"Rezultat Fermentacji Materii" to wystawa krakowskiego grafika i rysownika, Marka "Zalibarka" Zalibowskiego, artysty, który pojawia się w przestrzeni medialnej pod wieloma pseudonimami. Wernisaż wystawy będzie miał miejsce 23 kwietnia 2010 r. o godzinie 18:00, w Centrum Kultury Agora, we Wrocławiu. Wystawa potrwa do 17 maja.
2. Rezultat Fermentacji Materii: Wybrane prace Zalibarka
(w liczbie ponad 40), głównie z lat 2008—2009: gipsowe
instalacje / dioramki / monochromatyczne rysunki ołówkiem
i tuszem / wielkoformatowe grafiki / VR
Zabawa w demiurga, który w grafitowym miękiszu formuje Wystawa zamyka rozdział rysunkowej biografii, ustępując
byty amorficzne, choć niezupełnie pozbawione konstrukty- miejsca poszukiwaniom foto, video i site specific (ale to już
wistycznego kośćca. W lepieniu splotów płodnej materii, upa- temat na kolejną wystawę, nie wyprzedzajmy faktów). Eks-
truje Zalibarek drogę do pozyskania rafinowanej Cudowności. pozycja R.F.M. jest też zwiastunem albumu Zalibarek: The
Tytułowa Fermentacja jest niczym innym jak organicznym Result of Matters Fermentation, który już wkrótce ukaże się
procesem nieustającej metamorfozy, mimikry - ciągłego wy- nakładem Speedlines Publishing London. Podczas wernisażu
mykania się skorupie formy i systemom pojęciowym sprokuro- serwowane będą fantastyczne rezultaty fermentacji materii w
wanym przez Człowieka. postaci płynnej, cudownie rozszerzające świadomość.
Obumarcie Materii nie degraduje jej, tylko stwarza jej Wernisaż: 23 kwietnia 2010, godz. 18:00
obiecujące przestrzenie dwuznacznej egzystencji: dekaden- CK Agora, ul. Serbska 5a, Wrocław
ckie, sekretne życie korpuskuł Materii. Zalibarek, niczym
inżynier genetyczny, podpatruje pęd Natury do pączkowania,
rozrodu i nakierowuje go na groteskową bezużyteczność, ________
gnuśność i teatralną wystawność. Nadaje obumarłym tkankom
nowe, przerażające funkcje. “Cała materia faluje od nieskończonych możliwości, które
przez nią przechodzą mdłymi dreszczami. Czekając na
Ku utrapieniu przeciwników absurdu. W hołdzie cytologii, ożywcze tchnienie ducha, przelewa się ona w sobie bez
poetyce rozkładu, nieokiełznanej płodności, witalności, pery- końca, kusi tysiącem słodkich okrąglizn i miękkości, które z
staltyce jelit i teorii chaosu. siebie w ślepych rojeniach wymajacza.”
Bruno Schulz, Sklepy Cynamonowe
4. Magdalena Zięba
kuratorka wystawy
Zalibarek w swojej sztuce przewrotnie oscyluje między
barokowym przepychem, a minimalistycznym puryzmem
formalnym, hołdując zasadzie, że sztuka jest autonomiczna
i nie może służyć czemuś albo komuś. Słowa kluczowe jego
dokonań to m.in.: fermentacja materii, byty niemożliwe, fan-
tomy, abstrakcja aluzyjna, mityzacja rzeczywistości.
W Galerii CK Agora zaprezentuje multimedialny zestaw pt. Re-
zultat Fermentacji Materii – twory fluktuujące, zmieniające się
w sposób nieprzewidywalny, wyzute ze sztywnego gorsetu
standardowości.
Ekspozycja będzie stanowić przekrój przez różnorodne media,
jakimi posługuje się Zalibarek, a jednocześnie będzie próbą
ukazania wielu form, w jakich jawi się materia. Bo, jak mówi
sam artysta: wewnętrzna spoistość to nuda. Dlatego tym razem
będzie nader dziwacznie i ciekawie.
RNA / gips / 2009
5. Combo / gips / 2008
zalibarek
Rocznik ‘78. Rysownik, twórca video i instalacji przestrzennych,
grafik, czasami prozaik, fotograf i redaktor pism kulturalnych.
Mieszka i pracuje w Krakowie, wychował się w Radomiu.
Założyciel i redaktor naczelny magazynu o zabarwieniu nad-
realnym PUZDRO (w produkcji numer 5). Dyrektor artystyczny
Off Motion w Krakowie - wydarzenia dla miłośników rożnych
nurtów sztuki video i motion design. Byt niespokojny o roze-
drganej wyobraźni, wciąż będący pod wrażeniem schul-
zowskiej metody mityzacji rzeczywistości. Ostatnio ołówek i
farby zamienił na program Cinema 4D R11.5.
W twórczości stoi w rozkroku pomiędzy niefrasobliwym
i ekspresyjnym gestem, a chłodnym kontemplowaniem
zawiłości konstrukcji i algorytmów. Wewnętrzna spoistość to
nuda - twierdzi z przekonaniem. Wielbiciel abstrakcji lirycz-
nej i fermentacji materii, transferującej do postaci groźnych
fantomów, bytów niemożliwych - złośliwych wirusów w syste-
mach postrzegania. Ciągle się z czegoś wycofuje: bez
zmrużenia oka wypiera się zmurszałych idei, którym kiedyś
hołdował. Wprowadza w rozruch plan utopijnej bezstylowości.
Kilka ważniejszych wystaw indywidualnych w kraju i zagranicą
(ostatnia w galerii Entropia we Wrocławiu, wrzesień 2007).
