SlideShare a Scribd company logo
JANUSZ ŁOZOWSKI
KWANTOLOGIA STOSOWANA 8
opowiastki filozoficzno-fizyczne
dla dzieci dużych i małych
copyright © 2015 by Janusz Łozowski
wszelkie prawa zastrzeżone
ISBN 978-83-942582-4-5
ja.lozowski@gmail.com
1
Kwantologia stosowana – kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 8.1 – Abstrakcje to ja.
Cały nasz świat płynie i odpływa - a my razem z nim; przecież nawet
nie ma się czego przytrzymać.
Rzeczywistość to zmiana. Tak po prostu i bez dwu zdań.
Można, i nawet trzeba, popatrywać na okolicę jako na fakt, stałość i
grunt-opokę, która tylko niekiedy osuwa się spod nóg (lub wibruje w
paroksyzmach jakoś geologicznych) – ale w ujęciu głębokim, takim już
podbudowanym filozoficznym namysłem, to zmiana, czyli proces w toku
zachodzenia. Nigdy stałość.
To przemieszczanie się z nieskończoności w nieskończoność i poprzez
wieczność jednorodnych elementów - kwantów czegoś. Lokalnie zapętli
się to w strukturę, pokaże swoją fizyczną i chwilową twarz, jednak
logicznie to zmiana. I płaszczyzna. Wieczny ruch w bezkresie, który
tworzy płaszczyznę.
Jednak, co się w takiej płaszczyźnie pokaże, co oraz jak wyróżnię w
ciągłym procesie - to zależy ode mnie.
Czyli obserwatora zmiany oraz zarazem jej uczestnika.
To mój czyn, to mój zakres możliwości (zmysłowych i technicznych) z
jednorodnego tła wyodrębnia, wyróżnia (wydobywa) konkret - i nadaje
mu postać; to moje wydzielenie w płaszczyźnie tworzy regułę zmiany
i stwarza fakt.
Zmiana się toczy – toczy się w tempie maksymalnym, ale jak się toczy
- o tym decyduję ja. Tylko ja.
Niczego ani nigdzie stałego, to zmiana. Tylko-i-wyłącznie zmiana. I
abstrakcja, pojęcie – uogólnienie. I zawsze złożenie, i zawsze suma
(summa) jednostek.
Świat - to, co mam za świat - to abstrakcja, postrzegany konkret to
abstrakcja.
Ale i ja, obywatel świata, to również abstrakcja. Ja to abstrakcja.
Abstrakcjonistą ci ja.
Niby, przyznacie, sprawa prosta i z tych najprostszych...
Ot, spojrzy w okolicę bliską albo i dalszą osobnik osobiście - niby
dojrzy to, tamto i różne - niby nawet takie coś zmysłowo pomaca na
okoliczność pewności istnienia (swojego i owego czegoś - i że w tym
swoim otoczeniu to faktem faktycznym rejestruje) – ale problem jest.
Taki, widzicie, poważny.
Przecie jak już to tak ponazywa i ponumeruje, jak to tak w przeróżne
konstelacje gwiezdne czy pierwiastkowo-materialno-promieniste sobie
zestawi - to się pilniej zaczyna takim czymś zajmować, zewnętrznemu
światu i jego regule w głębinie skrytej zaczyna się przyglądać. Bo
przecież w tym zebranym zestawieniu elementowym, w tej chaosem i
2
pozornie bezładem się pokazującej rzeczywistości ład wyczuwa - jaką
tam głębszą myśl konstrukcyjną postuluje - nawet o sprawstwie jakim
tam i gdzieś przebąkuje pokątnie, albo i głośno.
I generalnie wyjdzie mu wówczas, a to dziwne jest wielce, że on ci
tego nie widzi tak prawdą prawdziwą - że to wszystko płynące a też
zmienne - i że złudne. I choć policzalne regułą, więc przewidywalne,
to jednak złudne.
Tylko gdzie ta reguła jest – i jaka ona jest? Pyta i pyta, i się w
dzień (i w nocy) nad tym zastanawia. Długo się zastanawia.
Na początek, sami wiecie, to człeczyna zerka w górę...
Gwiazdę sobie wypatrzy, w zbiór jaki ułoży, ponazywa - i jest radość
ogólna.
Czyli po kres kosmos-wszechświat rozpozna.
Ech!
Dalej człek spojrzy w głębinę...
I tu sobie czas oraz przestrzeń po detalu szczegółami nieoznaczonymi
opisze. I nawet ów "czas" i takoż "przestrzeń" wzajemnie powiąże, w
jedność funkcjonalną i "czasoprzestrzenną" splatając połączy. A to
wszystko wzorami skomplikowanymi uzasadni.
I jest radość.
Choć tak z nutką statystycznej niepewności ona sobie jest - na takim
podstawowym świata poziomie wszystko zdaje się losowością rządzone i
po całości nieprzeniknione.
Niby coś jest - niby poznane i wiadome - a jednak skryte - ciemne -
nieoznaczone...
Ech!
Jednak przychodzi taka chwila dziejowa, kiedy to obywatel świata sam
siebie dostrzega i wyróżnia ze środowiska w szczególnym istnieniu.
I to nie przypadek, że to się późno w dziejach dzieje – że wszystko
wokół już obmacane, nazwane, wyróżnione – i że dopiero na ostatnim
okrążeniu byt sam siebie w tła wydobywa, swoje istnienie za ważne i
centralne uznaje - i je badać zaczyna.
I taka kolejność poznawania świata to nie żaden przypadek - okazuje
się koniecznością.
Bo czy odnosi się to do prywatnego definiowania rzeczywistości (od
kołyski), czy zbiorowego wysiłku sczytywania własności i zależności
świata (od planetarnej kołyski), ten proces biegnie od zewnętrznego
zakresu - do wnętrza poznającego. Od "kosmologii" do "ja".
Rozum wyróżnia i rozpoznaje w pierwszej kolejności tło, na którym i
wobec którego może umieścić siebie - i dopiero w takim odniesieniu
sam siebie może poznać.
Żeby stwierdzić, że jestem, muszę wiedzieć, że jest coś poza mną.
I to dlatego rozum-umysł rozpoczyna od rozważań o naturze świata i
formułuje wnioski o wszystkim. Bo jest to okres, w którym następuje
wyodrębnienie zjawisk regularnych - i wielkich, łatwo zauważalnych.
Nie ma szczegółów, one pojawiają się dużo później.
3
Dlaczego? - Przecież łatwiej dojrzeć gwiazdę i pomimo jej pozornego
bezruchu ustalić zmianę orbity, natomiast przekształcenia komórki w
ciele zdecydowanie trudniej.
Żeby zarejestrować zmienność pozornie nieruchomego nieboskłonu mam
zmysły i ich funkcjonalne, cielesne (genetyczne) oprogramowanie - i
to wystarczy. Żeby zanotować zmienność elementu mojego istnienia -
żeby odnotować fakt komórkowy ciała i jego przekształcenia, do tego
potrzebuję zewnętrznego wobec mnie i wielce rozbudowanego przyrządu,
którego muszę się dopiero dopracować.
Wyłaniając się z tła - i budując się jako jednostka - zakreślam swoim
działaniem w otoczeniu kręgi, których stanowię centrum. To z tego
wyróżnionego punktu mogę zdefiniować rzeczywistość.
O ile do tego momentu proces poznawania zbiegał się "w punkt", czyli
w moje "ja" - to od tej chwili, kiedy już wiem, że jestem i jest owo
ja - od tego momentu następuje odwrócenie kierunku badań i ewolucja
poznania biegnie od punktu w dal.
I teraz to "ja" jest(em) punktem odniesienia.
Jest takie powiedzenie, że "człowiek składa się z wody i marzeń" -
cóż, prawda.
A wszystko to abstrakcje. Cielesna, fizyczna podstawa to nośnik dla
pojęć (w niej i na niej owe symbole się budują) - ale zarazem nośnik
i pojęcia to abstrakcje.
W pierwszym przypadku owe "abstrakcje" są wyrażone w języku fizyki i
biologii, nadpisane kodem genetycznym - a w drugim kodem kultury, na
przykład literkami. Zasada ta sama, tylko artykulacja, sposób wymowy
i głoszenia przebiega odmiennie.
Że na co dzień dla mnie to znaki i pojęcia są pierwsze, że fizykę
(jej reguły) poznaję wtórnie, po opanowaniu alfabetu? Prawda. Kiedy
korzystam z domu, czy podobnego w znaczeniu lokum, nie zastanawiam
się, że jest zbudowany z cegieł (i że ja się zbudowałem) - korzystam
i muszę z tego korzystać. A refleksja przychodzi później.
Korzystam z nadbudowy - baza jest w cieniu i wydaje się nieistotna.
Chyba, że zacznie się kruszyć...
I właśnie - to abstrakcje, stosowane na co dzień i od święta - takie
coś staje się w tej chwili tematem centralnym, to przede wszystkim
do nich muszę się odnosić.
Przecież tak zanotowana treść odnosząca się do świata - to "ja". I
każdy mój krok to abstrakcje - każda myśl to abstrakcja. Zbiorowość
tych abstrakcji - to ja. Tylko ja.
Ciało to fundament, który unosi istnienie w zakres nadprogowy - ale
"ja" to zawartość mojego umysłu.
I więcej. Nie ma świata na zewnątrz.
To, co uznaję za świat, to jest wyłącznie i zawsze - i tylko we mnie.
Gdzieś obok - ale i we mnie - jest tylko zmiana w toku zachodzenia.
Ale to, jak ta zmiana przebiega oraz jak się prezentuje - to jest we
mnie; jaki rytm nią rządzi i co z tego chwilowo się tworzy - to jest
we mnie i dla mnie. I zawsze jako abstrakcja.
4
To ja i moja zdolność obserwacji i "produkowania" pojęć odnoszących
się do otoczenia – to jest warunkiem istnienia czegokolwiek - poza
mną i moimi abstrakcjami nie ma nic więcej.
Świat to ja. To ja powołuję świat do istnienia w każdym działaniu,
to zbiór moich pojęć go wyznacza i tworzy.
Moje abstrakcje to mój świat. I niczego poza nimi nie ma.
Niby w otoczeniu coś wyróżniam, niby dzielę na fakt i otoczenie -
ale po prawdzie to zawsze pochodna mojego działania, więc zdolności
do wyróżniania elementów i posiadanych zasobów.
To ja wyznaczam linie graniczne, ustalam, że w tym miejscu kończy
się badany fakt - że dalsze już się nie liczy w analizie. Ja dzielę
Fizycznie jednolity proces na części - to ja porządkuję ten płaski
logicznie zakres zmian - i to ja wyznaczam w nim rytm-regułę i inne
zależności.
Ale świat w jego zmianie nic o takim podziale nie wie, sam z siebie
ani "atomu", ani "planety", ani obserwatora nie wyróżnia. Wszystkie
postrzegane fakty są nimi dla mnie – a realnie (i zawsze) jest tylko
przemieszczanie się czegoś w niczym.
Tylko tyle i aż tyle.
Abstrakcje to wszystko czym jestem - i warto, i trzeba sobie zdawać
z tego sprawę.
Bo pojęcia - symbole, którymi znakuję otoczenie - to z jednej strony
warunek istnienia, im lepiej skonstruowane, tym w swoim zwiedzaniu
świata dalej zajdę, ale zarazem muszę mieć pełną świadomość, że to
zasłona – że to zafałszowanie rzeczywistości.
Że innej rzeczywistości nie ma? To nie jest istotne - ważne, że jej
nie ma dla mnie.
Zbiór moich pojęć jest wszystkim i niczego więcej poza nimi nie ma.
Moje abstrakcje to świat jako taki.
Ale muszę z tego wyprowadzić wniosek, że do posiadanego zbioru pojęć
należy - i to jako konieczność - wprowadzić ustalenie i abstrakcję
naczelną: że nie wolno mi zaufać fizycznie odbieranym przebiegom i
mojej ich interpretacji.
"Stałą kosmologiczną" jest nieufność - nieufność wobec wszystkich
produkcji mojego umysłu. Skoro niczego innego nie ma, skoro niczym
innym nie dysponuję - dlatego, żeby nie pobłądzić lub nie wdepnąć w
nieoznaczone lub niebezpieczne, muszę zachować maksymalną ostrożność
i właśnie nieufność. To konieczność. Życiowa konieczność.
Bo mogę czegoś nie dojrzeć lub nie dosłyszeć – albo odbierać błędnie
i zdeformowane.
A dalej - jako pochodną tego (i również jako konieczność) - muszę w
sposób maksymalny wystrzegać się wszelkich osobistych i zbiorowych
pewników (dogmatów) - w świecie jest tylko jeden stały fakt: że nie
ma stałości. Wszystko płynie.
Wszelkie wytwory umysły to ja, innych nie ma - jednak to nie oznacza,
że trzeba je brać bezkrytycznie. Wręcz przeciwnie. To nie świat śle
5
w moją stronę błędne sygnały, to ja je tak koduję-dekoduję - to nie
w świecie są nieścisłości, ale w moim tego świata interpretowaniu.
I tylko we mnie.
Abstrakcje to ja - ale trzeba zadbać, żeby to były poprawnie, więc
zgodnie z regułą świata zbudowane abstrakcje.
Co mi po najlepszej nawet konstrukcji logicznej, która rozsypie się
w starciu z jakąś ścianą czy głębokim dołem.
Świat to "złudzenie", które staram się w kolejnym kroku oswoić oraz
scalić w jedność, ale dlatego muszę zadbać, żeby budujący się symbole
zmiany - żeby taka abstrakcja była maksymalnie pełna i regularna -
to moje być. Albo nie być.
Abstrakcje to ja. Warto, żeby to nie była tylko abstrakcja.
6
Kwantologia stosowana – kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 8.2 – Wędrówki dusz.
Szanowni państwo, witam na kolejnym naszym spotkaniu.
Dzisiejszy temat początkowo miał być inny, ale ponieważ dotarły do
nas prośby, żeby jeszcze kilka słów powiedzieć o "przystawce" oraz
o metodach dochodzenia do takiego ustalenia, zwłaszcza w łączności
z religiami, postanowiliśmy obecną prezentację temu poświęcić. W
związku z tym informuję, że dziś jeszcze sprawa rozumu, duszy - oraz
tego, co jest dalej. A na kolejnym spotkaniu już inne zagadnienie.
Na które, co zrozumiałe, już teraz serdecznie zapraszam...
Temat "dostawki" do umysłu wywołał liczne uwagi, były pytania, ale
i były prośby, żeby odnieść się do historycznie analogicznych form
postrzegania tego dopełnienia.
Przyznaję, początkowo wydawało mi się to marginalne, na poprzednim
naszym spotkaniu o tym mówiłem - rzeczywiście może ogólnikowo - ale
nie czułem się wielce kompetentny sięgać głębiej, a nawet wydawało
mi się to zbędne. To, że poszczególne systemy filozoficzne, również
wszelkie praktycznie religie o takim przejściu mówią, i że jest to w
większości centralny element ich funkcjonowania – to prawda. Tylko
że jest to zagadnienie dla mnie nieco z pobocza. - Istotne jako fakt
i stwierdzenie, że działanie rozumu, jeżeli opiera się na danych -
czyli wywiedzionych ze świata ustaleniach - że to musi doprowadzić
do logicznie poprawnego wyniku. I to mimo stosowania pozornie do tego
świata abstrakcyjnych ("dziwnych") ujęć. Musi prowadzić.
Nie ma w procesie poznania istotnego znaczenia, oczywiście pomijając
ważne dla kogoś bliskie i emocjonujące obrazy, jak nazywam zmianę i
co w niej wyróżniam za kwant istotny - oraz jak powierzchownie, w
dla mnie dostępnym zakresie, operuję tak w rzeczywistości ulokowanym
elementem. To, szanowni państwo, jest w warstwie logicznej, w sensie
głębokim nieistotne – przecież prawdy świata w każdym działaniu się
dojdzie.
Tak, proszę się nie dziwić, że tak to podkreślam - ale prawda jest
właśnie taka: niezależnie, co i jak obrabiam, prawdy dojdę. Nie ma
znaczenia, zupełnie w sensie logicznym nie ma znaczenia, co biorę do
obróbki w pojęciach, końcowy wynik jest pewny.
Skąd i dlaczego? Na to pytanie najlepiej odpowiedzieć w taki sposób,
że wszelkie pojęcia i abstrakcje są w swojej fizycznej i najbardziej
fundamentalnej podstawie pochodne i zbieżne do procesów świata. To
z tego się bierze.
Ot, dla przykładu... Proszę sobie wyobrazić, że kiedyś tam, czyli w
dalekiej naszej gatunkowej przeszłości, w jaskini albo gdzieś tak,
siedział sobie nasz pra- i wielokrotny jeszcze praprzodek. I on w
tym swoim dawnym czasie, którego nawet skamieliny dobrze dziś nie
oddają – że on sobie wówczas pierwsze rozumne czynności wykonywał. I
coś na przykład rozbijał. - Ciała mamy takie, że czynność uderzania
jest możliwa i że się potrafimy do tego lub innego dostać – jak coś
7
smacznego, to się dostaniemy.
Szanowni państwo, proszę zauważyć, że to banalne działanie - które
byle dziecko powtórzy - to zarazem integralnie powiązane ze światem
i jego własnościami dokonanie. Osobnik wykonuje czynność, ma z tej
pracy zysk dodany w postaci na przykład zawartości czaszki drugiej
osobniczej postaci – a sam jeszcze ma z tego abstrakcję, która na
sobie przenosi, czy w sobie odbija tę czynność.
I jest już pełne i konkretne skojarzenie. Że jeżeli zrobię tak a tak
- to będzie można kolejny kawałek jedzonka ze świata zdobyć.
Proszę zwrócić uwagę, że u podstaw jest absolutnie czysta fizyka i
reguły świata, o których ten osobnik nie wie i długo jeszcze o tej
sprawie nic nie będzie wiedział – a jednak, zwracam uwagę, jest na
końcu wiedza o świecie.
I to pewna, zdobyta przez doświadczenie i eksperyment - to naukowy
i jak najbardziej logiczny tok postępowania. - Zasad logiki długo w
tym świecie jeszcze nikt nie sformułuje, ale już są tu stosowane, z
tym tak zwanym pożytkiem. Efektem działania jest pozyskanie porcji
pokarmu, a metoda powtarzalna, do zastosowania już w każdym czynie.
Słowem, tylko korzystać.
Zwracam państwa uwagę, że choć byt osobniczy i nawet zbiorowy w tej
odległej chwili nic nie wie o świecie i jego regułach, że wówczas
liczy się po prostu przetrwanie - to efektem samego istnienia oraz
przeprowadzanych w realności czynów, że w ten sposób, zupełnie dla
osobnika nieświadomie, tworzy się wiedza o mechanizmach i regułach;
niezależnie od stosowanych słownych czy obrazowych ujęć, te czyny,
w swojej głębokiej warstwie, zawierają te reguły. Ponieważ inaczej
taki fakt nie zaistnieje. - Można opisywać dowolnie, osobnik może to
sobie ubierać w coś z bliskiego otoczenia, a to w postać zwierząt -
jakieś wyraźne znaki topograficzne - odnosić do gwiazd i łączyć te
gwiazdy w konstelacje – a także samo niebo przy okazji zaludniać.
Itd. Słowem, jest absolutna dowolność nazwy, na tym wstępnym etapie
nie ma znaczenia, co wezmę do opisu. - To naturalnie, przez używanie,
później się utwardzi, wielokrotne stosowane słowo nabierze wartości
pewnika i zamieni się w dogmat. Jednak w chwili zachodzenia, kiedyś
tam, to rzeczywiście jest dowolność.
Oczywiście - żeby to w całości już oddać - ograniczeniem jest świat
i jego dla obserwatora upostaciowanie. Czyli taki ktoś nie może w
swoim zachceniu wybrać dla procesu rozpalenia ognia nazwy, która w
sobie będzie zawierać odniesienia do reakcji chemicznej lub procesów
kwantowych – to zrozumiałe. Wybierane jest to, co można użyć, więc
elementy otoczenia. Im ważniejsza do przetrwania czynności, tym w
opisie musi się zawrzeć znaczenie czynu. - To znaczenie może przyjść
wtórnie, nabierze wagi w miarę obrabiania, jednak takie powiązanie
w tej ewolucji musi zajść – to ciąg samoistny, fizyczny i konieczny.
I on oczywiście zachodzi, jak tego dowodzi historia.
Szanowni państwo, tak zarysowany tok zdarzeń jest u podstaw, ale i
również dotyczy każdego etapu opracowywania elementów świata. Nie
ma znaczenia, czy chodzi o łupanie kamienia, czy o analizę gwiazd
8
w ich przychylności, czy ustalanie reguł etycznych zachowań. To w
każdym przypadku jest zanurzone, jest głęboko zamocowane w fizyce,
w regułach fizycznego świata. Religia, filozofia, konkretny byt w
swoim fundamentalnym przekonaniu może twierdzić, że to natchnienie
i wola nieba, że to głos z zaświatów, że porozumiewa się z tym lub
dalszym - ale to powierzchnia dowodzenia, odczucie, które unosi się
na fali fizycznych procesów.
Fakt jest taki, że w każdym dokonaniu odciśnięte jest środowisko. W
każdym, podkreślam.
Przecież, zwracam uwagę, jeżeli nawet osobnik - czyli byt głęboko
w świat i czas zanurzony, obserwator – jeżeli taki ktoś bierze sobie
do obrabiania pozornie oderwane wobec tego świata pojęcie, na ten
przykład analizuje "duszę", czy on pomija realność, świat oraz jego
fizykę? Oczywiście nie. I nigdy nie.
Nie zdaje sobie nawet sprawy w takim działaniu, że w każdym pojęciu
ten świat głęboko się zawiera - bo musi się zawierać. Skoro osobnik
istnieje, to spełnia warunki i zasady świata - skoro myśli i tworzy
pojęcia, to proces abstrakcyjny również musi spełniać warunki tego
świata. Bo inaczej by tego procesu nie było. Osobnik zupełnie nie
wie, że u podstaw obrabianej abstrakcji - więc kiedyś tam i w jego
osobniczej czy społecznej przeszłości - ktoś zaobserwował jakiś fakt
w otoczeniu i to odnotował. Takie na przykład działanie magnesu na
odległość. Minęło iks plus ileś tam pokoleń - i w aktualnie dziejącym
się obrabianiu jest już utwardzona, ale przecież również pochodząca
ze świata i jego stanów abstrakcja. W tu i teraz jest samo pojęcie
i pozornie nic konkretnego, jednak w fundamencie - tak osobniczym,
tak zbiorowości - w tym fundamencie lokuje się całość doświadczeń i
tu niczego nie brakuje.
I fizyki świata na pewno nie brakuje. Ponieważ nie może jej w tym
pojęciu brakować. Inaczej by tego pojęcia nie było.
Pozornie jest czysta abstrakcja i najdalsza od rzeczywistości, ale
nic z tego, to zawsze nadbudówka nad tą rzeczywistością - zawsze w
podstawach kwantowa energetyczna zmiana i jej reguła. A też zawsze
fizyka - zawsze i tylko Fizyka.
I teraz przychodzi czas religii, systemów mniej lub bardziej jakoś
symbolicznych. Z zakończeniem w systemach filozofiach, jako efektem
tego działania.
Szanowni państwo, zwracam uwagę, że w tamtym, wczesnym dziejowo i
zasobem abstrakcji etapie, religie i wszelkie tego typu zachowania
to konieczność - przecież tak zwana nauka to odległa przyszłość, i
do tego niepewna. A żyć trzeba. Dlatego, jeżeli czynność rozpalania
ogniska zostanie opatrzona ("wyjaśniona") nadprzyrodzonymi mocami, a
w efekcie uzyska rangę dogmatu religijnego – czy to błąd? Żadnym i
żadnym przypadkiem nie. Zresztą samo wyrażenie "błąd" w kontekście
takim jest nieporozumieniem, ponieważ to czysta konieczność. Chodzi
o przetrwanie, dlatego każda wspomagająca przetrwanie abstrakcja i
zobrazowanie, na przykład mityczne, jest wartością samą w sobie - i
nie ma co, nie wolno tego oceniać z dzisiejszej perspektywy. Skoro
tu jesteśmy, skoro istniejemy, to oznacza, że poprzednie pokolenia
wytworzyły adekwatne do świata abstrakcje. A co powierzchniowo się
w tych ujęciach pojawiało – ech, to między bajki włożyć.
9
Już wiadomo, że w chwili zaistnienia religii jako takiej, czyli w
dość późnym dziejowo momencie, każda abstrakcja takiego systemu - w
formule filozofii uproszczonej - że ta abstrakcja jest podbudowana
fizycznością i oddaje stan świata. To oczywistość. I teraz pojawia
się na horyzoncie pojęcie "duszy" - albo adekwatnego. Już wiadomo,
że to wywodzi się z obserwacji, że odnosi się do realiów - i takim
aspektem zagadnienia się tutaj nie będziemy zajmowali, nie o to tu
chodzi. Po prostu religie, chcąc nie chcąc, na takie pojęcie i na
taką procedurę "przejścia" musiały wpaść - jej się dopracować. To
oczywistość. Musiały.
Natomiast istotne pytanie zawiera się w tym, jakimi drogami to się
potoczyło i co można było wypracować. Przejście, czyli "dostawka",
to konsekwencja operowanie pojęciami - ale ciekawe jest to, jak na
bazie ogólnej analizy można wypracować najróżniejsze, bardzo nawet
szczegółowe, wręcz techniczne ujęcia tego etapu.
I to w działaniu religii jest takie interesujące. A przy okazji coś
mówi o samych procesach.
Szanowni państwo, z oczywistych powodów nie zamierzam odnosić się
do wszelkich wypracowanych torów "przejścia" w dalsze, to i zbędne,
ale też niemożliwe. Po drugie nie mamy aż takiego zasobu czasu, to ma
być skromna pogadanka, a nie zdawanie relacji z przebiegu tworzenia
i działania pojęć.
Słowem, proszę wybaczyć, jeżeli ktoś liczył na więcej, ale ograniczę
się tylko do dwu generalnych torów opisu takiego przejścia – jestem
przekonany, że to wystarczające. Zainteresowanych odsyłam do źródeł
- tu tylko szkic.
Jakie są te dwa generalne kierunki? Pierwszy określę jako "skok" z
tu i teraz - oczywiście w chwili skrajnej, omawiamy przecież moment
ostateczny - do postulowanego "życia wiecznego". Drugi tok działań
to drobiazgowe i wielokrotne czynności, które do tego samego wszak
prowadzą. Znów pomijając znaczenia i odniesienia tworzące konkretną
religię, proszę się tymi obrazami nie przejmować, nie o tym teraz
mówimy.
Słowem, szanowni państwo, odniosę się do dwu generalnie możliwych
toków analizy pojęcia duszy i "przejścia" - mam nadzieję, że będzie
to wystarczające.
Zwracam uwagę, że tak powszechnie oraz na różne sposoby opisywany
moment przejścia z ciała do urządzenia, to współczesny odpowiednik
wędrówki dusz w zaświaty. Oczywiście taka "przesiadka" umysłu ani
nie jest prosta, ani łatwa. - Zastanawiający się nad tym dawniejsi
analitycy dochodzili do momentu śmierci i końca ciała i pokonywali
tę granicę nie zdając sobie sprawy, że taka granica w tym miejscu
istnieje i że ma wiele etapów cząstkowych. I "dusza" odrywała się
od ciała i usamodzielniona mogła wędrować w nieskończoność. Błąd?
Złudzenie? Ależ nie. - Dusza, to co pojmuje się za duszę, to realna
i fizyczna zawartość mózgu, którą można przenieść w kolejne ciało
- to dziś już stan do realizacji, a nie poziom rozważań.
Dla nas i dziś to poziom do realizacji - jednak kiedyś oraz tam do
rozważań.
10
Po prostu, kiedy analiza dotyczy samych pojęć, mimo że proces się
w mózgu toczy jak najbardziej fizycznie i realnie - to pozostaje w
cieniu, w zakresie podprogowym i podświadomym. I tym samym osobnik
może tylko obrabiać "treść", wartość nadpisaną na fizycznym stanie
głowy. Efektem więc musi być "odmaterializowanie" treści od stanu
namacalnego, ponieważ jego w doznaniu obrabiającego pojęcie nie ma
– świat obok jest jak najbardziej doznawalny, oporny, czasami też
bolesny, ale nie abstrakcja, nie treść. Przecież to takie ulotne i
nieuchwytne, gdzieś tam bytuje, nie wiedzieć gdzie i jak, więc nie
ma co się dziwić, że się usamodzielnia - aż do zupełnego oderwania
od fizyczności i bylejakości świata.
Myśli więc sobie człeczyna i myśli - ale w konsekwencji jest jakaś
"dusza". I jej wędrowanie tu i tam.
Ciekawe po dalsze jest to, że "przeniesiony" tak w kolejny odcinek
istnienia zbiór abstrakcji, który oznacza osobowość, że to całość
i wszystko, co się liczy – natomiast cielesna podbudowa, wszystkie
codzienne i fizyczne zachowania, to w takim ujęciu właściwie znika
i staje się obojętne. - O ile w technicznym, a więc w realnym toku
działań, jest to zagadnienie centralne - które musi składać się z
ogromu prac cząstkowych - o tyle system religijny tym aspektem się
praktycznie nie zajmuje. Przecież dlaczego mam kłopotać się formą
cielesną, kiedy wiem (kiedy "wiem"), że będę dalej istniał i że to
będzie "wieczne istnienie"? - A szczególnie, kiedy wiem, że materia
to byle co, rozpada się, boli, poci, śmierdzi. - Jeżeli mam w ciągu
abstrakcyjnych analiz brak kroków pośrednich wiodących do wyniku,
to konkretna postać cielesnego nośnika jest elementem zbędnym albo
wręcz przeszkadza. - Ułomne ciało jest na teraz i jest sprzeczne z
duchowością, dlatego się tym nie interesuję. W takim ujęciu liczy
się cel, a nie droga dojścia do niego.
Zwracam uwagę na ten aspekt - liczy się cel. Historycznie zbudowane
metody przejścia były różne i były pochodną wypracowanego systemu
pojęć.
Szanowni państwo - "dusza" to abstrakcja, która w trakcie przemian
historycznych oderwała się od fizycznego nośnika i "odleciała" w
za-światy. Dziś nadszedł czas, aby ją ponownie wpisać w materialną
strukturę.
To może być różna struktura, różny nośnik - ale to musi być fizyczny
nośnik.
Jak to było prezentowane historycznie?
Interesujące jest to, że filozofie czy religie opracowały wszelkie
możliwe sposoby "przejścia" - i kolejne kroki po takim przejściu.
Mam więc w tym zbiorze ujęć z jednej strony banalne przejście "do
wieczności", bez refleksji, co to oznacza. Wystarczy w odpowiednim
czasie i miejscu, raz na ileś dni czy lat, żarliwie lub obojętnie
wyklepać zestaw formułek-dogmatów - i już "życie bez kresu" duszę
czeka i kusi.
Czasami oczywiście trzeba się wysilić. - Na przykład złożyć solidny
materialny datek "na drogę". I żaden tam banalny, najlepiej taki w
sobie rozbudowany - wszak wieczność tania nie jest. Trzeba tamto i
11
to odczynić, tu zamówić modlitwę wspierającą, tam domagać się słów
dobrych na dalsza drogę. Trzeba o bliskich i znajomych zadbać, co
by nie zapomnieli, żeby przychodzili, żeby mieli gdzie przychodzić
i zdania składać w standardowe formułki. Itd.
Z drugiej strony, i w innej czasoprzestrzeni kulturowej, mam wielce
skomplikowaną, wieloetapową drogę, z ostatecznym "rozproszeniem" w
nieskończoności. W pierwszym przypadku było sobie ciało oraz jego
abstrakcyjna zawartość, jednak się skończyło i rozsypało w proch,
a oswobodzona z fizyczności "dusza" odlatuje w nieskończone dale i
tam sobie jakoś bezkreśnie bytuje. W drugim mam "duszę" wędrującą
przez różne konstrukcje fizyczne i kręgi wcielenia - oraz z różnym
bagażem osobistych doświadczeń, które wyznaczają, ale i determinują
następne kroki-etapy istnienia. - Aż po ostateczne rozpłynięcie się
w Kosmosie.
Zwracam państwu uwagę, że to jest po prostu techniczny opis takiej
przesiadki. Że w specyficznym zbiorze pojęć, to fakt - dlatego też
trzeba to potraktować jako literaturę i ornamentykę. Niekiedy też
w sobie piękną, tworzoną wiekami i z emocjami.
Jednak kiedy odnieść to do świata, opis jest poprawny i łączy się z
ujęciem fizycznym - to zdanie relacji z momentu przejścia.
Kiedy obecnie technik zabiera się za montowanie drogi dochodzenia i
następnie samej "przystawki" - to na takie działanie rzeczywiście
można spojrzeć zgrubnie i bez szczegółów - albo z etapami pośrednimi
i wielorako zapętlonymi. Oba sposoby opisu tego przechodzenia są w
prawie i są zgodne z faktami.
Raz ograniczam się do wypracowania i stosowania samego pomysłu na
przejście, a raz, o ile mam czas i ochotę na takie analizy, wyróżniam
uwarunkowania i kroki. - Raz opis ogranicza się do powierzchni, raz
sięga w głąb. Ale obie drogi są poprawne i oddają taką możliwość.
Proszę państwa, to prawda i fakt, jesteśmy dziś - jako zbiorowość -
skonfrontowani z możliwością "przesiadki" umysłu w inną strukturę,
to nie fantastyka, nie religijne marzenie – to realność. Za moment
w dziejach, raczej bliski, taka wyczekiwana, podobno pożądana, ale
zarazem niepewna możliwość stanie się techniczną procedurą.
Co to oznacza? Nie silę się na nakreślenie konsekwencji. Literatura
robi to od dawna, ale jestem przekonany, że rzeczywistość będzie inna
– kto doczeka, będzie wiedział.
Szanowni państwo, wszystkiego dobrego na nowej drodze życia.
12
Kwantologia stosowana – kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 8.3 – Prędkość graniczna.
- To kolejna nasza rozmowa, coś już wiemy o sobie. Jesteś fizykiem
i poważnie podchodzisz do tego, co robisz. Dlatego, nie zapominając
o twoim fachu, chciałbym cię spytać o taką osobistą, po ludzku i na
co dzień reakcję, kiedy ustalasz w świecie maksymalną prędkość, co
do której wiesz, że jest nieprzekraczalną granicą? Zastanawiasz się
nad tym, jest to dla ciebie problem, czy przyjmujesz jako fizyczny
fakt? Ale tak szczerze.
- Cóż, niezłe pytanie. I jeszcze to osobiste odniesienie... Jeżeli
ma być szczerze - to w spokojnym śnie mi to nie przeszkadza, i dość
dawno temat przeszedł z pola "do poznania", w zakres faktu.
- Rozumiem. Ale nigdy nie męczyło cię pytanie, skąd taka a nie inna
wartość tej prędkości, dlaczego w ogóle jest wartość maksymalna w
zmiennym świecie? - Przecież, skoro wszystko, na przykład we wzorach
i logicznie, dąży do wartości nieskończonych - dlaczego akuratnie w
tym przypadku jest inaczej?
- Nie mieszaj w to nieskończoności, przecież wiesz, że można się bez
nich obejść.
- Fizyka może się obejść, i nawet dobrze na tym wychodzi. Pytam cię
w tej chwili nie jako fizyka – spróbuj, choć nieznacznie, z takiego
garnituru się wyswobodzić.
- To będzie trudne, o ile w ogóle możliwe. - Wszystko wokół, jakoś
tam postrzegane, to fizyczność, a do tego dobrze policzalna. I sam
przyznasz, że takie podejście się sprawdza... A poza tym, coś tak
czuję, że prowadzisz tę rozmowę w upatrzonym celu, że zamierzasz coś
udowodnić.
- Nie zaprzeczam. Zresztą - jeżeli to ma być ciekawe spotkanie – to
nie będziemy wymieniać uwag na pogodzie czy programie telewizyjnym,
szkoda czasu... Pomyślałem, że nasza rozumowa może dotyczyć czegoś
istotnego, tak dla mnie, tak dla ciebie. Mówisz, że się na co dzień
nie zastanawiasz, dlaczego granicą zmiany jest prędkość światła, że
traktujesz to jako fakt zastany i pewny - wyciągasz z tego wnioski
praktyczne i stosujesz je z pożytkiem... Przyjmuję to. Również jako
fakt zastany w naszej rozmowie. Ale warto pójść dalej - uważam, że
można wyjść poza tak nakreślony obszar, z pożytkiem dla, tak mocno
przez ciebie podkreślanej, użyteczności... A co do zaplanowanej z
góry tematyki? Podobno, tak mówią, lepiej dążyć w dowolną stroną,
ale właśnie w jakąś stronę, niż szamotać się w pustce.
- Więc rozmawiajmy, wszak warto rozmawiać. Na ile zdołałem poznać
twój sposób działania, to za chwilę rzucisz jakąś analogią i na jej
