Nowi polscy ubodzy to nie sprawa polityczna. To nowa kwestia społeczna. To problem, którego być może nie widać dobrze ze stolicy, ale nie sposób go ominąć w poważnych dyskusjach o Polsce. A właściwie nie problem, lecz konkretni ludzie.
W praktyce duchowości katolickiej coraz ważniejsze miejsce zajmują sprawki złego ducha, a szatan wydaje się niekiedy silniejszy niż Bóg. Pytamy więc znawców tematu: Jak odróżniać zło od Złego?
W ludzkich próbach wyjaśniania biegu dziejów niebagatelną rolę odgrywają koncepcje spiskowe. Kiedy one się pojawiły i jak rozwijały? W jaki sposób dziś przejawiają się w literaturze, filmach i rzeczywistości?
Miroslav Hroch, Nowoczesny naród: oczywistość, konstrukcja, wymysł?
Wiez 3/2015
1. jesień 2015 3 [661]
Indeks 381489
Cena 24,99 zł [w tym 5% VAT]
Nowi ubodzy w nowej Polsce
Czego nie widać ze stolicy
Szatan silniejszy niż Bóg?
Jak odróżnić zło od Złego
Kultura pełna spisku
Historia spisków, historia lęków
Friszke o bilansie roku 1989
Hall o politycznym trzęsieniu ziemi
Przypadki Michała Boniego
Jabłońska i Luter o Marczewskim
Morawiecki o rosyjskiej odwilży
256 stron!
2. Kwartalnik Warszawa rok LVIII nr 3 [661]
Drodzy Czytelnicy!
Nowi polscy ubodzy to nie sprawa polityczna. To nowa kwestia spo‑
łeczna. To problem, którego być może nie widać dobrze ze stolicy,
ale którego nie sposób ominąć w poważnych dyskusjach o Polsce.
A właściwie nie problem, lecz konkretni ludzie. Zresztą w War‑
szawie też można ich zobaczyć, trzeba tylko patrzeć nieco inaczej.
O tym piszemy w bloku społecznym „Nowi ubodzy w nowej Polsce”.
W dziale religijnym — tym razem o szatanie. Niepokojąca
jest bowiem ewolucja polskiej duchowości katolickiej, w której
coraz bardziej poczesne miejsce zajmują sprawki złego ducha
oraz bronienie się przed nimi i w której szatan wydaje się niekiedy
silniejszy niż Bóg. Jak zachować zdrowy rozsądek teologiczny? Jak
odróżniać zło od Złego?
W ludzkich próbach wyjaśniania biegu dziejów niebagatelną
rolę odgrywają koncepcje spiskowe. Kiedy one się pojawiły i jak
rozwijały? W jaki sposób dziś przejawiają się w literaturze i filmach
z gatunku sensacji? Czy popkulturowe spiski fabularne uczyniły
Polaków bardziej podatnymi na teorie spiskowe? To temat główny
działu kulturalnego.
Te trzy bloki tematyczne to sporo refleksji, ale i tak mniej niż
połowa objętości jesiennej „Więzi”. Polecamy Państwu również
bilans polskiej gospodarki z roku 1989 przedstawiony przez An‑
drzeja Friszkego, rzeczowy opis przypadków Michała Boniego ze
Służbą Bezpieczeństwa, polsko‑niemiecką debatę o przenikliwości
biskupów, reportaż Jędrzeja Morawieckiego o rosyjskiej odwilży,
dyskusję o poznańskim pomniku, który stał się elementem wojny
kulturowej, teologiczny esej Sebastiana Dudy o wątpieniu, które
nie zawsze jest oczyszczeniem wiary, nowatorskie teksty o znacze‑
niu II Soboru Watykańskiego i inne stałe działy pisma.
Stefanowi Frankiewiczowi, redaktorowi naczelnemu „Więzi”
w latach 1989—1995, w jego 75. urodziny w imieniu redakcji ży‑
czę zdrowia i jeszcze wielu pięknych książek. Ad multos annos!
Zbigniew Nosowski
3. Spis treści
Podziękowania dla Przyjaciół
Nowa kwestia społeczna?
Czego nie widać ze stolicy.
Świat nowych nierówności
Ubóstwo jako lęk
Inna Warszawa
Psalm do świętej Sabiny
Tylko współczucie prowadzi
do pokory. Stefana Frankiewicza
wierność swoim przekonaniom
Nie ma kropki w pojednaniu
dyskusja
Czytanie świata
Odwilż
Historia
Rok 1989: bilans zamknięcia —
bilans otwarcia
Przypadki Michała Boniego
Rzeczy (nie)pospolite
W trakcie trzęsienia ziemi
5
7
18
24
32
40
49
54
65
76
87
95
Nowi ubodzy w nowej Polsce
Marek Rymsza
Aleksandra Gołdys,
Maria Rogaczewska
Jarema Piekutowski
Ewa Kiedio
Radosław Wiśniewski
Cezary Gawryś
Adam Krzemiński,
Winfried Lipscher,
Renate Marsch‑Potocka,
Cezary Gawryś,
Zbigniew Nosowski
Jędrzej Morawiecki
Andrzej Friszke
Jan Olaszek
Aleksander Hall
4. Walka przegranego o cokolwiek
rozmowa
Bardzo krótka historia
egzorcystów i egzorcyzmów
Jak odróżnić zło od Złego?
rozmowa
Nota bene
Sobór duszpasterski, bo doktrynalny
Otwarta ortodoksja
Przesilona wątpliwość
Dzieci Abrahama
Epoka po Nostra aetate.
W 50. rocznicę soborowej deklaracji
Dziedziniec dialogu
Pomnik nasz codzienny
dyskusja
Litery na piasku
G — jak goryl
Historia spisków, historia
lęków. Wybrane przypadki
z dziejów teorii spiskowych
Bin Laden żyje, chociaż jest martwy
rozmowa
Jak napisać bestsellerową
powieść o spiskach
101
115
124
134
142
154
164
175
183
194
204
Szatan silniejszy niż Bóg?
Ks. Robert J. Woźniak,
Zbigniew Nosowski
Ks. Stanisław Adamiak
Ks. Sławomir Sosnowski,
Ewa Karabin,
Michał Buczek
John O’Malley SJ
Sebastian Duda
Stanisław Krajewski,
Magdalena Czyż
Piotr Bernatowicz,
Filip Lipiński,
ks. Andrzej Draguła
Michał Zioło OCSO
Kultura pełna spisku
Sebastian Duda
Krystyna Skarżyńska,
Katarzyna Jabłońska,
Jerzy Sosnowski
Marcin Napiórkowski
5. Solec, Tylda
Ksiądz z kobietą w kinie
Dlaczego nie robi pan filmów?
Książki
Kobiety wolą srebro
Tylko w wyobrażeniu...
Polacy „ukarani”
W Galerii „Więzi”
Wojciech Moskwa
Eks post
Gaudianie i Gaudianki
214
216
227
235
243
249
250
Adrian Sinkowski
Katarzyna Jabłońska,
ks. Andrzej Luter
Justyna Melonowska
Krzysztof Dorosz
Jacek Borkowicz
Jerzy Sosnowski
6. 5
Podziękowania
dla Przyjaciół
Serdecznie dziękujemy wszystkim, którzy odpowiedzieli na nasz apel o pomoc finansową.
W ostatnim okresie wsparcia udzieliły „Więzi” następujące osoby:
Andrzej Biernacki (Warszawa), po raz czterdziesty drugi
Maria Ciemniewska (Poznań), po raz jedenasty
Krzysztof Jedliński (Warszawa), po raz ósmy
Jan Lempkowski (Góra Kalwaria)
Marcin Listwan (Czernica), po raz trzeci
Jakub Litwiniuk
Paweł Sawicki (Warszawa), po raz dwunasty
ks. Michał T. Szwemin FDP (Warszawa)
Jan Wyrowiński (Toruń), po raz czterdziesty siódmy
Maria Wyszyńska (Wołomin), po raz drugi
Jak można pomóc?
Każda forma pomocy jest cenna. Będziemy wdzięczni zarówno za wpłaty jednorazowe, jak
i regularne (np. w formie stałego zlecenia bankowego). Nazwiska Ofiarodawców będziemy
publikować w kolejnych numerach „Więzi”.
Wpłaty na rzecz statutowej działalności Towarzystwa „Więź” mogą być odliczane od do‑
chodu jako darowizny. Prosimy o przekazywanie wpłat, także dewizowych, na konto:
Towarzystwo „Więź”, 00–074 Warszawa, ul. Trębacka 3
PKO BP S.A. XV O/Warszawa, nr 79 1020 1156 0000 7702 0067 6866
z dopiskiem: darowizna na rzecz działalności statutowej Towarzystwa „Więź”
Zachęcamy Państwa również do prenumeraty redakcyjnej naszego pisma oraz polecania
prenumeraty „Więzi” swoim Bliskim i Przyjaciołom. Warunki prenumeraty — zob. s. 255.
Bez Ciebie nie przetrwa „Więź”!
8. 7
Nowi ubodzy w nowej Polsce
Nowa kwestia
społeczna?
Marek rymsza
Bieda niejedno ma oblicze. Są różne rodzaje ubóstwa, różne — mniej lub bardziej
zobiektywizowane — miary ubóstwa, wreszcie różne pomysły na jego ogranicza‑
nie. Przy czym na pomysły przeciwdziałania biedzie rzutuje nasze postrzeganie
ludzi ubogich i przyczyn ich sytuacji życiowej. Ale, jak pokazuje historia polityki
społecznej, zależność jest tu dwustronna: także środki wsparcia adresowane
do ludzi w potrzebie niejako redefiniują nasze rozumienie ubóstwa i zazwyczaj
społecznie określają (etykietują) samych ubogich. Nie chodzi tu bynajmniej o ja‑
kieś aspekty drugo‑ czy trzeciorzędne, ale o zasadniczy rys podejścia do ludzi
żyjących w ubóstwie.
Biedni z wyboru?
Zacznijmy, po pierwsze, od rozróżnienia między ubóstwem dobrowolnym
i niedobrowolnym. Popularnie przyjmowany polski źródłosłów terminu
„ubóstwo” jest, co ciekawe, głęboko religijny. Według tej ludowej (choć nienauko‑
wej) intuicji człowiek ubogi to osoba pokładająca nadzieję u‑Boga, a nie w tym,
9. 8 WIĘŹ Jesień 2015
Marek Rymsza
co posiada. Dobrowolne ubóstwo jest cnotą ewangeliczną jako stan świadomie
wybranego ograniczenia konsumpcji na rzecz rozwoju duchowego czy służby
potrzebującym. Jest więc wyrazem wolności. Takie dobrowolne ubóstwo cha‑
rakteryzowało Jezusa Chrystusa, a naśladowcami ubogiego Jezusa (w możliwie
dosłowny sposób) byli liczni święci Kościoła: od Franciszka z Asyżu do współ‑
czesnych nam Karola de Foucauld, Brata Alberta czy Matki Teresy.
Wolnościowy charakter dobrowolnego ubóstwa doceniali zresztą nie tylko
ludzie Kościoła. Monteskiusz w O duchu praw ostro rysował różnicę między ubó‑
stwem jako wybranym stylem życia, otwierającym na działanie społeczne, a biedą
niewybieraną, ugruntowującą życiową apatię: „Istnieją dwa rodzaje ubogich ludów.
Te, które doprowadziła do tego stanu srogość rządu; tacy ludzie są niezdolni pra‑
wie do żadnej cnoty, ponieważ ubóstwo ich stanowi część ich niewoli. Drudzy są
ubodzy jedynie dlatego, iż wzgardzili dogodnościami życia, albo też ich nie zaznali;
ci mogą zdziałać wielkie rzeczy, ponieważ ubóstwo stanowi część ich wolności”.
Rodzi się pytanie, na ile można „dosłownie” praktykować ubóstwo z wyboru,
aby nie wypaczyć stojącej za nim idei służebno‑wolnościowej? Liczne odgałęzie‑
nia zakonne w rodzinie franciszkańskiej powstały właśnie na skutek ujawnianych
różnic zdań między zakonnikami co do właściwych form praktykowania ubóstwa.
Dla osób zwiedzających dziś klasztor franciszkański w Greccio we Włoszech
drewniane cele św. Bonawentury i współbraci z trzeciego pokolenia franciszkanów
wydają się w swym ubóstwie niezwykle surowe, pozbawione jakichkolwiek wygód.
Ale gdy przyrównać je do kamiennych cel‑grot św. Franciszka i jego towarzyszy,
usytuowanych piętro niżej (nowy klasztor został zbudowany na starym), jawią
się zgoła odmiennie. Groty Franciszkowe to bowiem skrajna nędza, przy której
zauważamy, że klasztor Bonawentury spełnia podstawowe wymogi cywilizacyjne.
Skrajność podejścia Franciszka z Asyżu jeszcze trudniej niż jego bezpośred‑
nim następcom zrozumieć jest ludziom współczesnym. Ale z drugiej strony warto
mieć na uwadze, że nawet bez inspiracji religijnej w mocno zsekularyzowanych
zachodnich społeczeństwach konsumpcyjnych rośnie liczba ludzi starających
się świadomie ograniczyć własne potrzeby i wybierających pewną prostotę życia
w imię wyzwolenia się z wyścigu szczurów.
Biedni jako zagrożenie?
Po drugie, bardzo różne, czasem niemal krańcowo różne, są postawy wobec lu‑
dzi, którzy biedy nie wybrali, a jej na co dzień doświadczają. W średniowieczu
(i później) ruch franciszkański propagował nie tylko ubóstwo z wyboru, ale kształ‑
tował też ideał chrześcijańskiego miłosierdzia wobec ubogich niedobrowolnych.
Ci ostatni, zależąc od innych, niejako umożliwiali praktykowanie miłosierdzia,
a tym samym byli na swój sposób „potrzebni”, zasługiwali na szacunek. Ubogi to
w tym ujęciu ktoś, komu należy pomóc, jak to sugestywnie ujmuje ewangeliczna
przypowieść o dobrym Samarytaninie. To podejście przez wieki kształtowało
10. 9
NowiubodzywnowejPolsce
Nowa kwestia społeczna?
w Europie praktyki charytatywne jako zinstytucjonalizowane przejawy dobro‑
wolnego zaangażowania na rzecz potrzebujących 1.