Współpracował z 4 galeriami, teraz z żadną. Wciąż szykuje
się do filmu fabularnego, stosy scenariuszy zasilają szuflady.
Dyplom na Wydziale Architektury i Urbanistyki Politechniki
Krakowskiej. Robił ilustracje dla większości pism w Polsce,
współpracuje też z teatrami. Żonaty, udomowiony.
Patrz dalsze strony > autowywiad + autobiografia (1)
www.zalibarek.net / e-mail: zalibarek@zalibarek.net
6. Organizator wystawy Partnerzy medialni Jak dojechać do CK Agora,
Wrocław
Z Rynku (przystanek: Kazimierza Wielkiego):
autobus 142 (przystanek: Serbska) /
PUZDRO tramwaj 14 lub 24 (przystanek: Serbska)
Magazyn
o Zabarwieniu Z Kołobrzeskiej (przystanek: Kuźniki):
Nadrealnym autobus 129
10. Autowywiad z.1: Tożsamość osobowa jest najbardziej czytelna, gdy dostrze-
gamy w niej różnice w oparciu o inny psychologiczny model
badawczy. Pozwoliłem sobie na niebezpieczną operację od-
szczepienia zaimka ja od osoby Zalibarka, aby przeprowadzić
możliwie wierną analizę jego tożsamości. Siedzimy w zielo-
nym fotelu, przy misce z pistacjami i lifestyle’owych maga-
zynach. Możemy zacząć autowywiad?
z.2: Zgadzam się pod warunkiem, że nie będziesz zbyt ekspan-
sywny w manifestowaniu swojej widmowej podmiotowości.
Bądź tylko zaimkiem z zawieszoną świadomością konsystencji
ducha, osobą tylko na poziomie ontologicznym, z ograniczo-
nymi przywilejami. Inaczej pierzchnę przy pierwszej próbie
podświadomościowego desantu.
z.1: Będę wycofany. Zwłaszcza, że po części traktuję ‘zali-
barka’ jako wirtualnego avatara, logo, nalepkę. Bo Zalibarek,
jak mniemam, to postać na wskroś wirtualna, stworzona
jako kompensacja bylejakości bytu? Bardziej jako kryptonim
pewnego długofalowego projektu, niż 86 kilogramów wody,
flaków i skóry?
z.2: Coś pewnie chciałem w ten sposób zatuszować, jakieś
braki, skazy na dekoracji.
z.1: Skoro jesteśmy na etapie ja: na ile ważne jest ja w
działalności Zalibarka?
z.2: Domyślam się, że chodzi o działalność twórczą. (z.1
przytakuje) Ja jest dojmująco chropowate, werystyczne,
nudne; ale to przecież z niego czerpię: z intymności, ze
Fantomas / druk pigmentowy / 2009
11. zwięrzęcości powłoki, z osobistych rozpoznań. Nie sytuuje z.2: Nie lubię, gdy ktoś wypowiada zdanie: Robię sztukę
się to ja w centrum światów przedstawionych. W żadnym z zmuszającą do myślenia. To bezduszne ciemiężenie - takie
mediów, jakimi operuję, nie ma czytelnych komunikatów, przymuszanie do myślenia jest prawie tak samo odrażające,
które przybliżałyby nachalnie odbiorców do ja twórcy. Sporo jak opresyjne nakłanianie do zakładania zmiennego obuwia w
jest artystów, którym wystarczy rzucenie swojego ja na deskę szkole i do picia tranu. Nie można poddać się tyranii krytyków
do krojenia i eksponowanie bezkształtnej miazgi. Utwierdze- i ich dogmatom świętych powinności twórcy wobec narodu,
ni są w przekonaniu, iż skoro społeczność ometkowała ich świata, cywilizacji, demokracji, historii, środowiska naturalne-
(ometkować w znaczeniu: przykleić metkę z opisem produktu) go itp. To oni wymuszają takie służebne podejście do sztuki.
jako artystów, świeckich szamanów i iluzjonistów (w szerokim Twój głos nie jest ważny, jeśli nie jest zaangażowany.
znaczeniu aktywności mamienia i masowego ogłupiania), to
każdy zalążek myśli - każde mgnienie synaps, które pcha ich Tak naprawdę myślenia nie można wyłączyć, ale można
w odmęty Sztu-ki - jest pełnowartościowym produktem. A ja zagubić zmysłowe postrzeganie.
mam opory. Nie jestem przekonany, czy ekstrakt intymnych
doświadczeń jest wystarczający do tego, żeby zbudować Jeśli zmysły twórcy będą napięte, rozum sam znajdzie drogę
solidny przekaz. Ja lubię wszystko zaprojektować od maki- do małych olśnień. Optuję za przekazem sensualnym. Mam
ety do ostatniej śrubki, powydziwiać, uteatralnić, pomarzyć, taką optymistyczną teorię, iż gdy przyłożymy się solidnie
odlecieć. Nie jestem w stanie siąść do biurka i przelać na pa- do formy (np. spraw techniczno-warsztatowych), to suma
pier zdawkowy i szczery raport o tym, że (przykładowo) mam doświadczeń i wewnętrznych napięć sama się ujawni w dziele.
depresję, boję się o deficyt rządowy i mdli mnie na myśl o Lubię przekaz, który pojawia się od niechcenia, jakby przypad-
apokalipsie. Z samej prawdy codzienności nic nie wynika dla kowe muśnięcie podświadomości. Nastrajanie wrażliwości
odbiorcy. Sztuka to sztuczność (nawet źródłosłów podobny) - zamiast kalkulowania, prognozowania cywilizacyjnych dra-
kto się na to obraża, powinien zająć się polityką, działalnością matów, knucia, szukania publicystycznych wybiegów, haseł,
charytatywną, albo publicystyką. (z.1 ziewa) Nie wierzę też, sloganów, urojonych wrogów.
