2. Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym e-booksweb.pl - Audiobooki, ksiązki audio,
e-booki .
3.
4.
5. S u e To w n s e n d
Numer
prze∏o˝y∏a
Dorota Dziewoƒska
9. Jack Sprat chudo jad³
Jego ¿ona wyg³odzona
Siedli do sto³u
I wnet pospo³u
Wylizali gar do cna1
John Clarke, Paremiologia angielsko-³aciñska
z 1639 roku
10.
11. Prolog
Edward Clare czyœci³ zêby w ogromnej ³azience przy Ann
Street 5 w Edynburgu. Odlicza³ w myœlach ruchy szczo-
teczk¹, tak jak uczy³a go mama – nie mog³o ich byæ mniej
ni¿ dwieœcie. Ju¿ prawie skoñczy³, kiedy przypomnia³o
mu siê, ¿e wieczorem doszed³ tylko do stu piêædziesiêciu,
bo tak mu siê spieszy³o do ksi¹¿ki (autorstwa Blyton, tej
o Wielkiej Pi¹tce i z³ym latarniku), przerwanej w naj-
ciekawszym momencie.
Kiedy wreszcie odliczy³ tyle machniêæ, ile trzeba,
odszed³ od umywalki i roz³o¿onej pod ni¹ miêkkiej maty
i zacz¹³ dreptaæ boso po zimnej wyk³adzinie, nie prze-
rywaj¹c szczotkowania, tak by wykonaæ jeszcze piêædziesi¹t
ruchów. Wiedzia³, ¿e Pan Bóg spogl¹da na niego z góry
i bêdzie zadowolony, widz¹c, jak Edward Clare nadrabia
zaleg³oœci.
Wyp³uka³ usta z pasty i przetar³ umywalkê szmatk¹,
któr¹ mama zawsze wiesza³a obok. Podszed³ do sedesu
i ostro¿nie podniós³ mahoniow¹ deskê. Opuœci³ spodnie
od pi¿amy, oderwa³ kawa³ek papieru toaletowego z dozow-
nika na œcianie i starannie owin¹³ nim swojego ma³ego
ró¿owego siusiaka.
Sika³ jeszcze, kiedy na dole zadzwoni³ telefon. Dzwoni³
i dzwoni³. Mama nie mog³a odebraæ, bo by³a w szpitalu, ale
gdzie tata?
Wreszcie us³ysza³ trzaœniêcie drzwiami, a potem kroki
ojca w holu, i dzwonek umilk³. S³ysza³, jak ojciec huczy
do s³uchawki:
9
12. – Percy Clare. S³ucham!
Edward strz¹sn¹³ ostatnie krople moczu do muszli klo-
zetowej, odwin¹³ cz³onek z papieru i podci¹gn¹³ spodnie.
Dwa razy energicznie szarpn¹³ za ³añcuch sp³uczki i jeszcze
chwilê przygl¹da³ siê, jak papier wiruje w muszli i znika
w jej czeluœciach. Kiedy woda w sedesie ju¿ siê uspokoi³a,
opuœci³ deskê. Wtedy us³ysza³ trzask drzwi do ogrodu.
Szybko umy³ rêce i podszed³ do okna w swoim pokoju,
¿eby wyjrzeæ. Zobaczy³ odwróconego ty³em ojca, id¹cego
kamienn¹ œcie¿k¹. Widzia³ jego ramiona podryguj¹ce tak,
jak zwykle podczas œmiechu. Ch³opiec uœmiechn¹³ siê,
próbuj¹c przewidzieæ kawa³ czy zabawn¹ anegdotê, któr¹
tata opowie mu przy œniadaniu.
Ju¿ siedem tygodni i trzy dni – od urodzenia Pameli,
siostry Edwarda – mama by³a w szpitalu. Ca³y ten czas
codziennie rano tata przy œniadaniu nie zajmowa³ siê, jak
dawniej, czytaniem „Morning Star” czy jakichœ listów, ale
rozmawia³ z Edwardem.
Na przyk³ad wczoraj zapyta³, czy Edward „chcia³by
uczyæ siê na czymœ graæ”. Ch³opiec by³ tak poch³oniêty
myœl¹ o tym, ¿eby zd¹¿yæ zjeœæ p³atki, zanim nasi¹kn¹
mlekiem i stan¹ siê ohydne, ¿e odpowiedzia³ bez zastano-
wienia:
– Aha – i wymieni³ pierwszy instrument, jaki mu
przyszed³ do g³owy: – Na gitarze.
Ojciec rozeœmia³ siê.
– Na gitarze! Zdaje siê, ¿e mamie chodzi³o o coœ
bardziej... chyba myœla³a, ¿e przy³¹czysz siê do tej jej grupy,
no wiesz, do kwartetu smyczkowego.
Edwardowi od razu przypomnieli siê ci wszyscy pano-
wie i panie, z którymi mama spotyka siê w czwartki. Ale¿
s¹ nieciekawi! Zdejmuj¹ w przedpokoju p³aszcze i kape-
lusze i zostaj¹ w grubych ubraniach i ciê¿kich butach. Maj¹
dobrotliwe, pospolite twarze. Wygl¹daj¹ na takich szczêœli-
wych, kiedy graj¹ na swoich instrumentach.
10
13. Edward przygl¹da³ siê ojcu, który usiad³ na oœlizg³ej,
omsza³ej ³awce w ogrodzie. Od dawna nikt tam nie siada³.
Z pocz¹tku ch³opiec myœla³, ¿e tata wci¹¿ siê œmieje, bo
widaæ by³o jego wykrzywione w dziwnym grymasie usta.
Edward uœmiechn¹³ siê na ten widok. Ostatnio, odk¹d
mama posz³a do szpitala, tatuœ by³ ci¹gle przygnêbiony.
Mo¿e ten telefon przed chwil¹ by³ od lekarki z czarnymi
w¹sami i uszminkowanymi na czerwono ustami. Mo¿e
mama wraca do domu.