W XIX wieku europejscy zwolennicy reform socjalnych niejako przerzucili
zadania pomocowe wobec ubogich na państwo, starając się rozwiązać kwestię
robotniczą, czyli doprowadzić do trwałej poprawy warunków życia i pracy ro‑
botników najemnych zatrudnionych w fabrykach, a żyjących nierzadko w skraj‑
nej nędzy. Nastąpiło w ten sposób przejście od powszechnego praktykowania
w życiu prywatnym normy moralnej „pomagajmy potrzebującym” do określenia
ustawowych zadań państwa, definiowanych przy tym nie tyle w formule „troski
o ubogich”, ile jako obowiązek prowadzenia działań na rzecz „rozwiązania pro‑
blemu ubóstwa”. Katolicka nauka społeczna wsparła i wspiera ten nurt w polityce
społecznej jako wyraz realizacji „opcji na rzecz ubogich”, uznając potrzebę kom‑
plementarnego zaangażowania pomocowego tak ludzi, jak i służb publicznych.
Niemniej jednak nie wszyscy podzielali i podzielają troskę o ubogich. Wiele
w podejściu do ubóstwa i ubogich zmieniło oświecenie. Cytowany już Monteskiusz
powiązał ubóstwo z brakiem pracy. Jego znane powiedzenie „człowiek jest biedny
nie dlatego, że nie ma pieniędzy, ale dlatego, że nie pracuje” stanowiło trawestację
sentencji św. Pawła „kto nie pracuje, ten niech nie je”. Norma etyczna (należy
pracować, aby „w spokoju ducha własny chleb jeść”) została tu przekształcona
w diagnozę społeczną, określającą, skąd bierze się ubóstwo. Oświeceniowi de‑
cydenci z tej diagnozy wyprowadzili politykę przymusu pracy, z której wyrosły
cieszące się niechlubną sławą, zwłaszcza w Anglii, domy pracy, w XIX wieku
zamienione w quasi‑więzienia dla ludzi biednych. Popularny wówczas (czy tylko
wówczas?) nurt darwinizmu społecznego odmawiał racji moralnych pomaganiu
słabszym (niesamodzielnym). Jeśli już pomoc państwowa musiała być organizo‑
wana (bo tak stanowiło prawo), to łączono ją z uciążliwością korzystania ze wspar‑
cia, aby zniechęcać do życia, jak to wówczas określano, „na koszt państwowej
dobroczynności”. Ludzie biedni stali się tym samym zagrożeniem dla porządku
społecznego: postrzegano ich już nie jako osoby potrzebujące i warte pomocy,
ale jako jednostki w gruncie rzeczy na pomoc niezasługujące.
Oba zarysowane tu podejścia do dzisiaj funkcjonują równolegle w dyskursie
publicznym, nakładając się na siebie, a społeczne postrzeganie ubogich zmienia
się najczęściej w zależności od tego, czy ubóstwo uznajemy za zaw inione czy
niezaw inione. Gdy wydaje się nam niezawinione, uruchamiamy „skrypt tro‑
ski”; gdy uznajemy „winę jednostki” — uaktywnia się „skrypt odmowy pomocy”.
Poniekąd biednych‑zawinionych uznajemy za podgrupę „ubogich z wyboru”,
tylko nie wiążemy ich biedy z jakąkolwiek franciszkańską cnotą, a jedynie z po‑
noszeniem konsekwencji własnych decyzji. Warto zaznaczyć, że analogiczne
rozróżnienie ubogich stosuje się też w programach publicznych przy selekcji
1 Por. Dobroczynność niejedno ma imię — Ewa Leś w rozmowie z Markiem Rymszą, „Trzeci Sektor”
nr 34 (2015).
11. 10 WIĘŹ Jesień 2015
Marek Rymsza
uprawnionych do wsparcia, co określa się obecnie zasadą wsparcia warunkowego
i co jedni eksperci uznają za konieczne, a inni mocno krytykują.
Miary ubóstwa
Po trzecie, warto zdać sobie sprawę z różnych miar ubóstwa. W debacie publicznej
posługujemy się takimi pojęciami jak: minimum socjalne, minimum egzystencji,
kryterium ustawowe i wieloma innymi tzw. liniami ubóstwa. Tutaj chciałbym
podkreślić przede wszystkim potrzebę rozróżniania bezwzględnych i rela‑
t ywnych miar ubóstwa, wskazując na rosnące znaczenie tych drugich.
Konstruowanie miar ubóstwa sięga drugiej połowy XIX wieku, gdy starano
się oprzyrządować wspomniane już reformy socjalne. Jak bowiem określić wyso‑
kość płacy godziwej, której wprowadzenia domagał się papież Leon XIII, gdy takiej
miary nie mamy? Duże zasługi położył w tej materii Frédéric Le Play — badacz
gospodarstw domowych francuskich rodzin robotniczych i zarazem chrześcijański
działacz społeczny. Jego analizy kontynuowano, co zaowocowało współczesnym,
precyzyjnym określaniem minimum socjalnego dla różnych typów gospodarstw
domowych.
Przełomowe dla rozumienia biedy okazały się badania, które prowadził Ben‑
jamin Seebohm Rowntree. Opublikował on w Anglii w 1901 roku głośną pracę
Poverty. A Study of Town Life (Ubóstwo. Studium życia miejskiego). Rowntree
wyznaczył w niej linię ubóstwa dzięki analizie gospodarstw domowych nie ludzi
biednych, a zasobnych mieszczan. Analizując wydatki konsumpcyjne tych drugich,
określił on pieniężną miarę tygodniowych dochodów umożliwiających zaspoko‑
jenie przez rodzinę niezbędnych w warunkach miejskich potrzeb życiowych jej
członków. Ubogie były w jego ujęciu te rodziny, które takich dochodów nie miały
(tym samym żyły poniżej linii ubóstwa). Analizy angielskiego badacza wyznaczyły
współczesny, relatywny sposób postrzegania ubóstwa: ugruntowały tendencję do
definiowania stanu ubóstwa nie przez to, jak żyją, czym dysponują i bez czego
potrafią się obejść ludzie ubodzy, lecz przez określenie, czego ubodz y nie
mają, a co pow inni posiadać, bo mają to inni.
Analogiczna, choć zarazem dokładnie odwrotna, jest tendencja do postrze‑
gania zdrowia. Tu z kolei stan właściwy definiujemy przez odniesienie do stanu
niepożądanego. Przez wiele lat to choroby potrafiono diagnozować, a następnie
coraz skuteczniej leczyć; zdrowie było zaś po prostu stanem bezchorobowym.
Dzisiaj oficjalnie obowiązują już pozytywne definicje zdrowotnego „dobrostanu”,
ale są one ogólnikowe, nieostre i wysoce abstrakcyjne, podczas gdy choroba jest
konkretna i jednoznacznie odczuwalna.
W diagnozowaniu — czy to stanu zdrowia, czy życia w biedzie — aspekt rela‑
tywny (odnoszenie miar tych sytuacji do stanów przeciwnych) rozpowszechniony
jest we współczesnych społeczeństwach konsumpcyjnych. Udane życie łączy się
w nich z unikaniem za wszelką cenę chorób i cierpień oraz koniecznością doro‑
12. 11
NowiubodzywnowejPolsce
Nowa kwestia społeczna?
bienia się odpowiedniego (przez porównanie do uogólnionych innych) poziomu
materialnego dobrobytu. Jak się wydaje, tendencja ta jest tym silniejsza, im spo‑
łeczeństwo staje się materialnie bogatsze. I właśnie dlatego uzmysłowienie sobie
tej tendencji stanowi klucz do zrozumienia fenomenu nowego ubóstwa w Polsce
potransformacyjnej.
Bieda zamiatana pod dywan w PRL
Historia biedy w Polsce odzwierciedla główny nurt europejskich przemian cywi‑
lizacyjnych aż do połowy XX wieku, gdy po II wojnie światowej władza komu‑
nistyczna oficjalnie zadekretowała zniesienie biedy i bezrobocia. Rozwiązaniu
problemu biedy służyć miał egalitaryzm dystrybucyjny: w socjalistycznej gospo‑
darce to państwo określało wysokość zarówno cen, jak i płac. Walka z bezrobo‑
ciem prowadzona zaś była przy przejęciu z oświeceniowej ideologii obowiązku
pracy (socjalistyczny wymóg „produktywności”). Takie podejście powiązano
z polityką dostępności miejsc pracy w państwowych przedsiębiorstwach i urzę‑
dach: miejsc tych tworzono po prostu tyle, aby każdy mógł pracować. W ten
sposób z perspektywy ekonomicznej problem bezrobocia został nie tyle rozwią‑
zany, ile ukryty w formule nieproduktywnego zatrudnienia. Ale miejsca pracy
były dla obywateli dobrem ogólnie dostępnym, z wyłączeniem osób objętych
represjami politycznymi.
Bieda w PRL oczywiście istniała, gdyż gospodarka centralnie sterowana była
gospodarką niedoboru. Sztuczne zaniżanie cen wywoływało zjawisko pustych
półek sklepowych i handlu spekulacyjnego. Wielu towarów brakowało jednak
także w „drugim obrocie”, na przykład mieszkań. Biedę starano się więc zamiatać
pod dywan. System pomocy społecznej oficjalnie nie istniał, ale na podstawie prze‑
pisów prawa z... 1923 roku (specjalnie ich nie zniesiono) funkcjonowały komórki
opieki społecznej, tyle że przyłączone do struktur ochrony zdrowia. Te ostatnie
działały w pełni jawnie: realny socjalizm nie obiecywał, że zlikwiduje choroby.
Elementem ukrywania biedy był zakaz publikowania jakichkolwiek szacun‑
ków dotyczących minimum socjalnego. Jedynie co jakiś czas redakcja tygodnika
„Polityka” otrzymywała pozwolenie na policzenie pieniężnej wartości uproszczo‑
nego koszyka potrzeb. Badania minimum socjalnego starano się jednak prowadzić
w obiegu naukowym, gdy po okresie stalinowskim pozwolono na funkcjonowanie
nauk społecznych (nieoceniony wkład wniósł tu nieżyjący już prof. Andrzej Ty‑
mowski). Robiono to na tyle skutecznie, że nieprzypadkowo cykliczne podawanie
do publicznej wiadomości minimum socjalnego stało się jednym z 21 postulatów
strajku w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 roku, który dał początek ruchowi
„Solidarności”. Był to postulat, który socjalistyczna władza spełniła i którego re‑
alizacji nie zarzucono po wprowadzeniu stanu wojennego. Do dzisiaj liczenie
minimum socjalnego jest stałą praktyką prowadzoną, jako powierzone zadanie
publiczne, przez Instytut Pracy i Spraw Socjalnych.
13. 12 WIĘŹ Jesień 2015
Marek Rymsza
Ubóstwo potransformacyjne
Podjęcie transformacji ustrojowej po 1989 roku oznaczało wejście Polski na
drogę ekonomicznego rozwoju i budowę państwa dobrobytu o gospodarce wolno
rynkowej. Po 25 latach średni poziom życia w naszym kraju wyraźnie się pod‑
niósł, co potwierdzają różne wskaźniki i miary, zarówno te stricte ekonomiczne,
np. produkt krajowy brutto w przeliczeniu na obywatela, jak i te uwzględniające
aspekty społeczne, jak indeks rozwoju społecznego opracowany przez UNDP.
Zmiany te znalazły odzwierciedlenie w decyzjach politycznych gremiów między‑
narodowych. Polska została przyjęta w 1996 roku do Organizacji Współpracy
Gospodarczej i Rozwoju (OECD), zrzeszającej najbardziej rozwinięte państwa
świata (jest ich obecnie 34), a w roku 2004 stała się pełnoprawnym państwem
członkowskim Unii Europejskiej.
Dlaczego więc możemy zasadnie mówić o zjawisku nowego ubóstwa, o ro‑
snącym problemie wykluczenia społecznego, a nawet o wyłanianiu się w Polsce
nowej kwestii społecznej? Warto wskazać na trzy okoliczności.
Po pierwsze, przywołane powyżej wskaźniki są miarami uśrednionymi,
nieoddającymi zróżnicowań z uwzględnieniem kryteriów geograficznych (Pol‑
ska wschodnia i zachodnia; aglomeracje miejskie i prowincja) oraz społeczno
‑kulturowych (sytuacja bytowa różnych warstw społecznych, różnice między
obszarami miejskimi a wiejskimi, specyficzna sytuacja ludzi młodych kończących
edukację).
Po drugie, wejście Polski na ścieżkę rozwojową zmieniło aspiracje życiowe
Polaków. W takiej sytuacji nie jest żadnym paradoksem, a zrozumiałą prawidło‑
wością, że obniżaniu się miar bezwzględnych biedy towarzyszy wzrost ubóstwa
ujmowanego miarami relatywnymi. Poczucie ubożenia rośnie w nas podobnie
jak stan niezadowolenia i frustracji. Alexis de Tocqueville trafnie zauważył, że
rewolucje społeczne wybuchają nie wtedy, gdy ucisk jest największy, ale wów‑
czas, gdy ów ucisk osłabnie i ludziom wraca nadzieja na lepsze jutro. Poczucie
ubóstwa i braku perspektyw rośnie zaś w nas wówczas, gdy inni się bogacą, a my
z różnych względów nie jesteśmy w stanie.
Po trzecie, nowe ubóstwo jest zjawiskiem charakterystycznym nie tylko
dla Polski, ale także dla całej Europy i jest związane ze zmianami na rynkach
pracy, gdzie globalizacja i rewolucja informatyczna wywołują stan struktu‑
ralnej niepewności zatrudnienia ze wszystkimi jej społecznymi skutkami
ubocznymi. Nowe ubóstwo i nowi ubodzy po części są więc potwierdzeniem
popełnionych błędów transformacyjnych, ale po części są dowodem na eko‑
nomiczne, polityczne i kulturowe dołączenie naszego kraju do świata zachod‑
niego i stanowią odzwierciedlenie jego aktualnych bolączek i problemów. To
właśnie w świecie płynnej późnej nowoczesności społeczeństw dobrobytu klu‑
czowym zadaniem polityki społecznej staje się przeciwdziałanie wykluczeniu
społecznemu.
14. 13
NowiubodzywnowejPolsce
Nowa kwestia społeczna?
Przekroczyć strategię liberalną
Biorąc pod uwagę wszystkie trzy wskazane powyżej okoliczności, widać, jak
ważnym rozstrzygnięciem politycznym jest przyjęcie określonej strategii roz‑
wojowej państwa i tym samym, jak dużą wagę miały decyzje ukierunkowujące
transformację społeczno‑ekonomiczną Polski po 1989 roku.