że sztuka może nas nagle olśnić rozwiązaniem kardynalnych
problemów trapiących ludzkość. Zmienianie świata zostawmy z.1: A nie jesteś czasami rozdarty? Nie pcha Cię w regiony, do
herosom w trykotach. Oczywiście to wszystko moje prywat- których dostęp sobie ograniczyłeś?
ne poglądy, bo może sztuka jest czymś całkiem innym, a ja
zapuściłem się w zachwaszczone regiony herezji. z.2: Oczywiście, że mnie pcha. Wciąż zmieniam granice to-
lerancji. Jeszcze do niedawna brzydziłem się minimalizmem,
z.1: No to wiem już, że nie lubisz autopsychoanalizy. Czego uważając go za pochwałę nudy. Teraz jest mi bliski. Może za
jeszcze nie lubisz? niecały rok buńczuczne deklaracje zawarte w tym wywiadzie
12. będą wyrzucone poza obieg roboczych inspiracji? Może będę salnym (surrealizm), aż stał się banalny i wytarty. Wydawało
się ich wstydził? Jestem rozdarty i to też jest jakaś niestabilna mi się, że operuję czarnym humorem, a ludzie uznali to za
wartość, choć może nie sama w sobie. Wewnętrza spoistość katastrofizm i turpizm.
to nuda. To tak jakby nagle zwolennicy i przeciwnicy aborcji
doszli do konsensusu i wypracowali sobie wspólne zdanie na Wykryłem dziwny paradoks tamtego okresu rozłożony na
temat sporu ideowego, który stanowił spoiwo ich tożsamości. etapy: 1) podobał mi się czyjś styl, 2) rozwijałem go autorsko,
I co? Nuda! Nic się nie dzieje. Lech Jęczmyk przypomniał 3) osiągałem w tym umiarkowaną biegłość, 4) momentalnie
ostatnio na łamach magazynu Czas Fantastyki o teoremacie ludzie, którzy doszli do podobnych rozwiązań tracili w moich
matematyka Goedla, wedle którego w każdym systemie pojęć oczach, 5) plułem na ten styl... (może ma tu miejsce depre-
i reguł istnieją problemy nierozwiązywalne środkami tego cjacja własnych możliwości: “skoro ja do tego doszedłem, to
systemu. musi być dziecinada, fraszka”)
Podważając więc ich nierozwiązywalność, podważamy cały z.1: Co teraz jest w zasięgu zapożyczeń estetycznych?
system. Gdy za system przyjmiemy naszą cywilizacje (przecież
to także zbiór praw, pojęć i reguł), to również należy liczyć z.2: Właściwie kompletna bezstylowość, jako rodzaj pewnej
się z tym, iż są kwestie niedyskutowalne. Gdy rozwiążemy twórczej utopii. Wiadomo, iż nie ucieknie się od zapożyczeń.
problem z aborcją, nasza cywilizacja rozpadnie się. Wiedzio- Ale można starać się je wyrugować z domysłów odbiorców.
ny tym poczuciem, pielęgnuję wewnętrzne rozedrganie, Chcę osiągnąć pewien rytm zmiany ubarwienia ochronnego:
niespójność, wielobiegunowość. Gdy się kiedyś sam ze sobą raz przybrać maskę antychrysta, innym razem uduchowionego
zgodzę, to będzie mój cichy koniec. mistyka. Raz uderzyć barokowym przepychem, innym razem
szczypiącą w oczy pustką. Pierwszego dnia: rubaszny gag,
z.1: Gdy spoglądasz wstecz…? drugiego dnia: nihilizm i katastrofizm, trzeciego dnia: wsiowość
i tandeta, czwartego dnia: ekspresjonizm abstrakcyjny. Ciągle
z.2: … widzę wiele fałszywych kroków, zwały zarysowanych gubić tropy, wyprowadzać na manowce. Przez te ostatnich 10
bezproduktywnie kartek, zmarnowany czas. Niczego sobie lat próbowałem sił w konwencjach znacznie odległych od sie-
nie wymawiam, ale okres fantastyczny trwał zdecydowanie za bie: chyba na zasadzie testu sprawnościowego. Najbardziej
długo. Pierwsze dziecięce fascynacje to komiks, troszkę później nie w smak mi teraz łatwa identyfikacja, marynowanie bezpie-
szereg nurtów imaginacyjnych: figuratywny surrealizm, re- cznych konwencji na chude lata. Nic nie ma nieskończonego
alizm fantastyczny. To był dobry poligon doświadczalny, ale okresu przydatności do spożycia.
również cementowanie konserwatyzmu, rzutującego na brak
transformacji twórczych. Posłużyłem się językiem tak uniwer- z.1: Mówisz o bezstylowości. Ale chyba jednak jakiś zalążek
13. programu posiadasz? z.1: Twoja podręczna lista artystów wciąż dobrze przyswa-
jalnych?
z.2: Program na najbliższe miesiące w skrócie: konstruować z.2: Niezmiennie Bruno Shulz z nadpobudliwą wyobraźnią.
byty niemożliwe (wynaleźć nowy rodzaj materii, nowe zas- Plus: Francis Bacon, Matthiew Barney, Stephan Balleux, Keith
tosowania dla przedmiotów urojonych) / wywołać efekt Tyson, Glenn Brown, bracia Chapman, Hans Bellmer, Moebius.