Edward poczu³ ulgê, ¿e jego modlitwy zosta³y wys³ucha-
ne. Spojrza³ na wisz¹cy nad ³ó¿kiem obrazek Pana Jezusa
w jaskrawych kolorach. Pod lew¹ pach¹ Jezus trzyma baran-
ka, a w prawej rêce œciska kij pasterski. Wokó³ jego bosych
stóp stoi potulnie stado owiec. Tata Edwarda czasami stroi³
sobie ¿arty:
– Eddy, ten twój Jezus wygl¹da jak Erol Flynn w dam-
skim przebraniu.
Ale mamie obrazek na pewno siê podoba³, bo co ty-
dzieñ czyœci³a szybkê do po³ysku ró¿owym windowlene.
Edward spróbowa³ otworzyæ okno. W koñcu z trudem
uda³o mu siê podnieœæ ramê na tyle, ¿eby móc wysun¹æ
g³owê. Poczu³ stêch³y zapach jesiennego powietrza i nagle
us³ysza³ tak straszliwy jêk dobiegaj¹cy z ust ojca, ¿e a¿
go œcisnê³o w do³ku ze strachu. Tata zawodzi³ jak te kobiety
z obcych krajów, pokazywane w wiadomoœciach.
Wsun¹³ g³owê z powrotem do sypialni i przykucn¹³
pod oknem, tul¹c siê plecami do œciany. Mo¿e tata go nie
widzia³. Rêka jakoœ sama powêdrowa³a do spodni od
pi¿amy i chwyci³a za ma³y cz³onek. Mama surowo zabra-
nia³a mu dotykaæ siê w tych okolicach, ale on ju¿ wiedzia³,
¿e od tej chwili mama o niczym siê nie dowie.
Tego dnia nie poszed³ do szko³y. Siedzia³ cicho w swoim
pokoju i przeczyta³ dwa rozdzia³y ksi¹¿ki.
Do domu zaczêli siê schodziæ ró¿ni ludzie. Muzycy,
przyjaciele taty, komuniœci, s¹siedzi, cz³onkowie zgroma-
11
14. dzenia koœcio³a anglikañskiego, w którym Heather grywa³a
na organach na œlubach, chrztach i pogrzebach.
Nikt nie powiedzia³ Edwardowi wprost, ¿e mama nie
¿yje. Zap³akani krewni przytulali go i szlochali mu nad
g³ow¹.
Ulubiona ciocia, Jean, westchnê³a:
– Oj, Eddy, co my bez niej zrobimy!
Ka¿dy myœla³, ¿e ktoœ inny ju¿ go poinformowa³,
i w rezultacie nikt nigdy tego nie zrobi³. W ci¹gu kilku dni
poprzedzaj¹cych pogrzeb Edward zachowywa³ siê jak wy-
trawny szpieg. Pods³uchiwa³ pod drzwiami, czyta³ ka¿dy
skrawek papieru.
Dok³adnie w chwili, kiedy ogieñ obraca³ w proch cia³o
jego matki, on by³ zajêty od³upywaniem skamienia³oœci
od ska³y w Bamburgh, gdzie by³ na szkolnej wycieczce.
Doroœli uznali, ¿e obecnoœæ na pogrzebie by³aby zbyt
ciê¿kim prze¿yciem dla tak ma³ego ch³opca. S³ysza³, jak
ciocia Jean mówi³a do ojca:
– Percy, on nie mo¿e iœæ. Wiesz, jak mocno by³ zwi¹zany
z matk¹. To by³o wrêcz nienaturalne.
Z tej samej rozmowy wywnioskowa³, ¿e Pamela – jego
siostra, której jeszcze nie widzia³ – ma zostaæ zabrana do
kraju o nazwie Anglia i mieszkaæ tam z cioci¹ Jean i wuj-
kiem Ernestem.
Dok³adnie o godzinie 11:00 w dniu 1 paŸdziernika 1959
roku Edward Clare przesta³ ob³upywaæ skaln¹ œcianê i wy-
j¹³ z kieszeni kartkê z napisem: „Nabo¿eñstwo ¿a³obne
Heather Mary Clare”.
Wyobrazi³ sobie mamê w trumnie. Co ma na sobie?
Czy ktoœ j¹ uczesa³? Czy naprawdê nie ¿yje? A co, jeœli
lekarka z czerwon¹ szmink¹ i czarnymi w¹sami siê po-
myli³a i mama nie umar³a, tylko œpi? Czy tata nie mó-
wi³ kiedyœ jednemu ze swoich przyjació³-komunistów,
¿e ta lekarka przynosi wstyd ca³ej pieprzonej s³u¿bie
zdrowia?
12
15. Œciskaj¹c kurczowo kartkê z modlitw¹ ¿a³obn¹, Edward
ukl¹k³ na piasku. Skalne od³amki w¿era³y mu siê w go³e
kolana, lecz nie zwa¿a³ na ból. Próbowa³ modliæ siê do
Pana Jezusa, ale nie móg³ od siebie odegnaæ wizji mamy
budz¹cej siê w trumnie i krzycz¹cej do niego, ¿eby j¹ uwol-
ni³. A co on móg³ zrobiæ? By³ ponad sto mil od niej. Gdyby
nawet w tej chwili z³apa³ poci¹g pospieszny, i tak by siê
spóŸni³.
Pan Little, nauczyciel przyrody, krzykn¹³:
– Clare, pospiesz siê. Mamy tylko pó³ godziny do
przyp³ywu.
Inni ch³opcy podnieœli g³owy, zadowoleni, ¿e surowy
pan Little upomnia³ nie ich, ale Edwarda Clare’a, tego
dziwnego ch³opca, który czasami p³acze w szkole bez
powodu.
Po raz pierwszy Jack Sprat zda³ sobie sprawê, ¿e jest
biedny, brudny, obdarty i z gorszej rodziny, kiedy matka
wys³a³a go do s¹siadów, ¿eby po¿yczy³ rondel. Mia³ wtedy
szeœæ lat i na œnieg w³o¿y³ tenisówki. Na ciep³e buty w³aœnie
przysz³a kolej Stuarta, jego brata. Stuart zosta³ pos³any
do sklepu z zapisan¹ na kartce proœb¹ o kredyt, bia³y chleb
krojony, dwie puszki fasoli i dziesiêæ papierosów Wood-
bine.