Pole wyboru wyznaczają tu dwie konkurencyjne strategie. Pierwsza z nich
to strategia wspierania przez państwo ludzi najbardziej zaradnych, przedsię
biorczych, zgodnie z liberalnym sloganem, że „przypływ podniesie wszystkie ło‑
dzie”, czyli że na wzbogaceniu się najsilniejszych i uprzywilejowanych wcześniej
czy później jakoś skorzystają wszyscy. Przyjmuje się tu, że ubóstwo bezwzględne
niejako zniknie samo na drodze ekonomicznego rozwoju, a ubóstwo relatywne
i rozwarstwienie społeczne w ogóle nie są postrzegane w kategoriach problemów.
Drugim wariantem jest strategia zrównoważonego rozwoju, w której zadaniem
państwa jest nie tylko dbałość o ekonomiczną prosperitę, ale i przeciwdziałanie
nadmiernemu rozrostowi nierówności społecznych. Tutaj ubóstwo mierzone
liniami relatywnymi to kluczowy problem społeczny do rozwiązania.
Pierwsze ćwierćwiecze Trzeciej Rzeczypospolitej było okresem dominacji
strategii liberalnej. Zakwestionowanie zasadności tej strategii wyznacza obecnie
główny nurt krytyki polskiej transformacji; krytyki — co ważne — podejmowanej
przez ekspertów o różnych profilach ideowych 2. I to konieczność przekrocze‑
nia tej strategii wydaje się — wbrew powszechnym przekonaniom o wyłącznie
upolitycznionym, kulturowym i personalnym podłożu sporu między Platformą
Obywatelską a Prawem i Sprawiedliwością — ekonomiczno‑społecznym podło‑
żem możliwej rekonstrukcji polityki społecznej, co w języku gry politycznej bywa
określane „naprawą Rzeczypospolitej”.
Autostrada Wolności czy autostrada Kulczyka?
Nadmierna koncentracja na zadowoleniu z sukcesów ekonomicznych w skali
ogólnokrajowej była jednym z czynników, które doprowadziły do przegranej
Bronisława Komorowskiego w wyborach prezydenckich roku 2015. Komorowski
wielokrotnie podkreślał, że czuł się i chciał być prezydentem‑symbolem 25 lat
wolności, uosobieniem sukcesów polskiej transformacji. Nie potrafił spojrzeć na
owo ćwierćwiecze oczami ludzi, którym z różnych względów się nie powiodło,
a zwłaszcza oczami tych, którzy nie widzą dla siebie perspektyw, a są niemymi
świadkami spektakularnych sukcesów nowych elit.
2 Por. książkę czołowego myśliciela szkoły socjaldemokratycznej Tadeusza Kowalika www.polska‑
transformacja.pl (Warszawa 2009) oraz pracę związanego z prawicą Witolda Kieżuna Patologia
transformacji (Warszawa 2012).
15. 14 WIĘŹ Jesień 2015
Marek Rymsza
Polska sukcesu z perspektywy owych elit to nowoczesna infrastruktura
komercyjnych usług dla ludności zlokalizowana głównie w aglomeracjach miej‑
skich, to liczne galerie handlowe, multipleksy czy nowoczesne obiekty sportowe,
a także rozrastająca się sieć autostrad i dróg ekspresowych czy lotniska budo‑
wane w większości miast wojewódzkich. A fakt, że na poziomie powiatowej Pol‑
ski B infrastruktura podstawowych usług społecznych, jak szkoły czy placówki
ochrony zdrowia, zwija się — umykał uwadze elit władzy 3. Umykało też refleksji
decydentów (choć aktualnie została ona wreszcie podjęta także w środowisku
okołorządowym), że płatne autostrady są dla mieszkańców Polski B za drogie
i po zakończeniu okresu karencji od płatności na kolejnych odcinkach nie będą
oni z tych dróg korzystać, podobnie jak ze skomercjalizowanych, drogich w utrzy‑
maniu (co przekłada się na cenę biletów) obiektów sportowych.
W Polsce owego powszechnego sukcesu nawet za obejrzenie transmisji
z rozgrywanych na naszych parkietach mistrzostw świata w siatkówce trzeba było
w 2014 roku zapłacić sto kilkadziesiąt złotych prywatnej telewizji Polsat. Nie
wszystkich na to stać i trudno, aby ubożsi Polacy utożsamiali się z tak pojmowanym
skokiem cywilizacyjnym naszego kraju. Zamiast nowoczesnego stadionu z pew‑
nością woleliby stabilny etat objęty ochroną kodeksu pracy (oczywiście z nową,
bynajmniej niesocjalistyczną pensją).
Owo rozminięcie się odczuć nowych elit z nastrojami społecznymi celnie
oddaje niedawne pożegnanie przez te elity Jana Kulczyka — jako doktora Jana,
niemalże ojca polskiego sukcesu gospodarczego i pioniera nowoczesnego rodzi‑
mego kapitalizmu, którego warto naśladować. A przecież dla większości Polaków
Jan Kulczyk nie był i nie jest żadnym wzorem osobowym, lecz postacią z innego,
pozostającego poza zasięgiem, a więc obcego im świata relatywnie wąskiej grupy
ludzi establishmentu. A innym osobom — korzystającym, co prawda, z dobro‑
dziejstw skoku cywilizacyjnego, lecz odczuwającym to „po kieszeni” — Jan Kulczyk,
jeśli z czymś się kojarzy, to z krótkim, ale superdrogim odcinkiem autostrady A2
(noszącej nazwę, nomen omen, Autostrady Wolności), zbudowanym bynajmniej
nie dla podniesienia dobrobytu społecznego.
A dodajmy do tego jeszcze wielu Polaków, którzy na transformacji wygrali
tylko pozornie i zaczynają zdawać sobie z tego sprawę. A więc rybaków, którzy
za dobre pieniądze zezłomowali swoje kutry i teraz godzinami patrzą się w morze.
Rolników, którzy otrzymują renty za nieobsiewane pola, ale ekonomicznie przegry‑
wają przy wszelkich próbach prowadzenia produkcji poza systemem gospodarki
rolnej wielkotowarowej. Górników, którzy przejedli odprawy, nie znaleźli innego
zatrudnienia i szukają pracy w czeskich kopalniach. Przykłady można mnożyć.
Potransformacyjni ubodzy jako ludzie, których sytuacja życiowa nie po‑
prawiła się pomimo krajowej prosperity, kłują w oczy elity sukcesu. Albo się
3 O zwijaniu się Polski powiatowej pisaliśmy na łamach „Więzi” 2013, nr 2, m.in. w moim artykule
Polska po transformacji, przed modernizacją?.
16. 15
NowiubodzywnowejPolsce
Nowa kwestia społeczna?
więc zaprzecza ich istnieniu, albo odsyła ich do enklawy państwowej pomocy
społecznej, albo uznaje za ludzi samych sobie winnych, nie dość operatywnych
czy zmotywowanych, niejako skazanych (tyle że nie wyrokiem) na życie na mar‑
ginesie, w Polsce B, poza głównym nurtem.
Kampania Andrzeja Dudy opierała się na zauważeniu mieszkańców Polski B
i to oni w dużej mierze wynieśli go swymi głosami poparcia na urząd głowy pań‑
stwa. Nowy prezydent nawiązał z nimi realny kontakt, gdy w trakcie kampanii
wyborczej jeździł po kraju, odwiedzając osobiście liczne małe miejscowości.
Wykazał się w tym względzie podobną (z zachowaniem proporcji) intuicją, jak
przed laty Andrzej Lepper, który odwiedzając bazary, zyskał poparcie środowisk
drobnych handlarzy i w ten sposób zbudował społeczną bazę „Samoobrony”.
Strategia polityczna nowego prezydenta i jego zaplecza nie jest jednak przed‑
miotem niniejszych rozważań. Chcę tu tylko zaznaczyć, że owa Polska B istnieje
i nawet jeśli jest pogrążona w apatii, potrafi zabrać głos. W Polsce czyni to przy
tym niezwykle pokojowo, jeśli porównać rodzime przejawy niezadowolenia
z protestami społecznymi organizowanymi po światowym kryzysie finansowym
przez antyestablishmentowe ruchy oburzonych na Zachodzie.
Nowa kwestia społeczna
Źródłem trudnej sytuacji ekonomiczno‑bytowej rosnącej liczby Polaków, zwłaszcza
młodych, są też zmiany zachodzące na rynku pracy. Coraz trudniej na nim o etat,
a zwłaszcza o kodeksowe zatrudnienie na czas nieokreślony. Etat łatwiej przy tym
utrzymać — jeśli już jest — niż go uzyskać. Dlatego coraz więcej czasu zajmuje
młodym ludziom „zakorzenienie się” na rynku pracy po zakończeniu edukacji.
Dostępne są głównie staże, prace dorywcze, okresowe, zatrudnienie na zasadach
cywilnoprawnych. Kontrakty określane potocznie jako umowy śmieciowe, nawet
jeśli dosyć korzystne finansowo, nie dają — bo dać nie mogą — poczucia stabi‑
lizacji. Słowem, podejmowana praca zawodowa nie kształtuje życia, co jest jej
istotną pozaekonomiczną funkcją w okresie wkraczania młodzieży w dorosłość.
Młodzi ludzie nie są tu zresztą bez winy. Część z nich pokłada nadmierną
nadzieję w funkcjonowaniu na rynku na zasadzie wolnego strzelca. Młodzi nie
dbają więc o bezpieczeństwo socjalne, zgadzają się na funkcjonowanie w szarej
strefie. A ewentualnej stabilizacji wypatrują jako prezentu od pracodawcy, sami
pozostając w postawie pełnej gotowości do nieprzegapienia nowych okazji. Oka‑
zują się w ten sposób niezdolni do podejmowania i dotrzymywania długotrwałych
zobowiązań.
Upowszechniające się samozatrudnienie nie jest miarą przedsiębiorczości
Polaków, ale raczej odzwierciedleniem narastających po stronie pracodawców
tendencji do cięcia kosztów pracy. Jest to bowiem w dużej mierze samozatrud‑
nienie wymuszone i pozorne. Aż około połowa samozatrudnionych tak naprawdę
nie prowadzi bowiem własnej działalności gospodarczej, lecz pracuje najemnie,
17. 16 WIĘŹ Jesień 2015
Marek Rymsza
tyle że bez finansowanej ze środków pracodawcy ochrony socjalnej i bez jakie‑
gokolwiek bezpieczeństwa utrzymania pracy.
Niepewne zatrudnienie zazwyczaj skutkuje brakiem możliwości zaciągnię‑
cia kredytu i w ten sposób pogłębia stan życiowego zawieszenia. I część nowych
ubogich takiego problemu rzeczywiście doświadcza. Ale problemy rodzi także
spekulatywna bankowość, która kredytów w takiej sytuacji udziela, mając pełne
rozeznanie co do wysokiego ryzyka ich niespłacalności. Ryzyko to w całości
przerzucane jest na klientów i skutkuje licznymi długookresowymi pętlami kre‑
dytowymi, od których nie sposób się uwolnić. Stan pozornego dobrobytu charak‑
teryzuje też licznych Polaków mających nawet stabilne, ale ograniczone dochody,
a żyjących ponad stan, właśnie z pętlą kredytową, zastawionym mieszkaniem
i stale odczuwanym stresem. Takich młodych ludzi pozornego sukcesu również
należałoby zaliczyć, wraz z przegranymi transformacji, do grupy polsk ich
now ych ubogich.
Tak długo, jak strategia rozwoju Polski opierać się będzie na koncentracji
inwestycji w aglomeracjach miejskich jako lokomotywach rozwoju, przy ignorowa‑
niu rosnącej skali rozwarstwienia społecznego i braku perspektyw życiowych dla
osób, które przegrały wskutek reform, oraz tak długo, jak państwo nie ucywilizuje
stosunków pracy — utrzymywać się będzie, jeśli nie rosnąć, pokaźna liczba ludzi
nieidentyfikujących się z sukcesem transformacji ustrojowej, funkcjonujących na
marginesach sfery publicznej, wyznaczanych czy to przez miejsce zamieszkania,
czy poziom dochodów, czy charakter wykonywanej pracy.
Rosnąca liczba nowych ubogich wskazuje na wyłanianie się nowej kwestii
społecznej. Państwo polskie nie będzie mogło uniknąć zmierzenia się z nią.
Rozwiązanie owej kwestii będzie trudnym, rozłożonym na lata (a nie kadencję
parlamentarną) procesem. Wymagać będzie nowej polityki, tak społecznej, jak
i gospodarczej. Zacząć jednak trzeba od uświadomienia sobie istnienia tej kwestii.
Marek Rymsza
Marek Rymsza — ur. 1966. Doktor habilitowany socjologii, pracuje w Instytucie Stoso‑
wanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego. Współpracuje z Instytutem
Spraw Publicznych — m.in. jest redaktorem naczelnym wydawanego przez ISP kwartal‑
nika „Trzeci Sektor”. Specjalizuje się w zagadnieniach polityki społecznej i społeczeństwa
obywatelskiego. Członek redakcji „Więzi” i Zespołu Laboratorium „Więzi”. Mieszka
w Warszawie.
19. 18 WIĘŹ Jesień 2015
Czego nie widać
ze stolicy
Świat nowych nierówności
Aleksandra Gołdys,
Maria Rogaczewska
Przy różnego rodzaju, mniej lub bardziej pogłębionych, diagnozach opisujących
obecnie „Polskę podzieloną” jedną z najczęściej przywoływanych linii różnicu‑
jących społeczeństwo jest podział na mieszkańców metropolii i peryferii. Przy
interpretacji wyników wyborczych, które okazały się zaskakujące dla wielu pu‑
blicystów, mówi się nawet niekiedy o „zemście Polski B” na „Polsce A”.