zadziwienia, zaskoczenia (to nie jest dziś proste! katalog dzi- Wystarczająco egzotyczne zestawienie?
wów współczesności jest napuchły: widziałem w internecie
kobietę-dystrybutor, która z pewnej części ciała wyciągała z.1: Skrzypienie ołówka, czy klikanie myszką?
puszkę coca-coli: jak konkurować z czymś takim? co jeszcze
może ludzi zaskoczyć, zszokować?) / wprowadzać na większą z.2: Naprzemiennie. Choć trochę za dużo było już smarowania
skalę narrację, gawędę, baśń, ludyczną opowieść z gatunku grafitem, czas na nowe media.
weird / realizować więcej optycznych zabaw z zakrzywia-
niem przestrzeni (przestrzenią galerii, przestrzenią publiczną, z.1: Co jest istotą tożsamości Zalibarka, bez której byłby
przestrzenią wirtualną 3d) / przemycać w fotografii to, co postacią niepełną? Nawet jeśli przyjmiemy, że jest bytem nie
realizowałem w rysunku. Czy to można nazwać programem? do końca realnym...
Jeśli czujesz niedosyt, zacytuję moje Credo z roku 1999:
odwracać podszewkę dookolnej rzeczywistości / plewić myśli z.2: Czerpanie z dzieciństwa (wciąż przypominam sobie
grubo ciosane, a pielęgnować te w kruchy kryształ obleczone zaszłości z niedojrzałości, szukam prostych reakcji i małych
/ dokonywać fuzji rzeczywistości z materią nadprzyrodzoną olśnień, genialnych odkryć na miarę znalezienia kapsla zato-
/ dzielnie odpierać nerwowe ataki pospolitego ruszenia / pionego w asfalcie przy temperaturze 34 stopni Celsjusza),
chędożyć oporne umysły / zaklinać monochromatyczną materię niestałość w konceptach, klęska urodzaju pomysłów (to trage-
grafitu / wzniecać rwetes / kłuć w oczy, smagać pompką, palić dia, że nie mogę zrealizować nawet 10%), lęk przed chorobą
żywym ogniem / nie bywać na salonach, parnasach - ani w psychiczną, wielka potrzeba grania ról, przybierania póz. To
samoschlebiających się koteriowych drewutniach, artys- przybieranie póz przybiera czasami farsowe zabarwienie:
towskich wyszynkach / języczek próżności raz przycinać, raz będąc w barze w stanie upojenia alkoholowego wychodzę
zapuszczać, w zależności od ogólnoświatowych tendencji / co chwila do łazienki, by przed lustrem stroić najdziwniejsze
ochoczo uprawiać nieskrępowany dandyzm intelektualny... W miny.
50% aktualne. Chcę więcej spokoju, kontemplacji, czystości
myśli oraz precyzji niedomówień. Tego sobie życzę dziś, w z.1: Gdy patrzysz w lustro, to widzisz…?
Dzień Dziecka.
z.2: Chłopca z cierpką miną, chowającego za plecami białą
14. chorągiewkę, w każdej chwili gotowego do kapitulacji. W
kieszeni spodenek zalakowany protokół kapitulacyjny.
z.1: Zbliżamy się do końca kolumny tektu. Zdajesz sobie
sprawę, że właściwie niewiele rozwinęliśmy w tym autowywia-
dzie temat twojej (naszej) tożsamości.
z.2: W większych dawkach byłoby to niestrawne. Zostawmy
otwarte pole dla sequela.
Remanent / ołówek, tusz / 2008
17. Autobiografia (1) Zalibarek:
Kiedy 30-letni artysta (przykładowo: ja!) pisze o sobie, to
jest to czynność w równym stopniu narcystyczna, co powleka-
nie złotym lukrem własnego wyrostka robaczkowego. Artysta
to ikona narcyzmu, twór targany próżnością i egocentryzmem.
Gdy wybucha kolejna wojna światowa, przeciętny człowiek
myśli: “Zginą moi bliscy, przepadnie mój dobytek, rozpocznie
się eksterminacja narodu.”
Artyście w takiej sytuacji przemknie rozpaczliwa refleksja:
“Wojna! I jak ja w takich warunkach będę tworzył. Jak oddawać
się twórczym uniesieniom, gdy obok słychać uciążliwe jęki
konających.”
Ugłaskać próżność artysty nie jest łatwo. Domaga się on
coraz dobitniejszych dowodów uznania w miliardach odsłon
w internecie, za każdą setną sekundy niefrasobliwego gestu
chce milionów euro. Pragnie targać oszołomionych widzów za
kłębki neuronów w zamian za stosy laurek pisanych brokatow-
ym mazaczkiem. A mi wystarczy ta autobiografia: niedoskonały
dowód zaawansowania w słodkim łyżeczkowaniu kunsztów
pychy. Chcę tu jasno wyartykułować swoje przywiązanie do
ulubionego stanu: trwania w upartym dziecięctwie i samo-
lubnym rozpasaniu twórczym. Ten stan nie mija z wiekiem i
przyjmuje coraz bardziej infantylne formy. Zaczynam tracić
umiar, nie miarkuję apetytu na spełnienie. Jeśli coś jest wybit-
nie silniejsze ode mnie, nie walczę z tym. Nie walczę z tikami
nerwowymi: dodają mi autentyczności. Nie walczę z ciągłym
rozkojarzeniem: to wbrew pozorom chwile największego sku-
pienia. Nie walczę z imaginacyjnym rozpasaniem i sraczką
18. pomysłów. Ciągła samokontrola to śmierć wolnego ducha: mamy, do wazonu wsypywałem papierowe krążki. Komunią
zwycięstwo materii nad bytem nadrealnym. Popuszczenie częstowałem szmacianego liska bez jednego oka. Odgrywałem
procedurom kontroli to warunek oczywisty, jeden z wielu w katolicki ceremoniał mszalny najdokładniej jak umiałem, z
moim wymiętym notesie z dyrektywami szczegółowego planu całą powagą performera. Nie oznacza to, iż byłem po jasnej
uczłowieczenia Zalibarka. Jeden z wielu małych paradok- stronie mocy - miałem źle ustawiony potencjometr wartości.
