SlideShare a Scribd company logo
1 of 52
Download to read offline
JANUSZ ŁOZOWSKI
KWANTOLOGIA STOSOWANA 3
opowiastki filozoficzno-fizyczne
dla dzieci dużych i małych
copyright © 2015 by Janusz Łozowski
wszelkie prawa zastrzeżone
ISBN 978-83-932050-5-9
ja.lozowski@gmail.com
1
Kwantologia stosowana – kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 3.1 – Gdzie oni są?
Ciężkie czasy, nie ma co. Świat schodzi na psy i w ogóle. Tu się w
czasoprzestrzeni coś zadzieje, tam wybuchnie, a bywa, że zatnie po
swojemu i ani się ruszy. Ciężkie czasy.
W życiorysie kapitalisty również same niedogodności, a to bankowe
konta nie chcą się po myśli zapełniać, a to śmierdzące robole tak
jakoś krzywo patrzą i związkowo o podwyżkach co rusz wspomną, więc
trudno się poruszać bez obstawy i odpowiedniego wyposażenia. Świat
zwyczajnie nie rozumie, że taki kierujący swoje kłopoty ma, że się
z żoną w sprawie rozwodu nie dogadał, że nowa wybranka kaprysem po
sklepach chodzi i kupuje, co jej na oko padnie. Nie, ludzkość taka
nieudaczna, że w niedoli współczuć nie potrafi, kłody w ciężkiej i
na niwie pracy klasie posiadającej rzuca. Aż przykro to notować i
nawet się wyskarżyć nie można.
Ciężkie czasy dla zasobnych w pieniężny garb się porobiły, trzeba
to szczerze stwierdzić. I nawet długo potwierdzenia tego szukać w
przestrzeni nie trzeba, wystarczy odwiedzić prezesa W.
Nie ma co ukrywać, prezes wszystkiego doszedł był sam i pracą. To
znaczy sam zaganiał do pracy. Wiadomo, zatrudni się trutnia, co to
z działaniem na rzecz dobra innego człowieka nie miał do czynienia
i nawet nie posmakował wysiłku twórczego, to skutki tego będą dla
dóbr prezesa opłakane, prezes o tym wiedział i wie. Dlatego nic na
pastwę samodzielności innych nie zostawia, sam dopilnuje, sam tak
pryncypialnie potrafi przysolić, że robol się nie zastanawia. Ale
jak się nawet zastanawia, to szybko mu się odechciewa, bo prezes w
try miga takiego darmozjada za pysk, po pysku – i niech sobie tam
w dalekiej okolicy dalej pyszczy. Prezes wie, co robi.
Tylko, tak się jakoś ostatnio porobiło na terytorium podległym do
władania prezesa, że coś roboli trudno mu nagonić, a i te, co się
u niego jakimś tam cudem ostały, nawet te przebąkują o zmianie i o
wyprowadzce w inne okolice. Tak to się dzieje nie wiedzieć czemu,
co prezesa niebywale dziwi. Tak czule przecież ludzkość szanuje, w
potrzebie wspomoże śmieciówką roboczą, nadgodziny daje liczne, a w
odpłacie taka niewdzięczność. - Nie ma co, ciężkie czasy nastały w
życiu właściciela. Dobrobyt ludzkość męczy, w złe zachowanie mocno
kieruje i ku zgubie ogólnej. Słowem, nie jest dobrze.
Ale nic to, prezes się w sobie stanowczo zawziął, dalej działania
ku pożytkowi chce prowadzić, swoją szlachetność chce pokazywać. I
daleko, i szeroko postanowił publiczność o tym powiadomić.
Prezes W., trzeba to przyznać, bardzo szeroko akcję werbunkową do
roboli nakierował, można powiedzieć, że aż zasięg kosmiczny się w
tym załapał. Z rozmachem to poszło.
Bo, trzeba wiedzieć, jak już się za coś złapie, to całościowo się
z tym zmaga, aż do podstaw, aż do wzmianki w telewizji i miejsca w
2
zestawieniu innych prezesów. W werbowanie roboli agencję konkretną
zaangażował, znaczy się kosmiczną. Nie, nie dlatego, że innej nie
było pod ręką. Jeżeli tak pomyśleliście, to w błędzie jesteście, z
dalekosiężności prezesa to wynikało, z jego przenikliwości. Bo jak
w okolicznej okolicy robola trudno złapać na minimalny cenowo plan
kontraktowy, to trzeba poskrobać w dalszej rejonizacji. A jak i ta
już przebrana przez konkurencję, to najlepiej odpowiednio słowny i
radiowy komunikat zredagować, napisać, że tak a tak, że rozwojowa
działalność, że zadowolenie, że horyzonty – no i coś tak pięknego
a optymistycznego nadawać w dal daleką.
I prezes W. tak właśnie zrobił, kosmiczny sygnał puścił, werbunek
aż po najdalsze części wszechświata ogłosił na stanowisko.
Cóż, ciężkie czasy widać wszędzie zaistniały, bo choć kapitalizm w
siłę rośnie, to robolom dostatniej żyć się nie chce. I to pewnie w
każdym zakątku kosmosu tak się aktualnie dzieje i wszędzie się tak
robolskie pasożytnictwo pleni, bowiem prezes W. na swoją dobroć w
odpowiedzi tylko ciszę usłyszał - prezes osobiście się przekonał,
że świat jego wybitnego poziomu nie sięga.
Nie można powiedzieć, że sygnalizację wolnych etatów pracowniczych
prowadził byle jak i po łepkach, nic podobnego. Agencja się dobrze
spisała, akcję nadawczą i nasłuchową prowadziła po wszystkich jako
tako dostępnych kanałach, a nawet ulotki, gdzie się tylko udało, z
informacją rzuciła, zawodowych naganiaczy zatrudniła. Nic. Trzeba
uczciwie powiedzieć, że odzew na ogłoszenie był zerowy. Żadna się
z dowolnego kierunku pracownicza osobowość nie zgłosiła, żaden się
tam robol czy robot spod jasnej czy ciemnej gwiazdy nie zgłosił i
chęci wysiłku ku chwale prezesa nie zameldował.
Tym to już prezes się mocno zdziwił, aż takiej ciężkiej sytuacji w
planach swoich nie uwzględnił. Wydało mu się to niepokojące, a też
i mocno podejrzane.
Badanie zlecił w temacie, gdzie ci inni są, spytał się nauki oraz
tytularnej profesury. Bo w naukowe spojrzenie ufał.
Zgłosił się z odpowiedzią taki jeden naukowy. Wyjaśnia, że obecna
wiedza dziurawa w sprawie kosmitów, wzory co prawda liczne pisze i
prawdopodobieństwo ich zasiedlenia oblicza po przecinku, ale samo
liczenie funta niewarte, bo wszystko plus albo minus, a najpewniej
i z sufitu.
Drugi wyjaśniający na ograniczoną techniczną łączność oraz kłopoty
porozumiewawcze zwracał uwagę. Że daleka, że prędkość skończona i
że jak wysłać, to wnuki to odbiorą, a może i dopiero po naszym się
końcu ktoś odezwie. Słowem, żadnego sensu w wysyłaniu komunikatów
w dal kosmiczną nie widział, zwłaszcza że diabli wiedzą, po jakiej
mowie będzie się to porozumiewało.
Trzeci, taki w sobie filozofujący, doktor czy amator, o wyższości
logiki nad praktyką rozpowiadał i dowodził, że nawet jeżeli tam i
gdzieś robole się ze swoich legowisk wykluli, to pewne nie jest, w
jakiej to kondycji funkcjonuje, biologicznej czy innej, a może też
zupełnie nieziemskiej i w porozumieniu i zatrudnieniu same tylko i
rozliczne problemy będą. A ponad to, dowodził, pewne nie jest, że
im się w ogóle chce na ogłoszenia odpowiadać, bo może popadli tak
w stan ogólnie medytacyjny, a może już dawno sobie dali spokój na
3
takie anonse reagować. Bo po cóż z galaktycznym planktonem stykać
się i z wróblowatym byle czym dialog prowadzić. Przypadku skrajnej
sytuacji też nie wykluczał, że stadium aktywnego oni jeszcze byli
nie osiągnęli, że ich świadomość pracownicza w dalekich powijakach
i nieodpowiednia do zadań prezesa. - Albo już nieodpowiednia, jako
że im coś tam lokalnie w technologii poszło nie tak, a może spadło
coś na nich. No i zdolni do świadczenia usług już nie są.
Słowem, wszelka słyszalna cisza świadczy, że kosmos jeszcze gotów
na szczodrobliwość oferty prezesa nie jest, że trzeba poczekać tak
z kilka tysięcy lat, wówczas się może front badawczy zmieni i coś
w temacie będzie więcej wiadomo.
Nie można powiedzieć, żeby prezes W. zadowoleniem tryskał i żeby w
tak zaistniałej sytuacji pogodził się z brakiem robolskiego zbioru
pracowniczego. Zwłaszcza że wybranka serca kolejne zakupowe zbytki
szaleńczo czyniła.
Trzeba szczerze powiedzieć, że prezes nie ustawał w woli werbunku
i dalej zlecał akcję po całości częstotliwości i po kanałach. Coś,
mówił, przecież się gdzieś w tym wszystkim kryje, gdzieś oni muszą
być, na tych tu, żeby ich jasna ciasna, świat się nie kończy. Ale
w odruchu pewnej desperacji jeszcze jednego jajogłowca zwerbował w
celu objaśnienia, żeby się upewnić w wątpliwościach.
Cóż, ciężkie czasy, można powiedzieć, nawet naukowo. Bo tenże się
naukowiec zupełnym dziwakiem okazał, choć gadatliwym. Zupełnie się
prezesem i jego marzeniami nie przejmował, troski prezesa o plan i
pracowniczy zysk pieniężny nie podzielał. Dziwny gość.
No bo to, tak mówił, zupełnie nie ma sensu, nijakiego. Wyśle się w
kosmiczną otchłań sygnał, powiadomi o lokalizacji i poda warunki w
szczegółach, ale to przecież trafi w pustkę. Nie tylko dlatego, że
tych innych mało i mniej, jakiś się gdzieś zapewne trafi, może też
i chętny do kontaktu, może nawet i gotowy na zapotrzebowanie jakoś
odpowiedzieć – tylko że, prezes musi mieć tego świadomość, zanim u
niego zadźwięczy sygnał, że jest oferta dialogu, to nas już tutaj
nie będzie. Nawet jak ta lokalizacja za najbliższym zakrętem, to i
tak nas już nie będzie.
Dlaczego, prezes się na to dopytuje, mocno pognębiony. Bo tak się w
tym całym kosmicznym śmieciowisku to dzieje, że wszelkie plemiona
i robole, że one tylko tu oraz teraz działają. Że można w historii
już umieścić mniemanie, że tamci inni tak dowolnie sobie w świecie
się pokazują, że splunąć i jaki kosmita się pokaże. Nic podobnego.
To ściśle, bardzo ściśle w całości zmian zamieszkuje. - Że, mówiąc
inaczej, tylko tak jak my, więc równoległe do nas to się dzieje, i
nigdy w innym czasie. Znaczy się, że może się gdzieś w dalekim tam
kosmosie i tak zadziać, że ktoś tam zafunkcjonuje rozumnie, ale my
się o tym nie dowiemy. Bo ani wcześniej, ani później ten ktoś się
tam się wyłonił z niebytu. - A, tak ogólnie mówiąc, to najpewniej
nigdzie więcej nikogo nie ma.
A nawet jak się to obok dzieje, tylko daleko od nas, jeżeli się i
nawet tak samo dzieje, czyli technicznie, to i tak nigdy się o tym
nie dowiemy w realności. - Coś tam sobie taka zbiorowość pracująca
wyprodukuje, jakieś sygnały czy dobra rzuci w przestrzeń okoliczną
i dalszą, jednak tak długo będzie się to snuło pośród gwiazdowego
4
pyłu, że i po nas proch zostanie, a wiadomość tu nie trafi. Tak na
moje oko z kilka adresów we wszechświecie jest, gdzie ktoś może by
i słowem się odezwał, ale nie więcej. A może żadnego.
Trzeba szczerze przyznać, że prezes wiadomościami podbudowany być
nie był. I trudno mu się dziwić. On tu chce wdrażać, ruszać pełną
parą, szkolić i zatrudniać, plany rozwojowe dalekie snuje, agencje
reklamujące wynajmuje i na wszelkie sposoby zachęca, a tu świat mu
takie trudności tworzy. Nie dość, że jakieś tam podatki, że różne
bzdurne kontrole urzędy nasyłają, że trzeba dbać o wygodę takich i
innych darmozjadów, to jeszcze rzeczywistość się taka nieposłuszna
dla przedsiębiorcy zrobiła. Nic, tylko współczuć w niedoli, tylko
pocieszyć słowem lub czynem. A najlepiej skołataną głowę prezesową
zniżką jaką wesprzeć, żeby się dobrze mu rozwijało.
Ale czy to tak może się zadziać? Czy wredny świat zrozumie problem
prezesa? Czy robol jeden z drugim pogoni się sam do roboty? Nie, w
całości i nie. Aż żałość bierze.
I jak tu w takich okolicznościach szukać wsparcia w gwiazdach, się
na innym ludzie pracowniczym wesprzeć, jak to zrobić, jak go chyba
nie ma? A jak nawet jest, to też z tego żadnego pożytku, bo dojazd
do firmy na czas się nie zrealizuje. Ech. Nic, tylko sobie spokój
ze wszystkim dać, machnąć ręką na pustkę i zająć się swoim życiem,
z kapitału żyć. Przyjemności zacząć smakować...
Powiedzieć trzeba szczerze, że prezes tak właśnie postąpić planuje
i się odgraża. Ale jeszcze chwilowo się wstrzymuje, poczucie stanu
wyższego i obowiązku nim włada. Jednak czasy ciężkie są, wszędzie
to widać, dla zaradnych już zupełnie ciężkie. Więc nie wiadomo, co
to będzie i kiedy prezes się na duchu załamie.
Być może jakiś drobny sygnał od innych, jakieś takie "wow", które
gotowość do kontaktu by zasygnalizowało, coś tak pociesznego by tu
się przydało. Jednak prezes coraz mniej w sprawę inwestuje i nawet
coraz mniej w kontakt wierzy. Ech... Jakby był podupadł w zaufaniu
do innych, jakby stracił nadzieję, że gdzieś i kiedyś, że w ogóle.
Aż przykro na to patrzeć.
Ciężkie czasy, nie ma co. I niczego na horyzoncie nie widać.
5
Kwantologia stosowana – kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 3.2 – Szybko, coraz szybciej.
...czekajcie, spokojnie, to można wytłumaczyć.
Taka analogia: zależność od poprzedniego pokolenia. Za nieodległy
czas formalnie staniecie się dorosłymi. Jedni czekają tej chwili z
utęsknieniem, inni obojętnie, ale dla wszystkich, tak czy tak, jest
to istotny i znaczący moment w życiu. Dlaczego? Ponieważ ustają, a
raczej zmieniają swoją postać i natężenie siły, które sterowały na
każdym kroku waszymi wyborami. Prawda, to czysto symboliczny fakt,
ale przecież coś się zmienia, od tej daty jestem w innej sytuacji.
Ma to przełożenie, ma odniesienie na pozornie tak odległy proces,
jak wybuchający wszechświat. Rozszerzający się w coraz to większym
tempie.
Tę analogię warto pociągnąć w detalach, pozwala zrozumieć, co oraz
dlaczego zachodzi w układzie, kiedy ustaje nacisk zewnętrzny, jak to
się objawia w obserwacji wewnętrznej. A tak przy okazji, i zupełnie
nawiasem, można z tego wyprowadzić wniosek, że i wszechświat jest
"zanurzony" w środowisku - że musi być zewnętrzne wobec niego, ale
zarazem konieczne środowisko, ponieważ inaczej nie sposób wyjaśnić
tu obserwowanych zjawisk.
Co się dzieje, kiedy przekraczam graniczną linię, w tym przypadku
w postaci umownie zwanej "dorosłością"? Najważniejsze to poczucie,
i to dominujące (ale i dojmujące), że "wszystko wolno". Oczywiście
w praktyce bardzo szybko się okazuje, że wolno mało i bardzo mało,
ale jednak to nie już jest stan poprzedni. Okres "do" tej granicy
charakteryzuje się dominacją, zmniejszającą się w miarę dorastania
człowieka, ale jednak silną dominacją rodziców; tego nie wolno, a
tamto zupełnie zabronione, tylko pojedyncze sprawy można wykonać,
znacie to dobrze. Nacisk "pola rodzicielskiego", użyję do opisania
tego etapu takiego pojęcia, jest przemożny. Otacza, warunkuje, po
prostu takie "pole" decyduje o zakresie swobody osobnika. Stadium
początkowe jest całkowicie zdeterminowane, aż po elementy (a stan
biologiczny po elementy elementów), tu swobody praktycznie nie ma.
Ona się pojawia, jak człowiek nabiera ciała. W sensie dosłownym w
otoczeniu się rozpycha - ale i przenośnie, jak zaczyna rozumieć, że
ma takie a takie możliwości i prawa. Po prostu sam nabiera sił, a
w efekcie może działać na otoczenie i je kształtować. Zaistniałe w
środowisku zostawia ślad, mówiąc banalnie.
I teraz zasadnicze w tym rozumowaniu pytanie: do jakiego momentu w
życiu osobnika, tak namacalnie i fizycznie, działa wspomniane pole
rodzicielskie? Macie pomysł na odpowiedź?
Nie, nie tak. Do końca, zawsze. Uświadomcie to sobie, nigdy się z
tego oddziaływania nie wyzwolicie, zawsze w tym polu pozostaniecie
i zawsze będziecie pod jego wpływem. Zaskoczenie? Nie powinno być
to zaskakujące.
Pomyślcie, reguły, normy, zasady, którymi "karmią" was rodzice, a
w szerszym ujęciu społeczeństwo, to zostaje z wami na zawsze, nie
6
sposób przecież bez tego funkcjonować. Oszem, buntujecie się, sam
coś jeszcze z tego okresu pamiętam, ale to jest bunt w zakresie i
przestrzeni możliwej - coś inaczej się ułoży, do czegoś innego się
będzie odwoływało; nowość, ale bez szaleństwa. Bo żadnej wielkiej
nowości być nie może. Czy będziecie się buntować przeciwko temu,
że trzeba oddychać, że są prawa fizyczne? Zakazu nie ma, ale chyba
nie warto próbować, przyznacie.
Prawda, być może kiedyś to wejdzie do obszaru modyfikacji i będzie
można to zmienić, jednak nie dziś.
Ale jeżeli mówię, że na zawsze pozostaje się w obrębie określanego
tak "pola rodzicielskiego", to przecież nie jest tak, że zawsze w
równym stopniu - wręcz przeciwnie. I o to w tej analogi w głównym
sensie chodzi. Jesteście jeszcze w takim wieku, że większość, bez
przypadków losowych, posiada rodziców. Ale zdajecie sobie sprawę,
że przychodzi taki moment, kiedy realnie odchodzą. Czyli, weźcie w
swojej analizie to pod uwagę, w każdej ewolucji, w każdym procesie
wyróżnialnym w świecie - więc zapewne i dla całości wszechświata - w
takim przebiegu jest moment, kiedy "poprzednie pokolenie", które w
swoim działaniu "otaczało opieką" zaistniały fakt, że to pokolenie
schodzi ze sceny. Odchodzi na zawsze.
I co?
Zauważcie, że ustaje, teraz już radykalnie z działania znika "pole
rodzicielskie". Pozostaje w pamięci, jakoś śladowo i marginalnie, na
sposób "rwany" działa, ale to nie jest i być nie może działanie
odczuwalne. Z momentem zaniku pokolenia "rodziców", w otoczeniu, w
środowisku tworzy się, zaczyna dominować pustka. Jest zapas danych,
kultura, nawyki i podobne, to zostaje na zawsze - ale realnego już
nacisku nie ma, poprzednie pokolenie odeszło. Rozumiecie?
Owszem, to nigdy nie jest zupełna pustka, bo to niemożliwe, ale nie
ma już tej bezpośredniej i "twórczej" aktywności nacisku, który był
wcześniej oraz nie ma tego zewnętrznego formowania ("formatowania"),
które tak dalece wpływa na nasze istnienie. Są ciągle i zawsze inne
obecne w otoczeniu ewolucje, wszak zewnętrzny, decydujący o istnieniu
nacisk nigdy nie spadnie i nie może spaść do zera - ale to jest już
stan zdecydowanie odmienny, nie tak jednoznacznie powiązany. Dlatego
jest to zmiana w każdym życiorysie fundamentalnie ważna i zasadnicza
- najważniejsza. Był okres "do" i jest czas "po".
Zauważcie, wyobraźcie sobie, co się dzieje, kiedy nastaje chwila z
brakiem oddziaływania "rodzica".
Widzicie? - Tu, zobaczcie, jest tak umownie narysowana granica sfery
istnienia, a tu wolna przestrzeń – i co? Co się stanie? Oczywiście.
Jak jest wolny tor "w środowisko" i nic nie hamuje, albo słabo, to
następuje, musi nastąpić wybuch. Czy absolutny wybuch? Nigdy.
Po pierwsze, coś w otoczeniu zawsze (i na zawsze) pozostaje – więc
ogranicza. Ale ważniejsze jest to, co we wnętrzu takiej ewolucji (w
trakcie "wybuchu") się znajduje. Czyli to wspomniane dziedzictwo po
rodzicach - czyli reguły zmieniania się. Tak na poziomie cielesnym,
fizycznym i biologicznym - tak reguły wyższego rzędu, a więc normy
zachowania i reagowania. To warunkuje, jak dany osobnik "wybucha" w
świecie. Jeden, rozumiecie, bez utrwalonych na "beton" norm wybuchnie
szybko i błyskawicznie się wypali - inny, dla odmiany ukształtowany
7
zgodnie w warunkami świata, ten sobie jakiś czas pożyje.
I tak dalej temu podobne – rozumiecie.
Ale - i tu przechodzę do najważniejszej części tej analogii - ważny
i najważniejszy element tego rozumowania jest taki, że trzeba się
spytać: kiedy to się dzieje? Chodzi o moment, oczywiście w formule
uśrednienia - kiedy następuje to przejście od stanu "dziecięcego" w
etap "dorosłości"? Powtarzam, chodzi o chwilę pojętą logicznie, w
realu to są losowe zdarzenia. Kiedy odchodzą "rodzice"? Macie coś
do powiedzenia?
Tak, dokładnie - w środku. W połowie życia osobniczego.
Spójrzcie na swoje życiowe przypadłości, które już mieliście, ale
także te, które będą waszym udziałem. Człowiek to takie coś, co w
swojej łepetynie może wyprodukować proces, który nawet się jeszcze
nie dokonał. Czyli na bazie zaobserwowanego w otoczeniu, wychodząc
z ustalenia, że są obok was istnienia wam podobne, ale w innym już
wieku, więc zwrotnie możecie założyć, że i wasze istnienie jakoś w
przyszłości potoczy się podobnie. Nie tak samo, to niemożliwe, ale
podobnie. - Czyli, mówiąc wprost, zestarzejecie się.
Co z tego wynika? Że życie osobnicze można podzielić na zasadniczo
trzy etapy: dziecko, dorosły, stary. I zawsze tak. Czyli jest taki
moment, kiedy na jednym brzegu wrzeszczy "berbeć", i to wy musicie
za niego odpowiadać jako rodzic, ale na drugim brzegu wtapia się w
tło pokolenie dziadków (za które też ponosicie już odpowiedzialność).
Wy jesteście w środku tego zakresu, a jego brzegi to etap wstępny
i zstępny. Że to się ciągle zmienia, że nowość się rozpycha i żąda
dla siebie miejsca, a dziadkowie odchodzą, to oczywistość - banalna
zmiana w toku zachodzenia.
Co tu jest najważniejsze? Ten środkowy punkt przejścia. Tym razem
opisany nie z uwagi na formalne, jakoś tam uzasadnione osiągnięcie
wieku dorosłości, ale fizyczna dorosłość: nikogo już "przed" nami
do zaniku nie ma, nic nie hamuje "wybuchu" - rozumiecie?
Poprzednio, jak wspominałem, póki żyli rodzice, jakiś nacisk był i
czasami irytował. A to tego nie robisz dobrze, a już mógłbyś się w
czymś porządnym zanurzyć - znacie to doskonale. I sami też również
tacy będziecie, to pewne, mówię wam. Póki jest nacisk, choćby taki
szczątkowy "pola rodzicielskiego", nie ma mowy o pełnym i mocno w
obserwacji zauważalnym wybuchu – kiedy zostaje przekroczona połowa
istnienia ("połowiczny rozpad"), hamulce redukują się praktycznie
do stanu zerowego. Z zastrzeżeniami oczywiście, jak wcześniej to w
analogii padło, ale to praktycznie zero.
Zauważacie zbieżność z obserwacjami kosmologicznymi, z narastaniem
tempa zmiany w rozszerzaniu wszechświata? Widzicie powiązanie?
Ale ta analogia idzie znaczenie dalej, to nie tylko nakreślenie w
obrazie punktów zasadniczych zmiany, ale głębsze zależności. - Macie
świadomość, że istnieje bezpośrednie połączenie między pokoleniem
dziadków a wnuków? Chodzi o to, że wnuczka swoje istnienie wywieść
może i musi bezpośrednio od babci. Słyszeliście o tym? - Nie, nie o
zależność genetyczną tu chodzi, ale o to, że komórka rozrodcza, z
8
której kształtuje się pokolenie wnuków, ta komórka tworzy się już
w ciele "babci", dziewczynka rodzi się z pełnym zestawem komórek,
które będą później cyklicznie wchodziły na drogę "w środowisko". W
tym znaczeniu jest bezpośrednie połączenie między trzema poziomami
ewolucji - trzy fale zmian, a funkcjonalnie jedność.
Jakie to ma przeniesienie na wszechświat? Zapewne, opierając się
na tej analogi, bezpośrednie. Czyli obecny wszechświat nie tylko w
"polu rodzicielskim" się kształtował, ale jest powiązany z "polem
dziadków", poprzednią generacją. Z tym zastrzeżeniem, że skoro już
obecny układ przyspiesza w rozpadzie, to znaczy, że i pokolenie z
epoki "dziadków" dawno nie istnieje, ale i "rodzice" to przeszłość
oraz czas dokonany.
Co dalej? Pytanie nie jest głupie. Znacie te serwowane w mediach i
innych publikatorach ujęcia, że wszechświat to się będzie w każdym
kierunku rozszerzał i rozszerzał - aż w nieskończoność. Cóż, logika
w tym pewna jest, nie ma co zaprzeczać, jednak z fizyką posiada to
mało wspólnego.
Że do nieskończoności, to prawda. Jak spojrzycie na swoje życie i
zajmowanie coraz nowych terenów do obserwacji (i penetracji), to też
zauważycie, że potrzeba na to coraz więcej energii. Chcecie gdzieś
się wybrać na wycieczkę, trzeba środków, nic za darmo, wiadomo. No
i nie inaczej we wszechświecie. Jak się rozszerza, to znaczy musi
z czegoś czerpać zasoby. Bo chwilowo tak się składa, że nie widać
braków w wewnętrznym ciśnieniu. Ciało, wiadomo, generalnie się już
rozpada, ale zarazem pozostaje w stabilnej dynamicznej strukturze,
bo dostaje zasilanie pokarmem "od spodu". Czym jest zasilacz i jak
działa, to może w tej chwili pomińmy, to omówimy przy okazji. Ale
jest faktem, że obecnie takie "oddolne" zasilanie biegnie i nawet
skutecznie uzupełnia ubytki.
Owszem, jeżeli poprowadzić logicznie tor przemieszczania się faktu
w takim rozszerzaniu się, poprowadzić tor cząstki, to on musi biec
w nieskończoność - inaczej tego się nie da zrobić. Tylko czy, tak w
realu, to jest nieskończoność? Czy w dowolnie długim czasie można
łatać ubytki w wybuchającym układzie? Odnieście to do ciała, które
was unosi, czy można w nieskończoność dziury zapełniać? No nie, aż
tak uprzejma ewolucja nie jest, starość dopada człowieka w najmniej
miłym momencie - sami się przekonacie. Czyli wszechświat, to co za
taki układ się pojmuje, również "za moment" odczuje braki, coś się