W nowoczesnej socjologii stosowanie takiego binarnego podziału, np. na lu‑
dzi ze wsi i ludzi z miasta, dzielenie w ten sposób społeczeństwa stało się (nieco
zawstydzającym) uproszczeniem. Technicznie ten podział ułatwia nam opis
rzeczywistości, choć wewnątrz te światy (świat miejski i świat prowincji) mają
w sobie coraz więcej analogii. Wybory i dylematy, przed jakimi stoją mieszkańcy
tych światów, są bardzo podobne, tak samo jak ich życiowe problemy (np. zmiana
wzorców życia rodzinnego, zerwanie relacji międzypokoleniowych). Wciąż jednak
na poziomie wyników badań statystycznych — mierzących jakość życia, stopień
bezwzględnego i relatywnego ubóstwa, dostępu do usług publicznych etc. — miej‑
sce zamieszkania jest jedną z najbardziej wyrazistych kategorii różnicujących.
Jakakolwiek analiza ilościowych danych nie pozostawia złudzeń — pod
wieloma względami zarówno poziom życia, jak i szanse życiowe ludzi mieszka‑
jących na prowincji są słabsze, a zmieniająca się rzeczywistość raczej utrwala te
różnice, niż je niweluje. Ponadto infrastruktura usług publicznych, zdrowotnych,
edukacyjnych, sportowych na terenach wiejskich jest wciąż gorsza niż w mieście
(mimo faktu, że wieś intensywnie dogania miasto w tym zakresie, to miasto jednak
wciąż ucieka). Średnia liczba instytucji edukacyjnych (biblioteki, domy kultury,
kluby młodzieżowe) w bliskim otoczeniu młodego człowieka na wsi w Polsce to
około trzy, w mieście zaś dwa razy tyle.
Według Instytutu Badań Edukacyjnych w wiejskich szkołach oraz poza nimi
jest mniej zajęć pozalekcyjnych (na takie zajęcia uczęszcza 30% dzieci wiejskich,
a już 56% dzieci z miasta), w domach kultury na wsi są mniejsze możliwości
rozwijania zainteresowań, na lekcjach WF — mniej zajęć z dyscyplin nietypowych.
20. 19
NowiubodzywnowejPolsce
Czego nie widać ze stolicy
W szkołach wiejskich jest znacząco mniej pedagogów, mniej gabinetów stoma‑
tologicznych, mniejszy jest dostęp do wsparcia psychologiczno‑terapeutycznego
oraz doradztwa zawodowego.
W efekcie ani szkoła, ani inne instytucje publiczne nie są w stanie wyrów‑
nywać różnic w poziomie kapitału kulturowego, które dotyczą dzieci pochodzą‑
cych z rodzin wiejskich i miejskich. Co więcej, nawet korzystanie z dodatkowej
(pozaszkolnej) oferty prowadzić może raczej, paradoksalnie, do kumulowania
różnic między młodzieżą ze wsi i z miasta, gdyż na wsi ta dodatkowa oferta nie
zawiera zajęć bardziej nowoczesnych (np. nauka języków obcych prowadzona jest
standardowymi metodami, brakuje zajęć z zakresu sztuki wymowy, debatowania,
komunikacji, mediacji etc.).
Zdobycze cywilizacji — nie dla wszystkich
Osoby mieszkające z dala od metropolii zmagają się też z nowego typu nierów‑
nościami, które łatwo jest przeoczyć, jeśli operujemy jedynie podstawowymi
wskaźnikami socjoekonomicznymi. Te nowe zjawiska to przede wszystkim nie‑
równości w dostępie do bardziej wyrafinowanych sposobów komunikacji, pro‑
duktów, usług, dóbr kultury, elementów stylu życia oraz innowacji, które pojawiły
się dopiero niedawno, ale których wpływ na jakość życia jest duży (na przykład
nurt innowacji z dziedziny telemedycyny, które pozwalają np. dzieciom chorym
na cukrzycę radzić sobie lepiej z chorobą za pomocą specjalnych aplikacji po‑
zwalających na szybkie przesyłanie danych o stanie wskaźników chorobowych na
odległość, czy dostęp do nowoczesnych metod rehabilitacji niepełnosprawnych).
Innym aspektem tego typu nierówności, który łatwo przeoczyć, jest odłącze‑
nie młodzieży mieszkającej na terenach wiejskich (oczywiście dotyczy to różnych
jednostek i grup w różnym stopniu) od nowoczesnej „ekologii komunikacyjnej”,
na którą składają się różnego rodzaju nowe formy komunikacji w przestrzeni
cyfrowej (np. korzystanie z platform uczenia się online, jak Coursera: www.co‑
ursera.org), specjalne wydarzenia, w których uczestnictwo zakłada bycie online
(np. spotkania z charyzmatycznymi wizjonerami i mówcami w cyklu TEDx),
kursy programowania i warsztaty programistyczne czy też kuźnie młodzieżowych
start‑upów, które najczęściej powstają przy uczelniach w największych miastach.
Jak pokazują badania, dostęp do tej nowoczesnej „ekologii komunikacyjnej”
jest obecnie warunkiem skutecznego uczestnictwa w sferze publicznej, możli‑
wości zabierania głosu, obywatelskiego mobilizowania się. Brak dostępu do tej
sfery komunikacji sprawia, że danym grupom czy środowiskom jest znacznie
trudniej wywierać nacisk na debatę i decyzje w sferze publicznej. Aby stać się
częścią „wspólnot cyfrowych” (digital communities — globalnych, szybko rosną‑
cych, międzynarodowych ruchów obywatelskich działających w internecie, takich
jak Avaaz, CitizenGo, Occupy), potrzebne są specyficzne umiejętności i zasoby.
Ich brak może powodować, że wykluczenie online przełoży się na wykluczenie
offline, i na odwrót.
21. 20 WIĘŹ Jesień 2015
Analiza porównawcza, na przykład w obrębie krajów OECD, pokazuje, że
zjawiska te nie są typowe jedynie dla Polski, lecz występują w podobnym zakre‑
sie także w innych krajach. Większość tych krajów trapi, charakterystyczny dla
późnego kapitalizmu, podobny typ nierówności. Na czym on polega? Ostatnie
lata przyniosły dowody na to, że ludzkość nie radzi sobie nie tyle z bezwzględną
biedą, szukaniem leków na groźne choroby czy odpowiednio innowacyjnymi
wynalazkami — ile raczej z (re)dystrybucją zdobyczy cywilizacji pomiędzy ludzi.
Paraliż intelektualny i instytucjonalny
Skoncentrowanie wynalazków i innowacji w metropoliach oraz istniejące nie‑
równości w dystrybucji tychże innowacji i związanych z nimi możliwości (każdy
kraj ma tu swoją specyfikę) stały się przedmiotem nowego, gorącego zaintereso‑
wania ekonomistów, socjologów i demografów (m.in. Joseph Stiglitz 1, Thomas
Piketty, Salvatore Babones, Richard Wilkinson 2). I nie chodzi tu o dystrybucję
materialnych zasobów, lecz przede wszystkim o dostęp do kompetencji i wiedzy,
które z kolei znacznie zwiększają szansę korzystania z różnego typu kapitałów.
Wybitny brazylijski naukowiec z Harvardu Roberto Mangabeira Unger za‑
uważa, że doszliśmy do punktu, w którym rynek zmusza nie tylko same przedsię‑
biorstwa, ale także całe kraje, miasta, grupy ludzi i pojedynczych pracowników
do tego, aby byli coraz bardziej innowacyjni. Jego zdaniem obecnie mamy do
czynienia ze schyłkiem modelu produkcji masowej; zastąpi go produkcja, którą
musi charakteryzować nieustająca innowacja. Jak mówi Unger:
Przez ponad dwieście lat debata ideologiczna funkcjonowała w ramach modelu opar‑
tego na opozycji pomiędzy państwem i rynkiem. Więcej rynku, mniej państwa. Lub
na odwrót. Jednym z założeń, które legło u podstaw tego swoiście hydraulicznego
modelu, jest przekonanie, iż istnieje tylko jedna, naturalna i konieczna forma rynku
i gospodarki na nim opartej. Pytanie brzmi jednak: o jakim rynku mówimy? 3
Ungerargumentuje(a prawdopodobniepapieżFranciszek,jakoautorencyklikiLau‑
dato si’, zgodziłby się z nim), że jeśli nie zmienimy w skali globalnej modelu rynku,
który wymknął się spod kontroli, tempo wzrastania nierówności będzie coraz więk‑
sze. Jego zdaniem powinniśmy uświadomić sobie, że gospodarka rynkowa funkcjo‑
nujew ramachuwarunkowańinstytucjonalnych,któreniesąjejwytworem,tworzone
są bowiem w ramach procesu politycznego, często zdominowanego przez grupy
wpływu (wielki biznes, finansistów), a ostateczną formę nadają im przepisy prawa.
1 J. Stiglitz, The Great Divide: Unequal Societies and What We Can Do About Them, New York 2015.
2 R. Wilkinson, K. Pickett, The Spirit Level: Why More Equal Societies Almost Always Do Better,
London 2010.
3 Unger o europejskiej elicie: pozbawiona wyobraźni, www.krytykapolityczna.pl/artykuly/
swiat/20150812/roberto‑unger‑o‑socjaldemokracji
22. 21
NowiubodzywnowejPolsce
Czego nie widać ze stolicy
Wygląda jednak na to, zdaniem autora, że ani elity intelektualne i akademic‑
kie, ani rządy nie są gotowe i nie mają wystarczająco dużo siły duchowej i energii,
aby do tej zmiany doprowadzić i po prostu zmienić reguły funkcjonowania rynku.
W efekcie tego paraliżu intelektualnego i instytucjonalnego musimy przygotować się
na nadejście świata, w którym nierówności będą raczej narastały, a różnego rodzaju
„paliatywne” wysiłki organizacji pozarządowych, innowatorów społecznych, stowa‑
rzyszeń i Kościołów będą w stanie jedynie łagodzić w pewnym stopniu ich skutki.
Diagnozatabrzmidośćponuroi wydawałobysię,żeniemaodniejodwołania —
że musimy po prostu przygotować się na świat przewidziany już niemal sto lat temu
w powieściach Aldousa Huxleya. Świat, w którym niewielka garstka uprzywilejowa‑
nych, korzystających z najnowocześniejszych wynalazków i innowacji mieszkańców
metropolii musi inwestować coraz więcej i więcej energii w utrzymanie swego kosz‑
townego trybu życia oraz obronę swoich luksusowych enklaw przed masą ubogich.
Ten świat powstaje na naszych oczach, a najbardziej bolesnym jego aspek‑
tem jest to, że jedni ludzie — wyłącznie z racji „premii geograficznej” (urodzeni
w centrum, nie na prowincji; na globalnej Północy, nie na Południu) — mają
szanse wykorzystać maksymalnie swoje szanse życiowe, inni zaś skazani są na
wieloletnie marnowanie swoich zdolności, energii i sił, a także na bezradne pa‑
trzenie, jak marnują się talenty ich dzieci i wnuków.
Biedni nie są sami sobie winni
Mamy więc dziś do czynienia z narastającą nierównością możliwości i szans. We
wpływowej koncepcji capability approach, którą opracował noblista Amartya Sen,
posłużyły one do redefinicji sposobu mierzenia i porównywania sytuacji państw
i społeczeństw. Dominujący przez lata indeks PKB (ang. GDP), w którym bierze
się pod uwagę tylko wielkość danej gospodarki, został zamieniony na Indeks Roz‑
woju Społecznego (Human Development Index, HDI). Teoria Sena to również
inspirujący — także filozoficznie, dzięki kooperacji ze znakomitą filozofką Mar‑
thą Nussbaum — ugruntowany namysł nad tym, co jest istotą rozwoju ludzkiego,
celem działań instytucji i organizacji oraz źródłem jakości życia ludzi.
Pojęcie capabilities można tłumaczyć i rozumieć z całą mnogością treści: jako
możliwości, ale również zdolności i szanse. Nie są one w tym podejściu rozumiane
jako wewnętrzne, wrodzone cechy jednostki, ale jako swoisty wynik interakcji
i wzajemnego wpływu osoby oraz kontekstu, w którym żyje i od którego się uczy.
Świadome wpływanie na kontekst i działania instytucji/organizacji, które go kształ‑
tują, pozwala nam wpływać na szanse (możliwości, kompetencje, zdolności) ludzi.
„Teoria możliwości” Nussbaum i Sena prowadzi nas do wniosku, że w Polsce
mamy fatalnie błędny sposób myślenia o biedzie, biednych i przyczynach biedy.
Tak bardzo popularne u nas przekonanie (schemat myślowy, którym posługują
się elity, ale też wielu naukowców, liderów, a także zwykłych pracowników socjal‑
nych, pracujących „na poziomie ulicy”), że biedni są sami sobie winni, a także,
23. 22 WIĘŹ Jesień 2015
Aleksandra Gołdys, Maria Rogaczewska
że należy oddziaływać na nich bezpośrednio (poprzez perswazję, groźby, drogie
szkolenia i jeszcze droższe unijne interwencje), aby się zmienili, jest — w świetle
tej teorii — całkowicie mylne.
Ważnym czynnikiem, który kształtuje drogi życiowe młodych ludzi z uboższych
środowisk, są nie tylko obiektywne warunki ich życia, ale także schematy mentalne
i percepcyjne, których się trzymają. Przykładowo, zdaniem wpływowej badaczki
amerykańskiej Annette Lareau dzieci z klasy średniej, dzięki wzmocnieniom od
swoich rodziców, potrafią dobrze wchodzić w relacje z autorytetami, kwestionować
różne zasady, rozumieć i poruszać się w porządku biurokratycznym oraz zarządzać
czasem (kwestia napiętego grafiku od wczesnego dzieciństwa). Ten model badaczka
nazywa „skoordynowanym doskonaleniem” (concerted cultivation), a jego sednem
jest organizowanie życia dziecka pod kątem nabywania konkretnych kompetencji:
duża liczba zajęć dodatkowych, stały dialog z dorosłymi, zachęcanie do dbania
o swój interes, bezwzględna wiara w możliwości i zgoda na kwestionowanie zasad,
także zdania nauczycieli. Dla Lareau niezwykle ważne jest, że ten sposób organizacji
życia dzieci sprawia, że są one ciągle wystawione na różnorodne doświadczenia,
co ma kapitalne znaczenie dla ich możliwości adaptacyjnych. Dzięki takim różno‑
rodnym bodźcom dzieci uczą się wpływania na kontekst, tak by lepiej im służył.
