1. Kwantologia stosowana – kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 3.5 – Cząstki elementarne.
Wiecie, ja tam nic przeciwko szkole nie mam, instytucja nawet tam i
jakoś potrzebna. Rodzicielskość musi zarabiać na jednym i drugim, i
kolejnym etacie, to i trzeba gdzieś bachory przechować w godzinach
dziennych - żeby się nie szwendały bez celu. W takiej potrzebie to
szkolny budynek za okolicznościowe więzienie może robić. - Wszystko
oczywiste, nawet i akceptowalne pokoleniowo.
Tylko, widzicie, problem w tym jest, że w tej szkole trafiają się i
tacy, co to gdzieś tam - zapewne w słusznie minionym czasie, w tej
innej społecznej dziejowości - że oni wówczas jakoś tak się rolą i
pedagogiką przejęli, że aktualnie chcą pilnowanych czegoś nauczyć,
z tą taką nauką zapoznawać, do czegoś wdrożyć, itd.
Że to ze szkodą dla delikatnych osobowości, że to może przynieść w
osobniczej przyszłości coś złego, taki belfer z drugą nauczycielką,
a i dyrektorem placówki na dokładkę - oni w swoim zapale nauczania
tego pod uwagę nie biorą, szkód takiego postępowania nie notują, za
nic nie uwzględniają tego w swoim posłannictwie.
Bo to wyjdzie taki nauczony do świata i się po nim pilnie rozejrzy -
i stwierdzi, że świat to zupełnie coś tak innego od podręcznika, że
trudno się w nim poruszać. Lektury może i generalnie ciekawe były,
oprócz tych nieciekawych - może i palce do matematyki były przydatne,
ale obecnie się to mniej sprawdza. Przecież w realności chodzi o tę
smykałkę do interesu, a nie zdolności we wzorach, nie o umiejętności
w przerzucaniu się piśmiennym słownictwem, czy o krytykanctwo jakie
wobec naczelnej władzy państwowej – to nie o to idzie.
Słowem, nie ma co i kryć, że nauczanie szkolne dalekie od lokalnego
zapotrzebowania produkcyjnego i że tylko dziatwie szkodę robi. Mało
życiowe zasoby pod oczy i umysłowość podsuwa, horyzonty otwiera. A
nawet wrażliwość wyrabia. A to błąd.
Wiecie, ja tam szkoły generalnie nie krytykuję - mówiłem, że swoje
zasługi placówka posiada, tylko że nie na każdym kierunku tak się to
dobrze dzieje.
Szczególnie na uważaniu trzeba mieć fizyczny i podobnie rzeczywisty
zakres. Niby niczego tu w młodej osobowości i pomyślunku zepsuć się
nie da, niby kierownictwo szkodliwość takiego, a też analogicznego
nauczania już dawno zauważyło i profilaktycznie się z eksponowania
przedmiotu fizycznego wycofało na rzecz aktualnie niezbędnego, więc
wielce konkretnego duchowego kształtowania przez osoby uduchowione,
ale w tej i owej jeszcze szkolnej placówce, chyba przez zaniedbania
i inne niedopatrzenia – no, że tam się taka fizyka była ostała. A z
fizyką, rozumiecie, jest problem. I to spory.
Bo przyjdzie sobie taki on, albo taka ona, na lekcję z fizykiem – a
może i fizyczką w roli głównej. Przyjdzie takie jeszcze po całości
2. i w szczegółach nieuświadomione, jeszcze zapatrzone w nauczycielskie
słownictwo – przyjdzie, i co?
A tu nadejdzie programowo w historii i na tej fizycznej lekcji, tak
przykładowo, zagadnienie elementarne i cząstkowe. Czyli będzie się
pokazywało obecnym i jeszcze nieuśpionym, że są cząstki - że one w
świecie całym są. A też, że one są elementarne.
Taka się, wiecie, w te młode i logiką żadną nieskażone umysłowości
przesączy informacja, że to wszystko - tak od dołu do góry – składa
się z cząstek. Że co prawda atom starożytny i podobne to przeszłość,
ale że, tak czy owak, to zbudowane z faktów elementarnych.
