1. „I właśnie po to jest ten teatr…”
Z Dagmarą Żabską rozmawia Maja Dobkowska
ROZGRZEWKA
Zacznijmy od rozgrzewki. Czy to obowiązkowy element każdej próby?
Uważam, że w teatrze amatorskim – tak.
Rozgrzewka ma kilka celów: po pierwsze istotny jest moment przejścia – przychodzimy na próbę z domu, obiadu,
szkoły. Jesteśmy rozgadani, trzeba skupić grupę. Od tej chwili jesteśmy tu i teraz. Po drugie – rozgrzewka w
dosłownym znaczeniu. Trzeba rozgrzać buzię – temu służą ćwiczenia emisyjne, które trzeba wiele razy powtarzać,
żeby był efekt. To tak jak w przypadku muzyków przed koncertem. Po trzecie zwracamy uwagę na siebie nawzajem
– od teraz trzeba słuchać i patrzeć. Rozgrzewka ma dać ludziom poczucie, że jest nam fajnie razem w grupie – stąd
zadania, w których grupa ma się sprawdzić. Powinna zakończyć je z uczuciem, że udało nam się, daliśmy sobie z
tym radę.
Prowadzący zadaje ćwiczenie i też patrzy…
Tak, bo chodzi też o to, że każdy jest dobry w czymś innym i można to wykorzystać – na przykład jeśli ktoś dobrze
czuje rytm, to poprowadzi innych. Prowadzący obserwuje, zapamiętuje to.
A nauka? Czy rozgrzewka czegoś uczy?
Oczywiście. Uczymy się śpiewać, tańczyć i wielu innych różnych rzeczy, które mogą nam się przydać na różnych
etapach przedstawienia. Oczywiście nie w tym rzecz, żeby powtarzać wiele razy to samo ćwiczenie. Ale podobne –
tak, bo jesteśmy w poszczególnych zadaniach coraz lepsi. W związku z tym, jeśli próba trwa 1,5 godziny, ja bym
poświęciła ok. 20 minut, do pół godziny, na rozgrzewkę.
Czy są jakieś ogólne zasady rozgrzewki? Widziałam teatr, w którym próba zawsze zaczynała się od tego
samego: animator prosił wszystkich o ściągnięcie zegarków z rąk.
Tu chodzi o rytuał – „my robimy w ten sposób”, „w naszej grupie tak się robi”. Przed spektaklem dotykamy się
łokciami. Nie wchodzimy w butach na scenę, albo przychodzimy 15 minut wcześniej i pijemy herbatę. Uważam, że
to jest bardzo potrzebne. Rozgrzewka jest też budowaniem tożsamości w grupie.
Tak, ale to są sprawy charakterystyczne dla grupy, która to między sobą ustala
– w innej grupie te zasady już nie obowiązują. A czy są jakieś uniwersalne zasady?
1
2. Nie, wszystko zależy od tego, co się robi. No, może poza jednym: nie wolno sobie robić krzywdy – na przykład nie
zaczynamy głośno śpiewać, zanim sobie nie rozgrzejemy gardła.
Czy rozgrzewka to improwizacja reżysera, całkowite otwarcie się na to, z czym przychodzą uczestnicy, czy też
warto przygotować jej scenariusz?
Ja zawsze przychodzę na zajęcia z listą ćwiczeń i bardzo rzadko ich używam. Zazwyczaj improwizuję. Patrzę na
grupę i wymyślam następne zadanie. Scenariusz przygotowuję tylko na wypadek, gdyby się okazało, że z jakichś
przyczyn nie zgrywamy się z grupą. Taka sytuacja powoduje niepewność i wtedy warto mieć scenariusz. Unikam
dzięki niemu sytuacji, w której nie wiem, co robić.
Powiem jeszcze jedną ważną rzecz: jest dużo typów rozgrzewek w różnych typach teatru. Super jest, jeśli każdy
prowadzący ma swój trening. I swój teatr, w który wierzy. I do tego pomysłu dopasowuje swój teatr. Jeśli ktoś nie
lubi żonglowania i nie widzi sensu, to tego nie udźwignie.