Podejście Lareau jest kolejnym, obok podejścia Nussbaum i Sena, które
podkreśla znaczenie procesu wzajemnego wpływania kontekstu (jego właściwo‑
ści, różnorodności, doświadczeń) i działającej w nim jednostki (bez względu na
jej wyjściowe, wrodzone kompetencje). Kontekst rodzinny bądź instytucjonalny
dzieci z mniejszych miejscowości z różnych powodów pozostawia je bardziej
samym sobie. Annette Lareau nazywa takie podejście rodziców „osiąganiem
naturalnego wzrostu” — czas po szkole jest tam czasem beztroskiej, bezproduk‑
tywnej zabawy, obecnie coraz częściej polegającej na oglądaniu filmów, filmików
i grach. Rodzice wychodzą z założenia, że jeśli dziecko jest zdolne, to i tak jakoś
da sobie radę — a jeśli nie, to nic nie da się z tym zrobić.
Jak zmieniać nieludzką ekonomię
Powyższe teorie wskazują na fakt, że wewnętrzne „mapy możliwości życiowych”,
którymi kierują się ubodzy przy podejmowaniu decyzji i wyborów życiowych, za‑
wierają więcej subiektywnie postrzeganych przeszkód niż w przypadku osób z klasy
średniej z wielkich miast. Zmiana owych „wewnętrznych map możliwości” musi być
po prostu zmianą wyobraźni, myślenia o sobie i o świecie, a więc zmianą kulturową.
Wymaga zatem oddziaływania wielostronnego, przede wszystkim w sferze warto‑
ści, codziennej rutyny, działań zbiorowych. Zmiana ta powinna więc dotyczyć nie
tylko samych młodych ludzi, ale także ich rodzin, bliskich, najbliższego środowiska.
Oczywiście do zmiany tych schematów nie wystarczy jedynie oddziaływanie
na poziomie przekonań czy idei jednostki. Człowiek musi mieć jeszcze motywację
do zmiany. A żeby pragnąć zmienić swoje życie, trzeba dostrzec w tym sens. Moty‑
24. 23
NowiubodzywnowejPolsce
Czego nie widać ze stolicy
wacja nie jest więc kwestią tylko psychiczną, lecz także aksjologiczną, kulturową,
czyli sprawą instytucji otaczających jednostkę, które na jej osobiste motywacje
wpływają. Dla zmiany sposobu działania jednostki bardzo ważna jest zmiana
na poziomie „dizajnu” instytucji, które ją otaczają. Zmiana taka — choćby nowy
sposób komunikacji radnych, władz czy innych dorosłych z młodzieżą; wyzna‑
czenie młodzieży zupełnie nowych zadań — szybciej zmienia schematy mentalne
młodych ludzi niż tylko samo oddziaływanie na jednostkę, np. przez szkolenia.
To najbliższe młodzieży instytucje i środowiska — rodzina, szkoła, parafia,
klub sportowy, stowarzyszenie, grupa rówieśnicza — potrafią albo wzbudzać, albo
tłumić motywację jednostek do podejmowania współpracy z innymi, do tego, aby
rozwijać swoją społeczność, aby poświęcić się dobru wspólnemu. Odpowiednio
zaprojektowane instytucje (czyli utrwalone sposoby działania i komunikacji) mogą
podtrzymywać naturalną, wrodzoną energię i motywację młodych ludzi z ubogich
rodzin do dzielenia się i współpracy z innymi lub też ją osłabiać.
Wydaje się, że właśnie w tym obszarze leży ogromne zadanie i misja Kościoła
katolickiego oraz środowisk chrześcijańskich, które mogłyby brać przykład z ruchu
zielonoświątkowego (najszybciej rosnącego ruchu religijnego na świecie), w którym
kładzie się nacisk na „nową kulturę” pomocy ubogim — nie są oni traktowani jak
ciężar, lecz jak zasób; tworzy się wokół nich i razem z nimi nowe instytucje, pozwala
im się współzarządzać; młodych z ubogich rodzin zachęca się do przedsiębiorczości,
zakładania małych biznesów; prowadzi się edukację ekonomiczną. Innymi słowy,
traktuje się wezwanie Chrystusa do bycia z ubogimi nie jako sposób na okazjo‑
nalne spędzanie wolnego czasu w charytatywnym, „lifestyle’owym” wolontariacie
pobożnej klasy średniej, ale jako sposób na budowanie zupełnie nowej kultury.
W takiej kulturze może zaistnieć radykalny impuls zmiany. I ona — jako
jedyna — ma szansę zmienić nieludzką ekonomię.
Aleksandra Gołdys, Maria Rogaczewska
Aleksandra Gołdys — absolwentka MISH UW, współtwórczyni i koordynatorka Projektu
Społecznego 2012, obecnie Centrum Wyzwań Społecznych UW. Pracowała dla wielu
organizacji pozarządowych, w tym Fundacji Rozwoju Społeczeństwa Informacyjnego,
Fundacji Innowacji Społecznych „Stocznia”, Polskiej Fundacji Dzieci i Młodzieży. Ewalu‑
owała programy społeczne UEFA i koordynowała pierwsze w Polsce badanie społecznego
oddziaływania Orlików na społeczności lokalne.
Maria Rogaczewska — socjolog, asystentka naukowa w Instytucie Studiów Społecznych
Uniwersytetu Warszawskiego, współtwórczyni i koordynatorka Projektu Społecznego
2012, obecnie Centrum Wyzwań Społecznych UW. Członkini redakcji „Więzi” i Labo‑
ratorium „Więzi”. Współtworzyła wiele projektów (m.in. Kongres Obywatelski w Polsce,
Projekt Społeczny 2012, eCo‑Solving), które nakierowane były na tworzenie sieci między
środowiskiem akademickim, biznesem, władzami publicznymi i społeczeństwem obywa‑
telskim. Współorganizatorka Zjazdów Gnieźnieńskich.
25. 24 WIĘŹ Jesień 2015
Ubóstwo jako lęk
Jarema Piekutowski
Nie tak dawno ogromną furorę w internecie — i to nie tylko polskim, ale też brytyj‑
skim — zrobił tekst anonimowego Polaka przebywającego na emigracji w Wielkiej
Brytanii. Tekst ten nosił tytuł Dlaczego nie wrócę?. Został umieszczony między
innymi w emigracyjnym, polskim tygodniku „Polish Express”. Wyraża jednak
uczucia właściwe nie tylko emigrantom. Te same emocje i refleksje towarzyszą
tysiącom młodych ludzi żyjących w Polsce. Autor mówi m.in.:
Dowiedziałem się, że ze względu na przestępstwo urodzenia się w złym kraju czeka
mnie oddawanie połowy mojej pensji, do czasów emerytury, za małe mieszkanie w du‑
żym mieście. Oczywiście musiałbym utrzymać swój zarobek na podobnym poziomie
przez następnych 30—40 lat, przy założeniu, że nie będą nękały mnie jakiekolwiek
choroby lub zdarzenia losowe 1.
Czy autor tekstu, pozostając w Polsce, byłby — na tle reszty kraju — człowiekiem
ubogim? Wedle wskaźników, którymi na co dzień naukowcy i publicyści opisują
ubóstwo, z pewnością nie. Jeżeli bowiem oddawałby połowę pensji za małe
mieszkanie w dużym mieście (wspomnianą ratę kredytu za mieszkanie można
oszacować minimalnie na 1500 zł), to można łatwo wyliczyć, że zarabiałby około
3000 zł netto, a zatem więcej, niż wynosi przeciętne wynagrodzenie 2. Mediana
zarobków jest jeszcze niższa, a więc można przewidywać, że ponad połowa Po‑
laków zarabiałaby mniej od autora tekstu. Wszystko to jednak nie ma znaczenia
wobec obiektywnej sytuacji, która budziła w nim istotny lęk — przed obniżeniem
lub utratą zarobków, przed chorobami i zdarzeniami losowymi, które nieuchron‑
1 „Dlaczego nie wrócę?” — szczery tekst Polaka z UK bije rekordy popularności, „Polish Express”,
7.04.2015, za: http://www.polishexpress.co.uk.
2 Według GUS przeciętne wynagrodzenie w pierwszym kwartale 2015 r. wynosiło 4054,89 zł,
podczas gdy wynagrodzenie miesięczne 3000 zł netto oznacza pensję brutto 4210 zł.
26. 25
NowiubodzywnowejPolsce
Ubóstwo jako lęk
nie zakończyłyby się katastrofą. Był to lęk wystarczająco istotny, by doprowadzić
go do decyzji o emigracji i o pozostaniu w nowym miejscu. Prawdopodobnie na
zawsze.
Lęk ten jest usprawiedliwiony. Dominujące w ostatnich latach koncepcje
polskiej modernizacji zbyt często lekceważyły go podczas analizy sytuacji. Pora
zaakceptować rzeczywistość i przyznać, że ubóstwo i lęk są nadal problemem
Polski i Polaków. Dopiero od tej akceptacji można zacząć diagnozę. Pragnę tu
przyjrzeć się bliżej powiązaniom między ubóstwem a lękiem, sięgając do głębo‑
kich analiz dokonanych przez Antoniego Kępińskiego, a następnie sformułować
wstępne rekomendacje dla pozytywnego programu, który mógłby wyjść tym
problemom naprzeciw.
Lęk o przyszłość
Jak wskazuje Marek Rymsza w tym samym numerze „Więzi”, ubóstwo można
precyzyjnie określić, jedynie posługując się miarami relatywnymi. Niedostrze‑
ganie problemu ubóstwa przez część polskich elit w pewnej mierze wiązało się
z przekonaniem o wartości miar bezwzględnych — wzrost PKB i spadek bezro‑
bocia miały być według nich przekonującymi wskaźnikami poprawy jakości życia.
Jednak stosowanie tych miar w żaden sposób nie wyjaśniało na przykład niskiej
dzietności w Polsce, która jest istotnie powiązana z poziomem lęku o przyszłość.
Według „The World Factbook” w 2013 r. na kobietę w wieku rozrodczym przy‑
padało w naszym kraju 1,32 dziecka. Był to jeden z najniższych wyników w Euro‑
pie. Do obniżenia lęku o przyszłość nie przyczyniał się mierzony bezwzględnymi
miarami rozwój gospodarczy. Nie była go w stanie obniżyć także modernizacja,
której symbolem miała być nowa infrastruktura — drogi, aquaparki i filharmonie
wspierane przez fundusze unijne. W małym stopniu tenże lęk niwelowała też
nauka Kościoła o „otwartości na życie”.
Klasyczne definicje ubóstwa kładą nacisk przede wszystkim na brak zaspo‑
kojenia podstawowych potrzeb. Katalogi tych potrzeb są zróżnicowane — definicja
ONZ z 1995 r. zalicza do nich m.in. miejsce zamieszkania, dostęp do edukacji
i innych podstawowych usług, a także partycypację w podejmowaniu decyzji. Są
to jednak wszystko miary bezwzględne. Niski stopień zaspokojenia wymienio‑
nych w katalogu ONZ potrzeb nie zawsze musi wiązać się z brakiem szczęścia
czy radości życia. Największy problem pojawia się, gdy brak zaspokojenia owych
podstawowych potrzeb wywołuje lęk o przyszłość, który utrudnia lub wręcz
uniemożliwia normalne funkcjonowanie na co dzień.
Analizując obawę o przyszłość, ekonomiści i socjologowie coraz częściej mó‑
wią o „nowym ubóstwie” lub o „prekariacie”. Brytyjski ekonomista Guy Standing
definiuje prekariat jako grupę pozbawioną podstawowych zabezpieczeń — przede
wszystkim związanych z miejscem pracy, dochodem i reprezentacją (posiadaniem
głosu na rynku pracy). W polskim dyskursie publicznym o prekariacie mówi się
27. 26 WIĘŹ Jesień 2015
Jarema Piekutowski
przede wszystkim w kontekście osób zatrudnionych na tzw. umowy śmieciowe.
Jednak odczucie braku zabezpieczeń tylko w pewnym stopniu zależy od formy
zatrudnienia. Sprowadzenie lęku współczesnych Polaków do formy umowy, na
jaką są zatrudnieni, jest niewystarczające. W ostatnich latach w Polsce poziom
lęku przed przyszłością rośnie. Według Diagnozy społecznej 2013 odsetek Polaków
zadowolonych z perspektyw na przyszłość jest bardzo niski, a od roku 2011 do
2013 dodatkowo spadł znacząco (z 25,4% do 21%) 3. Jednocześnie dwukrotnie
więcej Polaków zadowolonych jest przy tym ze swojej pracy i osiągnięć, a więc
korzenie lęku przed przyszłością są głębsze.
Z pewnością ubóstwo i lęk we współczesnym społeczeństwie dotykają przede
wszystkim ludzi młodych (na co również wskazuje w tekście obok Marek Rym‑
sza). Tak opisuje ich Marek Beylin: „1500 na rękę, dwa języki, bez urlopu, bez
chorobowego, z wałówką od rodziców. Żadni stażyści po dyplomie, sążniste CV,
na karku już trzydziestka” 4. Dochodzi do paradoksalnej sytuacji, w której grupa
rozpoznawana dotąd jako najbardziej odważna de facto jest najbardziej sparali‑
żowana obawami o przyszłość.
Relacje w społeczeństwie lęku
Oddajmy głos Standingowi: „Sprekaryzowany umysł żywi się i napędza stra‑
chem. [...] Alienacja wynika z wiedzy, że to, co się robi, nie służy ani temu,
kto robi, ani nawet celom, które ceni się i szanuje — robi się to po prostu dla
innych, na ich żądanie” 5. Drugi człowiek w społeczeństwie lęku nie jest więc
już podmiotem wzajemności, ale elementem systemu, który wymaga czegoś
od nas, a niedostarczenie tego, czego wymaga, przyczyni się do naszej klęski.
Ów Drugi jest zresztą nieraz zapośredniczony przez media, które kreują wi‑
zerunek „dobrego życia” niedostępny dla większości z nas, co rodzi frustrację
pozbawiającą poczucia godności. Ubóstwo bowiem to nie tylko sytuacja finan‑
sowa, to przede wszystkim poczucie braku własnej godności, wartości i szacunku
ze strony innych.