Powiem ja wam, jest problem. Fundamentalny problem.
Niby, zgoda, spojrzeć tu, spojrzeć tam - wszędzie jakaś składowa w
tym jest. Jedynka albo podobnie.
Tylko że, sami zważcie, jak to w szczegółach poszturchać, to każda
taka jednostka okazuje się nieco inna w budowie. A nawet mocno ona
jest inna.
Bo okazuje się, to przede wszystkim, że to żadna tam i elementarna
cząstka - że to złożenie. I to wielkie.
Tu już niby fizyk w swoim przyrządzie lub zderzaczu wykryje, że to
fakt, że złota cząstka do niczego tam nieredukowalna - a za chwilę
już mu się kłopot we wzorach pokazuje i w poprzedniej jedynce świata
wielość kolejnych jedynek widzi. A jak nawet chwilowo nie widzi, to
postuluje - bo inaczej to mu się zgadzać w tych tam przeliczeniach
nie chce.
Jest problem, przyznacie.
Taki mianowicie problem - czy jest jakaś w tym dzieleniu świata, w
tym dolnym zakresie elementarna jednostka, czy jej nie ma? Można w
nieskończoność drobić rzeczywistość, czy nie?
Fakt, zagadnienie po prawdzie mało istotne, w szkole można się nim
zbytnio nie kłopotać i dziatwie, jeżeli chce słuchać, o takim czymś
opowiadać. I nawet przy okazji mówić, że to cegiełki świata, że się
z tego nasza cielesność składa i wszelka.
Można tak robić, ale po co. Przecież wiadomo, że za chwilę kolejne
zderzenie elementów się objawi dalszym - czyli głębszym poziomem - i
że znów trzeba będzie o elementarnym czymś uczyć. To lepiej od razu
już powiedzieć, że niczego w ten deseń nie ma, że fizycznie i takoż
eksperymentalnie żadnego jednego i ostatniego się nie chwyci.
Że gonić można, a jak - ale się nigdy nie dogoni. Bo takiej jedynki
dla fizyki nie ma.
Czy to oznacza, że zupełnie jedynki wszystkiego nie ma?
Nie, nie, i jeszcze raz nie. Ja niczego takiego nie powiedziałem, a
też i nigdy tak nie powiem. Jedynka jest i być musi. Tylko że poza
fizyką ona tak sobie jest.
Trzeba wiedzieć - i tak tego w szkole uczyć - że fizyka, że badanie
w realu, w zakresie dostępnym, że takie działanie nigdy nie może się
poziomu elementarnego dopracować - to niemożliwe. Ani teraz, ani w
dowolnym czasie. Fizyczny może drobić i drobić, coraz większe siły
do poznawania zaprzęgać, pomyślunek wysilać budową sprzętu, jednak
i tak na zawsze pozostaje się w strefie zbiorów i tylko zbiorów. Na
3. zawsze, powtarzam.
Dlaczego? Ponieważ fizyka, jako taka, to fakt złożony - wszelkie w
jej obrębie dostępne i rejestrowane (w dowolny sposób) fakty, takie
fakty są złożeniem. To wewnętrzny, więc daleki od dna świata poziom
- to suma faktów, nigdy fakt jednostkowy.
Fizyk widzi-bada zawsze stan złożony, zsumowany z jednostek, których
nie pozna w żadnym działaniu - bo one tworzą działanie.
Ale to zarazem nie oznacza, że nie ma takiego ostatniego - takiego
już fundamentalnego. Jak najbardziej jest.
I musi być. Bo nie ma w czynie rozdrabniającym ciągu nieskończonego,
on się kończy. - W tym tylko jednak sęk i trudność, że się kończy w
analizie logicznej, kiedy na pojęciach się to prowadzi. Czyli kiedy
opisuje to Fizyka. Albo w innym nazwaniu filozofia.