Jack spogl¹da³ na czerwony dywan i czu³ ciep³o kalo-
ryfera umocowanego na œcianie blisko drzwi. Widzia³
kuchniê na koñcu korytarza. Na kuchence sta³y cztery
rondle. Spod pokrywek wydobywa³a siê para, a od zapa-
chu potraw ch³opcu a¿ œlina nap³ynê³a do ust.
Wtedy pojawi³a siê mama Grahama i powiedzia³a:
– Jack, a gdzie masz kurtkê?!
– Nie wiem – odpar³.
– Przecie¿ nie mo¿esz chodziæ w krótkich rêkawkach
w tak¹ pogodê! Mama wie, ¿e wyszed³eœ?
13
16. Powiedzia³, ¿e mama przysy³a go z proœb¹, czy pani
mo¿e nam po¿yczyæ rondel, bo nasz siê spali³, „jak mama
zasnê³a i przypali³a ziemniaki”.
Pani Worth najpierw chwilê wpatrywa³a siê w niego
z niedowierzaniem, a potem zapyta³a:
– To macie tylko jeden garnek?
– Tak – odpowiedzia³ Jack.
Graham Worth spojrza³ na matkê i zachichota³. Ten
cudowny zapach dochodz¹cy z kuchni niczym jakaœ
fatamorgana migota³ br¹zowawo w powietrzu miêdzy
nimi.
– Zamknij drzwi i chodŸ – powiedzia³a ponaglaj¹co
pani Worth.
Jack zamkn¹³ drzwi i ruszy³ za ni¹ w g³¹b korytarza.
Graham Worth wszed³ do swojego pokoju, po³o¿y³ siê
na brzuchu na niebieskim puchatym dywanie przed
gazowym kominkiem i wróci³ do ogl¹dania programu
Blue Peter 2. Obok kominka sta³ kosz na œmieci, z którego
zwisa³a skórka pomarañczy. Jack widzia³ przez otwarte
drzwi, jak Graham wyci¹ga rêkê i jak po chwili trzyma
w niej pomarañczê, której obieranie widocznie przerwa³
mu dzwonek do drzwi.
Matka Grahama, pochylona, grzeba³a z ha³asem w kre-
densie pe³nym metalowych rzeczy. W koñcu siê wyprosto-
wa³a i ch³opiec ujrza³ w jej rêkach rondel i pokrywkê.
Przetar³a œrodek rondla szmatk¹ w bia³o-czerwon¹ kratkê,
na³o¿y³a przykrywkê i ca³oœæ wrêczy³a Jackowi.
– Powinieneœ nosiæ kurtkê – powiedzia³a surowo.
– Stuart j¹ ma – odpowiedzia³ ch³opiec charakterystycz-
nym niskim g³osem.
Kobieta spogl¹da³a za Jackiem, który szed³ jej zadban¹
œcie¿k¹, zamiecion¹ ze œniegu, potem w poprzek zamar-
zniêtych œladów opon na jezdni i dalej w kierunku
w³asnego domu pod numerem 10. Stare zabawki, œmieci
i zu¿yte opony, które zwykle zagraca³y ogródek przed
14
17. domem Spratów, teraz litoœciwie przykrywa³ bia³y puch.
Chocia¿ raz ich dom wygl¹da³ na równie porz¹dny i godny
szacunku, jak inne na ulicy.
18. By³ trzydziesty marca. Posterunkowy Jack Sprat sta³ przed
drzwiami domu przy Downing Street 10 i rozmawia³ z pre-
mierem, czuj¹c pod kamizelk¹ kuloodporn¹ sp³ywaj¹ce
po plecach stru¿ki potu. Miêdzy rzadkimi w³osami pre-
miera przeb³yskiwa³y promienie s³oñca. Szef rz¹du w³aœnie
wróci³ z ambasady Angoli.
– Co u matki, Jack?
– Dziêkujê, powoli dochodzi do siebie. Jadê dzisiaj
do niej do Leicester.
– No tak, napady uliczne to powa¿ny problem – powie-
dzia³ premier.
Jack skin¹³ potakuj¹co i od razu przypomnia³a mu siê
pokryta siniakami twarz matki. Jej siñce wygl¹da³y jak
groŸne burzowe chmury.
Premier œcisn¹³ Jacka za ramiê i wyszepta³:
– Powiedz jej, ¿e bêdê siê za ni¹ modli³. Bóg s³ucha
naszych modlitw.
Jacka to wcale nie pocieszy³o. Patrzy³, jak premier
uœmiecha siê nieœmia³o do kamer, a potem rozpina mary-
narkê granatowego garnituru i macha w stronê fotografów.
Wreszcie niewidoczna d³oñ otworzy³a drzwi i szef rz¹du
znikn¹³ we wnêtrzu domu.
Wtedy Jack odezwa³ siê do maleñkiego mikrofonu
w klapie – potwierdzi³, ¿e mieszkaniec Downing Street 10
bezpiecznie dotar³ na miejsce. Jack w¹tpi³, by modlitwy
premiera mia³y dla matki jakiekolwiek znaczenie. By³a
16
19. zagorza³¹ ateistk¹. Przesta³a wierzyæ w Boga, kiedy brat
Jacka, Stuart, zmar³ w obskurnym pokoju w Bristolu, po
wstrzykniêciu sobie zanieczyszczonej heroiny.
G³os w s³uchawce poinformowa³ go, ¿e do numeru 10
zbli¿a siê Amelia Badstock z grup¹ nastolatków, którzy
chc¹ z³o¿yæ petycjê w sprawie sprzêtu sportowego dla m³o-
dzie¿y z Newtown Linford.