Brak poczucia własnej godności wiąże się także z brakiem trwałego umiej‑
scowienia we wspólnocie. Godność — wbrew poglądom niektórych współczesnych
psychologów — nie jest czymś, co można stworzyć samemu przez „pozytywne
myślenie”. Pojawia się ona w kontekście Drugiego (rozumianego zgodnie z za‑
sadami filozofii dialogu) i przez Drugiego jest legitymizowana. Jak pisze Marcin
Suskiewicz: „Takiego dowodu [tj. dowodu wartości czyjegoś życia — J. P.] nie ma,
dopóki ktoś inny — a więc nie my sami — nie podkreśli tej wartości swoim czy‑
3 J. Czapiński, T. Panek (red.), Diagnoza społeczna 2013. www.diagnoza.com, s. 229.
4 M. Beylin, Prekariat. Jakoś to znosimy. Jeszcze, „Gazeta Wyborcza”, 20.06.2015.
5 G. Standing, Prekariat. Nowa niebezpieczna klasa, tł. P. Kaczmarski, K. Czarnecki i M. Karolak,
Warszawa 2014 (tekst dostępny: www.praktykateoretyczna.pl, s. 28).
28. 27
NowiubodzywnowejPolsce
Ubóstwo jako lęk
nem” 6. Prekariuszem jest więc nie tylko człowiek niezabezpieczony finansowo, ale
także ten, komu nikt — ani instytucje państwa, ani osoby, z którymi pracuje, ani
nawet najbliżsi, których jest coraz mniej w zatomizowanym społeczeństwie — nie
przekazuje jednego, podstawowego przesłania: „Ty jesteś prawdziwą wartością”.
Prekariuszem jest człowiek samotny wśród bliskich.
Człowiek pozbawiony przesłania
mówiącego o jego wartości żyje w perma‑
nentnej samotności, a takie życie oznacza
ciągły lęk o przyszłość. Ten lęk powo‑
duje dalsze wycofywanie się z kontak‑
tów z otoczeniem, a to z kolei wywołuje
coraz większą atomizację społeczeństwa,
która musi skutkować jeszcze większym
lękiem — i tak zamyka się to błędne koło.
Niepewność co do sygnałów płynących
z otoczenia uwidacznia się w procesie, który można nazwać rozwojem fatalizmu
społecznego. Diagnoza społeczna wskazuje, że w latach 1997—2013 znacząco
wzrósł odsetek Polaków, którzy przypisują odpowiedzialność za swoje życie „in‑
nym ludziom”. O ile w latach 1997—2003 istotny był „fatalizm polityczny” (przy‑
pisywanie odpowiedzialności za własny los władzom), o tyle w ostatnich latach
coraz częściej spoglądamy na innych, aby zniwelować własny lęk, aby uzyskać
potwierdzenie własnego znaczenia. Ubóstwo oznacza także sytuację, w której
jesteśmy zależni od Drugiego, a jednocześnie nie możemy na niego liczyć — naj‑
częściej nie ze względu na jego złą wolę, ale na to, że on sam musi wykorzystać
energię życiową, pozostałą po własnych bojach z codziennością, na uporanie się
z własnym lękiem.
Z założeń leżących u podstaw współczesnego państwa polskiego wynika,
że godne życie jednostki powinny wspierać różnego rodzaju instytucje. Te jed‑
nak — jak wynika z szeregu badań — także zawodzą. Wskazują na to choćby Anna
Giza i Maria Rogaczewska 7. Zaufanie do instytucji publicznych spada z roku na
rok. Niewiele lepiej jest w przypadku organizacji pozarządowych. Polacy są roz‑
czarowani sposobem funkcjonowania instytucji, ich niewydolnością, chaosem,
biurokratycznymi procedurami i hermetycznym językiem. Narasta odczucie
wrogości ze strony instytucji. Autor cytowanego na wstępie tekstu stwierdza:
„Miałem co jeść, miałem w co się ubrać, ale brakowało mi choć grama szacunku
mojego państwa do mnie samego”.
Należy tu zauważyć, że bardzo niewielki odsetek funduszy unijnych rozdy‑
sponowanych w latach 2004—2013 przeznaczony został na gruntowną reformę
instytucji, nie licząc rozbudowy ich infrastruktury oraz informatyzacji. Brakowało
6 M. Suskiewicz, Dramat wzajemności, „Pressje” nr 39 (2014), s. 62.
7 A. Giza, M. Rogaczewska, Coaching obywatelski Polaków — od zniechęcenia do nowej wizji, za:
www.foresightobywatelski.pl.
Prekariuszem jest nie tylko
człowiek niezabezpieczony
finansowo, ale także człowiek
samotny wśród bliskich.
29. 28 WIĘŹ Jesień 2015
Jarema Piekutowski
rozwiązań systemowych, zmian prawnych, ale przede wszystkim zmian mental‑
ności. Powszechna wśród elit wiara w rozwój przez infrastrukturę nie sprawdziła
się — Diagnoza społeczna potwierdza, że zaufanie do instytucji państwa nadal
pozostaje na bardzo niskim poziomie. Niejednokrotnie budzą one lęk, zamiast
go niwelować.
Ubóstwo informacyjne i energetyczne
Aby sformułować pozytywny program, wychodzący naprzeciw problemom ubó‑
stwa i lęku, należy najpierw przede wszystkim przyjrzeć się ich istocie. Dogłębną
analizę lęku przedstawił Antoni Kępiński. O ile według wybitnego polskiego psy‑
chiatry u korzeni lęku jako takiego stoi zdrowa reakcja organizmu na zagrożenie,
o tyle lęk ten przechodzi z czasem w bardziej utrwalone formy. Problemem współ‑
czesnej cywilizacji jest tzw. lęk latentny — obecny cały czas pod powierzchnią zmie‑
niających się, powierzchownych emocji. Ujawnia się on w postaci wewnętrznego
napięcia i niepokoju, które odbierają człowiekowi zdolność do podejmowania
decyzji. Źródłem tego niepokoju jest czas przyszły. Przyszłość jednak nie istnieje,
pojawia się jedynie w postaci niejasnych wyobrażeń. To „nieznane”, „niejasne”,
„nieokreślone” jest tym, czego się boimy. Lęk jest zawsze w ostateczności lękiem
przed śmiercią, lękiem przed utratą samego siebie.
Aby pokonać lęk, konieczny jest czyn, krok do przodu w stronę przyszłości,
której się obawiamy. „Ta zmiana nieznanego w znane, przyszłości w przeszłość,
wymaga wysiłku i odwagi. Nie zawsze człowiekowi jej staje, czasem jest za słaby,
a czasem sytuacja zbyt trudna” 8 — wskazuje Kępiński. Człowiek ubogi jest po‑
zbawiony sił potrzebnych do skonfrontowania się z rzeczywistością i „wniknięcia
w ciemność przyszłości”. Nie może wydostać się z czasu, w którym tkwi. Próbuje
znaleźć wsparcie u innych, których — jak wskazywałem wyżej — coraz częściej
uznaje za odpowiedzialnych lub współodpowiedzialnych za swój los. Wsparcia
tego jednak nie otrzymuje. Tymczasem „warunkiem życia jest nawiązanie kontaktu
z otoczeniem, gdyż bez metabolizmu informacyjnego (wymiany ze środowiskiem)
i energetycznego ustaje wszelkie życie” 9.
W polskich warunkach ubogi ostatecznie nie otrzymuje wsparcia także od
instytucji. W świetle rozważań Kępińskiego ujawnia się szczególnie ważna rola
tych ostatnich. Jeżeli paraliżujący człowieka lęk jest lękiem przed nieznanym
i wynika z niewystarczającego „metabolizmu informacyjnego”, to jasne wydaje
się, że zadaniem instytucji powinno być między innymi rozjaśnienie tego, co
niejasne — przekazanie prostej, konkretnej i jednoznacznej informacji o sytuacji
człowieka i o możliwości zmiany tej sytuacji. Brak tej jasności powoduje dalszy
spadek zaufania do instytucji. Przyczynia się do tego hermetyczny język i chaos
8 A. Kępiński, Lęk, Kraków 2012, s. 13.
9 Tamże, s. 135.
30. 29
NowiubodzywnowejPolsce
Ubóstwo jako lęk
organizacyjny, o których we wspomnianym artykule pisały A. Giza i M. Roga‑
czewska. Prawo do jednoznacznej, jasnej i prawdziwej informacji nie zostało co
prawda wymienione wśród potrzeb podstawowych w definicji ONZ, jednak jej
brak wydaje się istotnym elementem ubóstwa współczesnego człowieka. Zalew
informacji dostępnych w internecie przy jednoczesnych trudnościach z ich selek‑
cją powiększa zakres „ubóstwa informacyjnego”.
Czynnikiem pozwalającym na radzenie sobie z lękiem jest, według Kępiń‑
skiego, vis expectationis (siła przewidywania). To ona pozwala nam wierzyć,
że „jutro będzie też świecić słońce, że będą kursować tramwaje, będą działać
światło elektryczne, wodociągi, kanalizacja itp.” 10. Cechą istotową „nowego ubó‑
stwa” jest znaczące osłabienie vis expectationis. Prekariusz — niezależnie od tego,
jaka jest jego obecna sytuacja finansowa — jest człowiekiem ubogim w nadzieję.
Kluczem do przezwyciężenia lęku i ubóstwa jest kontakt z innymi i otrzymanie
odpowiedniego zasobu informacji i energii — te dwa czynniki konstytuują nadzieję.
Składnikami tej ostatniej jest bowiem wiedza o tym, jakie jest wyjście z trudnej
sytuacji, i siła potrzebna, by z tego wyjścia skorzystać.
Brak energii, poza brakiem informacji, jest kluczowym czynnikiem unie‑
możliwiającym wyjście z błędnego koła ubóstwa i lęku. W ostatnich miesiącach
w mediach pojawiło się wiele głosów osób zdziwionych, że młodzi zrzucają
odpowiedzialność na państwo, nie chcą ze sobą rywalizować. Przedstawiciele
elit zapomnieli jednak, że aby w ogóle wystartować w jakimkolwiek wyścigu, po‑
trzebny jest przynajmniej podstawowy zasób energii. Tymczasem młodzi ludzie
nie mają skąd jej czerpać, a coraz częściej tracą przekonanie o wartości wyścigu,
w którym mieliby uczestniczyć. Guy Standing wskazuje, że w warunkach preka‑
riatu sens traci praca sama w sobie.
Człowiek to nie inwestycja
Czy ubóstwo może mieć dobre strony? Jean Vanier twierdzi, że tak. Wskazuje
on, że ubóstwo staje się „cementem jedności”, gdyż może ono sprawić, że ludzie
zaczną pomagać sobie wzajemnie i dzielić się. Może się tak jednak stać tylko w sy‑
tuacji, kiedy ubóstwo zostanie przyjęte, zaakceptowane. Społeczeństwo oparte
na ciągłym rozwoju i modernizacji nie pozwala na takie podejście — ubodzy są
w nim „brzydką skazą”, dlatego staramy się raczej ich ukryć. Społeczność bez
ubogich, zdaniem Vaniera, zamyka się w sobie i izoluje, co prowadzi ostatecz‑
nie do jej obumierania. Konieczna jest więc wymiana — to, co Kępiński nazywał
„metabolizmem energetycznym i informacyjnym”. Metabolizm ten nie jest jednak
możliwy bez wspólnej przestrzeni spotkań, rozumianej zarówno metaforycznie,
jak i dosłownie — nie ma mowy o wymianie w społeczności żyjącej w zamknię‑
10 Tamże, s. 17.
31. 30 WIĘŹ Jesień 2015
Jarema Piekutowski
tych osiedlach. „Kiedy się bogacimy, ustawiamy wokół siebie bariery, a czasem
umieszczamy złego psa na straży naszej własności” 11 — pisze Vanier.
Ową wymianę energetyczną, przekazywanie energii człowiekowi, który jej
potrzebuje, najprościej można nazwać miłością. Tego też słowa używał Antoni
Kępiński, kiedy mówił o jedynej drodze wyzwolenia z niepokojów i obaw. We
wstępie do Lęku Kępińskiego socjolog Marcin Czerwiński wskazuje, że miłość
nie ogranicza się do stanu uczuć — jest to „energetyczna forma pozytywnego
uczestnictwa w życiu, które wymaga przekroczenia osobniczości — uspołecznienia.
Miłość w sensie nadanym tu temu słowu jest trwałą dyspozycją, odznaczającą się
stale gotowością konstruktywnego udziału” 12. Miłość więc jest przede wszystkim
otwartością na aktywną wzajemność, rozpoczynającą się od słuchania drugiego.
Jej efektem jest wymiana energetyczna między ludźmi, która pozwala osobie ubo‑
giej przezwyciężyć lęk, a to jest już pierwszy krok do wyjścia z ubóstwa.
Czy te teoretyczne rozważania, umiejscowione głównie na poziomie jed‑
nostki, mogą jednak w jakikolwiek sposób przełożyć się na pozytywny program
społeczny? Z pewnością nie można odgórnymi metodami zadekretować miłości,
można jednak stworzyć warunki do rozwoju kultury wzajemności, kultury otwar‑
tej wymiany energetycznej i informacyjnej. Wymaga to wspólnej, dokonującej się
w dialogu pracy wielu osób i organizacji.
Jakie konkretne działania mogłyby sprzyjać temu antylękowemu progra‑
mowi? Pierwszą rekomendacją wydaje się głęboka reforma instytucji państwo‑
wych, która jednak dziś już nie może polegać jedynie na rozbudowie i moder‑
nizacji infrastruktury. Sensem tej reformy powinno być przywrócenie instytucji
obywatelom. Takie działania już się rozpoczęły — następuje rozwój konsultacji
społecznych, metod partycypacyjnych etc. Jednak to nie wystarczy — mechanizmy
te, jak trafnie wskazuje Markus Miessen w Koszmarze partycypacji, mogą być ilu‑
zoryczne i stanowić jedynie legitymizację dla działań władz 13. Zmianę instytucji
należy rozpocząć od wewnątrz, poprzez rewizję stosowanego języka, procedur,
organizacji wewnętrznej i mentalności. Przejrzystość i otwartość instytucji, dziś
ciągle tak często wymuszane przez tzw. organizacje strażnicze (watchdogs), po‑
winny wychodzić z wnętrza samych instytucji — tylko tak umożliwimy właściwy
metabolizm informacyjny, który zniweluje lęk.
