, gdy ma zastąpić
na przykład przyjemność oglądania gładkiego
i błyszczącego folderu o zamorskich konfe-
rencjach, ale już całkiem nieźle, gdy zeskano-
wany folder skłoni szeroką z założenia rzeszę
widzów do refleksji. Może dowiemy się więcej,
może więcej pomyślimy. Pewności jednak nie
ma. Wiara w magnetyzm wirtualnej prezen-
tacji często przysłania siłę oddziaływania
obiektów oko w oko, ręka w rękę. Dopiero trzy-
mając w dłoni plastikowy breloczek, wiemy,
że jest lekki, nieporęczny, i powstał prawdo-
podobnie tylko dla gestu położenia na biurku.
Na ekranie komputera jest sformatowany do
cyfrowego kanonu, sam w sobie jeden taki na
świecie. Świeci wewnętrznym zero-jedynko-
wym światłem, podobnie jak skalibrowane
skany tego, co przebrzmiałe, a tak sprytnie
udostępnione publiczności. Czy tam, z drugiej
strony, ktoś jednak jest?
4.
W Zurychu, w uśpionym tego zimowego dnia
starym ogrodzie botanicznym mieści się
muzeum etnograficzne będące częścią uni-
barwników – wszystko to wyrażało namacal-
ne połączenie z organiczną materią. W zbiory
włączano także szczątki ludzkie, a nawet sa-
mych ludzi (jak w przypadku postaci z indiań-
skiego plemienia Yahi; Ishi „osadzony” został
w muzeum w Berkeley). Kolekcjonerzy, nim
ubrali zbiory w muzealne ramy, często byli
zaangażowani w działanie systemów admi-
nistracyjnych, naukowych, poddani modom,
presji swego czasu. Dziś jest podobnie, ale
mamy do czynienia ze zdecydowanie innym
obszarem pracy z tematem kolekcji. Część eu-
ropejskich muzeów etnograficznych wygasza
gest kolekcjonerski, należący już do przeszło-
ści. Inne wchodzą w głębokie, demokratyczne
interakcje z odbiorcami, którzy stają się głów-
nym punktem odniesienia także dla kolekcji.
A ta w dzisiejszych warunkach obiegu idei
i rzeczy wyłania się z plastikowego masywu,
pozostawiając za sobą wielobarwny cyfrowy
ogon. Klasyczna struktura podziału żywiołu
kultury na materialną i duchową przemi-
nęła. Wyłania się nowa materialność, to, co
dotychczas namacalne, dematerializuje się
– zarówno w znaczeniu nietrwałości materii,
jak i treści w niej zawartych. Natomiast to,
co dotychczas pozostawało poza uchwytnym,
widzialnym obiegiem, obleka się w kalejdo-
skopowe kształty, warianty, zastyga na listach
niematerialnego dziedzictwa UNESCO.
2.
W czym wyraża się zatem dzisiaj materia
etnograficznej kolekcji? Gdyby zmienić ją
w danie, to czy ważniejsza byłaby ona sama
czy to, kto siedzi przy stole albo przykucnął
wokół półmisków? Można rzec, dla jednego
to uczta, dla innego skromny posiłek, a dla
jeszcze kogoś – dietetyczny rygor. Gotują
częściej z zapasów ze spiżarni, mrożonek
i konserw, czy jednak dania sezonowe? Albo
inaczej – wygląd dania czy jego smak, na co
postawić? Czy ta materia jest w ogóle jadal-
autoportret 1 [48] 2015 | 83
3. wersyteckich struktur, nieopodal siedziba
Gazpromu, dom aukcyjny Christie’s. Fairtrade
kawa na parterze, zakamarki, dwie wystawy:
mniejsza – o założycielu muzeum i pierwszej
przyrodniczo-etnograficznej kolekcji zebranej
w dzisiejszej Namibii już 120 lat temu, dru-
ga – o malowanych indyjskich zwojach, w ich
historycznej, ale przede wszystkim współcze-
snej formie i przetworzeniach. Zespół muze-