podstawie będziesz udowadniał, że...
- Analogia? Oczywiście, jak najbardziej - to konieczność. Zupełnie
nie rozumiem, jak można nie korzystać z takiego potężnego narzędzia
badawczego i nie stosować do wyciągania wniosków, a tylko uparcie
się we wzorki czy linie proste lub krzywe wpatrywać. Przecież bez
odwołania się do realnie i namacalnie doznawanego świata - ale już
rozpoznanego - bez tego nie zrozumiesz nowości, żadnej nowości. To
nie przypadek, że umysł, kiedy "skanuje" otoczenie, nie przeprowadza
13
tego szczegół po szczególe, ale pozyskany obraz odnosi do wcześniej
wypracowanych obrazów i "obrabia" detalicznie tylko to, co jest w
obrazie nowego, albo ważnego z jakiegoś powodu. Znany i poznany w
szczegółach proces lub fakt, to podstawa dalszego działania. Czyli
analogia to jest to.
- Może tak, może nie, widzę ograniczenia. Zwłaszcza w zakresach, w
których codzienna obserwacja nigdy się nie znajdzie.
- Poważnie? Mówisz to z serca i głębi?
- Nie żartuj, jestem fizykiem.
- Prawda, fizyk się w tobie odezwał. A prosiłem, żeby naszą rozmowę
przenieść na inny poziom.
- Jestem fizykiem i pozostanę.
- Nie zaklinaj się. Mógłbym od razu i łatwo wykazać, że na wielu
polach i od zawsze wykraczasz poza zakres, którego tak uparcie się
starasz trzymać, jednak przyjemność dręczenia wolę rozłożyć na raty,
większa satysfakcja.
- W rzeczonej sprawie mam inne zdanie. Zamiast słowotoku prezentuj
analogię, może będzie interesująca.
- Obraziłeś się, niepotrzebnie. Na spokojnie zapewne przyznasz, że
fizyka po wielekroć zamienia się w analizowaniu świata miejscem z
filozofią - to taka życiowa przypadłość tej nauki. I nie jest to w
żadnym przypadku zarzut, tylko stwierdzenie faktu. - Fizyk też jest
człowiekiem, chce wiedzieć, więc "wychyla" się konceptem poza tu i
teraz mu dostępne... a to już czystej wody filozofia.
- Analogia miała być.
- Prawda... Odwołam się do początku naszej rozmowy. Nie sądzę, abyś
zwrócił uwagę na użyte przeze mnie terminy, kiedy było o prędkości
i granicznej zmianie. Zauważ, że nie odnoszę się w tej analizie do
ruchu, czyli pokonywania dystansu, co narzuca się od razu w opisie
stosowanym potocznie. - To nie przypadek, że odwołuję się do zmiany
jako takiej.
- Zmiana, czyli co? Wszystko jest zmianą, w fizycznym zakresie nie
ma bezruchu. Czym, według ciebie, jest zmiana?
- Pięknie, jesteśmy krok dalej w rozmowie. Czym jest zmiana, to w
trakcie wyjdzie samoistnie, definicja jest zbędna. Natomiast teraz
i od razu zaprezentuję wniosek. To po części prowokacja, po części
ukierunkowanie myślenia - ale i ułatwienie w dialogowaniu.
- Pokrętnie to idzie.
- Poczekaj, mamy nieco czasu, cztery, a może kilka stron zapisu mi
zejdzie, spokojnie się wyrobię w takim zakresie... Teraz wniosek:
prędkość światła, wielkość graniczna prędkości obserwowanej zmiany,
jest rzeczywiście taką i zawsze taką, czyli maksymalną. - Tylko że
zarazem, podkreślam, zarazem są wobec tego faktu prędkości większe
i dużo większe, teoretycznie nieskończenie większe.
- Ale pojechałeś. Totalna sprzeczność. Po cichu powiem, że również
ociera się o bełkot. Nie obraź się teraz ty.
- Ja? Obrazić? Ależ skąd. Więcej ci powiem, byłbym mocno zdziwiony
inną twoją reakcją. Po prostu, jako fizyk, nie masz wyboru - opis
powyższy w twoim zbiorze pojęć się nie mieści. I mieścić się w nim
nie może. Jeszcze więcej, nawet kiedy odrzucisz postawę fizyka i w
tej formule dopatrzysz się czegoś interesującego, to sprzeczność w
opisie aż bije po oczach. Bo jak może być wartość największą, ale
jednocześnie ma być dopełniona dużo większymi?
14
- Właśnie, jak? Zakładam, że wiesz, co mówisz - nie widzę u ciebie
oznak chorobowych. Ja w tym widzę tylko sprzeczność.
- Mamy punkt zaczepienia i część wspólną, to już coś jest. A, tak
na marginesie, kolejny wniosek - i to rangi najogólniejszej z tych
ogólnych: w opisie świata, i szerzej rzeczywistości, nie proste i
liniowe definicje są prawdą, a przynajmniej nie w maksymalnym już
zakresie. W brzegowo skrajnym ujęciu wszystkie cząstkowe ujęcia są
poprawne i razem - razem oddają to, co jest ową rzeczywistością. W
ostateczności każdy opis jest poprawny - o ile był poprawnie, więc
logicznie poprowadzony. Warstwa słowna jest naddatkiem, literaturą
i przesłania głęboką treść, ale ta jest jedna. Tylko jedna.
Nieco inaczej to ujmując, ostatecznie opis dowolnego faktu jest w
sobie poprawny, jeżeli uwzględnia oba punktu widzenia - czyli jest
taki i taki. Podkreślam, oba punkty widzenia, pozornie sprzeczne i
wykluczające się, łącznie stanowią treść opisu oraz oddają prawdę.
Nigdy jeden.
- Tak, nieźle, nieźle...
- Dlaczego zmiana graniczna, a nie prędkość? Niech będzie, czas na
analogię.
- Robimy postępy.
- Wybacz, filozof to nie fizyk, co chwila go zarzuca, obrazy i za
nimi idące słowa mnożą się i trudno zmieścić się w kilku zdaniach.
Co, znów nawiasem, ostatecznie jest pomocne w zrozumieniu. Bo wzory,
przyznasz, poprawnie opisują procesy, ale są takie mało wyraziste,
suche... Dobrze, już dobrze, nie machaj ręką... Co za analogia? I
tu cię chyba nie zaskoczę: ja, ty - czyli my. Dlaczego taki zbiór?
Bo najbliższy, bo rozpoznany i doznany na wszelkie możliwe sposoby
i dogłębnie. - Jak to lubię powtarzać, tu słychać i widać wszystko.
I o to w tym chodzi.
- O ile dobrze cię rozumiem, chcesz dowodzić prędkości światła w
zbiorze ludzi, tak?
- Owszem, idealnie się do tego nadaje. To mógłby być dowolny zbiór
i proces, ale ten jest nam najlepiej znany, przez to doskonale się
nadaje do takiej analizy.
- Widzę, że nie żartujesz, gdzie tu prędkość światła? Że człowiek
stosuje takie prędkości - dzięki fizyce - tu pełna zgoda, ale chyba
nie o to ci chodzi?
- Nie, zupełnie nie. Względem zasług fizyki dobre słowo mogę nawet
rzucić, co mi tam, ale to drobiazg. Chodzi o zrozumienie zjawisk, to
się liczy.
- Gdzie tu masz prędkość maksymalną, świetlną?
- Po pierwsze, wszędzie, w każdym procesie tworzącym istotę, którą
tu definiujemy jako "człowiek". Ale to temat na inną okazję - także
wielce ciekawy. Przecież na poziomie atomowym, czy podobnie, to w
swoich reakcjach zawiera tę prędkość, nie zaprzeczysz. - Że zbiór w
całościowym odbiorze jest powolny, prawda, ale zmienia się głęboko
z taką maksymalną wartością... Po drugie, nie o tym mowa w obecnie
prowadzonej analizie. Chodzi mi, podkreślam, o podejście logiczne,
filozoficzne, o działanie na pojęciach - a konkret to sprawa nieco
z boku, acz obecna w każdym zjawisku. Podkreślam to: tu używana i
zgłębiana analogia odnosi się do wszelkich zjawisk i wyróżnionych
w środowisku (w tle) faktów, to możesz zastosować wszędzie-zawsze.
- Człowiek jako miara wszystkiego, to już chyba było?
15
- Było, i nie śmiej się z tego. Prawda, fizycy umieszczają dziś, i
słusznie, człowieczy byt gdzieś na peryferiach oraz w przypadkowym
odniesieniu do własności świata - powtarzam, poprawnie. Ale druga
możliwość jest równie zasadna: to punkt odniesienia wszystkiego w
okolicy. A nawet poza tutejszym.
- Zrobiło się, że ho-ho.
- Czy, wracam do twojego pytania o prędkość maksymalną, czy jest w
zbiorze człowieczym zmiana graniczna - a jeżeli jest, to jak się w
obserwacji objawia?
- No jak?
- Tu muszę nieco dłużej pomarudzić, tego w kilku słowach streścić
się nie da... Pytanie wstępne: czym jest zbiór, oraz: czym jest w
ramach zbioru jednostka? - Nie wchodząc w głębokie dookreślenia, to
nie jest potrzebne, można powiedzieć, że jednostki tworzą zbiór i
poprzez swoją zmianę odmieniają tenże. A z drugiej strony zbiór w
środowisku jest faktem nadrzędnym do jednostek i istnieje dłużej.
- Zbiór zaczął się kiedyś tam, ale jednostki powstają i zanikają w
tle świata w ramach wyróżnionego zbioru.
- Taak...
- I teraz zasadnicze pytanie: jak w takim zbiorze zachodzi zmiana i
jak się przenosi sygnał? Zaznaczam, to istotne: swój opis możesz w
takim zbiorze prowadzić tylko od wewnątrz i postrzegając jedynie te
składniki, które są dostępne - to twoja fizyka.
- Jaki sygnał?
- Sygnał, czyli zaistnienie kolejnej jednostki. Zbiór to jednostki
w liczbie mnogiej, tworzą się i zbiór się przez to tworzy... Kiedy
w zbiorowości ludzkiej może zaistnieć kolejny punkt zbioru? Czyli
kiedy może pojawić się nowy obywatel świata? Potraktuj tę analogię
jako uniwersalną. - Wówczas, kiedy w czasie i przestrzeni, na ważnym
z ewolucyjnego punktu widzenia dystansie, spotkają się pokrewne
sobie, jednak nie identyczne własnościami jednostki. I znów istotne
pytanie: czy dowolne jednostki? Otóż nie. Muszą spełniać rozliczne
warunki - a już jeden szczególnie: muszą być "dorosłe". W przypadku
społeczeństwa ma to postać dokumentu zaświadczającego o wyborczych
prawach i pełnoletności – oraz o prawach na "klonowanie"... Mówiąc
inaczej, i to w tym jest najważniejsze, taka jednostka musi wpierw
pojawić się w zbiorze, nabrać sił i gabarytów, dobrze się odżywiać,
żeby odlegle już od momentu zaistnienia móc powołać do istnienia
kolejny fakt.
- Czy chcesz powiedzieć, że jednostka sygnału "wyrasta" z tła?
- Tak, dokładnie. - Czekaj, widzę, że już chcesz protestować i, tak
się domyślam, za chwilę rzucisz, że człowiek może i tak się dzieje
w zbiorze, ale nie foton czy podobnie.
- Foton nie jest stanem złożonym, to bezmasowa...
- A skąd, mój drogi, to wiesz? Jako fizyk tego nie sprawdziłeś, bo
nie masz jak. To założenie, niedefiniowalne założenie. I jedynie w
twoim działaniu możliwe - foton dla ciebie to element najmniejszy z
najmniejszych, i koniec. Tylko z tego, zauważ, nie wynika, że musi
to być logicznie najmniejsze z najmniejszych. I to właśnie staram
ci się udowodnić. Może pokrętnie to robię, ale o to w tej rozmowie
biega. Po to wprowadzam analogię życia człowieka, żebyś dopuścił w
tym momencie, że to, co dla ciebie jest "faktem elementarnym" - że
to nie musi takim być.
16
- Z oporami i dla dobra...
- Spokojnie, sprawa fundamentalna i warto to przemyśleć... Jeszcze
raz o powstawaniu człowieka. - Zauważ, że etap "do narodzin", aż do
pojawienia się w zakresie nadprogowym i jasnym, że to - pozostając
w ramach zbioru - zakres nieoznaczony i właśnie ciemny. Jeżeli się
trzymać terminologii, którą stosujesz w opisach tego zakresu, to w
żaden sposób zjawisk podprogowych nie rozpoznasz, żadna mechanika
kwantowa tu nie pomoże – bo dla ciebie, od środka i ze zbioru, nie
ma tego okresu życia. Zgoda, powiesz, że masz mikroskopy i podobne
i że to zbadasz. - Tylko, zauważ, i to jest istotne, takie działanie
jest poza zbiorem, poza fizyką ci dostępną – to wyjście "poza". W
przypadku człowieka to można przeprowadzić technicznie, ale nie w
przypadku zbioru maksymalnego, czyli wszechświata. Przy czym, w obu
przypadkach, tak czy owak, to jest poziom filozofii - logiczny. Czy
masz tego świadomość?
- Bo ja wiem?...
- Zakładam, że masz. - Dalej, narodziny. Zaistnienie jednostki jest
tylko początkiem etapu, nie zakończeniem. Musi pozyskać zasoby z
otoczenia, żeby nabrać ciała oraz znaczenia. I to w każdym zbiorze
i w każdym przypadku, nie ma drogi na skróty. Każda jednostka musi
nabrać gabarytów, żeby móc przekazać sygnał. - Jest powiedzenie, że
ciało człowieka to opakowanie dla genów, które umożliwia przesył
kodu. Jeżeli zastosować to do wszelkich procesów oraz przyjąć, że
każda jednostka ma swój "kod istnienia" (genetykę), to również coś
takiego, co określasz jako "foton", to także jest zbiorem faktów o
mniejszych "rozmiarach" i że się składa - że się buduje w czasie i
w przestrzeni. Nie "odwieczna", kiedyś tam powstała jednostka, ale
dynamicznie i ciągle tworząca się (i zanikająca) struktura.
- Kontrowersyjny wniosek.
- W ramach analogi jak najbardziej zasadny. I, co więcej, pięknie
wpisuje się w doświadczenie.
- Że co?
- Nie przesłyszałeś się. Mam tu na myśli słynne upiorne działanie.
- Ależ to coś innego.
- Niekoniecznie. Nie mówię o splątaniu, ale o tempie zachodzenia.
Jeżeli obserwuję zmianę, która przebiega szybciej niż postrzegany
w zakresie fizycznym rytm, to jedynie słuszny wniosek jest taki, że
"poniżej" tego zakresu zmiana dokonuje się szybciej. - Pełna zgoda,
dla ciebie, jako fizyka, to dziwactwo albo szaleństwo, które burzy
ład. Ale w omawianej tu analogii to konieczność, nawet oczywistość,
ponieważ inaczej zjawisk rejestrowanych nie wyjaśnisz.
- Foton jako zbiór?
- Foton czy dowolna jednostka, nie ma znaczenia. Wszelkie realnie,
w ramach doświadczenia fizycznego dostępne fakty - to zbiorowisko
jednostek, dynamiczna struktura w trakcie przemian. Znasz zabawę z
kamieniem na sznurku, którym szybko się kręci? Co wówczas widzisz?
- Okrąg.
- Linię prostą zamykającą się w stabilny okrąg. A jeżeli tych linii
tworzących będzie więcej, jeżeli będzie to zachodzić szybko i dużo
szybciej, to efektem będzie stabilizacja - twardy grunt pod nogami.
Maksymalna zmiana oznacza tylko tyle, że musi zajść taki a taki w
środowisku zbiór procesów, które wytworzą, zbudują w postrzeganiu
element. Foton czy człowiek, to już nie ma znaczenia.
17
- Czyli, z tego, co mówisz, mam wyciągnąć wniosek, że prędkość w
postaci wartości "c", światła - że to nie ruch, ale budowanie się?
Że to tempo składania się w jednostkę-zbiór?
- Tak. Prędkość światła nie dlatego jest taką, że szybciej się nie
można przemieszczać, bo to już padło (poniżej progu zjawiska dużo
szybciej zachodzą, szybciej zbierają się "w kupę") - ale dlatego,
że jest to maksymalna, graniczna wartość zbiegania się w jednostkę
elementów składowych. - Dowolny fakt musi się "pionowo" wybudować i
dopiero w kroku następnym "poziomo" przenieść sygnał, a to trwa. To
zajmuje tak zwany czas.
- Jeżeli przyjąć, że masz rację, to widzę liczne skutki uboczne.
- Zapewne liczne, ale nie powiem, żeby jakoś zaskakujące. Przecież
temat na różne sposoby jest omawiany. Przykład? Proszę. Zmienna w
czasie wartość prędkości światła. Dziś odrzucana, ale coś takiego w
modelach się uwzględnia. A przecież to z zastosowanej tu analogii
wynika wprost i jako oczywistość.
- Zaraz, czekaj, dlaczego?
- Dobrze, ciągnijmy porównanie. - Dziś, jako fizyk, obserwujesz, że
wszystko od wszystkiego ucieka, i że dzieje się to coraz szybciej.
Zaskoczenie było spore, kiedy to ustalono. Tylko że, po pierwsze,
ten fakt obserwujesz od bardzo niedawna, ledwo kilkadziesiąt lat, a
nawet biorąc obserwacje jako takie, to niewiele więcej się poza to
nie wychylasz. Cóż to jest kilkaset lat, czy nawet kilka milionów
w stosunku do wieczności?... Ale na podstawie tak wycinkowego zbioru
danych wypowiadasz się co do stałości parametrów w skali znacząco,
i to daleko znacząco większej, czyli miliardów lat i jeszcze dalej.
Wątpliwości są, fakt, ale takie wnioski wyciągasz.
- Z tego nie wynika, że błędnie.
- Nie wynika. Ale weź pod uwagę historię człowieka – czyli zbioru,
który definiujemy jako "społeczeństwo". Jak w ramach takiego zbioru
mogło dokonywać się przekazanie sygnału? Początki były takie, zauważ,
że trzeba było uporczywie szukać w środowisku (nieraz daleko oraz z
licznymi problemami) kandydatki na dopełnienie - drugą połówkę nie
tak prosto odszukać w stogu świata. Z tym, to istotne, że w przypadku
społeczeństwa proces przebiegał odwrotnie niż we wszechświecie: zbiór
ludzki zagęszcza się w miarę zmiany, za to wszechświat rzednie, i to
coraz szybciej. - Przynajmniej tak to wyglądało, jeżeli potraktujemy
serio model, że świat to tak sobie tam "wybuchł" i się rozszerza, w
tę tam nieskończoność.
- Znów kontrowersyjne ujęcie, ciśnienie jest stabilne.
- Dziś tak, ale czy jutro będzie tak samo? Kolejny temat, który by
warto omówić i zastanowić się, dlaczego to wewnętrzne ciśnienie w
układzie się utrzymuje - ale odłóżmy to. Z całą pewnością, zgodzisz
się, że nie będzie to trwało wiecznie. A to oznacza, że spotkanie w
pustce drugiego elementu będzie coraz trudniejsze – że konstrukcja
będzie całościowo się wychładzała i gasła, wręcz dosłownie.
- Ale czy to oznacza, że kiedyś prędkość światła była wyższa?
- Oczywistość, i też policzalna. A przy okazji - bo nie mogę sobie
darować - refleksja na temat "parowania" się w dzisiejszym zbiorze
społecznym, jako analogia do etapu wszechświatowego kiedyś-tam. Bo
i tak można to modelować... Zauważ, że w miarę przyrastania ilości
elementów w zbiorze również rośnie liczba "zderzeń", czyli łatwość
tworzenia związków. Ale, jednocześnie, jest to stan "kruchy", mało
18
trwały. Jeżeli z trudem (i z darami) muszę szukać pasującej części,
to znajdując – doceniam to, jeżeli za każdym rogiem czy kliknięciem
mam wybór ponad zapotrzebowanie, to szukam i znajduję, i znajduję,
i tak dalej. Stan dużego zagęszczenia ("gorący") nie sprzyja takim
zbliżeniom, jest nadmiernie energetyczny, i to wręcz dosłownie. To
w środkowym zdarzeniu, czyli ani zbyt gorącym, ani zbyt zimnym, są
najstabilniejsze struktury i tworzą się harmonijnie – i jest to
zależność generalna i uniwersalna.
- Podoba mi się.
- Ale to nie koniec takiego "analogowania". Znów człowiek, ale tym
razem chodzi o "twarz". Twarz w rozumieniu ogólnym, logicznym – i
konkret, fizyczny i jednostkowy, zawsze inny fakt. Łapiesz?
- Nie. Nie wiem, o co chodzi.
- Że "atom", "foton", czy dowolny wyróżniony przez ciebie element w
otoczeniu, to pojęcie, abstrakcja zbiorcza, za którą realnie znajduje
się - tylko i wyłącznie (i raz na wieczność) - z imienia i nazwiska
zdefiniowany osobnik.
- Do czego zmierzasz?
- Że "atom" to nazwa, która zachowuje swoje znaczenie w zakresie
miliardów lat, jednak atom, konkretnie postrzegany zbiór-fakt, to w
trakcie zmiany uchwycony stan lokalny oraz czasowo krótko obecny w
odbiorze... Jeszcze inaczej, że pojęcie "atomu", podobnie jak stan
zwany "społeczeństwo", to zaistniało kiedyś tam, natomiast kryjący
się za tym konkret - to powstaje, chwilę trwa zbornie, a następnie
ginie, rozpływa się, rozpraszając się w płaszczyźnie jednorodnych
elementów. "Człowiek" powstał kiedyś, ale człowiek buduje się tylko
lokalnie i zawsze chwilowo. I w ramach zbioru.
- Interesujące, ale...
- Nie domagam się, żebyś od razu się do tego odnosił. Spokojnie i
z detalami to przemyśl, jeszcze pogadamy. Na tym etapie wystarczy,
że traktujesz to jako coś ciekawego. To mi wystarczy.
19
Kwantologia stosowana – kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 8.4 – Zasada dynama.
Sami wiecie, życie to nie bajka. A życie wynalazcy, wiecie, to już
w szczególności.
Bo ja wynalazcą jestem, rozumiecie, tak od małego już mam. Spojrzę
na coś, przed snem sobie pokombinuję - i rano już wiem. Mamuśka byli
opowiadali, że kiedyś telewizor z półki na podłogę pociągnąłem. To
i od tej pory tak już mam, wynalazki to dla mnie pestka z masłem.
I ostatnimi czasy też wynalazek przeprowadziłem - wielki, a jak, z
rozmachem planetarnym. Bo to daleko sięga, ja się tam detalami czy
byle czym nie zajmuję, tak u mnie z natury.
Rozumiecie, była taka tam audycja, coś po ekranie skakało, tak się
kręciło, i podobnie.
Więc problem ten zapodali, że owa konstrukcja, planetą zwana, wenus
jakieś, a może podobnie, że toto się nie rusza, czy wolno rusza – i
jest z tego powodu problem.
Bo to, rozumiecie, życiowo warunki tam mało i kiepsko sprzyjające.
Planetka dużachna, w zasięgu technologii, być może do wykorzystania
handlowego, a tu, rozumiecie, zagwozdka dana z natury, stoi, się nie
kręci. I klops, i blada.
Nic to, myślę ja sobie, pokombinuję - wynalazczością się zajmę dla
dobra. Bo z tego, rozumiecie, niezłe dochody mogą być. Jak się tam
ci lotniarze zapędzą, to z patentu na takie coś nieźle człek sobie
użyje. No a co.
Dlatego, rozumiecie, senność odgoniłem - i myślę.
Myślę powoli, żeby w myśleniu żadnej dziury nie było. Bo dziura to
wynalazczo nic przyjemnego, rozumiecie, a nawet kłopotliwe.
Godzina któraś tam minęła, sąsiad za ścianą żonie dał spokój, a ja
ciągle wynalazka nie dostrzegam i się przerzucam z boku na drugi w
mglistości tematycznej.
Nie powiem, pojmujecie, za znaczny się problem zabrałem – potliwy i
umysłowo pokręcony.
Zawzięty ja ci jestem, tak mam, więc wgryzam się i nie popuszczam -
i się wkminiam, jak tylko można. Ale, rozumiecie, nie poszło. Znaczy
się zasnąłem.
Budzę się, słoneczko promieniem kłuje i ogólnie ciekawie...
Tak, ażem się byłem poderwał, bo mną emocjonalnie zatrzęsło. Tak, po
senności wynalazka zrobiłem. Wiem!, krzyczę, odkryłem!
I po prawdzie tak to było, faktem faktycznym odkryłem. Zawodowiec ci
wynalazczy jestem i, rozumiecie, nic przede mną skryte.
Problema, wiecie, na sposób chwyciłem, po dobroci i prosto się nie
poddał, to ja go chytrością logiczną przebiłem.
Jak, pytacie - jak planetarną nieruchomość poruszyć - gdzie dźwigni
ruch zaczynającej szukać?
20
Widzicie, w tym cała sztuka życiowo przewrotna, żeby tak zrobić w
dziejowości, żeby zarobić, ale się nie narobić.
Rozumiecie, taką mądrość wam podsuwam życiową - ona wielce życiowa.
Bo to jest tak, że taka globowata planetka sama i z siebie się nie
zakręci, to wiadomo. Bo jak by się miała kręcić, to już by śmigała,
rozumiecie i kumacie, prawda?
No i ja, w tej senności rozumnej, to poprawiłem, ten defekt naturalny
usunąłem. Prosto nie było, ale poszło. Bo ja już taki jestem, że jak
się chwycę...
Rozumiecie, sprawa prosta jest, rozwiązywalna.
Trzeba, rozumiecie, planetę odrutować - dynamo takie, znaczy się, z
całości materialnej zrobić.
Albo i silnik, to już detal szczegółami zbędny w informowaniu.
Czyli - to tak na oczywistość trzeba podejść. Jak samo z siebie się
ruszyć chcieć nie chce, to przydepnąć trzeba gadzinę, do rozumnej to
przysposobić trzeba poszłuszności.
A co, z nie takimi sobie poradzi rozumny a też w boju zaprawiony z
naturą byt człowieczy.
Bo, rozumiecie, jak już tak na planetkę się w zgodzie z wzorami owe
druty poukłada, jak w nie dmuchnie prądowe i napięciowe zasilanie -
jak to już zadrga i zawyje - to planetka się po okolicy gwiazdowej
polem, rozumiecie, zaprezentuje.
Takim tam magnetycznym – albo też i podobnym.
Niedowierzanie w oczach waszych rejestruję - w wynalazczość ludzką
nie wierzycie. I błąd robicie. Bo wynalazek pierwszy sort, papier na
niego mam, widzicie? Patent, widzicie.
A co, zatwierdzone - mam tu zapisane, że wynalazek.
Bo to głupie nie jest. Sami pomyślcie. Przedyskutujcie ze sobą.
Bo jak już się będzie tak prądowo w tych kablach toczyło - jak ten
się w kosmosie polowy magnes zasiedli, a to nieco czasu zajmie, to i
planetka się z posad rozrusza. Słoneczko swoje zrobi, pole magnesowe
pchnie odpowiednio i planeta zawiruje, i się w karuzelę zamieni.
Prawda, uważać trzeba, co by nie przesadzić. Prąd trzeba odpowiednio
ustawiać, rozumiecie, wszyściutko prawda - tylko czy to wynalazczo
ciekawe? E, to pestka po obiedzie... Ja tam detalami szczegółowymi
w rozmyślaniu się nie zajmuję, to nie moja broszka.
Ale pewnikiem jest, rozumiecie, że to glob z martwoty wytrąci i że
dziurę planetarną energetycznie przetka - i w procedurę ewolucyjną
popchnie.
I o to biega.
Sami rozumiecie, życie wynalazcy proste nie jest.
Wymyśli coś z gatunku ważnego, skacze sobie i podśpiewuje z tego tam
zadowolenia, ale to tylko pierwszy z etapów jego niedoli - ten taki
prosty, rozumiecie?
Bo w dalszym trzeba zgłosić i zaklepać, co by innych ubiec. Godziny
21
przedsenne w wynalazczość człek zainwestuje, wmyśli się w problem,
ale żeby to w zysk monetarny zamienić, trzeba papierek mieć.
Mówiłem, że mam... Ale łatwo nie było.
Bo jak już tego wynalazka zrobiłem, jak go już przejrzałem z kąta w
kąt i jak się zapaliłem - to trzeba było iść za ciosem. Czyli się
trzeba było urządzeniem popisać.
Nie powiem, z techniką jestem od małego zakolegowany, przerzucam to
takie - i w ogóle, jednak łatwo się nie potoczyło.
Tak, z samym przyrządem eksperymentalnym to dużego problema być nie
było, nawet przeciwnie. Akuratnie sąsiadowemu dzieciakowi na moją
stronę piłka wpadła, to ubezwłasnowolniłem - do badań dla ludzkości
posłużyła. Namotałem z kilometr druta, zamocowałem odpowiednio - i
pod wtyczkę prądową wetknąłem.
I już. Kręciło się. Bo ja, wiecie i rozumiecie, potrafię z materią.
Tylko że to drobnostka, zabawka i w ogóle - co to wobec urzędowego
działania. Można powiedzieć, że to nic wobec nieskończoności. - Że
i nieskończoności nawet mało. Sami rozumiecie.
Bo jak już się kręciło, to poszedłem do urzędu. - Rozumiecie, tak w
celu zaklepania pierwszej własności poszedłem.
Wchodzę. Siedzi jeden. Karteczki przerzuca.
Ja, mówię, po papierek i zaświadczenie, że tak a tak, że wynalazek
planetarnie ważny i że dla przyszłości. - Mówię i pokazuję, że się
kręci. Bo się kręciło. I nawet ładnie wyglądało.
Popatrzył, nawet palcem dotknął, pomyślał dłuższą chwilę - ale coś
milczy.
Więc znów tłumaczę, że pomysł, i tak dalej.
"Widzę", on na to, "zbadać to trzeba", on na to. - "Skieruję was do
profesora", on na to. "Żeby potwierdził, że nowe".
Skoro trzeba, mówię ja na to, to pójdę.
I poszedłem. Daleko nie było, więc poszedłem.
Klitka urzędowa podobna, biurko też podobne - a i osobowość jakoś
podobna.
Mówię, że tak a tak, że wynalazek, że trzeba papierkiem potwierdzić
i pokazuję kręciołka. Bo się dobrze kręciło.
Profesor, czy jakoś tak, obejrzał, zadał fachowe pytanie, czy mam
doświadczenie w konstrukcjach - a na koniec mówi: "Ciekawe". A też
jeszcze mówi: "Już chyba coś i gdzieś takiego widziałem".
Ja na to silnie argumentem rzuciłem, bo mnie był lekko obraził, że
to tak w ogólności niemożebność - że to ja sam z siebie i w zapale.
A też i to jeszcze dodałem, że pomysł wynalazczy w sobie głęboki -
że dla tej i tamtej ludzkości on jest.
Może i nie przekonałem profesora do końca, wzrok miał jakiś taki z
innego obszaru rzeczywistości, ale powiedział to jeszcze, że trzeba
wynalazek dalej sprawdzać i że do mechanika i elektryka trzeba się
22
udać. Co by, mówił, bezpieczeństwo potwierdzić.
Skoro trzeba, to poszedłem. Rozumiecie, niedaleko było.
Mechanik zbytnio się nie czepiał. Obejrzał, postukał, zamocowanie w
łożysku na okoliczność smarowania przepytał - i papierek podpisał.
Widać więcej takich wynalazków doświadczył, obeznany był.
Szczerze wam powiem, że otuchą mnie to przepełniło. "Nie jest źle",
myślę sobie, "z ludźmi odpowiednimi mam styk, z urzędowo poważnymi".
Fachowo, znaczy się, obsługują.
Cóż, sami rozumiecie, w błędzie byłem, człowiek do człowieka podobny
nie tak bardzo - różni się trafiają. Na przykład taki elektryk się w
rzeczywistości przyrodniczej trafi.
I jest problem.
Wiecie, trzeba było do takiego zajść, to zaszedłem.
Po to a po to jestem, mówię, papierek potrzebny. Wynalazek elektryką
napędzany i wymaga potwierdzenia.
Wynalazek dla ludzkości, planetę ma ruszyć z miejsca. Bo kiedyś się
przyda jako wczasowisko.
Nie wiem, może ten elektryk niedobrą nogą rano wstał - może go żona
mało dobrym słowem do pracy pożegnała, ale wyglądał na zmęczonego
życiem. I ciągle po szklankę sięgał.
"Wynalazek, powiadacie, elektryczny", mówi - i się krzywi, i zapija
głośno.
"Taka myśl mnie naszła", mówię, "wynalazek zrobiłem", mówię, "żeby
w planecie ruch zrobić i otoczyć polem", mówię przekonująco i plan
daleki kreślę. "To wszystko nieruchome poruszy i życiem zasiedli",
mówię i ręką pokazuję horyzontalną perspektywę rozwojową.
"Chwali się", elektryk na to, "widzę, że kolega elektrycznie jakoś
obeznany".
"Szkołę kończyłem", tłumaczę. "Wszystko przemyślałem", tłumaczę. I
słowem zaświadczam.
"A jaką to klasę bezpieczeństwa pokazuje?", zaciekawił się. "A jak
te kabelki się gdzieś z izolacji zetrą - to co?", pyta. "Jak sobie
osoba jakaś krzywdę zrobi - to co?", pyta.
"To model, eksponat pokazowy i poglądowy", tłumaczę. "Na plancie w
docelowości po głębinie to zakopią, albo inaczej tam poprowadzą",
mówię. - "Ja detalami się nie param, ja wynajduję", mówię.
"Wynalazek elektryczny to nie byle co", elektryk na to. "Elektryka
w życiu to ważna sprawa", mówi. "Bezpieczeństwo musi być" - mówi i
się po głowie drapie. "No i jakieś to takie", mówi i się krzywi z
niesmakiem, "gdzieś to już pokazywali w świecie". - I był zamyślił
się na długo. "To chyba dynamo się nazywa, że nie?"
"Dynamo inaczej wygląda", tłumaczę, "zasada podobna, ale to nie o
to chodzi", tłumaczę. "To silnik planetarny ma być. Puszczą takimi
to kabelkami prądowe zasilanie, to się rozkręci. O, tak", pokazuję
na modelu. "I w całej okolicy się będzie można zadomowić".
"A skąd zasilanie, kolega przewidział? Bo wynalazek wynalazkiem, a
jak to zasilić? Przecież to potrzeba elektrowni, że ho-ho, diabli
wiedzą jak wielkiej. Planetę kolega chce z posad ruszyć, a to się w
23
koszta trzeba wpędzić, to nie byle miasto czy naród zasilić - to z
nieba manną elektryczną nie spadnie... Kolega zdaje sobie sprawę?
Kolega uświadomiony problemami?", pyta i się coraz mocniej krzywi.
Widać, że osobowość przeżywająca i że filozofia użyteczna jej nie
obca.
"Ja dylematy rozwojowe doceniam i akceptuję", mówię.
"A przewidział kolega szkolnictwo dla takiego działania - ilu się w
tym będzie babrało, co? A jak tam polecieć, co? I po co to, co? Na
tym świecie kłopotów dużo i więcej, to jeszcze na innej planecie w
podobnym stylu to się ma dziać, po co?", pyta i się krzywi, aż się
patrzeć na to nie daje.
"Ja", mówię, "ja właśnie w celu powyższym, jakby coś się w obecnym
świecie nie po myśli ułożyło. Dobrze przecie taką zapasową, tak na
wypadek planetę mieć. Jakby, tak przykładowo zupełnie - jakby się w
świecie tak porobiło, że by wody w butelkach zabrakło, to warto na
nowym miejscu produkcję fermentacji puścić, prawda?", mówię. I sen
suchy a bez pokrzepienia porannego opowiadam ku przestrodze swej i
wszystkich postronnych.
Skrzywił się przeogromnie elektryk myślą apokaliptyczną tknięty i
wizją wieczystej suchości wczesnogodzinowej z równowagi emocjonalnej
został wytrącony – i aż dużego hausta wody źródlanej z desperacji był
łyknął. I odchuchnął.
I dreszcze grozy po nim przebiegały, i prawie że na bezdechu dyszał:
"No, prawda - szczera prawda", mówi. "Jakby powszedniego miało tak
zabraknąć, to... Prawda... Straszno tak żyć".
Sami rozumiecie, wynalazek wiekopomny, do życia niezbędny – każdego
przekona. Nawet najbardziej niedowiarkowatego czy w szczegółach i
procedurach zapętlonego.
Dlatego papierek dostałem, widzicie sami. Wisi i czeka swojego. Jak
się za rozkręcanie planetarnego biznesu zabiorą, pokażę, a też swego
zażądam. Należy się, przyznacie.
Bo - tak po prawdzie - to idea się liczy, znaczy myśl ponadczasowa.
Jak już droga pokazana, jak już wiadomo, w którą stronę w nagłej
potrzebie się udać, to środki na realizację się znajdą i detale nie
będą w paraliż decyzyjny wpędzały.
Że to wysiłku wymaga, że trzeba rękawy zakasać i nieco się utrudzić,
nawet ubrudzić? Prawda.
Tylko że to drobiazg, ważne jest myśl zaposiąść.
Ważne, żeby wynalazka odkryć. Reszta jest dodatkiem.
24
Kwantologia stosowana – kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 8.5 – Umysłowa reguła.
Naszło mnie, rozumiecie. Naszło myślenie. Tak się jakoś to zrobiło
i porobiło, że sobie pomyślałem. Nie, nie śmiejcie się, z mózgowym
działaniem to ja za pan brat i na co dzień jestem zakolegowany. Z
tym lub nawet owym myślowym czynem jestem w relacjach, nawet takie
i bliskie są to relacje. Nie myślcie sobie, że jakiegoś łóżkowego
czy tam kanapowego oglądacza seriali telewizyjnych macie na swoim
widoku - to nie tak.
O wypłacie, co to mi się należy, ale której to w szefostwie dać nie
chcą, albo o pogodzie na jutro, czy popada, czy słoneczko zaświeci,