Drugą niezwykle ważną kwestią jest stworzenie nowej wizji rozwoju kraju,
odmiennej niż dotychczasowa, która okazała się niewystarczająca. Ta nowa wizja
nie może być oparta na wyścigu, nie może mieć charakteru technokratycznego, nie
może polegać przede wszystkim na rozwoju infrastruktury. W jej centrum stać
powinien człowiek, jego rozwój i jego praca. W perspektywie mijających lat
symptomatyczne pod tym względem wydaje się hasło Programu Operacyjnego
Kapitał Ludzki na lata 2007—2013: „Człowiek — najlepsza inwestycja”. Jeżeli
11 J. Vanier, Wspólnota miejscem radości i przebaczenia, tł. L. Rutowska, Paryż 1985, s. 256.
12 A. Kępiński, Lęk, dz. cyt., s. 6.
13 Por. M. Miessen, Koszmar partycypacji, Warszawa 2013.
32. 31
NowiubodzywnowejPolsce
Ubóstwo jako lęk
człowiek ma być inwestycją, to oznacza, że w efekcie jest on jedynie środkiem
do celu, jakim jest rozwój i wzrost gospodarczy.
Nowa wizja musi być oparta przede wszystkim na tworzeniu warunków
dla vis expectationis, dla zaistnienia nadziei. W tym celu można odwołać się do
ogromnych, a w dużej mierze zapoznanych dziś zasobów — do polskiego do‑
świadczenia solidarności (przez małe i wielkie „S”). Bo tylko solidarność z ubo‑
gimi, będąca praktycznym sposobem realizacji miłości, może spowodować, że
przestaniemy się bać.
Jarema Piekutowski
Jarema Piekutowski — ur. 1978. Socjolog, kierownik projektów badawczych, społecz‑
nych i kulturalnych. Stały współpracownik Centrum Wyzwań Społecznych Uniwersytetu
Warszawskiego, Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej i PSDB. Członek Laboratorium
„Więzi”. Wspólnik przedsiębiorstwa społecznego CRSG sp. z o.o.. Autor fabularyzowa‑
nej biografii Gilberta Keitha Chestertona G. K. Chesterton. Geniusz ortodoksji, za którą
otrzymał wyróżnienie w kategorii literackiej nagrody „Feniks” w 2014 r. Z pochodzenia
szczecinianin, mieszka w Warszawie.
Polecamy
ks.andrzej draguła
Emaus. Tajemnice dnia ósmego
Ks. Andrzej Draguła, znany jako publicysta poruszający się
w obszarze styku sacrum i profanum, autor wielu publikacji
na temat obecności religii w przestrzeni publicznej, w nowej
książce pokazuje się z nieco innej strony. W zbiorze refleksji
o uczniach idących do Emaus jest przede wszystkim wytraw‑
nym teologiem, który zgłębia Pismo, bo chce jak najlepiej zro‑
zumieć, co zmartwychwstały Chrystus mówi nam przez karty
Biblii. Wnikliwie analizuje nie tylko sam tekst, ale także jego
kulturowe echa, które przez minione stulecia pobrzmiewały
w dziełach malarzy czy pisarzy.
216 s., cena 35,00 zł
w naszej księgarni internetowej 20% taniej!
tel./fax (22) 828 18 08 www.wiez.pl
33. 32 WIĘŹ Jesień 2015
Ewa Kiedio
Inna Warszawa
Miała męża i syna. Teraz nie ma. Miała mieszkanie. Teraz... Kiedy syn zginął
w wypadku, mąż zaczął grać. Przegrywał. Grał dalej. Hazard go pożerał. Próbował
zapomnieć, zagłuszyć. Wynosił z domu rzeczy, zastawiał, sprzedawał, przegrywał.
W końcu... Na stole znalazła kartkę: „Kiedy to czytasz, ja już nie żyję. Powiesiłem
się. To mieszkanie nie jest teraz nasze, przegrałem je”. Do Warszawy przyje‑
chała szukać pracy — w ciemno, bez punktu zaczepienia. Jej historię Wspólnota
Sant’Egidio poznała przy okazji rozdawania jedzenia na tzw. patelni — placyku
przy wyjściu ze stacji metra Centrum. Co tydzień w czwartkowy wieczór tutaj
oraz w pobliżu galerii handlowej Złote Tarasy gromadzi się około stu bezdom‑
nych — by dostać kanapkę i herbatę, a może bardziej, by porozmawiać i zostać
wysłuchanym. Jak mocno podkreślają członkowie wspólnoty, założonej w Rzymie
w 1968 r., a w Warszawie działającej od 2008 r., kanapka jest tylko początkiem
spotkania. Tak naprawdę chodzi głównie o budowanie relacji.
Historie są różne. Darek ma trzydzieści lat, z tego połowę spędził w wię‑
zieniu. Żona nie okazała się tak cierpliwa jak Penelopa. Nie miał do czego wró‑
cić. Tomek służył jako żołnierz w Afganistanie. Nie, na pewno nie może o sobie
powiedzieć: „Nikogo nie zabiłem”. Po tym wszystkim nie potrafi się odnaleźć
w polskiej rzeczywistości.
Pani Janeczka przerwała studiowanie medycyny, by zająć się cierpiącą po
wylewie matką. — Nie mogłam patrzeć, jak obchodzi się z nią pielęgniarka —
wspomina. Opieka była potrzebna przez wiele lat, w tym czasie udawało się
podjąć tylko prace dorywcze. Kolejne nieszczęście: z pożaru mieszkania wyszła
z ciężkimi obrażeniami nogi. Lokal zastępczy przydzielono na Pradze, uciekła
z niego z krzykiem. Ma sześćdziesiąt lat. Mieszka kątem u znajomej.
Ktoś rozwiódł się z żoną i zostawił jej mieszkanie. Ktoś wrócił z delegacji
i zastał zmienione zamki w drzwiach. Ktoś tłumaczy, że po kanapkę przyszedł
tylko dlatego, że pisze książkę. Poza tym swoje obrazy sprzedaje w Ameryce za
setki milionów dolarów. Opowieści mniej i bardziej wiarygodne.
34. 33
NowiubodzywnowejPolsce
Inna Warszawa
— Za bezdomnością zawsze stoi jakaś tragedia, konflikt rodzinny, utrata
pracy, coś, co prowadzi do depresji. Wśród ludzi funkcjonuje skojarzenie: bez‑
domny, bo alkoholik. Tymczasem alkohol często bywa skutkiem, a nie przyczyną
bezdomności. Usłyszałam kiedyś: „Spróbuj zasnąć na trzeźwo na klatce scho‑
dowej” — mówi Magdalena Wolnik, odpowiedzialna za warszawską Wspólnotę
Sant’Egidio, dziennikarka i autorka filmów dokumentalnych.
— Bezdomnością w sposób szczególny zagrożone są osoby, które pozostają
poza zasięgiem tzw. efektywnych więzi społecznych — dodaje Misza Tomaszewski,
redaktor magazynu „Kontakt”, związany z Sant’Egidio od dwóch lat. — Chodzi
o to, czy gdybyśmy stracili dach nad głową, mielibyśmy rodzinę lub przyjaciół,
u których możemy zamieszkać, zanim staniemy na nogi. Osoby, które z dnia
na dzień znalazły się na bruku, prawdopodobnie kogoś takiego nie miały. Wy‑
starczy wtedy jedna iskra, na przykład rozpad związku czy utrata pracy, by wy‑
lądować na ulicy. Te sytuacje w jakiejś mierze daje się przewidzieć i można by
im przeciwdziałać. Wyprowadzenie człowieka z bezdomności to niezmiernie
skomplikowany proces, dlatego tak ważna jest prewencja. Niestety, z tym nie jest
w Polsce najlepiej.
Skierowanie pani ma?
— To nie jest potok żalu — podkreśla Agnieszka Nosowska, opowiadając
o swoich rozmowach z bezdomnymi poznanymi dzięki spotkaniom Sant’Egi‑
dio. — Zwykle nie zaczynają od uskarżania się na swoje kłopoty. Najpierw mówią:
„U mnie w porządku”, zamieniamy kilka słów o pogodzie. Żartują, opowiadają
o dobrych policjantach, którzy zafundowali kebab, o dozorcy, który wpuścił na
klatkę i poczęstował herbatą. O problemach powiedzą, jak się podrąży głębiej.
Są rozbabrane rany i odmrożenia, groźba amputowania nogi, w której za‑
gnieździły się robaki. Kogoś znowu bez powodu spisywała policja. Ochrona na
dworcu potraktowała gazem łzawiącym — bez żadnej winy. Grupa wyrostków
pobiła dla zabawy. Ubrania są całkiem zniszczone, bo dla żartu oblano je farbą.
Czy to prawda? Czy nie można by interweniować? Wspólnota podejmuje kroki
w tej sprawie, ale jest to trudne — wszystko działo się bez nadzoru kamer.
Zimą temat pogody przestaje być grzecznościowym zagajeniem rozmowy,
urasta w jej przeraźliwe centrum, nieznośny konkret. Padają pytania: „Kto po‑
trzebuje ciepłego ubrania?”, „Komu można pomóc przez zakup piecyka?”. Trwa
rozdawanie czapek, szalików, kurtek. Jest siedemnaście stopni na minusie, ludzie
z Sant’Egidio przestępują z nogi na nogę, czując ból kostniejących palców. Są
tutaj z bezdomnymi zaledwie godzinę, a i to ciało znosi z trudem. Patrzą w oczy
tych, którzy na śniegu, mrozie i wietrze zostają na resztę wieczoru, noc, poranek
i dalej w rozciągający się w nieskończoność czas. Plany są takie, żeby zaszyć się
gdzieś na dworcu, dostać na klatkę schodową, jeździć całą noc autobusem, zna‑
leźć pustostan. Co z tego się uda, czy tym razem nie przegonią — nie wiadomo.
35. 34 WIĘŹ Jesień 2015
Ewa Kiedio
Imiona zmarłych bezdomnych, m.in. ofiar mrozu, odczytywane są na Mszy or‑
ganizowanej przez Wspólnotę Sant’Egidio pod koniec zimy. Co roku do tej listy
trzeba dopisać kolejne osoby.
Mazowiecki Urząd Wojewódzki zamieszcza na swojej stronie dane doty‑
czące pomocy dla bezdomnych. Podczas ostatniej zimy przygotowano dla nich
w Warszawie 1462 miejsca w 28 placówkach (noclegowniach i schroniskach).
Rzut oka na rubrykę „podmiot prowadzący” pozwala stwierdzić, że dominują
tam stowarzyszenia, fundacje, zgromadzenia zakonne, diecezjalne oddziały Ca‑
ritasu. — To normalne, że dużą część pracy wykonują jednostki trzeciego sek‑
tora, ale pytanie, na ile państwo sprzyja ich działaniom — mówi Magdalena
Wolnik. Niektórym rozstrzygnięciom członkowie wspólnoty przyglądają się
z niepokojem.
Od lat osoby zajmujące się wspieraniem bezdomnych zwracają uwagę na
problem rejonizacji — o otrzymaniu pomocy w danej gminie decyduje to, czy
miejsce ostatniego zameldowania na pobyt stały znajdowało się na jej terenie.
Bezdomni ściągający do Warszawy w nadziei, że w dużym mieście łatwiej będzie
przeżyć, w świetle tej zasady powinni wracać w swoje strony.
Oskar Górzyński, dziennikarz związany ze Wspólnotą Sant’Egidio, inny
pomysł władz — konieczność posiadania skierowania do schroniska — skwitował
w swoim artykule stwierdzeniem: „Warszawa walczy z bezdomnością. A wła‑
Wigilia z Ubogimi organizowana co roku
przez Wspólnotę Sant’Egidio. Fot. Marcin Kiedio
36. 35
NowiubodzywnowejPolsce
Inna Warszawa
ściwie z bezdomnymi”. Konsekwencje tego rozwiązania w sarkastycznym tonie
opisywała na swoim blogu s. Małgorzata Chmielewska, przełożona Wspólnoty
Chleb Życia: „Wyobraźcie sobie, kochani: do naszego schroniska przyczołguje
się wieczorem zmarznięta, bezdomna kobieta, chora psychicznie. A ja otwieram
drzwi i pytam: skierowanie pani ma? Nie, to sorry, ale proszę najpierw pójść po
skierowanie do pomocy społecznej. A gdzie będę spała? Sorry, znowu, ale co
mnie to obchodzi? Bez skierowania pani tu nie ma wstępu. A tam: dowód pro‑
szę, pesel... Nie ma pani, cóż, trzeba najpierw wyrobić dowód. O ile oczywiście
bezdomna w ogóle uda się do stosownego urzędu i potrafi powiedzieć, jak się
nazywa. A jak wyrobić dowód, jeśli nie ma się gdzie mieszkać, wymyć i pienię‑
dzy? I nie potrafi wypełnić rubryk?”.
W związku z projektem zmian w ustawie o pomocy społecznej w czerwcu
tego roku Ogólnopolska Federacja na rzecz Rozwiązywania Problemu Bezdomno‑
ści, zrzeszająca największe polskie organizacje zajmujące się bezdomnością, wy‑
stosowała list do posłów na sejm RP. Wypunktowano te artykuły, które w nowym
brzmieniu budzą niepokój. Według zmienionej ustawy umieszczenie potrzebują‑
cego w ogrzewalni (pomieszczeniu gwarantującym jedynie miejsca siedzące, gdzie
na osobę przysługują 2 m2) wypełniałoby obowiązek zapewnienia mu schronienia.
Możliwa byłaby więc także eksmisja do ogrzewalni. Kolejnym problematycznym
zapisem był według autorów listu ten mówiący, że „w noclegowni i schronisku
nie mogą przebywać osoby będące pod wpływem alkoholu lub substancji psy‑
choaktywnych”. Zastosowanie tak kategorycznej zasady mogłoby w okresie zimo‑
wym zakończyć się dla wielu bezdomnych śmiercią z wychłodzenia organizmu.
Sprzeciw Federacji obudził także m.in. punkt dotyczący finansowania ośrodków.
Pojawiła się obawa, że w pokrętnie sformułowanym artykule ustawy chodzi
o brak konieczności zwrotu kosztów poniesionych przez organizacje prowadzące
ogrzewalnie i noclegownie. Doprowadziłoby to szybko do likwidacji tych miejsc. —
O poziomie społecznej świadomości i społecznej wrażliwości klasy politycznej,
a raczej braku jednego i drugiego, wiele mówi deklaracja urzędującej prezydent
Warszawy — podsumowuje Misza Tomaszewski. — Przed wyborami samorządo‑
wymi w 2014 roku napisała ona, że „w Warszawie udało się niemal całkowicie roz‑
wiązać problem zaopiekowania się osobami bezdomnymi”. I co tu komentować?