w nim zatnie lub pomarszczy, jakieś możliwości odpadną. To nie tam
i kiedyś się stanie, ale za chwilę. Przyszło nam zaistnieć "w czas
środkowy", korzystamy z najlepszej kondycji i wydolności układu, ale
przecież w dziejach to mgnienie oka - już się kończy. Tylko rozmiar
struktury sprawia, że dla nas to troszeczkę trwa i możemy o takowym
fakcie sobie tutaj porozmawiać.
Wszechświat rozszerza się, i to coraz szybciej. To już wiadome, to
już policzone. Wystarczy skierować przyrząd w dowolną stronę nieba
i staje się to widoczne. - Co istotne, jest to proces, który widać z
pozycji od wewnątrz. Czyli widać skutek, a przyczynę trzeba sobie
dobudować logicznie. Można powiedzieć, że na szczęście, ponieważ w
chwili, kiedy tu dojdzie warstwa zjawisk oznaczających przyczynę,
nas już dawno nie będzie. Ale ponieważ reguła zjawisk jest zawsze
9
ta sama oraz biegnie tak samo, to można poznać to, co zadziało się
przed naszym zaistnieniem – i to, co będzie po nas. Co zaszło gdzieś
tam daleko i długo przed nami, ale czego skutkiem jesteśmy i które
to skutki postrzegamy w każdym kierunku. Przyczyna w tym przypadku
poprzedzona fizycznie jest skutkami, choć logicznie zaistniała jak
najbardziej zgodnie z regułą.
Jedną z metod w takim działaniu jest "zasada analogii" - i warto z
niej korzystać. Dlatego, wychodząc z tego oraz tutejszego świata,
na bazie fizycznie rozpoznanej, można zbudować, skonstruować obraz
wszelakich zjawisk.
I teraz ważne pytanie: dlaczego szybciej? Dlaczego rejestruje się,
że oddalanie wszystkiego od wszystkiego narasta? - I oczywista, mam
nadzieję, w takim odniesieniu odpowiedź: ponieważ wokół wszechświata
brakuje i nigdy już nie będzie czynnika hamującego. Na tyle silnego
czynnika, który proces by zatrzymał. Nigdy.
Skoro sfera wszechświata przybiera w gabarytach, skoro powiększa się
średnica układu, to – jako nieuchronny skutek - każdy dziejący się
fakt, każdy jakoś wyróżnialny w tym układzie element oddala się od
innego podobnego, i to coraz szybciej. I każde tyknięcie zmiany ten
stan pogłębia – elementy są coraz dalej. Banalna geometria załatwia
sprawę - puchnie, to się rozpada.
A jak się rozpada, to już blisko do brzegu. Coraz szybciej pędzi do
brzegu...
Ciekawe i istotne jest w tym procesie to, że każde "tyknięcie" to
stan maksymalny i szczyt fali – takiego wcześniej tu nie było, ale
i później nie będzie. Każde pokolenie, widzicie, to zmiana, która
ma w swojej historii etap początkowy, przechodzi przez środek i ma
wówczas najlepsze dopasowanie do otoczenia – oraz etap końcowy, w
którym wtapia się w tło. Zawsze jest szczyt, ale chwilowy i bardzo
krótkotrwały. Bardzo mgnieniowy...
Każde pokolenie to szczyt na fali. Skorzystajcie z tego.
10
Kwantologia stosowana – kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 3.3 – Kosmos.
Na ostatniej lekcji było... o Kosmosie.
Czyli o wszechświecie w innej terminologii. Po prawdzie to co innego
jest, ale tak to się w nauce porobiło, że im kosmos się zmieszał z
wszechświatowym faktem i sami nie wiedzą, co jest co. Mówiliśmy o
tym. I ten wszechświat w każdą stronę się rozciąga i jakąś gdzieś i
tam materią połyskuje - albo też i gdzieś głęboko toto się objawia.
A ten, no, kosmos, to dalsze oraz już logiczne. Albo filozoficzne,
też mówiliśmy.
I ten wszechświat - tego... w onym kosmosie się znajduje, tutaj się
to wszystko zmienia. I w ogóle.
A w tym kosmosie, tak jakoś to się dzieje, że się dzieje i dzieje -
i nie ma w tym żadnego końca i początku.
Mówiliśmy jeszcze, że to już starożytni - tacy Gracy oraz podobni,
że oni się wysilili w pomyślunku i ten cały kosmos, co to nigdzie
się nie zaczyna i nie kończy, że oni coś takiego sobie chodząc tam
i wszędzie wydumali.
Wiadomo, kiedyś to wszystko było lepsze, tata tak mówi. I oni, ci z
greki, takie kosmiczne coś w opisach podali - i tak to już idzie. I
my się o tym uczymy. Tata mi mówił, że po cholerę nam to, ale ja nie
wiem...
Więc owym mądralom ze starożytności było wyszło, że musi się to z
tego i niczego składać - że nic i coś się dzieje. Oraz że ten cały
kosmos z nieskończoności do wieczności się z takiego elementarnego
i atomowego składa. Prawda, atom to już dawno tacy kolejny byli w
swoich naukowych narządach rozbili i na kawałki podzielili, ale to
nie o to chodzi, tylko o tę - tu, abstrakcję. Albo słowne pojęcie, i
to właśnie ci z przeszłości wiekowej mieli na uwadze. Bo jak sobie
tak chodzili i owe atomowe jednostki ustalali, to przecie wiedzieć
nie mogli, że później to się w pył podatomowy rozkawałkuje i że się
będzie to składać z drobnicy. Oni, te stare greki i podobni, oni nic
takiego nie wiedzieli, dla nich to jedynka matematyczna była - taka
logiczna atomowa jedynka. - A jak takie najmniejsze z najmniejszych
historią się nazywało, to w szczegółach już zupełnie bez znaczenia.
Dlatego tenże kosmiczny ciąg jest logiką wypełniony - znaczy się, że
porządek ponadczasowy w nim zawsze panuje. Czyli zawsze się dzieje
tak samo, a najpewniej matematyczną interpretacją. I stąd tenże się
kosmos już ostatecznym elementem owej logiczności okazuje - bo się
dalej w poznawaniu rozumne bytowanie żadnym podejściem czy chwytem
jakim logicznym nie wypuści.
Ja tam nie wiem, może i tak jest, ale to pewne nie jest. Mówię, jak
było na lekcji mówione.
Czyli ten cały kosmiczny ład logiką głęboką jest przesiąknięty - tu
11
tylko podobno dwa elementy są, tak mówiliśmy. Takie zero jest, więc
nic - takie już zupełne nic-nic. Oraz takie i jakieś coś. Jedynka,
się znaczy. Takie coś czegoś.
Czego, to żeśmy dokładnie nie mówili, bo to mało ważne było widać.
I to nic i to coś - one się mieszają w nieskończoności - i również
same są nieskończone. Tak mówiliśmy.
I jeszcze w nieskończonym tym całym kosmosie wszystko się przesuwa
z miejsca na miejsce, się znaczy rusza - zmiana jest. I to istotne
wielce jest.
Jest jakiś fakt, taka jedynka albo podobnie, i ona się rusza z tego
miejsca, gdzie akuratnie się w tej nieskończoności lokuje. A jak się
rusza, to od razu jest inna i zupełnie inna okoliczność. Mówiliśmy
o tym. Bo jak się taka z czegoś składająca jedynka przesunie, i też
o jedynkę, to robi w onym kosmosie ciekawą sprawę, czyli przestrzeń
i czas powołuje do zaistnienia swojego. Płaszczyznę pojęciową taką
znaczy się tworzy w zapamiętaniu.
Tylko, mówiliśmy tak - tylko trzy elementy składowe ów kosmos tak w
każdą nieskończoną stronę wyznaczają.
Więc to nic i to coś, a też z ruchem to się dzieje.
I do wszystkiego to już wystarczy, niczego więcej ta logika kosmiczna
nie potrzebuje.
Inne, takie skomplikowane, to tylko kombinatoryka z tych elementów
elementarnych. Tylko tak.
I w efekcie końcowym, ale nigdy i nigdzie w kosmosie się kończącym,
z tego się wszystko skończone a liczne, i po nieskończenie liczne,
tak wielokrotnie poczyna. Początek logicznie prosty i maksymalnie w
sobie prosty - mówiliśmy i ja teraz to opowiadam - a skutkiem tejże
logiczności jest nieskończony ciąg przechodzenia jednego w jakoś tam
kolejne - i nieskończenie kolejne.
I zawsze w onej bezkresnej kosmiczności wszystko tylko tak ani nie
inaczej się dzieje, zawsze w jednakiej regule matematycznie głęboko
sterowanej się to objawia. I zawsze wiecznie się powtarza. Ale też
nigdy się to samo nie powtarza.
Zawsze to inna bytowość cielesna - choć taka sama.
Tak, to sprawa ważna, mówiliśmy o tym. Bo jak to się tak w dowolnie
wyznaczonym kierunku rusza, to od razu opisać to można, przecież z
jedynki żadnego opisu się nie wyciągnie, ale z przemieszczenia na
jedynkowy dystans i owszem. Bo to na takim poziomie poruszenie się
w kosmosie dzieje, zero-jedynkowym. I od razu jest możliwość w tym
opisywaniu zmianę ruchową wyskalować, co by nauki miały pożytek z
tego, i żeby w zegarach można było godzinę ustawić. Jak już taki z
naukowcem drugim to zauważą, to ową zmienność mogą sobie linijką i
podobnie powierzyć - czas i przestrzeń wyskalują. I jest pożytek, i
jest krok dalszy w zrozumieniu.
Dziwne to, mówiliśmy o tym, ale tak w tym kosmosie jest, że owe coś
i nic mieszają się z pożytkiem dla całości. Że to proste jest, to w
szczegółach nie powiem, ale to prostsze już być nie może. Przecież
dalej swoją logiką nie można sięgnąć.
I nic prostszego zmyśleć się nie daje. Jak już tak poważnie się w to
12
i z sensem wgryźć, to owo nic i owo coś - to ściana i koniec. Czyli
koniec myślenia na i w tym się mieści.
Nic i coś, jak wnioskować z tego należy, to koniec kosmosu. Koniec
myślenia o kosmosie. I w ogóle. - Myślenie żadnym razem dalej pójść
nie pójdzie. Bo i gdzie?
Stąd teraz, tak mówiliśmy jeszcze, jak się to coś w owym nic tak z
zawsze do zawsze snuje logicznie i prosto - to wieczność się przez
to tworzy, czas absolutny, znaczy się. I przestrzeń absolutna, się
znaczy. Podobno fizyczni się na takie coś krzywią, o żądnym tam z
absolutnością elemencie gadać nie chcą, ale wiadomo jacy to fizyczni
są, im wszystko się granicami pokazuje. A ja tam w absolutność też
przekonanie mam, tata też. I że to wszystko tutaj trzyma, że taka
kosmiczna logiczność tu się we wszystkim pokazuje. I że to fizyczna
logiczność, nigdy nie inna - ale logiczność.
Bo to tak właśnie na logikę logiczną trzeba opisywać - inaczej się
nie daje. Skoro tutaj się to przesuwa i zmiennością wszelaką jakoś
pokazuje, skoro nic po horyzont stałego i nieruchawego, to przecie
daleko tam, gdzieś w owym kosmicznym i starożytnie pojętym stanie
bez kresu i początku - że to kosmiczne całościowe i logiczne musi w
sobie stałe być, żadnością się zmieniać nie może. Bo jak?
Tu się całość zmienia, ale całość ponad tą całością też się będzie
zmieniać? To niemożebne, tata mi to mówił - a tata wie, co mówi. Jak
tu się zmienia i wzajemnie zjada, to tam dalej i wyżej już tak być
nie może - się nie da tak w nieskończoną wieczność tej zmienności i
innych zależności ciągnąć, bo to absurdem logicznie niestrawnym się
odbija, tak to idzie.
Musi się w tym logicznym konstrukcie, niechby i w nieskończoności,
stałość na jakim tam poziomie analitycznym pokazać, tego najprostsza
logika i w ogóle logika się doprasza. A nawet wymusza, co by się w
bezkresie dowodzenia nie zapętlić - albo i zagubić. Tak to idzie.
Mówiliśmy o tym - musi być kres dowodzenia, tak w górę, tak w dolne
rejony schodząc. Jako na dole, tako i na górze być musi. Czyli na
dole jednostka już do niczego nie rozdrabnialna, nic w sobie już
więcej mająca - ale takoż i na górze logiki musi się byt jednostką
charakteryzujący znaleźć, tak to musi iść. A wszystko pomiędzy tymi
faktami jednostką opisane - to także zawsze i tylko jednostka, też
inaczej być nie może. Logika to mówi, prosta logika.
Że to będzie skomplikowana i zmieniająca się jednostka, wszechświat
taki na przykład, to oczywista oczywistość i zrozumiałość. Tylko że
zawsze jednostka będzie. - I my w niej, też jednostka.
Stąd jak już takie coś się w tej kosmicznej nieskończoności będzie
wiecznie przemieszczało, mówiliśmy o tym, to się gdzieś lokalnie i
szczegółowo i musowo z innym czymś zderzy. Czyli się zetknie albo
zakołuje w parze. Jak to po detalicznym szczególe się dzieje, to w
mówieniu nie było wyjaśnione, to ma być na następnej lekcji. Ale w
kosmosie to musi zachodzić, więc się jedno coś z drugim łączyć musi
- w końcu jakoś mogę dziś takie zadziałanie w wypowiedzi opisać, a
też nim delektować.
Ale, po prawdzie, takie kosmiczne zespolenie to nie byle jakie co -
13
to skutkami się objawia. I nieskończenie się to tak objawia, też o
tym mówiliśmy.
Tu się coś zetknie i światem jakim dogodnym się w kosmosie objawi,
tam się zetknie, ale innym już światem to obrodzi. I to już niezbyt
miły świat w sobie będzie, znaczy się nie do zagospodarowania albo
innego wykorzystania. - Tata mi mówił, że to może być różnie, że to
się wzorami opisuje, że to zbiorowść ogromna jest, te takowe światy,
że to wszelkie możliwości reprezentuje. Bo ten nasz to taki dobrocią
swoją nietypowy on jest - i to mocno nietypowy on jest. Mówiliśmy o
tym.
Tak, mówiliśmy. Jak już taka nieskończona prosta z inną prostą się
w kosmosie przetną, to lokalnie w wieczności się coś zaczyna jakoś
cieleśnie dziać.
Dlatego też wówczas jest i zaczyna być byt, co to wszystko i w ogóle
obserwuje. I nawet wnioski co do tego wyciąga. - I czasami z logiką
się to myślenie spotyka.
Bo to jest tak, że się w onym bezkresnym kosmosie wszechświat zapala,
znaczy wybucha. - Lub nie wybucha, bo tata mówił, że to jeszcze nie
jest pewne, może się to wybuchowo dzieje, a może inaczej. Nie wiem.
To się jednak tak w tej wieczności dzieje, że skończony element się
buduje. Coś się zagęszcza i zgęszcza z tych najmniejszych i taki z
tego wszechświatowy zgęstek się robi. Czyli jakiś mniej lub więcej,
a nawet większy element.
A dalej taki element się zmienia. Jest tego dużo i bardzo dużo, to
w opisywaniu naukowym, co to je laboranci różni robią, wychodzi po
detalu. Takie tam w latach lub kilometrach opisy robią. I wychodzi
im, że to się kiedyś tam zaczęło, ale bardzo dawno, tego najstarsi
nie pamiętają, dlatego się kiedyś też tam zakończy. I nikt tego nie
zobaczy. Ale tak będzie. Tata mówi, że tak być musi, bo wszystko w
tym tu się zaczyna i kończy.
I ten wszechświatowy supeł jedynek i zer się rozsupła. I nigdy już
tak samo się nie zasupła. Że to tak w tym nieskończonym kosmosie raz
na wieczność.
Tak, ja tam nie wiem, może, ale tata tak mówi. A na lekcji tego nie
było, wszechświata dokładnie nie omówiliśmy. Wszechświat podobno w
dalszym planie lekcyjnym się znajduje - więc się wyjaśni, jak on w
tej kosmicznej nieskończoności się objawia i dlaczego on taki jest
i nie inny. Mówiliśmy tylko, że jest. I to dobrze, że on jest - bo
możemy teraz o kosmosie sobie poopowiadać, i ogólnie.
Jeszcze mówiliśmy tak - że ten kosmos cały to matematyka zasiedla i
logika. Logikę to ja rozumiem, tata też mówi, że to podstawa, że to
znać trzeba. Ale matematyka mi się nie podoba. Wiem, że tamto albo
inne można policzyć, dodać lub odjąć - ale mi się podobać jakoś nie
podoba.
Bo jako to tak, że matematyczne liczby gdzieś sobie tam siedzą, a my
je później na lekcji zapisujemy. To mi się dziwaczne wydaje w swojej
sztuczności. To takie pojęciowo abstrakcyjne, że aż wydumane. Tata
też mówił, że to głupie i że się tym przejmować nie trzeba. Że tacy
z pustką w głowie to powołują w istnienie fizyczne - i że się swoją
14
logiczną nieuwagą chwalą w takim argumentowaniu.
Nie wiem, może tak, może nie, ale mi się to nie podoba. Ja w żadne
tam takie bezkostne konstrukcje nie wierzę, w fizykę i owszem - ale
żeby coś bez podstawy materialnie namacalnej fruwało w każdą stronę
sobie i się wyrażało - nie, dziękuje - dla mnie to z obszaru mocno
przedszkolnego jest.
Prawdą jest, ja tam nie bronię w takie zjawy bezfizyczne wierzyć i
to głośno wypowiadać, ja tam dopuszczam inną logikę, ale sam się w
takie i podobne nie bawię. Kosmos to kosmos, mówiliśmy, coś i nic,
i wystarczy. Po co tam jeszcze dalsze umieszczać, komplikować, się
w analizy pogmatwane wprzęgać. Prostota na dole, prostota na górze
maksymalna, i wystarczy. I się sprawdza logicznie. A później niech
sobie te matematyki w świecie dogodnym do takiej kombinatoryki na
liczbach się sposobią, niech gryzą świat w poszukiwaniu sensu, się
niech starają logikę pokazać i zyski z tego pociągnąć, ja to sobie
biorę do serca i akceptuję, mi to nie przeszkadza.
Jednak żadnego w poza-świecie wszechświatowym bytu bezcielesnego nie
potrzeba, to w analizie zbędny element - do takiego się nie trzeba
odnosić. Tak to mówiliśmy, tak ja to mówię.
Jest NIC, jest COŚ, jest ruch – i starczy.
15
Kwantologia stosowana – kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 3.4 – Ile istnieje wszechświatów?
Jak to ile – nieskończenie wiele.
No, może nie do końca. Sprawa, widzicie, aż tak prosto prezentować
się nie prezentuje, jest tu pewien haczyk. A nawet i hak, w końcu
o nieskończoność biega. Przecież bezkres to takie miejsce, gdzie w
detalu może się wszystko zdarzyć... Tak mówią.
Że jest jeden, to wiadomo, tego podkreślać nie ma co. To widać, to
słuchać, to czuć. Ale czy to już wszystko, czy może dalej jeszcze
jakiś w tymże bezkresie się trafi, to pewne nie jest. I nigdy nie
będzie w szczegółach pewne.
Ale zastanowić się można, okoliczności zbadać można, no i logicznie
i filozoficznie rozwinąć się w boju analitycznym można. A co, nie
takie zagadnienia się brało na widelec i je smakowało. Co tam jaki
wszechświat w tę czy w drugą stronę, skoro sprawa w sobie możliwa
do zgłębienia, to warto się wysilić - co sobie żałować.
Na początku...
Stop! Żadnego początku. Na na tym poziomie analizy nie ma żadnego
początku.
Kiedy w rozważaniach pojawia się Kosmos, czyli nieskończoność oraz
wieczność, a dalej NIC i COŚ i ruch czegoś poprzez nicość – jeżeli
rozpatruję zakres poza konkretnym wszechświatem, czyli środowisko
do tutejszej fizyki, to żadnego początku ani końca już nie ma, ten
zakres zmian podlega Ewolucji, a nie ewolucji.
Dobrze, punkt pierwszy jest tym samym zdefiniowany. Kosmos to stan
– to logicznie wywiedzione dopełnienie do tutejszej chwilowości i
skończoności. Na bazie fizyki, na fundamencie doświadczenia, które
wnosi, że wszystko ma swój początek, środek i koniec – na tym się
opierając ustalam, że do tutejszego niezbędne jest nieskończone i
wieczne procedowanie, żeby uzasadnić ten kawałek podłogi. Inaczej
w zaistniałe, u jego zarania, muszę wprowadzić niezwyczajny, może
i skrajnie dziwaczny logicznie fakt, który obserwowane zakotwiczył
by w istnieniu. Jeżeli warunkiem aktualności tego świata jest stan
nieskończony i wieczny, ale zawsze Fizyczny - co podkreślam dla tej
tam prawdy i że to żaden tam ten, rozumiecie, dziw abstrakcyjny –
gdy u tego tutejszego początku jest logiczna i zborna w sobie krok
po kroku reguła i maksymalnie proste elementy tworzące, to nie ma
w tym żadnego początku ani końca. Początek i koniec w Kosmosie to
przypadłość faktów niższych, choćby takiego "wszechświata", tak to
przykładowo opisując.
Kosmos, warto powtórzyć – to NIC i COŚ. Oraz zmiana przebiegająca
z nieskończoności do nieskończoności. Reszta jest tego pochodną.
Dlatego punkt drugi jest następujący.
W tymże Kosmosie wspomniane NIC to matematyczne zero, a COŚ kwanty
16
energii, matematyczne jedynki. COŚ w Kosmosie to takie najmniejsze
z najmniejszych, do niczego już nie rozdrabnialne. I tego COŚ jest
nieskończenie wiele.
I jak to COŚ sobie tak pędzi przez NIC, to się lokalnie - jak to w
nieskończoności bywa i być musi - losowym rozkładem w jakieś takie
tam zapętlenie się zamota. W taki wspomniany wszechświat, jeden, a
może i wiele, to do ustalenia w dalszym toku analizy. Pospolitość
i Kosmiczna oczywistość. Jak w grę wchodzi bezkres i wieczny ruch,
to skutek musi być, nie ma odwołania. Między takimi zaistnieniami
to może sobie i nieskończony odcinek zmiany się zadziać, to nie ma
znaczenia. - Z punktu widzenia zaistniałego bytu, który stwierdzi w
swoim badaniu, że jest okolica i on sam – z punktu widzenia kogoś
takiego nieskończenie wielki przedział zmiany, to nieskocznie mały
przedział; kiedy brak obserwatora, który taki fakt ustali, nie ma
tematu – kiedy nie istnieje byt postulujący nieskończoność Kosmosu
i wiecznego ruchu, świata nie ma.
Tak po prostu. Żeby stwierdzić, że "coś" jest, musi być to COŚ oraz
musi istnieć ten, kto taki fakt wygłosi. Brak którejkolwiek strony
w tym działaniu wyklucza samo działanie i każdy wniosek.
Punkt trzeci analizy.
W tak definiowanym Kosmosie (który jest kwantem i jednostką, ale w
formule wewnętrznego podwojenia) – w takim zakresie można wyznaczyć
pewne analogie do wszechświata. Po co? Żeby ten zakres opisać - żeby
go zrozumieć.
Przecież, jako obserwator, na zawsze pozostaję we wnętrzu świata i w
toku zmiany, świata z początkiem i koniecznym końcem – to mój "dom".
I to na zawsze.
I abstrakcje (symbole, obrazy, słowa) opisujące ten świat są stąd, i
nigdy innych w moim postrzeganiu nie będzie. Muszę z nich korzystać,
żeby zakres Kosmosu jakoś dookreślić - muszę, ponieważ innych do tego
zadania narzędzi nie mam.
Tutejszym (wszech)światem zajmować się już nie będę, to stan lokalny
w Kosmosie, jednak odwoływać się do niego na każdym kroku muszę – to
konieczność.
Natomiast to, co dalsze w tej analizie, czyli Kosmos, to jest teraz
w centrum zagadnienia. Co było pierwsze w osobniczym czy zbiorowym
poznawaniu (i w doznawaniu), więc fizyczna okolica - to jest tylko/aż
fundamentem działania (i punktem odniesienia).
Zmiana w Kosmosie jest nieskończona i wieczna – a więc zachodzi w
swojej skwantowanej rytmice zawsze-i-ciągle, nie ma początku ani też
końca. I nigdy inaczej. Jednak dla mnie - żebym mógł ją zrozumieć -
musi podlegać podziałowi na jednostki i etapy. Ale tylko dla mnie,
przecież sam proces nic o kwantach i odcinkach nie wie - zmiana się
toczy. I dobrze.
Podkreślam to: jest tylko-i-wyłącznie nieskończona-wieczna zmiana,
ruch jednostek w próżni, żaden więcej element nie jest logicznie na
tym etapie potrzebny do opisu. I jest to tym samym ciągła zmiana.
Acz przebiega ("dzieje" się) jako skwantowana, czyli niepodzielnymi
już do niczego "cegiełkami".
Tylko że, abym mógł ją opisać ("ujrzeć" i zdefiniować) - po prostu
17
zrozumieć - muszę w ten jednolity logicznie tok zjawisk wprowadzić,
i to również jako logiczną (oraz Fizyczną) konieczność, nieciągłość
- jednostki, kwanty (lokalne w bezkresie zagęszczenia czegoś). Muszę
to wprowadzić, ponieważ inaczej zagubię się w analizie nieskończonej
płaszczyzny.
To w moim logicznym postrzeganiu (i tylko dla mnie) Fizycznie wieczna
i ciągła zmiana dzieli się na elementy (lub zbiory tych elementów)
- dzieli się na fakty i zmianę.
Co z tego wynika? Że można znaleźć w Kosmosie analogię do "czasu"
i "przestrzeni". A to ma już znaczenie poznawcze.
Czyli - jeżeli postrzegam, wyznaczam ruch i zmianę w takim zakresie,
to oczywistą dla mnie analogią jest tutejszy czas – i tym samym w
Kosmosie również mogę przeprowadzić ujęcie zmiany jako skwantowanego
zdarzenia. Zwłaszcza że kwanty jednostkowe, jedynki zmiany - że to
jest dokładnie to samo.
I dlatego mogę - mam podstawę, żeby mówić o "czasie absolutnym". O
zmianie zdefiniowanej jako "kwantowe tykanie".
Ale nie tylko tak, jest jeszcze jedno odniesienie do pojęć, które
istnieje w logice opisującej wielkości skrajne. Przecież "czas" w
jego maksymalnym ujęciu to synonim wieczności – zmiana tocząca się
nieskończenie to wieczność. Tak po prostu.
I dalej – "przestrzeń", tutejsze pojmowanie przestrzeni. Kosmos z
jego bezkresem to oczywista i maksymalna analogia do rejestrowanej
w okolicy przestrzeni – nieskończoność to "przestrzeń absolutna" i
z definicji bez brzegów. Dla mnie, wewnątrz świata z brzegami, to
stan logicznie ostateczny, dalej się w analizie nie posunę.
Teoretycznie z wszechświata mogę wyjść - z nieskończoności nigdy.
I jeszcze dalej. Bo jest suma tych form postrzegania. - Skoro jest
analogia "czasu" i "przestrzeni", to złożenie również jest możliwe
w opisie Kosmosu. Skoro sprawdza się we wszechświecie, skoro fakty
tworzące są te same i reguła jest ta sama, to zmiana przebiegająca
poza wszechświatem może i musi być tak samo opisywana. Skala jest
znacząco inna, skrajnie maksymalna, ale mechanizm ten sam. Więc i
wnioski podobne.
Czyli można w nieskończono-wiecznej zmianie wyznaczać przebiegi w
formule "czasoprzestrzeni" – łącznej. Podział na składowe takiego
zakresu jest uproszczeniem, etapem, który – analogicznie, jak się