o czymś takim myślę - aktywuję swoje wnętrze, a też i zewnętrze na
bieżąco. Takie to dla mnie normalna norma, tu wszystko prawidłowo i
po człowieczemu.
Nie, myślenie mnie, widzicie, takie ogólne mnie naszło - jak to na
coś podobnego mówią, filozoficzne. Z wysokiej półki ono poczęło i
zaznaczyło się we mnie. A to, rozumiecie, już takie normalne sobie
przecież nie jest. Ale naszło.
To, widzicie, myślenie było o myśleniu. Dlaczego się tak dzieje i
co się dzieje, że w łepetynie myśl powstaje? Trudne, przyznacie i
ważne pytanie, takie z fundamentów pomyśliwania. Niby banał, ale i
ważny, przegryźć go tak od razu nie można.
I nie powiem, żebym tym swoim myśleniem w ogóle zmógł myślenie, ale
próbować zawsze warto, może coś z tego wyjdzie. Jakiś wniosek albo
i reguła wyjdzie.
Idzie sobie człowiek, tak przykładowo mówię, ulicą - i znajduje coś
cennego, jaki banknot lub monetową wartość. Sami rozumiecie, że to
pocieszna sprawa, można coś z tego mieć. - I tak mu się wówczas na
duszy robi ciekawie, że zaczyna się zastanawiać, czemu tak poszło,
co się zadziało, że się tak dochodowo objawiło.
Więc przypomina sobie w taki czas istotny, że na poprzedniej ulicy
kominiarza był zobaczył oraz że chwycił się za guzik "na szczęście".
Sami rozumiecie i wiecie, że to w świecie tak idzie - przecież coś w
ten deseń wiele razy widzieliście, sprawa dla was już myślowo jasna
i oczywista.
A jak dalej i kolejny raz się tak zadzieje, że kominiarz i banknot
w jednym ciągu się ustawią - ha-ha, tylko się zaśmiać z radości. Bo
to mamy tak już głęboką regułę świata - nic, tylko się chwytać, gdy
kominiarza się zobaczy. Tak sobie człowiek myśli.
Nie śmiejcie się - to nie jest śmiesznością podszyte. Przecież w tym
analizowaniu myślowym prawdę wam pod oczy podsuwam, tak to w naszej
realności się dzieje. Jest kominiarska istota, jest guzik - i jest
banknot. I jest rozumowa jasność i pewność.
Pewnie, macie rację, w tylko pojedynczym przypadku tak to będzie, ale
to się zdarzy, to w mieście przecież pewnik statystyczny, rozumiecie?
Przecież dla takiego tak reguła świata się objawia.
25
Czyli taki ktoś w tym mieście głosi, że to a to, że tak a tak – i że
na końcu będzie jakoś pewne szczęśliwe zdarzenie. Taki ktoś głośno
przekonuje, i to w formule pewnika - i to na fundamencie, zauważcie,
eksperymentu - że regułą świata jest kominiarz i guzik.
I on ma rację, zauważcie - on ma rację po swojej stronie. Zbadał i
się upewnił.
Tak, wy się nie krzywcie w swoim odrzucaniu poprawnego wniosku, to
po całości działanie naukowe, eksperymentalne, metodą podszyte – i
w ogóle rozumowo racjonalne.
To na każdym kroku przecież faktami oraz w świecie obecne, działanie
przyczynowo i skutkowo powiązane - takoż z tej umysłowości poczęte.
Zauważcie to, doceńcie.
Ale i takie tam wnioski z tego wysnujcie.
Nie takie tam wnioskowanie sobie tutaj prezentujcie, że jest jaka
kominiarska osobowość mundurowa i banknotowa okazjonalna miła dla
portfela zyskowność – ale że to tak ta nasza łepetyna głowiasta w
sobie działa - że ona takie związki okolicznościowe buduje.
Nie detal w tym dostrzegajcie, a zasadę – nie śmiesznostkę czy też
opowiastkę taką w sobie ucieszną, ale przypowieść o doli naszej tej
rozumnej - o umysłowej aktywności naszej wszelakiej.
A teraz spójrzcie na to szerzej, z perspektywy.
Czy jakoś inaczej taki inny człowiek postępował, co to kiedyś i tam
gdzieś ognisko sobie do posiłku rozpalał? Zaprezentujcie wy sobie w
głowie myśl i wizję, że to w przeszłości dziejowo odległej się działo
– i że nasz przodek tak miał. Że on postukiwał sobie kamyk o kamyk.
I co?
Jak to co, iskrę ognistą z takiego stukania wykrzesał - rozumiecie?
Proste, powiecie, a co to ma z myśleniem wspólnego, powiecie. To i
z myśleniem, i rozumowaniem, i nawet z ogólnością wszelaką ma swoje
powiązanie. I to głębokie, że ho-ho, w same fundamenty to idzie.
Bo to, zauważcie, ten taki ktoś - ten poprzednik nasz - to on w tym
postukiwaniu swoim regułę świata wyprodukował. Nic, osiłek jeden, nic
o tym nie wiedział i długo nie wiedział, ale wyprodukował. Tak to mu
wyszło zupełnie niechcący. Bo oczywiście już sobie skojarzył w tej
rozczochranej łepetynie, że jak tak a tak uderzy kamyk o kamyk, to
iskierka, jedna i kolejne, się z tego zrobią, więc i to planowane do
obiadu ognisko można rozpalić. Takie łady, zupełnie fizyczne, a też
na dnie swoim maksymalnie proste - takie reguły tworzyć zaczął. I wy
zauważcie, że to tak samo sobie idzie. Dokładnie tak samo, jak z tym
banknotowcem.
Coś w świecie losowo się dzieje, jednak skutek w mózgowiu już stałym
i pojęciowym się czymś odciska-zapisuje. I zawsze tak to idzie.
I więcej wam powiem - tak w tej myślowej analizie myślenia mi to w
myśleniu się działo - że taki jaskiniowiec jeden, co to stukał se i
stukał w kamyki, to on dalej nie tylko naukę eksperymentalnie tam w
przeszłości powczyniał, ale i religię, i w ogóle wszelakie, co to my
dziś mamy i się tym szczycimy.
Sami to zauważcie, jak już tak się nastukał i wprawy w tym niejakiej
26
nabrał, to wiedział, że musi to iść tak a tak - i nigdy inaczej. Z
wiedzą u niego to było w stadium początkowym, to się pojmuje samo i
z siebie, ale jakaś już w tym wiedza była, pojmujecie. A do tego ten
jaskiniowiec jeden tak naukowe i głębokie badanie przeprowadzał, i
to solidnie przeprowadzał, w każdym czynie je potwierdzał. - A przy
okazji też i religię budował.
Bo, zauważcie, w ten to czas przeszły, to wszystko w tym jednym się
zawierało. Tylko to było, co było – a jedno to było – i niczego po
horyzont więcej nie było; żadnego innego a odmiennego.
Fizycznie kamyk o kamyk się prosto stuka, ale na końcu jest rytualne
zachowanie, które musi być spełnione, i to tak detalicznie, i to tak
szczegółami - bo inaczej świętego ognia do obiadu jakoś nie będzie.
I zgrzytanie zębami będzie.
A dalej, wiecie, to już biegnie samoistnie. "Reguła ognia" (fizyczna
i głęboko naukowa) magią czy inną zabobonną religią się pokazuje. I,
co zrozumiałe, w każdym takim podpaleniu ogniska swoją dobroć przy
przeżywaniu świata pokazuje. - I się utwardza.
Rozumiecie, co się z tego pokazuje w myśleniu o myśleniu? Przecież
to zawsze tak idzie.
Coś tam sobie w chaosie codzienności człowiek dojrzy, albo mu życie
samo pod nos podetknie - to zestawia sobie takie w ciągi, linie czy
inne tabelki. I widzi, że tu tak a tak to należy przeprowadzić i że
dalej to już będzie inne i inaczej. I mu się to w ważną już regułę
i rytmikę rzeczywistości składa. Fakty dojrzy, myślowo połączy - i
ma uzysk poznawczy (a niekiedy i ekonomiczny).
Takie, rozumiecie, powiązanie w jedność zestawia, zaistnienia, co to
się ich dopatrzył w otoczeniu i dalszym świecie, konstrukcyjnie czy
teoriami je wiąże, kolejne supełki do tkaniny rzeczywistości wplata
i się cieszy, i zadowolony jest. Bo im lepiej to popartywanie oraz
szukanie związków mu idzie, to dalej takie związki przyczynowe widzi
i regułę za regułą ustala. Aż po naczelną regułę.
Można nawet powiedzieć, że ta nasza szara głowiasta zwartość tak w
ogólności tylko po to jedno służy: żeby te powiązania robić. Je ze
sobą na różne sposoby łączyć w ciągi i szeregi - i podobnie. Fakty
fizyczne ustalać, ale i je zestawiać.
A jak uda się coś do czegoś wzajemnie przyporządkować i zależności
w tym się przyczynowej dopatrzyć, to skoki do sufitu można uprawiać,
bowiem kolejna abstrakcyjna jednostka się w głowie narodziła. A to
miłe w sobie jest. I jest dobrze.
Można wręcz powiedzieć, że niczego więcej ta szarość robić musieć
nie musi, tylko zaobserwowany zmysłowo chaos początkowy po kres ma
porządkować jak się tylko uda - i w tym zasad(y) szukać.
Zestawi sobie w linię prostą punkty na niebie widoczne i się z tego
znak zodiaku w analizie wyłoni – zestawi ze sobą przyjemność sprzed
dawnego już czasu i krzyczące coś nowego - i ojcem czy matką okaże
się ku swojemu zaskoczeniu - inne przyjemności oraz nieprzyjemności
połączy, a tu moralność się na końcu z etycznym pogłębieniem zapisze
licznymi księgami w cywilizacji.
Tylko i zawsze sobie szarość komórkowa elementy płaskiego świata w
sobie łączy, a dalej to w obraz wielowymiarowy jemu (już jemu) się
27
to zmienia - i w kolejne piętra pojęciowe i naukowe tak buduje. Od
prostej "stukanki" jakiej wyjdzie osobnik, a później to i stos się
atomowy z tego zapali. A jak.
Tylko, widzicie, są takiego przyczynowo-skutkowego porządkowania w
świecie prowadzonego - są skutki uboczne. One musowo być muszą. To
aż takie wyłącznie optymistyczne i zyskowne nie jest. Żyć pozwala,
to prawda, ale i czasami koniec sprowadza. I to prawda.
Tak, sami pomyślcie. Jak już taki wędrujący w poszukiwaniu monet czy
kolejnego banknotu osobnik się zmęczy, jak kolejnego już figuranta
w kominiarzu dojrzy oraz za wszystkie "na szczęście" guziki chwyci,
a nawet dla pewności okularnika jeszcze jakiegoś dopadnie, też babę
jaką z wiadrami doścignie, też splunie po wielekroć dla odrzucenia
złego i niepomyślnego – jak to wszystko (i jeszcze wiele innego) dla
pewności wykona, a jednak w wędrowaniu po mieście już banknotu nie
znajdzie - to co? Jak sobie takie zdarzenie przedstawi?
I, widzicie, tu się kłopot robi - z tym naszym myśleniem jakoś jest
nie tak. Sprawdzało się, sprawdzało, a tu, proszę ja ciebie, nic a
nic nie pomagają kolejne zaklęcia czy rytuały, świat uparcie się w
swojej anty-fizyczności (poprzednio sprawdzonej) teraz objawia. Co
to znaczy, gdzie błąd człowiek robi - on się tak zastanawia i dalej
się zastanawia.
Przecież, rozumiecie, to życiowo i wszelako podstawowa sprawa jest,
fundamentalnie ważna. Wszak, pomyślcie zasadniczo, jeżeli to od tego
przypadkowego wzbogacenia teraz dalszy los osobniczy, może nawet i
zbiorowo społeczny zależy, to jak ów osobniczy byt tego zasobu nie
trafi w poszukiwaniu swoim - jak ognia w żaden sposób rozpalić nie
zdoła w jaskini, to - sami rozumiecie - ciężka perspektywa takiego
kogoś czeka. W mieście jaki tam resztek w śmietniku znajdzie, ale w
takiej prehistorycznej jaskini co najwyżej innego osobnika dogonić
można się było. - A może praojciec jakiego naukowego jajogłowca tam
właśnie chodził, co?
Rozumiecie, jak się taka osobnicza czy zbiorowa bytność w takim i
nowym otoczeniu na też nową abstrakcję zdobyć nie może - jak sobie
nie uświadomi (bo to już przecież świadomość też się zaczęła), to w
perspektywie bliskiej koniec jej widać. Jak jaskiniowiec jeden tam
sobie nie poradziłby z mokrym kawałkiem drzewa, jakby się zaparł w
tym swoim stukaniu i na odmianę eksperymentalną nie zboczył, to i
nas by nie było - i w ogóle tematu mojego myślenia by nie było. Ale
sobie gadamy, poglądy wymieniamy o tym i tamtym, nawet zwiedzamy i
inne jaskinie w pobliżu, czyli myślenie się toczyło. I dobrze.
Ale jest i inna jeszcze w tym wszystkim niezwykłość, może nie taka
już generalnie przykra, nie zawsze do ścierania z bytności takowe
zachowanie prowadzi, ale też kłopotliwa.
Sami pomyślunkiem ruszcie i powiedzcie, co taka osobnicza i zbiorowa
nawet bytowość zadziała, jak tego kolejnego banknotowego bogactwa w
okolicy nie znajdzie - albo co jaskiniowiec taki czy inny zrobi tam
w tej swojej przeszłości i życiowej desperacji, kiedy ognia nie uda
28
mu się rozpalić? Pomędrkujcie. I jak, widzicie?
To zupełnie pewne jest - to oczywiste jest, że powie taki ktoś, jak
już gadać może, że to jego wina - jego bardzo wielka wina. I że on
musi cały zbiór i wszystko po szczególe odczynić, bo inaczej się w
nieszczęście to obróci. Tylko biedaczysko nie wie, że światowo się
to i ogólnie zmieniło, że zaparte pozostawanie przy rozwiązaniach
starych się już nie sprawdzi, że grozi zatratą. Ale prędzej taki w
swoją nieśmiertelność uwierzy i w dogmaty, jak rytuał zmieni. Bo w
tej swojej "stukaninie" pojęciowej prosto tego nie może przerobić,
przecież te wszelkie abstrakcje to on, po wszystkim on. Więc jak w
tym zmianę zrobić? Nie można.
Kopniaka dostanie od życia, może też solidnego nawet, a i tak powie,
że to on sam pobłądził, przecież w abstrakcji świętej omyłki być nie
może.
I będzie szukał winnego w otoczeniu albo w sobie - i będzie kozła
ofiarnego składał, żeby się abstrakcja nad-światowa udobruchała - i
będzie swoje ciało kaleczył w najróżniejszy sposób, by to wstrętne
ciało za złamanie przykazań ukarać.
I w ogóle niegodne, brudne i złe ciało za wszystko obwiniał będzie
po wielekroć...
Tak - sami widzicie, że myślenie moje niepospolite, bo o wszystkim
tak ono jest. O każdym z nas i naszym przemyśliwaniu co dnia, ale
i od święta. Wszystko, czym jesteśmy, co się w tej łepetynce jakoś
zawiera, to nasza całość osobnicza. I dobrze, i niech tak będzie.
Ale trzeba mieć wiedzę, że to nie zawsze nam z sensem podpowiedzi
o świecie podsuwa, że może na manowce logiczne lub fizyczne jakieś
podprowadzić. - A wówczas, sami rozumiecie, kłopot, problem życiowy
z tego może wyniknąć. Albo i samo życie wykasować z rejestru.
Jak na czasowość potrzebną sobie nowości nie przyswoimy, to zejdzie
w niebyt nasze istnienie, wykolei się na najbliższym zakręcie.
A to się tak wszystko z takiej śmiesznej codzienności bierze. - Bo
to znajdzie człek monetę, w swoje szczęście uwierzy, z kominiarzem
lub innym bytem niecielesnym a abstrakcyjnym połączy w niezbędny i
trwały zestaw, bo przecie inaczej sobie tego nie może ułożyć, i to
później już samo się tysiącleciami i pokoleniami snuje.
Czasem pomoże, a czasem... Sami rozumiecie...
Umysłowa reguła bywa zawodna...
29
Kwantologia stosowana – kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 8.6 – Rozum w puszce.
Pamiętam, jesień była. Zebranie rodzinne było. Imieniny czy coś w
ten deseń okolicznościowy. To i zeszło było na tematy światowe i
ogólne - znaczy się filozoficzne. Wiadomo, każda rodzina zaposiada
filozofa, to fakt i prawda ponadczasowa. Zasiądzie taki przy stole
i kieliszek albo inny widelec chwyci w dłoń – i filozofuje. A to
że pokolenie schodzi na psy, a to, że polityka do... tego tam, że
jedzenie i pogoda kiedyś były lepsze, i że w ogóle to... tego tam.
Wiadomo, filozofia nauka obszerna, do przystołowych rozmów się jak
najbardziej nadaje - to i się dyskutuje.
Pamiętam, że zeszło było wówczas na rejony skrajne, tak się porobiło.
Coś na ekranie mignęło, jakiś robot czy inny cyborg tam łaził - to
w tym kierunku poszło. Uczciwie trzeba powiedzieć, że niezwyczajny
temat był, maksymalnie ogólny i filozoficznie zagmatwany, ale nic
to, rozkręciło się. Jak wujek kolejnego strzemiennego wychylił, to
wzrok mu stężał - i w przestrzeń był rzucił:
- Kiedyś to będzie - powiada - mózgi w puszkach się kisić będą. I
w ogóle.
- W puszkach, powiadacie? Jak to w puszkach – była zaciekawiła się
ciocia, z tych dalszych cioć.
- A tak, wsadzą albo przeklonują takiego umysłowca do puszki, się
znaczy w metal i podobnie upchają, no i on sobie będzie tak w tej
konserwie mędrkował.
- Niepodobna – ktoś z tyłu beknął – w żelastwie?
- A tak, sami widzicie - wujek widelcem ekran tknął, aż skrzypnęło
- łazi taki, a myśli. Puszka, widzicie, a myśląca.
Przez chwilę cisza była, bo wszyscy cyborga czy tam robota ocznie
obserwowali. Prawda, chodził.
- Ale - ciocia pokręciła głową – jak to tak? Zapakują i już? Tak
od razu? To co taki o świecie będzie wiedział? O, mam tu kawałek
kiełbasy, a skąd takie metalowe bydlątko się rozezna, że to można
zjeść.
- Ej, nie gadaj, przecie to na prąd będzie, na akumulator. Taki na
kiełbasę nie spojrzy - wujek aż się po kolanie z uciechy poklepał.
- Taki może i rok bez doładowania pędzić.
I porobiło się na to. Że co, że jak, że to nienormalne, żeby nic o
kiełbasie nie wiedzieć. Że zakąska i kielonek to radość życiowa, i
wszelaka.
- Bidulek – otarła ciocia łzę – w puszkę go zatkają i wszystko mu
z życia bokiem pójdzie. Nie – machnęła ręką – mi się to podobać w
niczym nie podoba.
- Daj spokój, on nie od razu w ten pancerz pójdzie, wpierw sobie i
pożyje, może i kiełbasą się natuczy. Bo, widzicie – wujek rozgadał
się na dobre – takiego tak od razu zakonserwować się nie da, trza
nakłopotać się, rozumicie. Trzeba świata trochę schodzić, porodzić
się i natrudzić, sami wiecie. Ą dopiero jak już tu i tam strzyka -
albo i nie strzyka, he - to w puszkę się wlezie. I można dalej się
rozglądać, i swoje robić.
30
- Czekaj, Heniu – daleki krewniak się zerwał – jak to tak, kobity
metalowych będą rodzić, że niby blaszaka trzeba mieć?
Zaśmiało się towarzystwo, ale miny nietęgie. Nie powiem, zwłaszcza
gatunek męski posmutniał, bo żeński jakoś tak dziwnie zerkał i się
uśmiechał.
- Gienek, ależ ty... niemądry. Nie tak, słuchaj. Chłop chłopem się
będzie spokojnie rodził i, tego tam, kolejne pokolenie wyrychtuje,
wszystko po naturze musi iść. Inaczej się nie da. Tacy mądrzy tak
mówią. Natury, Gienek, nie przeskoczysz, chłop jest, baba jest, i
dzieciak jest.
- Jak się przy bachorach wyrażasz – zakrzyknie na to wujenka.
- Niech się sposobią, komputerami przecież ich się nie robiło - co,
źle mówię? I dalej tak będzie.
- Ale, słuchajcie - powiada ciocia Ania - tak po prawdzie to miłe
być nie będzie. Przecie, po prawdzie, jak się do takiego zimnego i
metalowego przytulić, pogłaskać - albo jak. Po prawdzie to ohydne i
w ogóle.
Pokiwała rodzina głową, że prawda głęboka, że to żadna tam ludzka
przyjemność, więc i polała kolejkę, żeby w przełyku nie zaschło. No
i wypiła, i zakąsiła. I filozofia górnolotna ponownie wdrapała się
na uważność okolicznościową.
- Niech będzie – zapatrzył się wujek Gienek w ścianę – niech tam i
będzie tak, że zapuszkują, że z kontaktu będą się karmić, pies ich
trącał. Ja tam, Heniu, na to nieczuły jestem, mnie to obojętne i
zwisa. Ale, Heniu, przecież problema będą, sam wiesz. Tyś szkołę
skończył, fakt. Matka dyrektorowi kopertę dała, to zdałeś. To, nie
machaj ręką, tak było. Sam rozumiesz, takie zapuszkowane też się w
ten deseń będą działy, natury nie przeskoczysz, ona nie tak głupia
i swojego dopatrzy. Jak takiego z klasy do klasy popchać, co? - kto
posmaruje i pomoże? A i, weź pod pomyślunek, na śmietnik takiego
rzucić szkoda, boć i pewnie drogie. A i, rozumiecie, taki też coś
tam sobie w tym żelastwie główkuje. Więc głupio jakoś, rozumiecie.
Psa wykopnąć żal, rozumiecie, a takiego musowo też.
- Widzisz, brat – wujek na to – to nie tak idzie. Bo, widzisz, one
będą puszki sensownie zapychać. Złapią takowego gościa, co się po
okolicznym świecie szwenda, łeb mu w maszynę jakąś wetkną, wszystko
z niego wypatroszą i w te, no, rozumiecie, tranzystory upakują. I
będzie.
- Ohyda, tak patrzcie, wypatroszą – wujenka pokręciła głową.
- Wypatroszą nie wypatroszą. Słówek nie ma co się chwytać, ale tak
jakoś porobią, że twoje wszystkie pomyślunki znajdą, na czymś tam
sobie ponotują, a też później w metalu odcisną.
- Ojejku, wszystkie? - daleki kuzyn się za głowę schwycił i mocno
na twarzyczce zmieszał.
- Wszystkie, akuratnie i detalicznie wszelkie. Wszak - rozumiecie -
jakby to było, jakby wszystkiego nie było. Gościu się taki budzi w
takiej blaszance, a tu mu dziurawa pamięć działa. I jest problem,
on ci to, czy nie on? A jak jaka to ważna sprawa była, he? Na ten
przykład rodzina mu się z archiwum wykasuje, żony nie pozna - ktoś
ty, będzie się dopytywał. Żona, wiadomo, osobowość uczuciowa, żal
ją ściśnie i w ogóle, a gościu tylko zerka. Sprawa kłopotliwa, to
i dlatego wszystko musi się w bilansie życiowym takiego zgadzać, i
to co do jednego myślowego szczegóła. Bo co dalej z podziurawionym
31
tak życiowo zrobić, jak z takim żyć? A i jeszcze ten kłopot jest,
jak on ze sobą będzie to wszystko dogadywał?
- My z dziadkiem Zenkiem tak mamy – daleka rodzina się odezwała –
od dawna nie wie, że świat jest, ale żyje. Ale emerytura jest, co
miesiąc listonosz nosi.
Kolejna porcja jadła i popitki została przełknięta i uzupełniła w
cielesnych konstrukcjach braki, więc dyskusja ponownie nabrała sił
i filozoficznego rozmachu światowego.
- Czekaj, Heniu – znów wujek Gienek się zafrasował - powiadasz, że
takiego obudują tym żeliwem, nafaszerują wiadomościami, no i się w
świat to będzie puszczać. Niech tam, może tak, może nie. Ale, tak
na rozum, to kupa kłopotu. Nie lepiej zebrać i od początku uczyć i
na ludzi, tfuj, no, sami rozumiecie, na inteligenta kształcić? Po
co się gramolić do konserwy, pożyje taki jeden z drugim, pobędzie
na tym świecie, i starczy. Ja tam zapuszkować się nie dam.
Wujek Heniu aż na to podskoczy, palcem w braciszka rodzonego się
kieruje i z wypiekami na twarzy woła:
- Gienek, bracie, ty dobrze mówisz. Bo to, widzisz, tak będzie, że
jednego będą w szkolnictwie podnosić na rozumie, a drugiego, co to
już się życiowo i cieleśnie namęczy, takiego w szczegółach spiszą
i zapakują. Bo to, rozumiesz, pomyślunek na różne sposoby można w
czerepie umieścić. Naturalnie, jako nam to poszło, albo skrótowo i
we wspomaganiu naukowo obecnym... Czyli, rozumicie, raz to będą w
świecie poprzednio biologiczne człeki się w maszynę pchać, jak im
się dalsze życie zachce uskuteczniać, a inszym razem człek tak to
sobie porobi, że na podobieństwo swoje i obraz takiego zrobi. No i
tak to drogami pójdzie.
- Ale, powiedz ty mi, Heniu, po cholerę? Jaki pożytek z tego? Co i
komu po tym, że się metalicznie rozsiądzie w świecie, że oglądać w
okolicy wszystko będzie? Dla mnie to chorobowe, nie inaczej.
- A tak ci powiem, bracie, że, dajmy na to, rozumnie sobie będzie
można na przykład z lodówką pogadać. Albo i chodzącym robotem, co,
nie chcesz? Albo gdzieś daleko się wybrać, jakieś inne słoneczko se
naocznie napodziwiać.
- Z lodówką? - zdziwiła się ciocia z końca stołu. - Czy to ja nie
wiem, co w środku, żeby się żelastwa rozpytywać.
- Ty, Stefcia, wiesz, ale mężulek zajęty, więc nie uświadomiony. A
tu, dajmy na to, rano się budzi, do cna wysuszony i do spiżarki się
kieruje, więc i smutek w oczach. A jakby wcześniej urządzenie go w
temacie browara zagadnęło, czy wspomóc w potrzebie, czy zamówić w
detalu, bo się zapas kończy, to problem byłby z głowy.
- Ja chcę gadatliwą lodówkę! – zawołał któryś tam wujek.
- A co, ja ci nie starczę? - któraś tam wujenka się odzywa. - Jak
trzeba gadać, to milczysz w każdym języku, a z lodówką pogaduszki
będziesz prowadził? E, niedoczekanie twoje!
- A ja bym skorzystał, ja bym się w puszkę zapuszkował – rozmarzył
się wujek Antoś. - Mi to nawet odpowiada. Fakt, człowiek sobie na
świecie pożyje, coś tam użyje, nie powiem, ale jakoś tak mało się
to wydaje. Bo to, sami wiecie, co naszego? Zleci, emerytura, no i
trzeba zamawiać u proboszcza miejsce. Żal niejaki tak od razu się
w zaświaty przenosić.
- Dobrze mówisz, Antoś. Człowiek tak krótko brzmi – ktoś z tyłu w
tak stylistyczny sposób się wyraził.
32
Smutno się porobiło i cisza zapadła. Dopiero polewanie nieco w tej
filozoficznej atmosferze wyłom uczyniło.
- Niech będzie, Antoś – wujek Heniu temat podjął – zapakowałeś się
w ten metalowy strój, wszystko w tobie nowe. I powiedz teraz, tak
szczerze, po co? Co ty w tej nowości cielesnej chcesz robić?
- To samo. A może inne... Jak popadnie. Dajmy na to świata przejść
by się trochę przydało, zobaczyć, posłuchać, posmakować jakoś tam.
Właśnie inne słoneczko zobaczyć, może lepiej grzeje. Sami wiecie,
z tym naszym ustrojstwem nigdzie się człek nie ruszy, zawieje albo
inne coś się zadzieje, i lekarza trzeba. A taka puszka i po kosmosie
pójdzie, i po wodzie, i wszędzie. Daleko się można ruszyć.
- Niech będzie, Antoś. Mogę się zgodzić, to i owo dobrze byłoby w
życiu jeszcze poznać. Ale, Antoś, jak długo tak będziesz sobie po
okolicy wędrował, ile to wschodów słoneczka chcesz oglądać? Co się
tobie potrzebne zdaje?
- Ile się da - wujenka się odezwała - przecież każdy dzionek inny.
Jak się jasność dzienna budzi, to sama przyjemność w człowieku, to
się życia chce. A już musowo wiosennie, piękność sama.
- Czekaj, Jadzia, trzeba to przemyśleć. No bo to sprawa prosta nie
jest, zakręcona – wujek Heniek zaczął przemowę. - Widzicie, tak w
sto, dwieście latek to warto by sobie życia smakować, albo nawet i
coś więcej, tak z tysiączek, a co. To rozumiem, to można tak czy
owak wytrzymać. Ale po cholerę więcej, nie pojmuję. Przecież to w
latach nuda pójdzie, aż straszno się robi. Człowiek siądzie sobie
i w telewizję się zapatrzy i już go głupota atakuje, i już ziewać
się ziewa, bo takie byle co pokazują. A jakby tak poszło, że to w
wiekach całych trzeba patrzeć, że tysiączek lat tak się wgapiać w
podobnie nudne, co?
- Niepodobna - aż jęknęła wujenka.
- Prawda, strachem to człowieka normalnie potrąca, takie kiepskie
i obce się prezentuje – wujek głową pokiwał. - Ja tam życia jestem
ciekawy, nie powiem, nowość w sklepie zawsze wypróbuję, ale żeby
tak na wieczność próbować życia? Cholera by mnie wzięła – aż jęk z
gardzieli mu się wychylił.
- A sami widzicie – mówi na to wujek Heniu – że głupio gadają tacy
owacy, co to wiekuistego żywota sobie winszują. Ciemne to, żadnym
myśleniem nie skażone. Faktem prawdziwym jest, że życie taśmą się
wiadomą objawia, że krótkie i w ogóle. Ale, sami widzicie, puszką
to nikt rozumny by chcieć nie chciał być, bo i po co? Jakby tak z
parę latek na emeryturze sobie powygrzewać się na słoneczku, jakby
z wnukami się pobawić... ech, by starczyło. Co, rację mam?
Znów pokiwało towarzystwo głowami, pomruki wydało aprobaty mniej
lub bardziej głośne – i po kielonku chuchnęło. I zmieniło temat na
inny, bo po ekranie teraz sportsmeni dziwni biegali i trzeba było
w filozoficzny sposób obrazek obgadać.
Pamiętam, jesień wówczas była, pewnie dlatego tak to poszło.
33
Kwantologia stosowana - kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 8.7 - Prawo głosu.
Wiecie, jest taka zasada, na wskroś humanizmem ociekająca, że się
w domu wisielca o sznurze nie opowiada, że się kalekiemu wady nie
wytyka.
Zaprawdę słuszne to i sprawiedliwe, powiadam.
Tylko tak jakoś człowieka czasami coś nachodzi, jakaś taka w duszy
się lęgnie potrzeba, diabli wiedzą skąd coś takiego oraz dlaczego w
tej duszy ono tak popiskuje, że człowiek takiemu tam, co to się z
tym swoim kalectwem obnosi, by takiemu wygarnął. - Wiadomo, jak się
taki czymś niekompletnym pokazuje, to nic, morda w kubeł - trzeba i
uszanować, i przepuścić, i wózek pomóc pociągnąć, to wiadomo, to i
podobne do człowieczeństwa ogólnego należy, się rozumie.
Albo na swojej drodze człek spotka chorobą zmogłego, tak cieleśnie
pokręconego w każdym niemożliwym kierunku - to trzeba z powagą i
ostrożnie się spytać, czy nie wspomóc w kłopocie, czy ręki bratniej
nie podać - też wszystko jasne po całości.
Tylko, widzicie, jest dylemat logiczny - takie zakłopotanie się po
umyśle ciągnie - kiedy w okolicy się na jakiego takiego rozumnie i
logicznie upośledzonego człowiek napatoczy, osobiście albo takoż i
przekazem telewizyjnym potrąci. Nie, nie o psychicznego tu chodzi,
to się stanem innym objawia. Takim politykiem, na ten przykład lub
podobnie. Dziennikarzyną jaką telewizyjną, mianowicie.
Niby, powiecie, to taka norma dzisiejsza, banalność pospolita, ale
przez to kulturalnego narodu nie obchodząca. - Niby tak, niby swój
ogląd prawidłowo formujecie w zdania.
Ale coś jakoś nie tak to się wydaje - w tym jakaś taka nuta fałszu
się kryje.
Bo to jest sobie taki polityk K., albo dziennikarzyna O., panienka
w słusznym już wieku zawodowym. Niby, powiecie, to takie tam, można
machnąć i splunąć, to takie już od urodzenia. Tak, i macie rację, w
temacie ogólnie macie rację. Problem tylko w tym, widzicie, że to
się pokazuje, to rzuca słowem - a nawet to rzuca wnioskiem w tej i
innej sprawie. A publika, rozumiecie, słucha, publika ogląda, a też
wnioski wyciąga. - A jakie ta publika wnioski ma wyciągnąć, kiedy w
głowę jej polityk K. i owa dziennikarzyna O. swoje uwagi względem
świata oraz ogólnej rzeczywistości upychają? - Jak ta publika się w
realności naszej może rozeznać, jak na coś takiego skazana jest po
wszystkiemu? Sami powiedzcie, jak?
Pracuje publika od rana do tej mrocznej godziny, siada dla oddechu
robotniczego przez ekranem i w twarzyczkę polityka oraz tej O. się
wpatruje, to jakie publika może mieć o wszechświatowym zachodzeniu
wiadomości? Pytam, jakie?
Pytanie, przyznacie, takie generalnie retoryczne ono jest, całkiem
zbędne ono jest, to oczywista oczywistość jest.
34
Nie, ja nie kieruję tych zdań tak w pustkę i nie tylko po to, żeby
się słownictwem wyszukanym poprzerzucać - sprawa się za tym kryje.
Może i z tych poważniejszych, filozoficznych nawet.
Widzicie, żył sobie na tej naszej codziennej planecie człowiek, a
co, żył. I zdarzyła się mu nieprzyjemna przygoda okolicznościowa.
Znaczy się, wypadek pojazdowy ze skutkiem spowodował. Wiadomo, coś
po ulicy pędzi, coś po ulicy chodzi, to te pędzące z tym pieszym w
jakimś punkcie się musi spotkać. A że to duża masowość jest taki w
sobie pojazd mechaniczny, to i skutek owego spotkania wiadomy. Co
się telewizyjny ekran uruchomi, co się radiową puszkę nastawi, to
o czymś takim gadają.
Więc ten człowiek to spotkanie na drodze publicznej wykonał - to i
skutek, wiadomo, był. I dalsze też wiadome, czyli sprawa. Sąd swój
komentarz do tego wygłosił, tyle a tyle padło. Wszystko się normą
w tej nienormalnej okoliczności odbyło.
Tylko że, widzicie, tak to w ten czas szło, że coś wyborczego się
w naszym pięknym kraiku czyniło. Tu albo tam się coś wybierało, co
i jak to zupełnie w temacie sprawa nieważna, to zawsze tak się pod
okresem wyborczym dzieje.
Tak więc, rozumiecie, o owym fakcie dramatycznym się polityk K. oraz
i to dziennikarskie O. zwiedzieli. Coś, gdzieś, jakoś, rozumiecie,
się zwiedzieli. - I sprawa się zrobiła, i sprawa człowieka poszła w
publikę. Że tak, że owak, że mało sąd przyklepał, że szkoda się w
społecznym zasobie stała, to trzeba ciężarem przydusić i niech ten
taki owaki, żeby go, pokutuje. Słowem, że trzeba człowieka od nowa
zasądzić i pognębić. Bo od tego, rozumiecie, ogólnego dobrobytu w
przestrzeni tutejszej się naprodukuje, że ho-ho-ho.
Wiadomo, sąd sądem, ale sprawiedliwość po stronie polityka musi po
całemu być. Oraz tej O., dziennikarzyny jednej.
Gadali tak z tydzień i dłużej, swoje prawo głosu do wnioskowania w
świat prezentowali, czyli się domagali. A wiadomo, sąd sądem, ale na
okoliczność masowego wystąpienia szerokiego społeczeństwa, takie w
codzienności szerzone uwagi merytoryczne, na coś takiego sąd jako
on sąd - na to nie da się ucha nie nadstawić. Więc sąd nadstawił. I
wniosek wyciągnął. Sami rozumiecie.
Sprawa poszła od nowa, sprawa się tym razem okazała niezwykle, a też
głęboko poważna, zagrażała - tak po całości zagrażała.
Cóż powiedzieć, przez dwa i pół poprzednie ustalenia sądowe się na
koniec tego odcinka dziejowego przemnożyły. Niby nic, powiecie, to
w życiorysie i tak niewiele.
Ale w tym jakaś taka nuta fałszująca sobie pobrzmiewa - coś tu nie
tak. Przyznacie.
Cóż, odsiedział człowiek swoje przemnożone przez dwa i pół, nawet
niespecjalnie się w odosobnieniu społecznym rzucał w oczy osobom
funkcyjnym, można powiedzieć, że go izolacja życiowo nie zepsuła.
35
Kwantologia stosowana 8
Kwantologia stosowana 8
Kwantologia stosowana 8
Kwantologia stosowana 8
Kwantologia stosowana 8
Kwantologia stosowana 8
Kwantologia stosowana 8
Kwantologia stosowana 8
Kwantologia stosowana 8
Kwantologia stosowana 8
Kwantologia stosowana 8
Kwantologia stosowana 8
Kwantologia stosowana 8