Noc ze świądem
W zaśnieżonym parku pod drzewem rozłożony masywny kształt. Człowiek, nie
człowiek? Żyje, nie żyje? — zastanawiają się ludzie na pobliskim przystanku
tramwajowym. Straż miejska znowu musi przyjechać na wezwanie. — Strażnicy
mówili mi kilka razy, żebym znalazł sobie pustostan albo chociaż przeniósł się
w głąb parku, bo ludzie ciągle dzwonią — opowiada pan Henryk. — Mowy nie
ma! Żebym dostał po głowie? Nawet tutaj, obok ulicy, podbiegli kiedyś do mnie
tacy po kilkanaście lat i krzyczą: „Bij dziada!”.
37. 36 WIĘŹ Jesień 2015
Ewa Kiedio
Pan Henryk śpi w parku w dzień, bo cieplej. Nocą, kiedy temperatura spada
jeszcze bardziej poniżej zera, jedzie na dworzec, wędruje po mieście. Na pobyt
w schronisku decyduje się dopiero następnej zimy. — Ale na jedną noc im pry‑
snąłem — śmieje się. — Chciałem znowu pospać pod chmurką.
— W schroniskach trzeba podporządkować się pewnym zasadom, np. wrócić
o wyznaczonej porze. Dla bezdomnych często jest to bardzo trudne. Odczuwają to
jako utratę wolności, jedynego, co im zostało — mówi Anna Matlak z Sant’Egidio.
Liczbę bezdomnych w Warszawie szacuje się na ok. 2000 osób, jednak według
niektórych specjalistów jest ona znacznie wyższa. Zimą miejsca w schroniskach
i noclegowniach błyskawicznie się zapełniają. Pozostają te, które cieszą się nie
najlepszą sławą. — Część bezdomnych boi się z nich korzystać. Opowiadają o kra‑
dzieżach, wszach i agresji ze strony innych przebywających tam osób — mówi
Magdalena Wolnik. Nie jest to kwestia ich wybujałej wyobraźni. Paweł Aksa‑
mit, autor akcji „Projekt bezdomny”, który przez dwa tygodnie udawał osobę
bezdomną i korzystał z tych placówek, już po pierwszej nocy w noclegowni
zgłosił się do Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej ze świądem i pogryziony
przez robaki. — Aby zachować poczucie własnej godności, wiele osób woli spać
na klatce czy jeździć całą noc autobusem, niż pójść do noclegowni — dodaje
Magdalena Wolnik. — Nie każdy też jest w stanie wytrzymać pobyt w wielkim
skupisku osób. W niektórych noclegowniach bywa ich jednocześnie trzysta. Dla
człowieka zaburzonego psychicznie, dotkniętego lękami, jest to zupełnie nie
do przeskoczenia.
Nie ma kotów w kanałach
— Pamiętam, jak nocą w styczniu szliśmy przez lasek na Żeraniu. Gdzieś
w ciemności świeciło duże ognisko. W pięć minut z ruchliwego skrzyżowania
przeniosłem się w wymiar archaiczny. Samotny człowiek przy ogniu — opowiada
Radosław Skrzypczyk, malarz związany z Sant’Egidio. Wspólnota odwiedza
siedlisko bezdomnych na Żeraniu od 2010 roku. — Zaczęło się od tego, że za‑
przyjaźniona z nami bezdomna Gosia zaprosiła nas do kanałów — wspomina
Magdalena Wolnik. — Odkrywaliśmy Warszawę, jakiej nie znaliśmy. Mieli tam
swoje posłania, uzbierane rzeczy, zimą było ciepło i sucho. Niestety, włazy do
kanałów zostały zamknięte. Kiedy zapadła ta decyzja, więcej pisano o tym, że
nie będą tam mogły spać koty...
Pozbawieni miejsca w kanałach, bezdomni stworzyli w pobliżu swój obóz.
Domek? Lepianka? Szałas? Żadne z tych słów nie pasuje do konstrukcji, które
zdają się łączyć w sobie wszystkie istniejące kolory, materiały i kształty. Kawa‑
łek namiotu, kilka desek, coś metalowego... Całość podszyta fantazją, ale także
wiatrem, zimnem i lodem. Wspólnota zaplanowała zakup przyczepy, która mo‑
głaby posłużyć jako cieplejsze i bardziej suche schronienie. Pieniądze na to się
znalazły, pojawił się jednak inny problem. — Długo szukaliśmy miejsca, w którym
38. 37
NowiubodzywnowejPolsce
Inna Warszawa
można postawić taką przyczepę, ale udało się i dziś widzimy, że było to najlep‑
sze możliwe wyjście, by Zbyszek, który w przyczepie mieszka, mógł stanąć na
nogi — relacjonuje tę historię Magdalena Wolnik. — Zauważyłam, że często wobec
problemu bezdomności pojawia się myślenie: „państwo powinno się tym zająć”.
Ale to zadanie dla całego społeczeństwa, każdy z nas powinien reagować, nie
zwalniać się z odpowiedzialności.
— Bezdomni mają inne myślenie o przestrzeni. Nie boją się podążać niewy‑
deptanymi szlakami — zauważa Radosław Skrzypczyk. — Pamiętam spotkanie
z naszymi bezdomnymi przyjaciółmi pod McDonaldem na Żeraniu. Rozgościliśmy
się na trawniku. Obok dwie wielkie korporacje: McDonald’s i BP, ukierunkowane
na celowość, skuteczność, kontrolę. Nieustający przepływ klientów. Zastanawia‑
łem się, czy ktoś kiedyś zrobił sobie tutaj piknik. W sumie jest to biedny trawnik
wciśnięty między parking a brudny chodnik, ale miałem wrażenie, że odzyskali‑
śmy tę przestrzeń. Czułem na plecach wzrok ludzi z samochodów, którzy dwa
metry od nas w zamknięciu przeżuwają hamburgera.
Babki z piasku
Policja zadzwoniła krótko po Wigilii dla Ubogich, którą Sant’Egidio organizuje
co roku. Tym razem pani Klaudia się na niej nie pojawiła. Kilka zaprzyjaźnionych
z nią osób ze wspólnoty próbowało ją odwiedzić tam, gdzie mieszkała — w domku
letniskowym. Miejsce w sam raz na zimę: bez ogrzewania, przewiewne... Urzą‑
dzeń sanitarnych tam nie widziano, za to szczury owszem. Nie otworzyła drzwi.
Może gdyby wtedy weszli, mogliby jej pomóc?
Do Jacka Łosia z Sant’Egidio policja zwróciła się w sprawie zidentyfikowania
zwłok — był jedną z dziesięciu osób, których numery pani Klaudia miała zapisane
w telefonie. Prawdopodobnie przyczyną jej śmierci był zły stan zdrowia. W czasie
gdy policja i prokuratura prowadziły dochodzenie w tej sprawie i usiłowały ustalić
tożsamość kobiety, pogrzeb nie był możliwy. Ciało leżało w chłodni przez trzy
miesiące. — Podsuwałem policji informacje, jak dotrzeć do bliskich pani Klaudii,
ale wydaje mi się, że nie zostały one wykorzystane. Myślę, że gdyby nie była ona
osobą bezdomną, nie mogłoby to trwać tak długo — przypuszcza Jacek Łoś.
Podobno pochodziła z arystokratycznej, kresowej rodziny. Studia na SGPiS
(dziś SGH) szły jej tak dobrze, że na przełomie lat 70. i 80. pojechała na stypen‑
dium do Niemiec. Mówi się, że w niewielkim odstępie czasu spotkały ją dwie
tragedie: zmarła jej matka, a mąż porwał syna za granicę. W tym punkcie historia
zapada się w mrok.
Wspólnota poznała ją przy rozdawaniu kanapek jako starszą kobietę z wiel‑
kim kokiem upiętym pod chustką. Taka właśnie spoglądała z niesionego za
trumną portretu, który namalował Radosław Skrzypczyk. Choć policja ostatecznie
nie ustaliła tożsamości kobiety, na tabliczce nagrobnej oprócz oznaczenia NN
i numeru identyfikacyjnego udało się w cudzysłowie dodać nazwisko, pod któ‑
39. 38 WIĘŹ Jesień 2015
Ewa Kiedio
rym znała ją wspólnota. — Bezdomni umierają anonimowo: bez nazwiska i bez
twarzy. Nawet jeśli mają znajomych, nikt nie odszukuje ich, by poinformować
o pogrzebie. Przy trumnie są tylko grabarze. Chcieliśmy zrobić wszystko, żeby
było inaczej — mówi Anna Matlak.
Aby przyjechać na pogrzeb razem ze swoimi przyjaciółmi bezdomnymi,
wspólnota wynajęła autobus. Razem modlili się podczas Mszy i razem szli za
trumną. Jeden z grabarzy nie ukrywał zdziwienia. Pierwszy raz widział sześćdzie‑
siąt osób na pogrzebie bezdomnej. — Jesteście rodziną? — dopytywał. Odpowie‑
dzieli: Właściwie tak. — Byliśmy w tej samej sytuacji: ludzie, którzy przyjechali
pożegnać się ze znajomą — dzieli się swoimi odczuciami Agnieszka Nosowska. —
Zobaczyłam inne oblicze miasta, biedacmentarz, krzyże wbite w rozwiewane
przez wiatr kopczyki. Segregacja jest wyraźna. W jednej części piękne pomniki,
w innej kwatera z tymi babkami z piasku, wypchnięta najdalej jak się da.
Od tyłu tkanki miejskiej
Na nowych wiatach przystankowych montowanych na ulicach Warszawy pojawiły
się skośnie przykręcone krótkie ławeczki. Część warszawiaków zaczęła narzekać
na niewygodę, nie brakowało jednak też aplauzu. „Przynajmniej menele nie będą
tam spały” — komentowali internauci. W takim właśnie celu stosuje się skośne
ławki na Zachodzie. Pomysł dotarł już wcześniej do Polski — zastosowano go
na przystankach przy dworcu w Szczecinie. Takie rozwiązania są według Miszy
Tomaszewskiego zupełnie nie do przyjęcia: — Zamiast przeciwdziałać bezdom‑
ności, stosuje się mechanizmy wypychania bezdomnych z przestrzeni publicznej,
usuwania ich z pola widzenia.
— Spotkałam się kiedyś z opinią, że nie powinniśmy rozdawać kanapek
przy stacji metra Centrum, bo to zbyt reprezentacyjne miejsce, pełne turystów —
opowiada Agnieszka Nosowska. — Tymczasem okolice Pałacu Kultury są natu‑
ralnym środowiskiem bezdomnych. Licząc na pomoc, przychodzą tam, gdzie jest
wielu ludzi, czyli właśnie do centrum. Tutaj doskonale widać tę drugą, wstydliwą
stronę tkanki miejskiej. Nie da się jej tak łatwo odseparować jak kwaterę NN
na cmentarzu.
Misza Tomaszewski podkreśla, że bezdomni nie są jednolitym środowi‑
skiem. Wśród ludzi przychodzących w czwartki na kanapki, herbatę i godzinę
rozmowy jest wiele osób, których nikt nie wziąłby za dotknięte problemem bez‑
domności. Zdarza się, że narzekają na bezdomnych, którzy przestali o siebie
dbać, od których czuć pot, mocz i ekskrementy. — Toczą indywidualną batalię
o najdrobniejsze przejawy „normalności” — mówi Misza Tomaszewski. — Słysza‑
łem kiedyś w autobusie, jak dwie kobiety rozmawiały o bezdomnym, który gdzieś
się „zagnieździł”, którego trzeba było „wykurzyć”. Jak zwierzę. Słowa, których
używały, demaskowały sposób, w jaki obie kobiety postrzegały tego człowieka.
Używanie takiego języka to pierwszy krok do dehumanizacji, która otwiera drogę
40. 39
NowiubodzywnowejPolsce
Inna Warszawa
do innych form przemocy. Stereotypy zaś łatwo stają się autostereotypami, lu‑
dzie dotknięci bezdomnością sami zaczynają tak o sobie myśleć i sami zaczynają
się wykluczać.
Jeden ze stereotypów dotyczy tego, że bezdomni nie chcą pracować. Jak
zauważa Anna Matlak, często takie ich nastawienie to efekt tego, że zostali oszu‑
kani: pracowali na czarno i nie otrzymali wynagrodzenia. — Potęguje się wtedy
gorycz i niewiara w to, że można się podnieść — podkreśla. — Zdarza się też, że
ktoś podejmuje pracę, ale ponieważ nie ma miejsca, gdzie mógłby się porządnie
wyspać, wkrótce nie starcza mu na nią sił. Są też osoby starsze i chore fizycznie
czy psychicznie, które nie są w stanie pracować.
— Pierwszą osobą bezdomną, z którą rozmawiałam na spotkaniach
Sant’Egidio, był pan Tomek. Zrobił mi cały wykład o etyce pracy, o tym, jak jest
ona dla człowieka ważna — wspomina Agnieszka Nosowska. Kilka tygodni po
tej rozmowie pojawił się rozpromieniony na modlitwie organizowanej przez
wspólnotę. Z kieszeni wysypał na rękę monety. Dostał pracę przy wyburzaniu
budynku. — Czuję się wolny, mogę kupić to, co jest mi potrzebne. Teraz to się
już chyba wszystko naprostuje — mówił. Niedługo znów pojawił się w kolejce po
herbatę i kanapkę. Za kolejne tygodnie pracy nie otrzymał pieniędzy.
*
— Jezus płakał nad Jerozolimą. Czy my potrafimy tak patrzeć na nasze mia‑
sto? — mówiła Magdalena Wolnik podczas rekolekcji Wspólnoty Sant’Egidio. —
Bóg żyje w mieście, nawet jeśli miasto Go nie rozpoznaje. W sposób szczególny
jest obecny po ciemnej stronie miasta, w jego dramatach, na ulicach, placach
i w mrocznych zaułkach. Jest tam obecny, choć wydaje się nieobecny. Potrzeba
nam modlitwy z uważnością na to, co dzieje się w mieście.
Ewa Kiedio
Imiona niektórych osób bezdomnych zostały zmienione.
Ewa Kiedio — redaktor w Wydawnictwie „Więź”, współzałożycielka magazynu „Dywiz.
Pismo katolaickie”. Autorka książki Osobliwe skutki małżeństwa. Publikowała m.in. w „Ty‑
godniku Powszechnym”, „W Drodze” i „Kontakcie”. Od 2013 r. należy do Wspólnoty
Sant’Egidio.