to działo we wszechświecie – trzeba wcześniej wypracować. A to po
to, żeby przejść na łączne, zsumowane postrzeganie tej zmiany. Bo
to w ostatecznym ujęciu ma znaczenie.
I pomaga odpowiedzieć na przykład, ile jest w Kosmosie światów do
tego podobnych – albo zupełnie niepodobnych.
Punkt czwarty.
Kosmiczny bezkres to nieskończony zbiór jednostek, wspomnianych we
wcześniejszym wejściu "najmniejszych z najmniejszych". Tak to się z
tej analizy wyłania. Czegoś w Kosmosie jest nieskończenie wiele i
jest to również dopełnione nieskończonym "zbiorem" NIC.
Kosmos ma cechy nieskończoności i wieczności - ale także elementy
18
tworzące są nieskończone i wieczne.
I teraz można przeprowadzić takie działanie logiczne: połączyć na
jednej prostej - jak to w przypadku prostej musi być, biegnącej z
nieskończoności w nieskończoność – "nanizać" na tę prostą wszelkie
jednostki kwantowe energii. Można tak zrobić? Można. A wręcz nawet
trzeba. Dlaczego? Ponieważ to pierwszy ważny krok analizy.
Bo co z takiego uszeregowania jednostek na prostej wynika? Fizyka
Kosmosu jest taka, że te jedynki oczywiście są rozrzucone losowo i
bezładnie, inaczej tego nie można opisać. Tu jedynka czegoś, dalej
kolejna – i tak w nieskończoność. A jedynkę czegoś od drugiej tak
pojmowanej jedynki dzieli "jedynka" pustki. - Najmniej jedynka nic,
bo oczywiście druga skrajność jest taka, że nieskończoność.
Czym jest "jedynka" NIC? To intuicyjnie łatwo uchwytne, ale jakby
nieco trudniej opisywalne. Można ująć to tak: jeżeli kwant czegoś
przemieści się o kwant, to opuszczone miejsce jest równoważne tej
kwantowej jedynce. I gdyby ponownie ta jedynka znalazła się w tym
punkcie, to zapełni go bez reszty. - Nieco pokrętne, ale zrozumiałe.
(A nawiasem, wszelkie kwantyfikatory opisujące NIC, nicość, to efekt
zawierania się opisującego w ramach COŚ. Dlatego definiowanie NIC,
więc logicznie stanu prostszego od COŚ, jest rozbudowane - musi się
odnosić do drugiej składowej. Co dalej tworzy wrażenie, że owo NIC
jest skomplikowane.)
No i mam teraz tę prostą z uszeregowanymi od nieskończoności aż do
nieskończoności kwantami. Że losowe rozmieszczone, to już nie ma w
tej analizie znaczenia – wiadomo Fizyka sobie, logika sobie. Choć
jedno z drugiego wynika i jest wzajemne powiązanie.
Czym jest taka prosta?
I to najciekawsze na tym etapie pytanie. Taka prosta jest ni mniej
i ni więcej, ale "stanem chwilowym" czasoprzestrzeni. Dla tego tu
wszechświata stanem chwilowym – albo analogicznie dla Kosmosu także
"absolutnym stanem chwilowym".
Czyli najmniejszym z możliwych "tyknięciem" zmiany. - To "sekunda"
Kosmosu. Jedna prosta jest stanem analogicznym do jednostkowej zmiany
- jest najmniejszą zmianą, jaka może zajść.
Z oczywistym dopełnieniem, że jest to połączone - jako zawsze fakt
niezbędny - z NIC, z pustką. Samej prostej i w bezruchu opisać nie
można, jak punktu. Ale jeżeli przemieszczę taki punkt, czy prostą,
to zmiana położenia kwantu o kwant – to wnosi najmniejszy zakres i
zmiany, i przestrzeni. To jest czasoprzestrzeń. Albo absolutna już
czasoprzestrzeń Kosmosu. Zasada jest ta sama, kwant w ruchu, takie
zdarzenie wyznacza najmniejsze "tyknięcie". I tworzy, buduje takim
rytmem "czasoprzestrzeń". Czyli płaszczyznę.
Jeżeli rozpatruję odcinek na/w prostej - więc lokalny wszechświat w
Kosmosie - ten zakres ma punkt początkowy i końcowy, ale również i
środkowy (dla mnie najważniejszy). Dlatego mogę, skutkiem zmiany w
tym zakresie, skutkiem przemieszczania się elementów, wyznaczyć rytm
tej zmiany – czyli skwantować ruch. Po to, żeby go policzyć.
I to samo, ale już w maksymalnym zakresie, mogę przeprowadzić dla
Kosmosu, żadna dziwna procedura – tylko wykorzystanie tego, co mam
w otoczeniu, co udało mi się wypracować na temat świata. Ponieważ
19
ten świat jest pochodną, skutkiem Kosmicznej reguły - bo inaczej by
nie zaistniał - to nie tylko mam prawo opierać się na analogiach z
tego obszaru, ale muszę je wykorzystywać, żeby każdy poziom takiej
analizy się ze sobą zgadzał. To proste.
Punkt piąty.
Mam najmniejsze "tyknięcie" w Kosmicznej Ewolucji – jeden i zero,
COŚ i NIC w niezbędnym, integralnym logicznie połączeniu. I mam w
bezkresie poprowadzoną prostą, która się kolejnymi punktami w tym
Kosmosie przemieszcza. Każdy kwant energii przemieszcza się tak na
własną rękę, ale w tym logicznym uporządkowaniu nieskończony zbiór
elementów prostej również się przemieszcza o kwant.
I co? I jest tenże ruch nieskończonym z zasady. W nieskończoności
nie ma zahamowania, nie ma momentu zatrzymania – jest co najwyżej
chwilowe zapętlenie w jakiś byt, w "odcinek" bytujący na/w prostej.
A to oznacza, że jeżeli prosta nieskończona będzie, przykładowo na
rysunku, wyznaczona z góry do dołu - to przesunięcie jej o kwant w
bok, czyli prostopadle, że to rozpocznie, tyknięcie po tyknięciu,
w Kosmicznym bezkresie budować płaszczyznę. Proste. Sumowanie się
w nieskończoności stanów chwilowych buduje, wyznacza płaszczyznę. I
nic innego.
A czym jest taka płaszczyzna? Oczywiście wiecznością.
Nieskończoność jest stanem chwilowym, ale to zarazem bezkres, więc
nieskończoność aktualna – jedna oraz jedyna, innej przecież nie ma.
Ale ruch w takim nieskończonym zakresie, złożenie wszelkich stanów
chwilowych Kosmosu, to buduje nieskończoność potencjalną - czyli w
tym tu odniesieniu wieczność.
Nieskończoność to "przestrzeń" - wieczność to "czas".
Punkt szósty.
Czy Kosmos to płaszczyzna? W ujęciu logicznym – tak. Ale w ujęciu
Fizycznym – nie.
Skoro Kosmos to nieskończoność, to również symbolizującą taką zmianę
nieskończoną płaszczyznę można "zamknąć" w sferę – skoro Fizycznie
w tak pojmanym zakresie rozkład elementów jest wszechkierunkowy oraz
bez wyróżnionego faktu - to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby taką
płaszczyznę "styknąć" brzegami i zbudować nieskończoną sferę. Dla
wygody opisu i zrozumienia. Ale i dlatego, że tak można.
Co to daje? Obraz zmiany, którą można opisać jako kołową. Coś się
będzie działo jako fakt pierwszy w moim ujęciu, coś będzie punktem
środkowym, coś końcowym. Wieczny obrót w nieskończoności tym samym
nabiera dla mnie cech - staje się rozpoznawalny oraz definiowalny.
A nawet policzalny.
Fizyka Kosmosu nic o takim działaniu nie wie i niczego takiego nie
stosuje, ale dla mnie taki zabieg jest koniecznym – inaczej tego nie
zrozumiem. Inaczej tej nieskończono-wiecznej jedności-jedyności nie
przeniknę. Podział jest mój i dla mnie, prowadzony w abstrakcjach
wywiedzionych stąd i teraz – jednak może (i musi) posłużyć do opisu
zawsze i wszędzie. Dlatego powinien być przeprowadzony.
W tym kołowym ujęciu - dla mnie rzeczywiście w obrazie przypomina
20
to "kołowrót" – nie ma Fizycznie wyróżnionego miejsca, wszystkie
są równie istotne, bowiem składają się na całość. Ale mój podział
na etapy takiego wiecznego "obrotu", to wnosi owe istotne z punktu
widzenia obserwatora momenty i te mniej ważne. Bo przecież i tutaj
wyróżniające się możliwością zaistnienia struktur chwile będą. Jak
jest losowość rozmieszczenia, to skutkiem tego muszą być "okresowe"
w zmianie mniej lub bardziej dogodne chwile-obszary - coś zbiegnie
się łatwo i prosto lub przeciwnie, z trudem.
Ale jest też pewna konstatacja tego ruchu "po kole" - że nawet jak
po jednej stronie proces się kończy, to symetrycznie do niego się
zaczyna tworzyć dopełnienie, że nie ma nigdy stanu braku. Albo że
jest ogromna wyrwa w procesie. To niemożliwe. - Nieskończoność tego
Kosmicznego zakresu jest zapełniona dokładnie nieskończoną ilością
kwantów, ani mniej, ani więcej. A to oznacza, że jest to wielkość
absolutna, najściślej wyznaczona – jedyna taka wartość. Wszelakie
inne są zawsze przybliżeniem, nieostre, rozmyte. Nieskończoność to
stan maksymalny i jednoznaczny – i nie można tego inaczej rozumieć
bez popadnięcia w sprzeczności. Czyli wszelkie nieskończone "dziwy"
skutecznie zagospodarowuje wieczność - natomiast nieskończoność to
jedność i jedyność.
Czyli również w bezkresie Kosmosu jest maksymalne zbiegnięcie się
elementów i maksymalne rozproszenie – i w każdym, w każdym punkcie
tej kołowej zmiany jest to w równowadze. I dlatego, jak jeden etap
się kończy, to po drugiej stronie - która Fizycznie może być wszak
tuż obok - buduje się dopełnienie. I nigdy niczego nie brakuje. To
w końcu nieskończoność-wieczność Ewolucji.
Punkt siódmy.
Kosmos można więc opisywać z poziomu jednostki – i jednostki. Raz
z poziomu kwantu logicznego, najmniejszego z najmniejszych, a raz
z poziomu kwantu logicznego - największego z największych. Czyli w
formule "wszechświata". Na każdym poziomie analizy jest kwant oraz
zbiór kwantów – a co więcej, rytm zmiany w obu zakresach jest taki
sam. Ten sam. I fundamentalnie prosty. - "Na dole" jest niepodzielne
i najmniejsze, "na górze" jest największe z możliwych, ale rytmika
zmiany tych kwantów jest ta sama.
Dlaczego to istotne? Ponieważ jeżeli chcę ustalić - a co najmniej
zgrubnie określić – ile istnieje wszechświatów, to muszę działanie
odnieść raz do stanu chwilowego, a raz do wieczności; zależnie od
tego, na czym się w analizie skoncentruję, od tego zależy wynik. I
raz będzie skromny, liczebnie ograniczony – a raz nieskończony, bo
wówczas wieczność wejdzie w opis. Nieskończoność chwilowa zawiera
w sobie nieskończoną ilość jedynek kantowych, ale wytworzyć może w
sobie skończoną liczbę wszechświatów - ale ponieważ przebiega to w
formule wiecznej zmiany, tym samym kolejne przemieszczenia kwantów
mogą budować kolejne byty w liczbie nieskończonej.
Przy okazji, ponieważ wiąże się to z powyższym. Owszem, ustalenie,
że przez punkt można przeprowadzić nieskończoną liczbę prostych -
to jest oczywistość. Ale z istotnym ograniczeniem, które nie może
21
być przeprowadzone w geometrii: nie jednocześnie. Przez punkt może
w trakcie Ewolucji przejść nieskończenie wiele kwantów, ale one tu
są następczo - nie jednocześnie. Dlatego w jednej nieskończoności w
tym samym miejscu może znajdować się nieskończenie wiele bytów - ale
"po sobie", w przesunięciu. W przesunięciu co najmniej o jednostkę
zmiany. Proste.
Punkt ósmy.
Ile istnieje wszechświatów? Jak to ile? To zależy od tego, co się
obserwatorowi podsunie do liczenia. Jeżeli ograniczy się do fizyki
i tutejszych wniosków, to jeden. Chwilowo zaistniały i już wiadomo,
że skończony w czasie i przestrzeni. - Ale jeżeli byt poznający w
analizowaniu się rozpędzi, jeżeli z wzorów nie wyrzuci różnorakich
nieskończoności, bo są pozornie niepotrzebne, to sobie liczbę tych
zdatnych do zamieszkania światów zwiększy też o nieskończoność. Z
tym istotnym dalej zastrzeżeniem, że to jeszcze zależy.
Bo jeżeli zacznie opisywać Kosmos poprzez stan chwilowy, to się mu
w liczeniu pokaże skromna reprezentacja wszechświatowa, a i z niej
do zamieszkania będzie tylko kilka - może i jeden nawet. W końcu i
na poziomie nieskończonego-wiecznego kołowania jest środek zmiany,
środek Ewolucji. Coś przed środkiem może być znośne do zbudowania
bytu, ale najpewniej – jeżeli w ogóle – pojawi się takie myślące i
działające coś w środku. Przecież dopiero wszechświat dopełniony z
każdego kierunku jest tym najlepszym, najsymetryczniejszym, a więc
zdatnym do zaistnienia skomplikowanych struktur, które momentalnie
się nie rozpadają.
Jeżeli natomiast opis będzie na zasadzie, że w nieskończoności to
można wszystko, a nawet więcej – to efektem musi być zliczanie tej
nieskończoności w kolejnych stanach chwilowych, więc w wieczności.
No i skutek jest łatwy do podania: nieskończoność bytów, bezkresna
liczba światów, zaiste kosmiczne liczby w opisie. I na końcu jest
zdumienie, zaskoczenie – a i emocjonalne pomieszanie, że to się w
tym Kosmosie tak dzieje. Jak się wejdzie w procedurę zliczania ze
zmieszaniem pojęciowym, na wyjściu musi być brak granic. O ile ma
to ograniczone znaczenia w zakresie wszechświata, o tyle Kosmos w
jego zmianie bez takiego rozróżnienia jest niepoznawalny. I efekt
zaskakuje.
Że niepotrzebnie – w tym punkcie to już chyba oczywistość. Prawda?
Nieskończoność-wieczność to ja.
22
Kwantologia stosowana – kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 3.5 – Cząstki elementarne.
Wiecie, ja tam nic przeciwko szkole nie mam, instytucja nawet tam i
jakoś potrzebna. Rodzicielskość musi zarabiać na jednym i drugim, i
kolejnym etacie, to i trzeba gdzieś bachory przechować w godzinach
dziennych - żeby się nie szwendały bez celu. W takiej potrzebie to
szkolny budynek za okolicznościowe więzienie może robić. - Wszystko
oczywiste, nawet i akceptowalne pokoleniowo.
Tylko, widzicie, problem w tym jest, że w tej szkole trafiają się i
tacy, co to gdzieś tam - zapewne w słusznie minionym czasie, w tej
innej społecznej dziejowości - że oni wówczas jakoś tak się rolą i
pedagogiką przejęli, że aktualnie chcą pilnowanych czegoś nauczyć,
z tą taką nauką zapoznawać, do czegoś wdrożyć, itd.
Że to ze szkodą dla delikatnych osobowości, że to może przynieść w
osobniczej przyszłości coś złego, taki belfer z drugą nauczycielką,
a i dyrektorem placówki na dokładkę - oni w swoim zapale nauczania
tego pod uwagę nie biorą, szkód takiego postępowania nie notują, za
nic nie uwzględniają tego w swoim posłannictwie.
Bo to wyjdzie taki nauczony do świata i się po nim pilnie rozejrzy -
i stwierdzi, że świat to zupełnie coś tak innego od podręcznika, że
trudno się w nim poruszać. Lektury może i generalnie ciekawe były,
oprócz tych nieciekawych - może i palce do matematyki były przydatne,
ale obecnie się to mniej sprawdza. Przecież w realności chodzi o tę
smykałkę do interesu, a nie zdolności we wzorach, nie o umiejętności
w przerzucaniu się piśmiennym słownictwem, czy o krytykanctwo jakie
wobec naczelnej władzy państwowej – to nie o to idzie.
Słowem, nie ma co i kryć, że nauczanie szkolne dalekie od lokalnego
zapotrzebowania produkcyjnego i że tylko dziatwie szkodę robi. Mało
życiowe zasoby pod oczy i umysłowość podsuwa, horyzonty otwiera. A
nawet wrażliwość wyrabia. A to błąd.
Wiecie, ja tam szkoły generalnie nie krytykuję - mówiłem, że swoje
zasługi placówka posiada, tylko że nie na każdym kierunku tak się to
dobrze dzieje.
Szczególnie na uważaniu trzeba mieć fizyczny i podobnie rzeczywisty
zakres. Niby niczego tu w młodej osobowości i pomyślunku zepsuć się
nie da, niby kierownictwo szkodliwość takiego, a też analogicznego
nauczania już dawno zauważyło i profilaktycznie się z eksponowania
przedmiotu fizycznego wycofało na rzecz aktualnie niezbędnego, więc
wielce konkretnego duchowego kształtowania przez osoby uduchowione,
ale w tej i owej jeszcze szkolnej placówce, chyba przez zaniedbania
i inne niedopatrzenia – no, że tam się taka fizyka była ostała. A z
fizyką, rozumiecie, jest problem. I to spory.
Bo przyjdzie sobie taki on, albo taka ona, na lekcję z fizykiem – a
może i fizyczką w roli głównej. Przyjdzie takie jeszcze po całości
23
i w szczegółach nieuświadomione, jeszcze zapatrzone w nauczycielskie
słownictwo – przyjdzie, i co?
A tu nadejdzie programowo w historii i na tej fizycznej lekcji, tak
przykładowo, zagadnienie elementarne i cząstkowe. Czyli będzie się
pokazywało obecnym i jeszcze nieuśpionym, że są cząstki - że one w
świecie całym są. A też, że one są elementarne.
Taka się, wiecie, w te młode i logiką żadną nieskażone umysłowości
przesączy informacja, że to wszystko - tak od dołu do góry – składa
się z cząstek. Że co prawda atom starożytny i podobne to przeszłość,
ale że, tak czy owak, to zbudowane z faktów elementarnych.
Powiem ja wam, jest problem. Fundamentalny problem.
Niby, zgoda, spojrzeć tu, spojrzeć tam - wszędzie jakaś składowa w
tym jest. Jedynka albo podobnie.
Tylko że, sami zważcie, jak to w szczegółach poszturchać, to każda
taka jednostka okazuje się nieco inna w budowie. A nawet mocno ona
jest inna.
Bo okazuje się, to przede wszystkim, że to żadna tam i elementarna
cząstka - że to złożenie. I to wielkie.
Tu już niby fizyk w swoim przyrządzie lub zderzaczu wykryje, że to
fakt, że złota cząstka do niczego tam nieredukowalna - a za chwilę
już mu się kłopot we wzorach pokazuje i w poprzedniej jedynce świata
wielość kolejnych jedynek widzi. A jak nawet chwilowo nie widzi, to
postuluje - bo inaczej to mu się zgadzać w tych tam przeliczeniach
nie chce.
Jest problem, przyznacie.
Taki mianowicie problem - czy jest jakaś w tym dzieleniu świata, w
tym dolnym zakresie elementarna jednostka, czy jej nie ma? Można w
nieskończoność drobić rzeczywistość, czy nie?
Fakt, zagadnienie po prawdzie mało istotne, w szkole można się nim
zbytnio nie kłopotać i dziatwie, jeżeli chce słuchać, o takim czymś
opowiadać. I nawet przy okazji mówić, że to cegiełki świata, że się
z tego nasza cielesność składa i wszelka.
Można tak robić, ale po co. Przecież wiadomo, że za chwilę kolejne
zderzenie elementów się objawi dalszym - czyli głębszym poziomem - i
że znów trzeba będzie o elementarnym czymś uczyć. To lepiej od razu
już powiedzieć, że niczego w ten deseń nie ma, że fizycznie i takoż
eksperymentalnie żadnego jednego i ostatniego się nie chwyci.
Że gonić można, a jak - ale się nigdy nie dogoni. Bo takiej jedynki
dla fizyki nie ma.
Czy to oznacza, że zupełnie jedynki wszystkiego nie ma?
Nie, nie, i jeszcze raz nie. Ja niczego takiego nie powiedziałem, a
też i nigdy tak nie powiem. Jedynka jest i być musi. Tylko że poza
fizyką ona tak sobie jest.
Trzeba wiedzieć - i tak tego w szkole uczyć - że fizyka, że badanie
w realu, w zakresie dostępnym, że takie działanie nigdy nie może się
poziomu elementarnego dopracować - to niemożliwe. Ani teraz, ani w
dowolnym czasie. Fizyczny może drobić i drobić, coraz większe siły
do poznawania zaprzęgać, pomyślunek wysilać budową sprzętu, jednak
i tak na zawsze pozostaje się w strefie zbiorów i tylko zbiorów. Na
24
zawsze, powtarzam.
Dlaczego? Ponieważ fizyka, jako taka, to fakt złożony - wszelkie w
jej obrębie dostępne i rejestrowane (w dowolny sposób) fakty, takie
fakty są złożeniem. To wewnętrzny, więc daleki od dna świata poziom
- to suma faktów, nigdy fakt jednostkowy.
Fizyk widzi-bada zawsze stan złożony, zsumowany z jednostek, których
nie pozna w żadnym działaniu - bo one tworzą działanie.
Ale to zarazem nie oznacza, że nie ma takiego ostatniego - takiego
już fundamentalnego. Jak najbardziej jest.
I musi być. Bo nie ma w czynie rozdrabniającym ciągu nieskończonego,
on się kończy. - W tym tylko jednak sęk i trudność, że się kończy w
analizie logicznej, kiedy na pojęciach się to prowadzi. Czyli kiedy
opisuje to Fizyka. Albo w innym nazwaniu filozofia.
Banalny fizyk tego zakresu w żaden sposób się nie dopracuje, i musi
mieć tego świadomość; dobroduszny i zarazem łatwowierny w otoczenie
fizyk, cóż - żadnego pewnego elementu elementarnego nie złapie. Bo
go dla niego nie ma.
Badania oczywiście trzeba prowadzić, nakłady ponosić, drobić aż po
kres możliwości danego czasu i przestrzeni.
Ale po co od razu tak szeroko rozpowiadać, że cząstek elementarnych
się szuka - po co to zaraz w modele i tabelki, podobno ostateczne,
zestawiać - szkolne oraz pozaszkolne społeczeństwo mamić, że już, że
za chwilę się to całe i wszelkie rozpozna, kiedy to nieprawda. Kiedy
to błąd logiczny i myślowy.
To błąd, którego nawet nie chce skorygować ustalenie, że jest taka
graniczna prędkość świata, że nic i nigdzie się szybciej ruszać po
świecie nie rusza.
Jakoś tak z tego oczywistego faktu nikt wiedzy nie wyprowadza, że to
prędkość nie przemieszczania się, ale tempo tworzenia się oznacza.
Że to największa, fizycznie obserwowalna w realności zmiana - że to
szybkość zbiegania się w jednostkę elementów, tych niżej leżących
elementów.
Foton się buduje - osiąga stan całej jednostki i pełni - i dopiero
takie coś może podać, przenieść fakt dalej. Wszak to nie foton przez
wszechświat wędruje, ale nacisk, fala w trakcie zmiany. I w ramach
tej fali, w każdym jej punkcie, foton w kolejny foton się buduje. I
to oznacza przeniesienie sygnału. Nie jednostka pędzi, ale zdolność
budowania się jednostek.
Im większa konstrukcja, tym wolniej taka fala się przemieszcza, tym
większa liczba elementów składowych musi się w nią zbiec. Bo i każda
taka cząstka w ciele się buduje, i całość. A to trwa.
Wszechświat - tak zwany "wszechświat" - to nie pustka przetykana tu
i tam czymś materialnym, atomem czy fotonem. To maksymalnie - i to
maksymalnie zapchana struktura. I tu ciągle jeszcze wewnątrz nie ma
pustki więcej niż na jednostkę. I dlatego jest ruch, i dlatego się
fala może przemieszczać. - I dlatego może się coś w duże i większe,
ale i mierzalne struktury budować.
To oczywiście za chwilę zmieni się, za niewielki moment w dziejach
tej konstrukcji ubytki przewyższą zasoby i możliwości łatania - ale
25
to jeszcze troszeczkę potrwa i pozwoli na obserwacje. Tylko że takie
rozejście się nastąpi, i to nieodległe.
Układ, to już w każdą stronę widać, wybucha - a ten wybuch jeszcze
przyspiesza.
Przestańcie więc wy wszyscy nauczać te biedne dzieci, że są jakieś
cząstki, czy podobne, i że one zaludniają rzeczywistość.
Trzeba im prawdę powiedzieć: że to wszystko, co się jakoś tam daje
obserwować, to wytrącona - na podobieństwo osadu wytrącona w ramach
tak zwanego "wszechświata" materialna, jednak zawsze na moment tak
zaistniała i pokazująca się zmysłowo "cząstka". Że, tak naprawdę i
w głębokim rozumieniu, to chwilowa, dynamiczna - a przede wszystkim
cały czas zmieniająca się konstrukcja energetyczna. Pobiera elementy
z otoczenia i się buduje - ale i traci. Jeżeli więcej pobiera, to w
gabarytach się zmienia i w świecie cieleśnie się rozpycha - ale jak
więcej traci, to zanika i rozprasza się. Do tej wieczności.
Każde ciało, każdy fizyczny fakt to dwie linie procesu, a wypadkowa
tworzy to, co widać.
Jesteśmy bytami na samym dnie, albo i górze, jak kto woli. Żyjemy w
najgłębszym punkcie rzeczywistości, ciśnie na nas cały wszechświat
i jego elementy – i to z każdej strony. Jesteśmy jako te stworki w
głębinie, które nic o tym wielkim nacisku nie wiedzą i wiedzieć nie
mogą, ponieważ to ich całe istnienie warunkuje, widzimy i wyróżniamy
to, co się tu pokazuje, czyli wytrąca osadem i jest "namacalne" dla
nas w jakiś sposób. Ale to dalece nie wszystko.
Dalece ważniejsze jest to, czego w takim (właśnie fizycznym) ujęciu
żadnym sposobem pokazać nie można.
Ważniejszy jest "ocean" oraz jego falowanie, bo to jego przemiany są
tu warunkiem wszelkich zmian. I nas, jako faktów.
Ważniejszy jest "wirtualny" ocean, który otacza wszelkie materialne
i rozbudowane fakty - niż to, co widać w pobieżnym i powierzchownym
oglądzie jako materię czy promieniowanie. To wepchnięte, zepchnięte
na ten nasz poziom elementy - to stanowi nas i nas buduje.
Żyjemy na dnie, na "płaskim dnie" rzeczywistości. I warto, i trzeba
sobie z tego zdawać sprawę.
Problem jednak w tym, że ten wirtualny dla nas ocean jest zakresem
głównym i najważniejszym. I - tak naprawdę - to ten podprogowy stan
jest realnością, a wszystkie "osady" chwilowe i nietrwałe. Procesy
Fizyczne należy opisać i rozumieć odwrotnie: od najbardziej małych
i stałych, po najbardziej skomplikowane i nietrwałe. - Czyli po nas
samych (na dnie).
Na koniec analizy rzeczywistości okazuje się, że ważniejsze jest w
całości tło, tak niepozorne i lekceważone - najczęściej pomijane w
badaniu tło.
Na koniec okazuje się, że wszystko, co wystaje z tego tła, co tak w
oczy oraz przyrządy się rzuca, to tutaj tylko na chwilkę i że zaraz
zniknie. Wyrosło "z grzybni" tła, rozejrzało się po okolicy dalej i