Mrukn¹³ tylko: „Dobra”, i przygotowa³ siê na przyjêcie
pierwszej z piêciu planowanych na ten dzieñ petycji.
To by³ zwyczajny dzieñ na Downing Street. Lœni¹ce
czarne drzwi otwiera³y siê i zamyka³y setki razy, wpusz-
czaj¹c ludzi biznesu, kwiaciarzy, dyktatorów, szejka, grupê
emerytów, urzêdników, manikiurzystkê, speców od propa-
gandy, nianiê Poppy – Su Lo – ministrów, sekretarzy i agen-
tów ochrony z MI5, udaj¹cych monterów telefonicznych.
Turyœci byli tak przyzwyczajeni do widoku policjanta
przed drzwiami, ¿e chyba zapominali, i¿ pod mundurem
i he³mem kryje siê ¿ywa istota, która s³yszy i myœli. Jack
mimowolnie wy³apywa³ urywki rozmów i skrzêtnie maga-
zynowa³ je w zakamarkach pamiêci.
Wewn¹trz szef rz¹du rozmawia³ o pomocy dla Afryki
ze swoim najbli¿szym wspó³pracownikiem i zarazem
przyjacielem – rzecznikiem prasowym rz¹du, Alexandrem
McPhersonem.
McPherson bardzo wczeœnie zyska³ z³¹ s³awê. By³
najm³odszy z szeœciorga dzieci, z których wszystkie po-
zosta³e by³y dziewczêtami. W dzieciñstwie starsze siostry
tak go ho³ubi³y i rozpieszcza³y, ¿e gdy tylko coœ nie
uk³ada³o siê po jego myœli, wpada³ w sza³ i odstawia³ sceny
z³oœci na g³ównej ulicy przedmieœcia, na którym mieszkali.
Pierwsz¹ rzecz¹, jak¹ zapamiêta³ z dzieciñstwa, by³a
zabawa na podwórku, kiedy siostry wozi³y go w wózku dla
lalek, k³óc¹c siê przy tym, czyja teraz kolej. Skupianie
na sobie kobiecej uwagi uwa¿a³ za jak najbardziej natu-
17
20. ralne, i w wieku trzynastu lat przesta³ byæ prawiczkiem.
Jego siostry gustowa³y w powieœciach z silnymi bohater-
kami – Wichrowe wzgórza, Po prostu Katy, Lolita – i takie
czytywa³y mu na dobranoc.
Po skoñczeniu Balliol College w Oxfordzie zacz¹³
pracowaæ dla pisma erotycznego „Fetish” jako redaktor
kolumny z listami od czytelników. Z Kraft-Ebingiem3 pod
rêk¹ pisa³ prostackie odpowiedzi na najczêœciej smutne,
a niekiedy pysza³kowate listy.
Swego czasu kr¹¿y³a nawet z³oœliwa plotka, ¿e McPher-
son i Edward Clare poznali siê za poœrednictwem w³aœnie
takiego listu, ale naprawdê spotkali siê po raz pierwszy
w Cambridge, kiedy McPherson zabra³ kilka swoich dziew-
czyn na koncert amatorskiej grupy rockowej Vile Insi-
nuations. Przysz³y premier, z w³osami do ramion, gra³
na gitarze basowej. McPherson wyszed³ jednak zniesma-
czony, ci¹gn¹c za sob¹ swoje panny, kiedy Clare zapowie-
dzia³ kolejny numer s³owami: „Mam nadziejê, ¿e ten
kawa³ek siê wam spodoba. Nazywa siê Taniec wokó³ Krzy¿a
i powsta³ z inspiracji Wszechmocnego”.
Ich œcie¿ki skrzy¿owa³y siê ponownie na przyjêciu
w Izbie Gmin – zostali na nie zaproszeni wydawcy, po któ-
rych spodziewano siê finansowego wsparcia Partii Pracy.
McPherson wysup³a³ piêædziesi¹t funtów i powiedzia³
Edwardowi Clare’owi, wówczas jeszcze w opozycji, co
trzeba zrobiæ, ¿eby laburzyœci wygrali wybory.
– Musisz wszystko sprowadzaæ do œredniej, robiæ uniki,
uchylaæ siê, dostosowywaæ do wszystkich i jednoczeœnie
podobaæ siê kobietom, a je¿eli nie poka¿¹ ciê w prasie,
jak kopniakami katrupisz psa albo robisz coœ w tym stylu,
bêdziesz siê mi³o uœmiecha³ i nie zapomina³ o dobrych
manierach, a do tego zrobisz ze mnie rzecznika prasowego,
wygran¹ masz w kieszeni.
Teraz obaj znajdowali siê w prywatnym salonie domu
nr 10. Na ³awie le¿a³ gimnazjalny podrêcznik geografii.
18
21. – Mo¿emy uratowaæ Afrykê, Alex – g³os premiera dr¿a³
z podniecenia.
Alexander uniós³ swoj¹ zwalist¹ postaæ z pod³okietnika
kanapy, na którym wczeœniej przysiad³, i zacz¹³ siê snuæ
po pokoju.
– Afrykê? Oczywiœcie ¿artujesz?
Nie by³o to pytanie retoryczne. Afryka w oczach
Alexandra to miejsce w ogóle nie dla bia³ych, a chêæ
„pomocy” Afryce uwa¿a³ za oznakê powa¿nego zaburze-
nia umys³owego. Nikt i nic nie mo¿e uratowaæ Afryki poza
samymi Afrykañczykami.
– Powiem ci coœ, Ed. To chyba niezbyt dobry pomys³,
¿eby teraz rozmawiaæ o Afryce, skoro jeszcze nie uda³o siê
nam sprawiæ, ¿eby nasze poci¹gi jeŸdzi³y punktualnie.
Edward jednak by³ na to przygotowany.
– Afryka to ciemna plama na sumieniu œwiata. Ktoœ
musi wskazaæ ludziom drogê z ciemnoœci upadaj¹cych
gospodarek do poczucia odpowiedzialnoœci spo³ecznej.
