SlideShare a Scribd company logo
1 of 43
Download to read offline
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
                      pełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym e-booksweb.pl - Audiobooki, ksiązki audio,
e-booki .
JÓZEF HEN

Boy-˚eleƒski
   b∏azen – wielki mà˝
ROBERT HARVEY
Libertadores. Bohaterowie Ameryki ¸aciƒskiej
                                         HENRY GIDEL
                              Picasso. Biografia
                                           JULIA FREY
                  Toulouse-Lautrec. Biografia
                                         PETER GREEN
                 Aleksander Wielki. Biografia
                                JACKIE WULLSCHLÄGER
               Andersen. ˚ycie baÊniopisarza
                                      FRANCIS WHEEN
                       Karol Marks. Biografia
                                      VICTOR BOCKRIS
                 Andy Warhol. ˚ycie i Êmierç
                                     MYRA FRIEDMAN
            Janis Joplin. ˚ywcem pogrzebana
                                  JÓZEF SZCZUBLEWSKI
                  Sienkiewicz. ˚ywot pisarza
                                       NORBERT ELIAS
                     Mozart. Portret geniusza
                                  PATRICIA BOSWORTH
                       Diane Arbus. Biografia
                                     MAURIZIO VIROLI
            UÊmiech Machiavellego. Biografia
                                    CHARLES NICHOLL
           Leonardo da Vinci. Lot wyobraêni
                                      ROBERT HUGHES
                     Goya. Artysta i jego czas
                   FRANÇOIS ROSSET, DOMINIQUE TRIAIRE
                         Jan Potocki. Biografia
                                           ATLE NÆSS
                              Munch. Biografia
                                MICHEL HOUELLEBECQ
 H.P. Lovecraft. Przeciw Êwiatu, przeciw ˝yciu
                                     BOGUS¸AW KIERC
   Rafa∏ Wojaczek. Prawdziwe ˝ycie bohatera
                                 STEPHEN GREENBLATT
              Shakespeare. Stwarzanie Êwiata
JÓZEF HEN




Boy-˚eleƒski
    b∏azen – wielki mà˝
Copyright © by Józef Hen, 1998, 2002, 2008
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo W.A.B., 2008
Wydanie III
Warszawa 2008
Spis treÊci




     I   Matka i syn 7
    II   Ma∏y lord buntownik 16
   III   Okno na ˝ycie 27
  IV     Zmarnowany ch∏opiec 41
    V    Paryskie narkotyki 61
  VI     Doktor ˚eleƒski przyjmuje 68
  VII    Nareszcie Boy 75
 VIII    Kaprys 91
  IX     Benedyktyna przygody wojenne 100
    X    Wszystko umia∏a przeinaczyç... 112
  XI     Nagle – niby za rozsuni´ciem kurtyny... 129
  XII    Najbardziej osobista ksià˝ka 140
 XIII    Ten pieszczoch Boy 151
 XIV     Recenzent w Warszawie 160
 XV      Kochanka króla 177
 XVI     Pijane dziecko we mgle 192
XVII     ˚ycie wyt´˝one 205
XVIII    Psychoza 224
 XIX     Obrachunki 241
 XX      Powoli zapada kurtyna... 250
 XXI     Usque ad finem 266

èród∏a ilustracji 290
Indeks nazwisk 292
6
I
                             Matka i syn




     Dwa pokoiki na trzecim pi´trze nazywano „Miodogórzem”. Od ro-
ku 1858 odnajmowa∏a je panna Narcyza ˚michowska, która kilkanaÊcie
lat wczeÊniej, jako „Gabryella”, zas∏yn´∏a dzi´ki swojej Pogance. By∏a nie-
∏adna i uczuciowa, inteligentna i utalentowana. (Na biurku ojca ch∏opiec
widywa∏ obite skórà du˝e pude∏ko z przegródkami na kilkadziesiàt cygar
i z monogramem N.˚. „Jako malca – napisze – intrygowa∏a mnie ta pani,
o której mówiono z takà czcià, a która pali∏a cygara”.) Pierwsze pi´tro zaj-
mowa∏, wraz ze swoimi dzieçmi, w∏aÊciciel kamienicy, pan Jan Andrzej
Grabowski, wdowiec, którego ojciec by∏ najpierw krawcem, a potem kup-
cem b∏awatnym. Pan Grabowski mia∏ cztery córki: Juli´ (póêniejszà Tet-
majerowà, matk´ Kazimierza, poety), Wand´ (która urodzi bohatera tej
ksià˝ki), Mari´ i Zofi´, t∏umaczk´ angielskich ksià˝ek dla m∏odzie˝y; by∏
te˝ syn, Alfred, najm∏odszy i najrzadziej wspominany.
     S∏owo o kamienicy. Nazywano jà czasem przesadnie „pa∏acem”, mo-
˝e dlatego, ˝e wybudowa∏ jà bankier króla Stanis∏awa Augusta, pan Piotr
Tepper, bogacz, który przy magnatach si´ zdeprawowa∏: zatraci∏ miesz-
czaƒskoÊç, kupi∏ szlachectwo austriackie i krzy˝ maltaƒski, wreszcie zban-
krutowa∏ (1793) i umar∏ prawie w n´dzy. W tej kamienicy, teraz ju˝ Gra-
bowskich, nigdy nie brak∏o lokatorów, najcz´Êciej zresztà z gospodarzem
skuzynowanych, a wszystko to byli ludzie nietuzinkowi. „Tu bi∏o wtedy
serce Warszawy” – napisze wiele dziesiàtków lat póêniej syn Wandy Gra-
bowskiej, a on, wiemy to, zna∏ wag´ s∏ów. Âmietanka: architekt, muzyk,
filozofka (E. Ziem´cka), adwokaci i znakomity lekarz Ignacy Baranowski.
By∏a te˝ w kamienicy „pensyjka ˝eƒska”, którà prowadzi∏a Julia Bàkow-