No właśnie, po co żonglować?
Uczestnicy „Pracowni” odpowiedzieli mi na to pytanie. Agnieszka powiedziała: „Jak zobaczyłam te piłeczki, to
pomyślałam >>Boże, jaka pomyłka. Ona nam każe żonglować<<. Ale teraz rozumiem”.
Mogę powiedzieć, po co w ogóle żonglować, ale każdy sam sobie musi odpowiedzieć na pytanie, po co jemu piłki w
teatrze. Żonglowanie wspomaga kreatywność, równocześnie skupia i rozluźnia, jest świetną metaforą procesu
uczenia (nie nauczysz się żonglować, jeśli nie zaakceptujesz faktu, że na początku piłki upadają), poprawia
koordynację. I efekt jest spektakularny – to miłe.
A ćwiczenia rytmiczne? Chodzenie po kwadracie było dla nas na początku trudne…
Rozwijają poczucie rytmu, integrują grupę, uczą słuchać się nawzajem, sukces jest łatwo zauważalny (nie umieliśmy
tego zaklaskać, a teraz potrafimy).
ZADANIA AKTORSKIE
Co to są elementarne zadania aktorskie?
To jest takie hasło wywoławcze, aktorskie ABC. Myślę, że gdybyś sześć osób poprosiła o przygotowanie ćwiczeń na
„elementarne zadania aktorskie”, to dostałabyś sześć różnych odpowiedzi.
Mogą polegać na odgrywaniu sytuacji bez słów, za pomocą gestów, mimiki. Mogą być indywidualne lub zbiorowe.
Jesteś pisklakiem, który właśnie się wykluwa z jajka lub jesteście na pustyni, od trzech dni nie piliście wody.
Najczęściej są improwizowane, choć wcale nie muszą być.
Dla mnie „elementarne zadania aktorskie” to wszystko to, co aktor danej grupy powinien wytrenować. To jest wstęp
do treningu aktorskiego, ale też do pracy grupowej – na tym przede wszystkim skupiłam się na pierwszych zajęciach
2
3. „Pracowni”. Integracja grupy, skupienie, rytmy, muzyczność, rozgrzewka fizyczna, cielesna – to są tematy, od
których zaczęliśmy i wokół których zbudowane były pierwsze ćwiczenia.
Jak mówisz „trening aktorski”, to mi się to kojarzy z gimnastyką – czy to coś, co można w sobie wyćwiczyć?
Oczywiście, mnóstwo rzeczy można wytrenować, wyćwiczyć. Na początku podrzucasz dwie piłki i nie potrafisz ich
złapać, po 30 minutach żonglujesz. Śpiewania, tańca, dykcji, interpretacji tekstu, improwizacji – wszystkiego można
się nauczyć. Oczywiście jednym przyjdzie to łatwiej, innym trudniej.
Jak dobierasz te zadania? Na ile bazujesz na potencjale uczestników – idziesz za ich umiejętnościami, pasją,
czy też ćwiczysz z nimi to, co będzie wam potrzebne do spektaklu?
Częściowo korzystam z ćwiczeń, które poznałam w trakcie studiów i różnych warsztatów, częściowo wymyślam.
Lubię iść za grupą, dlatego wcześniej mówiłam, że zazwyczaj improwizuję.
Ja rzadko kiedy pracuję z dzieciakami nad spektaklem, raczej przygotowuję pokazy pracy, które są zwieńczeniem
pracy warsztatowej. Wtedy jest to teatralizowany pokaz ich zdolności podpartych nowymi umiejętnościami. Czyli,
jeżeli grupa jest mocna muzycznie, bawimy się rytmami, skandujemy, rapujemy i z tych zabaw przygotowujemy
pokaz. A jeżeli grupa jest bardzo żywiołowa, to dużo biegamy i skaczemy. I później te podskoki prezentujemy.