sów: niby chcę zachować rozmach spontanicznego działania, Rozpaczałem nad krzywizną swoich podrapanych nóg, a nie
improwizację bez kontroli, a lubię porządkować, szeregować, współcierpiałem z postrzelonym przez Alego Agcę papieżem-
szkicować, reżyserować swoje poczynania. I gdzie tu miejsce Polakiem (to informacja dyskredytująca). Po stracie wielokolo-
na wewnętrzną harmonię. rowego długopisu (można było przełączyć na niebieski, zie-
lony, czerwony i czarny: cud socjalistycznej techniki!) łkałem
Zebrać do kupy wszystkie gesty, ruchy, kreski, plamy: bez opamiętania. Bardzo przeżywałem zakaz oglądania fil-
nadać im jeden wspólny sens. Znaleźć wykładnię tłumaczącą mów po 20-stej, brak dozowania zakazanej wiedzy i podniet
wszystkie twórcze podrygi: od dzieciństwa po redagowanie kompensowałem stymulowaniem wyobraźni.
niniejszego albumu. Odnośnie wczesnych lat: w dzieciństwie
uwielbiałem przeglądać radzieckie elementarze z pysznie kol- Sąsiad z piętra niżej zmarł w piwnicy, gdy miałem 10 lat. Gdy
orowymi ilustracjami. Podziwiałem realistycznie namalowa- go wynosili wydał świszczący dźwięk, niczym kobza. Póżniej,
nych młodzieńców w czerwonych krawatach, którzy cenili w moim śnie, poświstywał jak czajnik i dodatkowo łypał prze-
braterską przyjaźń, wędrówki w ostępy i ćwiczenia gimnastycz- krwionym okiem. Wtedy po raz pierwszy zacząłem wyobrażać
ne. Z czułością spoglądali na popiersie Lenina, a w przerwach sobie własną śmierć: najczęściej byłem raniony nożem. To
między spoglądaniem dokarmiali zwierzęta, pomagali starusz- taka forma imaginacyjnego użalania się nad sobą, gdy nie
kom albo słuchali opowieści weteranów wojennych. Wszystko ma bezpośredniego przyczynku do tego. Na kartce papieru
wydawało się takie pociągająco nieskomplikowane: musztra, rozrysowywałem wszelkie możliwe konfiguracje potwornych
ordunek, rytm pochodu, piknik za miastem, skok przez kozła. zbrodni, wymyślną choreografię śmierci, tortury, samobójst-
Zanim wyrosłem z radzieckich elementarzy, już wszystko wa, dekapitacje, rytuały skalpowania. Teraz, z upływem lat,
zdążyło się skomplikować. Rytm opowieści urywany, myśli rysunki wydają mi się niewinne, z dużym potencjałem humo-
nieuczesane, cele niesprecyzowane. I żadnego marmurowego rystycznym. Wtedy były poważnym zgłębianiem tajemnic fer-
popiersia na horyzoncie. mentacji materii i moim małym obszarem wolności.
Dziecięce poszukiwania, prócz kultu radzieckich orga- Pierwsze zarzewia krytyki spowodowały zbrojny opór. Gdy
nizacji młodzieżowych, doprowadzały mnie w przeróżne re- złośliwa koleżanka chciała zniszczyć mój rysunek na lekcji
giony sacrum i profanum. Jako kilkulatek ubierałem szlafrok plastyki, w nieprzytomnym szale zaatakowałem ją cyrklem
19. i kłułem na oślep. Według mnie reakcja współmierna do wybiegi, mające na celu uwiarygodnienie mnie w oczach
zagrożenia: teraz postąpiłbym tak samo. Każdy atak bolał rówieśników. Jako że piłka nożna nie była moją pasją (a sukce-
odwrotnie proporcjonalnie do wieku: im byłem starszy, tym sy na tym polu były dobrze oceniane i stawiające wysoko w
skorupa obojętności porastała mnie szczelniej i szczelniej. piramidzie młodocianych podległości), więc stworzyłem tak
Na budowie pogryzł mnie pies. Oberwałem ziemniakiem w zwaną bandę. Już spieszę wyjaśnić, na czym polega banda:
oko, gdy mijałem blok, w którym mieszkali źli ludzie. W szkole musi być Wódz, zgrana paczka chłopaków o wyraźnej gra-
ciągle się o coś potykałem (raz wylałem na szkolnym korytarzu dacji odpowiedzialności i czytelnej strukturze organizacyjnej
cocktail owocowy, który robiliśmy na zajęciach praktycznych). (dziewczyny nie mają prawa akcesu!), baza (najlepiej wyspa
Miałem podkrążone oczy i nie mogłem ścierpieć, gdy ktoś na jeziorze, stara sztolnia, poniemieckie bunkry, od biedy
brał to za makijaż. Wstydziłem się bladości swojego oblicza, szopa lub pakamera pod schodami), statut, flaga bandy, herb
więc bez przerwy szczypałem się w policzki. Nabierały wtedy bandy, szyfr bandy, hymn bandy, mapa skarbu bandy, rytuały
zdrowego wyglądu w postaci malinowych wykwitów. Z powo- inicjacyjne, hasła, tajne zebrania. Odczułem w skali mikro,
du krzywych nóg (wtedy tak uważałem) nawet w najbardziej co to znaczy być Wodzem. Organizowałem od podstaw tajne
upalne dni chodziłem w wełnianych podkolanówkach. bractwo przygody. Mieliśmy łapać przestępców, poszukiwać
skarby i militaria, eksplorować tajemne podziemia. Szybko
Diagnoza po fachowej obserwacji: komediowy melancho- okazało się, iż wolałem pozorowane ruchy i biurokratyczne
lik z miną cierpiętnika, wciąż doskonalący się mistrz przekory, posunięcia: wciąż zmieniałem herb, flagę, szyfr, statut, hymn.