More Related Content

What's hot

Kwantologia 3.6 osobliwość niejedno ma imię.
Kwantologia 3.6   osobliwość niejedno ma imię.Kwantologia 3.6   osobliwość niejedno ma imię.
Kwantologia 3.6 osobliwość niejedno ma imię.
Łozowski Janusz
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5
kwantologia2
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5
SUPLEMENT
 
Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).
Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).
Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).
Łozowski Janusz
 
ewolucja (kwantów).
ewolucja (kwantów).ewolucja (kwantów).
ewolucja (kwantów).
kwantologia2
 
Kwantologia 2.8 wielki wybuch zmodernizowany.
Kwantologia 2.8   wielki wybuch zmodernizowany.Kwantologia 2.8   wielki wybuch zmodernizowany.
Kwantologia 2.8 wielki wybuch zmodernizowany.
Łozowski Janusz
 
Zbrylenia.
Zbrylenia.Zbrylenia.
Zbrylenia.
kwantologia2
 
Kwantologia 10.4 – zbrylenia.
Kwantologia 10.4 – zbrylenia.Kwantologia 10.4 – zbrylenia.
Kwantologia 10.4 – zbrylenia.
Łozowski Janusz
 
Jak rozległy jest kosmos.
Jak rozległy jest kosmos.Jak rozległy jest kosmos.
Jak rozległy jest kosmos.
kwantologia2
 
Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.
Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.
Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.
Łozowski Janusz
 
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.
SUPLEMENT
 
Wielowymiarowa płaszczyzna.
Wielowymiarowa płaszczyzna.Wielowymiarowa płaszczyzna.
Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia2
 

What's hot (12)

Kwantologia 3.6 osobliwość niejedno ma imię.
Kwantologia 3.6   osobliwość niejedno ma imię.Kwantologia 3.6   osobliwość niejedno ma imię.
Kwantologia 3.6 osobliwość niejedno ma imię.
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5
 
Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).
Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).
Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).
 
ewolucja (kwantów).
ewolucja (kwantów).ewolucja (kwantów).
ewolucja (kwantów).
 
Kwantologia 2.8 wielki wybuch zmodernizowany.
Kwantologia 2.8   wielki wybuch zmodernizowany.Kwantologia 2.8   wielki wybuch zmodernizowany.
Kwantologia 2.8 wielki wybuch zmodernizowany.
 
Zbrylenia.
Zbrylenia.Zbrylenia.
Zbrylenia.
 
Kwantologia 10.4 – zbrylenia.
Kwantologia 10.4 – zbrylenia.Kwantologia 10.4 – zbrylenia.
Kwantologia 10.4 – zbrylenia.
 
Jak rozległy jest kosmos.
Jak rozległy jest kosmos.Jak rozległy jest kosmos.
Jak rozległy jest kosmos.
 
Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.
Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.
Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.
 
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.
 
Wielowymiarowa płaszczyzna.
Wielowymiarowa płaszczyzna.Wielowymiarowa płaszczyzna.
Wielowymiarowa płaszczyzna.
 