Alex odrzek³ niecierpliwie:
– Ed, najpierw musimy za³atwiæ sprawê polowañ na lisy.
Potem bêdziemy mogli siê wpieprzaæ w sprawy Afryki.
Edward powiedzia³ cicho:
– Uwa¿aj trochê na s³owa. Adele jest w pokoju obok.
Karmi Poppy.
Alex odpar³:
– Przepraszam, jeœli to zabrzmi z³oœliwie, ale czy to nie
Adele napisa³a ksi¹¿kê pt. Dupki w historii?
Edward przez moment mimowolnie siê uœmiechn¹³,
po czym powiedzia³:
– To by³a powa¿na praca naukowa. Nawet Henry Kissin-
ger powiedzia³ mi, ¿e trzyma j¹ na szafce przy ³ó¿ku.
Adele krzyknê³a z s¹siedniego pokoju:
– I by³a na szczycie listy bestsellerów „New York
Times’a” przez dwanaœcie tygodni!
19
22. – No dobra – skwitowa³ Alexander – ustalmy kilka rze-
czy, Ed. Ten tydzieñ mamy przechlapany. Szeœæ raportów,
wzrost przestêpczoœci, do tego wed³ug Rowntree Trust
w ka¿dej chwili piêæ na dziesiêæ osób jest pod wp³ywem
gorza³y albo narkotyków. Aha, i pracownicy kostnic bêd¹
strajkowaæ w poniedzia³ek, jeœli nie przyzna siê im dzie-
siêcioprocentowej podwy¿ki i trzydziestopiêciogodzin-
nego tygodnia pracy.
– W Afryce co dziesiêæ sekund umiera ma³e dziecko
na jak¹œ chorobê przenoszon¹ przez wodê – nie dawa³
za wygran¹ Edward.
– No dobra. Ju¿ mi serce krwawi, ale jak siê nie doga-
damy z tymi z kostnic, bêdziemy mieli niez³y pasztet
z truposzami, a zbli¿aj¹ siê upa³y, przynajmniej wed³ug
prognoz w telewizji. Czy w zwi¹zku z tym uda mi siê
zwróciæ twoj¹ uwagê na nasz, nie mniej czarny kontynent?
W pokoju rozniós³ siê silny zapach Eau Sauvage i ze-
brani zauwa¿yli, ¿e wszed³ David Samuelson. Wyj¹tkowo
ciê¿k¹ mia³ rano rêkê w kontakcie z rozpylaczem bute-
leczki, a zabrak³o mu czasu, ¿eby zmieniæ koszulê i ma-
rynarkê, które zd¹¿y³y ju¿ porz¹dnie przesi¹kn¹æ tym
zapachem.
Samuelson by³ w œrodowisku laburzystów wa¿n¹ figur¹.
Jego dziad, Hector Samuelson, zorganizowa³ pierwsz¹
Wystawê Domu Idealnego w Earl’s Court, która pobi³a
wszelkie rekordy popularnoœci – liczba zwiedzaj¹cych
wynosi³a œrednio trzysta tysiêcy dziennie.
Wystawa ta, z rewolucyjnymi ¿elazkami na parê, nie-
przywieraj¹cymi patelniami i meblami w kosmicznym
stylu, rozbudzi³a w Brytyjczykach chêæ nabywania dóbr
konsumpcyjnych, i tym samym zapocz¹tkowa³a boom pro-
dukcyjny.
Wnuk Hectora Samuelsona, David, zosta³ opisany
przez swojego rówieœnika z Oxfordu jako „szatañsko
bystry”, a inny mu wspó³czesny, któremu David winien
20
23. by³ spor¹ sumkê, nie przebieraj¹c w s³owach, nazwa³ go
po prostu „szatanem”.
Powszechnie znane by³y jego homoseksualizm i szcze-
gólna s³aboœæ do portugalskich kelnerów. Aby mieæ wielu
z nich w pobli¿u, Samuelson zamieszka³ w du¿ym, zdobio-
nym sztukateri¹ domu w Landbroke Grove. Prasa pokazy-
wa³a go czasami w towarzystwie któregoœ z zaprzyjaŸ-
nionych kelnerów, ale jak d³ugo mo¿na w ten sposób
podsycaæ zainteresowanie opinii publicznej? – w koñcu
wszyscy przystojni portugalscy m³odziani w kelnerskich
strojach wygl¹daj¹ prawie tak samo.
G³ówn¹ przywar¹ Samuelsona by³o umi³owanie pie-
niêdzy i luksusu. Kiedy dorasta³, czêsto odwiedza³ kopalnie
i fabryki w regionach uprzemys³owionych na pó³nocy,
które jego ojciec i dziadek reprezentowali w Parlamencie
z ramienia Partii Pracy. Ju¿ jako ma³y ch³opiec nie znosi³
wszystkiego, co kojarzy³o siê ze stylem ¿ycia robotników,
jak te¿ robotniczych oddechów i ciasnych pomieszczeñ.
Ciasno by³o nawet w ich miskach, do których tak upychali
jedzenie, ¿e a¿ przelewa³o siê przez brzegi.
W liceum interesowa³ siê histori¹ i wykazywa³ siê doj-
rza³¹, wspó³czuj¹c¹ postaw¹, zgodn¹ z ideologi¹ brytyj-
skich laburzystów. Bywa³o, ¿e wzrusza³ siê do ³ez, czytaj¹c
archiwalne opisy zabiedzonych, g³odnych dzieci pracuj¹-
cych w fabryce – jak po pracy zasypia³y w drodze, wêdruj¹c
boso do swoich ciasnych nor.
O wiele bardziej wola³ klasê robotnicz¹ z czytanek ni¿
z prawdziwego ¿ycia, która wywo³ywa³a w nim tak¹ odrazê,
¿e a¿ siê wzdraga³, s³ysz¹c na ulicy podniesione twarde
g³osy robotników. Nie nienawidzi³ ich jako ca³ej grupy
– niektórzy nawet przychodzili na jego imprezy – ale ma-
rzy³ o czasach, kiedy w ka¿dym kredensie bêdzie tarka
do sera Parmeggiano.