nałogowy kłamczuch i marzyciel. Najważniejsza była dla mnie sama identyfikacja: projektowa-
nie totalitarnego znaku, który porwie tłumy chłopców, tak
Pora na pikantniejsze szczegóły. Przyznaję z odwagą i jak rosyjskich pionierów przywoływał blask czerwonej gwia-
szczerością właściwą gościom programów typu talk-show: zdy. Ale smak wodzowstwa smakował równie wybornie:
sikałem jak dziewczyna. Wolałem chłodny kontakt pośladków wymyślałem różne niebezpieczne obrzędy inicjacyjne, często
z deską klozetową, niż postępowe dobrodziejstwo posta- upadlające, a czasami niehigieniczne, jak osławione i mocno
wy stojącej. Wygodna kontemplacja zamiast manifestacji zużyte braterstwo krwi dokonane brudną żyletką. Było też
dumy. To był tylko jeden z wyznaczników mojego ducha wchodzenia na sam czubek drzewa, kąpiel w rzece ze ściekami
przekory, który zatruwał jasność myślenia dziecka. Wciąż z garbarni oraz (to było najlepsze!) rzucenie w kopulującą na
cierpiałem na brak spełnienia na polu stawiania oporu. W łąkach parę zbrylonym kawałkiem piaskowca. Wódz nie musiał
szkole nieustannie testowałem cierpliwość nauczycieli: przechodzić przez trudy inicjacji, tak było zapisane w statucie.
błazenadą, przedrzeźnianiem, cichą działalnością dywersyjną. Chodziliśmy po kanałach niczym powstańcy warszawscy (do
Próbowałem w ten sposób zrównoważyć fakt, iż miałem dziś mam w domu własnoręcznie sporządzone mapy kanałów),
dobre oceny. Nie chciałem uchodzić za kujona. Stąd różne paliliśmy saletrę, robiliśmy telefon polowy ze sznurka i dwóch
20. metalowych pudełek po kremie. Była musztra i zajęcia z miota- świństw, zwany czule - nie wiedzieć czemu - świerszczykiem.
nia kamieniami, śledzenie Pana Zboczeńca, pływanie na wiel- To była zdobycz! Pędziliśmy jak oszalali po radomskim osied-
kich styropianach po łąkach zalanych fekaliami (studzienki lu, wyrywając sobie w biegu lakierowany, zagraniczny foliał
ściekowe często wylewały). Wtedy bawiła mnie władza, a dziś z wiedzą tajemną, gęsto okraszoną przykładami wyklętej
leżakowanie na czubku piramidy służbowych zależności jest erotycznej cudowności, jeszcze nie obłaskawionej. W końcu,
dość kłopotliwe. Na szczęście nie zostałem despotą, faszystą dla ostudzenia emocji i zapanowania nad chłopięcą wrzawą,
ani kostycznym szefem-tyranem, choć wszystko może się zarządziłem zebranie okolicznościowe na łąkach za blokami
jeszcze odmienić. (byłem wszakże Wodzem). Tam, pośród traw i krowich placków,
zobaczyliśmy ją po raz pierwszy - legendarną Gołą Babę - w
Tyle było pytań w dzieciństwie, które wywietrzały za- wielu odsłonach i dziwacznych stylizacjach. Goła Baba to był
nim zdołałem na nie odpowiedzieć. Nurtowało mnie na mityczny stwór z bestiariusza istot wyuzdanych i strasznych.
przykład: dlaczego kowboje mają brązową ślinę? Mają zep- Fantazjowaliśmy o niej i jednocześnie baliśmy się wymówić jej
sute zęby? Żują tytoń? Może przez sen liżą naoliwione lufy imienia, tak jak nie wypowiadało się słowa Sauron w Mordorze.