Viewers also liked

Spotkanie z ambasadorem
Spotkanie z ambasadoremSpotkanie z ambasadorem
Spotkanie z ambasadoremsknsz
 
Wikipedia jako zrodlo naukowe
Wikipedia jako zrodlo naukoweWikipedia jako zrodlo naukowe
Wikipedia jako zrodlo naukowe
Jaroslaw Zielinski
 
Forwarded message edited
Forwarded message editedForwarded message edited
Forwarded message edited
berhanu taye
 
Dwr中文文档
Dwr中文文档Dwr中文文档
Dwr中文文档yiditushe
 
Tworzenie stron WWW. Biblia. Wydanie II
Tworzenie stron WWW. Biblia. Wydanie IITworzenie stron WWW. Biblia. Wydanie II
Tworzenie stron WWW. Biblia. Wydanie II
Wydawnictwo Helion
 
Własności linii stopnia drugiego
Własności linii stopnia drugiegoWłasności linii stopnia drugiego
Własności linii stopnia drugiego
Piotr Szlagor
 
Calendário eagv 20134
Calendário eagv 20134Calendário eagv 20134
Calendário eagv 20134
FFeliciano
 
Piramidy w Egipcie
Piramidy w EgipciePiramidy w Egipcie
Piramidy w Egipcie
JacekKupras
 
Daria Bocek kl. 1a Patron Szkoły ZSP Grójec
Daria Bocek kl. 1a  Patron Szkoły ZSP GrójecDaria Bocek kl. 1a  Patron Szkoły ZSP Grójec
Daria Bocek kl. 1a Patron Szkoły ZSP Grójectrogospl
 
Skanuj
SkanujSkanuj
Skanuj
guest967ce5
 
Neue Technologien in der Arbeitswelt - Länger aktiv im Berufsleben durch ICT
Neue Technologien in der Arbeitswelt - Länger aktiv im Berufsleben durch ICTNeue Technologien in der Arbeitswelt - Länger aktiv im Berufsleben durch ICT
Neue Technologien in der Arbeitswelt - Länger aktiv im Berufsleben durch ICT
Mario Drobics
 
Book toking
Book tokingBook toking
Book tokingpik90
 
Prezentacja
PrezentacjaPrezentacja
Prezentacja
monique_oboe
 
CloudWALL EBK | Enterprise Backup
CloudWALL EBK | Enterprise BackupCloudWALL EBK | Enterprise Backup
CloudWALL EBK | Enterprise Backup
CloudWALL Italia
 

Viewers also liked (20)

Spotkanie z ambasadorem
Spotkanie z ambasadoremSpotkanie z ambasadorem
Spotkanie z ambasadorem
 
Wikipedia jako zrodlo naukowe
Wikipedia jako zrodlo naukoweWikipedia jako zrodlo naukowe
Wikipedia jako zrodlo naukowe
 
Forwarded message edited
Forwarded message editedForwarded message edited
Forwarded message edited
 
Dwr中文文档
Dwr中文文档Dwr中文文档
Dwr中文文档
 
Tworzenie stron WWW. Biblia. Wydanie II
Tworzenie stron WWW. Biblia. Wydanie IITworzenie stron WWW. Biblia. Wydanie II
Tworzenie stron WWW. Biblia. Wydanie II
 
Własności linii stopnia drugiego
Własności linii stopnia drugiegoWłasności linii stopnia drugiego
Własności linii stopnia drugiego
 
Dzisiaj
DzisiajDzisiaj
Dzisiaj
 
Calendário eagv 20134
Calendário eagv 20134Calendário eagv 20134
Calendário eagv 20134
 
9611 Dobrana Ekipa
9611 Dobrana Ekipa9611 Dobrana Ekipa
9611 Dobrana Ekipa
 
Piramidy w Egipcie
Piramidy w EgipciePiramidy w Egipcie
Piramidy w Egipcie
 
Daria Bocek kl. 1a Patron Szkoły ZSP Grójec
Daria Bocek kl. 1a  Patron Szkoły ZSP GrójecDaria Bocek kl. 1a  Patron Szkoły ZSP Grójec
Daria Bocek kl. 1a Patron Szkoły ZSP Grójec
 
Drogi Reci Ne
Drogi Reci NeDrogi Reci Ne
Drogi Reci Ne
 
Skanuj
SkanujSkanuj
Skanuj
 
9615 Gradowe Orly Luka
9615 Gradowe Orly Luka9615 Gradowe Orly Luka
9615 Gradowe Orly Luka
 
Bab i kalkulus 2'10
Bab i kalkulus 2'10Bab i kalkulus 2'10
Bab i kalkulus 2'10
 
Neue Technologien in der Arbeitswelt - Länger aktiv im Berufsleben durch ICT
Neue Technologien in der Arbeitswelt - Länger aktiv im Berufsleben durch ICTNeue Technologien in der Arbeitswelt - Länger aktiv im Berufsleben durch ICT
Neue Technologien in der Arbeitswelt - Länger aktiv im Berufsleben durch ICT
 
Book toking
Book tokingBook toking
Book toking
 
Prezentacja
PrezentacjaPrezentacja
Prezentacja
 
Manel c astells
Manel c astellsManel c astells
Manel c astells
 
CloudWALL EBK | Enterprise Backup
CloudWALL EBK | Enterprise BackupCloudWALL EBK | Enterprise Backup
CloudWALL EBK | Enterprise Backup
 

Similar to Kwantologia stosowana 8

Abstrakcje to ja.
Abstrakcje to ja.Abstrakcje to ja.
Abstrakcje to ja.
kwantologia2
 
Filozofia ewolucji (kwantów) 3
Filozofia ewolucji (kwantów) 3Filozofia ewolucji (kwantów) 3
Filozofia ewolucji (kwantów) 3
Łozowski Janusz
 
Filozofia ewolucji (kwantów) 3
Filozofia ewolucji (kwantów) 3Filozofia ewolucji (kwantów) 3
Filozofia ewolucji (kwantów) 3
kwantologia2
 
Wielki wybuch zmodernizowany.
Wielki wybuch zmodernizowany.Wielki wybuch zmodernizowany.
Wielki wybuch zmodernizowany.
kwantologia2
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5
Łozowski Janusz
 
Jedność wszędzie.
Jedność wszędzie.Jedność wszędzie.
Jedność wszędzie.
kwantologia2
 
Kwantologia 10.9 – eter, itp.
Kwantologia 10.9 – eter, itp.Kwantologia 10.9 – eter, itp.
Kwantologia 10.9 – eter, itp.
Łozowski Janusz
 
Eter, itp.
Eter, itp.Eter, itp.
Eter, itp.
kwantologia2
 
Kwantologia 7.3 kredowe koło pojęć.
Kwantologia 7.3   kredowe koło pojęć.Kwantologia 7.3   kredowe koło pojęć.
Kwantologia 7.3 kredowe koło pojęć.
Łozowski Janusz
 
Kwantologia 5.6 rytm zmiany.
Kwantologia 5.6   rytm zmiany.Kwantologia 5.6   rytm zmiany.
Kwantologia 5.6 rytm zmiany.
Łozowski Janusz
 
Kwantologia 7.9 meta-fizyka.
Kwantologia 7.9   meta-fizyka.Kwantologia 7.9   meta-fizyka.
Kwantologia 7.9 meta-fizyka.
Łozowski Janusz
 
Kwantologia 8.2 wędrówki dusz.
Kwantologia 8.2   wędrówki dusz.Kwantologia 8.2   wędrówki dusz.
Kwantologia 8.2 wędrówki dusz.
Łozowski Janusz
 
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
kwantologia2
 
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
SUPLEMENT
 
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
Łozowski Janusz
 
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.
Łozowski Janusz
 
Kwantologia 4.4 precyzyjne dostrojenie.
Kwantologia 4.4   precyzyjne dostrojenie.Kwantologia 4.4   precyzyjne dostrojenie.
Kwantologia 4.4 precyzyjne dostrojenie.
Łozowski Janusz
 
Suplement (rozmowa z sobą)
Suplement (rozmowa z sobą)Suplement (rozmowa z sobą)
Suplement (rozmowa z sobą)
SUPLEMENT
 
Kwantologia 3.4 ile istnieje wszechświatów.
Kwantologia 3.4   ile istnieje wszechświatów.Kwantologia 3.4   ile istnieje wszechświatów.
Kwantologia 3.4 ile istnieje wszechświatów.
Łozowski Janusz
 

Similar to Kwantologia stosowana 8 (19)

Abstrakcje to ja.
Abstrakcje to ja.Abstrakcje to ja.
Abstrakcje to ja.
 
Filozofia ewolucji (kwantów) 3
Filozofia ewolucji (kwantów) 3Filozofia ewolucji (kwantów) 3
Filozofia ewolucji (kwantów) 3
 
Filozofia ewolucji (kwantów) 3
Filozofia ewolucji (kwantów) 3Filozofia ewolucji (kwantów) 3
Filozofia ewolucji (kwantów) 3
 
Wielki wybuch zmodernizowany.
Wielki wybuch zmodernizowany.Wielki wybuch zmodernizowany.
Wielki wybuch zmodernizowany.
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5
 
Jedność wszędzie.
Jedność wszędzie.Jedność wszędzie.
Jedność wszędzie.
 
Kwantologia 10.9 – eter, itp.
Kwantologia 10.9 – eter, itp.Kwantologia 10.9 – eter, itp.
Kwantologia 10.9 – eter, itp.
 
Eter, itp.
Eter, itp.Eter, itp.
Eter, itp.
 
Kwantologia 7.3 kredowe koło pojęć.
Kwantologia 7.3   kredowe koło pojęć.Kwantologia 7.3   kredowe koło pojęć.
Kwantologia 7.3 kredowe koło pojęć.
 
Kwantologia 5.6 rytm zmiany.
Kwantologia 5.6   rytm zmiany.Kwantologia 5.6   rytm zmiany.
Kwantologia 5.6 rytm zmiany.
 
Kwantologia 7.9 meta-fizyka.
Kwantologia 7.9   meta-fizyka.Kwantologia 7.9   meta-fizyka.
Kwantologia 7.9 meta-fizyka.
 
Kwantologia 8.2 wędrówki dusz.
Kwantologia 8.2   wędrówki dusz.Kwantologia 8.2   wędrówki dusz.
Kwantologia 8.2 wędrówki dusz.
 
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
 
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
 
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
 
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.
 
Kwantologia 4.4 precyzyjne dostrojenie.
Kwantologia 4.4   precyzyjne dostrojenie.Kwantologia 4.4   precyzyjne dostrojenie.
Kwantologia 4.4 precyzyjne dostrojenie.
 
Suplement (rozmowa z sobą)
Suplement (rozmowa z sobą)Suplement (rozmowa z sobą)
Suplement (rozmowa z sobą)
 
Kwantologia 3.4 ile istnieje wszechświatów.
Kwantologia 3.4   ile istnieje wszechświatów.Kwantologia 3.4   ile istnieje wszechświatów.
Kwantologia 3.4 ile istnieje wszechświatów.
 

More from SUPLEMENT

Kwantologia ... 0 czyli 1.
Kwantologia ...   0 czyli 1.Kwantologia ...   0 czyli 1.
Kwantologia ... 0 czyli 1.
SUPLEMENT
 
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
SUPLEMENT
 
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
SUPLEMENT
 
Kwantologia stosowana 12
Kwantologia stosowana 12Kwantologia stosowana 12
Kwantologia stosowana 12
SUPLEMENT
 
Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11
SUPLEMENT
 
Kwantologia stosowana 10
Kwantologia stosowana 10Kwantologia stosowana 10
Kwantologia stosowana 10
SUPLEMENT
 
Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7
SUPLEMENT
 
Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6
SUPLEMENT
 
Kwantologia stosowana 4
Kwantologia stosowana 4Kwantologia stosowana 4
Kwantologia stosowana 4
SUPLEMENT
 
Kwantologia stosowana 3
Kwantologia stosowana 3Kwantologia stosowana 3
Kwantologia stosowana 3
SUPLEMENT
 
Kwantologia stosowana 2
Kwantologia stosowana 2Kwantologia stosowana 2
Kwantologia stosowana 2
SUPLEMENT
 
Kwantologia stosowana 1
Kwantologia stosowana 1Kwantologia stosowana 1
Kwantologia stosowana 1
SUPLEMENT
 
Filozofia ewolucji (kwantów)
Filozofia ewolucji (kwantów)Filozofia ewolucji (kwantów)
Filozofia ewolucji (kwantów)
SUPLEMENT
 
Filozofia ewolucji (kwantów) 1
Filozofia ewolucji (kwantów) 1Filozofia ewolucji (kwantów) 1
Filozofia ewolucji (kwantów) 1
SUPLEMENT
 
Filozofia ewolucji (kwantów) 2
Filozofia ewolucji (kwantów) 2Filozofia ewolucji (kwantów) 2
Filozofia ewolucji (kwantów) 2
SUPLEMENT
 
Suplement (rozmowa z sobą) 2
Suplement (rozmowa z sobą) 2Suplement (rozmowa z sobą) 2
Suplement (rozmowa z sobą) 2
SUPLEMENT
 

More from SUPLEMENT (16)

Kwantologia ... 0 czyli 1.
Kwantologia ...   0 czyli 1.Kwantologia ...   0 czyli 1.
Kwantologia ... 0 czyli 1.
 
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
 
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
 
Kwantologia stosowana 12
Kwantologia stosowana 12Kwantologia stosowana 12
Kwantologia stosowana 12
 
Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11
 
Kwantologia stosowana 10
Kwantologia stosowana 10Kwantologia stosowana 10
Kwantologia stosowana 10
 
Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7
 
Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6
 
Kwantologia stosowana 4
Kwantologia stosowana 4Kwantologia stosowana 4
Kwantologia stosowana 4
 
Kwantologia stosowana 3
Kwantologia stosowana 3Kwantologia stosowana 3
Kwantologia stosowana 3
 
Kwantologia stosowana 2
Kwantologia stosowana 2Kwantologia stosowana 2
Kwantologia stosowana 2
 
Kwantologia stosowana 1
Kwantologia stosowana 1Kwantologia stosowana 1
Kwantologia stosowana 1
 
Filozofia ewolucji (kwantów)
Filozofia ewolucji (kwantów)Filozofia ewolucji (kwantów)
Filozofia ewolucji (kwantów)
 
Filozofia ewolucji (kwantów) 1
Filozofia ewolucji (kwantów) 1Filozofia ewolucji (kwantów) 1
Filozofia ewolucji (kwantów) 1
 
Filozofia ewolucji (kwantów) 2
Filozofia ewolucji (kwantów) 2Filozofia ewolucji (kwantów) 2
Filozofia ewolucji (kwantów) 2
 
Suplement (rozmowa z sobą) 2
Suplement (rozmowa z sobą) 2Suplement (rozmowa z sobą) 2
Suplement (rozmowa z sobą) 2
 