                                                              MATKA I SYN 7
ska, gdzie pobiera∏y nauki dwie panny Grabowskie (w tym Wanda), Nar-
cyza zaÊ by∏a podziwianà nauczycielkà. Wszystko to odnotowa∏ w swoich
pami´tnikach doktor Baranowski. Zakochany wytrwale w inteligentnej,
starszej od siebie pannie Bàkowskiej, w koƒcu szcz´Êliwie si´ z nià o˝eni∏.
     Wymieƒmy jeszcze Karola Ruprechta, dla mieszkaƒców „pa∏acu” po-
staç to prawdziwie legendarna: za konspiracj´ w 1846 roku skazany na
Êmierç, u∏askawiony pod szubienicà (jak m∏ody Dostojewski), przebywa∏
na katordze w kopalni srebra; teraz amnestionowany z okazji koronacji
Aleksandra II, wróci∏ i zamieszka∏ u Grabowskich. Tak jak jego przyjaciel,
Edward Jurgens.
     Wszystko, co w Warszawie ambitne, ciàgn´∏o na trzecie pi´tro do
Miodogórza jak do miodu. Wokó∏ Narcyzy ˚michowskiej zrobi∏o si´
t∏oczno. Ta kobieta o rysach grubych, pospolitych (ku jej rozpaczy) –
umys∏ mia∏a niepospolity, fascynujàcy. I serce spragnione mi∏oÊci. Nikt ni-
gdy jej nie pokocha∏.
     Dojrzewa∏a w kraju ogo∏oconym z m´˝czyzn. Ci, którzy nie zgin´li
na polach powstaƒczych bitew (1831); którzy nie zostali wywiezieni; któ-
rzy nie uszli na t∏umnà emigracj´, lub te˝, machnàwszy na wszystko r´kà,
nie zaszyli si´ na wsi – by∏ to materia∏ lichy, nie na miar´ ˝eƒskiej elity.
Inteligentne, ambitne i zazwyczaj pi´kne, panie nie napotyka∏y godnych
siebie partnerów. Wytworzy∏ si´ – napisze po latach syn Wandy – rodzaj
duchowego m a t r i a r c h a t u. „Kobieta urasta – stwierdzi bez ogródek –
m´˝czyzna kurczy si´, maleje. Gdy obywatelski synek poluje, pije i gra
w karty, siostra jego czyta, myÊli i sàdzi”. Idea∏ romantyczny, który przy-
swoi∏y sobie „entuzjastki” – jak je nazwa∏a ˚michowska – nakazywa∏, by
za mà˝ wychodziç tylko z mi∏oÊci. Nawiàzywa∏y mi´dzy sobà egzaltowa-
ne przyjaênie: „posiestrzenie” – poj´cie tak˝e ukute przez Narcyz´ – sta∏o
si´ wyznaniem tych kobiet. Mog∏o si´ za tym s∏owem kryç sporo treÊci.
Obok entuzjastek by∏y „emancypantki” – od∏am bardziej praktyczny,
domagajàcy si´ przede wszystkim równych praw. I by∏y jeszcze „lwice”,
bogate Êwiatowe panie, które udzieli∏y sobie prawa do swobodnego ˝ycia.
Wszystkie by∏y przeciw konwencjonalnej nudzie i upokorzeniu byle jakie-
go ma∏˝eƒstwa.
     Córki pana Grabowskiego ros∏y bez matki. Kiedy ˚michowska poja-
wi∏a si´ na Miodogórzu, Wanda mia∏a lat siedemnaÊcie i by∏a bardzo dzie-
cinna. O dwadzieÊcia trzy lata starsza, Narcyza mog∏a s∏u˝yç dorastajàcej
pannie màdroÊcià, wiedzà i doÊwiadczeniem. I uczuciem, którego dziew-
czyna na pewno ∏akn´∏a. „Gabryella” mia∏a za sobà rewelacyjny debiut
poetycki w „Pierwiosnku” – potem, po pobycie z arystokratycznymi chle-