bliżej, czasami nawet o faktach pomyślało - i zanika.
I wtapia się ponownie we wszechświatowe, tudzież w kosmiczne tło. Z
nieskończoności się wyłoniło i wraca do nieskończoności. Ech...
26
I że to było jedyny raz w tejże nieskończonej wieczności...
Dajcie więc spokój już z tymi cząstkami, faktami, bytami – przecież
to wszystko złudzenie. To wszystko zbiór elementów w trakcie zmian
i zawsze chwilowy w tej formule. Przestańcie powtarzać, że można w
badaniu złapać coś ostatecznego, że trzeba się tylko silnie napiąć
i zebrać, a będzie element.
Nie będzie. Nie ma żadnego elementu - żadnej jednostki fizycznie w
badaniu być nie może.
Świat to zmiana - dopasowanie się - ewolucja w trakcie zachodzenia.
Po co mącić dziatwie poglądy jakimiś stałymi i jednostkami, przecie
sami widzą, że niczego stałego nie ma. Się zatrudnią na umowę jaką
lub zlecenie, to ich szybko ze stałości widzenia i doznawania tego
świata wytrąci zwolnienie - się nauczą, że jest jaki tam dogmat, to
przy najbliższym zakręcie dziejowym się tego im w całości odechce.
Chyba że szkoleni będą tak głęboko niemądrze, że się tego dogmatu na
zabój i na zawierzenie uchwycą.
Ale świat ich wówczas z tej błędnej i złej hipotezy szybko i pewnie
wyprowadzi. Znaczy się poza rzeczywistość i w całości wykasuje.
Trzeba dlatego dziatwę nauczyć jednego: że jest zmiana i że świat to
fakt w ciągłej odmianie. Oraz tego, żeby mieli oczy szeroko otwarte
na wszystko. Wszak za zakrętem może czaić się niespodziewane.
Jeżeli taką wiedzę wyniosą ze szkolnego budynku i systemu, to im na
dalszą drogę w zupełności starczy - poradzą sobie.
A cząstki elementarne? Cóż, to już historia.
27
Kwantologia stosowana – kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 3.6 – Osobliwość niejedno ma imię.
Najlepiej być średniakiem.
Takie, widzicie, prawo ewolucyjne jest. Może ono i mało efektowne,
może swoją zawartością nieciekawe na pierwsze oko – ale jest. No i
wszechświatowa zmiana je na każdym kroku preferuje.
Bo, dajmy na to, taki mikry. Wiadomo, coś takiego podskakuje i się
rzuca, ale na boisku toto pokopią po kostkach - albo i wyżej. A jak
się wnerwią, to i konusem nazwą – albo i gorzej. Czasami takiemu z
ambicji ślina cieknie, łokciami się w zbiorowości rozpycha i nawet
do stanowisk z tego przerostu dochodzi. Ale przecież i tak wie, że
na niego inni z góry patrzą, uwagi robią - nawet i celowo czy przez
nieuwagę spluną. Słowem, żadna przyjemność być maluchem.
A duży? Też nie inaczej. Również się głową w autobusie po suficie to
obija, nogi gdzieś daleko w dole się snują i nie wiadomo, w co się
włazi. No i w ogóle końcówki cielesne jakieś takie niezgrabne są u
takiego i jakby samoistne w przemieszczaniu. Słowem, duża ciałem i
gabarytem ewolucja to żadna tam przyjemność.
Ale najgorzej, widzicie, mają byty w sobie rozrosłe - takie w jedną
stronę rozrosłe, w drugą, a nawet i w każdą. Takie, co to grubasem w
podwórkowej mowie się określa. Nagromadzi taki byt w sobie zapasów
kwantowej energii, zajmuje siedzenie w pojeździe albo i dwa, obficie
się poci, sapie na chodach, w ogóle ciężko idzie i źle funkcjonuje w
każdym wymiarze. Słowem, przykrość na to patrzeć.
Prawda, sprawiedliwie trzeba opis uzupełnić, że taka olbrzymia, i w
sobie obficie ciałem obrosła ewolucja, to rzadko z zachcenia tak w
tę energetyczną nadmiarowość popada - że to zrządzenie losowe takim
kieruje i przypadek. Że tak się w okolicy ewolucyjnej porobiło, tak
wirowało kwantami, że olbrzym teraz się kręci albo i nadolbrzym. A
to, też wiadomo, nic dobrego tej nadmiernej konstrukcji nie wróży.
To się szybko dzieje i wybuchowo się dzieje.
Słowem, widzicie, średniactwo w ewolucji jest najlepsze.
Powiecie, że to tylko tak chwilowo, że lokalnie, że dawniej aż tak
nie było, bo i zasobów do skonsumowania nie było. Powiecie, że się
rozpędziłem w stanowieniu reguły.
A nie, zupełnie i nie. Na ten przykład spójrzcie w górę i światową
dal czasową oraz przestrzenną, w te tam gwiazdowe układy spójrzcie
i się przyjrzyjcie. I jak, widzicie? Jak jaka wielka w sobie taka
gwiazdowość, jak napakowana energią, to i od razu wiadomo, że długo
w swoim świeceniu nie pociągnie. A i koniec też ma spektakularny -
można powiedzieć, że wybuchowy. A nawet, że osobliwy. Jak olbrzymi
taki się bączek kręci, to się zaraz rozleci - w siebie się głęboko
zapadnie, a nadmiarowość prochem i pyłem po okolicy się rozejdzie.
Taka, widzicie, czarna dziura w czasoprzestrzeni z takiego bytu, co
to nadwagą się objawia – taki dół ciemnością wypełniony jedynie
się w obserwacji jakoś pokazuje.
28
I dużo tego jest w każdym kierunku.
Ale powyższe to tak ogólnie i na rozgrzewkę, dla wprowadzenia oraz
pokazania związku między gabarytami a szansą na istnienie. I nie o
ten element układanki gwiazdowej tu chodzi.
Pytanie, widzicie, w temacie jest ważniejsze: czy czarny dół, taka
osobliwość w ewolucji – czy to zbiór, czy jednostka?
Powiecie, że to pytanie z gatunku niedorzecznych i odlotowych, że
przecież badanie, że obserwacja, że wzorki – że wszystko w oczywisty
sposób podtyka zbiór i że tylko zbiór. Jaka galaktyka albo nawet i
lokalne zgrupowanie czegoś, tam się osobliwość pokazuje, mimo że jej
tak wprost nie widać.
A ja wam na to powiem, że wasza racja i owszem jest - ale ona taka
w sobie połowiczna; że wasza racja fizycznie pełna - ale mimo tego
dalej logicznie jednostronna i niepełna.
Spójrzcie na to tak - jest "twarz"? Jest. A jest każdorazowo inna?
Jest.
I z tego, widzicie, wynika szersze ustalenie.
Że jest logiczna jednostka (owa "twarzyczka") i że jest konkretnie
i detalicznie fizyczna jednostka (faktyczna buźka osobnicza).
Że jest "czarna dziura" - osobliwość znaczy się – i że jest takiego
czegoś konkretne i fizyczne w formie zbioru rozłożenie w świecie.
Że jest logiczna jednostka, która realizuje się fizycznie zbiorem.
Filozoficznie "twarz" – fizycznie twarz.
I zawsze tak. Rozumiecie?
A co więcej, że osobliwość to nie tylko zapaść, to nie tylko czerń i
horyzont zdarzeń – ale i druga postać brzegu: maksymalne oddalenie
elementów od siebie.
Jest osobliwość maksymalnego zbiegnięcia, tutaj w formule "czarnej
dziury", ale jest również osobliwość rozbiegnięcia, a więc "chmura
kwantów".
Z jednej strony logicznie ustalam w zmianie kierunek do zapaści – z
drugiej kierunek do rozproszenia. A zakres pomiędzy, to to wszystko,
co można tak czy owak zaobserwować.
Nie jedna, już opisana forma osobliwości, ale dwie - nie jeden brzeg
ewolucji, lecz dwa. I oba wzajemnie ściśle powiązane – wzajemnie się
warunkujące – wzajemnie i zawsze łącznie oddające to, co określa się
rzeczywistością.
Osobliwość to nie jeden brzeg ewolucyjnej zmiany, ale dwa - "góra"
i "dół" - maksymalne rozproszenie oraz maksymalne zbiegnięcie.
Rozumiecie?
W takiej analitycznej procedurze trzeba wyjść od stanu zero - czyli
pierwszej w nieskończoności Kosmosu zarysowanej sfery, wytworzonej
warstwy kwantowej. Zaistniała jako skutek nacisku zewnętrznego. Ale
29
i zmienia się kwantowo, według reguły.
Czyli - pierwszym stanem jest maksymalne oddalenie jednostek, które
tworzą zbiór w postaci wszechświata. A raczej, na taki moment, jest
to dopiero "zadatek", który może przekształcić się w wszechświat z
jego rytmem zmian. Proces w sensie logicznym rozpoczyna się stanem
maksymalnego, ale już wspólnego istnienia elementów składowych.
W maksymalnie logicznym sensie, gdzie wchodzi w grę nieskończoność,
w takim ujęciu przedłużenie torów oddalających się od wszechświata
kwantów można poprowadzić również w nieskończoność - i to byłoby w
analizie kosmicznej obecne. Jednak w tym przypadku, dla konkretnej
ewolucji, tu stanem maksymalnym jest jednokwantowa powłoka sfery, w
której następnie zaistnieje świat. Ten i tylko ten.
I proces dociskania, "pompowania" kwantami tej sfery trwa – długo
trwa. Kwanty tworzące to jednostki niepodzielne już do niczego, a
więc zapełnienie zakreślonej tak przestrzeni musi trwać. Tylko że w
takim przebiegu miliard w tę czy drugą stronę nie ma znaczenia – w
takim przebiegu do zaistnienia obserwatora, który to skonstatuje (a
i same miliardy wprowadzi w liczenie) - do tego momentu daleko albo
i jeszcze dalej...
Czy dla niezaistniałego bytu ma to jakieś znaczenie, czy wielki aż
po bezkres dystans czasu i przestrzeni ma dla takiego wartość inną
niż liczbowa?
Absolutnie nie - i żadne nie. Prawda?
Pompuje się, pompuje – pompuje – pompuje ten wszechświatowy balon,
zagęszcza w sobie - ciśnienie wewnętrzne pod naciskiem zewnętrznym
narasta – i w pewnym tam momencie to "iskrzy". Znaczy się zapala w
sobie, światłem czy innym podobnym fotonem rzuca się w przyrząd i
w obserwację. - Taka chwila, widzicie, w tym pompowaniu świata sobie
nastaje, że kwant do kwantu się zbliża, ciepło zaczyna drgać, jak w
każdym pompowaniu być to powinno, rozgrzewa się ciało, znaczy się w
tym nabieraniu-pozyskiwaniu masy ono się rozgrzewa, drga w sobie –
i się budzi do istnienia.
Pustka się kwantem w kwant zapełniła i zagęściła - no i fizycznego
coś może powstać.
Powstanie jedno, drugie, nawet i trzecie – czyli piramida elementów
się tworzy, a wszędzie na "zakrętach" zmiany osobliwość zaczyna po
oczach dawać sygnały.
Po prawdzie brzegowa osobliwość żadnych tam w odbiorze sygnałów nie
rzuca, chowa się poza obserwacją, ale czy to ważne – czy nie można
sobie na licencję poetyczną pozwolić przy takim czymś? No, można.
Tego żadnym tam sposobem nie widać, to tylko pośrednio daje o sobie
znać, ale osobliwość jest – musi być w tym przebiegu. W każdym ona
musi być.
Bo co jest końcem takiego zapadania się warstw kwantowych? Brzeg i
jego maksymalne zbiegnięcie.
Kiedy ściskać elementy do siebie, to w tym działaniu jest oczywisty
kres: można docisnąć kwanty na tyle, że już dalej się nie da. - To
fizycznie ekstremalnie kłopotliwy do opisu proces, zbliżanie się do
granicy zawsze jest trudne (a w tym przypadku szczególnie), jednak
logicznie i filozoficznie nie ma w tym niczego nadzwyczajnego – ot,
30
kwanty zbliżyły się tak do siebie, że już nie ma wolnego miejsca i
wszystko uprzednio odrębne, teraz jest już jednym ciałem, jednostką.
I kwantem tym samym.
Podkreślam - w opisie, który może prowadzić fizyk, w takim obrazie
nie ma miejsca na etap brzegowy, na punkt.
Kiedy fizyk opisuje przebieg zagęszczania się, więc dąży do granicy
i osobliwości, to dla niego zbliżanie się do takiego momentu zawsze
jest procesem o charakterze nie-skończonym – taki proces musi, musi
się toczyć w nieskończoność. W jego wewnętrznym, zbieżnym ze zmianą
opisem-doznaniem, tu nie ma brzegu, to jest poza.
Kiedy jest zmiana i opis - jest fizyk. Kiedy zmiana ustaje - nie ma
opisu i fizyka.
I jest zakres "poza". Wewnętrzny we wszechświecie, widać skutki tej
struktury, ale nie ma jej w obserwacji. Istnienie osobliwości jest
domeną filozofii. I tylko filozofii. Czyli zewnętrznego spojrzenia
na zmianę i jej rytmikę.
Słowem, końcem jest jednostka, kwant w formule "czarna dziura". A w
innym nazwaniu, ewolucyjnie szerszym – osobliwość.
I jest to osobliwość maksymalnego połączenia.
Na początku linii zmian jest osobliwość maksymalnego rozproszenia,
na końcu natomiast tworzy się osobliwość maksymalnego zbiegnięcia,
połączenie wszystkich wcześniejszych elementów w jednostkę.
Nie ma znaczenia, jak wielka to będzie jednostka. To może posiadać
gabaryty planety, gwiazdy czy wszechświata - ale będzie jednostką.
Skoro w tym "obiekcie" nie ma elementów składowych, skoro wszystko
tak zbiło się ze sobą, że nie ma pustki - to takie ciało jest tylko
i wyłącznie kwantem, jedynką w rozumieniu logicznym.
Na początku jest "chmura" jedynek (i kwantów) w zbiorze - na końcu
zapaści jest jedynka kwantowa i potencjalny, w tej chwili brzegowej
"zastygły" zbiór. Jednak za chwilę to się zmieni. Natomiast w takim
szczególnym i osobliwym punkcie jest tylko kwant - jest jednostka.
"Czarna dziura" to punkt-jednostka.
Ale, widzicie, to nie koniec, absolutnie nie koniec.
Bo co się dzieje, kiedy proces zmian osiąga maksymalne zbiegnięcie?
Ustaje, degraduje się, kończy?
Nic z tych rzeczy.
Przecież z chwilą maksymalnego połączenia się w jednostkę, w takie
"na mgnienie" zastygłe w zmianie ciało - teraz już nic na nie ciśnie
- bo co ma cisnąć?
W tym układzie nie ma siły, która mogłaby jeszcze coś więcej wcisnąć
w byt. W byt, który jest przecież maksymalnie, do ostatniego kwantu
dociśnięty.
W takim kwancie-jednostce proces uzyskuje swoje maksymalne w ewolucji
wszechświata złożenie. Jest jednostką.
I co może dziać się dalej?
Skoro nic nie ciśnie, to proces ani się zatrzyma w tym stadium, ani
będzie dziwaczny, ani nie pobiegnie w gdzieś czy kiedyś tam.
Jest osobliwość zawarta we wszechświecie? No jest. Może proces się
31
zatrzymać? Nie może. Jeżeli brak czynnika nacisku czy hamowania,
proces nie może się zatrzymać. A czy może przekształcać się inaczej
niż kwantowo? Nie może.
Czyli co może? - Może się warstwa po warstwie elementów złuszczać,
tracić zbiegnięte wcześniej w punkt kwanty na rzecz środowiska.
Oczywiście zawsze jednostkami, niepodzielnymi do niczego mniejszego
kwantami - ale musi tracić zasoby.
I nie tak jakoś delikatnie, więc przez parowanie - to jest wybuch. I
to w formule maksymalnie szybkiego oddalania się jednostek od stanu
osobliwego.
Że to w środowisku jest tonowane, że to nie jest absolutnie swobodny
albo niestabilny kierunkowo wybuch?
To oczywista oczywistość, przecież te kwanty mają do pokonania całą
strukturę wszechświata - po wiele razy wejdą w fizyczne konstrukcje
i ciała; zanim na dobre (na zawsze) opuszczą ten świat i popędzą do
nieskończoności, wielokrotnie się sprawdzą w dopełnianiu lokalnych
istnień.
Dlatego to nie jest "wybuch", a "proces wybuchania" – to wybuch pod
kontrolą samego wybuchu.
Do jakiego momentu może biec rozpraszanie elementów?
Do maksimum.
A więc tak daleko i długo - jak może. Czyli w większości do stanu
maksymalnego rozproszenia w tym wszechświecie. Do postaci kwantowej
chmury jednostek – do tła-brzegu.
Przecież warstwy oddalające się od osobliwości w niewielkim stopniu
od razu dotrą do brzegu i się oddalą w bezkres, większość od takiej
granicznej strefy się odbije, większość nie zostanie przepuszczona
przez ten graniczny ścisk i wróci, ponownie wejdzie w przebieg "do
środka", do maksymalnego zagęszczenia.
I przebędzie tę drogę wielokrotnie, zanim faktycznie ucieknie.
I dobrze, bo w ten sposób – nieco ubocznie – po drodze (to i owo) w
tym wielokrotnym zapętleniu może powstać.
Na przykład obserwator.
Czyli w historii "wszechświata" są aż trzy stany osobliwe.
W takiej zmianie, która oznacza ten świat i jego logiczną (podległą
regule, policzalną i przewidywalną) procedurę – w tym przebiegu można
wyróżnić etap pierwszy, maksymalne rozproszenie elementów – w drugim
i środkowym, maksymalne zbiegnięcie – w trzecim ponownie maksymalne
rozproszenie.
To jest pełny cykl zmian w ujęciu generalnym.
I osobliwość w formule "czarna dziura", czy zbiór takich faktów, to
tylko jeden z etapów zmiany.
Ważny, bardzo ważny - ale pozostałe są równie istotne. I wspólnie,
w jedności tworzą, warunkują to wszystko wokół
Dlatego - żeby całość wokół była zrozumiała, żeby nie potykać się o
32
sprzeczności i dylematy, w opis ewolucji (wszech)świata musi wejść,
na zasadzie koniecznej i łącznej, jeden oraz drugi punkt brzegowy
– muszą się w zobrazowaniu znaleźć dwie formy osobliwości.
"Czarne doły" to dobrze widoczny w powierzchownym (czyli fizycznym)
opisie skraj zmiany, jednak sam z siebie nie do wyjaśnienia; jeżeli
nie zostanie obudowany i dopełniony zakresem drugim, chmurą kwantów
– pozostanie logicznym dziwem.
"Czarne dziury" to wielce istotne (i pożyteczne) "zjawisko", wszak
zasilają podporogowo rzeczywistość. Ale zasilają jednostkami, czyli
elementami drugiego stanu osobliwego – kwantami logicznymi. Zasilają
poniżej rejestracji – więc są pomijane, niemierzalne. Ale na równi
tworzą to, co fizyk bada.
Dlatego obie formy osobliwości są istotne, odpowiadają za kształt i
stan postrzeganego.
Dla fizyka rozpad osobliwości ("czarnej dziury") do stanu-postaci w
formule osobliwości chmury (jednostek) – na skutek zachodzenia niżej
progu jego postrzegania – to prezentuje się jako niezwykłość, jako
"ciśnienie ujemne".
Przecież rejestruje skutek takiego przechodzenia od osobliwości do
osobliwości, wszystko od wszystkiego się oddala – a jednak wewnątrz
panuje stabilne ciśnienie. Dziw. - Że odpowiada za to tak pojmowana
i opisywana "zmiana osobliwa"? To fakt spoza fizyki – filozoficzny.
Dla fizyka wewnątrz zjawisko to ma postać "wybijania" energii "spod
podłogi" – tworzenia elementów z niczego, itp.
Czyli dziw dziwem poganiany – i w ogóle niedocieczone to jest.
Tylko że ten wypływający spod progu strumień elementów, który toczy
się zawsze do przodu (i przed siebie), to nic nadzwyczajnego – tak
przebiega zmiana od jednego stanu osobliwego do drugiego.
Raz proces dociera do jednego brzegu i się od niego odbija, a drugi
raz znajduje się na krawędzi i się zapada do jedności – i ponownie
zawraca. Raz się skupia (w czarny dół), a raz rozprasza do (chmury)
– i tak po wielekroć.
Wszystko pomiędzy tymi brzegami to fizyka. Zmiana zawsze toczy się
do przodu, choć zawsze w zapętleniu. A lokalnie w tym obserwator.
Ważne w tym opisie, zauważcie, jest filozoficzne spojrzenie – nie w
tym konkretnym, czyli w przebiegu dla tutejszego wszechświata, ale
faktycznie już dla całości zrozumienia.
Że, po pierwsze, są trzy etapy dla każdej ewolucji. - I że są dwa w
zmianie brzegi i punkty osobliwe, to po drugie.
Osobliwość to nie jedna forma, osobliwość niejedno ma imię. I każdej
bez wyjątku ewolucji to dotyczy. Każdej bez wyjątku.
Zauważcie, że nie ma znaczenia, co wezmę do analizy, jaki będę na
stoliku w laboratorium (czy na kartce papieru), obrabiał logicznie
w jego etapach pośrednich proces - w każdym wyróżnię początek, stan
maksymalnie rozproszony, później środek i maksymalne zrównoważenie
składników, czyli "po równo" stanu połączenia i rozproszenia – no
i na drugim brzegu koniec zmiany, ponownie osobliwość rozproszenia
33
składników. Aż do nieskończoności.
Maksymalne oddalenie, maksymalne połączenie, maksymalne oddalenie
– tak wygląda schemat zmiany w maksymalnym ujęciu. To są punkty w
zmianie, jej punkty brzegowe i osobliwe.
A co więcej, to też musicie uwzględnić w analizie, zawsze – zawsze
dopełnieniem jednej formy osobliwości jest w środowisku stan drugi
i symetrycznie w zmianie rozłożony.
Jeżeli wyróżniam - na przykład - w ewolucji osobliwość zbiegnięcia,
"czarną dziurę", mam w otoczeniu dopełnienie w postaci rozproszenia,
tło-brzeg jest zapełnione jednostkami kwantowymi. Jeżeli w procesie
wyróżniam maksymalne rozproszenie, to dopełnia to zbiór w ogromnej i
również rozproszonej postaci czarnych dołów. A dlatego rozproszonej,
że przecież funkcjonalnie to zbiór. Logicznie "czarne dziury" są w
analizie jednostką (spełniają te same funkcje) - ale realnie takich
obiektów jest wiele (i mnogość), dlatego są fizycznie wielością, są
zbiorem.
Dlatego każde wyróżnienie w zmianie jest jej zafałszowaniem, tylko
łączny obraz jest ujęciem poprawnym - i jedynie możliwym.
Ale na koniec jeszcze jedno warto sobie w kontekście osobliwości i
zakresu brzegowego w ewolucji przywołać. Tak dla rozrywki, ale też
żeby sobie skojarzyć to i owo.
Ot, takie tam komórki elementarne, po jednej stronie "jajeczko", a
po drugiej "plemniki". Niby tutejsze i niezwykłe w swojej ewolucji
zdarzenia – tak "podnoszone" i wyróżniane.
A to przecież realizacja tej generalnej ewolucyjnej procedury – to w
jednym przypadku maksymalne zbiegnięcie do postaci jednej kwantowej
struktury, a w drugim maksymalne rozproszenie w formie kwantowych
jednostek; tu jedynka, tu zbiór jedynek; tu jedynka w otoczeniu i w
dopełnieniu chmurą jedynek – tu chmura jako zbiór, ale zarazem też
jednostka liczenia; a tu jedynka i kwant, ale zarazem w zbiorze do
tego jajeczka podobnych jajeczek - już w innych ewolucjach i bytach
fizycznych.
A proces ewolucyjny to przechodzenie ze strony na stronę, raz się w
osobliwość jednego typu przeleje, raz w drugą – a pomiędzy, tak "po
drodze", coś się zadzieje.
Osobliwość niejedno ma imię. Na przykład moje. Albo Twoje.
34
Kwantologia stosowana – kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 3.7 – Płaszczyzna wielowymiarowa.
Obywatelu matematyku, spokojnie, proszę odłożyć ten przedmiot, to
ciężkie jest, może się uszkodzić. Tak, dobrze, proszę usiąść. Tak,
oddychać głęboko, głęboko. Tak, rozluźnić się, spojrzeć za okno i na
zieleń, to podobno pomaga na stres... Tak, pomaga...
I teraz, obywatelu, proszę się zastanowić. Wiem, sprawa prezentuje
się dziwacznie, wiem, wygląda to odlotowo, czy jakoś tak, ale proszę
się nie denerwować, wyjaśnienie padnie. Za stronę albo cztery, ale
padnie. - Płaszczyzna wielowymiarowa to nie przejaw zwichrowania i
czegoś spoza naukowego oglądu, ale konieczność. Obywatel sam to za
jakiś czas potwierdzi. - Tak, obywatelu, obywatel to potwierdzi. I
sam to potwierdzi, zupełnie nie przymuszony.
Że to koncept, że to wspomożenie abstrakcyjne w poznawaniu świata,
trzeba to przyznać, tak to idzie. Ale, obywatelu, obywatel przyzna
i potwierdzi, że wszystko, cała zawartość obywatelskiej głowy oraz
każdej głowy, to abstrakcje. - To jakoś tam zsumowane w pojęciowe
konstrukcje zaobserwowane w świecie regularności. Tak samo dzieje
się w tym przypadku.
Nazwa jak nazwa, obywatelu, ale coś za tym się kryje.
Tak, obywatelu, coś się za tym kryje. Wiem, obywatelu, jestem tego
świadom - to moja odpowiedzialność. Przykład podam, zrozumienie to
wspomoże. Naocznie obywatel zapozna się i rozumem ogarnie, później
wnioski wyciągnie.
I tak - obywatel siądzie wygodnie - obywatel oczy wyobraźni popuści
i się rozejrzy. Taka sceneria badawcza się rozciąga: sala kinowa i
ciemność wszędzie. - Sala robi tu za przykład naszego zawierania się
w świecie, nasze pomieszkiwanie w rzeczywistości symbolizuje, czyli
atmosferę do rozumowania ogólnie zapodaje.
I scena w owej sali jest, i ogromny ekran jest, taka biała i płaska
powierzchnia do rzutowania "obrazów" od sufitu do podłogi. A przed
nią, plecami do widowni, byt obserwujący stoi, dalej "obserwatorem"
się nazywający. Samiusieńki wobec owej płachty ekranowej. Jednostka
życiowa albo i zbiorowa, to zależy jak toto opisywać - ale zarazem
osobnik w relacji (w połączeniu) z otoczeniem.
Początkowo - co trzeba wężykiem podkreślić - takie coś zagubione w
świecie jest. Pojawia się na tym padole łez (najlepszym ze złych) -
i tak po całości jest nieporadnie zagubione. Plamy, szumy, czy inne
drgnienia odbiera i w pamięci notuje - obraz skacze, przewraca się i
niczego stałego dojrzeć nie można.
Lata mijają w tej ciemnicy, jaskini nie jaskini, obserwujący wprawy
nabiera, taka "akomodacja" do mroku zachodzi i osobnik szczegóły już
obrazowe dostrzega - nawet je w zapale twórczym symbolicznie nazywa i
inaczej definiuje. I w ten to czas zwiększa się zdolność osobnika do
wychwycenia elementów otoczenia. Obserwujący i doznający świat byt
35
Kwantologia stosowana 3
Kwantologia stosowana 3
Kwantologia stosowana 3
Kwantologia stosowana 3
Kwantologia stosowana 3
Kwantologia stosowana 3
Kwantologia stosowana 3
Kwantologia stosowana 3
Kwantologia stosowana 3
Kwantologia stosowana 3
Kwantologia stosowana 3
Kwantologia stosowana 3
Kwantologia stosowana 3
Kwantologia stosowana 3
Kwantologia stosowana 3
Kwantologia stosowana 3
Kwantologia stosowana 3