Ja uważam, że trzeba iść za dzieciakami – dać im poczucie rozwoju, sukcesu, zabawy, żeby lubiły teatr i czegoś się
przy okazji nauczyły.
Wskazujesz na współczynnik frajdy…
O, to bardzo ważne. Musi być frajda. Elementarne zadanie instruktora to to, żeby to sprawiało przyjemność.
Przychodzisz na zajęcia, zadajesz zadanie i widzisz, że idzie bardzo kiepsko…
To zmieniam zadanie. Albo rozkładam je na czynniki pierwsze, żeby poszło lepiej.
A jeśli jedna osoba wyraźnie odstaje od reszty, jest zablokowana i nie daje rady. Co wtedy robi animator?
Nie ma złotych środków i nie ma jednej odpowiedzi. Zależy od warunków. Czasami ludzie pracują 45 minut
tygodniowo, mają 20-osobową grupę i jeśli jedna nie daje rady – ja nie wiem, co powiedzieć…
Tak pewnie ma większość tych, którzy nas czytają….
Pytanie, czy osoby, z którymi pracują mają 7 lat, czy są nastolatkami, czy dorosłymi?
Optymalnie jest wtedy znaleźć taką przestrzeń dla tej osoby, w której ona będzie świetna. Nie ma sensu robić czegoś,
w czym ktoś nie czuje się dobrze.
Dla każdego można znaleźć jakieś miejsce.
3
4. Czy te zadania się komentuje? Czy jeśli coś idzie nie tak, albo źle, reagujesz, poprawiasz, dajesz wskazówki,
czy też w milczeniu patrzysz jak uczestnicy zmagają się z zadaniem?
Jeśli prowadzę warsztaty z dziećmi – tak, komentuję. Najczęściej mówię im, że byli świetni [śmiech].
To nie jest po to, żeby komuś pokazać, że czegoś nie umie. Nie przyjmujemy do teatru samych zdolniaków. I robimy
taki teatr, żeby wszyscy mogli być świetni.
Każdy da radę?
Tak, ale może nie w tym momencie.
Trening sprawia ból. Ma się po nim zakwasy…
Występowanie też czasami sprawia ból. Ale z dzieciakami to nie działa, a przynajmniej nie powinno działać w ten
sposób. Nie ma potrzeby, nie ma sensu zmuszanie ich, one tak chętnie wchodzą w różne rzeczy…
Czyli nic z tych rzeczy, że nurzamy się w ograniczeniach, traumach uczestników – im coś jest trudniejsze,
bardziej bolesne, tym bardziej w to brniemy?
Nie z dziećmi! Chyba że ktoś ma przygotowanie, jest psychologiem lub terapeutą i po to ten teatr robi. Bierzemy
odpowiedzialność za te dzieciaki. Ja nie wchodziłabym w żadne traumatyczne historie i nie robiłabym z tego
spektaklu. Chociaż widziałam takie przedstawienia amatorskie. Chociażby spektakl Mateusza Przyłęckiego
„Kochani rodzice”, na tym przedstawieniu płakali aktorzy, płakała publiczność, wszyscy bili brawo sobie nawzajem.
Jest to spektakl bardzo uczciwy, bolesny czasami, mówi wiele o relacji rodzice – dzieci. Przy czym to byli już
licealiści, a nie dzieci. Mateusz to udźwignął. Ale nie radzę tego robić nikomu, kto się na tym nie zna.
Zadajesz zadanie i jeden z uczestników, patrząc ci w oczy, mówi, że tego nie zrobi…
Jeżeli ktoś czegoś nie chce robić, to dobrze jest, żebym ja wiedziała dlaczego. Wtedy się dowiem, czy go
motywować, czy nie. Jeżeli ja uważam, że trzeba ćwiczyć poczucie rytmu (a tak naprawdę uważam), to moim
zadaniem jest zmotywowanie go i zrobienie ćwiczenia na tyle prostego, żeby on temu podołał. Jeśli on jest głuchy
jak pień, to będę tak długo wymyślać coraz prostsze zadania, aż mu się uda.