8 MATKA I SYN
bodawcami w Pary˝u – wspó∏prac´ z „Przeglàdem Naukowym”, którego
redaktorem by∏ b∏yskotliwy i pe∏en wdzi´ku kasztelanic Edward Dembow-
ski. Nieszcz´sna Narcyza zadurzy∏a si´ w nim, oczywiÊcie, i odrzuci∏a r´-
k´ pewnego starszego od niej astronoma. Potem by∏a mi∏oÊç „Narcyssy”
do Pauliny Zbyszewskiej, kobiety „genialnej”, jak okreÊli∏a jà w liÊcie do
przyjació∏ki, pi´knej (nie we wszystkich oczach), bogatej, samolubnej, ka-
pryÊnej... Przep´dzona w koƒcu z jej majàtku, upokorzona, biedna Nar-
cyza idzie do bryczki, p∏aczàc. „Ja myÊla∏am, ˝e oszalej´”. To dzi´ki tej
kl´sce powsta∏a Poganka – ni to poemat, ni to powieÊç. Opublikowana
w „Przeglàdzie Naukowym” w 1846 roku, sta∏a si´ dla ówczesnej m∏odzie-
˝y utworem „kultowym”. („Poganka – powie syn Wandy – wynios∏a jà
w opinii tak wysoko, ˝e utrudni∏a jej dalsze pisanie”.) Ale rzecz dziwna,
ksià˝ki przez d∏ugie lata nie by∏o, czcicielom musia∏ wystarczyç druk
w czasopiÊmie. A potem wi´zienie – z powodu przechwycenia przez poli-
cj´ korespondencji w∏aÊnie z ukochanà Linà. Bogata, ustosunkowana pa-
ni wysz∏a szybko na wolnoÊç, a ona, biedna Narcyza, przesiedzia∏a w sa-
motnej celi dwa i pó∏ roku. Po wi´zieniu – nakaz zamieszkania w Lublinie,
w którym czu∏a si´ podle. „Drepcze po b∏ocie lubelskim za lekcjami, z tym
uczuciem – opowiada syn Wandy – ˝e rodacy odwracajà si´ od niej jak
od zapowietrzonej, bo stosunki z nià kompromitujà w oczach
w∏adzy”. Przyjaciele starali si´, by to „zes∏anie” uchylono, w 1855 roku
mog∏a wreszcie przenieÊç si´ do Warszawy. G∏ód ksià˝ek zaspokojony.
A w trzy lata póêniej – „Miodogórze” u Grabowskich. Tutaj, otoczona
przyjació∏mi, uczennicami, które ch∏on´∏y jej s∏owa, uwielbia∏y jà, prze˝y-
wa∏a – wszystko na to wskazuje – najszcz´Êliwszy okres swojego ˝ycia.
Usatysfakcjonowana zosta∏a tak˝e jako autorka: w roku 1861, staraniem
przyjació∏, ukaza∏y si´ Pisma Gabryelli w czterech tomach. Krytyk literac-
ki Boy-˚eleƒski zwraca uwag´, ˝e mia∏o to te˝ swojà s∏abà stron´: Pogan-
ka uton´∏a w zbiorowym wydaniu.
     Szcz´Êcie nie mog∏o trwaç zbyt d∏ugo. Zbli˝a∏o si´ powstanie, które-
mu ˚michowska, obola∏a i osobiÊcie doÊwiadczona, by∏a zdecydowanie
przeciwna. To wa˝na informacja, bo skoro tak, to mamy pewnoÊç, ˝e rów-
nie˝ Wanda, dla której pani Narcyza stanowi∏a wyroczni´, by∏a przeciw
powstaniu. I mo˝emy si´ domyÊlaç, ˝e w tej atmosferze wyrós∏ jej syn.
„Widzia∏a – napisze, kreÊlàc sylwetk´ ˚michowskiej – z∏udnoÊç nadziei,
z∏udnoÊç wiary w swoje si∏y i w obcà pomoc”. Dostrzega∏a „brak styczno-
Êci pomi´dzy górà i do∏em spo∏eczeƒstwa, ciemnot´ i oboj´tnoÊç po rów-
ni – mimo ˝e na inny sposób – w górze i w dole. Przera˝a∏a jà lekkomyÊl-
noÊç sfer emigracyjnych, kierujàcych z daleka ruchem”. Narcyza – nie