Samuelson powiedzia³ z typowym dla siebie patosem
w g³osie:
21
24. – Eddy, muszê z tob¹ porozmawiaæ.
– Ale w³aœnie mamy naradê – zaoponowa³ Alexander.
Edward spojrza³ na Davida, a ten powiedzia³:
– Chyba powinniœcie tego pos³uchaæ. To naprawdê
wa¿ne. Przejrza³em wyniki badañ prowadzonych w gru-
pach dyskusyjnych. Nie spa³em ca³¹ noc, ale nie o to cho-
dzi – wtr¹ci³ tonem mêczennika – czas ca³kowicie zmieniæ
wizerunek partii, i to raz a dobrze, poczynaj¹c od nazwy.
Przeprowadzi³em ma³y sonda¿ i myœlê, ¿e to jest odpo-
wiedni moment.
Edward i Alexander siedzieli bez ruchu ca³e dwie
minuty i nie przerywali, kiedy David kreœli³ przed nimi
swoje plany.
– Wyrzucamy z nazwy s³owo „Labour”. „Labour”, czyli
praca, trud, wysi³ek, ma same negatywne skojarzenia – z po-
tem, ciê¿k¹ prac¹, zwi¹zkami zawodowymi oraz z d³ugim,
bolesnym porodem. No, sami pomyœlcie: obecnie wiêk-
szoϾ z nas przy pracy nie roni ani kropli potu, a nawet
najbardziej oddane matki zamawiaj¹ sobie cesarkê,
na przyk³ad Adele.
– Jeœli wyrzucimy „Labour” z nazwy „New Labour”,
zostanie nam tylko „New”. Przykro mi, ale taka nazwa
jakoœ nie rozpala we mnie namiêtnoœci – sucho stwierdzi³
Alexander.
Edward zapyta³:
– David, masz jakieœ propozycje?
David przejecha³ d³oni¹ po w³osach, zgarniaj¹c je
z czo³a d³ugimi bladymi palcami.
– Nie, na razie tylko przedstawi³em problem. Chcia³em
twojego przyzwolenia, zanim zajmê siê rozwi¹zaniem.
– Proponujê zostawiæ „New” – powiedzia³ Edward.
– Jak mo¿emy zostawiæ „New”? „New” by³o nowe
w 1997. Teraz jest ju¿ stare jak diabli – zaprotestowa³ Ale-
xander.
22
25. – No to zabierz siê do szukania rozwi¹zania, David.
Inaczej zostaniemy z niczym. Dos³ownie – Edward opuœci³
wzrok na raport s³u¿b bezpieczeñstwa w sprawie pos³a
Boba Marshalla Andrewsa, bêd¹cego honorowym cz³on-
kiem palestry. Raport le¿a³ na biurku i czeka³ na podpis.
Edward jednak nic nie widzia³. Jego partia nie ma nazwy!
Mia³ wra¿enie, ¿e i on powoli przestaje istnieæ. Przeprosi³
zebranych i wszed³ do swojej prywatnej ³azienki. Zamkn¹³
za sob¹ drzwi, usiad³ na brzegu wanny i urwa³ dwa p³atki
papieru toaletowego Bronco z rolki, któr¹ trzyma³ w szaf-
ce pod umywalk¹. Z wpraw¹ owin¹³ papier wokó³ swojego
penisa. Chwilê siedzia³ nieruchomo, po czym spuœci³ pa-
pier w toalecie, umy³ rêce i uœmiechn¹³ siê do wypuk³ego
lustra, które porz¹dnie powiêksza³o mu twarz i upewnia³o
go, ¿e wci¹¿ istnieje.
Wróci³ do salonu, gdzie Alex i David omawiali w³aœnie
ustawê o polowaniach na lisy. David rozwa¿a³ mo¿liwoœæ
zastosowania hologramów przedstawiaj¹cych lisy. By³yby
one wysy³ane z satelitów kosmicznych do wszystkich
hrabstw Wielkiej Brytanii, w których odbywaj¹ siê polo-
wania. Alexander mówi³:
– Jak dla mnie, mog¹ ukrzy¿owaæ te futrzane rudzielce.
Mam po dziurki w nosie ca³ej tej pieprzonej sprawy.
Kiedy zosta³ sam, Edward usiad³ przy biurku i podpisa³
dokument zezwalaj¹cy s³u¿bom bezpieczeñstwa na za³o-
¿enie pods³uchu w domu, samochodzie i gabinecie pos³a
Boba Marshalla Andrewsa.
Wesz³a Adele.
– Ed, zostañ na chwilê i b¹dŸ mi³y dla tej dziennikarki.
Uœmiechnij siê do niej i pog³aszcz mnie przy niej po g³o-
wie. Nazywa siê Suzanne Nicholson, jest z redakcji „Joy”.
To nowe pismo i bêdê tam na ok³adce.
Nos Adele by³ przeogromny. Jej ojciec, Guy Floret,
kiedy zobaczy³ j¹ zaraz po urodzeniu, zauwa¿y³:
– Mon dieu, ma pauvre enfant. Elle est Pinocchio.
23
26. Edward przytuli³ siê do jej pachn¹cych mlekiem piersi
i powiedzia³ chrapliwym g³osem:
– Powinnaœ byæ na rozk³adówce, kochanie.
– Jest taki s³odki – westchnê³a Suzanne Nicholson
po tym, jak premier uca³owa³ ¿onê, pog³adzi³ j¹ po w³osach
i opuœci³ pokój, zamykaj¹c za sob¹ drzwi bardzo dyskret-
nie, niemal przepraszaj¹co.
Adele podkurczy³a d³ugie, szczup³e nogi pod siebie
i napi³a siê herbaty rumiankowej.
– Owszem, s³odki, ale nie cukierkowy.
Suzanne pomyœla³a o w³asnym mê¿u, który wyszed³
o siódmej, trzasn¹wszy drzwiami, a wczeœniej wrzasn¹³
w stronê sypialni: „Cholerna g³upia dziwka!”