Ależ nie, on po prostu uważa, że to głupie.
No to trzeba się zastanowić, czy to rzeczywiście jest głupie. I jeśli tak, to zmienić zadanie. A jeśli nie jest głupie, to
może tak czy tak warto zmienić, żeby dzieciak miał poczucie współtworzenia tego teatru. Może sam coś
zaproponuje. A jeżeli bunt ma na celu tylko i wyłącznie bojkotowanie zajęć, no cóż...
Ja jestem z takiej szkoły, która wymaga dyscypliny, ja wierzę w to, że mamy obowiązki i że teatr to jest praca.
Pokazujemy efekty naszej pracy, więc żeby wypracować spektakl, trzeba poświęcić czas, energię, jeżeli ktoś ma to w
nosie – wtedy trudno.
4
5. Jeśli ktoś jest indywidualistą i uważa, że on przyszedł robić teatr nie po to, by spełniać głupie życzenia pani
prowadzącej, to się trzeba zastanowić, czy ten człowiek faktycznie chce należeć do zespołu teatralnego.
Dzieci co jakiś czas mówią, że to jest głupie, nie chce im się. Czasami trzeba tupnąć. Tak jak w domu – dzieci też
czasem czegoś nie chcą, ale robią, a potem zapominają, że to było „głupie”. To są tylko dzieciaki, które mają swoje
humory i my musimy być mądrzejsi od nich.
Mówisz o roli współpracy, więc włożę kij w mrowisko: czy zespół teatralny musi współpracować? To nie tak,
że im bardziej każdy jest indywidualnością i im bardziej iskrzy między uczestnikami, tym większe emocje,
tym więcej prawdy w spektaklu?
To nie teatr. Możesz sobie w domu, w zaciszu, tworzyć wiekopomne dzieła literackie, być kompozytorką albo grać
na perkusji, ale w teatrze musisz współpracować z ludźmi. Chyba że robisz monodramy [śmiech].
To jest maszynka, w której wszystko musi grać. Począwszy od szacunku dla siebie nawzajem – na przykład o
określonej godzinie zaczynamy próbę i o określonej kończymy. Jak koleżanka, z którą mam scenę nie przyjdzie, to
nie poćwiczymy naszej sceny.
W teatrze rządzi reżyser. Są grupy, w których jest demokracja, ale w zdecydowanej większości rządzi reżyser.
Reżyser dba, żeby przedstawienie było dobre, a nie żeby to była kompilacja gwiazd. To nie jest konkurs, kto będzie
większym indywidualistą. Oprócz tego, że się ma osobowość, trzeba udźwignąć rolę, trzeba grać.
W przypadku dzieciaków to trudna sprawa…
No właśnie, przecież dla dzieci współpraca nie jest naturalnym sposobem działania.
I właśnie po to jest ten teatr, żeby się nauczyły. To niekoniecznie jest przygotowanie do sztuki. Teatr amatorski ma
bardzo ważne zadanie do zrealizowania w rozwoju młodego człowieka.
Czyli to nie jest tak, że współpracujemy, żeby robić teatr, tylko robimy teatr, żeby współpracować.
Jeśli robimy teatr przez duże „T” z 10-latkami, to to jest nie w porządku wobec tych dzieci. One mają się nauczyć
śpiewać, tańczyć, mówić wiersze, występować, nie bać się publiczności, odnosić sukcesy, no i współpracować –
według mnie to jest sens i cel, jeśli chodzi o teatr z dziećmi.
Zdaje się, że dotykamy różnicy między teatrem amatorskim a tym „prawdziwym”.
Według mnie jedyne sensowne rozróżnienie jest takie: po co ten teatr robimy.
Kraków, 3.04.2012
5