More Related Content

What's hot

Kwantologia 2.3 kosmos czy wszechświat.
Kwantologia 2.3   kosmos czy wszechświat.Kwantologia 2.3   kosmos czy wszechświat.
Kwantologia 2.3 kosmos czy wszechświat.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 7.3 kredowe koło pojęć.
Kwantologia 7.3   kredowe koło pojęć.Kwantologia 7.3   kredowe koło pojęć.
Kwantologia 7.3 kredowe koło pojęć.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 9.6 – życie.
Kwantologia 9.6 – życie.Kwantologia 9.6 – życie.
Kwantologia 9.6 – życie.Łozowski Janusz
 
Kwantologia stosowana 2
Kwantologia stosowana 2Kwantologia stosowana 2
Kwantologia stosowana 2SUPLEMENT
 
Kwantologia stosowana 2
Kwantologia stosowana 2Kwantologia stosowana 2
Kwantologia stosowana 2kwantologia2
 

What's hot (6)

Kwantologia 2.3 kosmos czy wszechświat.
Kwantologia 2.3   kosmos czy wszechświat.Kwantologia 2.3   kosmos czy wszechświat.
Kwantologia 2.3 kosmos czy wszechświat.
 
Kwantologia 7.3 kredowe koło pojęć.
Kwantologia 7.3   kredowe koło pojęć.Kwantologia 7.3   kredowe koło pojęć.
Kwantologia 7.3 kredowe koło pojęć.
 
Kwantologia 9.6 – życie.
Kwantologia 9.6 – życie.Kwantologia 9.6 – życie.
Kwantologia 9.6 – życie.
 
Kwantologia stosowana 2
Kwantologia stosowana 2Kwantologia stosowana 2
Kwantologia stosowana 2
 
Kwantologia stosowana 2
Kwantologia stosowana 2Kwantologia stosowana 2
Kwantologia stosowana 2
 
Kwantologia stosowana 2
Kwantologia stosowana 2Kwantologia stosowana 2
Kwantologia stosowana 2
 

Viewers also liked

Viewers also liked (13)

Język świata.
Język świata.Język świata.
Język świata.
 
Eter, itp.
Eter, itp.Eter, itp.
Eter, itp.
 
Przypadek.
Przypadek.Przypadek.
Przypadek.
 
Płaszczyzna wielowymiarowa.
Płaszczyzna wielowymiarowa.Płaszczyzna wielowymiarowa.
Płaszczyzna wielowymiarowa.
 
NIC, fundament.
NIC, fundament.NIC, fundament.
NIC, fundament.
 
Ufoludki.
Ufoludki.Ufoludki.
Ufoludki.
 
x-y-z.
x-y-z.x-y-z.
x-y-z.
 
Złudny wszechświat.
Złudny wszechświat.Złudny wszechświat.
Złudny wszechświat.
 
Promieniowanie reliktowe.
Promieniowanie reliktowe.Promieniowanie reliktowe.
Promieniowanie reliktowe.
 
życie.
życie.życie.
życie.
 
"grawitacja" (mamy cię).
"grawitacja" (mamy cię)."grawitacja" (mamy cię).
"grawitacja" (mamy cię).
 
Filozofia ewolucji (kwantów) 2
Filozofia ewolucji (kwantów) 2Filozofia ewolucji (kwantów) 2
Filozofia ewolucji (kwantów) 2
 
Droga.
Droga.Droga.
Droga.
 

Similar to Kwantologia stosowana 3

Jak rozległy jest kosmos.
Jak rozległy jest kosmos.Jak rozległy jest kosmos.
Jak rozległy jest kosmos.kwantologia2
 
Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.
Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.
Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.Łozowski Janusz
 
Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6kwantologia2
 
Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6SUPLEMENT
 
Kwantologia 10.6 – wszechświat.
Kwantologia 10.6 – wszechświat.Kwantologia 10.6 – wszechświat.
Kwantologia 10.6 – wszechświat.Łozowski Janusz
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5kwantologia2
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5SUPLEMENT
 
Kwantologia 2.6 rzeczywistość, czyli co.
Kwantologia 2.6   rzeczywistość, czyli co.Kwantologia 2.6   rzeczywistość, czyli co.
Kwantologia 2.6 rzeczywistość, czyli co.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 6.1 złudny wszechświat.
Kwantologia 6.1   złudny wszechświat.Kwantologia 6.1   złudny wszechświat.
Kwantologia 6.1 złudny wszechświat.Łozowski Janusz
 
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9SUPLEMENT
 
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9kwantologia2
 
Kwantologia 10.4 – zbrylenia.
Kwantologia 10.4 – zbrylenia.Kwantologia 10.4 – zbrylenia.
Kwantologia 10.4 – zbrylenia.Łozowski Janusz
 

Similar to Kwantologia stosowana 3 (20)

Gdzie oni są.
Gdzie oni są.Gdzie oni są.
Gdzie oni są.
 
Jak rozległy jest kosmos.
Jak rozległy jest kosmos.Jak rozległy jest kosmos.
Jak rozległy jest kosmos.
 
Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.
Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.
Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.
 
Kosmos.
Kosmos.Kosmos.
Kosmos.
 
Kwantologia 3.3 kosmos.
Kwantologia 3.3   kosmos.Kwantologia 3.3   kosmos.
Kwantologia 3.3 kosmos.
 
Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6
 
Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6
 
Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6
 
Kwantologia 10.6 – wszechświat.
Kwantologia 10.6 – wszechświat.Kwantologia 10.6 – wszechświat.
Kwantologia 10.6 – wszechświat.
 
wszechświat.
wszechświat.wszechświat.
wszechświat.
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5
 
Kwantologia 2.6 rzeczywistość, czyli co.
Kwantologia 2.6   rzeczywistość, czyli co.Kwantologia 2.6   rzeczywistość, czyli co.
Kwantologia 2.6 rzeczywistość, czyli co.
 
Kwantologia 6.1 złudny wszechświat.
Kwantologia 6.1   złudny wszechświat.Kwantologia 6.1   złudny wszechświat.
Kwantologia 6.1 złudny wszechświat.
 
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
 
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
 
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
 
Kwantologia 10.4 – zbrylenia.
Kwantologia 10.4 – zbrylenia.Kwantologia 10.4 – zbrylenia.
Kwantologia 10.4 – zbrylenia.
 
Zbrylenia.
Zbrylenia.Zbrylenia.
Zbrylenia.
 

