1. Kwantologia stosowana – kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 8.1 – Abstrakcje to ja.
Cały nasz świat płynie i odpływa - a my razem z nim; przecież nawet
nie ma się czego przytrzymać.
Rzeczywistość to zmiana. Tak po prostu i bez dwu zdań.
Można, i nawet trzeba, popatrywać na okolicę jako na fakt, stałość i
grunt-opokę, która tylko niekiedy osuwa się spod nóg (lub wibruje w
paroksyzmach jakoś geologicznych) – ale w ujęciu głębokim, takim już
podbudowanym filozoficznym namysłem, to zmiana, czyli proces w toku
zachodzenia. Nigdy stałość.
To przemieszczanie się z nieskończoności w nieskończoność i poprzez
wieczność jednorodnych elementów - kwantów czegoś. Lokalnie zapętli
się to w strukturę, pokaże swoją fizyczną i chwilową twarz, jednak
logicznie to zmiana. I płaszczyzna. Wieczny ruch w bezkresie, który
tworzy płaszczyznę.
Jednak, co się w takiej płaszczyźnie pokaże, co oraz jak wyróżnię w
ciągłym procesie - to zależy ode mnie.
Czyli obserwatora zmiany oraz zarazem jej uczestnika.
To mój czyn, to mój zakres możliwości (zmysłowych i technicznych) z
jednorodnego tła wyodrębnia, wyróżnia (wydobywa) konkret - i nadaje
mu postać; to moje wydzielenie w płaszczyźnie tworzy regułę zmiany
i stwarza fakt.
Zmiana się toczy – toczy się w tempie maksymalnym, ale jak się toczy
- o tym decyduję ja. Tylko ja.
Niczego ani nigdzie stałego, to zmiana. Tylko-i-wyłącznie zmiana. I
abstrakcja, pojęcie – uogólnienie. I zawsze złożenie, i zawsze suma
(summa) jednostek.
Świat - to, co mam za świat - to abstrakcja, postrzegany konkret to
abstrakcja.
Ale i ja, obywatel świata, to również abstrakcja. Ja to abstrakcja.
Abstrakcjonistą ci ja.
Niby, przyznacie, sprawa prosta i z tych najprostszych...
Ot, spojrzy w okolicę bliską albo i dalszą osobnik osobiście - niby
dojrzy to, tamto i różne - niby nawet takie coś zmysłowo pomaca na
okoliczność pewności istnienia (swojego i owego czegoś - i że w tym
swoim otoczeniu to faktem faktycznym rejestruje) – ale problem jest.
Taki, widzicie, poważny.
Przecie jak już to tak ponazywa i ponumeruje, jak to tak w przeróżne
konstelacje gwiezdne czy pierwiastkowo-materialno-promieniste sobie
zestawi - to się pilniej zaczyna takim czymś zajmować, zewnętrznemu
światu i jego regule w głębinie skrytej zaczyna się przyglądać. Bo
przecież w tym zebranym zestawieniu elementowym, w tej chaosem i
2. pozornie bezładem się pokazującej rzeczywistości ład wyczuwa - jaką
tam głębszą myśl konstrukcyjną postuluje - nawet o sprawstwie jakim
tam i gdzieś przebąkuje pokątnie, albo i głośno.
I generalnie wyjdzie mu wówczas, a to dziwne jest wielce, że on ci
tego nie widzi tak prawdą prawdziwą - że to wszystko płynące a też
zmienne - i że złudne. I choć policzalne regułą, więc przewidywalne,
to jednak złudne.
Tylko gdzie ta reguła jest – i jaka ona jest? Pyta i pyta, i się w
dzień (i w nocy) nad tym zastanawia. Długo się zastanawia.
Na początek, sami wiecie, to człeczyna zerka w górę...
Gwiazdę sobie wypatrzy, w zbiór jaki ułoży, ponazywa - i jest radość
ogólna.
Czyli po kres kosmos-wszechświat rozpozna.
Ech!
Dalej człek spojrzy w głębinę...
I tu sobie czas oraz przestrzeń po detalu szczegółami nieoznaczonymi
opisze. I nawet ów "czas" i takoż "przestrzeń" wzajemnie powiąże, w
jedność funkcjonalną i "czasoprzestrzenną" splatając połączy. A to
wszystko wzorami skomplikowanymi uzasadni.
I jest radość.
Choć tak z nutką statystycznej niepewności ona sobie jest - na takim
podstawowym świata poziomie wszystko zdaje się losowością rządzone i
po całości nieprzeniknione.
Niby coś jest - niby poznane i wiadome - a jednak skryte - ciemne -
nieoznaczone...