alników od lat prowadzący badania terenowe
dokumentuje wczepianie się dawnego w nowe,
historyczny przebieg treści w zmieniających
się kształtach. Muzeum wdaje się w rozmaite
działania u źródeł, z których pochodzi kolekcja
historyczna, ale stawia pytania o jej życie po
tamtym życiu, o rezonowanie i tam, i tu. Jed-
nym z przykładów jest praca Thomasa Laelly-
’ego z archiwistami i aktywistami społecznymi
z Mozambiku nad zbiorami zgromadzonymi
w muzealnych magazynach. Chodzi o działanie
z lokalnymi naukowcami i społecznościami,
którym przynależą mentalnie i geograficznie
tematy obecne w muzealnej kolekcji. Kluczem
do jej materialności jest spotkanie tych, których
przyciąga. Geografia kolekcji i jej przynależność
stają się dyskusyjne. Kustosze, współtworząc
ją – przede wszystkim cyfrową, ale też w mniej-
szym wymiarze namacalną („Nie mamy miej-
sca! Nie mamy budżetu!”) – dążą do oddania
idei obecnych w kulturze poprzez utrwalone
cyfrowo emanacje: opowieści, zachowania,
praktyki, i nie tak często przedmioty. Kolekcję
składającą się z setek filmów i nagrań dźwięko-
wych, tysięcy fotografii udostępniają w lokal-
nych archiwach i przy Pelikanstrasse, materiał
jest też dostępny z każdego przedinternetowego
krzesła. W przypadku tego muzeum kolekcja
tworzy się w ćwiczeniach przynależności. Jej
twórcy sprawdzają, czy działa połączenie „my”
i kolekcja. Pytają, co oznacza „nasza kolekcja”?
Kto się podpisuje pod nią i kto z niej korzy-
sta? Jedno jest pewne, powstaje w spotkaniu,
wyraża się w cyfrowym archiwum, zajmuje
miejsce na serwerach i w ludzkich umysłach,
we wzajemnej uwadze tych, którzy, wyposażeni
w różnorodny arsenał poziomów dostępu, łączą
się w tej przynależności. Jej materialność to
ludzka obecność w różnych rzeczywistościach,
w tym, że ktoś śpiewa, a ty słyszysz jego głos.
Być może zrozumiesz go lepiej, jeśli zarejestru-
jesz dźwięk, całą sytuację, i on, i ty możecie po-
tem tych nagrań użyć, przerobić je, odtworzyć
rodzinie, wsłuchać się raz jeszcze, przywołać
tamto miejsce i tamten czas, powiązać z sobą
osobne życia. Wszystko to razem jest material-
nością spotkania.
Ale Zurych to także miejskie ogromne Museum
Rietberg, gdzie egzotyczne kolonialne treści
w zniewalającej oprawie nowoczesnych wy-
staw wciąż przytakują zewnętrznemu spojrze-
niu. W podziemiach muzeum, gdzie w kon-
wencji magazynowych półek jest pokazywana
imponująca kolekcja sztuki tybetańskiej, na
ławce przed szklaną taflą szafy siedziało troje
Tybetańczyków. Wpatrywali się w milczeniu
w rozjarzoną szybę, i przez nią w coś jeszcze,
widząc w niej swe odbicie. Godzina w piwnicy,
oko w oko z czymś, do czego przynależy się
w większym stopniu, niż pozwala to wyrazić
prawo spojrzenia zakupione w dizajnerskiej
recepcji. Na wystawach tego muzeum główną
rolę odgrywają przedmioty, wybierane zgodnie
ze starym dobrym estetycznym kryterium,
egzotyzującym, tworzącym podziały, porząd-
kującym świat w taki sposób, by bezpiecznie
czuł się trwały lokalny patrycjat. Tego miejsca
coraz powszechniejsza demokratyzacja muze-
ów raczej nie dotyczy, a ci, którzy siedzą wokół
królewskiego dania, obowiązkowo prostują się
na krzesłach, dzierżąc noże i widelce.
5.