                                                              MATKA I SYN 9
chcàc uczestniczyç w tym, czemu by∏a przeciwna – opuszcza pod koniec
1862 roku Warszaw´ i przenosi si´ na wieÊ, do krewnych.
      Powstanie jednak wybuch∏o, mieszkaƒców domu przy ulicy Miodo-
wej 3 nie omin´∏y represje. W piwnicy ˝andarmi znajdujà broƒ. Kto za to
odpowiada? Gospodarz, naturalnie – Jan Grabowski sp´dza kilka miesi´-
cy w cytadeli, do wi´zienia trafia tak˝e jego syn, Alfred. I wreszcie Edward
Jurgens, inteligentny, szlachetny, zresztà przeciwnik powstania (podobnie
jak jego przyjaciel Ruprecht, któremu uda∏o si´ emigrowaç), umiera
w cytadeli, najprawdopodobniej zam´czony. Lista zes∏anych na Sybir jest
d∏uga. ˚michowska prze˝ywa to wszystko ze swojego odosobnienia na
wsi. Czyta teraz du˝o, docierajà do niej Darwin i zachodni pozytywiÊci,
„przebudowuje swój Êwiatopoglàd”, jak wynika z listów do Wandy.
      Bo na wymuszonym przez wypadki oddaleniu skorzysta∏a historia
literatury i w ogóle historia: sto osiemdziesiàt listów Narcyzy ˚michow-
skiej do Wandy Grabowskiej. „Moja matka by∏a zwichni´tà literatkà” –
powtarza∏ z uporem jej syn w odczycie, z którym obje˝d˝a∏ Polsk´. Nar-
cyza dostrzeg∏a w niej talent, namawia do pisania, udziela rad, stale
niezadowolona z realizacji. Nazywa Wand´ „rozpieszczonà dewotkà idea-
∏u”, krytykuje: „Moralizowanie jest g∏ównà wadà Twojà”. „Jeszcze rada
ostatnia: zdaj wszystko na los szcz´Êcia, nie myÊl wcale o stylu; myÊl g∏ów-
nie o przedmiocie, który ci´ zajmuje”.
      Wanda pisze rozprawk´ Rzecz o s∏u˝àcych, którà jej mistrzyni prze-
rabia, a potem to dzie∏o „kollaboracji” ukazuje si´ w „Bluszczu” podpisa-
ne „Filipina”. Czy to nie jest dziwne, ˝e autor tej ksià˝ki, jako ch∏opiec
szesnastoletni, mia∏ jakimÊ trafem w r´ku ten rocznik „Bluszczu” i ˝e
zainteresowa∏a go rozprawka Filipiny? Pod koniec 1939 roku, uchodzàc
przed Niemcami, znalaz∏em si´ we Lwowie. Ucieszy∏o mnie, ˝e moja na-
uczycielka, pani Ruffowa, asystentka profesora biologii w gimnazjum
Kryƒskiego, jest urz´dniczkà w Zak∏adzie dla Nieuleczalnie Chorych pro-
wadzonym przez zakonnice i ˝e tam mieszka. Odwiedza∏em cz´sto ten
zak∏ad, pami´tam pawilony rozrzucone w du˝ym parku, szed∏em tam,
˝eby porozmawiaç z panià Ruffowà, ale tak˝e – nie ma co ukrywaç – ˝eby
si´ do˝ywiç. Bo zawsze mo˝na by∏o liczyç na pajdy pieczonego przez za-
konnice pszennego chleba z marmoladà. Otó˝ w d∏ugim refektarzu tego
zak∏adu sta∏y pó∏ki z rocznikami dziewi´tnastowiecznego „Bluszczu”. Po-
˝era∏a mnie ciekawoÊç, co te˝ te panie drukowa∏y. Przy ka˝dych odwiedzi-
nach wynosi∏em pod paltem jakiÊ rocznik, by go nast´pnym razem wy-
mieniç na inny. I tak natrafi∏em na owà Rzecz o s∏u˝àcych. Na pewno t´
rozprawk´ czyta∏em, bo pami´tam, ˝e mia∏em ochot´ napisaç o niej coÊ


10 MATKA I SYN
uszczypliwego, ale na szcz´Êcie nie by∏o gdzie. Gdybym˝ wiedzia∏, ˝e
wspó∏autorkà by∏a Wanda ˚eleƒska, matka Boya!...
      Narcyza konstruuje dla Wandy plan powieÊci, którà powinna napisaç
w pierwszej osobie. „Urodzi∏am si´ w roku 1816” – proponuje zaczàç
Narcyza. Wanda odsy∏a jej pierwszy zarys, który zaczyna si´ pos∏usznie
w∏aÊnie tak: „Urodzi∏am si´ w roku 1816”. To nie mog∏o si´ udaç. Narcy-
za ju˝ wie, ˝e z Wandy powieÊciopisarki nie zrobi. Jaka˝ tu mog∏a byç ko-
laboracja – pomyÊli pochylony nad r´kopisem matczynej powieÊci syn –
„mi´dzy nieÊmia∏ym idealizmem m∏odej panny, próbujàcej si´ w piórze,
a dojrza∏ym, drapie˝nym talentem ˚michowskiej...” „Mimozà si´ urodzi-
∏aÊ, mimozà zostaniesz – pisze do dziewczyny ˚michowska. – Kiedy b´d´
w chropawym humorze, nazw´ Ci´ surowiej”. Ale nawet nie b´dàc
w „chropawym humorze”, mistrzyni uznaje, ˝e prawda jest wa˝niejsza od
fa∏szywej grzecznoÊci, potrafi zarzuciç Wandzie „dziecinnoÊç i niezr´cz-
noÊç”. Pociesza jà jednak, ˝e przy talencie, Wanda jest po prostu inna.
„KiedyÊ, kiedyÊ, jako ˝ona i matka, znów przemian´ odb´dziesz i mo˝e
wtedy zrozumiesz, jakie w∏adze ci przyb´dà, a lepiej ocenisz zbywajàce...”
      Ona sama, Gabryella, mistrzyni m∏odej panny, wyznaje, ˝e ma z re-
alizacjà k∏opoty, „ile razy mi przysz∏o pisaç o zdarzeniach i faktach powie-
Êciowych mi∏osnych; dlatego ˝e nic a nic nie wiem, jak to bywa”. Nikt
nigdy jej nie kocha∏. Nikt nie powiedzia∏: „bàdê ˝onà mojà”. W liÊcie do
Elli (Izabeli Zbiegniewskiej) ta kobieta wybucha serdecznym ˝yczeniem:
„ObyÊ!... oszala∏a z mi∏oÊci”. Bo kochaç – to wa˝niejsze od wzajemnoÊci.
„Kochaç, tak kochaç, ˝eby si´ nawet bez równowa˝nej obyç wzajemnoÊci
– ˝eby byç szcz´Êliwà przez siebie, w sobie, bez cudzego starania”. Jakie to
bolesne, kiedy czytamy: „nie by∏am w ca∏ym ciàgu ˝ycia mojego ani na
dwadzieÊcia cztery godzin, ani na jednà godzin´ nawet wzajemnà mi∏oÊcià
kochana”. Temu to „deficytowi prze˝yç”, wed∏ug okreÊlenia samej Gabry-
elli, przypisuje autorka braki w swej twórczoÊci. Miota si´, nie potrafi
koƒczyç utworów: brak w nich fina∏u potwierdzonego ˝yciem. „Jest
w tych niedokoƒczeniach – napisze syn Wandy – jakaÊ wzruszajàca uczci-
woÊç wobec siebie: tragedia kobiety komplikuje si´ tragedià autorki”.
      Czas p∏ynie, Wandzie przybywa lat, ale kult „Pani” nie s∏abnie. Prze-
ciwnie, mo˝e to oddalenie, rzadko tylko przerywane spotkaniami, powo-
duje, ˝e uczucie panny Grabowskiej nie stygnie: ta m∏oda kobieta, która
powinna wyjÊç za mà˝, za∏o˝yç dom, „byç ˝onà, matkà”, jak jej to prze-
powiada Narcyza, manifestuje coraz wi´cej egzaltacji: „...mojego serca,
mojej istnoÊci, bez Pani imienia wyobraziç sobie nie umiem, bo ono jest
tym n a j w i ´ c e j, jakie mi by∏o danym ukochaç w ˝yciu”. „Wobec takie-