Ech!
Jednak przychodzi taka chwila dziejowa, kiedy to obywatel świata sam
siebie dostrzega i wyróżnia ze środowiska w szczególnym istnieniu.
I to nie przypadek, że to się późno w dziejach dzieje – że wszystko
wokół już obmacane, nazwane, wyróżnione – i że dopiero na ostatnim
okrążeniu byt sam siebie w tła wydobywa, swoje istnienie za ważne i
centralne uznaje - i je badać zaczyna.
I taka kolejność poznawania świata to nie żaden przypadek - okazuje
się koniecznością.
Bo czy odnosi się to do prywatnego definiowania rzeczywistości (od
kołyski), czy zbiorowego wysiłku sczytywania własności i zależności
świata (od planetarnej kołyski), ten proces biegnie od zewnętrznego
zakresu - do wnętrza poznającego. Od "kosmologii" do "ja".
Rozum wyróżnia i rozpoznaje w pierwszej kolejności tło, na którym i
wobec którego może umieścić siebie - i dopiero w takim odniesieniu
sam siebie może poznać.
Żeby stwierdzić, że jestem, muszę wiedzieć, że jest coś poza mną.
I to dlatego rozum-umysł rozpoczyna od rozważań o naturze świata i
formułuje wnioski o wszystkim. Bo jest to okres, w którym następuje
wyodrębnienie zjawisk regularnych - i wielkich, łatwo zauważalnych.
Nie ma szczegółów, one pojawiają się dużo później.
3. Dlaczego? - Przecież łatwiej dojrzeć gwiazdę i pomimo jej pozornego
bezruchu ustalić zmianę orbity, natomiast przekształcenia komórki w
ciele zdecydowanie trudniej.
Żeby zarejestrować zmienność pozornie nieruchomego nieboskłonu mam
zmysły i ich funkcjonalne, cielesne (genetyczne) oprogramowanie - i
to wystarczy. Żeby zanotować zmienność elementu mojego istnienia -
żeby odnotować fakt komórkowy ciała i jego przekształcenia, do tego
potrzebuję zewnętrznego wobec mnie i wielce rozbudowanego przyrządu,
którego muszę się dopiero dopracować.
Wyłaniając się z tła - i budując się jako jednostka - zakreślam swoim
działaniem w otoczeniu kręgi, których stanowię centrum. To z tego
wyróżnionego punktu mogę zdefiniować rzeczywistość.
O ile do tego momentu proces poznawania zbiegał się "w punkt", czyli
w moje "ja" - to od tej chwili, kiedy już wiem, że jestem i jest owo
ja - od tego momentu następuje odwrócenie kierunku badań i ewolucja
poznania biegnie od punktu w dal.
I teraz to "ja" jest(em) punktem odniesienia.
Jest takie powiedzenie, że "człowiek składa się z wody i marzeń" -
cóż, prawda.
A wszystko to abstrakcje. Cielesna, fizyczna podstawa to nośnik dla
pojęć (w niej i na niej owe symbole się budują) - ale zarazem nośnik
i pojęcia to abstrakcje.
W pierwszym przypadku owe "abstrakcje" są wyrażone w języku fizyki i
biologii, nadpisane kodem genetycznym - a w drugim kodem kultury, na
przykład literkami. Zasada ta sama, tylko artykulacja, sposób wymowy
i głoszenia przebiega odmiennie.
Że na co dzień dla mnie to znaki i pojęcia są pierwsze, że fizykę
(jej reguły) poznaję wtórnie, po opanowaniu alfabetu? Prawda. Kiedy
korzystam z domu, czy podobnego w znaczeniu lokum, nie zastanawiam
się, że jest zbudowany z cegieł (i że ja się zbudowałem) - korzystam
i muszę z tego korzystać. A refleksja przychodzi później.
Korzystam z nadbudowy - baza jest w cieniu i wydaje się nieistotna.
Chyba, że zacznie się kruszyć...
I właśnie - to abstrakcje, stosowane na co dzień i od święta - takie
coś staje się w tej chwili tematem centralnym, to przede wszystkim
do nich muszę się odnosić.
Przecież tak zanotowana treść odnosząca się do świata - to "ja". I
każdy mój krok to abstrakcje - każda myśl to abstrakcja. Zbiorowość
tych abstrakcji - to ja. Tylko ja.
Ciało to fundament, który unosi istnienie w zakres nadprogowy - ale
"ja" to zawartość mojego umysłu.
I więcej. Nie ma świata na zewnątrz.