To, że materia nie zna żartów, wiemy ze Sklepów
cynamonowych. To także pogląd archeologa
i antropologa kierującego zespołem nauko-
wym Muzeum Etnograficznego w Genewie,
Steave’a Bourgeta. Podkreśla, że dziś trzeba
uważać, by nie nadużywać na wystawach
znaczenia obiektów, nie iść drogą łatwych,
bo kontrowersyjnych zestawień, trzymać
się w ryzach historycznego kontekstu z racji
nieprzystawalności świata nam współczesnego
z tym, który wyrażają dawne kolekcje. Wszystko
po to, by uniknąć nowego kolonializmu wobec
treści niesionych przez obiekty, używania ich
do celów współczesnych czy modnych tema-
tów. Kolekcje genewskiego muzeum są w pełni
dostępne, cały zasób umieszczony w cyfrowych
repozytoriach pozwala rytmicznie krążyć obiek-
tom, coraz szybciej i gęściej, coraz płynniej, na
większą skalę. Wypożyczenia, skala przepływu
informacji wymagają stopniowania dostępu,
co zresztą jest kierunkiem dla tworzonego od
nowa cyfrowego oblicza kolekcji. Praca nad
„Archives de la diversité humaine” (Archiwami
ludzkiej różnorodności), nową wystawą stałą
tego muzeum, będącą wyborem ze zgromadzo-
nych kolekcji, miała na celu pokazanie tego,
co dziś zadziała, zgromadzi i połączy widzów,
współczesnych mieszańców Genewy, czyli
faktycznych właścicieli kolekcji. Wystawa staje
się zatem pretekstem do tworzenia wspólnoty
nakierowanej na przyszłość codziennego życia,
na gęstość splotów, jakie w tym akurat mieście
różne tradycje z sobą nawzajem nawiązują.
Podczas porannej kawy w Café de la Radio
gdzie usiedliśmy, gdyż po sąsiedzku, w miejscu
dawnego muzeum, szczerzyły się wtedy dźwigi
i rusztowania, rozmowa potoczyła się w stronę
tego, co jest marką muzeum i może się stać
pułapką. Chodzi o pułapkę nie tylko w sensie
powtarzalności schematów działania, ale też
presji określonego typu środowisk, mediów
czy obiegów kolekcjonerskich. Mój rozmówca
stanowczo protestował zapytany o uzupełnianie
historycznej kolekcji, za argument podając ceny
obowiązujące na komercyjnym rynku obiektów
etnograficznych. Nie chciałby, by muzeum było
graczem na takich warunkach, by kategoria
autoportret 1 [48] 2015 | 84
4. historycznego rarytasu paraliżowała spojrze-
nie na teraźniejszość. Taka postawa wyjaśnia,
dlaczego kolekcja jest tak niechętnie wzboga-
cana. Dzieje się to niemal wyłącznie w trybie
prowadzonych badań, rzadko z okazji wpływa-
jącej oferty. Kryteria przyjmowania obiektów
są celowo wyśrubowane. Wszystko po to, by
zatamować przypływ materii, tej pozbawionej
właściwości, śladów człowieka, obiektów pozo-
stających estetycznymi zombie.
Usłyszałam wiele na temat nieoczekiwanych
połączeń z ludźmi do niedawna nieobecnymi
w polu muzealnego działania. Przykładem była
planowana wystawa o buddyzmie, w której
przygotowania włączyła się w sposób nieprze-
widziany duża i zróżnicowana społeczność
buddyjska w Genewie, traktując temat jako so-
bie bliski, wręcz osobisty. Wyrwane z muzeal-
nego snu obiekty otrzymały czujność spojrzeń,
ale rozmówca uznał to za moment niebezpiecz-
ny dla samej kolekcji. Podczas przygód z neu-
tralną dotąd materialnością kolekcji łatwo
przekroczyć i tak negocjowane granice muze-
alnego świata, wejść w rolę eksperta, udać się
w odległe etycznie rejony. Now only an expert
can deal with the problem („Tylko ekspert może
rozwiązać ten problem”), jak deklaruje Laurie
Anderson, mając na myśli Amerykę, ale frazę
tę można rozumieć nieco szerzej. Genewski
kustosz nie wejdzie w sandały buddyjskiego
mnicha, choćby jego klasztor zmaterializował
się nad samym brzegiem jeziora.
6.
Tymczasem unikanie tego, co w kulturze za-
kazane, z pewnością nie jest domeną działań
fot.m.zych
fot.m.zych
fot.m.zych
Wystawa Hors-champs (Poza kadrem), Muzeum
Etnograficzne Neuchâtel
5. przywołanego wcześniej Muzeum Etnograficz-
nego, które, zdaniem krytyków, wpadło pod
własne pędzące koła, stając się upostaciowie-
niem wyrazistej, ale zawłaszczającej marki.