                                                             MATKA I SYN 11
go stanu egzaltacji – zastanawia si´ czytajàcy te listy syn – czy nie musia∏
wydaç si´ p∏askim ka˝dy «porzàdny cz∏owiek» zalecany jako «dobra par-
tia», uderzajàcy w konkury?” „Czy ja mog∏abym przestaç kochaç mojà
wybranà?” – pisze dwudziestoczteroletnia panna do troch´ ju˝ zaniepoko-
jonej, trzeba jej to przyznaç, Narcyzy. Najstarsza siostra, Julia, wysz∏a za
mà˝ za Êwie˝o owdowia∏ego Adolfa Tetmajera, podhalaƒskiego szlachci-
ca, prawie trzydzieÊci lat od niej starszego. Zyska w tym ma∏˝eƒstwie pa-
sierba, W∏odzia Tetmajera, przysz∏ego malarza, w którego bronowickim
dworku, „chacie rozÊpiewanej”, rozegra si´ wesele Rydla. Wkrótce urodzi
syna, Kazimierza, który ws∏awi si´ zuchwa∏ymi wierszami, bodaj najwy-
bitniejszy poeta swojego czasu. Obaj, pasierb i syn, b´dà znaczàcymi po-
staciami w Weselu Wyspiaƒskiego, pierwszy jako Gospodarz, drugi jako
Poeta. Wanda, najpi´kniejsza z sióstr, trwa w staropanieƒstwie – i tak ju˝
chyba zostanie, myÊli ojciec, przyglàdajàc si´ córce. Ma prawie trzydzieÊci
lat, ta córka, kiedy pisze do Narcyzy: „Ach! kiedy zobaczymy si´ znowu!
Mo˝e za jakie szeÊç tygodni? [...] Uczucie moje takie gwa∏towne i niecierp-
liwe, takie niespokojne. Niech jedyna pomyÊli, jakby jej by∏o, gdyby...
kocha∏a, jak ja kocham, a tak maleƒko mog∏a Ukochanà w posiadanie
swoje zyskaç – tak ma∏o zaufania po tylu latach. Ach, to smutno, ale mu-
si byç zas∏u˝one pewnie...”
      „To ju˝ zaczyna byç niebezpieczne...” – zauwa˝a syn, czytajàc ten list.
„I oto – wed∏ug jego synowskiej relacji – kiedy zdawa∏o si´, ˝e Wanda na
ca∏e ˝ycie pozostanie cieniem swej Ukochanej [...] naraz pojawia si´ króle-
wicz z bajki...”
      Jest grudzieƒ 1871 roku. Wanda pisze do swojej Mistrzyni: „Tyle razy
zajmowa∏am Ukochanà opisem moich trosk i smutków, i˝ z prawa nale˝y
Jej si´ szybszy podzia∏ wiadomoÊci, ˝e szcz´Êliwà jestem. Ju˝ od dwóch
tygodni W∏adys∏awa ˚eleƒskiego za narzeczonego uwa˝am...” To narze-
czony napomina∏ Wand´, „by pisaç do Najdro˝szej, o której mówimy nie-
mal codziennie, ale nie pisa∏am”. List bucha szcz´Êciem, radosnym oczeki-
waniem. „Znalaz∏am cz∏owieka, który mi oddaje serce tak czyste, goràce,
szlachetne, ˝e to jedno mog∏oby ju˝ starczyç na uszcz´Êliwienie. W dodat-
ku jest on wielkim artystà, którego czeka wielka praca, by si´ z talentu
swego wyp∏aci∏ ludziom, ale czeka go te˝ s∏awa”. Krzyk szcz´Êcia: „Ko-
cham go z przymieszkà uwielbienia...” Tu mog∏aby Wanda postawiç wy-
krzyknik, ale nie, nie ona – dodaje, by byç w zgodzie z przyj´tà konwencjà:
„...z wiarà w jego dusz´ szlachetnà, w jego przysz∏oÊç pi´knà”.
      Ucieszona, nie potrafi si´ powstrzymaç od radosnych przekomarzaƒ:
„Gabryella z drogi swoich ukochanych pragn´∏a artystów usunàç. Nie po-