By³ z³y, bo przyzna³a mu siê, ¿e zostawi³a jego trzy szyte
na miarê garnitury w jednej z trzystu piêtnastu pralni
w centrum Londynu. Numerek znikn¹³ w tajemniczy spo-
sób z ka¿dej z jej wielu torebek, nie by³o go w ¿adnej
kieszeni ¿adnego ubrania ani w samochodzie, ani w ¿ad-
nej szufladzie czy szafce w domu i w pracy.
Po tygodniu uników zala³a siê ³zami i wyzna³a mu tê
straszliw¹ prawdê. Obwinia³a o wszystko stres zwi¹zany
z przygotowaniami do wywiadu z Adele Floret-Clare.
– To najinteligentniejsza kobieta œwiata – jêcza³a. – O co
mam j¹ zapytaæ? Po¿re mnie ¿ywcem!
Suzanne patrzy³a, jak Adele podnosi s³uchawkê tele-
fonu i mówi, przeci¹gaj¹c samog³oski:
– Wendy, kochana, poproszê o jeszcze trochê tej pysznej
herbaty.
Suzanne szybko zanotowa³a: „Gigantyczny nos. Nieska-
zitelna cera, profesjonalny makija¿, zêby œwie¿o bielone,
buty od Prady (sprawdziæ cenê w sklepie na Bond Street).
Plebejski akcent bardziej zauwa¿alny w rozmowie przez
telefon”.
Adele posy³a³a do telefonu krótkie dŸwiêki wyra¿aj¹-
ce wspó³czucie dla najwyraŸniej zmartwionej Wendy.
24
27. Wreszcie spojrza³a na zegarek, powiedzia³a do Suzanne:
„Momencik” i zdecydowanym tonem przemówi³a do s³u-
chawki:
– Amputacja to jedyne rozs¹dne rozwi¹zanie – chcia³a
od³o¿yæ s³uchawkê, ale Wendy najwyraŸniej próbowa³a
jeszcze podtrzymywaæ rozmowê. – Nie teraz, Wendy,
jestem zajêta.
Od³o¿y³a s³uchawkê i uœmiechnê³a siê do Suzanne.
– Nie wiem, dzwoni cz³owiek po herbatê, a tu wpada
w cudz¹ psychodramê. Biedna Wendy, nasza gospodyni.
Jej syn Barry, miêdzy nami mówi¹c, niez³y chuligan,
zmia¿d¿y³ sobie nogê w wypadku na motorze. Teraz noga
siê nie goi, on siê obija w szpitalnym ³ó¿ku na bardzo
drogich antybiotykach... Ale to oczywiœcie nie do publi-
kacji...
Suzanne przybra³a powa¿ny wyraz twarzy.
– Oczywiœcie. Ma pani prawo autoryzacji.
– Nie powinnam pani mówiæ o biednej Wendy, ale nie
potrafiê nie przejmowaæ siê sprawami personelu, ich k³o-
potami. Przepraszam, spróbujê nie myœleæ teraz o Wendy
i Barrym. Proszê, pani kolej.
Suzanne zerknê³a na swoj¹ listê pytañ.
– Dobrze. A wiêc, jak to jest zostaæ nazwan¹ przez
magazyn „People” najinteligentniejsz¹ kobiet¹ œwiata?
Adele rozeœmia³a siê.
– Ale¿ to nie by³o „œwiata” – sprostowa³a, skromnie
spuszczaj¹c wzrok – tylko „Europy”.
Suzanne przesz³a do nastêpnego pytania.
– Jak wygl¹da typowy dzieñ Adele Floret-Clare?
Adele znowu siê zaœmia³a.
– Nie ma czegoœ takiego jak typowy dzieñ. A jako
filozof powinnam powiedzieæ, ¿e nie ma w zasadzie takiej
rzeczy, jak „¿ycie” czy „dzieñ”. Bo có¿ pani rozumie przez
„¿ycie” i „dzieñ”?
Suzanne poczu³a, ¿e jej skronie zaczynaj¹ pulsowaæ.
25
28. – No dobrze. W takim razie co pani robi³a wczoraj?
Adele wygl¹da³a na zaskoczon¹.
– Wczoraj, czyli w ci¹gu ostatnich dwudziestu czterech
godzin?
Suzanne mia³a ochotê wrzasn¹æ na najinteligentniejsz¹
kobietê Europy, ale w tym momencie drzwi siê otworzy³y
i wesz³a kobieta z posêpnym spojrzeniem i czerwonymi,
zapuchniêtymi oczami. Nios³a tacê ze szklanym dzban-
kiem herbaty i talerzykiem, na którym w kszta³t wachlarza
u³o¿one by³y maœlane ciasteczka.
Kiedy taca zosta³a ju¿ postawiona, Adele zwróci³a siê
do kobiety ¿artobliwym tonem:
– Wendy, chcesz nas wykoñczyæ? Maœlane ciasteczka?
Mój Bo¿e, tyle t³uszczu i cukru!
– Kazano mi kupiæ coœ brytyjskiego.
– A te owsiane ciasteczka, które mieliœmy wczeœniej?
– Teraz s¹ produkowane na licencji w Polsce – odpar³a
Wendy.
Adele zamiesza³a saszetki herbaty w dzbanku, spogl¹-
daj¹c na zegarek. Zwróci³a siê do Wendy doœæ ostro:
– A jeœli chodzi o nogê Barry’ego: on bêdzie móg³ siê
poruszaæ. Nie dalej jak w ubieg³ym tygodniu wrêczaliœmy
z Edwardem nagrodê „Junior na schwa³” ch³opcu, któremu
zabytkowa ciuchcia parowa odciê³a obie nogi. Teraz gra
w koszykówkê na wózku.
Suzanne popatrzy³a na wychodz¹c¹ Wendy i z satys-
fakcj¹ dostrzeg³a na jej twarzy jadowite spojrzenie wbite
w plecy Adele tu¿ przed zamkniêciem drzwi.