To stąd wrażenie nieładu, wykraczania poza
swoją rolę. Silna osobowość miejsca, moc-
ny ton ekspozycji, wybór podejmowanych
tematów i śmiałość brania odpowiedzialności
za taką drogę przysparzają działającemu tu
zespołowi wielu zwolenników. Nowe kolekcje
natychmiast znajdują miejsce w tworzo-
nych wystawach – przykładem niech będzie
ekspozycja „Poza kadrem”, o niematerialnym
dziedzictwie Szwajcarii, ale z akcentem na
wizualność, na to, co pozostaje właśnie poza
kadrem klasyfikującego spojrzenia. Była to
kolejna w ciągu ostatnich lat wypowiedź
dotycząca lokalnej tożsamości. Na wysta-
wie sześć różnych tematów – klasyfikację
obiektów i osób, przywoływanie nieobec-
nych gestów, estetyzację obiektów i ludzkich
aktywności, reprezentację jak najbliższej
rzeczywistości, upamiętnienie wydarzeń
oraz sprowokowanie odświeżających skoja-
rzeń – rozpatrywano każdorazowo na trzech
poziomach: analogii z historią muzeum,
eksploracji cyfrowej i wirtualnej, oraz za
pomocą poetyckiego komentarza, w zamiarze
autorów znoszącego granicę między sztuką
a etnografią.
W scenerii stacji arktycznej, będącej metaforą
zamrażania dziedzictwa, a także konwencji
UNESCO i targów dotyczących tego, co na
liście dziedzictwa ma się znaleźć, mając za
dewizę cytat z Margaret Atwood, która daleką
północ potraktowała jako rodzaj stanu ducha,
między materialnością zwiedzania natrafia-
my na wątki niepokojące, podkładające nogę.
Oto kolekcja lalek Barbie w strojach różnych
narodów, etniczne rozmaitości na sformato-
wanym barbie-ciele. Nieopodal kolekcja płyt
z okładkami ze szwajcarską muzyką folkową
z lat 70. XX wieku, mówiąca o tym, jakie są
wyobrażenia szwajcarskości. W innym miejscu
dokumentacja tańca włosami wykonywanego
do muzyki metalowej, rozbita na sekwencję ge-
stów, podkreślono, że wiedza o ich kolejności
stanowi o stopniu wtajemniczenia tancerza.
Zbiór opakowań po produktach spożywczych
kuchni włoskiej mniejszości, której przodko-
wie przybyli do kantonu dawno temu, w cza-
sach wojen religijnych, stąd pudełka po pizzy,
kawie, makaronie. Kustosze z Neuchâtel sta-
wiają na namacalność materii odnoszącej się
do tu i teraz, ale docierającej do tego momentu
naokoło, przez przeszłość, w której zdążyliśmy
być kulturowo zanurzeni. To jak z refleksem
Marca-Oliviera Gonsetha, dyrektora, który
będąc na Kubie, natrafił na rocznicę śmierci
Ernesta Che Guevary i zaczął zbierać gadżety
i pamiątki związane z tym bohaterem. Przyda-
ły się doskonale jakiś czas później do jednego
z wątków wystawy o młodości, by opowiedzieć
o tym, jak młodość i bunt są dzisiaj kupowane,
sprzedawane, używane, jaką stanowią walutę.
Artefakty z „Che” Muzeum zbiera do dziś,
w siatkę na motyle łapiąc materialne okruchy
władczych idei.
W Neuchâtel nowe obiekty, wyrażające plasti-
kowość epoki, bieżącą konsumpcję, stanowią
od lat 80. XX wieku istotną i coraz ważniej-
szą ścieżkę rozumienia dzisiejszego świata.
Muzealnicy lubią tu grać w tym rejestrze, ale
w odwodzie, w kontrapunkcie mając nurt
etnografii z minionych epok, ciągle czegoś
od niej chcąc – materialnego dowodu, skąd
się wzięli tacy, jacy są. Spacer z miasta do
muzeum pozwala patrzeć na średniowieczne
budynki i poruszającą się taflę jeziora, innego
w każdym błysku światła.
7.
Karnawałowy szał Bazylei jest utrudnieniem,
które ułatwia wejrzenie w lokalną specyfikę.