12 MATKA I SYN
s∏ucha∏am Jej rady!” (Bo ˚michowska zdà˝y∏a ju˝ wyrosnàç z póênego ro-
mantyzmu Poganki – by∏a, podobnie jak Ruprecht, zwolenniczkà cierpli-
wej „pracy organicznej”.) Tymczasem zakochana Wanda przej´ta jest
s wo i m artystà, jego sztukà. „Teraz t wo r z y m y najwi´ksze dzie∏o na-
sze: tworzymy symfoni´, która w muzyce polskiej b´dzie tworzy∏a epok´,
jak obrazy Matejki epok´ w malarstwie”. Ona przewiduje swój udzia∏
w tej epoce. „Przychodz´ wi´c zawiadomiç Najdro˝szà, ˝e dosta∏am
zaproszenie do Olimpu, ˝e mam nadziej´ [i jakie˝ to cudownie kobiece –
J.H.] odm∏odnieç...” Tymczasem cieszy si´, prawie po dziecinnemu, jaki
to b´dzie „szwagier dla Adolfa... A jaki zi´ç dla ojca [...] PrzynieÊç ojcu
jakàkolwiek pociech´ by∏o zawsze jednem z najgor´tszych moich marzeƒ”
– pisze ta dobra i nareszcie szcz´Êliwa córka.
      Na wspólnym zdj´ciu narzeczonych zwracajà uwag´ ciemne oczy
Wandy: widaç w nich g∏´bokie spojrzenie jej syna. To samo zamyÊlenie
i cieƒ melancholii.
      Jednà, jak dotychczas, wad´ odkry∏a ta mieszczaƒska córka, demo-
kratka z por´ki Gabryelli, w swoim narzeczonym:

    Mówi´ o arystokratycznych jego koligacjach i stosunkach. ˚ycie jednak –
    obiecuje sobie – na moim mieszczaƒskim ma si´ rozwinàç gruncie, i to wie-
    le u∏atwia. Zresztà mój „doktór filozofii” jest wyzwolonym z szlachetczy-
    zny szlachcicem, c h c e z o s t a ç m i e s z c z a n i n e m, cz∏owiekiem pracy
    u˝ytecznej oddanym i pi´knie powiada, ˝e dwóm panom s∏u˝yç nie mo˝na.

       Bo Wanda odwiedzi∏a niedawno Galicj´, nie wiemy dok∏adnie kiedy,
i wróci∏a stamtàd przygn´biona. Wola∏aby nie opuszczaç Warszawy. Do-
daje postscriptum: „List dla Pani. Prosz´ go spaliç”.
       Nie zrobi∏a tego ˚michowska, na szcz´Êcie. „Nie uwierzysz, Ellina –
napisa∏a do pi´knej Izabeli Zbiegniewskiej – co to dla mnie za pociecha
t a k i e zamà˝pójÊcie Wandy. A toç wszystkie mamy i ciocie boczy∏y si´
na mnie, ˝e m∏odym osobom w g∏owie przewracam, ˝e niepodobne do
urzeczywistnienia idea∏y stawiam im jako obowiàzki”. Zapominajàc, ˝e
Wanda wi´d∏a jednak w staropanieƒstwie do trzydziestego roku ˝ycia,
Narcyza troch´ lekkomyÊlnie broni si´: „No, strach by∏ przedwczesny,
dziewcz´ta nie tak ∏atwe do przyj´cia «literackiej» rady, a mój w∏asny
przyk∏ad fatalnie zniech´cajàcy”. Mog∏o przymieszaç si´ do jej odczuwaƒ
troch´ osobistej goryczy i, mimo wszystko, odrobina zazdroÊci.
       W kilka miesi´cy póêniej, ju˝ po Êlubie, m∏oda m´˝atka donosi roz-
entuzjazmowana: „Co robimy? Ach, u˝ywamy szcz´Êcia!” Te s∏owa mog∏y