Kwantologia stosowana 3

  • 1. JANUSZ ŁOZOWSKI KWANTOLOGIA STOSOWANA 3 opowiastki filozoficzno-fizyczne dla dzieci dużych i małych copyright © 2015 by Janusz Łozowski wszelkie prawa zastrzeżone ISBN 978-83-932050-5-9 ja.lozowski@gmail.com 1
  • 2. Kwantologia stosowana – kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 3.1 – Gdzie oni są? Ciężkie czasy, nie ma co. Świat schodzi na psy i w ogóle. Tu się w czasoprzestrzeni coś zadzieje, tam wybuchnie, a bywa, że zatnie po swojemu i ani się ruszy. Ciężkie czasy. W życiorysie kapitalisty również same niedogodności, a to bankowe konta nie chcą się po myśli zapełniać, a to śmierdzące robole tak jakoś krzywo patrzą i związkowo o podwyżkach co rusz wspomną, więc trudno się poruszać bez obstawy i odpowiedniego wyposażenia. Świat zwyczajnie nie rozumie, że taki kierujący swoje kłopoty ma, że się z żoną w sprawie rozwodu nie dogadał, że nowa wybranka kaprysem po sklepach chodzi i kupuje, co jej na oko padnie. Nie, ludzkość taka nieudaczna, że w niedoli współczuć nie potrafi, kłody w ciężkiej i na niwie pracy klasie posiadającej rzuca. Aż przykro to notować i nawet się wyskarżyć nie można. Ciężkie czasy dla zasobnych w pieniężny garb się porobiły, trzeba to szczerze stwierdzić. I nawet długo potwierdzenia tego szukać w przestrzeni nie trzeba, wystarczy odwiedzić prezesa W. Nie ma co ukrywać, prezes wszystkiego doszedł był sam i pracą. To znaczy sam zaganiał do pracy. Wiadomo, zatrudni się trutnia, co to z działaniem na rzecz dobra innego człowieka nie miał do czynienia i nawet nie posmakował wysiłku twórczego, to skutki tego będą dla dóbr prezesa opłakane, prezes o tym wiedział i wie. Dlatego nic na pastwę samodzielności innych nie zostawia, sam dopilnuje, sam tak pryncypialnie potrafi przysolić, że robol się nie zastanawia. Ale jak się nawet zastanawia, to szybko mu się odechciewa, bo prezes w try miga takiego darmozjada za pysk, po pysku – i niech sobie tam w dalekiej okolicy dalej pyszczy. Prezes wie, co robi. Tylko, tak się jakoś ostatnio porobiło na terytorium podległym do władania prezesa, że coś roboli trudno mu nagonić, a i te, co się u niego jakimś tam cudem ostały, nawet te przebąkują o zmianie i o wyprowadzce w inne okolice. Tak to się dzieje nie wiedzieć czemu, co prezesa niebywale dziwi. Tak czule przecież ludzkość szanuje, w potrzebie wspomoże śmieciówką roboczą, nadgodziny daje liczne, a w odpłacie taka niewdzięczność. - Nie ma co, ciężkie czasy nastały w życiu właściciela. Dobrobyt ludzkość męczy, w złe zachowanie mocno kieruje i ku zgubie ogólnej. Słowem, nie jest dobrze. Ale nic to, prezes się w sobie stanowczo zawziął, dalej działania ku pożytkowi chce prowadzić, swoją szlachetność chce pokazywać. I daleko, i szeroko postanowił publiczność o tym powiadomić. Prezes W., trzeba to przyznać, bardzo szeroko akcję werbunkową do roboli nakierował, można powiedzieć, że aż zasięg kosmiczny się w tym załapał. Z rozmachem to poszło. Bo, trzeba wiedzieć, jak już się za coś złapie, to całościowo się z tym zmaga, aż do podstaw, aż do wzmianki w telewizji i miejsca w 2
  • 3. zestawieniu innych prezesów. W werbowanie roboli agencję konkretną zaangażował, znaczy się kosmiczną. Nie, nie dlatego, że innej nie było pod ręką. Jeżeli tak pomyśleliście, to w błędzie jesteście, z dalekosiężności prezesa to wynikało, z jego przenikliwości. Bo jak w okolicznej okolicy robola trudno złapać na minimalny cenowo plan kontraktowy, to trzeba poskrobać w dalszej rejonizacji. A jak i ta już przebrana przez konkurencję, to najlepiej odpowiednio słowny i radiowy komunikat zredagować, napisać, że tak a tak, że rozwojowa działalność, że zadowolenie, że horyzonty – no i coś tak pięknego a optymistycznego nadawać w dal daleką. I prezes W. tak właśnie zrobił, kosmiczny sygnał puścił, werbunek aż po najdalsze części wszechświata ogłosił na stanowisko. Cóż, ciężkie czasy widać wszędzie zaistniały, bo choć kapitalizm w siłę rośnie, to robolom dostatniej żyć się nie chce. I to pewnie w każdym zakątku kosmosu tak się aktualnie dzieje i wszędzie się tak robolskie pasożytnictwo pleni, bowiem prezes W. na swoją dobroć w odpowiedzi tylko ciszę usłyszał - prezes osobiście się przekonał, że świat jego wybitnego poziomu nie sięga. Nie można powiedzieć, że sygnalizację wolnych etatów pracowniczych prowadził byle jak i po łepkach, nic podobnego. Agencja się dobrze spisała, akcję nadawczą i nasłuchową prowadziła po wszystkich jako tako dostępnych kanałach, a nawet ulotki, gdzie się tylko udało, z informacją rzuciła, zawodowych naganiaczy zatrudniła. Nic. Trzeba uczciwie powiedzieć, że odzew na ogłoszenie był zerowy. Żadna się z dowolnego kierunku pracownicza osobowość nie zgłosiła, żaden się tam robol czy robot spod jasnej czy ciemnej gwiazdy nie zgłosił i chęci wysiłku ku chwale prezesa nie zameldował. Tym to już prezes się mocno zdziwił, aż takiej ciężkiej sytuacji w planach swoich nie uwzględnił. Wydało mu się to niepokojące, a też i mocno podejrzane. Badanie zlecił w temacie, gdzie ci inni są, spytał się nauki oraz tytularnej profesury. Bo w naukowe spojrzenie ufał. Zgłosił się z odpowiedzią taki jeden naukowy. Wyjaśnia, że obecna wiedza dziurawa w sprawie kosmitów, wzory co prawda liczne pisze i prawdopodobieństwo ich zasiedlenia oblicza po przecinku, ale samo liczenie funta niewarte, bo wszystko plus albo minus, a najpewniej i z sufitu. Drugi wyjaśniający na ograniczoną techniczną łączność oraz kłopoty porozumiewawcze zwracał uwagę. Że daleka, że prędkość skończona i że jak wysłać, to wnuki to odbiorą, a może i dopiero po naszym się końcu ktoś odezwie. Słowem, żadnego sensu w wysyłaniu komunikatów w dal kosmiczną nie widział, zwłaszcza że diabli wiedzą, po jakiej mowie będzie się to porozumiewało. Trzeci, taki w sobie filozofujący, doktor czy amator, o wyższości logiki nad praktyką rozpowiadał i dowodził, że nawet jeżeli tam i gdzieś robole się ze swoich legowisk wykluli, to pewne nie jest, w jakiej to kondycji funkcjonuje, biologicznej czy innej, a może też zupełnie nieziemskiej i w porozumieniu i zatrudnieniu same tylko i rozliczne problemy będą. A ponad to, dowodził, pewne nie jest, że im się w ogóle chce na ogłoszenia odpowiadać, bo może popadli tak w stan ogólnie medytacyjny, a może już dawno sobie dali spokój na 3
  • 4. takie anonse reagować. Bo po cóż z galaktycznym planktonem stykać się i z wróblowatym byle czym dialog prowadzić. Przypadku skrajnej sytuacji też nie wykluczał, że stadium aktywnego oni jeszcze byli nie osiągnęli, że ich świadomość pracownicza w dalekich powijakach i nieodpowiednia do zadań prezesa. - Albo już nieodpowiednia, jako że im coś tam lokalnie w technologii poszło nie tak, a może spadło coś na nich. No i zdolni do świadczenia usług już nie są. Słowem, wszelka słyszalna cisza świadczy, że kosmos jeszcze gotów na szczodrobliwość oferty prezesa nie jest, że trzeba poczekać tak z kilka tysięcy lat, wówczas się może front badawczy zmieni i coś w temacie będzie więcej wiadomo. Nie można powiedzieć, żeby prezes W. zadowoleniem tryskał i żeby w tak zaistniałej sytuacji pogodził się z brakiem robolskiego zbioru pracowniczego. Zwłaszcza że wybranka serca kolejne zakupowe zbytki szaleńczo czyniła. Trzeba szczerze powiedzieć, że prezes nie ustawał w woli werbunku i dalej zlecał akcję po całości częstotliwości i po kanałach. Coś, mówił, przecież się gdzieś w tym wszystkim kryje, gdzieś oni muszą być, na tych tu, żeby ich jasna ciasna, świat się nie kończy. Ale w odruchu pewnej desperacji jeszcze jednego jajogłowca zwerbował w celu objaśnienia, żeby się upewnić w wątpliwościach. Cóż, ciężkie czasy, można powiedzieć, nawet naukowo. Bo tenże się naukowiec zupełnym dziwakiem okazał, choć gadatliwym. Zupełnie się prezesem i jego marzeniami nie przejmował, troski prezesa o plan i pracowniczy zysk pieniężny nie podzielał. Dziwny gość. No bo to, tak mówił, zupełnie nie ma sensu, nijakiego. Wyśle się w kosmiczną otchłań sygnał, powiadomi o lokalizacji i poda warunki w szczegółach, ale to przecież trafi w pustkę. Nie tylko dlatego, że tych innych mało i mniej, jakiś się gdzieś zapewne trafi, może też i chętny do kontaktu, może nawet i gotowy na zapotrzebowanie jakoś odpowiedzieć – tylko że, prezes musi mieć tego świadomość, zanim u niego zadźwięczy sygnał, że jest oferta dialogu, to nas już tutaj nie będzie. Nawet jak ta lokalizacja za najbliższym zakrętem, to i tak nas już nie będzie. Dlaczego, prezes się na to dopytuje, mocno pognębiony. Bo tak się w tym całym kosmicznym śmieciowisku to dzieje, że wszelkie plemiona i robole, że one tylko tu oraz teraz działają. Że można w historii już umieścić mniemanie, że tamci inni tak dowolnie sobie w świecie się pokazują, że splunąć i jaki kosmita się pokaże. Nic podobnego. To ściśle, bardzo ściśle w całości zmian zamieszkuje. - Że, mówiąc inaczej, tylko tak jak my, więc równoległe do nas to się dzieje, i nigdy w innym czasie. Znaczy się, że może się gdzieś w dalekim tam kosmosie i tak zadziać, że ktoś tam zafunkcjonuje rozumnie, ale my się o tym nie dowiemy. Bo ani wcześniej, ani później ten ktoś się tam się wyłonił z niebytu. - A, tak ogólnie mówiąc, to najpewniej nigdzie więcej nikogo nie ma. A nawet jak się to obok dzieje, tylko daleko od nas, jeżeli się i nawet tak samo dzieje, czyli technicznie, to i tak nigdy się o tym nie dowiemy w realności. - Coś tam sobie taka zbiorowość pracująca wyprodukuje, jakieś sygnały czy dobra rzuci w przestrzeń okoliczną i dalszą, jednak tak długo będzie się to snuło pośród gwiazdowego 4
  • 5. pyłu, że i po nas proch zostanie, a wiadomość tu nie trafi. Tak na moje oko z kilka adresów we wszechświecie jest, gdzie ktoś może by i słowem się odezwał, ale nie więcej. A może żadnego. Trzeba szczerze przyznać, że prezes wiadomościami podbudowany być nie był. I trudno mu się dziwić. On tu chce wdrażać, ruszać pełną parą, szkolić i zatrudniać, plany rozwojowe dalekie snuje, agencje reklamujące wynajmuje i na wszelkie sposoby zachęca, a tu świat mu takie trudności tworzy. Nie dość, że jakieś tam podatki, że różne bzdurne kontrole urzędy nasyłają, że trzeba dbać o wygodę takich i innych darmozjadów, to jeszcze rzeczywistość się taka nieposłuszna dla przedsiębiorcy zrobiła. Nic, tylko współczuć w niedoli, tylko pocieszyć słowem lub czynem. A najlepiej skołataną głowę prezesową zniżką jaką wesprzeć, żeby się dobrze mu rozwijało. Ale czy to tak może się zadziać? Czy wredny świat zrozumie problem prezesa? Czy robol jeden z drugim pogoni się sam do roboty? Nie, w całości i nie. Aż żałość bierze. I jak tu w takich okolicznościach szukać wsparcia w gwiazdach, się na innym ludzie pracowniczym wesprzeć, jak to zrobić, jak go chyba nie ma? A jak nawet jest, to też z tego żadnego pożytku, bo dojazd do firmy na czas się nie zrealizuje. Ech. Nic, tylko sobie spokój ze wszystkim dać, machnąć ręką na pustkę i zająć się swoim życiem, z kapitału żyć. Przyjemności zacząć smakować... Powiedzieć trzeba szczerze, że prezes tak właśnie postąpić planuje i się odgraża. Ale jeszcze chwilowo się wstrzymuje, poczucie stanu wyższego i obowiązku nim włada. Jednak czasy ciężkie są, wszędzie to widać, dla zaradnych już zupełnie ciężkie. Więc nie wiadomo, co to będzie i kiedy prezes się na duchu załamie. Być może jakiś drobny sygnał od innych, jakieś takie "wow", które gotowość do kontaktu by zasygnalizowało, coś tak pociesznego by tu się przydało. Jednak prezes coraz mniej w sprawę inwestuje i nawet coraz mniej w kontakt wierzy. Ech... Jakby był podupadł w zaufaniu do innych, jakby stracił nadzieję, że gdzieś i kiedyś, że w ogóle. Aż przykro na to patrzeć. Ciężkie czasy, nie ma co. I niczego na horyzoncie nie widać. 5
  • 6. Kwantologia stosowana – kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 3.2 – Szybko, coraz szybciej. ...czekajcie, spokojnie, to można wytłumaczyć. Taka analogia: zależność od poprzedniego pokolenia. Za nieodległy czas formalnie staniecie się dorosłymi. Jedni czekają tej chwili z utęsknieniem, inni obojętnie, ale dla wszystkich, tak czy tak, jest to istotny i znaczący moment w życiu. Dlaczego? Ponieważ ustają, a raczej zmieniają swoją postać i natężenie siły, które sterowały na każdym kroku waszymi wyborami. Prawda, to czysto symboliczny fakt, ale przecież coś się zmienia, od tej daty jestem w innej sytuacji. Ma to przełożenie, ma odniesienie na pozornie tak odległy proces, jak wybuchający wszechświat. Rozszerzający się w coraz to większym tempie. Tę analogię warto pociągnąć w detalach, pozwala zrozumieć, co oraz dlaczego zachodzi w układzie, kiedy ustaje nacisk zewnętrzny, jak to się objawia w obserwacji wewnętrznej. A tak przy okazji, i zupełnie nawiasem, można z tego wyprowadzić wniosek, że i wszechświat jest "zanurzony" w środowisku - że musi być zewnętrzne wobec niego, ale zarazem konieczne środowisko, ponieważ inaczej nie sposób wyjaśnić tu obserwowanych zjawisk. Co się dzieje, kiedy przekraczam graniczną linię, w tym przypadku w postaci umownie zwanej "dorosłością"? Najważniejsze to poczucie, i to dominujące (ale i dojmujące), że "wszystko wolno". Oczywiście w praktyce bardzo szybko się okazuje, że wolno mało i bardzo mało, ale jednak to nie już jest stan poprzedni. Okres "do" tej granicy charakteryzuje się dominacją, zmniejszającą się w miarę dorastania człowieka, ale jednak silną dominacją rodziców; tego nie wolno, a tamto zupełnie zabronione, tylko pojedyncze sprawy można wykonać, znacie to dobrze. Nacisk "pola rodzicielskiego", użyję do opisania tego etapu takiego pojęcia, jest przemożny. Otacza, warunkuje, po prostu takie "pole" decyduje o zakresie swobody osobnika. Stadium początkowe jest całkowicie zdeterminowane, aż po elementy (a stan biologiczny po elementy elementów), tu swobody praktycznie nie ma. Ona się pojawia, jak człowiek nabiera ciała. W sensie dosłownym w otoczeniu się rozpycha - ale i przenośnie, jak zaczyna rozumieć, że ma takie a takie możliwości i prawa. Po prostu sam nabiera sił, a w efekcie może działać na otoczenie i je kształtować. Zaistniałe w środowisku zostawia ślad, mówiąc banalnie. I teraz zasadnicze w tym rozumowaniu pytanie: do jakiego momentu w życiu osobnika, tak namacalnie i fizycznie, działa wspomniane pole rodzicielskie? Macie pomysł na odpowiedź? Nie, nie tak. Do końca, zawsze. Uświadomcie to sobie, nigdy się z tego oddziaływania nie wyzwolicie, zawsze w tym polu pozostaniecie i zawsze będziecie pod jego wpływem. Zaskoczenie? Nie powinno być to zaskakujące. Pomyślcie, reguły, normy, zasady, którymi "karmią" was rodzice, a w szerszym ujęciu społeczeństwo, to zostaje z wami na zawsze, nie 6
  • 7. sposób przecież bez tego funkcjonować. Oszem, buntujecie się, sam coś jeszcze z tego okresu pamiętam, ale to jest bunt w zakresie i przestrzeni możliwej - coś inaczej się ułoży, do czegoś innego się będzie odwoływało; nowość, ale bez szaleństwa. Bo żadnej wielkiej nowości być nie może. Czy będziecie się buntować przeciwko temu, że trzeba oddychać, że są prawa fizyczne? Zakazu nie ma, ale chyba nie warto próbować, przyznacie. Prawda, być może kiedyś to wejdzie do obszaru modyfikacji i będzie można to zmienić, jednak nie dziś. Ale jeżeli mówię, że na zawsze pozostaje się w obrębie określanego tak "pola rodzicielskiego", to przecież nie jest tak, że zawsze w równym stopniu - wręcz przeciwnie. I o to w tej analogi w głównym sensie chodzi. Jesteście jeszcze w takim wieku, że większość, bez przypadków losowych, posiada rodziców. Ale zdajecie sobie sprawę, że przychodzi taki moment, kiedy realnie odchodzą. Czyli, weźcie w swojej analizie to pod uwagę, w każdej ewolucji, w każdym procesie wyróżnialnym w świecie - więc zapewne i dla całości wszechświata - w takim przebiegu jest moment, kiedy "poprzednie pokolenie", które w swoim działaniu "otaczało opieką" zaistniały fakt, że to pokolenie schodzi ze sceny. Odchodzi na zawsze. I co? Zauważcie, że ustaje, teraz już radykalnie z działania znika "pole rodzicielskie". Pozostaje w pamięci, jakoś śladowo i marginalnie, na sposób "rwany" działa, ale to nie jest i być nie może działanie odczuwalne. Z momentem zaniku pokolenia "rodziców", w otoczeniu, w środowisku tworzy się, zaczyna dominować pustka. Jest zapas danych, kultura, nawyki i podobne, to zostaje na zawsze - ale realnego już nacisku nie ma, poprzednie pokolenie odeszło. Rozumiecie? Owszem, to nigdy nie jest zupełna pustka, bo to niemożliwe, ale nie ma już tej bezpośredniej i "twórczej" aktywności nacisku, który był wcześniej oraz nie ma tego zewnętrznego formowania ("formatowania"), które tak dalece wpływa na nasze istnienie. Są ciągle i zawsze inne obecne w otoczeniu ewolucje, wszak zewnętrzny, decydujący o istnieniu nacisk nigdy nie spadnie i nie może spaść do zera - ale to jest już stan zdecydowanie odmienny, nie tak jednoznacznie powiązany. Dlatego jest to zmiana w każdym życiorysie fundamentalnie ważna i zasadnicza - najważniejsza. Był okres "do" i jest czas "po". Zauważcie, wyobraźcie sobie, co się dzieje, kiedy nastaje chwila z brakiem oddziaływania "rodzica". Widzicie? - Tu, zobaczcie, jest tak umownie narysowana granica sfery istnienia, a tu wolna przestrzeń – i co? Co się stanie? Oczywiście. Jak jest wolny tor "w środowisko" i nic nie hamuje, albo słabo, to następuje, musi nastąpić wybuch. Czy absolutny wybuch? Nigdy. Po pierwsze, coś w otoczeniu zawsze (i na zawsze) pozostaje – więc ogranicza. Ale ważniejsze jest to, co we wnętrzu takiej ewolucji (w trakcie "wybuchu") się znajduje. Czyli to wspomniane dziedzictwo po rodzicach - czyli reguły zmieniania się. Tak na poziomie cielesnym, fizycznym i biologicznym - tak reguły wyższego rzędu, a więc normy zachowania i reagowania. To warunkuje, jak dany osobnik "wybucha" w świecie. Jeden, rozumiecie, bez utrwalonych na "beton" norm wybuchnie szybko i błyskawicznie się wypali - inny, dla odmiany ukształtowany 7
  • 8. zgodnie w warunkami świata, ten sobie jakiś czas pożyje. I tak dalej temu podobne – rozumiecie. Ale - i tu przechodzę do najważniejszej części tej analogii - ważny i najważniejszy element tego rozumowania jest taki, że trzeba się spytać: kiedy to się dzieje? Chodzi o moment, oczywiście w formule uśrednienia - kiedy następuje to przejście od stanu "dziecięcego" w etap "dorosłości"? Powtarzam, chodzi o chwilę pojętą logicznie, w realu to są losowe zdarzenia. Kiedy odchodzą "rodzice"? Macie coś do powiedzenia? Tak, dokładnie - w środku. W połowie życia osobniczego. Spójrzcie na swoje życiowe przypadłości, które już mieliście, ale także te, które będą waszym udziałem. Człowiek to takie coś, co w swojej łepetynie może wyprodukować proces, który nawet się jeszcze nie dokonał. Czyli na bazie zaobserwowanego w otoczeniu, wychodząc z ustalenia, że są obok was istnienia wam podobne, ale w innym już wieku, więc zwrotnie możecie założyć, że i wasze istnienie jakoś w przyszłości potoczy się podobnie. Nie tak samo, to niemożliwe, ale podobnie. - Czyli, mówiąc wprost, zestarzejecie się. Co z tego wynika? Że życie osobnicze można podzielić na zasadniczo trzy etapy: dziecko, dorosły, stary. I zawsze tak. Czyli jest taki moment, kiedy na jednym brzegu wrzeszczy "berbeć", i to wy musicie za niego odpowiadać jako rodzic, ale na drugim brzegu wtapia się w tło pokolenie dziadków (za które też ponosicie już odpowiedzialność). Wy jesteście w środku tego zakresu, a jego brzegi to etap wstępny i zstępny. Że to się ciągle zmienia, że nowość się rozpycha i żąda dla siebie miejsca, a dziadkowie odchodzą, to oczywistość - banalna zmiana w toku zachodzenia. Co tu jest najważniejsze? Ten środkowy punkt przejścia. Tym razem opisany nie z uwagi na formalne, jakoś tam uzasadnione osiągnięcie wieku dorosłości, ale fizyczna dorosłość: nikogo już "przed" nami do zaniku nie ma, nic nie hamuje "wybuchu" - rozumiecie? Poprzednio, jak wspominałem, póki żyli rodzice, jakiś nacisk był i czasami irytował. A to tego nie robisz dobrze, a już mógłbyś się w czymś porządnym zanurzyć - znacie to doskonale. I sami też również tacy będziecie, to pewne, mówię wam. Póki jest nacisk, choćby taki szczątkowy "pola rodzicielskiego", nie ma mowy o pełnym i mocno w obserwacji zauważalnym wybuchu – kiedy zostaje przekroczona połowa istnienia ("połowiczny rozpad"), hamulce redukują się praktycznie do stanu zerowego. Z zastrzeżeniami oczywiście, jak wcześniej to w analogii padło, ale to praktycznie zero. Zauważacie zbieżność z obserwacjami kosmologicznymi, z narastaniem tempa zmiany w rozszerzaniu wszechświata? Widzicie powiązanie? Ale ta analogia idzie znaczenie dalej, to nie tylko nakreślenie w obrazie punktów zasadniczych zmiany, ale głębsze zależności. - Macie świadomość, że istnieje bezpośrednie połączenie między pokoleniem dziadków a wnuków? Chodzi o to, że wnuczka swoje istnienie wywieść może i musi bezpośrednio od babci. Słyszeliście o tym? - Nie, nie o zależność genetyczną tu chodzi, ale o to, że komórka rozrodcza, z 8
  • 9. której kształtuje się pokolenie wnuków, ta komórka tworzy się już w ciele "babci", dziewczynka rodzi się z pełnym zestawem komórek, które będą później cyklicznie wchodziły na drogę "w środowisko". W tym znaczeniu jest bezpośrednie połączenie między trzema poziomami ewolucji - trzy fale zmian, a funkcjonalnie jedność. Jakie to ma przeniesienie na wszechświat? Zapewne, opierając się na tej analogi, bezpośrednie. Czyli obecny wszechświat nie tylko w "polu rodzicielskim" się kształtował, ale jest powiązany z "polem dziadków", poprzednią generacją. Z tym zastrzeżeniem, że skoro już obecny układ przyspiesza w rozpadzie, to znaczy, że i pokolenie z epoki "dziadków" dawno nie istnieje, ale i "rodzice" to przeszłość oraz czas dokonany. Co dalej? Pytanie nie jest głupie. Znacie te serwowane w mediach i innych publikatorach ujęcia, że wszechświat to się będzie w każdym kierunku rozszerzał i rozszerzał - aż w nieskończoność. Cóż, logika w tym pewna jest, nie ma co zaprzeczać, jednak z fizyką posiada to mało wspólnego. Że do nieskończoności, to prawda. Jak spojrzycie na swoje życie i zajmowanie coraz nowych terenów do obserwacji (i penetracji), to też zauważycie, że potrzeba na to coraz więcej energii. Chcecie gdzieś się wybrać na wycieczkę, trzeba środków, nic za darmo, wiadomo. No i nie inaczej we wszechświecie. Jak się rozszerza, to znaczy musi z czegoś czerpać zasoby. Bo chwilowo tak się składa, że nie widać braków w wewnętrznym ciśnieniu. Ciało, wiadomo, generalnie się już rozpada, ale zarazem pozostaje w stabilnej dynamicznej strukturze, bo dostaje zasilanie pokarmem "od spodu". Czym jest zasilacz i jak działa, to może w tej chwili pomińmy, to omówimy przy okazji. Ale jest faktem, że obecnie takie "oddolne" zasilanie biegnie i nawet skutecznie uzupełnia ubytki. Owszem, jeżeli poprowadzić logicznie tor przemieszczania się faktu w takim rozszerzaniu się, poprowadzić tor cząstki, to on musi biec w nieskończoność - inaczej tego się nie da zrobić. Tylko czy, tak w realu, to jest nieskończoność? Czy w dowolnie długim czasie można łatać ubytki w wybuchającym układzie? Odnieście to do ciała, które was unosi, czy można w nieskończoność dziury zapełniać? No nie, aż tak uprzejma ewolucja nie jest, starość dopada człowieka w najmniej miłym momencie - sami się przekonacie. Czyli wszechświat, to co za taki układ się pojmuje, również "za moment" odczuje braki, coś się w nim zatnie lub pomarszczy, jakieś możliwości odpadną. To nie tam i kiedyś się stanie, ale za chwilę. Przyszło nam zaistnieć "w czas środkowy", korzystamy z najlepszej kondycji i wydolności układu, ale przecież w dziejach to mgnienie oka - już się kończy. Tylko rozmiar struktury sprawia, że dla nas to troszeczkę trwa i możemy o takowym fakcie sobie tutaj porozmawiać. Wszechświat rozszerza się, i to coraz szybciej. To już wiadome, to już policzone. Wystarczy skierować przyrząd w dowolną stronę nieba i staje się to widoczne. - Co istotne, jest to proces, który widać z pozycji od wewnątrz. Czyli widać skutek, a przyczynę trzeba sobie dobudować logicznie. Można powiedzieć, że na szczęście, ponieważ w chwili, kiedy tu dojdzie warstwa zjawisk oznaczających przyczynę, nas już dawno nie będzie. Ale ponieważ reguła zjawisk jest zawsze 9
  • 10. ta sama oraz biegnie tak samo, to można poznać to, co zadziało się przed naszym zaistnieniem – i to, co będzie po nas. Co zaszło gdzieś tam daleko i długo przed nami, ale czego skutkiem jesteśmy i które to skutki postrzegamy w każdym kierunku. Przyczyna w tym przypadku poprzedzona fizycznie jest skutkami, choć logicznie zaistniała jak najbardziej zgodnie z regułą. Jedną z metod w takim działaniu jest "zasada analogii" - i warto z niej korzystać. Dlatego, wychodząc z tego oraz tutejszego świata, na bazie fizycznie rozpoznanej, można zbudować, skonstruować obraz wszelakich zjawisk. I teraz ważne pytanie: dlaczego szybciej? Dlaczego rejestruje się, że oddalanie wszystkiego od wszystkiego narasta? - I oczywista, mam nadzieję, w takim odniesieniu odpowiedź: ponieważ wokół wszechświata brakuje i nigdy już nie będzie czynnika hamującego. Na tyle silnego czynnika, który proces by zatrzymał. Nigdy. Skoro sfera wszechświata przybiera w gabarytach, skoro powiększa się średnica układu, to – jako nieuchronny skutek - każdy dziejący się fakt, każdy jakoś wyróżnialny w tym układzie element oddala się od innego podobnego, i to coraz szybciej. I każde tyknięcie zmiany ten stan pogłębia – elementy są coraz dalej. Banalna geometria załatwia sprawę - puchnie, to się rozpada. A jak się rozpada, to już blisko do brzegu. Coraz szybciej pędzi do brzegu... Ciekawe i istotne jest w tym procesie to, że każde "tyknięcie" to stan maksymalny i szczyt fali – takiego wcześniej tu nie było, ale i później nie będzie. Każde pokolenie, widzicie, to zmiana, która ma w swojej historii etap początkowy, przechodzi przez środek i ma wówczas najlepsze dopasowanie do otoczenia – oraz etap końcowy, w którym wtapia się w tło. Zawsze jest szczyt, ale chwilowy i bardzo krótkotrwały. Bardzo mgnieniowy... Każde pokolenie to szczyt na fali. Skorzystajcie z tego. 10
  • 11. Kwantologia stosowana – kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 3.3 – Kosmos. Na ostatniej lekcji było... o Kosmosie. Czyli o wszechświecie w innej terminologii. Po prawdzie to co innego jest, ale tak to się w nauce porobiło, że im kosmos się zmieszał z wszechświatowym faktem i sami nie wiedzą, co jest co. Mówiliśmy o tym. I ten wszechświat w każdą stronę się rozciąga i jakąś gdzieś i tam materią połyskuje - albo też i gdzieś głęboko toto się objawia. A ten, no, kosmos, to dalsze oraz już logiczne. Albo filozoficzne, też mówiliśmy. I ten wszechświat - tego... w onym kosmosie się znajduje, tutaj się to wszystko zmienia. I w ogóle. A w tym kosmosie, tak jakoś to się dzieje, że się dzieje i dzieje - i nie ma w tym żadnego końca i początku. Mówiliśmy jeszcze, że to już starożytni - tacy Gracy oraz podobni, że oni się wysilili w pomyślunku i ten cały kosmos, co to nigdzie się nie zaczyna i nie kończy, że oni coś takiego sobie chodząc tam i wszędzie wydumali. Wiadomo, kiedyś to wszystko było lepsze, tata tak mówi. I oni, ci z greki, takie kosmiczne coś w opisach podali - i tak to już idzie. I my się o tym uczymy. Tata mi mówił, że po cholerę nam to, ale ja nie wiem... Więc owym mądralom ze starożytności było wyszło, że musi się to z tego i niczego składać - że nic i coś się dzieje. Oraz że ten cały kosmos z nieskończoności do wieczności się z takiego elementarnego i atomowego składa. Prawda, atom to już dawno tacy kolejny byli w swoich naukowych narządach rozbili i na kawałki podzielili, ale to nie o to chodzi, tylko o tę - tu, abstrakcję. Albo słowne pojęcie, i to właśnie ci z przeszłości wiekowej mieli na uwadze. Bo jak sobie tak chodzili i owe atomowe jednostki ustalali, to przecie wiedzieć nie mogli, że później to się w pył podatomowy rozkawałkuje i że się będzie to składać z drobnicy. Oni, te stare greki i podobni, oni nic takiego nie wiedzieli, dla nich to jedynka matematyczna była - taka logiczna atomowa jedynka. - A jak takie najmniejsze z najmniejszych historią się nazywało, to w szczegółach już zupełnie bez znaczenia. Dlatego tenże kosmiczny ciąg jest logiką wypełniony - znaczy się, że porządek ponadczasowy w nim zawsze panuje. Czyli zawsze się dzieje tak samo, a najpewniej matematyczną interpretacją. I stąd tenże się kosmos już ostatecznym elementem owej logiczności okazuje - bo się dalej w poznawaniu rozumne bytowanie żadnym podejściem czy chwytem jakim logicznym nie wypuści. Ja tam nie wiem, może i tak jest, ale to pewne nie jest. Mówię, jak było na lekcji mówione. Czyli ten cały kosmiczny ład logiką głęboką jest przesiąknięty - tu 11
  • 12. tylko podobno dwa elementy są, tak mówiliśmy. Takie zero jest, więc nic - takie już zupełne nic-nic. Oraz takie i jakieś coś. Jedynka, się znaczy. Takie coś czegoś. Czego, to żeśmy dokładnie nie mówili, bo to mało ważne było widać. I to nic i to coś - one się mieszają w nieskończoności - i również same są nieskończone. Tak mówiliśmy. I jeszcze w nieskończonym tym całym kosmosie wszystko się przesuwa z miejsca na miejsce, się znaczy rusza - zmiana jest. I to istotne wielce jest. Jest jakiś fakt, taka jedynka albo podobnie, i ona się rusza z tego miejsca, gdzie akuratnie się w tej nieskończoności lokuje. A jak się rusza, to od razu jest inna i zupełnie inna okoliczność. Mówiliśmy o tym. Bo jak się taka z czegoś składająca jedynka przesunie, i też o jedynkę, to robi w onym kosmosie ciekawą sprawę, czyli przestrzeń i czas powołuje do zaistnienia swojego. Płaszczyznę pojęciową taką znaczy się tworzy w zapamiętaniu. Tylko, mówiliśmy tak - tylko trzy elementy składowe ów kosmos tak w każdą nieskończoną stronę wyznaczają. Więc to nic i to coś, a też z ruchem to się dzieje. I do wszystkiego to już wystarczy, niczego więcej ta logika kosmiczna nie potrzebuje. Inne, takie skomplikowane, to tylko kombinatoryka z tych elementów elementarnych. Tylko tak. I w efekcie końcowym, ale nigdy i nigdzie w kosmosie się kończącym, z tego się wszystko skończone a liczne, i po nieskończenie liczne, tak wielokrotnie poczyna. Początek logicznie prosty i maksymalnie w sobie prosty - mówiliśmy i ja teraz to opowiadam - a skutkiem tejże logiczności jest nieskończony ciąg przechodzenia jednego w jakoś tam kolejne - i nieskończenie kolejne. I zawsze w onej bezkresnej kosmiczności wszystko tylko tak ani nie inaczej się dzieje, zawsze w jednakiej regule matematycznie głęboko sterowanej się to objawia. I zawsze wiecznie się powtarza. Ale też nigdy się to samo nie powtarza. Zawsze to inna bytowość cielesna - choć taka sama. Tak, to sprawa ważna, mówiliśmy o tym. Bo jak to się tak w dowolnie wyznaczonym kierunku rusza, to od razu opisać to można, przecież z jedynki żadnego opisu się nie wyciągnie, ale z przemieszczenia na jedynkowy dystans i owszem. Bo to na takim poziomie poruszenie się w kosmosie dzieje, zero-jedynkowym. I od razu jest możliwość w tym opisywaniu zmianę ruchową wyskalować, co by nauki miały pożytek z tego, i żeby w zegarach można było godzinę ustawić. Jak już taki z naukowcem drugim to zauważą, to ową zmienność mogą sobie linijką i podobnie powierzyć - czas i przestrzeń wyskalują. I jest pożytek, i jest krok dalszy w zrozumieniu. Dziwne to, mówiliśmy o tym, ale tak w tym kosmosie jest, że owe coś i nic mieszają się z pożytkiem dla całości. Że to proste jest, to w szczegółach nie powiem, ale to prostsze już być nie może. Przecież dalej swoją logiką nie można sięgnąć. I nic prostszego zmyśleć się nie daje. Jak już tak poważnie się w to 12