swoich winchesterów? Znikąd wyczerpującej odpowiedzi. I wreszcie naszym oczom ukazało się w pełnej krasie sprężone
Nie przeszkadzało mi to. Kowboje na moich rysunkach cielsko lewiatana rozpusty, napuchłe od komasujących się w
zawsze wypluwali potoki brązowej śliny: czy to ujeżdżając środku rozkoszy. Zwoje mięsistych fałd, jak powiązana sznur-
wierzchowca w stylu western, czy to kładąc się spać w kale- kiem szynka. Nie podzielałem podziwu moich rówieśników,
sonach typu long john. Tajemnica pochodzenia brązowej bowiem zamiast zgrabnej przedszkolnej buły z przedziałkiem
śliny tylko przydawała tym figuratywnym kompozycjom pos- zobaczyłem wypięty ku mnie bezkształtny, różowy twaróg -
maku teorii spiskowej, bo czego dziecięca głowa nie pojmie, obwisłą grdykę indora, jakieś tandetne farfocle, wyłupione
to sobie zmitologizuje. Najdobitniej potwierdzało się to w oko między nogami, bezwstydną miazgę, krwisty sznycel przez
erotyce: chłopięca wyobraźnia transformuje teoretyczne ars psy poszarpany. To była forma amorficzna i beztreściowa - se-
amandi na łże-bajkową konwencję, organizuje domysły i wyt- mantycznie niewymierna. Reklamacja! W końcu ziejąca pustką
wory wyobraźni w surrealistyczny teatr kabuki, gdzie prawa dziura oznacza nic innego jak ewidentny brak czegoś istotne-
ciążenia, tarcia, dynamiki są nieprawdopodobnie elastyczne. go, co zostało siłą wyrwane: ranę po kastracji, lej po bombie,
Pierwsze doświadczenia przedszkolne: uczynna koleżanka za wyrwę, wyrobisko, przerwany łańcuch wiązań atomowych -
podarunek w postaci podwieczorka odchylała pod stołem maj- ewidentny defekt. To był estetyczny szok. Długo nie mogłem
teczki i prezentowała bez skrępowania nadkrojoną bułeczkę. otrząsnąć się ze wstrętu. Rzeczoną gazetkę zakopaliśmy z
[Tak na marginesie: ciekawe, czym się dzisiaj koleżaneczka chłopakami na łące. Zrobiliśmy mapę skarbu, nikt go potem
zajmuje.] Potem była podstawówka: jakimś cudem udało nam nie odkopał. Odraza mi przeszła i szybko przekonałem się do
się przekonać kioskarkę, żeby sprzedała nam magazyn pełen ikonografii występnej brzydoty, a incydent nie zmienił mojej
orientacji seksualnej.
21. Twórczość rysunkowa kwitła. Nie traktowałem jej jeszcze małe dołki w piaskownicy, potem wtykały tam różne drobia-
na tym etapie z powagą. To była naturalna - z mojego punktu zgi: zasuszone kwiatki, papierki po gumach do żucia, wstążki,
widzenia - aktywność. Musiałem gdzieś skanalizować rwące fikuśne kamyki i przykrywały kawałkiem kolorowego szkła
ciągi myślowe. Inspiracje nadciągały zewsząd. Zarysowywałem butelkowego. To było takie dziewczyńskie, niegodne chłopaka;
grube pliki papieru. Po obejrzeniu w telewizji westernu, ale mnie ujęło w sposób obsesyjny. Zakładałem szkiełkowe
gnałem do swojego pokoju i rysowałem miasto gdzie kowboje mini-galerie pod balkonami, na łąkach za blokiem, nawet
i Indianie mieszkali pospołu. Po obejrzeniu Zorro przelewałem na torach kolejowych. Pod szkiełkiem tworzyłem pierwsze
na papier projekcję świata zamieszkanego przez samych Zor- pyszne wystawy: kompozycje z plastikowych żołnierzyków,
rów. Tak powstawały też wymiary zaludnione kolejno przez: zębów, owadziego truchła, paznokci, kapsli, tabletek, waty, re-
smurfy, krasnoludki, żołnierzy Wietkongu, piratów, kosmiczne soraków. Już ponad 20 lat tego nie robiłem, ale mam zamiar
muminki, policjantów w wersji plażowej, ludków z klocków przywrócić świetność tej oszczędnej formie wystawienni-
lego, antropomorficzne owady, robotnice w welonkach, wod- czej. To ma kolosalną przyszłość: autorska galeria bez opłat za
niki i utopce. Wszyscy w ordunku, w przykładnej perspekty- czynsz, prąd i ogrzewanie.
wie pasowej, jak egipskie malowidła.
Narracja była wpisana w aktywność rysunkową. Byłem
Dziś badanie tych wczesnych rysunków sprawia mi niemałą święcie przekonany, iż rysuje się po to, żeby opowiadać his-
frajdę. Rodzice wiązali zarysowane arkusze w bloki, opatry- torie. Stąd już we wczesnych zabawach kredkami pojawiała
wali datą - stąd wszystko mam chronologicznie uszeregow- się sekwencyjność, dzielenie na kadry, sceny - pokazywanie
ane. Tematyka była coraz bardziej zróżnicowana: od tech- genezy i skutków zdarzeń. Myślałem wtedy, iż zawód rysowni-
nicznych rysunków i planów wyimaginowanych miast, po ka komiksów to najciekawszy zajęcie pod słońcem. Praktyka
awanturnicze ilustracje z gatunku płaszcza i szpady. Miałem obnażyła prawdę, iż nie jest to moje powołanie. Byłem zbyt
dziwne podejście do określania ważności poszczególnych rozchwiany w swoich wyborach estetycznych, zbyt zaawan-
szczegółów: w pewnym okresie rysowałem wszystkich ludzi sowany w gonitwie skojarzeń, zbyt skory do eksperymentów,
z gęstym owłosieniem pod pachami, każdy włosek był z pasją by skupić się na prowadzeniu długiej narracji. Rysowanie tego
udokumentowany, falujące włosy wyrastały nawet z bluzek, samego bohatera, w tym samym stylu, przez kilkadziesiąt plan-
kurtek, a nawet rycerskich zbroi. Od włosów pod pachami sz i kilkaset kadrów to wyzwanie dla biegłego rzemieślnika,
zaczynałem kreślić każdą postać. Parałem się też czymś w ale nie dla pełnokrwistego artysty - ta smutna konstatacja
rodzaju origami. Konstruowałem z papieru bożonarodzeniowe była wynikiem trwającej prawie kilkanaście lat (ze sporymi
szopki, sześciany, pokraczne samoloty, murzyńskie wioski, przerwami) aktywności komiksowej. Stosy kartek, mazaki i
pistolety, batyskafy. Koleżanki w przedszkolu podsunęły mi piórka topniały w oczach.