Banalny fizyk tego zakresu w żaden sposób się nie dopracuje, i musi
mieć tego świadomość; dobroduszny i zarazem łatwowierny w otoczenie
fizyk, cóż - żadnego pewnego elementu elementarnego nie złapie. Bo
go dla niego nie ma.
Badania oczywiście trzeba prowadzić, nakłady ponosić, drobić aż po
kres możliwości danego czasu i przestrzeni.
Ale po co od razu tak szeroko rozpowiadać, że cząstek elementarnych
się szuka - po co to zaraz w modele i tabelki, podobno ostateczne,
zestawiać - szkolne oraz pozaszkolne społeczeństwo mamić, że już, że
za chwilę się to całe i wszelkie rozpozna, kiedy to nieprawda. Kiedy
to błąd logiczny i myślowy.
To błąd, którego nawet nie chce skorygować ustalenie, że jest taka
graniczna prędkość świata, że nic i nigdzie się szybciej ruszać po
świecie nie rusza.
Jakoś tak z tego oczywistego faktu nikt wiedzy nie wyprowadza, że to
prędkość nie przemieszczania się, ale tempo tworzenia się oznacza.
Że to największa, fizycznie obserwowalna w realności zmiana - że to
szybkość zbiegania się w jednostkę elementów, tych niżej leżących
elementów.
Foton się buduje - osiąga stan całej jednostki i pełni - i dopiero
takie coś może podać, przenieść fakt dalej. Wszak to nie foton przez
wszechświat wędruje, ale nacisk, fala w trakcie zmiany. I w ramach
tej fali, w każdym jej punkcie, foton w kolejny foton się buduje. I
to oznacza przeniesienie sygnału. Nie jednostka pędzi, ale zdolność
budowania się jednostek.
Im większa konstrukcja, tym wolniej taka fala się przemieszcza, tym
większa liczba elementów składowych musi się w nią zbiec. Bo i każda
taka cząstka w ciele się buduje, i całość. A to trwa.
Wszechświat - tak zwany "wszechświat" - to nie pustka przetykana tu
i tam czymś materialnym, atomem czy fotonem. To maksymalnie - i to
maksymalnie zapchana struktura. I tu ciągle jeszcze wewnątrz nie ma
pustki więcej niż na jednostkę. I dlatego jest ruch, i dlatego się
fala może przemieszczać. - I dlatego może się coś w duże i większe,
ale i mierzalne struktury budować.
To oczywiście za chwilę zmieni się, za niewielki moment w dziejach
tej konstrukcji ubytki przewyższą zasoby i możliwości łatania - ale
4. to jeszcze troszeczkę potrwa i pozwoli na obserwacje. Tylko że takie
rozejście się nastąpi, i to nieodległe.
Układ, to już w każdą stronę widać, wybucha - a ten wybuch jeszcze
przyspiesza.
Przestańcie więc wy wszyscy nauczać te biedne dzieci, że są jakieś
cząstki, czy podobne, i że one zaludniają rzeczywistość.
Trzeba im prawdę powiedzieć: że to wszystko, co się jakoś tam daje
obserwować, to wytrącona - na podobieństwo osadu wytrącona w ramach
tak zwanego "wszechświata" materialna, jednak zawsze na moment tak
zaistniała i pokazująca się zmysłowo "cząstka". Że, tak naprawdę i
w głębokim rozumieniu, to chwilowa, dynamiczna - a przede wszystkim
cały czas zmieniająca się konstrukcja energetyczna. Pobiera elementy
z otoczenia i się buduje - ale i traci. Jeżeli więcej pobiera, to w
gabarytach się zmienia i w świecie cieleśnie się rozpycha - ale jak
więcej traci, to zanika i rozprasza się. Do tej wieczności.
Każde ciało, każdy fizyczny fakt to dwie linie procesu, a wypadkowa
tworzy to, co widać.