  • 13. i z sensem wgryźć, to owo nic i owo coś - to ściana i koniec. Czyli koniec myślenia na i w tym się mieści. Nic i coś, jak wnioskować z tego należy, to koniec kosmosu. Koniec myślenia o kosmosie. I w ogóle. - Myślenie żadnym razem dalej pójść nie pójdzie. Bo i gdzie? Stąd teraz, tak mówiliśmy jeszcze, jak się to coś w owym nic tak z zawsze do zawsze snuje logicznie i prosto - to wieczność się przez to tworzy, czas absolutny, znaczy się. I przestrzeń absolutna, się znaczy. Podobno fizyczni się na takie coś krzywią, o żądnym tam z absolutnością elemencie gadać nie chcą, ale wiadomo jacy to fizyczni są, im wszystko się granicami pokazuje. A ja tam w absolutność też przekonanie mam, tata też. I że to wszystko tutaj trzyma, że taka kosmiczna logiczność tu się we wszystkim pokazuje. I że to fizyczna logiczność, nigdy nie inna - ale logiczność. Bo to tak właśnie na logikę logiczną trzeba opisywać - inaczej się nie daje. Skoro tutaj się to przesuwa i zmiennością wszelaką jakoś pokazuje, skoro nic po horyzont stałego i nieruchawego, to przecie daleko tam, gdzieś w owym kosmicznym i starożytnie pojętym stanie bez kresu i początku - że to kosmiczne całościowe i logiczne musi w sobie stałe być, żadnością się zmieniać nie może. Bo jak? Tu się całość zmienia, ale całość ponad tą całością też się będzie zmieniać? To niemożebne, tata mi to mówił - a tata wie, co mówi. Jak tu się zmienia i wzajemnie zjada, to tam dalej i wyżej już tak być nie może - się nie da tak w nieskończoną wieczność tej zmienności i innych zależności ciągnąć, bo to absurdem logicznie niestrawnym się odbija, tak to idzie. Musi się w tym logicznym konstrukcie, niechby i w nieskończoności, stałość na jakim tam poziomie analitycznym pokazać, tego najprostsza logika i w ogóle logika się doprasza. A nawet wymusza, co by się w bezkresie dowodzenia nie zapętlić - albo i zagubić. Tak to idzie. Mówiliśmy o tym - musi być kres dowodzenia, tak w górę, tak w dolne rejony schodząc. Jako na dole, tako i na górze być musi. Czyli na dole jednostka już do niczego nie rozdrabnialna, nic w sobie już więcej mająca - ale takoż i na górze logiki musi się byt jednostką charakteryzujący znaleźć, tak to musi iść. A wszystko pomiędzy tymi faktami jednostką opisane - to także zawsze i tylko jednostka, też inaczej być nie może. Logika to mówi, prosta logika. Że to będzie skomplikowana i zmieniająca się jednostka, wszechświat taki na przykład, to oczywista oczywistość i zrozumiałość. Tylko że zawsze jednostka będzie. - I my w niej, też jednostka. Stąd jak już takie coś się w tej kosmicznej nieskończoności będzie wiecznie przemieszczało, mówiliśmy o tym, to się gdzieś lokalnie i szczegółowo i musowo z innym czymś zderzy. Czyli się zetknie albo zakołuje w parze. Jak to po detalicznym szczególe się dzieje, to w mówieniu nie było wyjaśnione, to ma być na następnej lekcji. Ale w kosmosie to musi zachodzić, więc się jedno coś z drugim łączyć musi - w końcu jakoś mogę dziś takie zadziałanie w wypowiedzi opisać, a też nim delektować. Ale, po prawdzie, takie kosmiczne zespolenie to nie byle jakie co - 13
  • 14. to skutkami się objawia. I nieskończenie się to tak objawia, też o tym mówiliśmy. Tu się coś zetknie i światem jakim dogodnym się w kosmosie objawi, tam się zetknie, ale innym już światem to obrodzi. I to już niezbyt miły świat w sobie będzie, znaczy się nie do zagospodarowania albo innego wykorzystania. - Tata mi mówił, że to może być różnie, że to się wzorami opisuje, że to zbiorowść ogromna jest, te takowe światy, że to wszelkie możliwości reprezentuje. Bo ten nasz to taki dobrocią swoją nietypowy on jest - i to mocno nietypowy on jest. Mówiliśmy o tym. Tak, mówiliśmy. Jak już taka nieskończona prosta z inną prostą się w kosmosie przetną, to lokalnie w wieczności się coś zaczyna jakoś cieleśnie dziać. Dlatego też wówczas jest i zaczyna być byt, co to wszystko i w ogóle obserwuje. I nawet wnioski co do tego wyciąga. - I czasami z logiką się to myślenie spotyka. Bo to jest tak, że się w onym bezkresnym kosmosie wszechświat zapala, znaczy wybucha. - Lub nie wybucha, bo tata mówił, że to jeszcze nie jest pewne, może się to wybuchowo dzieje, a może inaczej. Nie wiem. To się jednak tak w tej wieczności dzieje, że skończony element się buduje. Coś się zagęszcza i zgęszcza z tych najmniejszych i taki z tego wszechświatowy zgęstek się robi. Czyli jakiś mniej lub więcej, a nawet większy element. A dalej taki element się zmienia. Jest tego dużo i bardzo dużo, to w opisywaniu naukowym, co to je laboranci różni robią, wychodzi po detalu. Takie tam w latach lub kilometrach opisy robią. I wychodzi im, że to się kiedyś tam zaczęło, ale bardzo dawno, tego najstarsi nie pamiętają, dlatego się kiedyś też tam zakończy. I nikt tego nie zobaczy. Ale tak będzie. Tata mówi, że tak być musi, bo wszystko w tym tu się zaczyna i kończy. I ten wszechświatowy supeł jedynek i zer się rozsupła. I nigdy już tak samo się nie zasupła. Że to tak w tym nieskończonym kosmosie raz na wieczność. Tak, ja tam nie wiem, może, ale tata tak mówi. A na lekcji tego nie było, wszechświata dokładnie nie omówiliśmy. Wszechświat podobno w dalszym planie lekcyjnym się znajduje - więc się wyjaśni, jak on w tej kosmicznej nieskończoności się objawia i dlaczego on taki jest i nie inny. Mówiliśmy tylko, że jest. I to dobrze, że on jest - bo możemy teraz o kosmosie sobie poopowiadać, i ogólnie. Jeszcze mówiliśmy tak - że ten kosmos cały to matematyka zasiedla i logika. Logikę to ja rozumiem, tata też mówi, że to podstawa, że to znać trzeba. Ale matematyka mi się nie podoba. Wiem, że tamto albo inne można policzyć, dodać lub odjąć - ale mi się podobać jakoś nie podoba. Bo jako to tak, że matematyczne liczby gdzieś sobie tam siedzą, a my je później na lekcji zapisujemy. To mi się dziwaczne wydaje w swojej sztuczności. To takie pojęciowo abstrakcyjne, że aż wydumane. Tata też mówił, że to głupie i że się tym przejmować nie trzeba. Że tacy z pustką w głowie to powołują w istnienie fizyczne - i że się swoją 14
  • 15. logiczną nieuwagą chwalą w takim argumentowaniu. Nie wiem, może tak, może nie, ale mi się to nie podoba. Ja w żadne tam takie bezkostne konstrukcje nie wierzę, w fizykę i owszem - ale żeby coś bez podstawy materialnie namacalnej fruwało w każdą stronę sobie i się wyrażało - nie, dziękuje - dla mnie to z obszaru mocno przedszkolnego jest. Prawdą jest, ja tam nie bronię w takie zjawy bezfizyczne wierzyć i to głośno wypowiadać, ja tam dopuszczam inną logikę, ale sam się w takie i podobne nie bawię. Kosmos to kosmos, mówiliśmy, coś i nic, i wystarczy. Po co tam jeszcze dalsze umieszczać, komplikować, się w analizy pogmatwane wprzęgać. Prostota na dole, prostota na górze maksymalna, i wystarczy. I się sprawdza logicznie. A później niech sobie te matematyki w świecie dogodnym do takiej kombinatoryki na liczbach się sposobią, niech gryzą świat w poszukiwaniu sensu, się niech starają logikę pokazać i zyski z tego pociągnąć, ja to sobie biorę do serca i akceptuję, mi to nie przeszkadza. Jednak żadnego w poza-świecie wszechświatowym bytu bezcielesnego nie potrzeba, to w analizie zbędny element - do takiego się nie trzeba odnosić. Tak to mówiliśmy, tak ja to mówię. Jest NIC, jest COŚ, jest ruch – i starczy. 15
  • 16. Kwantologia stosowana – kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 3.4 – Ile istnieje wszechświatów? Jak to ile – nieskończenie wiele. No, może nie do końca. Sprawa, widzicie, aż tak prosto prezentować się nie prezentuje, jest tu pewien haczyk. A nawet i hak, w końcu o nieskończoność biega. Przecież bezkres to takie miejsce, gdzie w detalu może się wszystko zdarzyć... Tak mówią. Że jest jeden, to wiadomo, tego podkreślać nie ma co. To widać, to słuchać, to czuć. Ale czy to już wszystko, czy może dalej jeszcze jakiś w tymże bezkresie się trafi, to pewne nie jest. I nigdy nie będzie w szczegółach pewne. Ale zastanowić się można, okoliczności zbadać można, no i logicznie i filozoficznie rozwinąć się w boju analitycznym można. A co, nie takie zagadnienia się brało na widelec i je smakowało. Co tam jaki wszechświat w tę czy w drugą stronę, skoro sprawa w sobie możliwa do zgłębienia, to warto się wysilić - co sobie żałować. Na początku... Stop! Żadnego początku. Na na tym poziomie analizy nie ma żadnego początku. Kiedy w rozważaniach pojawia się Kosmos, czyli nieskończoność oraz wieczność, a dalej NIC i COŚ i ruch czegoś poprzez nicość – jeżeli rozpatruję zakres poza konkretnym wszechświatem, czyli środowisko do tutejszej fizyki, to żadnego początku ani końca już nie ma, ten zakres zmian podlega Ewolucji, a nie ewolucji. Dobrze, punkt pierwszy jest tym samym zdefiniowany. Kosmos to stan – to logicznie wywiedzione dopełnienie do tutejszej chwilowości i skończoności. Na bazie fizyki, na fundamencie doświadczenia, które wnosi, że wszystko ma swój początek, środek i koniec – na tym się opierając ustalam, że do tutejszego niezbędne jest nieskończone i wieczne procedowanie, żeby uzasadnić ten kawałek podłogi. Inaczej w zaistniałe, u jego zarania, muszę wprowadzić niezwyczajny, może i skrajnie dziwaczny logicznie fakt, który obserwowane zakotwiczył by w istnieniu. Jeżeli warunkiem aktualności tego świata jest stan nieskończony i wieczny, ale zawsze Fizyczny - co podkreślam dla tej tam prawdy i że to żaden tam ten, rozumiecie, dziw abstrakcyjny – gdy u tego tutejszego początku jest logiczna i zborna w sobie krok po kroku reguła i maksymalnie proste elementy tworzące, to nie ma w tym żadnego początku ani końca. Początek i koniec w Kosmosie to przypadłość faktów niższych, choćby takiego "wszechświata", tak to przykładowo opisując. Kosmos, warto powtórzyć – to NIC i COŚ. Oraz zmiana przebiegająca z nieskończoności do nieskończoności. Reszta jest tego pochodną. Dlatego punkt drugi jest następujący. W tymże Kosmosie wspomniane NIC to matematyczne zero, a COŚ kwanty 16
  • 17. energii, matematyczne jedynki. COŚ w Kosmosie to takie najmniejsze z najmniejszych, do niczego już nie rozdrabnialne. I tego COŚ jest nieskończenie wiele. I jak to COŚ sobie tak pędzi przez NIC, to się lokalnie - jak to w nieskończoności bywa i być musi - losowym rozkładem w jakieś takie tam zapętlenie się zamota. W taki wspomniany wszechświat, jeden, a może i wiele, to do ustalenia w dalszym toku analizy. Pospolitość i Kosmiczna oczywistość. Jak w grę wchodzi bezkres i wieczny ruch, to skutek musi być, nie ma odwołania. Między takimi zaistnieniami to może sobie i nieskończony odcinek zmiany się zadziać, to nie ma znaczenia. - Z punktu widzenia zaistniałego bytu, który stwierdzi w swoim badaniu, że jest okolica i on sam – z punktu widzenia kogoś takiego nieskończenie wielki przedział zmiany, to nieskocznie mały przedział; kiedy brak obserwatora, który taki fakt ustali, nie ma tematu – kiedy nie istnieje byt postulujący nieskończoność Kosmosu i wiecznego ruchu, świata nie ma. Tak po prostu. Żeby stwierdzić, że "coś" jest, musi być to COŚ oraz musi istnieć ten, kto taki fakt wygłosi. Brak którejkolwiek strony w tym działaniu wyklucza samo działanie i każdy wniosek. Punkt trzeci analizy. W tak definiowanym Kosmosie (który jest kwantem i jednostką, ale w formule wewnętrznego podwojenia) – w takim zakresie można wyznaczyć pewne analogie do wszechświata. Po co? Żeby ten zakres opisać - żeby go zrozumieć. Przecież, jako obserwator, na zawsze pozostaję we wnętrzu świata i w toku zmiany, świata z początkiem i koniecznym końcem – to mój "dom". I to na zawsze. I abstrakcje (symbole, obrazy, słowa) opisujące ten świat są stąd, i nigdy innych w moim postrzeganiu nie będzie. Muszę z nich korzystać, żeby zakres Kosmosu jakoś dookreślić - muszę, ponieważ innych do tego zadania narzędzi nie mam. Tutejszym (wszech)światem zajmować się już nie będę, to stan lokalny w Kosmosie, jednak odwoływać się do niego na każdym kroku muszę – to konieczność. Natomiast to, co dalsze w tej analizie, czyli Kosmos, to jest teraz w centrum zagadnienia. Co było pierwsze w osobniczym czy zbiorowym poznawaniu (i w doznawaniu), więc fizyczna okolica - to jest tylko/aż fundamentem działania (i punktem odniesienia). Zmiana w Kosmosie jest nieskończona i wieczna – a więc zachodzi w swojej skwantowanej rytmice zawsze-i-ciągle, nie ma początku ani też końca. I nigdy inaczej. Jednak dla mnie - żebym mógł ją zrozumieć - musi podlegać podziałowi na jednostki i etapy. Ale tylko dla mnie, przecież sam proces nic o kwantach i odcinkach nie wie - zmiana się toczy. I dobrze. Podkreślam to: jest tylko-i-wyłącznie nieskończona-wieczna zmiana, ruch jednostek w próżni, żaden więcej element nie jest logicznie na tym etapie potrzebny do opisu. I jest to tym samym ciągła zmiana. Acz przebiega ("dzieje" się) jako skwantowana, czyli niepodzielnymi już do niczego "cegiełkami". Tylko że, abym mógł ją opisać ("ujrzeć" i zdefiniować) - po prostu 17
  • 18. zrozumieć - muszę w ten jednolity logicznie tok zjawisk wprowadzić, i to również jako logiczną (oraz Fizyczną) konieczność, nieciągłość - jednostki, kwanty (lokalne w bezkresie zagęszczenia czegoś). Muszę to wprowadzić, ponieważ inaczej zagubię się w analizie nieskończonej płaszczyzny. To w moim logicznym postrzeganiu (i tylko dla mnie) Fizycznie wieczna i ciągła zmiana dzieli się na elementy (lub zbiory tych elementów) - dzieli się na fakty i zmianę. Co z tego wynika? Że można znaleźć w Kosmosie analogię do "czasu" i "przestrzeni". A to ma już znaczenie poznawcze. Czyli - jeżeli postrzegam, wyznaczam ruch i zmianę w takim zakresie, to oczywistą dla mnie analogią jest tutejszy czas – i tym samym w Kosmosie również mogę przeprowadzić ujęcie zmiany jako skwantowanego zdarzenia. Zwłaszcza że kwanty jednostkowe, jedynki zmiany - że to jest dokładnie to samo. I dlatego mogę - mam podstawę, żeby mówić o "czasie absolutnym". O zmianie zdefiniowanej jako "kwantowe tykanie". Ale nie tylko tak, jest jeszcze jedno odniesienie do pojęć, które istnieje w logice opisującej wielkości skrajne. Przecież "czas" w jego maksymalnym ujęciu to synonim wieczności – zmiana tocząca się nieskończenie to wieczność. Tak po prostu. I dalej – "przestrzeń", tutejsze pojmowanie przestrzeni. Kosmos z jego bezkresem to oczywista i maksymalna analogia do rejestrowanej w okolicy przestrzeni – nieskończoność to "przestrzeń absolutna" i z definicji bez brzegów. Dla mnie, wewnątrz świata z brzegami, to stan logicznie ostateczny, dalej się w analizie nie posunę. Teoretycznie z wszechświata mogę wyjść - z nieskończoności nigdy. I jeszcze dalej. Bo jest suma tych form postrzegania. - Skoro jest analogia "czasu" i "przestrzeni", to złożenie również jest możliwe w opisie Kosmosu. Skoro sprawdza się we wszechświecie, skoro fakty tworzące są te same i reguła jest ta sama, to zmiana przebiegająca poza wszechświatem może i musi być tak samo opisywana. Skala jest znacząco inna, skrajnie maksymalna, ale mechanizm ten sam. Więc i wnioski podobne. Czyli można w nieskończono-wiecznej zmianie wyznaczać przebiegi w formule "czasoprzestrzeni" – łącznej. Podział na składowe takiego zakresu jest uproszczeniem, etapem, który – analogicznie, jak się to działo we wszechświecie – trzeba wcześniej wypracować. A to po to, żeby przejść na łączne, zsumowane postrzeganie tej zmiany. Bo to w ostatecznym ujęciu ma znaczenie. I pomaga odpowiedzieć na przykład, ile jest w Kosmosie światów do tego podobnych – albo zupełnie niepodobnych. Punkt czwarty. Kosmiczny bezkres to nieskończony zbiór jednostek, wspomnianych we wcześniejszym wejściu "najmniejszych z najmniejszych". Tak to się z tej analizy wyłania. Czegoś w Kosmosie jest nieskończenie wiele i jest to również dopełnione nieskończonym "zbiorem" NIC. Kosmos ma cechy nieskończoności i wieczności - ale także elementy 18
  • 19. tworzące są nieskończone i wieczne. I teraz można przeprowadzić takie działanie logiczne: połączyć na jednej prostej - jak to w przypadku prostej musi być, biegnącej z nieskończoności w nieskończoność – "nanizać" na tę prostą wszelkie jednostki kwantowe energii. Można tak zrobić? Można. A wręcz nawet trzeba. Dlaczego? Ponieważ to pierwszy ważny krok analizy. Bo co z takiego uszeregowania jednostek na prostej wynika? Fizyka Kosmosu jest taka, że te jedynki oczywiście są rozrzucone losowo i bezładnie, inaczej tego nie można opisać. Tu jedynka czegoś, dalej kolejna – i tak w nieskończoność. A jedynkę czegoś od drugiej tak pojmowanej jedynki dzieli "jedynka" pustki. - Najmniej jedynka nic, bo oczywiście druga skrajność jest taka, że nieskończoność. Czym jest "jedynka" NIC? To intuicyjnie łatwo uchwytne, ale jakby nieco trudniej opisywalne. Można ująć to tak: jeżeli kwant czegoś przemieści się o kwant, to opuszczone miejsce jest równoważne tej kwantowej jedynce. I gdyby ponownie ta jedynka znalazła się w tym punkcie, to zapełni go bez reszty. - Nieco pokrętne, ale zrozumiałe. (A nawiasem, wszelkie kwantyfikatory opisujące NIC, nicość, to efekt zawierania się opisującego w ramach COŚ. Dlatego definiowanie NIC, więc logicznie stanu prostszego od COŚ, jest rozbudowane - musi się odnosić do drugiej składowej. Co dalej tworzy wrażenie, że owo NIC jest skomplikowane.) No i mam teraz tę prostą z uszeregowanymi od nieskończoności aż do nieskończoności kwantami. Że losowe rozmieszczone, to już nie ma w tej analizie znaczenia – wiadomo Fizyka sobie, logika sobie. Choć jedno z drugiego wynika i jest wzajemne powiązanie. Czym jest taka prosta? I to najciekawsze na tym etapie pytanie. Taka prosta jest ni mniej i ni więcej, ale "stanem chwilowym" czasoprzestrzeni. Dla tego tu wszechświata stanem chwilowym – albo analogicznie dla Kosmosu także "absolutnym stanem chwilowym". Czyli najmniejszym z możliwych "tyknięciem" zmiany. - To "sekunda" Kosmosu. Jedna prosta jest stanem analogicznym do jednostkowej zmiany - jest najmniejszą zmianą, jaka może zajść. Z oczywistym dopełnieniem, że jest to połączone - jako zawsze fakt niezbędny - z NIC, z pustką. Samej prostej i w bezruchu opisać nie można, jak punktu. Ale jeżeli przemieszczę taki punkt, czy prostą, to zmiana położenia kwantu o kwant – to wnosi najmniejszy zakres i zmiany, i przestrzeni. To jest czasoprzestrzeń. Albo absolutna już czasoprzestrzeń Kosmosu. Zasada jest ta sama, kwant w ruchu, takie zdarzenie wyznacza najmniejsze "tyknięcie". I tworzy, buduje takim rytmem "czasoprzestrzeń". Czyli płaszczyznę. Jeżeli rozpatruję odcinek na/w prostej - więc lokalny wszechświat w Kosmosie - ten zakres ma punkt początkowy i końcowy, ale również i środkowy (dla mnie najważniejszy). Dlatego mogę, skutkiem zmiany w tym zakresie, skutkiem przemieszczania się elementów, wyznaczyć rytm tej zmiany – czyli skwantować ruch. Po to, żeby go policzyć. I to samo, ale już w maksymalnym zakresie, mogę przeprowadzić dla Kosmosu, żadna dziwna procedura – tylko wykorzystanie tego, co mam w otoczeniu, co udało mi się wypracować na temat świata. Ponieważ 19
  • 20. ten świat jest pochodną, skutkiem Kosmicznej reguły - bo inaczej by nie zaistniał - to nie tylko mam prawo opierać się na analogiach z tego obszaru, ale muszę je wykorzystywać, żeby każdy poziom takiej analizy się ze sobą zgadzał. To proste. Punkt piąty. Mam najmniejsze "tyknięcie" w Kosmicznej Ewolucji – jeden i zero, COŚ i NIC w niezbędnym, integralnym logicznie połączeniu. I mam w bezkresie poprowadzoną prostą, która się kolejnymi punktami w tym Kosmosie przemieszcza. Każdy kwant energii przemieszcza się tak na własną rękę, ale w tym logicznym uporządkowaniu nieskończony zbiór elementów prostej również się przemieszcza o kwant. I co? I jest tenże ruch nieskończonym z zasady. W nieskończoności nie ma zahamowania, nie ma momentu zatrzymania – jest co najwyżej chwilowe zapętlenie w jakiś byt, w "odcinek" bytujący na/w prostej. A to oznacza, że jeżeli prosta nieskończona będzie, przykładowo na rysunku, wyznaczona z góry do dołu - to przesunięcie jej o kwant w bok, czyli prostopadle, że to rozpocznie, tyknięcie po tyknięciu, w Kosmicznym bezkresie budować płaszczyznę. Proste. Sumowanie się w nieskończoności stanów chwilowych buduje, wyznacza płaszczyznę. I nic innego. A czym jest taka płaszczyzna? Oczywiście wiecznością. Nieskończoność jest stanem chwilowym, ale to zarazem bezkres, więc nieskończoność aktualna – jedna oraz jedyna, innej przecież nie ma. Ale ruch w takim nieskończonym zakresie, złożenie wszelkich stanów chwilowych Kosmosu, to buduje nieskończoność potencjalną - czyli w tym tu odniesieniu wieczność. Nieskończoność to "przestrzeń" - wieczność to "czas". Punkt szósty. Czy Kosmos to płaszczyzna? W ujęciu logicznym – tak. Ale w ujęciu Fizycznym – nie. Skoro Kosmos to nieskończoność, to również symbolizującą taką zmianę nieskończoną płaszczyznę można "zamknąć" w sferę – skoro Fizycznie w tak pojmanym zakresie rozkład elementów jest wszechkierunkowy oraz bez wyróżnionego faktu - to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby taką płaszczyznę "styknąć" brzegami i zbudować nieskończoną sferę. Dla wygody opisu i zrozumienia. Ale i dlatego, że tak można. Co to daje? Obraz zmiany, którą można opisać jako kołową. Coś się będzie działo jako fakt pierwszy w moim ujęciu, coś będzie punktem środkowym, coś końcowym. Wieczny obrót w nieskończoności tym samym nabiera dla mnie cech - staje się rozpoznawalny oraz definiowalny. A nawet policzalny. Fizyka Kosmosu nic o takim działaniu nie wie i niczego takiego nie stosuje, ale dla mnie taki zabieg jest koniecznym – inaczej tego nie zrozumiem. Inaczej tej nieskończono-wiecznej jedności-jedyności nie przeniknę. Podział jest mój i dla mnie, prowadzony w abstrakcjach wywiedzionych stąd i teraz – jednak może (i musi) posłużyć do opisu zawsze i wszędzie. Dlatego powinien być przeprowadzony. W tym kołowym ujęciu - dla mnie rzeczywiście w obrazie przypomina 20
  • 21. to "kołowrót" – nie ma Fizycznie wyróżnionego miejsca, wszystkie są równie istotne, bowiem składają się na całość. Ale mój podział na etapy takiego wiecznego "obrotu", to wnosi owe istotne z punktu widzenia obserwatora momenty i te mniej ważne. Bo przecież i tutaj wyróżniające się możliwością zaistnienia struktur chwile będą. Jak jest losowość rozmieszczenia, to skutkiem tego muszą być "okresowe" w zmianie mniej lub bardziej dogodne chwile-obszary - coś zbiegnie się łatwo i prosto lub przeciwnie, z trudem. Ale jest też pewna konstatacja tego ruchu "po kole" - że nawet jak po jednej stronie proces się kończy, to symetrycznie do niego się zaczyna tworzyć dopełnienie, że nie ma nigdy stanu braku. Albo że jest ogromna wyrwa w procesie. To niemożliwe. - Nieskończoność tego Kosmicznego zakresu jest zapełniona dokładnie nieskończoną ilością kwantów, ani mniej, ani więcej. A to oznacza, że jest to wielkość absolutna, najściślej wyznaczona – jedyna taka wartość. Wszelakie inne są zawsze przybliżeniem, nieostre, rozmyte. Nieskończoność to stan maksymalny i jednoznaczny – i nie można tego inaczej rozumieć bez popadnięcia w sprzeczności. Czyli wszelkie nieskończone "dziwy" skutecznie zagospodarowuje wieczność - natomiast nieskończoność to jedność i jedyność. Czyli również w bezkresie Kosmosu jest maksymalne zbiegnięcie się elementów i maksymalne rozproszenie – i w każdym, w każdym punkcie tej kołowej zmiany jest to w równowadze. I dlatego, jak jeden etap się kończy, to po drugiej stronie - która Fizycznie może być wszak tuż obok - buduje się dopełnienie. I nigdy niczego nie brakuje. To w końcu nieskończoność-wieczność Ewolucji. Punkt siódmy. Kosmos można więc opisywać z poziomu jednostki – i jednostki. Raz z poziomu kwantu logicznego, najmniejszego z najmniejszych, a raz z poziomu kwantu logicznego - największego z największych. Czyli w formule "wszechświata". Na każdym poziomie analizy jest kwant oraz zbiór kwantów – a co więcej, rytm zmiany w obu zakresach jest taki sam. Ten sam. I fundamentalnie prosty. - "Na dole" jest niepodzielne i najmniejsze, "na górze" jest największe z możliwych, ale rytmika zmiany tych kwantów jest ta sama. Dlaczego to istotne? Ponieważ jeżeli chcę ustalić - a co najmniej zgrubnie określić – ile istnieje wszechświatów, to muszę działanie odnieść raz do stanu chwilowego, a raz do wieczności; zależnie od tego, na czym się w analizie skoncentruję, od tego zależy wynik. I raz będzie skromny, liczebnie ograniczony – a raz nieskończony, bo wówczas wieczność wejdzie w opis. Nieskończoność chwilowa zawiera w sobie nieskończoną ilość jedynek kantowych, ale wytworzyć może w sobie skończoną liczbę wszechświatów - ale ponieważ przebiega to w formule wiecznej zmiany, tym samym kolejne przemieszczenia kwantów mogą budować kolejne byty w liczbie nieskończonej. Przy okazji, ponieważ wiąże się to z powyższym. Owszem, ustalenie, że przez punkt można przeprowadzić nieskończoną liczbę prostych - to jest oczywistość. Ale z istotnym ograniczeniem, które nie może 21
  • 22. być przeprowadzone w geometrii: nie jednocześnie. Przez punkt może w trakcie Ewolucji przejść nieskończenie wiele kwantów, ale one tu są następczo - nie jednocześnie. Dlatego w jednej nieskończoności w tym samym miejscu może znajdować się nieskończenie wiele bytów - ale "po sobie", w przesunięciu. W przesunięciu co najmniej o jednostkę zmiany. Proste. Punkt ósmy. Ile istnieje wszechświatów? Jak to ile? To zależy od tego, co się obserwatorowi podsunie do liczenia. Jeżeli ograniczy się do fizyki i tutejszych wniosków, to jeden. Chwilowo zaistniały i już wiadomo, że skończony w czasie i przestrzeni. - Ale jeżeli byt poznający w analizowaniu się rozpędzi, jeżeli z wzorów nie wyrzuci różnorakich nieskończoności, bo są pozornie niepotrzebne, to sobie liczbę tych zdatnych do zamieszkania światów zwiększy też o nieskończoność. Z tym istotnym dalej zastrzeżeniem, że to jeszcze zależy. Bo jeżeli zacznie opisywać Kosmos poprzez stan chwilowy, to się mu w liczeniu pokaże skromna reprezentacja wszechświatowa, a i z niej do zamieszkania będzie tylko kilka - może i jeden nawet. W końcu i na poziomie nieskończonego-wiecznego kołowania jest środek zmiany, środek Ewolucji. Coś przed środkiem może być znośne do zbudowania bytu, ale najpewniej – jeżeli w ogóle – pojawi się takie myślące i działające coś w środku. Przecież dopiero wszechświat dopełniony z każdego kierunku jest tym najlepszym, najsymetryczniejszym, a więc zdatnym do zaistnienia skomplikowanych struktur, które momentalnie się nie rozpadają. Jeżeli natomiast opis będzie na zasadzie, że w nieskończoności to można wszystko, a nawet więcej – to efektem musi być zliczanie tej nieskończoności w kolejnych stanach chwilowych, więc w wieczności. No i skutek jest łatwy do podania: nieskończoność bytów, bezkresna liczba światów, zaiste kosmiczne liczby w opisie. I na końcu jest zdumienie, zaskoczenie – a i emocjonalne pomieszanie, że to się w tym Kosmosie tak dzieje. Jak się wejdzie w procedurę zliczania ze zmieszaniem pojęciowym, na wyjściu musi być brak granic. O ile ma to ograniczone znaczenia w zakresie wszechświata, o tyle Kosmos w jego zmianie bez takiego rozróżnienia jest niepoznawalny. I efekt zaskakuje. Że niepotrzebnie – w tym punkcie to już chyba oczywistość. Prawda? Nieskończoność-wieczność to ja. 22
  • 23. Kwantologia stosowana – kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 3.5 – Cząstki elementarne. Wiecie, ja tam nic przeciwko szkole nie mam, instytucja nawet tam i jakoś potrzebna. Rodzicielskość musi zarabiać na jednym i drugim, i kolejnym etacie, to i trzeba gdzieś bachory przechować w godzinach dziennych - żeby się nie szwendały bez celu. W takiej potrzebie to szkolny budynek za okolicznościowe więzienie może robić. - Wszystko oczywiste, nawet i akceptowalne pokoleniowo. Tylko, widzicie, problem w tym jest, że w tej szkole trafiają się i tacy, co to gdzieś tam - zapewne w słusznie minionym czasie, w tej innej społecznej dziejowości - że oni wówczas jakoś tak się rolą i pedagogiką przejęli, że aktualnie chcą pilnowanych czegoś nauczyć, z tą taką nauką zapoznawać, do czegoś wdrożyć, itd. Że to ze szkodą dla delikatnych osobowości, że to może przynieść w osobniczej przyszłości coś złego, taki belfer z drugą nauczycielką, a i dyrektorem placówki na dokładkę - oni w swoim zapale nauczania tego pod uwagę nie biorą, szkód takiego postępowania nie notują, za nic nie uwzględniają tego w swoim posłannictwie. Bo to wyjdzie taki nauczony do świata i się po nim pilnie rozejrzy - i stwierdzi, że świat to zupełnie coś tak innego od podręcznika, że trudno się w nim poruszać. Lektury może i generalnie ciekawe były, oprócz tych nieciekawych - może i palce do matematyki były przydatne, ale obecnie się to mniej sprawdza. Przecież w realności chodzi o tę smykałkę do interesu, a nie zdolności we wzorach, nie o umiejętności w przerzucaniu się piśmiennym słownictwem, czy o krytykanctwo jakie wobec naczelnej władzy państwowej – to nie o to idzie. Słowem, nie ma co i kryć, że nauczanie szkolne dalekie od lokalnego zapotrzebowania produkcyjnego i że tylko dziatwie szkodę robi. Mało życiowe zasoby pod oczy i umysłowość podsuwa, horyzonty otwiera. A nawet wrażliwość wyrabia. A to błąd. Wiecie, ja tam szkoły generalnie nie krytykuję - mówiłem, że swoje zasługi placówka posiada, tylko że nie na każdym kierunku tak się to dobrze dzieje. Szczególnie na uważaniu trzeba mieć fizyczny i podobnie rzeczywisty zakres. Niby niczego tu w młodej osobowości i pomyślunku zepsuć się nie da, niby kierownictwo szkodliwość takiego, a też analogicznego nauczania już dawno zauważyło i profilaktycznie się z eksponowania przedmiotu fizycznego wycofało na rzecz aktualnie niezbędnego, więc wielce konkretnego duchowego kształtowania przez osoby uduchowione, ale w tej i owej jeszcze szkolnej placówce, chyba przez zaniedbania i inne niedopatrzenia – no, że tam się taka fizyka była ostała. A z fizyką, rozumiecie, jest problem. I to spory. Bo przyjdzie sobie taki on, albo taka ona, na lekcję z fizykiem – a może i fizyczką w roli głównej. Przyjdzie takie jeszcze po całości 23