nową fascynację: szkiełkowe mini-galerie podziemne. Kopały
22. Za bardzo wybiegam ku teraźniejszości. Cofamy! W pod- powane, spontaniczne i szczere. Co było straszne - straszyło.
stawówce nastąpił zwrot w twórczości rysunkowej: okres Co było śmieszne - śmieszyło. Wspominam ten okres z roz-
misji społecznej. Pierwszy i ostatni raz moje rysunki spełniały rzewnieniem, gdyż odczuwam rażący brak na tym polu. Nie
tak ważną rolę: zamawiane u mnie gołe baby dawały szkol- mogę czytać, nie mogę oglądać. Coś mnie zawsze rozprasza,
nym kolegom chwile ekstazy i eskapistycznego spełnienia. nie pozwala przeżywać uniesień. Nie mogę wejść całym sobą
Rysowałem społecznie wedle precyzyjnych życzeń: konkret- w jakąkolwiek fabułę. Nie cieszą mnie sukcesy bohaterów,
ne sytuacje, pozy, otoczenie, parametry ciała. W końcu mi ta nie smuci śmierć pierwszoplanowych postaci. Trochę znam
misyjność obrzydła i zacząłem postać kobiecą desakralizować się na kompozycji, formalnych chwytach, zaglądałem już
i jednocześnie odzierać z merkantylnej poprawności. wielokrotnie do hurtowni środków artystycznego wyrazu - to
Rysowałem z wywieszonym językiem kobiety zmurszałe, wszystko przeszkadza, nastraja do odbioru beznamiętnego i
niekompletne, rozczłonkowane, poddane wiwisekcji i dekon- krytycznego. Kultura wkroczyła w fazę nadprodukcji bodźców,
strukcji, brzydkie, kościste. Jakbym wstydził się swojego wszystkiego jest teraz za dużo. Odwracam głowę i mam nowe
okresu pin-up. Jakbym chciał uciec od koszmaru klonowania wrażenie wzrokowe, które brutalnie zmusza do konfrontacji,
gołych playmate-matrioszek z króliczymi ogonkami, od tego a ja jestem niestety tak skonstruowany, że wyzwanie muszę
rzygliwego bełkotu, jakim obdzielają nas medialne księżniczki przyjąć. W internecie miliony ludzi pokazuje swoje wizualne
popkultury, komentując z entuzjazmem swoje rozchylanie wytwory: od tego przesytu percepcja tępieje coraz bardziej.
nóg dla Playboya. Jak niesmacznie wyglądają ich plastikowe, Wymuszony entuzjazm na 100 kanałach kablówki. Wirówka
natłuszczone ciała w konfrontacji z wizerunkami nagich i dla ludzi o mocnych żołądkach. Obrzęk mózgu. Stupor dysoc-
nieludzko wychudzonych kobiet gnanych do komór gazo- jacyjny.
wych przez nazistów. Atrybuty płciowe tych kobiet wyschły
doszczętnie; ale one zasłaniały je w ostatnim geście godności. Jak wspaniale jest wracać choć na moment do czasu
Jak pojąć te rozbieżności. dzieciństwa, gdy wychodziłem z domu z małym chlebaczkiem,
w którym była plastikowa manierka z herbatą, ołówek, kartka,
Dzieciństwo nie przynosiło łatwych odpowiedzi, ale lornetka, scyzoryk, mapa skarbu (czyli zakopanej Gołej Baby),
było pożywne. Człowiek wchłaniał wszystko z prostotą, szyfr bandy, zapałki, saszetki z oranżadą w proszku, chrupki
lekkością. Fabuły książek i komiksów natychmiast zalewały i lupa. Szedłem tylko na łąki za blokiem - nic spektakularne-
świadomość barwnymi obrazami, były namacalne i żywe. go - a wyprawa urastała do rangi porównywalnej ze zdoby-
To samo tyczyło się obrazków, ilustracji: albo się podobały, ciem bieguna południowego. Nie potrzebowałem wiele, by
albo nie. Nie potrzebowałem instrukcji obsługi ani wiedzy przeżyć przygodę. Doznaniowe perpetuum mobile. Teraz też
teoretycznej, która dawała wykładnię przyczyn podobania chodzę z chlebakiem. Mam w nim co prawda zawsze ołówek i
się albo niepodobania. Stąd fascynacje były niewykoncy- kartkę, ale o przygodę i autentyczne przeżycia coraz trudniej.
23. Chciałbym całą swoją postać schować w tamtym dziecięcym
chlebaku i stamtąd prowadzić interaktywną korespondecję ze
światem. Może wtedy znajdę inspirację do obserwacji firanki
miotanej podmuchem wiatru, gdy leżałem grzecznie w nocy,
z rączkami na kołderce. Firanka kotłowała się, i wydymała w
popisach zdolności mimikry, wylewała się z okna niczym sfer-
mentowana materia. W ciemnościach udawała zająca w stroju
płetwonurka, odrzutowe bambosze albo Góry Skaliste.
Jest chwila - jest wola - jest pragnienie. Zaczerpnąć tamtej
energii i zaszczepić ją Tobie. Może się uda?
Mistrz Sali Gimnastycznej / druk pigmentowy / 2009