Kwantologia stosowana 8

  • 1. JANUSZ ŁOZOWSKI KWANTOLOGIA STOSOWANA 8 opowiastki filozoficzno-fizyczne dla dzieci dużych i małych copyright © 2015 by Janusz Łozowski wszelkie prawa zastrzeżone ISBN 978-83-942582-4-5 ja.lozowski@gmail.com 1
  • 2. Kwantologia stosowana – kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 8.1 – Abstrakcje to ja. Cały nasz świat płynie i odpływa - a my razem z nim; przecież nawet nie ma się czego przytrzymać. Rzeczywistość to zmiana. Tak po prostu i bez dwu zdań. Można, i nawet trzeba, popatrywać na okolicę jako na fakt, stałość i grunt-opokę, która tylko niekiedy osuwa się spod nóg (lub wibruje w paroksyzmach jakoś geologicznych) – ale w ujęciu głębokim, takim już podbudowanym filozoficznym namysłem, to zmiana, czyli proces w toku zachodzenia. Nigdy stałość. To przemieszczanie się z nieskończoności w nieskończoność i poprzez wieczność jednorodnych elementów - kwantów czegoś. Lokalnie zapętli się to w strukturę, pokaże swoją fizyczną i chwilową twarz, jednak logicznie to zmiana. I płaszczyzna. Wieczny ruch w bezkresie, który tworzy płaszczyznę. Jednak, co się w takiej płaszczyźnie pokaże, co oraz jak wyróżnię w ciągłym procesie - to zależy ode mnie. Czyli obserwatora zmiany oraz zarazem jej uczestnika. To mój czyn, to mój zakres możliwości (zmysłowych i technicznych) z jednorodnego tła wyodrębnia, wyróżnia (wydobywa) konkret - i nadaje mu postać; to moje wydzielenie w płaszczyźnie tworzy regułę zmiany i stwarza fakt. Zmiana się toczy – toczy się w tempie maksymalnym, ale jak się toczy - o tym decyduję ja. Tylko ja. Niczego ani nigdzie stałego, to zmiana. Tylko-i-wyłącznie zmiana. I abstrakcja, pojęcie – uogólnienie. I zawsze złożenie, i zawsze suma (summa) jednostek. Świat - to, co mam za świat - to abstrakcja, postrzegany konkret to abstrakcja. Ale i ja, obywatel świata, to również abstrakcja. Ja to abstrakcja. Abstrakcjonistą ci ja. Niby, przyznacie, sprawa prosta i z tych najprostszych... Ot, spojrzy w okolicę bliską albo i dalszą osobnik osobiście - niby dojrzy to, tamto i różne - niby nawet takie coś zmysłowo pomaca na okoliczność pewności istnienia (swojego i owego czegoś - i że w tym swoim otoczeniu to faktem faktycznym rejestruje) – ale problem jest. Taki, widzicie, poważny. Przecie jak już to tak ponazywa i ponumeruje, jak to tak w przeróżne konstelacje gwiezdne czy pierwiastkowo-materialno-promieniste sobie zestawi - to się pilniej zaczyna takim czymś zajmować, zewnętrznemu światu i jego regule w głębinie skrytej zaczyna się przyglądać. Bo przecież w tym zebranym zestawieniu elementowym, w tej chaosem i 2
  • 3. pozornie bezładem się pokazującej rzeczywistości ład wyczuwa - jaką tam głębszą myśl konstrukcyjną postuluje - nawet o sprawstwie jakim tam i gdzieś przebąkuje pokątnie, albo i głośno. I generalnie wyjdzie mu wówczas, a to dziwne jest wielce, że on ci tego nie widzi tak prawdą prawdziwą - że to wszystko płynące a też zmienne - i że złudne. I choć policzalne regułą, więc przewidywalne, to jednak złudne. Tylko gdzie ta reguła jest – i jaka ona jest? Pyta i pyta, i się w dzień (i w nocy) nad tym zastanawia. Długo się zastanawia. Na początek, sami wiecie, to człeczyna zerka w górę... Gwiazdę sobie wypatrzy, w zbiór jaki ułoży, ponazywa - i jest radość ogólna. Czyli po kres kosmos-wszechświat rozpozna. Ech! Dalej człek spojrzy w głębinę... I tu sobie czas oraz przestrzeń po detalu szczegółami nieoznaczonymi opisze. I nawet ów "czas" i takoż "przestrzeń" wzajemnie powiąże, w jedność funkcjonalną i "czasoprzestrzenną" splatając połączy. A to wszystko wzorami skomplikowanymi uzasadni. I jest radość. Choć tak z nutką statystycznej niepewności ona sobie jest - na takim podstawowym świata poziomie wszystko zdaje się losowością rządzone i po całości nieprzeniknione. Niby coś jest - niby poznane i wiadome - a jednak skryte - ciemne - nieoznaczone... Ech! Jednak przychodzi taka chwila dziejowa, kiedy to obywatel świata sam siebie dostrzega i wyróżnia ze środowiska w szczególnym istnieniu. I to nie przypadek, że to się późno w dziejach dzieje – że wszystko wokół już obmacane, nazwane, wyróżnione – i że dopiero na ostatnim okrążeniu byt sam siebie w tła wydobywa, swoje istnienie za ważne i centralne uznaje - i je badać zaczyna. I taka kolejność poznawania świata to nie żaden przypadek - okazuje się koniecznością. Bo czy odnosi się to do prywatnego definiowania rzeczywistości (od kołyski), czy zbiorowego wysiłku sczytywania własności i zależności świata (od planetarnej kołyski), ten proces biegnie od zewnętrznego zakresu - do wnętrza poznającego. Od "kosmologii" do "ja". Rozum wyróżnia i rozpoznaje w pierwszej kolejności tło, na którym i wobec którego może umieścić siebie - i dopiero w takim odniesieniu sam siebie może poznać. Żeby stwierdzić, że jestem, muszę wiedzieć, że jest coś poza mną. I to dlatego rozum-umysł rozpoczyna od rozważań o naturze świata i formułuje wnioski o wszystkim. Bo jest to okres, w którym następuje wyodrębnienie zjawisk regularnych - i wielkich, łatwo zauważalnych. Nie ma szczegółów, one pojawiają się dużo później. 3
  • 4. Dlaczego? - Przecież łatwiej dojrzeć gwiazdę i pomimo jej pozornego bezruchu ustalić zmianę orbity, natomiast przekształcenia komórki w ciele zdecydowanie trudniej. Żeby zarejestrować zmienność pozornie nieruchomego nieboskłonu mam zmysły i ich funkcjonalne, cielesne (genetyczne) oprogramowanie - i to wystarczy. Żeby zanotować zmienność elementu mojego istnienia - żeby odnotować fakt komórkowy ciała i jego przekształcenia, do tego potrzebuję zewnętrznego wobec mnie i wielce rozbudowanego przyrządu, którego muszę się dopiero dopracować. Wyłaniając się z tła - i budując się jako jednostka - zakreślam swoim działaniem w otoczeniu kręgi, których stanowię centrum. To z tego wyróżnionego punktu mogę zdefiniować rzeczywistość. O ile do tego momentu proces poznawania zbiegał się "w punkt", czyli w moje "ja" - to od tej chwili, kiedy już wiem, że jestem i jest owo ja - od tego momentu następuje odwrócenie kierunku badań i ewolucja poznania biegnie od punktu w dal. I teraz to "ja" jest(em) punktem odniesienia. Jest takie powiedzenie, że "człowiek składa się z wody i marzeń" - cóż, prawda. A wszystko to abstrakcje. Cielesna, fizyczna podstawa to nośnik dla pojęć (w niej i na niej owe symbole się budują) - ale zarazem nośnik i pojęcia to abstrakcje. W pierwszym przypadku owe "abstrakcje" są wyrażone w języku fizyki i biologii, nadpisane kodem genetycznym - a w drugim kodem kultury, na przykład literkami. Zasada ta sama, tylko artykulacja, sposób wymowy i głoszenia przebiega odmiennie. Że na co dzień dla mnie to znaki i pojęcia są pierwsze, że fizykę (jej reguły) poznaję wtórnie, po opanowaniu alfabetu? Prawda. Kiedy korzystam z domu, czy podobnego w znaczeniu lokum, nie zastanawiam się, że jest zbudowany z cegieł (i że ja się zbudowałem) - korzystam i muszę z tego korzystać. A refleksja przychodzi później. Korzystam z nadbudowy - baza jest w cieniu i wydaje się nieistotna. Chyba, że zacznie się kruszyć... I właśnie - to abstrakcje, stosowane na co dzień i od święta - takie coś staje się w tej chwili tematem centralnym, to przede wszystkim do nich muszę się odnosić. Przecież tak zanotowana treść odnosząca się do świata - to "ja". I każdy mój krok to abstrakcje - każda myśl to abstrakcja. Zbiorowość tych abstrakcji - to ja. Tylko ja. Ciało to fundament, który unosi istnienie w zakres nadprogowy - ale "ja" to zawartość mojego umysłu. I więcej. Nie ma świata na zewnątrz. To, co uznaję za świat, to jest wyłącznie i zawsze - i tylko we mnie. Gdzieś obok - ale i we mnie - jest tylko zmiana w toku zachodzenia. Ale to, jak ta zmiana przebiega oraz jak się prezentuje - to jest we mnie; jaki rytm nią rządzi i co z tego chwilowo się tworzy - to jest we mnie i dla mnie. I zawsze jako abstrakcja. 4
  • 5. To ja i moja zdolność obserwacji i "produkowania" pojęć odnoszących się do otoczenia – to jest warunkiem istnienia czegokolwiek - poza mną i moimi abstrakcjami nie ma nic więcej. Świat to ja. To ja powołuję świat do istnienia w każdym działaniu, to zbiór moich pojęć go wyznacza i tworzy. Moje abstrakcje to mój świat. I niczego poza nimi nie ma. Niby w otoczeniu coś wyróżniam, niby dzielę na fakt i otoczenie - ale po prawdzie to zawsze pochodna mojego działania, więc zdolności do wyróżniania elementów i posiadanych zasobów. To ja wyznaczam linie graniczne, ustalam, że w tym miejscu kończy się badany fakt - że dalsze już się nie liczy w analizie. Ja dzielę Fizycznie jednolity proces na części - to ja porządkuję ten płaski logicznie zakres zmian - i to ja wyznaczam w nim rytm-regułę i inne zależności. Ale świat w jego zmianie nic o takim podziale nie wie, sam z siebie ani "atomu", ani "planety", ani obserwatora nie wyróżnia. Wszystkie postrzegane fakty są nimi dla mnie – a realnie (i zawsze) jest tylko przemieszczanie się czegoś w niczym. Tylko tyle i aż tyle. Abstrakcje to wszystko czym jestem - i warto, i trzeba sobie zdawać z tego sprawę. Bo pojęcia - symbole, którymi znakuję otoczenie - to z jednej strony warunek istnienia, im lepiej skonstruowane, tym w swoim zwiedzaniu świata dalej zajdę, ale zarazem muszę mieć pełną świadomość, że to zasłona – że to zafałszowanie rzeczywistości. Że innej rzeczywistości nie ma? To nie jest istotne - ważne, że jej nie ma dla mnie. Zbiór moich pojęć jest wszystkim i niczego więcej poza nimi nie ma. Moje abstrakcje to świat jako taki. Ale muszę z tego wyprowadzić wniosek, że do posiadanego zbioru pojęć należy - i to jako konieczność - wprowadzić ustalenie i abstrakcję naczelną: że nie wolno mi zaufać fizycznie odbieranym przebiegom i mojej ich interpretacji. "Stałą kosmologiczną" jest nieufność - nieufność wobec wszystkich produkcji mojego umysłu. Skoro niczego innego nie ma, skoro niczym innym nie dysponuję - dlatego, żeby nie pobłądzić lub nie wdepnąć w nieoznaczone lub niebezpieczne, muszę zachować maksymalną ostrożność i właśnie nieufność. To konieczność. Życiowa konieczność. Bo mogę czegoś nie dojrzeć lub nie dosłyszeć – albo odbierać błędnie i zdeformowane. A dalej - jako pochodną tego (i również jako konieczność) - muszę w sposób maksymalny wystrzegać się wszelkich osobistych i zbiorowych pewników (dogmatów) - w świecie jest tylko jeden stały fakt: że nie ma stałości. Wszystko płynie. Wszelkie wytwory umysły to ja, innych nie ma - jednak to nie oznacza, że trzeba je brać bezkrytycznie. Wręcz przeciwnie. To nie świat śle 5
  • 6. w moją stronę błędne sygnały, to ja je tak koduję-dekoduję - to nie w świecie są nieścisłości, ale w moim tego świata interpretowaniu. I tylko we mnie. Abstrakcje to ja - ale trzeba zadbać, żeby to były poprawnie, więc zgodnie z regułą świata zbudowane abstrakcje. Co mi po najlepszej nawet konstrukcji logicznej, która rozsypie się w starciu z jakąś ścianą czy głębokim dołem. Świat to "złudzenie", które staram się w kolejnym kroku oswoić oraz scalić w jedność, ale dlatego muszę zadbać, żeby budujący się symbole zmiany - żeby taka abstrakcja była maksymalnie pełna i regularna - to moje być. Albo nie być. Abstrakcje to ja. Warto, żeby to nie była tylko abstrakcja. 6
  • 7. Kwantologia stosowana – kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 8.2 – Wędrówki dusz. Szanowni państwo, witam na kolejnym naszym spotkaniu. Dzisiejszy temat początkowo miał być inny, ale ponieważ dotarły do nas prośby, żeby jeszcze kilka słów powiedzieć o "przystawce" oraz o metodach dochodzenia do takiego ustalenia, zwłaszcza w łączności z religiami, postanowiliśmy obecną prezentację temu poświęcić. W związku z tym informuję, że dziś jeszcze sprawa rozumu, duszy - oraz tego, co jest dalej. A na kolejnym spotkaniu już inne zagadnienie. Na które, co zrozumiałe, już teraz serdecznie zapraszam... Temat "dostawki" do umysłu wywołał liczne uwagi, były pytania, ale i były prośby, żeby odnieść się do historycznie analogicznych form postrzegania tego dopełnienia. Przyznaję, początkowo wydawało mi się to marginalne, na poprzednim naszym spotkaniu o tym mówiłem - rzeczywiście może ogólnikowo - ale nie czułem się wielce kompetentny sięgać głębiej, a nawet wydawało mi się to zbędne. To, że poszczególne systemy filozoficzne, również wszelkie praktycznie religie o takim przejściu mówią, i że jest to w większości centralny element ich funkcjonowania – to prawda. Tylko że jest to zagadnienie dla mnie nieco z pobocza. - Istotne jako fakt i stwierdzenie, że działanie rozumu, jeżeli opiera się na danych - czyli wywiedzionych ze świata ustaleniach - że to musi doprowadzić do logicznie poprawnego wyniku. I to mimo stosowania pozornie do tego świata abstrakcyjnych ("dziwnych") ujęć. Musi prowadzić. Nie ma w procesie poznania istotnego znaczenia, oczywiście pomijając ważne dla kogoś bliskie i emocjonujące obrazy, jak nazywam zmianę i co w niej wyróżniam za kwant istotny - oraz jak powierzchownie, w dla mnie dostępnym zakresie, operuję tak w rzeczywistości ulokowanym elementem. To, szanowni państwo, jest w warstwie logicznej, w sensie głębokim nieistotne – przecież prawdy świata w każdym działaniu się dojdzie. Tak, proszę się nie dziwić, że tak to podkreślam - ale prawda jest właśnie taka: niezależnie, co i jak obrabiam, prawdy dojdę. Nie ma znaczenia, zupełnie w sensie logicznym nie ma znaczenia, co biorę do obróbki w pojęciach, końcowy wynik jest pewny. Skąd i dlaczego? Na to pytanie najlepiej odpowiedzieć w taki sposób, że wszelkie pojęcia i abstrakcje są w swojej fizycznej i najbardziej fundamentalnej podstawie pochodne i zbieżne do procesów świata. To z tego się bierze. Ot, dla przykładu... Proszę sobie wyobrazić, że kiedyś tam, czyli w dalekiej naszej gatunkowej przeszłości, w jaskini albo gdzieś tak, siedział sobie nasz pra- i wielokrotny jeszcze praprzodek. I on w tym swoim dawnym czasie, którego nawet skamieliny dobrze dziś nie oddają – że on sobie wówczas pierwsze rozumne czynności wykonywał. I coś na przykład rozbijał. - Ciała mamy takie, że czynność uderzania jest możliwa i że się potrafimy do tego lub innego dostać – jak coś 7
  • 8. smacznego, to się dostaniemy. Szanowni państwo, proszę zauważyć, że to banalne działanie - które byle dziecko powtórzy - to zarazem integralnie powiązane ze światem i jego własnościami dokonanie. Osobnik wykonuje czynność, ma z tej pracy zysk dodany w postaci na przykład zawartości czaszki drugiej osobniczej postaci – a sam jeszcze ma z tego abstrakcję, która na sobie przenosi, czy w sobie odbija tę czynność. I jest już pełne i konkretne skojarzenie. Że jeżeli zrobię tak a tak - to będzie można kolejny kawałek jedzonka ze świata zdobyć. Proszę zwrócić uwagę, że u podstaw jest absolutnie czysta fizyka i reguły świata, o których ten osobnik nie wie i długo jeszcze o tej sprawie nic nie będzie wiedział – a jednak, zwracam uwagę, jest na końcu wiedza o świecie. I to pewna, zdobyta przez doświadczenie i eksperyment - to naukowy i jak najbardziej logiczny tok postępowania. - Zasad logiki długo w tym świecie jeszcze nikt nie sformułuje, ale już są tu stosowane, z tym tak zwanym pożytkiem. Efektem działania jest pozyskanie porcji pokarmu, a metoda powtarzalna, do zastosowania już w każdym czynie. Słowem, tylko korzystać. Zwracam państwa uwagę, że choć byt osobniczy i nawet zbiorowy w tej odległej chwili nic nie wie o świecie i jego regułach, że wówczas liczy się po prostu przetrwanie - to efektem samego istnienia oraz przeprowadzanych w realności czynów, że w ten sposób, zupełnie dla osobnika nieświadomie, tworzy się wiedza o mechanizmach i regułach; niezależnie od stosowanych słownych czy obrazowych ujęć, te czyny, w swojej głębokiej warstwie, zawierają te reguły. Ponieważ inaczej taki fakt nie zaistnieje. - Można opisywać dowolnie, osobnik może to sobie ubierać w coś z bliskiego otoczenia, a to w postać zwierząt - jakieś wyraźne znaki topograficzne - odnosić do gwiazd i łączyć te gwiazdy w konstelacje – a także samo niebo przy okazji zaludniać. Itd. Słowem, jest absolutna dowolność nazwy, na tym wstępnym etapie nie ma znaczenia, co wezmę do opisu. - To naturalnie, przez używanie, później się utwardzi, wielokrotne stosowane słowo nabierze wartości pewnika i zamieni się w dogmat. Jednak w chwili zachodzenia, kiedyś tam, to rzeczywiście jest dowolność. Oczywiście - żeby to w całości już oddać - ograniczeniem jest świat i jego dla obserwatora upostaciowanie. Czyli taki ktoś nie może w swoim zachceniu wybrać dla procesu rozpalenia ognia nazwy, która w sobie będzie zawierać odniesienia do reakcji chemicznej lub procesów kwantowych – to zrozumiałe. Wybierane jest to, co można użyć, więc elementy otoczenia. Im ważniejsza do przetrwania czynności, tym w opisie musi się zawrzeć znaczenie czynu. - To znaczenie może przyjść wtórnie, nabierze wagi w miarę obrabiania, jednak takie powiązanie w tej ewolucji musi zajść – to ciąg samoistny, fizyczny i konieczny. I on oczywiście zachodzi, jak tego dowodzi historia. Szanowni państwo, tak zarysowany tok zdarzeń jest u podstaw, ale i również dotyczy każdego etapu opracowywania elementów świata. Nie ma znaczenia, czy chodzi o łupanie kamienia, czy o analizę gwiazd 8
  • 9. w ich przychylności, czy ustalanie reguł etycznych zachowań. To w każdym przypadku jest zanurzone, jest głęboko zamocowane w fizyce, w regułach fizycznego świata. Religia, filozofia, konkretny byt w swoim fundamentalnym przekonaniu może twierdzić, że to natchnienie i wola nieba, że to głos z zaświatów, że porozumiewa się z tym lub dalszym - ale to powierzchnia dowodzenia, odczucie, które unosi się na fali fizycznych procesów. Fakt jest taki, że w każdym dokonaniu odciśnięte jest środowisko. W każdym, podkreślam. Przecież, zwracam uwagę, jeżeli nawet osobnik - czyli byt głęboko w świat i czas zanurzony, obserwator – jeżeli taki ktoś bierze sobie do obrabiania pozornie oderwane wobec tego świata pojęcie, na ten przykład analizuje "duszę", czy on pomija realność, świat oraz jego fizykę? Oczywiście nie. I nigdy nie. Nie zdaje sobie nawet sprawy w takim działaniu, że w każdym pojęciu ten świat głęboko się zawiera - bo musi się zawierać. Skoro osobnik istnieje, to spełnia warunki i zasady świata - skoro myśli i tworzy pojęcia, to proces abstrakcyjny również musi spełniać warunki tego świata. Bo inaczej by tego procesu nie było. Osobnik zupełnie nie wie, że u podstaw obrabianej abstrakcji - więc kiedyś tam i w jego osobniczej czy społecznej przeszłości - ktoś zaobserwował jakiś fakt w otoczeniu i to odnotował. Takie na przykład działanie magnesu na odległość. Minęło iks plus ileś tam pokoleń - i w aktualnie dziejącym się obrabianiu jest już utwardzona, ale przecież również pochodząca ze świata i jego stanów abstrakcja. W tu i teraz jest samo pojęcie i pozornie nic konkretnego, jednak w fundamencie - tak osobniczym, tak zbiorowości - w tym fundamencie lokuje się całość doświadczeń i tu niczego nie brakuje. I fizyki świata na pewno nie brakuje. Ponieważ nie może jej w tym pojęciu brakować. Inaczej by tego pojęcia nie było. Pozornie jest czysta abstrakcja i najdalsza od rzeczywistości, ale nic z tego, to zawsze nadbudówka nad tą rzeczywistością - zawsze w podstawach kwantowa energetyczna zmiana i jej reguła. A też zawsze fizyka - zawsze i tylko Fizyka. I teraz przychodzi czas religii, systemów mniej lub bardziej jakoś symbolicznych. Z zakończeniem w systemach filozofiach, jako efektem tego działania. Szanowni państwo, zwracam uwagę, że w tamtym, wczesnym dziejowo i zasobem abstrakcji etapie, religie i wszelkie tego typu zachowania to konieczność - przecież tak zwana nauka to odległa przyszłość, i do tego niepewna. A żyć trzeba. Dlatego, jeżeli czynność rozpalania ogniska zostanie opatrzona ("wyjaśniona") nadprzyrodzonymi mocami, a w efekcie uzyska rangę dogmatu religijnego – czy to błąd? Żadnym i żadnym przypadkiem nie. Zresztą samo wyrażenie "błąd" w kontekście takim jest nieporozumieniem, ponieważ to czysta konieczność. Chodzi o przetrwanie, dlatego każda wspomagająca przetrwanie abstrakcja i zobrazowanie, na przykład mityczne, jest wartością samą w sobie - i nie ma co, nie wolno tego oceniać z dzisiejszej perspektywy. Skoro tu jesteśmy, skoro istniejemy, to oznacza, że poprzednie pokolenia wytworzyły adekwatne do świata abstrakcje. A co powierzchniowo się w tych ujęciach pojawiało – ech, to między bajki włożyć. 9
  • 10. Już wiadomo, że w chwili zaistnienia religii jako takiej, czyli w dość późnym dziejowo momencie, każda abstrakcja takiego systemu - w formule filozofii uproszczonej - że ta abstrakcja jest podbudowana fizycznością i oddaje stan świata. To oczywistość. I teraz pojawia się na horyzoncie pojęcie "duszy" - albo adekwatnego. Już wiadomo, że to wywodzi się z obserwacji, że odnosi się do realiów - i takim aspektem zagadnienia się tutaj nie będziemy zajmowali, nie o to tu chodzi. Po prostu religie, chcąc nie chcąc, na takie pojęcie i na taką procedurę "przejścia" musiały wpaść - jej się dopracować. To oczywistość. Musiały. Natomiast istotne pytanie zawiera się w tym, jakimi drogami to się potoczyło i co można było wypracować. Przejście, czyli "dostawka", to konsekwencja operowanie pojęciami - ale ciekawe jest to, jak na bazie ogólnej analizy można wypracować najróżniejsze, bardzo nawet szczegółowe, wręcz techniczne ujęcia tego etapu. I to w działaniu religii jest takie interesujące. A przy okazji coś mówi o samych procesach. Szanowni państwo, z oczywistych powodów nie zamierzam odnosić się do wszelkich wypracowanych torów "przejścia" w dalsze, to i zbędne, ale też niemożliwe. Po drugie nie mamy aż takiego zasobu czasu, to ma być skromna pogadanka, a nie zdawanie relacji z przebiegu tworzenia i działania pojęć. Słowem, proszę wybaczyć, jeżeli ktoś liczył na więcej, ale ograniczę się tylko do dwu generalnych torów opisu takiego przejścia – jestem przekonany, że to wystarczające. Zainteresowanych odsyłam do źródeł - tu tylko szkic. Jakie są te dwa generalne kierunki? Pierwszy określę jako "skok" z tu i teraz - oczywiście w chwili skrajnej, omawiamy przecież moment ostateczny - do postulowanego "życia wiecznego". Drugi tok działań to drobiazgowe i wielokrotne czynności, które do tego samego wszak prowadzą. Znów pomijając znaczenia i odniesienia tworzące konkretną religię, proszę się tymi obrazami nie przejmować, nie o tym teraz mówimy. Słowem, szanowni państwo, odniosę się do dwu generalnie możliwych toków analizy pojęcia duszy i "przejścia" - mam nadzieję, że będzie to wystarczające. Zwracam uwagę, że tak powszechnie oraz na różne sposoby opisywany moment przejścia z ciała do urządzenia, to współczesny odpowiednik wędrówki dusz w zaświaty. Oczywiście taka "przesiadka" umysłu ani nie jest prosta, ani łatwa. - Zastanawiający się nad tym dawniejsi analitycy dochodzili do momentu śmierci i końca ciała i pokonywali tę granicę nie zdając sobie sprawy, że taka granica w tym miejscu istnieje i że ma wiele etapów cząstkowych. I "dusza" odrywała się od ciała i usamodzielniona mogła wędrować w nieskończoność. Błąd? Złudzenie? Ależ nie. - Dusza, to co pojmuje się za duszę, to realna i fizyczna zawartość mózgu, którą można przenieść w kolejne ciało - to dziś już stan do realizacji, a nie poziom rozważań. Dla nas i dziś to poziom do realizacji - jednak kiedyś oraz tam do rozważań. 10
  • 11. Po prostu, kiedy analiza dotyczy samych pojęć, mimo że proces się w mózgu toczy jak najbardziej fizycznie i realnie - to pozostaje w cieniu, w zakresie podprogowym i podświadomym. I tym samym osobnik może tylko obrabiać "treść", wartość nadpisaną na fizycznym stanie głowy. Efektem więc musi być "odmaterializowanie" treści od stanu namacalnego, ponieważ jego w doznaniu obrabiającego pojęcie nie ma – świat obok jest jak najbardziej doznawalny, oporny, czasami też bolesny, ale nie abstrakcja, nie treść. Przecież to takie ulotne i nieuchwytne, gdzieś tam bytuje, nie wiedzieć gdzie i jak, więc nie ma co się dziwić, że się usamodzielnia - aż do zupełnego oderwania od fizyczności i bylejakości świata. Myśli więc sobie człeczyna i myśli - ale w konsekwencji jest jakaś "dusza". I jej wędrowanie tu i tam. Ciekawe po dalsze jest to, że "przeniesiony" tak w kolejny odcinek istnienia zbiór abstrakcji, który oznacza osobowość, że to całość i wszystko, co się liczy – natomiast cielesna podbudowa, wszystkie codzienne i fizyczne zachowania, to w takim ujęciu właściwie znika i staje się obojętne. - O ile w technicznym, a więc w realnym toku działań, jest to zagadnienie centralne - które musi składać się z ogromu prac cząstkowych - o tyle system religijny tym aspektem się praktycznie nie zajmuje. Przecież dlaczego mam kłopotać się formą cielesną, kiedy wiem (kiedy "wiem"), że będę dalej istniał i że to będzie "wieczne istnienie"? - A szczególnie, kiedy wiem, że materia to byle co, rozpada się, boli, poci, śmierdzi. - Jeżeli mam w ciągu abstrakcyjnych analiz brak kroków pośrednich wiodących do wyniku, to konkretna postać cielesnego nośnika jest elementem zbędnym albo wręcz przeszkadza. - Ułomne ciało jest na teraz i jest sprzeczne z duchowością, dlatego się tym nie interesuję. W takim ujęciu liczy się cel, a nie droga dojścia do niego. Zwracam uwagę na ten aspekt - liczy się cel. Historycznie zbudowane metody przejścia były różne i były pochodną wypracowanego systemu pojęć. Szanowni państwo - "dusza" to abstrakcja, która w trakcie przemian historycznych oderwała się od fizycznego nośnika i "odleciała" w za-światy. Dziś nadszedł czas, aby ją ponownie wpisać w materialną strukturę. To może być różna struktura, różny nośnik - ale to musi być fizyczny nośnik. Jak to było prezentowane historycznie? Interesujące jest to, że filozofie czy religie opracowały wszelkie możliwe sposoby "przejścia" - i kolejne kroki po takim przejściu. Mam więc w tym zbiorze ujęć z jednej strony banalne przejście "do wieczności", bez refleksji, co to oznacza. Wystarczy w odpowiednim czasie i miejscu, raz na ileś dni czy lat, żarliwie lub obojętnie wyklepać zestaw formułek-dogmatów - i już "życie bez kresu" duszę czeka i kusi. Czasami oczywiście trzeba się wysilić. - Na przykład złożyć solidny materialny datek "na drogę". I żaden tam banalny, najlepiej taki w sobie rozbudowany - wszak wieczność tania nie jest. Trzeba tamto i 11
  • 12. to odczynić, tu zamówić modlitwę wspierającą, tam domagać się słów dobrych na dalsza drogę. Trzeba o bliskich i znajomych zadbać, co by nie zapomnieli, żeby przychodzili, żeby mieli gdzie przychodzić i zdania składać w standardowe formułki. Itd. Z drugiej strony, i w innej czasoprzestrzeni kulturowej, mam wielce skomplikowaną, wieloetapową drogę, z ostatecznym "rozproszeniem" w nieskończoności. W pierwszym przypadku było sobie ciało oraz jego abstrakcyjna zawartość, jednak się skończyło i rozsypało w proch, a oswobodzona z fizyczności "dusza" odlatuje w nieskończone dale i tam sobie jakoś bezkreśnie bytuje. W drugim mam "duszę" wędrującą przez różne konstrukcje fizyczne i kręgi wcielenia - oraz z różnym bagażem osobistych doświadczeń, które wyznaczają, ale i determinują następne kroki-etapy istnienia. - Aż po ostateczne rozpłynięcie się w Kosmosie. Zwracam państwu uwagę, że to jest po prostu techniczny opis takiej przesiadki. Że w specyficznym zbiorze pojęć, to fakt - dlatego też trzeba to potraktować jako literaturę i ornamentykę. Niekiedy też w sobie piękną, tworzoną wiekami i z emocjami. Jednak kiedy odnieść to do świata, opis jest poprawny i łączy się z ujęciem fizycznym - to zdanie relacji z momentu przejścia. Kiedy obecnie technik zabiera się za montowanie drogi dochodzenia i następnie samej "przystawki" - to na takie działanie rzeczywiście można spojrzeć zgrubnie i bez szczegółów - albo z etapami pośrednimi i wielorako zapętlonymi. Oba sposoby opisu tego przechodzenia są w prawie i są zgodne z faktami. Raz ograniczam się do wypracowania i stosowania samego pomysłu na przejście, a raz, o ile mam czas i ochotę na takie analizy, wyróżniam uwarunkowania i kroki. - Raz opis ogranicza się do powierzchni, raz sięga w głąb. Ale obie drogi są poprawne i oddają taką możliwość. Proszę państwa, to prawda i fakt, jesteśmy dziś - jako zbiorowość - skonfrontowani z możliwością "przesiadki" umysłu w inną strukturę, to nie fantastyka, nie religijne marzenie – to realność. Za moment w dziejach, raczej bliski, taka wyczekiwana, podobno pożądana, ale zarazem niepewna możliwość stanie się techniczną procedurą. Co to oznacza? Nie silę się na nakreślenie konsekwencji. Literatura robi to od dawna, ale jestem przekonany, że rzeczywistość będzie inna – kto doczeka, będzie wiedział. Szanowni państwo, wszystkiego dobrego na nowej drodze życia. 12
  • 13. Kwantologia stosowana – kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 8.3 – Prędkość graniczna. - To kolejna nasza rozmowa, coś już wiemy o sobie. Jesteś fizykiem i poważnie podchodzisz do tego, co robisz. Dlatego, nie zapominając o twoim fachu, chciałbym cię spytać o taką osobistą, po ludzku i na co dzień reakcję, kiedy ustalasz w świecie maksymalną prędkość, co do której wiesz, że jest nieprzekraczalną granicą? Zastanawiasz się nad tym, jest to dla ciebie problem, czy przyjmujesz jako fizyczny fakt? Ale tak szczerze. - Cóż, niezłe pytanie. I jeszcze to osobiste odniesienie... Jeżeli ma być szczerze - to w spokojnym śnie mi to nie przeszkadza, i dość dawno temat przeszedł z pola "do poznania", w zakres faktu. - Rozumiem. Ale nigdy nie męczyło cię pytanie, skąd taka a nie inna wartość tej prędkości, dlaczego w ogóle jest wartość maksymalna w zmiennym świecie? - Przecież, skoro wszystko, na przykład we wzorach i logicznie, dąży do wartości nieskończonych - dlaczego akuratnie w tym przypadku jest inaczej? - Nie mieszaj w to nieskończoności, przecież wiesz, że można się bez nich obejść. - Fizyka może się obejść, i nawet dobrze na tym wychodzi. Pytam cię w tej chwili nie jako fizyka – spróbuj, choć nieznacznie, z takiego garnituru się wyswobodzić. - To będzie trudne, o ile w ogóle możliwe. - Wszystko wokół, jakoś tam postrzegane, to fizyczność, a do tego dobrze policzalna. I sam przyznasz, że takie podejście się sprawdza... A poza tym, coś tak czuję, że prowadzisz tę rozmowę w upatrzonym celu, że zamierzasz coś udowodnić. - Nie zaprzeczam. Zresztą - jeżeli to ma być ciekawe spotkanie – to nie będziemy wymieniać uwag na pogodzie czy programie telewizyjnym, szkoda czasu... Pomyślałem, że nasza rozumowa może dotyczyć czegoś istotnego, tak dla mnie, tak dla ciebie. Mówisz, że się na co dzień nie zastanawiasz, dlaczego granicą zmiany jest prędkość światła, że traktujesz to jako fakt zastany i pewny - wyciągasz z tego wnioski praktyczne i stosujesz je z pożytkiem... Przyjmuję to. Również jako fakt zastany w naszej rozmowie. Ale warto pójść dalej - uważam, że można wyjść poza tak nakreślony obszar, z pożytkiem dla, tak mocno przez ciebie podkreślanej, użyteczności... A co do zaplanowanej z góry tematyki? Podobno, tak mówią, lepiej dążyć w dowolną stroną, ale właśnie w jakąś stronę, niż szamotać się w pustce. - Więc rozmawiajmy, wszak warto rozmawiać. Na ile zdołałem poznać twój sposób działania, to za chwilę rzucisz jakąś analogią i na jej podstawie będziesz udowadniał, że... - Analogia? Oczywiście, jak najbardziej - to konieczność. Zupełnie nie rozumiem, jak można nie korzystać z takiego potężnego narzędzia badawczego i nie stosować do wyciągania wniosków, a tylko uparcie się we wzorki czy linie proste lub krzywe wpatrywać. Przecież bez odwołania się do realnie i namacalnie doznawanego świata - ale już rozpoznanego - bez tego nie zrozumiesz nowości, żadnej nowości. To nie przypadek, że umysł, kiedy "skanuje" otoczenie, nie przeprowadza 13