  • 24. i w szczegółach nieuświadomione, jeszcze zapatrzone w nauczycielskie słownictwo – przyjdzie, i co? A tu nadejdzie programowo w historii i na tej fizycznej lekcji, tak przykładowo, zagadnienie elementarne i cząstkowe. Czyli będzie się pokazywało obecnym i jeszcze nieuśpionym, że są cząstki - że one w świecie całym są. A też, że one są elementarne. Taka się, wiecie, w te młode i logiką żadną nieskażone umysłowości przesączy informacja, że to wszystko - tak od dołu do góry – składa się z cząstek. Że co prawda atom starożytny i podobne to przeszłość, ale że, tak czy owak, to zbudowane z faktów elementarnych. Powiem ja wam, jest problem. Fundamentalny problem. Niby, zgoda, spojrzeć tu, spojrzeć tam - wszędzie jakaś składowa w tym jest. Jedynka albo podobnie. Tylko że, sami zważcie, jak to w szczegółach poszturchać, to każda taka jednostka okazuje się nieco inna w budowie. A nawet mocno ona jest inna. Bo okazuje się, to przede wszystkim, że to żadna tam i elementarna cząstka - że to złożenie. I to wielkie. Tu już niby fizyk w swoim przyrządzie lub zderzaczu wykryje, że to fakt, że złota cząstka do niczego tam nieredukowalna - a za chwilę już mu się kłopot we wzorach pokazuje i w poprzedniej jedynce świata wielość kolejnych jedynek widzi. A jak nawet chwilowo nie widzi, to postuluje - bo inaczej to mu się zgadzać w tych tam przeliczeniach nie chce. Jest problem, przyznacie. Taki mianowicie problem - czy jest jakaś w tym dzieleniu świata, w tym dolnym zakresie elementarna jednostka, czy jej nie ma? Można w nieskończoność drobić rzeczywistość, czy nie? Fakt, zagadnienie po prawdzie mało istotne, w szkole można się nim zbytnio nie kłopotać i dziatwie, jeżeli chce słuchać, o takim czymś opowiadać. I nawet przy okazji mówić, że to cegiełki świata, że się z tego nasza cielesność składa i wszelka. Można tak robić, ale po co. Przecież wiadomo, że za chwilę kolejne zderzenie elementów się objawi dalszym - czyli głębszym poziomem - i że znów trzeba będzie o elementarnym czymś uczyć. To lepiej od razu już powiedzieć, że niczego w ten deseń nie ma, że fizycznie i takoż eksperymentalnie żadnego jednego i ostatniego się nie chwyci. Że gonić można, a jak - ale się nigdy nie dogoni. Bo takiej jedynki dla fizyki nie ma. Czy to oznacza, że zupełnie jedynki wszystkiego nie ma? Nie, nie, i jeszcze raz nie. Ja niczego takiego nie powiedziałem, a też i nigdy tak nie powiem. Jedynka jest i być musi. Tylko że poza fizyką ona tak sobie jest. Trzeba wiedzieć - i tak tego w szkole uczyć - że fizyka, że badanie w realu, w zakresie dostępnym, że takie działanie nigdy nie może się poziomu elementarnego dopracować - to niemożliwe. Ani teraz, ani w dowolnym czasie. Fizyczny może drobić i drobić, coraz większe siły do poznawania zaprzęgać, pomyślunek wysilać budową sprzętu, jednak i tak na zawsze pozostaje się w strefie zbiorów i tylko zbiorów. Na 24
  • 25. zawsze, powtarzam. Dlaczego? Ponieważ fizyka, jako taka, to fakt złożony - wszelkie w jej obrębie dostępne i rejestrowane (w dowolny sposób) fakty, takie fakty są złożeniem. To wewnętrzny, więc daleki od dna świata poziom - to suma faktów, nigdy fakt jednostkowy. Fizyk widzi-bada zawsze stan złożony, zsumowany z jednostek, których nie pozna w żadnym działaniu - bo one tworzą działanie. Ale to zarazem nie oznacza, że nie ma takiego ostatniego - takiego już fundamentalnego. Jak najbardziej jest. I musi być. Bo nie ma w czynie rozdrabniającym ciągu nieskończonego, on się kończy. - W tym tylko jednak sęk i trudność, że się kończy w analizie logicznej, kiedy na pojęciach się to prowadzi. Czyli kiedy opisuje to Fizyka. Albo w innym nazwaniu filozofia. Banalny fizyk tego zakresu w żaden sposób się nie dopracuje, i musi mieć tego świadomość; dobroduszny i zarazem łatwowierny w otoczenie fizyk, cóż - żadnego pewnego elementu elementarnego nie złapie. Bo go dla niego nie ma. Badania oczywiście trzeba prowadzić, nakłady ponosić, drobić aż po kres możliwości danego czasu i przestrzeni. Ale po co od razu tak szeroko rozpowiadać, że cząstek elementarnych się szuka - po co to zaraz w modele i tabelki, podobno ostateczne, zestawiać - szkolne oraz pozaszkolne społeczeństwo mamić, że już, że za chwilę się to całe i wszelkie rozpozna, kiedy to nieprawda. Kiedy to błąd logiczny i myślowy. To błąd, którego nawet nie chce skorygować ustalenie, że jest taka graniczna prędkość świata, że nic i nigdzie się szybciej ruszać po świecie nie rusza. Jakoś tak z tego oczywistego faktu nikt wiedzy nie wyprowadza, że to prędkość nie przemieszczania się, ale tempo tworzenia się oznacza. Że to największa, fizycznie obserwowalna w realności zmiana - że to szybkość zbiegania się w jednostkę elementów, tych niżej leżących elementów. Foton się buduje - osiąga stan całej jednostki i pełni - i dopiero takie coś może podać, przenieść fakt dalej. Wszak to nie foton przez wszechświat wędruje, ale nacisk, fala w trakcie zmiany. I w ramach tej fali, w każdym jej punkcie, foton w kolejny foton się buduje. I to oznacza przeniesienie sygnału. Nie jednostka pędzi, ale zdolność budowania się jednostek. Im większa konstrukcja, tym wolniej taka fala się przemieszcza, tym większa liczba elementów składowych musi się w nią zbiec. Bo i każda taka cząstka w ciele się buduje, i całość. A to trwa. Wszechświat - tak zwany "wszechświat" - to nie pustka przetykana tu i tam czymś materialnym, atomem czy fotonem. To maksymalnie - i to maksymalnie zapchana struktura. I tu ciągle jeszcze wewnątrz nie ma pustki więcej niż na jednostkę. I dlatego jest ruch, i dlatego się fala może przemieszczać. - I dlatego może się coś w duże i większe, ale i mierzalne struktury budować. To oczywiście za chwilę zmieni się, za niewielki moment w dziejach tej konstrukcji ubytki przewyższą zasoby i możliwości łatania - ale 25
  • 26. to jeszcze troszeczkę potrwa i pozwoli na obserwacje. Tylko że takie rozejście się nastąpi, i to nieodległe. Układ, to już w każdą stronę widać, wybucha - a ten wybuch jeszcze przyspiesza. Przestańcie więc wy wszyscy nauczać te biedne dzieci, że są jakieś cząstki, czy podobne, i że one zaludniają rzeczywistość. Trzeba im prawdę powiedzieć: że to wszystko, co się jakoś tam daje obserwować, to wytrącona - na podobieństwo osadu wytrącona w ramach tak zwanego "wszechświata" materialna, jednak zawsze na moment tak zaistniała i pokazująca się zmysłowo "cząstka". Że, tak naprawdę i w głębokim rozumieniu, to chwilowa, dynamiczna - a przede wszystkim cały czas zmieniająca się konstrukcja energetyczna. Pobiera elementy z otoczenia i się buduje - ale i traci. Jeżeli więcej pobiera, to w gabarytach się zmienia i w świecie cieleśnie się rozpycha - ale jak więcej traci, to zanika i rozprasza się. Do tej wieczności. Każde ciało, każdy fizyczny fakt to dwie linie procesu, a wypadkowa tworzy to, co widać. Jesteśmy bytami na samym dnie, albo i górze, jak kto woli. Żyjemy w najgłębszym punkcie rzeczywistości, ciśnie na nas cały wszechświat i jego elementy – i to z każdej strony. Jesteśmy jako te stworki w głębinie, które nic o tym wielkim nacisku nie wiedzą i wiedzieć nie mogą, ponieważ to ich całe istnienie warunkuje, widzimy i wyróżniamy to, co się tu pokazuje, czyli wytrąca osadem i jest "namacalne" dla nas w jakiś sposób. Ale to dalece nie wszystko. Dalece ważniejsze jest to, czego w takim (właśnie fizycznym) ujęciu żadnym sposobem pokazać nie można. Ważniejszy jest "ocean" oraz jego falowanie, bo to jego przemiany są tu warunkiem wszelkich zmian. I nas, jako faktów. Ważniejszy jest "wirtualny" ocean, który otacza wszelkie materialne i rozbudowane fakty - niż to, co widać w pobieżnym i powierzchownym oglądzie jako materię czy promieniowanie. To wepchnięte, zepchnięte na ten nasz poziom elementy - to stanowi nas i nas buduje. Żyjemy na dnie, na "płaskim dnie" rzeczywistości. I warto, i trzeba sobie z tego zdawać sprawę. Problem jednak w tym, że ten wirtualny dla nas ocean jest zakresem głównym i najważniejszym. I - tak naprawdę - to ten podprogowy stan jest realnością, a wszystkie "osady" chwilowe i nietrwałe. Procesy Fizyczne należy opisać i rozumieć odwrotnie: od najbardziej małych i stałych, po najbardziej skomplikowane i nietrwałe. - Czyli po nas samych (na dnie). Na koniec analizy rzeczywistości okazuje się, że ważniejsze jest w całości tło, tak niepozorne i lekceważone - najczęściej pomijane w badaniu tło. Na koniec okazuje się, że wszystko, co wystaje z tego tła, co tak w oczy oraz przyrządy się rzuca, to tutaj tylko na chwilkę i że zaraz zniknie. Wyrosło "z grzybni" tła, rozejrzało się po okolicy dalej i bliżej, czasami nawet o faktach pomyślało - i zanika. I wtapia się ponownie we wszechświatowe, tudzież w kosmiczne tło. Z nieskończoności się wyłoniło i wraca do nieskończoności. Ech... 26
  • 27. I że to było jedyny raz w tejże nieskończonej wieczności... Dajcie więc spokój już z tymi cząstkami, faktami, bytami – przecież to wszystko złudzenie. To wszystko zbiór elementów w trakcie zmian i zawsze chwilowy w tej formule. Przestańcie powtarzać, że można w badaniu złapać coś ostatecznego, że trzeba się tylko silnie napiąć i zebrać, a będzie element. Nie będzie. Nie ma żadnego elementu - żadnej jednostki fizycznie w badaniu być nie może. Świat to zmiana - dopasowanie się - ewolucja w trakcie zachodzenia. Po co mącić dziatwie poglądy jakimiś stałymi i jednostkami, przecie sami widzą, że niczego stałego nie ma. Się zatrudnią na umowę jaką lub zlecenie, to ich szybko ze stałości widzenia i doznawania tego świata wytrąci zwolnienie - się nauczą, że jest jaki tam dogmat, to przy najbliższym zakręcie dziejowym się tego im w całości odechce. Chyba że szkoleni będą tak głęboko niemądrze, że się tego dogmatu na zabój i na zawierzenie uchwycą. Ale świat ich wówczas z tej błędnej i złej hipotezy szybko i pewnie wyprowadzi. Znaczy się poza rzeczywistość i w całości wykasuje. Trzeba dlatego dziatwę nauczyć jednego: że jest zmiana i że świat to fakt w ciągłej odmianie. Oraz tego, żeby mieli oczy szeroko otwarte na wszystko. Wszak za zakrętem może czaić się niespodziewane. Jeżeli taką wiedzę wyniosą ze szkolnego budynku i systemu, to im na dalszą drogę w zupełności starczy - poradzą sobie. A cząstki elementarne? Cóż, to już historia. 27
  • 28. Kwantologia stosowana – kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 3.6 – Osobliwość niejedno ma imię. Najlepiej być średniakiem. Takie, widzicie, prawo ewolucyjne jest. Może ono i mało efektowne, może swoją zawartością nieciekawe na pierwsze oko – ale jest. No i wszechświatowa zmiana je na każdym kroku preferuje. Bo, dajmy na to, taki mikry. Wiadomo, coś takiego podskakuje i się rzuca, ale na boisku toto pokopią po kostkach - albo i wyżej. A jak się wnerwią, to i konusem nazwą – albo i gorzej. Czasami takiemu z ambicji ślina cieknie, łokciami się w zbiorowości rozpycha i nawet do stanowisk z tego przerostu dochodzi. Ale przecież i tak wie, że na niego inni z góry patrzą, uwagi robią - nawet i celowo czy przez nieuwagę spluną. Słowem, żadna przyjemność być maluchem. A duży? Też nie inaczej. Również się głową w autobusie po suficie to obija, nogi gdzieś daleko w dole się snują i nie wiadomo, w co się włazi. No i w ogóle końcówki cielesne jakieś takie niezgrabne są u takiego i jakby samoistne w przemieszczaniu. Słowem, duża ciałem i gabarytem ewolucja to żadna tam przyjemność. Ale najgorzej, widzicie, mają byty w sobie rozrosłe - takie w jedną stronę rozrosłe, w drugą, a nawet i w każdą. Takie, co to grubasem w podwórkowej mowie się określa. Nagromadzi taki byt w sobie zapasów kwantowej energii, zajmuje siedzenie w pojeździe albo i dwa, obficie się poci, sapie na chodach, w ogóle ciężko idzie i źle funkcjonuje w każdym wymiarze. Słowem, przykrość na to patrzeć. Prawda, sprawiedliwie trzeba opis uzupełnić, że taka olbrzymia, i w sobie obficie ciałem obrosła ewolucja, to rzadko z zachcenia tak w tę energetyczną nadmiarowość popada - że to zrządzenie losowe takim kieruje i przypadek. Że tak się w okolicy ewolucyjnej porobiło, tak wirowało kwantami, że olbrzym teraz się kręci albo i nadolbrzym. A to, też wiadomo, nic dobrego tej nadmiernej konstrukcji nie wróży. To się szybko dzieje i wybuchowo się dzieje. Słowem, widzicie, średniactwo w ewolucji jest najlepsze. Powiecie, że to tylko tak chwilowo, że lokalnie, że dawniej aż tak nie było, bo i zasobów do skonsumowania nie było. Powiecie, że się rozpędziłem w stanowieniu reguły. A nie, zupełnie i nie. Na ten przykład spójrzcie w górę i światową dal czasową oraz przestrzenną, w te tam gwiazdowe układy spójrzcie i się przyjrzyjcie. I jak, widzicie? Jak jaka wielka w sobie taka gwiazdowość, jak napakowana energią, to i od razu wiadomo, że długo w swoim świeceniu nie pociągnie. A i koniec też ma spektakularny - można powiedzieć, że wybuchowy. A nawet, że osobliwy. Jak olbrzymi taki się bączek kręci, to się zaraz rozleci - w siebie się głęboko zapadnie, a nadmiarowość prochem i pyłem po okolicy się rozejdzie. Taka, widzicie, czarna dziura w czasoprzestrzeni z takiego bytu, co to nadwagą się objawia – taki dół ciemnością wypełniony jedynie się w obserwacji jakoś pokazuje. 28
  • 29. I dużo tego jest w każdym kierunku. Ale powyższe to tak ogólnie i na rozgrzewkę, dla wprowadzenia oraz pokazania związku między gabarytami a szansą na istnienie. I nie o ten element układanki gwiazdowej tu chodzi. Pytanie, widzicie, w temacie jest ważniejsze: czy czarny dół, taka osobliwość w ewolucji – czy to zbiór, czy jednostka? Powiecie, że to pytanie z gatunku niedorzecznych i odlotowych, że przecież badanie, że obserwacja, że wzorki – że wszystko w oczywisty sposób podtyka zbiór i że tylko zbiór. Jaka galaktyka albo nawet i lokalne zgrupowanie czegoś, tam się osobliwość pokazuje, mimo że jej tak wprost nie widać. A ja wam na to powiem, że wasza racja i owszem jest - ale ona taka w sobie połowiczna; że wasza racja fizycznie pełna - ale mimo tego dalej logicznie jednostronna i niepełna. Spójrzcie na to tak - jest "twarz"? Jest. A jest każdorazowo inna? Jest. I z tego, widzicie, wynika szersze ustalenie. Że jest logiczna jednostka (owa "twarzyczka") i że jest konkretnie i detalicznie fizyczna jednostka (faktyczna buźka osobnicza). Że jest "czarna dziura" - osobliwość znaczy się – i że jest takiego czegoś konkretne i fizyczne w formie zbioru rozłożenie w świecie. Że jest logiczna jednostka, która realizuje się fizycznie zbiorem. Filozoficznie "twarz" – fizycznie twarz. I zawsze tak. Rozumiecie? A co więcej, że osobliwość to nie tylko zapaść, to nie tylko czerń i horyzont zdarzeń – ale i druga postać brzegu: maksymalne oddalenie elementów od siebie. Jest osobliwość maksymalnego zbiegnięcia, tutaj w formule "czarnej dziury", ale jest również osobliwość rozbiegnięcia, a więc "chmura kwantów". Z jednej strony logicznie ustalam w zmianie kierunek do zapaści – z drugiej kierunek do rozproszenia. A zakres pomiędzy, to to wszystko, co można tak czy owak zaobserwować. Nie jedna, już opisana forma osobliwości, ale dwie - nie jeden brzeg ewolucji, lecz dwa. I oba wzajemnie ściśle powiązane – wzajemnie się warunkujące – wzajemnie i zawsze łącznie oddające to, co określa się rzeczywistością. Osobliwość to nie jeden brzeg ewolucyjnej zmiany, ale dwa - "góra" i "dół" - maksymalne rozproszenie oraz maksymalne zbiegnięcie. Rozumiecie? W takiej analitycznej procedurze trzeba wyjść od stanu zero - czyli pierwszej w nieskończoności Kosmosu zarysowanej sfery, wytworzonej warstwy kwantowej. Zaistniała jako skutek nacisku zewnętrznego. Ale 29
  • 30. i zmienia się kwantowo, według reguły. Czyli - pierwszym stanem jest maksymalne oddalenie jednostek, które tworzą zbiór w postaci wszechświata. A raczej, na taki moment, jest to dopiero "zadatek", który może przekształcić się w wszechświat z jego rytmem zmian. Proces w sensie logicznym rozpoczyna się stanem maksymalnego, ale już wspólnego istnienia elementów składowych. W maksymalnie logicznym sensie, gdzie wchodzi w grę nieskończoność, w takim ujęciu przedłużenie torów oddalających się od wszechświata kwantów można poprowadzić również w nieskończoność - i to byłoby w analizie kosmicznej obecne. Jednak w tym przypadku, dla konkretnej ewolucji, tu stanem maksymalnym jest jednokwantowa powłoka sfery, w której następnie zaistnieje świat. Ten i tylko ten. I proces dociskania, "pompowania" kwantami tej sfery trwa – długo trwa. Kwanty tworzące to jednostki niepodzielne już do niczego, a więc zapełnienie zakreślonej tak przestrzeni musi trwać. Tylko że w takim przebiegu miliard w tę czy drugą stronę nie ma znaczenia – w takim przebiegu do zaistnienia obserwatora, który to skonstatuje (a i same miliardy wprowadzi w liczenie) - do tego momentu daleko albo i jeszcze dalej... Czy dla niezaistniałego bytu ma to jakieś znaczenie, czy wielki aż po bezkres dystans czasu i przestrzeni ma dla takiego wartość inną niż liczbowa? Absolutnie nie - i żadne nie. Prawda? Pompuje się, pompuje – pompuje – pompuje ten wszechświatowy balon, zagęszcza w sobie - ciśnienie wewnętrzne pod naciskiem zewnętrznym narasta – i w pewnym tam momencie to "iskrzy". Znaczy się zapala w sobie, światłem czy innym podobnym fotonem rzuca się w przyrząd i w obserwację. - Taka chwila, widzicie, w tym pompowaniu świata sobie nastaje, że kwant do kwantu się zbliża, ciepło zaczyna drgać, jak w każdym pompowaniu być to powinno, rozgrzewa się ciało, znaczy się w tym nabieraniu-pozyskiwaniu masy ono się rozgrzewa, drga w sobie – i się budzi do istnienia. Pustka się kwantem w kwant zapełniła i zagęściła - no i fizycznego coś może powstać. Powstanie jedno, drugie, nawet i trzecie – czyli piramida elementów się tworzy, a wszędzie na "zakrętach" zmiany osobliwość zaczyna po oczach dawać sygnały. Po prawdzie brzegowa osobliwość żadnych tam w odbiorze sygnałów nie rzuca, chowa się poza obserwacją, ale czy to ważne – czy nie można sobie na licencję poetyczną pozwolić przy takim czymś? No, można. Tego żadnym tam sposobem nie widać, to tylko pośrednio daje o sobie znać, ale osobliwość jest – musi być w tym przebiegu. W każdym ona musi być. Bo co jest końcem takiego zapadania się warstw kwantowych? Brzeg i jego maksymalne zbiegnięcie. Kiedy ściskać elementy do siebie, to w tym działaniu jest oczywisty kres: można docisnąć kwanty na tyle, że już dalej się nie da. - To fizycznie ekstremalnie kłopotliwy do opisu proces, zbliżanie się do granicy zawsze jest trudne (a w tym przypadku szczególnie), jednak logicznie i filozoficznie nie ma w tym niczego nadzwyczajnego – ot, 30
  • 31. kwanty zbliżyły się tak do siebie, że już nie ma wolnego miejsca i wszystko uprzednio odrębne, teraz jest już jednym ciałem, jednostką. I kwantem tym samym. Podkreślam - w opisie, który może prowadzić fizyk, w takim obrazie nie ma miejsca na etap brzegowy, na punkt. Kiedy fizyk opisuje przebieg zagęszczania się, więc dąży do granicy i osobliwości, to dla niego zbliżanie się do takiego momentu zawsze jest procesem o charakterze nie-skończonym – taki proces musi, musi się toczyć w nieskończoność. W jego wewnętrznym, zbieżnym ze zmianą opisem-doznaniem, tu nie ma brzegu, to jest poza. Kiedy jest zmiana i opis - jest fizyk. Kiedy zmiana ustaje - nie ma opisu i fizyka. I jest zakres "poza". Wewnętrzny we wszechświecie, widać skutki tej struktury, ale nie ma jej w obserwacji. Istnienie osobliwości jest domeną filozofii. I tylko filozofii. Czyli zewnętrznego spojrzenia na zmianę i jej rytmikę. Słowem, końcem jest jednostka, kwant w formule "czarna dziura". A w innym nazwaniu, ewolucyjnie szerszym – osobliwość. I jest to osobliwość maksymalnego połączenia. Na początku linii zmian jest osobliwość maksymalnego rozproszenia, na końcu natomiast tworzy się osobliwość maksymalnego zbiegnięcia, połączenie wszystkich wcześniejszych elementów w jednostkę. Nie ma znaczenia, jak wielka to będzie jednostka. To może posiadać gabaryty planety, gwiazdy czy wszechświata - ale będzie jednostką. Skoro w tym "obiekcie" nie ma elementów składowych, skoro wszystko tak zbiło się ze sobą, że nie ma pustki - to takie ciało jest tylko i wyłącznie kwantem, jedynką w rozumieniu logicznym. Na początku jest "chmura" jedynek (i kwantów) w zbiorze - na końcu zapaści jest jedynka kwantowa i potencjalny, w tej chwili brzegowej "zastygły" zbiór. Jednak za chwilę to się zmieni. Natomiast w takim szczególnym i osobliwym punkcie jest tylko kwant - jest jednostka. "Czarna dziura" to punkt-jednostka. Ale, widzicie, to nie koniec, absolutnie nie koniec. Bo co się dzieje, kiedy proces zmian osiąga maksymalne zbiegnięcie? Ustaje, degraduje się, kończy? Nic z tych rzeczy. Przecież z chwilą maksymalnego połączenia się w jednostkę, w takie "na mgnienie" zastygłe w zmianie ciało - teraz już nic na nie ciśnie - bo co ma cisnąć? W tym układzie nie ma siły, która mogłaby jeszcze coś więcej wcisnąć w byt. W byt, który jest przecież maksymalnie, do ostatniego kwantu dociśnięty. W takim kwancie-jednostce proces uzyskuje swoje maksymalne w ewolucji wszechświata złożenie. Jest jednostką. I co może dziać się dalej? Skoro nic nie ciśnie, to proces ani się zatrzyma w tym stadium, ani będzie dziwaczny, ani nie pobiegnie w gdzieś czy kiedyś tam. Jest osobliwość zawarta we wszechświecie? No jest. Może proces się 31
  • 32. zatrzymać? Nie może. Jeżeli brak czynnika nacisku czy hamowania, proces nie może się zatrzymać. A czy może przekształcać się inaczej niż kwantowo? Nie może. Czyli co może? - Może się warstwa po warstwie elementów złuszczać, tracić zbiegnięte wcześniej w punkt kwanty na rzecz środowiska. Oczywiście zawsze jednostkami, niepodzielnymi do niczego mniejszego kwantami - ale musi tracić zasoby. I nie tak jakoś delikatnie, więc przez parowanie - to jest wybuch. I to w formule maksymalnie szybkiego oddalania się jednostek od stanu osobliwego. Że to w środowisku jest tonowane, że to nie jest absolutnie swobodny albo niestabilny kierunkowo wybuch? To oczywista oczywistość, przecież te kwanty mają do pokonania całą strukturę wszechświata - po wiele razy wejdą w fizyczne konstrukcje i ciała; zanim na dobre (na zawsze) opuszczą ten świat i popędzą do nieskończoności, wielokrotnie się sprawdzą w dopełnianiu lokalnych istnień. Dlatego to nie jest "wybuch", a "proces wybuchania" – to wybuch pod kontrolą samego wybuchu. Do jakiego momentu może biec rozpraszanie elementów? Do maksimum. A więc tak daleko i długo - jak może. Czyli w większości do stanu maksymalnego rozproszenia w tym wszechświecie. Do postaci kwantowej chmury jednostek – do tła-brzegu. Przecież warstwy oddalające się od osobliwości w niewielkim stopniu od razu dotrą do brzegu i się oddalą w bezkres, większość od takiej granicznej strefy się odbije, większość nie zostanie przepuszczona przez ten graniczny ścisk i wróci, ponownie wejdzie w przebieg "do środka", do maksymalnego zagęszczenia. I przebędzie tę drogę wielokrotnie, zanim faktycznie ucieknie. I dobrze, bo w ten sposób – nieco ubocznie – po drodze (to i owo) w tym wielokrotnym zapętleniu może powstać. Na przykład obserwator. Czyli w historii "wszechświata" są aż trzy stany osobliwe. W takiej zmianie, która oznacza ten świat i jego logiczną (podległą regule, policzalną i przewidywalną) procedurę – w tym przebiegu można wyróżnić etap pierwszy, maksymalne rozproszenie elementów – w drugim i środkowym, maksymalne zbiegnięcie – w trzecim ponownie maksymalne rozproszenie. To jest pełny cykl zmian w ujęciu generalnym. I osobliwość w formule "czarna dziura", czy zbiór takich faktów, to tylko jeden z etapów zmiany. Ważny, bardzo ważny - ale pozostałe są równie istotne. I wspólnie, w jedności tworzą, warunkują to wszystko wokół Dlatego - żeby całość wokół była zrozumiała, żeby nie potykać się o 32
  • 33. sprzeczności i dylematy, w opis ewolucji (wszech)świata musi wejść, na zasadzie koniecznej i łącznej, jeden oraz drugi punkt brzegowy – muszą się w zobrazowaniu znaleźć dwie formy osobliwości. "Czarne doły" to dobrze widoczny w powierzchownym (czyli fizycznym) opisie skraj zmiany, jednak sam z siebie nie do wyjaśnienia; jeżeli nie zostanie obudowany i dopełniony zakresem drugim, chmurą kwantów – pozostanie logicznym dziwem. "Czarne dziury" to wielce istotne (i pożyteczne) "zjawisko", wszak zasilają podporogowo rzeczywistość. Ale zasilają jednostkami, czyli elementami drugiego stanu osobliwego – kwantami logicznymi. Zasilają poniżej rejestracji – więc są pomijane, niemierzalne. Ale na równi tworzą to, co fizyk bada. Dlatego obie formy osobliwości są istotne, odpowiadają za kształt i stan postrzeganego. Dla fizyka rozpad osobliwości ("czarnej dziury") do stanu-postaci w formule osobliwości chmury (jednostek) – na skutek zachodzenia niżej progu jego postrzegania – to prezentuje się jako niezwykłość, jako "ciśnienie ujemne". Przecież rejestruje skutek takiego przechodzenia od osobliwości do osobliwości, wszystko od wszystkiego się oddala – a jednak wewnątrz panuje stabilne ciśnienie. Dziw. - Że odpowiada za to tak pojmowana i opisywana "zmiana osobliwa"? To fakt spoza fizyki – filozoficzny. Dla fizyka wewnątrz zjawisko to ma postać "wybijania" energii "spod podłogi" – tworzenia elementów z niczego, itp. Czyli dziw dziwem poganiany – i w ogóle niedocieczone to jest. Tylko że ten wypływający spod progu strumień elementów, który toczy się zawsze do przodu (i przed siebie), to nic nadzwyczajnego – tak przebiega zmiana od jednego stanu osobliwego do drugiego. Raz proces dociera do jednego brzegu i się od niego odbija, a drugi raz znajduje się na krawędzi i się zapada do jedności – i ponownie zawraca. Raz się skupia (w czarny dół), a raz rozprasza do (chmury) – i tak po wielekroć. Wszystko pomiędzy tymi brzegami to fizyka. Zmiana zawsze toczy się do przodu, choć zawsze w zapętleniu. A lokalnie w tym obserwator. Ważne w tym opisie, zauważcie, jest filozoficzne spojrzenie – nie w tym konkretnym, czyli w przebiegu dla tutejszego wszechświata, ale faktycznie już dla całości zrozumienia. Że, po pierwsze, są trzy etapy dla każdej ewolucji. - I że są dwa w zmianie brzegi i punkty osobliwe, to po drugie. Osobliwość to nie jedna forma, osobliwość niejedno ma imię. I każdej bez wyjątku ewolucji to dotyczy. Każdej bez wyjątku. Zauważcie, że nie ma znaczenia, co wezmę do analizy, jaki będę na stoliku w laboratorium (czy na kartce papieru), obrabiał logicznie w jego etapach pośrednich proces - w każdym wyróżnię początek, stan maksymalnie rozproszony, później środek i maksymalne zrównoważenie składników, czyli "po równo" stanu połączenia i rozproszenia – no i na drugim brzegu koniec zmiany, ponownie osobliwość rozproszenia 33
  • 34. składników. Aż do nieskończoności. Maksymalne oddalenie, maksymalne połączenie, maksymalne oddalenie – tak wygląda schemat zmiany w maksymalnym ujęciu. To są punkty w zmianie, jej punkty brzegowe i osobliwe. A co więcej, to też musicie uwzględnić w analizie, zawsze – zawsze dopełnieniem jednej formy osobliwości jest w środowisku stan drugi i symetrycznie w zmianie rozłożony. Jeżeli wyróżniam - na przykład - w ewolucji osobliwość zbiegnięcia, "czarną dziurę", mam w otoczeniu dopełnienie w postaci rozproszenia, tło-brzeg jest zapełnione jednostkami kwantowymi. Jeżeli w procesie wyróżniam maksymalne rozproszenie, to dopełnia to zbiór w ogromnej i również rozproszonej postaci czarnych dołów. A dlatego rozproszonej, że przecież funkcjonalnie to zbiór. Logicznie "czarne dziury" są w analizie jednostką (spełniają te same funkcje) - ale realnie takich obiektów jest wiele (i mnogość), dlatego są fizycznie wielością, są zbiorem. Dlatego każde wyróżnienie w zmianie jest jej zafałszowaniem, tylko łączny obraz jest ujęciem poprawnym - i jedynie możliwym. Ale na koniec jeszcze jedno warto sobie w kontekście osobliwości i zakresu brzegowego w ewolucji przywołać. Tak dla rozrywki, ale też żeby sobie skojarzyć to i owo. Ot, takie tam komórki elementarne, po jednej stronie "jajeczko", a po drugiej "plemniki". Niby tutejsze i niezwykłe w swojej ewolucji zdarzenia – tak "podnoszone" i wyróżniane. A to przecież realizacja tej generalnej ewolucyjnej procedury – to w jednym przypadku maksymalne zbiegnięcie do postaci jednej kwantowej struktury, a w drugim maksymalne rozproszenie w formie kwantowych jednostek; tu jedynka, tu zbiór jedynek; tu jedynka w otoczeniu i w dopełnieniu chmurą jedynek – tu chmura jako zbiór, ale zarazem też jednostka liczenia; a tu jedynka i kwant, ale zarazem w zbiorze do tego jajeczka podobnych jajeczek - już w innych ewolucjach i bytach fizycznych. A proces ewolucyjny to przechodzenie ze strony na stronę, raz się w osobliwość jednego typu przeleje, raz w drugą – a pomiędzy, tak "po drodze", coś się zadzieje. Osobliwość niejedno ma imię. Na przykład moje. Albo Twoje. 34
  • 35. Kwantologia stosowana – kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 3.7 – Płaszczyzna wielowymiarowa. Obywatelu matematyku, spokojnie, proszę odłożyć ten przedmiot, to ciężkie jest, może się uszkodzić. Tak, dobrze, proszę usiąść. Tak, oddychać głęboko, głęboko. Tak, rozluźnić się, spojrzeć za okno i na zieleń, to podobno pomaga na stres... Tak, pomaga... I teraz, obywatelu, proszę się zastanowić. Wiem, sprawa prezentuje się dziwacznie, wiem, wygląda to odlotowo, czy jakoś tak, ale proszę się nie denerwować, wyjaśnienie padnie. Za stronę albo cztery, ale padnie. - Płaszczyzna wielowymiarowa to nie przejaw zwichrowania i czegoś spoza naukowego oglądu, ale konieczność. Obywatel sam to za jakiś czas potwierdzi. - Tak, obywatelu, obywatel to potwierdzi. I sam to potwierdzi, zupełnie nie przymuszony. Że to koncept, że to wspomożenie abstrakcyjne w poznawaniu świata, trzeba to przyznać, tak to idzie. Ale, obywatelu, obywatel przyzna i potwierdzi, że wszystko, cała zawartość obywatelskiej głowy oraz każdej głowy, to abstrakcje. - To jakoś tam zsumowane w pojęciowe konstrukcje zaobserwowane w świecie regularności. Tak samo dzieje się w tym przypadku. Nazwa jak nazwa, obywatelu, ale coś za tym się kryje. Tak, obywatelu, coś się za tym kryje. Wiem, obywatelu, jestem tego świadom - to moja odpowiedzialność. Przykład podam, zrozumienie to wspomoże. Naocznie obywatel zapozna się i rozumem ogarnie, później wnioski wyciągnie. I tak - obywatel siądzie wygodnie - obywatel oczy wyobraźni popuści i się rozejrzy. Taka sceneria badawcza się rozciąga: sala kinowa i ciemność wszędzie. - Sala robi tu za przykład naszego zawierania się w świecie, nasze pomieszkiwanie w rzeczywistości symbolizuje, czyli atmosferę do rozumowania ogólnie zapodaje. I scena w owej sali jest, i ogromny ekran jest, taka biała i płaska powierzchnia do rzutowania "obrazów" od sufitu do podłogi. A przed nią, plecami do widowni, byt obserwujący stoi, dalej "obserwatorem" się nazywający. Samiusieńki wobec owej płachty ekranowej. Jednostka życiowa albo i zbiorowa, to zależy jak toto opisywać - ale zarazem osobnik w relacji (w połączeniu) z otoczeniem. Początkowo - co trzeba wężykiem podkreślić - takie coś zagubione w świecie jest. Pojawia się na tym padole łez (najlepszym ze złych) - i tak po całości jest nieporadnie zagubione. Plamy, szumy, czy inne drgnienia odbiera i w pamięci notuje - obraz skacze, przewraca się i niczego stałego dojrzeć nie można. Lata mijają w tej ciemnicy, jaskini nie jaskini, obserwujący wprawy nabiera, taka "akomodacja" do mroku zachodzi i osobnik szczegóły już obrazowe dostrzega - nawet je w zapale twórczym symbolicznie nazywa i inaczej definiuje. I w ten to czas zwiększa się zdolność osobnika do wychwycenia elementów otoczenia. Obserwujący i doznający świat byt 35