1. TytuS Barokowy
Kiedy wstałem rankiem w dzień wyjazdu, wiedziałem, że coś się
wydarzy, ponieważ bardzo swędziało mnie prawe ucho. Wsiadłem na koń
i ruszyłem na sejm Rzeczypospolitej ze złymi przeczuciami. Droga
była długa i męcząca. Wiało okropnie.
Na salę obrad wkroczyłem zły i przemarznięty. Atmosfera wśród
szlachty była nieprzyjemna. Łatwo było wszcząć kłótnię. Usiadłem w
ciemnym kącie i zacząłem przysłuchiwać się obradom.
Posłowie nie mogli zupełnie dojść do porozumienia. Panowała
wrzawa i wszyscy okazywali swoje niezadowolenie. Obrady, jak nigdy,
były burzliwe i nie udało się ich zakończyć w ciągu sześciu tygo-
dni.
I nadszedł ten straszny dzień. Wieczorem ostatniego dnia sesji
posłowie, zgodnie z przepisami, siedzieli przy świetle jednej świe-
cy. Wzniesiono o przedłużenie, czyli o prolongatę obrad. Panowie
bracia byli bardzo zdenerwowani i nie ukrywali swojej złości. Ja
również się z nią nie kryłem. Nagle w mroku dało się słyszeć głos:
„Ja nie pozwalam na prelongację!”. Poseł, który krzyknął, wstał
zdecydowanym ruchem od stołu i wyszedł z sali, oznajmiając to gło-
śnym trzaśnięciem drzwi. Po długim namyśle marszałek uznał sejm za
zerwany. Z żalem orzekł, że dla dobra złotej wolności nie sposób
zlekceważyć jednego protestu.
Jak się okazało, po przeprowadzeniu dochodzenia tym, który ze-
rwał sejm, był Władysław Siciński. Tchórz natychmiast przeniósł się
wraz z rodziną za Wisłę. Do zerwania obrad nakłonił go Janusz Ra-
dziwiłł, który od dawna skłócony jest z naszym królem.
Po zerwanym sejmie nie zostało mi nic innego jak powrót do do-
mu. Ta podróż przyniosła mi same szkody. Wracając zgubiłem drogo-
cenną szablę. A na domiar złego mój wierzchowiec złapał katar. Same
szkody! Same szkody!
Sylwia Galińska
20