Bo oto nic nie jeździ, wszędzie bębny, przemar-
sze i lekkie upojenie, cała orkiestra symfo-
niczna defiluje między barwnymi grupami,
w specjalnych strojach i ogromnych maskach
na głowach. Grali świetnie, chociaż marsze.
Głównym tematem na plakatach karnawało-
wych była abdykacja papieża i reakcja Putina
na wybryki Pussy Riot. Ten karnawał widać
z okna Muzeum Kultur w Bazylei, a jeden z ku-
stoszy dowodzi karnawałową grupą, zupełnie
oddolnie, jako mieszkaniec miasta. W tych
dniach lokalność Bazylei wydobywa na nowo
jej odmienny charakter.
Muzeum Kultur o kształcie nowej kolekcji de-
cyduje z pomocą rady, w skład której wchodzą
i właściciele wielkich firm, i politycy, i ar-
tyści, a także przedstawiciele uniwersytetu.
Spójrzcie do swojej apteczki, wielu producen-
tów pigułek można tam spotkać. Taka grupa
wysłuchuje rekomendacji kustoszy i podejmuje
decyzję o zakupach. Sposób pracy z kolek-
cją wynika z reguł, jakie rządzą miastem,
a więc i jednym z miejskich muzeów. Bywa,
że trafiają się uzupełnienia zbiorów, „bo nie
ma skończonych kolekcji”. Na ogół muzeum
szuka obiektów, które powstają na pograni-
czu kultur, w perspektywie ich zetknięcia
się, materialnej odpowiedzi jednej na drugą.
Interesują je także przedmioty opowiadające
historie imigrantów, którzy w Bazylei zna-
leźli swą przystań. W grę wchodzą też dzieła
sztuki, włączane w prezentowane wystawy. Co
ciekawe, muzeum stara się wyczuwać trendy
nadchodzące w kulturze i tak orientować
prowadzone badania, by zachodzące zmiany
wychwycić.
Innym sposobem przyciągania do stołu z ko-
lekcją i angażowania pozostających w orbicie
muzeum gości jest wciąganie ich w indywi-
dualny głębszy kontakt, dla którego pretek-
stem jest to, co znajdziemy na wystawie.
Specjalnie przygotowana grupa pracuje na
ekspozycji indywidualnie, gotowa opowiadać
autoportret 1 [48] 2015 | 86
6. o obiektach, a raczej wdawać się w rozmowę
ze zwiedzającymi. Pomysł, realizowany od
kilku lat, nosi nazwę „Dialog kulturowy”
i – jak podkreśla dyrektor muzeum, Anna
Schmidt – jest wynikiem ustaleń, że to
rozmowy zwiedzającym brakuje dziś najbar-
dziej. Dlatego muzeum umożliwia kontakt
z człowiekiem, a dzięki temu spotkanie ze
światem wydobywanym z przedstawionych
przedmiotów, stanowiących jedynie pretekst
do dyskusji.
8.
Wszystkie cztery muzea przeszły w ostatnich
latach poważne przeobrażenia architekto-
niczne. W każdym z nich mamy do czynienia
z tworzeniem nowych budynków, przemy-
ślanych przestrzeni przystosowanych do
współczesnej działalności tych miejsc, które
w różnoraki sposób nawiązują do przeszło-
ści. Nowa architektura ma pomieścić oddech
materii, a także treści, z jakimi przybywają
goście. Sfera wirtualnych wpływów i digitali-
zacji nie jest głównym obszarem podejmowa-
nych prac, tu działalność toczy się zwykłym
rytmem udostępniania zbiorów, ale bycie
z nimi w kontakcie to sytuacja dużo bardziej
wyrafinowana, wymagająca osobistej ścieżki
dostępu. Z drugiej strony ekranu na pewno
ktoś jest, ale najwięcej dzieje się w miejscu,
gdzie gospodarz częstuje spreparowaną mate-
rią na prawo i lewo. Kuchnia w tak podawanej
kolekcji bywa lekkostrawna lub przeciwnie,
ale materialność, która potrafi nasycić, jest
tu i teraz, w muzeum. W dotyku tego, czego
dotykać w wyświetlanym obrazie nie można,
w słyszalnym w swych barwach dźwięku,
który najczęściej rozgrywa wyobraźnia, jeśli
wyłania się z komputera, w zmienności świa-
tła, którego nie wyrazi dudniący na ekranie
metaliczny blask. Wreszcie, w spotkaniu
z kimś, kto opowie, jak myśli i co wie, czego
nie wie, w jego zawahaniu.