                                                                    MATKA I SYN 13
Narcyz´ poruszyç do ∏ez. Nad szcz´Êciem Wandy – i nad smutkiem w∏a-
snego ˝ycia.
      Skàd si´ wzià∏ Galicjanin ˚eleƒski w warszawskim mieszczaƒskim
domu? Najprawdopodobniej przyprowadzi∏ go Adolf Tetmajer, mà˝ Julii,
zaprzyjaêniony niejako po sàsiedzku z rodzinà ˚eleƒskich, od stuleci osiad-
∏ych w Grodkowicach u brzegów Puszczy Niepo∏omickiej. M∏odemu, ale
ju˝ g∏oÊnemu kompozytorowi, który w∏aÊnie wróci∏ z Pary˝a, spodoba∏o
si´ w tym domu tak niezwyk∏ym, zaczà∏ cz´sto bywaç, a˝ wreszcie oÊwiad-
czy∏ si´ – i zosta∏ przyj´ty. Krnàbrni chyba byli zawsze ci z ˚elanki ˚eleƒ-
scy, Cio∏kiem si´ piecz´tujàcy, skoro na kalwinizm przeszli w koƒcu XVI
wieku, czyli przeciw fali, bo w∏aÊnie wtedy, kiedy zacz´∏a przybieraç na
sile kontrreformacja. Potem, w po∏owie nast´pnego wieku, linia m∏odsza,
ta z Brzezia, wróci∏a do katolicyzmu, ci starsi zaÊ, z Grodkowic, z której
wywodzi∏ si´ kompozytor, mà˝ Wandy, uparcie si´ kalwinizmu trzymali.
A˝ do roku 1828, w którym dwudziestoczteroletni wtedy ojciec W∏adys∏a-
wa, Marcjan ˚eleƒski, przeszed∏ na katolicyzm, najpewniej za sprawà
˝ony, hrabianki Kamili Russockiej. W roku 1831 poÊpieszy∏ do powstania,
walczy∏ pod genera∏em Skrzyneckim, odznaczony zosta∏ Krzy˝em Virtuti
Militari. Mia∏y go odtàd na oku w∏adze austriackie, co si´ zemÊci∏o w pi´t-
naÊcie lat póêniej, mimo i˝ pan Marcjan nie bra∏ czynnego udzia∏u w pa-
triotycznej konspiracji.
      Prowadzi∏ teraz, podobnie jak póêniej jego najstarszy syn Stanis∏aw,
wzorowe gospodarstwo rolne. W∏adys∏aw, urodzony w 1837 roku, by∏
drugim z kolei. To po ojcu odziedziczy∏ talent muzyczny. Bo ten ziemianin
i oficer powstaƒczego wojska, choç bez odpowiedniego wykszta∏cenia,
gra∏ i komponowa∏. Dom by∏ pe∏en muzyki. W∏adys∏aw wspomina w swo-
ich pami´tnikach, jak s∏ucha∏ Webera, Donizettiego, ballad´ Król elfów
w transkrypcji fortepianowej Liszta. Kiedy podburzeni przez w∏adze au-
striackie ch∏opi zabili podczas rabacji 1846 roku Marcjana ˚eleƒskiego
(jaka˝ to jednak by∏a ze strony austriackiej ohydna, n´dzna i zbrodnicza
prowokacja! pomyÊlmy: przecie˝ dzisiaj organizatorzy tej masakry odpo-
wiadaliby przed trybuna∏em mi´dzynarodowym za inspirowanie ludobój-
stwa) – otó˝, kiedy na furmance umieszczono trupa pana Marcjana, pod
g∏ow´ pod∏o˝ono r´kopis jego muzycznej kompozycji: wariacje na temat
opery Fra Diavolo – opowiada biograf Felicjan Szopski. „Âlady krwi na tej
rodzinnej pamiàtce by∏y jeszcze d∏ugo widoczne”.
      Pani Kamila ˚eleƒska, która wysz∏a Êmia∏o ku napastnikom, by bro-
niç m´˝a, zosta∏a ci´˝ko ranna. Dziewi´cioletniego W∏adka przechowano
w kuchni. Na miejscu zbrodni pani Kamila, babka pisarza, postawi∏a


14 MATKA I SYN
krzy˝ z napisem: „Ojcze, przebacz im, albowiem nie wiedzà, co czynià”.
Ju˝ po jej Êmierci synkowie Wandy, od pewnego czasu krakowianie,
bawili si´ w pobli˝u tego krzy˝a, kiedy przyje˝d˝ali do Grodkowic na
wakacje.
     Na razie wdowa po Marcjanie przenosi si´ z czwórkà dzieci do Kra-
kowa, g∏ównie po to, ˝eby W∏adys∏aw, który upiera si´ przy muzyce, ju˝
komponuje – polonezy, mazury i polki – móg∏ porzàdnie studiowaç.
Ucz´szcza do szko∏y Êw. Anny, tej samej, w której uczy∏ si´ JaÊ Sobieski,
póêniejszy król, a b´dzie si´ uczyç Tadzio ˚eleƒski, przysz∏y pisarz. Przy-
jació∏mi W∏adys∏awa w klasie sà Micha∏ Ba∏ucki i Jan Matejko, chyba nie-
znoÊna trójka, bo po latach wspominajà ze Êmiechem, jak profesor krzy-
cza∏: „Os∏y jedne, nigdy z was nic nie wyroÊnie!”
     Pani Marcjanowa krà˝y mi´dzy Krakowem a wsià, wreszcie troska
o W∏adys∏awa bierze gór´, zostaje w mieÊcie, odst´pujàc Grodkowice po-
zosta∏ym swoim synom. W∏adys∏aw kszta∏ci si´ w muzyce i – ˝eby wyci-
szyç krytyk´ ze strony braci szlachty – zg∏´bia na uniwersytecie filozofi´.
Nie pomaga. Kilku obywateli ziemian, jak relacjonuje biograf kompozy-
tora, protestuje wobec pani ˚eleƒskiej, ˝e m∏ody szlachcic, pozbawiony
ojcowskiej opieki, poni˝a si´ kompozytorstwem i studiami filozoficznymi.
Trzeba zejÊç tumanom z oczu: W∏adys∏aw wyje˝d˝a do Pragi, gdzie dosko-
nali si´ w muzyce i robi doktorat z filozofii (czym najbardziej zaimpono-
wa∏ Narcyzie ˚michowskiej!). Odwiedza Drezno i tam s∏yszy po raz
pierwszy w ˝yciu IX symfoni´ Beethovena. Nie zdajemy sobie dziÊ sprawy,
˝e trzeba by∏o jeêdziç za granic´, ˝eby us∏yszeç symfoni´ czy zobaczyç ob-
raz. Turystyka artystyczna mia∏a sens – dla twórcy by∏a koniecznoÊcià!
     Potem by∏ Pary˝, studia, kompozycje, przyjaêƒ z Arturem Grottge-
rem, który uwielbia∏ „poczciwego ˚ela”, jak go nazywa∏ w listach do na-
rzeczonej. Kiedy kompozytor wróci∏ do Polski w 1870 roku – najpierw za-
wadzi∏ o Kraków – by∏ ju˝ opromieniony s∏awà. Pasowany na nast´pc´
Moniuszki. W gabinecie syna Wandy – ju˝ pisarza – wisia∏ malowany
przez Grottgera portret kompozytora, pe∏nego wdzi´ku rozmarzonego
m∏odzieƒca. Pisarz przyglàda si´ portretowi ojca i wzdycha: „Czemu˝ go
takim nie zna∏em?”
II
                        Ma∏y lord buntownik