Jesteśmy bytami na samym dnie, albo i górze, jak kto woli. Żyjemy w
najgłębszym punkcie rzeczywistości, ciśnie na nas cały wszechświat
i jego elementy – i to z każdej strony. Jesteśmy jako te stworki w
głębinie, które nic o tym wielkim nacisku nie wiedzą i wiedzieć nie
mogą, ponieważ to ich całe istnienie warunkuje, widzimy i wyróżniamy
to, co się tu pokazuje, czyli wytrąca osadem i jest "namacalne" dla
nas w jakiś sposób. Ale to dalece nie wszystko.
Dalece ważniejsze jest to, czego w takim (właśnie fizycznym) ujęciu
żadnym sposobem pokazać nie można.
Ważniejszy jest "ocean" oraz jego falowanie, bo to jego przemiany są
tu warunkiem wszelkich zmian. I nas, jako faktów.
Ważniejszy jest "wirtualny" ocean, który otacza wszelkie materialne
i rozbudowane fakty - niż to, co widać w pobieżnym i powierzchownym
oglądzie jako materię czy promieniowanie. To wepchnięte, zepchnięte
na ten nasz poziom elementy - to stanowi nas i nas buduje.
Żyjemy na dnie, na "płaskim dnie" rzeczywistości. I warto, i trzeba
sobie z tego zdawać sprawę.
Problem jednak w tym, że ten wirtualny dla nas ocean jest zakresem
głównym i najważniejszym. I - tak naprawdę - to ten podprogowy stan
jest realnością, a wszystkie "osady" chwilowe i nietrwałe. Procesy
Fizyczne należy opisać i rozumieć odwrotnie: od najbardziej małych
i stałych, po najbardziej skomplikowane i nietrwałe. - Czyli po nas
samych (na dnie).
Na koniec analizy rzeczywistości okazuje się, że ważniejsze jest w
całości tło, tak niepozorne i lekceważone - najczęściej pomijane w
badaniu tło.
Na koniec okazuje się, że wszystko, co wystaje z tego tła, co tak w
oczy oraz przyrządy się rzuca, to tutaj tylko na chwilkę i że zaraz
zniknie. Wyrosło "z grzybni" tła, rozejrzało się po okolicy dalej i
bliżej, czasami nawet o faktach pomyślało - i zanika.
I wtapia się ponownie we wszechświatowe, tudzież w kosmiczne tło. Z
nieskończoności się wyłoniło i wraca do nieskończoności. Ech...
5. I że to było jedyny raz w tejże nieskończonej wieczności...
Dajcie więc spokój już z tymi cząstkami, faktami, bytami – przecież
to wszystko złudzenie. To wszystko zbiór elementów w trakcie zmian
i zawsze chwilowy w tej formule. Przestańcie powtarzać, że można w
badaniu złapać coś ostatecznego, że trzeba się tylko silnie napiąć
i zebrać, a będzie element.
Nie będzie. Nie ma żadnego elementu - żadnej jednostki fizycznie w
badaniu być nie może.
Świat to zmiana - dopasowanie się - ewolucja w trakcie zachodzenia.
Po co mącić dziatwie poglądy jakimiś stałymi i jednostkami, przecie
sami widzą, że niczego stałego nie ma. Się zatrudnią na umowę jaką
lub zlecenie, to ich szybko ze stałości widzenia i doznawania tego
świata wytrąci zwolnienie - się nauczą, że jest jaki tam dogmat, to
przy najbliższym zakręcie dziejowym się tego im w całości odechce.
Chyba że szkoleni będą tak głęboko niemądrze, że się tego dogmatu na
zabój i na zawierzenie uchwycą.
Ale świat ich wówczas z tej błędnej i złej hipotezy szybko i pewnie
wyprowadzi. Znaczy się poza rzeczywistość i w całości wykasuje.
Trzeba dlatego dziatwę nauczyć jednego: że jest zmiana i że świat to
fakt w ciągłej odmianie. Oraz tego, żeby mieli oczy szeroko otwarte
na wszystko. Wszak za zakrętem może czaić się niespodziewane.
Jeżeli taką wiedzę wyniosą ze szkolnego budynku i systemu, to im na
dalszą drogę w zupełności starczy - poradzą sobie.
A cząstki elementarne? Cóż, to już historia.
cdn.
Janusz Łozowski