To, co uznaję za świat, to jest wyłącznie i zawsze - i tylko we mnie.
Gdzieś obok - ale i we mnie - jest tylko zmiana w toku zachodzenia.
Ale to, jak ta zmiana przebiega oraz jak się prezentuje - to jest we
mnie; jaki rytm nią rządzi i co z tego chwilowo się tworzy - to jest
we mnie i dla mnie. I zawsze jako abstrakcja.
4. To ja i moja zdolność obserwacji i "produkowania" pojęć odnoszących
się do otoczenia – to jest warunkiem istnienia czegokolwiek - poza
mną i moimi abstrakcjami nie ma nic więcej.
Świat to ja. To ja powołuję świat do istnienia w każdym działaniu,
to zbiór moich pojęć go wyznacza i tworzy.
Moje abstrakcje to mój świat. I niczego poza nimi nie ma.
Niby w otoczeniu coś wyróżniam, niby dzielę na fakt i otoczenie -
ale po prawdzie to zawsze pochodna mojego działania, więc zdolności
do wyróżniania elementów i posiadanych zasobów.
To ja wyznaczam linie graniczne, ustalam, że w tym miejscu kończy
się badany fakt - że dalsze już się nie liczy w analizie. Ja dzielę
Fizycznie jednolity proces na części - to ja porządkuję ten płaski
logicznie zakres zmian - i to ja wyznaczam w nim rytm-regułę i inne
zależności.
Ale świat w jego zmianie nic o takim podziale nie wie, sam z siebie
ani "atomu", ani "planety", ani obserwatora nie wyróżnia. Wszystkie
postrzegane fakty są nimi dla mnie – a realnie (i zawsze) jest tylko
przemieszczanie się czegoś w niczym.
Tylko tyle i aż tyle.
Abstrakcje to wszystko czym jestem - i warto, i trzeba sobie zdawać
z tego sprawę.
Bo pojęcia - symbole, którymi znakuję otoczenie - to z jednej strony
warunek istnienia, im lepiej skonstruowane, tym w swoim zwiedzaniu
świata dalej zajdę, ale zarazem muszę mieć pełną świadomość, że to
zasłona – że to zafałszowanie rzeczywistości.
Że innej rzeczywistości nie ma? To nie jest istotne - ważne, że jej
nie ma dla mnie.
Zbiór moich pojęć jest wszystkim i niczego więcej poza nimi nie ma.
Moje abstrakcje to świat jako taki.
Ale muszę z tego wyprowadzić wniosek, że do posiadanego zbioru pojęć
należy - i to jako konieczność - wprowadzić ustalenie i abstrakcję
naczelną: że nie wolno mi zaufać fizycznie odbieranym przebiegom i
mojej ich interpretacji.
"Stałą kosmologiczną" jest nieufność - nieufność wobec wszystkich
produkcji mojego umysłu. Skoro niczego innego nie ma, skoro niczym
innym nie dysponuję - dlatego, żeby nie pobłądzić lub nie wdepnąć w
nieoznaczone lub niebezpieczne, muszę zachować maksymalną ostrożność
i właśnie nieufność. To konieczność. Życiowa konieczność.
Bo mogę czegoś nie dojrzeć lub nie dosłyszeć – albo odbierać błędnie
i zdeformowane.
A dalej - jako pochodną tego (i również jako konieczność) - muszę w
sposób maksymalny wystrzegać się wszelkich osobistych i zbiorowych
pewników (dogmatów) - w świecie jest tylko jeden stały fakt: że nie
ma stałości. Wszystko płynie.
Wszelkie wytwory umysły to ja, innych nie ma - jednak to nie oznacza,
że trzeba je brać bezkrytycznie. Wręcz przeciwnie. To nie świat śle
5. w moją stronę błędne sygnały, to ja je tak koduję-dekoduję - to nie
w świecie są nieścisłości, ale w moim tego świata interpretowaniu.
I tylko we mnie.
Abstrakcje to ja - ale trzeba zadbać, żeby to były poprawnie, więc
zgodnie z regułą świata zbudowane abstrakcje.
Co mi po najlepszej nawet konstrukcji logicznej, która rozsypie się
w starciu z jakąś ścianą czy głębokim dołem.
Świat to "złudzenie", które staram się w kolejnym kroku oswoić oraz
scalić w jedność, ale dlatego muszę zadbać, żeby budujący się symbole
zmiany - żeby taka abstrakcja była maksymalnie pełna i regularna -
to moje być. Albo nie być.
Abstrakcje to ja. Warto, żeby to nie była tylko abstrakcja.
cdn.
Janusz Łozowski