9.
Clémentine Deliss, dyrektor Weltkulturen Mu-
seum we Frankfurcie nad Menem, które nazy-
wa postetnograficznym, antropolożka i kura-
torka, precyzuje w eseju Stored Code (Zamrożo-
ny kod), co znaczy przemyśleć etnograficzną
kolekcję: to zaangażowanie w interpretację
wraz z całym bagażem wątpliwości, brakiem
komfortu podążania utartą ścieżką, a nawet
melancholia. Wszystko po to, aby obiekty
wstawić we współczesny kontekst i uczynić
potrzebnymi. Dlatego w tym muzeum badania
terenowe odbywają się wewnątrz kolekcji,
w magazynach; dawna idea wypraw tereno-
wych w celu tworzenia kolekcji jest tu już nie-
możliwa do podtrzymania. Deliss za Paulem
Rabinowem mówi o konieczności odnowionego
spojrzenia na dziedzictwo etnografii, wyraża-
ne w muzeach w określonych zbiorach. Tym
samym jest to szansa na nową historię sztuki,
na przekraczanie ram dyscypliny. Rabinow
stosuje pojęcie metalepsis, rodzaj metonimii,
które mówi o współczesności przeszłością.
Zatem historyczna kolekcja byłaby narzędziem
rozpatrywania przez odbiorców współcześnie
nurtujących zagadnień. Materialnością zdolną
pomieścić także nasz świat. Dodajmy do tego
myśl Krzysztofa Pomiana, by muzeum etno-
graficzne uczynić futurocentrycznym (a jest
to idea bliska pracom Jacques’a Haignarda,
twórcy dzisiejszego oblicza etnograficznej
muzeologii szwajcarskiej). W tym kontekście
warto wspomnieć o pojęciu demokracji per-
formatywnej, o którym pisał Dipesh Chakra-
barty, badacz zajmujący się historiografią
postkolonialną. W 2002 roku zwrócił uwagę,
że funkcjonowanie współczesnych muzeów już
nie jest zanurzone w dominującej w XIX i na
początku XX wieku demokracji pedagogicznej,
kiedy to instytucje, uniwersytety czy muzea,
miały służyć edukacji, co z kolei wyposażało
jednostkę w odpowiedni poziom praw oby-
watelskich. W demokracji performatywnej
ważną kategorią jest doświadczenie, oparte
na podzielaniu przeżycia, wspólnocie udziału,
które kontrastuje z dominującym w modelu
demokracji pedagogicznej abstrakcyjnym
sposobem poznania. To samo dotyczy kolekcji,
ucieleśniającej w tym ujęciu relacje między-
ludzkie. Współczesne muzeum, otwierając
się na politykę doświadczenia, otwiera się
na wiedzę przeżytą, przynależną porządkowi
zmysłowemu, poprzez który pamiętamy i po-
znajemy. Doświadczenie jest obecne w mate-
rialnych dowodach tych przeżyć, odciśnięte
w przedmiotach i wyrażone w ich biografiach,
w kolekcji wielu sytuacji bycia obdarowanym
przez przedstawiciela handlowego koncernu
farmaceutycznego piętnastym nieporęcznym
breloczkiem. Być może także w cyfrowej me-
dytacji nad bazą danych, z której zawartością
istnieje jakiś wyczuwalny związek. W pró-
bie włączenia do kolekcji różnych sposobów
postrzegania rzeki, tak ważnej dla lokalnej
społeczności, jak w projekcie Living Streams
zrealizowanym w Australii. Tak rozumiane
doświadczenie jest obecne we wszystkich tych
sytuacjach, w których spotkanie z innym
człowiekiem się materializuje, ubiera w przed-
miot, myśl, piosenkę.
10.
Materia kolekcji etnograficznej, jaką można
przyrządzić dzisiaj, która da radość biesiad-
nikom, to danie skomponowane na podsta-
wie lokalnych przepisów. Dużą rolę odgrywa
spiżarnia, ale też okoliczności, zmienność se-
zonów, smak kucharzy. Grono skupione wokół
stołów czy półmisków częstuje się, rozmawia,
bardziej jest.
autoportret 1 [48] 2015 | 87