– No wiêc, wracaj¹c do pani intryguj¹cego pytania.
Budzik dzwoni o pi¹tej trzydzieœci, ale my zwykle ju¿ wtedy
jesteœmy na nogach. To dla nas bardzo cenne chwile, zanim
wszystko siê zwali na g³owê. Ale pani¹ interesuje dzieñ
wczorajszy... czyli wstaliœmy o pi¹tej, Ed zrobi³ herbatê
i rozmawialiœmy. Mamy jedn¹ zasadê: ¿adnych rozmów
o polityce ani o rodzinie. To by³a ciekawa rozmowa.
26
29. – O czym? – zapyta³a Suzanne, chocia¿ nie spodziewa³a
siê odpowiedzi.
– Ach, o transsubstancjacji.
– O transsubstancjacji? – powtórzy³a Suzanne niepew-
nie. – Czy to ma coœ wspólnego z transportem?
Adele rozeœmia³a siê.
– Widaæ, ¿e nie jest pani teologiem – przechyli³a siê
wygodniej w ty³ i pod³o¿y³a sobie d³onie pod g³owê.
– Mówi¹c o transsubstancjacji, dotykamy kwestii przeisto-
czenia podczas Eucharystii. Czy chleb i wino podpadaj¹
pod tê sam¹ kategoriê, co Cia³o Chrystusa? – mówi³a
z zapa³em.
– Fascynuj¹ce – mruknê³a Suzanne, która mia³a ledwie
mgliste pojêcie o tym, czym w ogóle jest Eucharystia.
Adele upi³a ³yk herbaty i natychmiast jej twarz wykrzy-
wi³a siê w dziwnym grymasie.
– To nie herbata rumiankowa, tylko lapsang suchong.
Naprawdê, im szybciej odejm¹ Barry’emu tê nogê, tym
lepiej dla nas wszystkich – i wróci³a do zajêæ poprzed-
niego dnia. – No wiêc, o szóstej, jak ju¿ Ed siê pomodli³,
a ja skoñczy³am medytacjê, Ed w³¹czy³ Today, wyk¹pa³ siê,
ja wziê³am prysznic i wtedy przysz³a Wendy ze œniada-
niem. Potem pora karmienia Poppy, któr¹ jeszcze karmiê
piersi¹, dalej czesanie, manicure, wyprawianie dzieci do
szko³y i dziesiêæ minut na przejrzenie gazet. Jeszcze uzgod-
ni³am z Wendy jad³ospis na przyjêcie dla Stowarzyszenia
¯on i Dziewczyn Zawodników Manchester United, orga-
nizowane tutaj, w naszym budynku. Pojecha³am na Wy-
dzia³ Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu, gdzie wyg³o-
si³am wyk³ad na temat feminizacji mê¿czyzny Zachodu.
Wróci³am tutaj. Napisa³am osiemset s³ów dla „Spectatora”
o przeci¹¿eniach poczty elektronicznej, potem lunch
z Camill¹ P.B., która obieca³a, ¿e nauczy mnie jeŸdziæ
konno, kiedy w przysz³ym tygodniu pojedziemy do High-
grove. I co potem? A tak, karmi³am dziecko, kupowa³am
27
30. buty z Gail Rebuck, przyjê³am delegacjê zakonnic z Rwan-
dy, wesz³am na górê, zjad³am kanapkê ze starszymi dzieæmi
– Morganem i Estelle. On bêdzie w tym roku zdawa³
egzamin koñcowy, a ona w³aœnie zaczê³a naukê w Szkole
dla Dziewcz¹t w Camden. Potem samochodem na lekcjê
tenisa z Andre, powrót, prysznic, czesanie, makija¿. Wyko-
na³am telefony, napisa³am listy, wys³a³am maile, znowu na-
karmi³am dziecko, i nadszed³ czas na przyjêcie dla kobiet
Man U. Ed siê pojawi³ – kocha pi³kê no¿n¹. Potem, a w³aœ-
nie, posz³am na górê do dzieci i pomog³am Morganowi
napisaæ pracê o Królu Learze. Znowu czesanie, makija¿,
przebieranie siê i kolacja w ambasadzie Francji z Charlotte
Rampling i Eddie’em Izzardem. Uzgodniliœmy...
Suzanne, która by³a fank¹ Eddiego Izzarda, wtr¹ci³a:
– Jaki jest Eddie?
Adele odpar³a:
– Mia³ na sobie czarne trykoty i czerwone buty, i zdawa³
siê sam sob¹ zachwycony. Jakoœ nie przypad³ mi do gustu.
Kiedy Wendy ju¿ odprowadzi³a Suzanne, Adele usiad³a
samotnie i odtworzy³a w myœlach ca³¹ rozmowê. By³a
pewna, ¿e nie spodoba³a siê Suzanne. Od dzieciñstwa
wiedzia³a, ¿e inteligencja to coœ, co powinno siê ukrywaæ.
Babcia ostrzega³a j¹: „Nikt nie lubi przem¹drza³ych”.
Czasami zazdroœci³a tym grubasom w okrêgach wybor-
czych Eda z ich banalnymi rozmowami o niczym i try-
wialnymi zajêciami. Dotknê³a nosa i pomyœla³a o jego sko-
rygowaniu. Ed zawsze mówi³, ¿e kocha jej nos, i ca³owa³
go wzd³u¿ i wszerz. Ale ona mia³a ju¿ dosyæ noszenia go
przed sob¹ niczym ostrzegawczej chor¹giewki.
Jak tylko Suzanne znalaz³a siê na zewn¹trz domu nr 10,
w³¹czy³a komórkê. Jack Sprat, który przygl¹da³ siê z uzna-
niem jej nogom, us³ysza³, jak odchodz¹c, mówi³a:
– To g³upia krowa.
Uœmiechn¹³ siê do siebie, dobrze wiedzia³, o jak¹ krowê
chodzi.
28
31. Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym e-booksweb.pl - Audiobooki, ksiązki audio,
e-booki .