  • 14. tego szczegół po szczególe, ale pozyskany obraz odnosi do wcześniej wypracowanych obrazów i "obrabia" detalicznie tylko to, co jest w obrazie nowego, albo ważnego z jakiegoś powodu. Znany i poznany w szczegółach proces lub fakt, to podstawa dalszego działania. Czyli analogia to jest to. - Może tak, może nie, widzę ograniczenia. Zwłaszcza w zakresach, w których codzienna obserwacja nigdy się nie znajdzie. - Poważnie? Mówisz to z serca i głębi? - Nie żartuj, jestem fizykiem. - Prawda, fizyk się w tobie odezwał. A prosiłem, żeby naszą rozmowę przenieść na inny poziom. - Jestem fizykiem i pozostanę. - Nie zaklinaj się. Mógłbym od razu i łatwo wykazać, że na wielu polach i od zawsze wykraczasz poza zakres, którego tak uparcie się starasz trzymać, jednak przyjemność dręczenia wolę rozłożyć na raty, większa satysfakcja. - W rzeczonej sprawie mam inne zdanie. Zamiast słowotoku prezentuj analogię, może będzie interesująca. - Obraziłeś się, niepotrzebnie. Na spokojnie zapewne przyznasz, że fizyka po wielekroć zamienia się w analizowaniu świata miejscem z filozofią - to taka życiowa przypadłość tej nauki. I nie jest to w żadnym przypadku zarzut, tylko stwierdzenie faktu. - Fizyk też jest człowiekiem, chce wiedzieć, więc "wychyla" się konceptem poza tu i teraz mu dostępne... a to już czystej wody filozofia. - Analogia miała być. - Prawda... Odwołam się do początku naszej rozmowy. Nie sądzę, abyś zwrócił uwagę na użyte przeze mnie terminy, kiedy było o prędkości i granicznej zmianie. Zauważ, że nie odnoszę się w tej analizie do ruchu, czyli pokonywania dystansu, co narzuca się od razu w opisie stosowanym potocznie. - To nie przypadek, że odwołuję się do zmiany jako takiej. - Zmiana, czyli co? Wszystko jest zmianą, w fizycznym zakresie nie ma bezruchu. Czym, według ciebie, jest zmiana? - Pięknie, jesteśmy krok dalej w rozmowie. Czym jest zmiana, to w trakcie wyjdzie samoistnie, definicja jest zbędna. Natomiast teraz i od razu zaprezentuję wniosek. To po części prowokacja, po części ukierunkowanie myślenia - ale i ułatwienie w dialogowaniu. - Pokrętnie to idzie. - Poczekaj, mamy nieco czasu, cztery, a może kilka stron zapisu mi zejdzie, spokojnie się wyrobię w takim zakresie... Teraz wniosek: prędkość światła, wielkość graniczna prędkości obserwowanej zmiany, jest rzeczywiście taką i zawsze taką, czyli maksymalną. - Tylko że zarazem, podkreślam, zarazem są wobec tego faktu prędkości większe i dużo większe, teoretycznie nieskończenie większe. - Ale pojechałeś. Totalna sprzeczność. Po cichu powiem, że również ociera się o bełkot. Nie obraź się teraz ty. - Ja? Obrazić? Ależ skąd. Więcej ci powiem, byłbym mocno zdziwiony inną twoją reakcją. Po prostu, jako fizyk, nie masz wyboru - opis powyższy w twoim zbiorze pojęć się nie mieści. I mieścić się w nim nie może. Jeszcze więcej, nawet kiedy odrzucisz postawę fizyka i w tej formule dopatrzysz się czegoś interesującego, to sprzeczność w opisie aż bije po oczach. Bo jak może być wartość największą, ale jednocześnie ma być dopełniona dużo większymi? 14
  • 15. - Właśnie, jak? Zakładam, że wiesz, co mówisz - nie widzę u ciebie oznak chorobowych. Ja w tym widzę tylko sprzeczność. - Mamy punkt zaczepienia i część wspólną, to już coś jest. A, tak na marginesie, kolejny wniosek - i to rangi najogólniejszej z tych ogólnych: w opisie świata, i szerzej rzeczywistości, nie proste i liniowe definicje są prawdą, a przynajmniej nie w maksymalnym już zakresie. W brzegowo skrajnym ujęciu wszystkie cząstkowe ujęcia są poprawne i razem - razem oddają to, co jest ową rzeczywistością. W ostateczności każdy opis jest poprawny - o ile był poprawnie, więc logicznie poprowadzony. Warstwa słowna jest naddatkiem, literaturą i przesłania głęboką treść, ale ta jest jedna. Tylko jedna. Nieco inaczej to ujmując, ostatecznie opis dowolnego faktu jest w sobie poprawny, jeżeli uwzględnia oba punktu widzenia - czyli jest taki i taki. Podkreślam, oba punkty widzenia, pozornie sprzeczne i wykluczające się, łącznie stanowią treść opisu oraz oddają prawdę. Nigdy jeden. - Tak, nieźle, nieźle... - Dlaczego zmiana graniczna, a nie prędkość? Niech będzie, czas na analogię. - Robimy postępy. - Wybacz, filozof to nie fizyk, co chwila go zarzuca, obrazy i za nimi idące słowa mnożą się i trudno zmieścić się w kilku zdaniach. Co, znów nawiasem, ostatecznie jest pomocne w zrozumieniu. Bo wzory, przyznasz, poprawnie opisują procesy, ale są takie mało wyraziste, suche... Dobrze, już dobrze, nie machaj ręką... Co za analogia? I tu cię chyba nie zaskoczę: ja, ty - czyli my. Dlaczego taki zbiór? Bo najbliższy, bo rozpoznany i doznany na wszelkie możliwe sposoby i dogłębnie. - Jak to lubię powtarzać, tu słychać i widać wszystko. I o to w tym chodzi. - O ile dobrze cię rozumiem, chcesz dowodzić prędkości światła w zbiorze ludzi, tak? - Owszem, idealnie się do tego nadaje. To mógłby być dowolny zbiór i proces, ale ten jest nam najlepiej znany, przez to doskonale się nadaje do takiej analizy. - Widzę, że nie żartujesz, gdzie tu prędkość światła? Że człowiek stosuje takie prędkości - dzięki fizyce - tu pełna zgoda, ale chyba nie o to ci chodzi? - Nie, zupełnie nie. Względem zasług fizyki dobre słowo mogę nawet rzucić, co mi tam, ale to drobiazg. Chodzi o zrozumienie zjawisk, to się liczy. - Gdzie tu masz prędkość maksymalną, świetlną? - Po pierwsze, wszędzie, w każdym procesie tworzącym istotę, którą tu definiujemy jako "człowiek". Ale to temat na inną okazję - także wielce ciekawy. Przecież na poziomie atomowym, czy podobnie, to w swoich reakcjach zawiera tę prędkość, nie zaprzeczysz. - Że zbiór w całościowym odbiorze jest powolny, prawda, ale zmienia się głęboko z taką maksymalną wartością... Po drugie, nie o tym mowa w obecnie prowadzonej analizie. Chodzi mi, podkreślam, o podejście logiczne, filozoficzne, o działanie na pojęciach - a konkret to sprawa nieco z boku, acz obecna w każdym zjawisku. Podkreślam to: tu używana i zgłębiana analogia odnosi się do wszelkich zjawisk i wyróżnionych w środowisku (w tle) faktów, to możesz zastosować wszędzie-zawsze. - Człowiek jako miara wszystkiego, to już chyba było? 15
  • 16. - Było, i nie śmiej się z tego. Prawda, fizycy umieszczają dziś, i słusznie, człowieczy byt gdzieś na peryferiach oraz w przypadkowym odniesieniu do własności świata - powtarzam, poprawnie. Ale druga możliwość jest równie zasadna: to punkt odniesienia wszystkiego w okolicy. A nawet poza tutejszym. - Zrobiło się, że ho-ho. - Czy, wracam do twojego pytania o prędkość maksymalną, czy jest w zbiorze człowieczym zmiana graniczna - a jeżeli jest, to jak się w obserwacji objawia? - No jak? - Tu muszę nieco dłużej pomarudzić, tego w kilku słowach streścić się nie da... Pytanie wstępne: czym jest zbiór, oraz: czym jest w ramach zbioru jednostka? - Nie wchodząc w głębokie dookreślenia, to nie jest potrzebne, można powiedzieć, że jednostki tworzą zbiór i poprzez swoją zmianę odmieniają tenże. A z drugiej strony zbiór w środowisku jest faktem nadrzędnym do jednostek i istnieje dłużej. - Zbiór zaczął się kiedyś tam, ale jednostki powstają i zanikają w tle świata w ramach wyróżnionego zbioru. - Taak... - I teraz zasadnicze pytanie: jak w takim zbiorze zachodzi zmiana i jak się przenosi sygnał? Zaznaczam, to istotne: swój opis możesz w takim zbiorze prowadzić tylko od wewnątrz i postrzegając jedynie te składniki, które są dostępne - to twoja fizyka. - Jaki sygnał? - Sygnał, czyli zaistnienie kolejnej jednostki. Zbiór to jednostki w liczbie mnogiej, tworzą się i zbiór się przez to tworzy... Kiedy w zbiorowości ludzkiej może zaistnieć kolejny punkt zbioru? Czyli kiedy może pojawić się nowy obywatel świata? Potraktuj tę analogię jako uniwersalną. - Wówczas, kiedy w czasie i przestrzeni, na ważnym z ewolucyjnego punktu widzenia dystansie, spotkają się pokrewne sobie, jednak nie identyczne własnościami jednostki. I znów istotne pytanie: czy dowolne jednostki? Otóż nie. Muszą spełniać rozliczne warunki - a już jeden szczególnie: muszą być "dorosłe". W przypadku społeczeństwa ma to postać dokumentu zaświadczającego o wyborczych prawach i pełnoletności – oraz o prawach na "klonowanie"... Mówiąc inaczej, i to w tym jest najważniejsze, taka jednostka musi wpierw pojawić się w zbiorze, nabrać sił i gabarytów, dobrze się odżywiać, żeby odlegle już od momentu zaistnienia móc powołać do istnienia kolejny fakt. - Czy chcesz powiedzieć, że jednostka sygnału "wyrasta" z tła? - Tak, dokładnie. - Czekaj, widzę, że już chcesz protestować i, tak się domyślam, za chwilę rzucisz, że człowiek może i tak się dzieje w zbiorze, ale nie foton czy podobnie. - Foton nie jest stanem złożonym, to bezmasowa... - A skąd, mój drogi, to wiesz? Jako fizyk tego nie sprawdziłeś, bo nie masz jak. To założenie, niedefiniowalne założenie. I jedynie w twoim działaniu możliwe - foton dla ciebie to element najmniejszy z najmniejszych, i koniec. Tylko z tego, zauważ, nie wynika, że musi to być logicznie najmniejsze z najmniejszych. I to właśnie staram ci się udowodnić. Może pokrętnie to robię, ale o to w tej rozmowie biega. Po to wprowadzam analogię życia człowieka, żebyś dopuścił w tym momencie, że to, co dla ciebie jest "faktem elementarnym" - że to nie musi takim być. 16
  • 17. - Z oporami i dla dobra... - Spokojnie, sprawa fundamentalna i warto to przemyśleć... Jeszcze raz o powstawaniu człowieka. - Zauważ, że etap "do narodzin", aż do pojawienia się w zakresie nadprogowym i jasnym, że to - pozostając w ramach zbioru - zakres nieoznaczony i właśnie ciemny. Jeżeli się trzymać terminologii, którą stosujesz w opisach tego zakresu, to w żaden sposób zjawisk podprogowych nie rozpoznasz, żadna mechanika kwantowa tu nie pomoże – bo dla ciebie, od środka i ze zbioru, nie ma tego okresu życia. Zgoda, powiesz, że masz mikroskopy i podobne i że to zbadasz. - Tylko, zauważ, i to jest istotne, takie działanie jest poza zbiorem, poza fizyką ci dostępną – to wyjście "poza". W przypadku człowieka to można przeprowadzić technicznie, ale nie w przypadku zbioru maksymalnego, czyli wszechświata. Przy czym, w obu przypadkach, tak czy owak, to jest poziom filozofii - logiczny. Czy masz tego świadomość? - Bo ja wiem?... - Zakładam, że masz. - Dalej, narodziny. Zaistnienie jednostki jest tylko początkiem etapu, nie zakończeniem. Musi pozyskać zasoby z otoczenia, żeby nabrać ciała oraz znaczenia. I to w każdym zbiorze i w każdym przypadku, nie ma drogi na skróty. Każda jednostka musi nabrać gabarytów, żeby móc przekazać sygnał. - Jest powiedzenie, że ciało człowieka to opakowanie dla genów, które umożliwia przesył kodu. Jeżeli zastosować to do wszelkich procesów oraz przyjąć, że każda jednostka ma swój "kod istnienia" (genetykę), to również coś takiego, co określasz jako "foton", to także jest zbiorem faktów o mniejszych "rozmiarach" i że się składa - że się buduje w czasie i w przestrzeni. Nie "odwieczna", kiedyś tam powstała jednostka, ale dynamicznie i ciągle tworząca się (i zanikająca) struktura. - Kontrowersyjny wniosek. - W ramach analogi jak najbardziej zasadny. I, co więcej, pięknie wpisuje się w doświadczenie. - Że co? - Nie przesłyszałeś się. Mam tu na myśli słynne upiorne działanie. - Ależ to coś innego. - Niekoniecznie. Nie mówię o splątaniu, ale o tempie zachodzenia. Jeżeli obserwuję zmianę, która przebiega szybciej niż postrzegany w zakresie fizycznym rytm, to jedynie słuszny wniosek jest taki, że "poniżej" tego zakresu zmiana dokonuje się szybciej. - Pełna zgoda, dla ciebie, jako fizyka, to dziwactwo albo szaleństwo, które burzy ład. Ale w omawianej tu analogii to konieczność, nawet oczywistość, ponieważ inaczej zjawisk rejestrowanych nie wyjaśnisz. - Foton jako zbiór? - Foton czy dowolna jednostka, nie ma znaczenia. Wszelkie realnie, w ramach doświadczenia fizycznego dostępne fakty - to zbiorowisko jednostek, dynamiczna struktura w trakcie przemian. Znasz zabawę z kamieniem na sznurku, którym szybko się kręci? Co wówczas widzisz? - Okrąg. - Linię prostą zamykającą się w stabilny okrąg. A jeżeli tych linii tworzących będzie więcej, jeżeli będzie to zachodzić szybko i dużo szybciej, to efektem będzie stabilizacja - twardy grunt pod nogami. Maksymalna zmiana oznacza tylko tyle, że musi zajść taki a taki w środowisku zbiór procesów, które wytworzą, zbudują w postrzeganiu element. Foton czy człowiek, to już nie ma znaczenia. 17
  • 18. - Czyli, z tego, co mówisz, mam wyciągnąć wniosek, że prędkość w postaci wartości "c", światła - że to nie ruch, ale budowanie się? Że to tempo składania się w jednostkę-zbiór? - Tak. Prędkość światła nie dlatego jest taką, że szybciej się nie można przemieszczać, bo to już padło (poniżej progu zjawiska dużo szybciej zachodzą, szybciej zbierają się "w kupę") - ale dlatego, że jest to maksymalna, graniczna wartość zbiegania się w jednostkę elementów składowych. - Dowolny fakt musi się "pionowo" wybudować i dopiero w kroku następnym "poziomo" przenieść sygnał, a to trwa. To zajmuje tak zwany czas. - Jeżeli przyjąć, że masz rację, to widzę liczne skutki uboczne. - Zapewne liczne, ale nie powiem, żeby jakoś zaskakujące. Przecież temat na różne sposoby jest omawiany. Przykład? Proszę. Zmienna w czasie wartość prędkości światła. Dziś odrzucana, ale coś takiego w modelach się uwzględnia. A przecież to z zastosowanej tu analogii wynika wprost i jako oczywistość. - Zaraz, czekaj, dlaczego? - Dobrze, ciągnijmy porównanie. - Dziś, jako fizyk, obserwujesz, że wszystko od wszystkiego ucieka, i że dzieje się to coraz szybciej. Zaskoczenie było spore, kiedy to ustalono. Tylko że, po pierwsze, ten fakt obserwujesz od bardzo niedawna, ledwo kilkadziesiąt lat, a nawet biorąc obserwacje jako takie, to niewiele więcej się poza to nie wychylasz. Cóż to jest kilkaset lat, czy nawet kilka milionów w stosunku do wieczności?... Ale na podstawie tak wycinkowego zbioru danych wypowiadasz się co do stałości parametrów w skali znacząco, i to daleko znacząco większej, czyli miliardów lat i jeszcze dalej. Wątpliwości są, fakt, ale takie wnioski wyciągasz. - Z tego nie wynika, że błędnie. - Nie wynika. Ale weź pod uwagę historię człowieka – czyli zbioru, który definiujemy jako "społeczeństwo". Jak w ramach takiego zbioru mogło dokonywać się przekazanie sygnału? Początki były takie, zauważ, że trzeba było uporczywie szukać w środowisku (nieraz daleko oraz z licznymi problemami) kandydatki na dopełnienie - drugą połówkę nie tak prosto odszukać w stogu świata. Z tym, to istotne, że w przypadku społeczeństwa proces przebiegał odwrotnie niż we wszechświecie: zbiór ludzki zagęszcza się w miarę zmiany, za to wszechświat rzednie, i to coraz szybciej. - Przynajmniej tak to wyglądało, jeżeli potraktujemy serio model, że świat to tak sobie tam "wybuchł" i się rozszerza, w tę tam nieskończoność. - Znów kontrowersyjne ujęcie, ciśnienie jest stabilne. - Dziś tak, ale czy jutro będzie tak samo? Kolejny temat, który by warto omówić i zastanowić się, dlaczego to wewnętrzne ciśnienie w układzie się utrzymuje - ale odłóżmy to. Z całą pewnością, zgodzisz się, że nie będzie to trwało wiecznie. A to oznacza, że spotkanie w pustce drugiego elementu będzie coraz trudniejsze – że konstrukcja będzie całościowo się wychładzała i gasła, wręcz dosłownie. - Ale czy to oznacza, że kiedyś prędkość światła była wyższa? - Oczywistość, i też policzalna. A przy okazji - bo nie mogę sobie darować - refleksja na temat "parowania" się w dzisiejszym zbiorze społecznym, jako analogia do etapu wszechświatowego kiedyś-tam. Bo i tak można to modelować... Zauważ, że w miarę przyrastania ilości elementów w zbiorze również rośnie liczba "zderzeń", czyli łatwość tworzenia związków. Ale, jednocześnie, jest to stan "kruchy", mało 18
  • 19. trwały. Jeżeli z trudem (i z darami) muszę szukać pasującej części, to znajdując – doceniam to, jeżeli za każdym rogiem czy kliknięciem mam wybór ponad zapotrzebowanie, to szukam i znajduję, i znajduję, i tak dalej. Stan dużego zagęszczenia ("gorący") nie sprzyja takim zbliżeniom, jest nadmiernie energetyczny, i to wręcz dosłownie. To w środkowym zdarzeniu, czyli ani zbyt gorącym, ani zbyt zimnym, są najstabilniejsze struktury i tworzą się harmonijnie – i jest to zależność generalna i uniwersalna. - Podoba mi się. - Ale to nie koniec takiego "analogowania". Znów człowiek, ale tym razem chodzi o "twarz". Twarz w rozumieniu ogólnym, logicznym – i konkret, fizyczny i jednostkowy, zawsze inny fakt. Łapiesz? - Nie. Nie wiem, o co chodzi. - Że "atom", "foton", czy dowolny wyróżniony przez ciebie element w otoczeniu, to pojęcie, abstrakcja zbiorcza, za którą realnie znajduje się - tylko i wyłącznie (i raz na wieczność) - z imienia i nazwiska zdefiniowany osobnik. - Do czego zmierzasz? - Że "atom" to nazwa, która zachowuje swoje znaczenie w zakresie miliardów lat, jednak atom, konkretnie postrzegany zbiór-fakt, to w trakcie zmiany uchwycony stan lokalny oraz czasowo krótko obecny w odbiorze... Jeszcze inaczej, że pojęcie "atomu", podobnie jak stan zwany "społeczeństwo", to zaistniało kiedyś tam, natomiast kryjący się za tym konkret - to powstaje, chwilę trwa zbornie, a następnie ginie, rozpływa się, rozpraszając się w płaszczyźnie jednorodnych elementów. "Człowiek" powstał kiedyś, ale człowiek buduje się tylko lokalnie i zawsze chwilowo. I w ramach zbioru. - Interesujące, ale... - Nie domagam się, żebyś od razu się do tego odnosił. Spokojnie i z detalami to przemyśl, jeszcze pogadamy. Na tym etapie wystarczy, że traktujesz to jako coś ciekawego. To mi wystarczy. 19
  • 20. Kwantologia stosowana – kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 8.4 – Zasada dynama. Sami wiecie, życie to nie bajka. A życie wynalazcy, wiecie, to już w szczególności. Bo ja wynalazcą jestem, rozumiecie, tak od małego już mam. Spojrzę na coś, przed snem sobie pokombinuję - i rano już wiem. Mamuśka byli opowiadali, że kiedyś telewizor z półki na podłogę pociągnąłem. To i od tej pory tak już mam, wynalazki to dla mnie pestka z masłem. I ostatnimi czasy też wynalazek przeprowadziłem - wielki, a jak, z rozmachem planetarnym. Bo to daleko sięga, ja się tam detalami czy byle czym nie zajmuję, tak u mnie z natury. Rozumiecie, była taka tam audycja, coś po ekranie skakało, tak się kręciło, i podobnie. Więc problem ten zapodali, że owa konstrukcja, planetą zwana, wenus jakieś, a może podobnie, że toto się nie rusza, czy wolno rusza – i jest z tego powodu problem. Bo to, rozumiecie, życiowo warunki tam mało i kiepsko sprzyjające. Planetka dużachna, w zasięgu technologii, być może do wykorzystania handlowego, a tu, rozumiecie, zagwozdka dana z natury, stoi, się nie kręci. I klops, i blada. Nic to, myślę ja sobie, pokombinuję - wynalazczością się zajmę dla dobra. Bo z tego, rozumiecie, niezłe dochody mogą być. Jak się tam ci lotniarze zapędzą, to z patentu na takie coś nieźle człek sobie użyje. No a co. Dlatego, rozumiecie, senność odgoniłem - i myślę. Myślę powoli, żeby w myśleniu żadnej dziury nie było. Bo dziura to wynalazczo nic przyjemnego, rozumiecie, a nawet kłopotliwe. Godzina któraś tam minęła, sąsiad za ścianą żonie dał spokój, a ja ciągle wynalazka nie dostrzegam i się przerzucam z boku na drugi w mglistości tematycznej. Nie powiem, pojmujecie, za znaczny się problem zabrałem – potliwy i umysłowo pokręcony. Zawzięty ja ci jestem, tak mam, więc wgryzam się i nie popuszczam - i się wkminiam, jak tylko można. Ale, rozumiecie, nie poszło. Znaczy się zasnąłem. Budzę się, słoneczko promieniem kłuje i ogólnie ciekawie... Tak, ażem się byłem poderwał, bo mną emocjonalnie zatrzęsło. Tak, po senności wynalazka zrobiłem. Wiem!, krzyczę, odkryłem! I po prawdzie tak to było, faktem faktycznym odkryłem. Zawodowiec ci wynalazczy jestem i, rozumiecie, nic przede mną skryte. Problema, wiecie, na sposób chwyciłem, po dobroci i prosto się nie poddał, to ja go chytrością logiczną przebiłem. Jak, pytacie - jak planetarną nieruchomość poruszyć - gdzie dźwigni ruch zaczynającej szukać? 20
  • 21. Widzicie, w tym cała sztuka życiowo przewrotna, żeby tak zrobić w dziejowości, żeby zarobić, ale się nie narobić. Rozumiecie, taką mądrość wam podsuwam życiową - ona wielce życiowa. Bo to jest tak, że taka globowata planetka sama i z siebie się nie zakręci, to wiadomo. Bo jak by się miała kręcić, to już by śmigała, rozumiecie i kumacie, prawda? No i ja, w tej senności rozumnej, to poprawiłem, ten defekt naturalny usunąłem. Prosto nie było, ale poszło. Bo ja już taki jestem, że jak się chwycę... Rozumiecie, sprawa prosta jest, rozwiązywalna. Trzeba, rozumiecie, planetę odrutować - dynamo takie, znaczy się, z całości materialnej zrobić. Albo i silnik, to już detal szczegółami zbędny w informowaniu. Czyli - to tak na oczywistość trzeba podejść. Jak samo z siebie się ruszyć chcieć nie chce, to przydepnąć trzeba gadzinę, do rozumnej to przysposobić trzeba poszłuszności. A co, z nie takimi sobie poradzi rozumny a też w boju zaprawiony z naturą byt człowieczy. Bo, rozumiecie, jak już tak na planetkę się w zgodzie z wzorami owe druty poukłada, jak w nie dmuchnie prądowe i napięciowe zasilanie - jak to już zadrga i zawyje - to planetka się po okolicy gwiazdowej polem, rozumiecie, zaprezentuje. Takim tam magnetycznym – albo też i podobnym. Niedowierzanie w oczach waszych rejestruję - w wynalazczość ludzką nie wierzycie. I błąd robicie. Bo wynalazek pierwszy sort, papier na niego mam, widzicie? Patent, widzicie. A co, zatwierdzone - mam tu zapisane, że wynalazek. Bo to głupie nie jest. Sami pomyślcie. Przedyskutujcie ze sobą. Bo jak już się będzie tak prądowo w tych kablach toczyło - jak ten się w kosmosie polowy magnes zasiedli, a to nieco czasu zajmie, to i planetka się z posad rozrusza. Słoneczko swoje zrobi, pole magnesowe pchnie odpowiednio i planeta zawiruje, i się w karuzelę zamieni. Prawda, uważać trzeba, co by nie przesadzić. Prąd trzeba odpowiednio ustawiać, rozumiecie, wszyściutko prawda - tylko czy to wynalazczo ciekawe? E, to pestka po obiedzie... Ja tam detalami szczegółowymi w rozmyślaniu się nie zajmuję, to nie moja broszka. Ale pewnikiem jest, rozumiecie, że to glob z martwoty wytrąci i że dziurę planetarną energetycznie przetka - i w procedurę ewolucyjną popchnie. I o to biega. Sami rozumiecie, życie wynalazcy proste nie jest. Wymyśli coś z gatunku ważnego, skacze sobie i podśpiewuje z tego tam zadowolenia, ale to tylko pierwszy z etapów jego niedoli - ten taki prosty, rozumiecie? Bo w dalszym trzeba zgłosić i zaklepać, co by innych ubiec. Godziny 21
  • 22. przedsenne w wynalazczość człek zainwestuje, wmyśli się w problem, ale żeby to w zysk monetarny zamienić, trzeba papierek mieć. Mówiłem, że mam... Ale łatwo nie było. Bo jak już tego wynalazka zrobiłem, jak go już przejrzałem z kąta w kąt i jak się zapaliłem - to trzeba było iść za ciosem. Czyli się trzeba było urządzeniem popisać. Nie powiem, z techniką jestem od małego zakolegowany, przerzucam to takie - i w ogóle, jednak łatwo się nie potoczyło. Tak, z samym przyrządem eksperymentalnym to dużego problema być nie było, nawet przeciwnie. Akuratnie sąsiadowemu dzieciakowi na moją stronę piłka wpadła, to ubezwłasnowolniłem - do badań dla ludzkości posłużyła. Namotałem z kilometr druta, zamocowałem odpowiednio - i pod wtyczkę prądową wetknąłem. I już. Kręciło się. Bo ja, wiecie i rozumiecie, potrafię z materią. Tylko że to drobnostka, zabawka i w ogóle - co to wobec urzędowego działania. Można powiedzieć, że to nic wobec nieskończoności. - Że i nieskończoności nawet mało. Sami rozumiecie. Bo jak już się kręciło, to poszedłem do urzędu. - Rozumiecie, tak w celu zaklepania pierwszej własności poszedłem. Wchodzę. Siedzi jeden. Karteczki przerzuca. Ja, mówię, po papierek i zaświadczenie, że tak a tak, że wynalazek planetarnie ważny i że dla przyszłości. - Mówię i pokazuję, że się kręci. Bo się kręciło. I nawet ładnie wyglądało. Popatrzył, nawet palcem dotknął, pomyślał dłuższą chwilę - ale coś milczy. Więc znów tłumaczę, że pomysł, i tak dalej. "Widzę", on na to, "zbadać to trzeba", on na to. - "Skieruję was do profesora", on na to. "Żeby potwierdził, że nowe". Skoro trzeba, mówię ja na to, to pójdę. I poszedłem. Daleko nie było, więc poszedłem. Klitka urzędowa podobna, biurko też podobne - a i osobowość jakoś podobna. Mówię, że tak a tak, że wynalazek, że trzeba papierkiem potwierdzić i pokazuję kręciołka. Bo się dobrze kręciło. Profesor, czy jakoś tak, obejrzał, zadał fachowe pytanie, czy mam doświadczenie w konstrukcjach - a na koniec mówi: "Ciekawe". A też jeszcze mówi: "Już chyba coś i gdzieś takiego widziałem". Ja na to silnie argumentem rzuciłem, bo mnie był lekko obraził, że to tak w ogólności niemożebność - że to ja sam z siebie i w zapale. A też i to jeszcze dodałem, że pomysł wynalazczy w sobie głęboki - że dla tej i tamtej ludzkości on jest. Może i nie przekonałem profesora do końca, wzrok miał jakiś taki z innego obszaru rzeczywistości, ale powiedział to jeszcze, że trzeba wynalazek dalej sprawdzać i że do mechanika i elektryka trzeba się 22
  • 23. udać. Co by, mówił, bezpieczeństwo potwierdzić. Skoro trzeba, to poszedłem. Rozumiecie, niedaleko było. Mechanik zbytnio się nie czepiał. Obejrzał, postukał, zamocowanie w łożysku na okoliczność smarowania przepytał - i papierek podpisał. Widać więcej takich wynalazków doświadczył, obeznany był. Szczerze wam powiem, że otuchą mnie to przepełniło. "Nie jest źle", myślę sobie, "z ludźmi odpowiednimi mam styk, z urzędowo poważnymi". Fachowo, znaczy się, obsługują. Cóż, sami rozumiecie, w błędzie byłem, człowiek do człowieka podobny nie tak bardzo - różni się trafiają. Na przykład taki elektryk się w rzeczywistości przyrodniczej trafi. I jest problem. Wiecie, trzeba było do takiego zajść, to zaszedłem. Po to a po to jestem, mówię, papierek potrzebny. Wynalazek elektryką napędzany i wymaga potwierdzenia. Wynalazek dla ludzkości, planetę ma ruszyć z miejsca. Bo kiedyś się przyda jako wczasowisko. Nie wiem, może ten elektryk niedobrą nogą rano wstał - może go żona mało dobrym słowem do pracy pożegnała, ale wyglądał na zmęczonego życiem. I ciągle po szklankę sięgał. "Wynalazek, powiadacie, elektryczny", mówi - i się krzywi, i zapija głośno. "Taka myśl mnie naszła", mówię, "wynalazek zrobiłem", mówię, "żeby w planecie ruch zrobić i otoczyć polem", mówię przekonująco i plan daleki kreślę. "To wszystko nieruchome poruszy i życiem zasiedli", mówię i ręką pokazuję horyzontalną perspektywę rozwojową. "Chwali się", elektryk na to, "widzę, że kolega elektrycznie jakoś obeznany". "Szkołę kończyłem", tłumaczę. "Wszystko przemyślałem", tłumaczę. I słowem zaświadczam. "A jaką to klasę bezpieczeństwa pokazuje?", zaciekawił się. "A jak te kabelki się gdzieś z izolacji zetrą - to co?", pyta. "Jak sobie osoba jakaś krzywdę zrobi - to co?", pyta. "To model, eksponat pokazowy i poglądowy", tłumaczę. "Na plancie w docelowości po głębinie to zakopią, albo inaczej tam poprowadzą", mówię. - "Ja detalami się nie param, ja wynajduję", mówię. "Wynalazek elektryczny to nie byle co", elektryk na to. "Elektryka w życiu to ważna sprawa", mówi. "Bezpieczeństwo musi być" - mówi i się po głowie drapie. "No i jakieś to takie", mówi i się krzywi z niesmakiem, "gdzieś to już pokazywali w świecie". - I był zamyślił się na długo. "To chyba dynamo się nazywa, że nie?" "Dynamo inaczej wygląda", tłumaczę, "zasada podobna, ale to nie o to chodzi", tłumaczę. "To silnik planetarny ma być. Puszczą takimi to kabelkami prądowe zasilanie, to się rozkręci. O, tak", pokazuję na modelu. "I w całej okolicy się będzie można zadomowić". "A skąd zasilanie, kolega przewidział? Bo wynalazek wynalazkiem, a jak to zasilić? Przecież to potrzeba elektrowni, że ho-ho, diabli wiedzą jak wielkiej. Planetę kolega chce z posad ruszyć, a to się w 23
  • 24. koszta trzeba wpędzić, to nie byle miasto czy naród zasilić - to z nieba manną elektryczną nie spadnie... Kolega zdaje sobie sprawę? Kolega uświadomiony problemami?", pyta i się coraz mocniej krzywi. Widać, że osobowość przeżywająca i że filozofia użyteczna jej nie obca. "Ja dylematy rozwojowe doceniam i akceptuję", mówię. "A przewidział kolega szkolnictwo dla takiego działania - ilu się w tym będzie babrało, co? A jak tam polecieć, co? I po co to, co? Na tym świecie kłopotów dużo i więcej, to jeszcze na innej planecie w podobnym stylu to się ma dziać, po co?", pyta i się krzywi, aż się patrzeć na to nie daje. "Ja", mówię, "ja właśnie w celu powyższym, jakby coś się w obecnym świecie nie po myśli ułożyło. Dobrze przecie taką zapasową, tak na wypadek planetę mieć. Jakby, tak przykładowo zupełnie - jakby się w świecie tak porobiło, że by wody w butelkach zabrakło, to warto na nowym miejscu produkcję fermentacji puścić, prawda?", mówię. I sen suchy a bez pokrzepienia porannego opowiadam ku przestrodze swej i wszystkich postronnych. Skrzywił się przeogromnie elektryk myślą apokaliptyczną tknięty i wizją wieczystej suchości wczesnogodzinowej z równowagi emocjonalnej został wytrącony – i aż dużego hausta wody źródlanej z desperacji był łyknął. I odchuchnął. I dreszcze grozy po nim przebiegały, i prawie że na bezdechu dyszał: "No, prawda - szczera prawda", mówi. "Jakby powszedniego miało tak zabraknąć, to... Prawda... Straszno tak żyć". Sami rozumiecie, wynalazek wiekopomny, do życia niezbędny – każdego przekona. Nawet najbardziej niedowiarkowatego czy w szczegółach i procedurach zapętlonego. Dlatego papierek dostałem, widzicie sami. Wisi i czeka swojego. Jak się za rozkręcanie planetarnego biznesu zabiorą, pokażę, a też swego zażądam. Należy się, przyznacie. Bo - tak po prawdzie - to idea się liczy, znaczy myśl ponadczasowa. Jak już droga pokazana, jak już wiadomo, w którą stronę w nagłej potrzebie się udać, to środki na realizację się znajdą i detale nie będą w paraliż decyzyjny wpędzały. Że to wysiłku wymaga, że trzeba rękawy zakasać i nieco się utrudzić, nawet ubrudzić? Prawda. Tylko że to drobiazg, ważne jest myśl zaposiąść. Ważne, żeby wynalazka odkryć. Reszta jest dodatkiem. 24
  • 25. Kwantologia stosowana – kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 8.5 – Umysłowa reguła. Naszło mnie, rozumiecie. Naszło myślenie. Tak się jakoś to zrobiło i porobiło, że sobie pomyślałem. Nie, nie śmiejcie się, z mózgowym działaniem to ja za pan brat i na co dzień jestem zakolegowany. Z tym lub nawet owym myślowym czynem jestem w relacjach, nawet takie i bliskie są to relacje. Nie myślcie sobie, że jakiegoś łóżkowego czy tam kanapowego oglądacza seriali telewizyjnych macie na swoim widoku - to nie tak. O wypłacie, co to mi się należy, ale której to w szefostwie dać nie chcą, albo o pogodzie na jutro, czy popada, czy słoneczko zaświeci, o czymś takim myślę - aktywuję swoje wnętrze, a też i zewnętrze na bieżąco. Takie to dla mnie normalna norma, tu wszystko prawidłowo i po człowieczemu. Nie, myślenie mnie, widzicie, takie ogólne mnie naszło - jak to na coś podobnego mówią, filozoficzne. Z wysokiej półki ono poczęło i zaznaczyło się we mnie. A to, rozumiecie, już takie normalne sobie przecież nie jest. Ale naszło. To, widzicie, myślenie było o myśleniu. Dlaczego się tak dzieje i co się dzieje, że w łepetynie myśl powstaje? Trudne, przyznacie i ważne pytanie, takie z fundamentów pomyśliwania. Niby banał, ale i ważny, przegryźć go tak od razu nie można. I nie powiem, żebym tym swoim myśleniem w ogóle zmógł myślenie, ale próbować zawsze warto, może coś z tego wyjdzie. Jakiś wniosek albo i reguła wyjdzie. Idzie sobie człowiek, tak przykładowo mówię, ulicą - i znajduje coś cennego, jaki banknot lub monetową wartość. Sami rozumiecie, że to pocieszna sprawa, można coś z tego mieć. - I tak mu się wówczas na duszy robi ciekawie, że zaczyna się zastanawiać, czemu tak poszło, co się zadziało, że się tak dochodowo objawiło. Więc przypomina sobie w taki czas istotny, że na poprzedniej ulicy kominiarza był zobaczył oraz że chwycił się za guzik "na szczęście". Sami rozumiecie i wiecie, że to w świecie tak idzie - przecież coś w ten deseń wiele razy widzieliście, sprawa dla was już myślowo jasna i oczywista. A jak dalej i kolejny raz się tak zadzieje, że kominiarz i banknot w jednym ciągu się ustawią - ha-ha, tylko się zaśmiać z radości. Bo to mamy tak już głęboką regułę świata - nic, tylko się chwytać, gdy kominiarza się zobaczy. Tak sobie człowiek myśli. Nie śmiejcie się - to nie jest śmiesznością podszyte. Przecież w tym analizowaniu myślowym prawdę wam pod oczy podsuwam, tak to w naszej realności się dzieje. Jest kominiarska istota, jest guzik - i jest banknot. I jest rozumowa jasność i pewność. Pewnie, macie rację, w tylko pojedynczym przypadku tak to będzie, ale to się zdarzy, to w mieście przecież pewnik statystyczny, rozumiecie? Przecież dla takiego tak reguła świata się objawia. 25
  • 26. Czyli taki ktoś w tym mieście głosi, że to a to, że tak a tak – i że na końcu będzie jakoś pewne szczęśliwe zdarzenie. Taki ktoś głośno przekonuje, i to w formule pewnika - i to na fundamencie, zauważcie, eksperymentu - że regułą świata jest kominiarz i guzik. I on ma rację, zauważcie - on ma rację po swojej stronie. Zbadał i się upewnił. Tak, wy się nie krzywcie w swoim odrzucaniu poprawnego wniosku, to po całości działanie naukowe, eksperymentalne, metodą podszyte – i w ogóle rozumowo racjonalne. To na każdym kroku przecież faktami oraz w świecie obecne, działanie przyczynowo i skutkowo powiązane - takoż z tej umysłowości poczęte. Zauważcie to, doceńcie. Ale i takie tam wnioski z tego wysnujcie. Nie takie tam wnioskowanie sobie tutaj prezentujcie, że jest jaka kominiarska osobowość mundurowa i banknotowa okazjonalna miła dla portfela zyskowność – ale że to tak ta nasza łepetyna głowiasta w sobie działa - że ona takie związki okolicznościowe buduje. Nie detal w tym dostrzegajcie, a zasadę – nie śmiesznostkę czy też opowiastkę taką w sobie ucieszną, ale przypowieść o doli naszej tej rozumnej - o umysłowej aktywności naszej wszelakiej. A teraz spójrzcie na to szerzej, z perspektywy. Czy jakoś inaczej taki inny człowiek postępował, co to kiedyś i tam gdzieś ognisko sobie do posiłku rozpalał? Zaprezentujcie wy sobie w głowie myśl i wizję, że to w przeszłości dziejowo odległej się działo – i że nasz przodek tak miał. Że on postukiwał sobie kamyk o kamyk. I co? Jak to co, iskrę ognistą z takiego stukania wykrzesał - rozumiecie? Proste, powiecie, a co to ma z myśleniem wspólnego, powiecie. To i z myśleniem, i rozumowaniem, i nawet z ogólnością wszelaką ma swoje powiązanie. I to głębokie, że ho-ho, w same fundamenty to idzie. Bo to, zauważcie, ten taki ktoś - ten poprzednik nasz - to on w tym postukiwaniu swoim regułę świata wyprodukował. Nic, osiłek jeden, nic o tym nie wiedział i długo nie wiedział, ale wyprodukował. Tak to mu wyszło zupełnie niechcący. Bo oczywiście już sobie skojarzył w tej rozczochranej łepetynie, że jak tak a tak uderzy kamyk o kamyk, to iskierka, jedna i kolejne, się z tego zrobią, więc i to planowane do obiadu ognisko można rozpalić. Takie łady, zupełnie fizyczne, a też na dnie swoim maksymalnie proste - takie reguły tworzyć zaczął. I wy zauważcie, że to tak samo sobie idzie. Dokładnie tak samo, jak z tym banknotowcem. Coś w świecie losowo się dzieje, jednak skutek w mózgowiu już stałym i pojęciowym się czymś odciska-zapisuje. I zawsze tak to idzie. I więcej wam powiem - tak w tej myślowej analizie myślenia mi to w myśleniu się działo - że taki jaskiniowiec jeden, co to stukał se i stukał w kamyki, to on dalej nie tylko naukę eksperymentalnie tam w przeszłości powczyniał, ale i religię, i w ogóle wszelakie, co to my dziś mamy i się tym szczycimy. Sami to zauważcie, jak już tak się nastukał i wprawy w tym niejakiej 26
  • 27. nabrał, to wiedział, że musi to iść tak a tak - i nigdy inaczej. Z wiedzą u niego to było w stadium początkowym, to się pojmuje samo i z siebie, ale jakaś już w tym wiedza była, pojmujecie. A do tego ten jaskiniowiec jeden tak naukowe i głębokie badanie przeprowadzał, i to solidnie przeprowadzał, w każdym czynie je potwierdzał. - A przy okazji też i religię budował. Bo, zauważcie, w ten to czas przeszły, to wszystko w tym jednym się zawierało. Tylko to było, co było – a jedno to było – i niczego po horyzont więcej nie było; żadnego innego a odmiennego. Fizycznie kamyk o kamyk się prosto stuka, ale na końcu jest rytualne zachowanie, które musi być spełnione, i to tak detalicznie, i to tak szczegółami - bo inaczej świętego ognia do obiadu jakoś nie będzie. I zgrzytanie zębami będzie. A dalej, wiecie, to już biegnie samoistnie. "Reguła ognia" (fizyczna i głęboko naukowa) magią czy inną zabobonną religią się pokazuje. I, co zrozumiałe, w każdym takim podpaleniu ogniska swoją dobroć przy przeżywaniu świata pokazuje. - I się utwardza. Rozumiecie, co się z tego pokazuje w myśleniu o myśleniu? Przecież to zawsze tak idzie. Coś tam sobie w chaosie codzienności człowiek dojrzy, albo mu życie samo pod nos podetknie - to zestawia sobie takie w ciągi, linie czy inne tabelki. I widzi, że tu tak a tak to należy przeprowadzić i że dalej to już będzie inne i inaczej. I mu się to w ważną już regułę i rytmikę rzeczywistości składa. Fakty dojrzy, myślowo połączy - i ma uzysk poznawczy (a niekiedy i ekonomiczny). Takie, rozumiecie, powiązanie w jedność zestawia, zaistnienia, co to się ich dopatrzył w otoczeniu i dalszym świecie, konstrukcyjnie czy teoriami je wiąże, kolejne supełki do tkaniny rzeczywistości wplata i się cieszy, i zadowolony jest. Bo im lepiej to popartywanie oraz szukanie związków mu idzie, to dalej takie związki przyczynowe widzi i regułę za regułą ustala. Aż po naczelną regułę. Można nawet powiedzieć, że ta nasza szara głowiasta zwartość tak w ogólności tylko po to jedno służy: żeby te powiązania robić. Je ze sobą na różne sposoby łączyć w ciągi i szeregi - i podobnie. Fakty fizyczne ustalać, ale i je zestawiać. A jak uda się coś do czegoś wzajemnie przyporządkować i zależności w tym się przyczynowej dopatrzyć, to skoki do sufitu można uprawiać, bowiem kolejna abstrakcyjna jednostka się w głowie narodziła. A to miłe w sobie jest. I jest dobrze. Można wręcz powiedzieć, że niczego więcej ta szarość robić musieć nie musi, tylko zaobserwowany zmysłowo chaos początkowy po kres ma porządkować jak się tylko uda - i w tym zasad(y) szukać. Zestawi sobie w linię prostą punkty na niebie widoczne i się z tego znak zodiaku w analizie wyłoni – zestawi ze sobą przyjemność sprzed dawnego już czasu i krzyczące coś nowego - i ojcem czy matką okaże się ku swojemu zaskoczeniu - inne przyjemności oraz nieprzyjemności połączy, a tu moralność się na końcu z etycznym pogłębieniem zapisze licznymi księgami w cywilizacji. Tylko i zawsze sobie szarość komórkowa elementy płaskiego świata w sobie łączy, a dalej to w obraz wielowymiarowy jemu (już jemu) się 27
  • 28. to zmienia - i w kolejne piętra pojęciowe i naukowe tak buduje. Od prostej "stukanki" jakiej wyjdzie osobnik, a później to i stos się atomowy z tego zapali. A jak. Tylko, widzicie, są takiego przyczynowo-skutkowego porządkowania w świecie prowadzonego - są skutki uboczne. One musowo być muszą. To aż takie wyłącznie optymistyczne i zyskowne nie jest. Żyć pozwala, to prawda, ale i czasami koniec sprowadza. I to prawda. Tak, sami pomyślcie. Jak już taki wędrujący w poszukiwaniu monet czy kolejnego banknotu osobnik się zmęczy, jak kolejnego już figuranta w kominiarzu dojrzy oraz za wszystkie "na szczęście" guziki chwyci, a nawet dla pewności okularnika jeszcze jakiegoś dopadnie, też babę jaką z wiadrami doścignie, też splunie po wielekroć dla odrzucenia złego i niepomyślnego – jak to wszystko (i jeszcze wiele innego) dla pewności wykona, a jednak w wędrowaniu po mieście już banknotu nie znajdzie - to co? Jak sobie takie zdarzenie przedstawi? I, widzicie, tu się kłopot robi - z tym naszym myśleniem jakoś jest nie tak. Sprawdzało się, sprawdzało, a tu, proszę ja ciebie, nic a nic nie pomagają kolejne zaklęcia czy rytuały, świat uparcie się w swojej anty-fizyczności (poprzednio sprawdzonej) teraz objawia. Co to znaczy, gdzie błąd człowiek robi - on się tak zastanawia i dalej się zastanawia. Przecież, rozumiecie, to życiowo i wszelako podstawowa sprawa jest, fundamentalnie ważna. Wszak, pomyślcie zasadniczo, jeżeli to od tego przypadkowego wzbogacenia teraz dalszy los osobniczy, może nawet i zbiorowo społeczny zależy, to jak ów osobniczy byt tego zasobu nie trafi w poszukiwaniu swoim - jak ognia w żaden sposób rozpalić nie zdoła w jaskini, to - sami rozumiecie - ciężka perspektywa takiego kogoś czeka. W mieście jaki tam resztek w śmietniku znajdzie, ale w takiej prehistorycznej jaskini co najwyżej innego osobnika dogonić można się było. - A może praojciec jakiego naukowego jajogłowca tam właśnie chodził, co? Rozumiecie, jak się taka osobnicza czy zbiorowa bytność w takim i nowym otoczeniu na też nową abstrakcję zdobyć nie może - jak sobie nie uświadomi (bo to już przecież świadomość też się zaczęła), to w perspektywie bliskiej koniec jej widać. Jak jaskiniowiec jeden tam sobie nie poradziłby z mokrym kawałkiem drzewa, jakby się zaparł w tym swoim stukaniu i na odmianę eksperymentalną nie zboczył, to i nas by nie było - i w ogóle tematu mojego myślenia by nie było. Ale sobie gadamy, poglądy wymieniamy o tym i tamtym, nawet zwiedzamy i inne jaskinie w pobliżu, czyli myślenie się toczyło. I dobrze. Ale jest i inna jeszcze w tym wszystkim niezwykłość, może nie taka już generalnie przykra, nie zawsze do ścierania z bytności takowe zachowanie prowadzi, ale też kłopotliwa. Sami pomyślunkiem ruszcie i powiedzcie, co taka osobnicza i zbiorowa nawet bytowość zadziała, jak tego kolejnego banknotowego bogactwa w okolicy nie znajdzie - albo co jaskiniowiec taki czy inny zrobi tam w tej swojej przeszłości i życiowej desperacji, kiedy ognia nie uda 28
  • 29. mu się rozpalić? Pomędrkujcie. I jak, widzicie? To zupełnie pewne jest - to oczywiste jest, że powie taki ktoś, jak już gadać może, że to jego wina - jego bardzo wielka wina. I że on musi cały zbiór i wszystko po szczególe odczynić, bo inaczej się w nieszczęście to obróci. Tylko biedaczysko nie wie, że światowo się to i ogólnie zmieniło, że zaparte pozostawanie przy rozwiązaniach starych się już nie sprawdzi, że grozi zatratą. Ale prędzej taki w swoją nieśmiertelność uwierzy i w dogmaty, jak rytuał zmieni. Bo w tej swojej "stukaninie" pojęciowej prosto tego nie może przerobić, przecież te wszelkie abstrakcje to on, po wszystkim on. Więc jak w tym zmianę zrobić? Nie można. Kopniaka dostanie od życia, może też solidnego nawet, a i tak powie, że to on sam pobłądził, przecież w abstrakcji świętej omyłki być nie może. I będzie szukał winnego w otoczeniu albo w sobie - i będzie kozła ofiarnego składał, żeby się abstrakcja nad-światowa udobruchała - i będzie swoje ciało kaleczył w najróżniejszy sposób, by to wstrętne ciało za złamanie przykazań ukarać. I w ogóle niegodne, brudne i złe ciało za wszystko obwiniał będzie po wielekroć... Tak - sami widzicie, że myślenie moje niepospolite, bo o wszystkim tak ono jest. O każdym z nas i naszym przemyśliwaniu co dnia, ale i od święta. Wszystko, czym jesteśmy, co się w tej łepetynce jakoś zawiera, to nasza całość osobnicza. I dobrze, i niech tak będzie. Ale trzeba mieć wiedzę, że to nie zawsze nam z sensem podpowiedzi o świecie podsuwa, że może na manowce logiczne lub fizyczne jakieś podprowadzić. - A wówczas, sami rozumiecie, kłopot, problem życiowy z tego może wyniknąć. Albo i samo życie wykasować z rejestru. Jak na czasowość potrzebną sobie nowości nie przyswoimy, to zejdzie w niebyt nasze istnienie, wykolei się na najbliższym zakręcie. A to się tak wszystko z takiej śmiesznej codzienności bierze. - Bo to znajdzie człek monetę, w swoje szczęście uwierzy, z kominiarzem lub innym bytem niecielesnym a abstrakcyjnym połączy w niezbędny i trwały zestaw, bo przecie inaczej sobie tego nie może ułożyć, i to później już samo się tysiącleciami i pokoleniami snuje. Czasem pomoże, a czasem... Sami rozumiecie... Umysłowa reguła bywa zawodna... 29
  • 30. Kwantologia stosowana – kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 8.6 – Rozum w puszce. Pamiętam, jesień była. Zebranie rodzinne było. Imieniny czy coś w ten deseń okolicznościowy. To i zeszło było na tematy światowe i ogólne - znaczy się filozoficzne. Wiadomo, każda rodzina zaposiada filozofa, to fakt i prawda ponadczasowa. Zasiądzie taki przy stole i kieliszek albo inny widelec chwyci w dłoń – i filozofuje. A to że pokolenie schodzi na psy, a to, że polityka do... tego tam, że jedzenie i pogoda kiedyś były lepsze, i że w ogóle to... tego tam. Wiadomo, filozofia nauka obszerna, do przystołowych rozmów się jak najbardziej nadaje - to i się dyskutuje. Pamiętam, że zeszło było wówczas na rejony skrajne, tak się porobiło. Coś na ekranie mignęło, jakiś robot czy inny cyborg tam łaził - to w tym kierunku poszło. Uczciwie trzeba powiedzieć, że niezwyczajny temat był, maksymalnie ogólny i filozoficznie zagmatwany, ale nic to, rozkręciło się. Jak wujek kolejnego strzemiennego wychylił, to wzrok mu stężał - i w przestrzeń był rzucił: - Kiedyś to będzie - powiada - mózgi w puszkach się kisić będą. I w ogóle. - W puszkach, powiadacie? Jak to w puszkach – była zaciekawiła się ciocia, z tych dalszych cioć. - A tak, wsadzą albo przeklonują takiego umysłowca do puszki, się znaczy w metal i podobnie upchają, no i on sobie będzie tak w tej konserwie mędrkował. - Niepodobna – ktoś z tyłu beknął – w żelastwie? - A tak, sami widzicie - wujek widelcem ekran tknął, aż skrzypnęło - łazi taki, a myśli. Puszka, widzicie, a myśląca. Przez chwilę cisza była, bo wszyscy cyborga czy tam robota ocznie obserwowali. Prawda, chodził. - Ale - ciocia pokręciła głową – jak to tak? Zapakują i już? Tak od razu? To co taki o świecie będzie wiedział? O, mam tu kawałek kiełbasy, a skąd takie metalowe bydlątko się rozezna, że to można zjeść. - Ej, nie gadaj, przecie to na prąd będzie, na akumulator. Taki na kiełbasę nie spojrzy - wujek aż się po kolanie z uciechy poklepał. - Taki może i rok bez doładowania pędzić. I porobiło się na to. Że co, że jak, że to nienormalne, żeby nic o kiełbasie nie wiedzieć. Że zakąska i kielonek to radość życiowa, i wszelaka. - Bidulek – otarła ciocia łzę – w puszkę go zatkają i wszystko mu z życia bokiem pójdzie. Nie – machnęła ręką – mi się to podobać w niczym nie podoba. - Daj spokój, on nie od razu w ten pancerz pójdzie, wpierw sobie i pożyje, może i kiełbasą się natuczy. Bo, widzicie – wujek rozgadał się na dobre – takiego tak od razu zakonserwować się nie da, trza nakłopotać się, rozumicie. Trzeba świata trochę schodzić, porodzić się i natrudzić, sami wiecie. Ą dopiero jak już tu i tam strzyka - albo i nie strzyka, he - to w puszkę się wlezie. I można dalej się rozglądać, i swoje robić. 30
  • 31. - Czekaj, Heniu – daleki krewniak się zerwał – jak to tak, kobity metalowych będą rodzić, że niby blaszaka trzeba mieć? Zaśmiało się towarzystwo, ale miny nietęgie. Nie powiem, zwłaszcza gatunek męski posmutniał, bo żeński jakoś tak dziwnie zerkał i się uśmiechał. - Gienek, ależ ty... niemądry. Nie tak, słuchaj. Chłop chłopem się będzie spokojnie rodził i, tego tam, kolejne pokolenie wyrychtuje, wszystko po naturze musi iść. Inaczej się nie da. Tacy mądrzy tak mówią. Natury, Gienek, nie przeskoczysz, chłop jest, baba jest, i dzieciak jest. - Jak się przy bachorach wyrażasz – zakrzyknie na to wujenka. - Niech się sposobią, komputerami przecież ich się nie robiło - co, źle mówię? I dalej tak będzie. - Ale, słuchajcie - powiada ciocia Ania - tak po prawdzie to miłe być nie będzie. Przecie, po prawdzie, jak się do takiego zimnego i metalowego przytulić, pogłaskać - albo jak. Po prawdzie to ohydne i w ogóle. Pokiwała rodzina głową, że prawda głęboka, że to żadna tam ludzka przyjemność, więc i polała kolejkę, żeby w przełyku nie zaschło. No i wypiła, i zakąsiła. I filozofia górnolotna ponownie wdrapała się na uważność okolicznościową. - Niech będzie – zapatrzył się wujek Gienek w ścianę – niech tam i będzie tak, że zapuszkują, że z kontaktu będą się karmić, pies ich trącał. Ja tam, Heniu, na to nieczuły jestem, mnie to obojętne i zwisa. Ale, Heniu, przecież problema będą, sam wiesz. Tyś szkołę skończył, fakt. Matka dyrektorowi kopertę dała, to zdałeś. To, nie machaj ręką, tak było. Sam rozumiesz, takie zapuszkowane też się w ten deseń będą działy, natury nie przeskoczysz, ona nie tak głupia i swojego dopatrzy. Jak takiego z klasy do klasy popchać, co? - kto posmaruje i pomoże? A i, weź pod pomyślunek, na śmietnik takiego rzucić szkoda, boć i pewnie drogie. A i, rozumiecie, taki też coś tam sobie w tym żelastwie główkuje. Więc głupio jakoś, rozumiecie. Psa wykopnąć żal, rozumiecie, a takiego musowo też. - Widzisz, brat – wujek na to – to nie tak idzie. Bo, widzisz, one będą puszki sensownie zapychać. Złapią takowego gościa, co się po okolicznym świecie szwenda, łeb mu w maszynę jakąś wetkną, wszystko z niego wypatroszą i w te, no, rozumiecie, tranzystory upakują. I będzie. - Ohyda, tak patrzcie, wypatroszą – wujenka pokręciła głową. - Wypatroszą nie wypatroszą. Słówek nie ma co się chwytać, ale tak jakoś porobią, że twoje wszystkie pomyślunki znajdą, na czymś tam sobie ponotują, a też później w metalu odcisną. - Ojejku, wszystkie? - daleki kuzyn się za głowę schwycił i mocno na twarzyczce zmieszał. - Wszystkie, akuratnie i detalicznie wszelkie. Wszak - rozumiecie - jakby to było, jakby wszystkiego nie było. Gościu się taki budzi w takiej blaszance, a tu mu dziurawa pamięć działa. I jest problem, on ci to, czy nie on? A jak jaka to ważna sprawa była, he? Na ten przykład rodzina mu się z archiwum wykasuje, żony nie pozna - ktoś ty, będzie się dopytywał. Żona, wiadomo, osobowość uczuciowa, żal ją ściśnie i w ogóle, a gościu tylko zerka. Sprawa kłopotliwa, to i dlatego wszystko musi się w bilansie życiowym takiego zgadzać, i to co do jednego myślowego szczegóła. Bo co dalej z podziurawionym 31
  • 32. tak życiowo zrobić, jak z takim żyć? A i jeszcze ten kłopot jest, jak on ze sobą będzie to wszystko dogadywał? - My z dziadkiem Zenkiem tak mamy – daleka rodzina się odezwała – od dawna nie wie, że świat jest, ale żyje. Ale emerytura jest, co miesiąc listonosz nosi. Kolejna porcja jadła i popitki została przełknięta i uzupełniła w cielesnych konstrukcjach braki, więc dyskusja ponownie nabrała sił i filozoficznego rozmachu światowego. - Czekaj, Heniu – znów wujek Gienek się zafrasował - powiadasz, że takiego obudują tym żeliwem, nafaszerują wiadomościami, no i się w świat to będzie puszczać. Niech tam, może tak, może nie. Ale, tak na rozum, to kupa kłopotu. Nie lepiej zebrać i od początku uczyć i na ludzi, tfuj, no, sami rozumiecie, na inteligenta kształcić? Po co się gramolić do konserwy, pożyje taki jeden z drugim, pobędzie na tym świecie, i starczy. Ja tam zapuszkować się nie dam. Wujek Heniu aż na to podskoczy, palcem w braciszka rodzonego się kieruje i z wypiekami na twarzy woła: - Gienek, bracie, ty dobrze mówisz. Bo to, widzisz, tak będzie, że jednego będą w szkolnictwie podnosić na rozumie, a drugiego, co to już się życiowo i cieleśnie namęczy, takiego w szczegółach spiszą i zapakują. Bo to, rozumiesz, pomyślunek na różne sposoby można w czerepie umieścić. Naturalnie, jako nam to poszło, albo skrótowo i we wspomaganiu naukowo obecnym... Czyli, rozumicie, raz to będą w świecie poprzednio biologiczne człeki się w maszynę pchać, jak im się dalsze życie zachce uskuteczniać, a inszym razem człek tak to sobie porobi, że na podobieństwo swoje i obraz takiego zrobi. No i tak to drogami pójdzie. - Ale, powiedz ty mi, Heniu, po cholerę? Jaki pożytek z tego? Co i komu po tym, że się metalicznie rozsiądzie w świecie, że oglądać w okolicy wszystko będzie? Dla mnie to chorobowe, nie inaczej. - A tak ci powiem, bracie, że, dajmy na to, rozumnie sobie będzie można na przykład z lodówką pogadać. Albo i chodzącym robotem, co, nie chcesz? Albo gdzieś daleko się wybrać, jakieś inne słoneczko se naocznie napodziwiać. - Z lodówką? - zdziwiła się ciocia z końca stołu. - Czy to ja nie wiem, co w środku, żeby się żelastwa rozpytywać. - Ty, Stefcia, wiesz, ale mężulek zajęty, więc nie uświadomiony. A tu, dajmy na to, rano się budzi, do cna wysuszony i do spiżarki się kieruje, więc i smutek w oczach. A jakby wcześniej urządzenie go w temacie browara zagadnęło, czy wspomóc w potrzebie, czy zamówić w detalu, bo się zapas kończy, to problem byłby z głowy. - Ja chcę gadatliwą lodówkę! – zawołał któryś tam wujek. - A co, ja ci nie starczę? - któraś tam wujenka się odzywa. - Jak trzeba gadać, to milczysz w każdym języku, a z lodówką pogaduszki będziesz prowadził? E, niedoczekanie twoje! - A ja bym skorzystał, ja bym się w puszkę zapuszkował – rozmarzył się wujek Antoś. - Mi to nawet odpowiada. Fakt, człowiek sobie na świecie pożyje, coś tam użyje, nie powiem, ale jakoś tak mało się to wydaje. Bo to, sami wiecie, co naszego? Zleci, emerytura, no i trzeba zamawiać u proboszcza miejsce. Żal niejaki tak od razu się w zaświaty przenosić. - Dobrze mówisz, Antoś. Człowiek tak krótko brzmi – ktoś z tyłu w tak stylistyczny sposób się wyraził. 32
  • 33. Smutno się porobiło i cisza zapadła. Dopiero polewanie nieco w tej filozoficznej atmosferze wyłom uczyniło. - Niech będzie, Antoś – wujek Heniu temat podjął – zapakowałeś się w ten metalowy strój, wszystko w tobie nowe. I powiedz teraz, tak szczerze, po co? Co ty w tej nowości cielesnej chcesz robić? - To samo. A może inne... Jak popadnie. Dajmy na to świata przejść by się trochę przydało, zobaczyć, posłuchać, posmakować jakoś tam. Właśnie inne słoneczko zobaczyć, może lepiej grzeje. Sami wiecie, z tym naszym ustrojstwem nigdzie się człek nie ruszy, zawieje albo inne coś się zadzieje, i lekarza trzeba. A taka puszka i po kosmosie pójdzie, i po wodzie, i wszędzie. Daleko się można ruszyć. - Niech będzie, Antoś. Mogę się zgodzić, to i owo dobrze byłoby w życiu jeszcze poznać. Ale, Antoś, jak długo tak będziesz sobie po okolicy wędrował, ile to wschodów słoneczka chcesz oglądać? Co się tobie potrzebne zdaje? - Ile się da - wujenka się odezwała - przecież każdy dzionek inny. Jak się jasność dzienna budzi, to sama przyjemność w człowieku, to się życia chce. A już musowo wiosennie, piękność sama. - Czekaj, Jadzia, trzeba to przemyśleć. No bo to sprawa prosta nie jest, zakręcona – wujek Heniek zaczął przemowę. - Widzicie, tak w sto, dwieście latek to warto by sobie życia smakować, albo nawet i coś więcej, tak z tysiączek, a co. To rozumiem, to można tak czy owak wytrzymać. Ale po cholerę więcej, nie pojmuję. Przecież to w latach nuda pójdzie, aż straszno się robi. Człowiek siądzie sobie i w telewizję się zapatrzy i już go głupota atakuje, i już ziewać się ziewa, bo takie byle co pokazują. A jakby tak poszło, że to w wiekach całych trzeba patrzeć, że tysiączek lat tak się wgapiać w podobnie nudne, co? - Niepodobna - aż jęknęła wujenka. - Prawda, strachem to człowieka normalnie potrąca, takie kiepskie i obce się prezentuje – wujek głową pokiwał. - Ja tam życia jestem ciekawy, nie powiem, nowość w sklepie zawsze wypróbuję, ale żeby tak na wieczność próbować życia? Cholera by mnie wzięła – aż jęk z gardzieli mu się wychylił. - A sami widzicie – mówi na to wujek Heniu – że głupio gadają tacy owacy, co to wiekuistego żywota sobie winszują. Ciemne to, żadnym myśleniem nie skażone. Faktem prawdziwym jest, że życie taśmą się wiadomą objawia, że krótkie i w ogóle. Ale, sami widzicie, puszką to nikt rozumny by chcieć nie chciał być, bo i po co? Jakby tak z parę latek na emeryturze sobie powygrzewać się na słoneczku, jakby z wnukami się pobawić... ech, by starczyło. Co, rację mam? Znów pokiwało towarzystwo głowami, pomruki wydało aprobaty mniej lub bardziej głośne – i po kielonku chuchnęło. I zmieniło temat na inny, bo po ekranie teraz sportsmeni dziwni biegali i trzeba było w filozoficzny sposób obrazek obgadać. Pamiętam, jesień wówczas była, pewnie dlatego tak to poszło. 33
  • 34. Kwantologia stosowana - kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 8.7 - Prawo głosu. Wiecie, jest taka zasada, na wskroś humanizmem ociekająca, że się w domu wisielca o sznurze nie opowiada, że się kalekiemu wady nie wytyka. Zaprawdę słuszne to i sprawiedliwe, powiadam. Tylko tak jakoś człowieka czasami coś nachodzi, jakaś taka w duszy się lęgnie potrzeba, diabli wiedzą skąd coś takiego oraz dlaczego w tej duszy ono tak popiskuje, że człowiek takiemu tam, co to się z tym swoim kalectwem obnosi, by takiemu wygarnął. - Wiadomo, jak się taki czymś niekompletnym pokazuje, to nic, morda w kubeł - trzeba i uszanować, i przepuścić, i wózek pomóc pociągnąć, to wiadomo, to i podobne do człowieczeństwa ogólnego należy, się rozumie. Albo na swojej drodze człek spotka chorobą zmogłego, tak cieleśnie pokręconego w każdym niemożliwym kierunku - to trzeba z powagą i ostrożnie się spytać, czy nie wspomóc w kłopocie, czy ręki bratniej nie podać - też wszystko jasne po całości. Tylko, widzicie, jest dylemat logiczny - takie zakłopotanie się po umyśle ciągnie - kiedy w okolicy się na jakiego takiego rozumnie i logicznie upośledzonego człowiek napatoczy, osobiście albo takoż i przekazem telewizyjnym potrąci. Nie, nie o psychicznego tu chodzi, to się stanem innym objawia. Takim politykiem, na ten przykład lub podobnie. Dziennikarzyną jaką telewizyjną, mianowicie. Niby, powiecie, to taka norma dzisiejsza, banalność pospolita, ale przez to kulturalnego narodu nie obchodząca. - Niby tak, niby swój ogląd prawidłowo formujecie w zdania. Ale coś jakoś nie tak to się wydaje - w tym jakaś taka nuta fałszu się kryje. Bo to jest sobie taki polityk K., albo dziennikarzyna O., panienka w słusznym już wieku zawodowym. Niby, powiecie, to takie tam, można machnąć i splunąć, to takie już od urodzenia. Tak, i macie rację, w temacie ogólnie macie rację. Problem tylko w tym, widzicie, że to się pokazuje, to rzuca słowem - a nawet to rzuca wnioskiem w tej i innej sprawie. A publika, rozumiecie, słucha, publika ogląda, a też wnioski wyciąga. - A jakie ta publika wnioski ma wyciągnąć, kiedy w głowę jej polityk K. i owa dziennikarzyna O. swoje uwagi względem świata oraz ogólnej rzeczywistości upychają? - Jak ta publika się w realności naszej może rozeznać, jak na coś takiego skazana jest po wszystkiemu? Sami powiedzcie, jak? Pracuje publika od rana do tej mrocznej godziny, siada dla oddechu robotniczego przez ekranem i w twarzyczkę polityka oraz tej O. się wpatruje, to jakie publika może mieć o wszechświatowym zachodzeniu wiadomości? Pytam, jakie? Pytanie, przyznacie, takie generalnie retoryczne ono jest, całkiem zbędne ono jest, to oczywista oczywistość jest. 34
  • 35. Nie, ja nie kieruję tych zdań tak w pustkę i nie tylko po to, żeby się słownictwem wyszukanym poprzerzucać - sprawa się za tym kryje. Może i z tych poważniejszych, filozoficznych nawet. Widzicie, żył sobie na tej naszej codziennej planecie człowiek, a co, żył. I zdarzyła się mu nieprzyjemna przygoda okolicznościowa. Znaczy się, wypadek pojazdowy ze skutkiem spowodował. Wiadomo, coś po ulicy pędzi, coś po ulicy chodzi, to te pędzące z tym pieszym w jakimś punkcie się musi spotkać. A że to duża masowość jest taki w sobie pojazd mechaniczny, to i skutek owego spotkania wiadomy. Co się telewizyjny ekran uruchomi, co się radiową puszkę nastawi, to o czymś takim gadają. Więc ten człowiek to spotkanie na drodze publicznej wykonał - to i skutek, wiadomo, był. I dalsze też wiadome, czyli sprawa. Sąd swój komentarz do tego wygłosił, tyle a tyle padło. Wszystko się normą w tej nienormalnej okoliczności odbyło. Tylko że, widzicie, tak to w ten czas szło, że coś wyborczego się w naszym pięknym kraiku czyniło. Tu albo tam się coś wybierało, co i jak to zupełnie w temacie sprawa nieważna, to zawsze tak się pod okresem wyborczym dzieje. Tak więc, rozumiecie, o owym fakcie dramatycznym się polityk K. oraz i to dziennikarskie O. zwiedzieli. Coś, gdzieś, jakoś, rozumiecie, się zwiedzieli. - I sprawa się zrobiła, i sprawa człowieka poszła w publikę. Że tak, że owak, że mało sąd przyklepał, że szkoda się w społecznym zasobie stała, to trzeba ciężarem przydusić i niech ten taki owaki, żeby go, pokutuje. Słowem, że trzeba człowieka od nowa zasądzić i pognębić. Bo od tego, rozumiecie, ogólnego dobrobytu w przestrzeni tutejszej się naprodukuje, że ho-ho-ho. Wiadomo, sąd sądem, ale sprawiedliwość po stronie polityka musi po całemu być. Oraz tej O., dziennikarzyny jednej. Gadali tak z tydzień i dłużej, swoje prawo głosu do wnioskowania w świat prezentowali, czyli się domagali. A wiadomo, sąd sądem, ale na okoliczność masowego wystąpienia szerokiego społeczeństwa, takie w codzienności szerzone uwagi merytoryczne, na coś takiego sąd jako on sąd - na to nie da się ucha nie nadstawić. Więc sąd nadstawił. I wniosek wyciągnął. Sami rozumiecie. Sprawa poszła od nowa, sprawa się tym razem okazała niezwykle, a też głęboko poważna, zagrażała - tak po całości zagrażała. Cóż powiedzieć, przez dwa i pół poprzednie ustalenia sądowe się na koniec tego odcinka dziejowego przemnożyły. Niby nic, powiecie, to w życiorysie i tak niewiele. Ale w tym jakaś taka nuta fałszująca sobie pobrzmiewa - coś tu nie tak. Przyznacie. Cóż, odsiedział człowiek swoje przemnożone przez dwa i pół, nawet niespecjalnie się w odosobnieniu społecznym rzucał w oczy osobom funkcyjnym, można powiedzieć, że go izolacja życiowo nie zepsuła. 35