      Pani Wandzie uda∏o si´ zawojowaç m´˝a dla swojego kultu: „poczci-
wy ˚el” komponuje pieÊni do wierszy Narcyzy, co Wanda, jeszcze jako
narzeczona, obieca∏a swojej mistrzyni. Urodzi∏a trzech synów: najstarszy,
Stanis∏aw, dosta∏ na drugie imi´ Gabriel (˚michowska poÊpieszy∏a wtedy
do Warszawy, by trzymaç ch∏opca do chrztu); najm∏odszy, Edward, otrzy-
ma∏, ju˝ po Êmierci pisarki, dodatkowe imi´ Narcyz; i tylko Êrodkowy,
bohater tej ksià˝ki (urodzony 21 grudnia 1874 roku), dodatkowe imiona
dosta∏ po swoich galicyjskich dziadkach i zosta∏ ochrzczony jako Tadeusz
Kamil Marcjan.
      Mimo licznych zaj´ç i obowiàzków m∏oda matka znajduje czas, by
napisaç studium o swojej ukochanej, publikuje je pod pseudonimem
„Stefan” w 1873 roku w „Tygodniku Ilustrowanym”. Jak˝e jest szcz´Êliwa!
Pisze do Narcyzy:
      „Co Pani mówi na Listy Stefana wychodzàce w «Tygodniku» [...]?
Dowiaduj´ si´ w tej chwili, ˝e zwracajà uwag´. Nawet kronikarz «K∏osów»,
mimo przeciwnego obozu, raczy∏ pochwaliç recenzenta, a przy tej okazji
i autork´. U c i e s z y ∏ o m n i e t o d o d z i e c i ƒ s t wa”. „Okropnie” ˝a∏u-
je, ˝e to ukazuje si´ pod pseudonimem: niechby Êwiat si´ dowiedzia∏, ˝e to
„Wanda Gr. [...] z takà mi∏oÊcià o swojej uwielbionej Gabryelli pisze”.
      Potem by∏y i inne próby. W 1877 roku, w „K∏osach”, wspomnienie
poÊmiertne (Narcyza ˚michowska zmar∏a w 1876 roku, kiedy Tadeusz
koƒczy∏ dwa lata). W dwudziestopi´ciolecie jej Êmierci, w roku 1902,
Wanda ˚eleƒska opublikowa∏a w „Bluszczu” dwie o niej prace. Pozosta∏a
swojej mistrzyni wierna do koƒca.


16 MA¸Y LORD BUNTOWNIK
Nie uda∏o jej si´ tego kultu zaszczepiç synom. Tadeusz nie sàdzi, by
jego bracia Stanis∏aw G a b r i e l i Edward N a r c y z kiedykolwiek zaglà-
dali do pism Narcyzy. „Co do mnie – wspomina ten Êredni – który mia∏em
najwi´kszà do ksià˝ek ciekawoÊç, fanatyzm matki dzia∏a∏ na mnie wprost
odwrotnie, usposabia∏ mnie niech´tnie. Trudno o ostrzejszego krytyka,
o wi´kszego sceptyka ni˝ kilkunastoletni «myÊlàcy» ch∏opak”.
      Wa˝ne wyznanie: bo to ten syn, nami´tny czytelnik, móg∏ byç dla mat-
ki partnerem, nie zosta∏ nim jednak. Razi∏ go „zdawkowy idealizm” matki,
który zresztà wytyka∏a jej w listach ˚michowska, to on utrudnia∏ mu z nià
porozumienie. „Ja by∏em cynik. Przechodzi∏em wiek, w którym ch∏opak –
carthésien sans le savoir – odrzuca wszystko, do czego sam nie dojdzie.
Przekomarza∏em si´ z matkà na temat jej uwielbienia, musia∏em jej sprawiç
sporo przykroÊci. DziÊ widz´ [a pisze to w roku 1930, majàc lat prawie pi´ç-
dziesiàt szeÊç], ˝e by∏o ze mnà to samo, co z publicznoÊcià: pokazywanie
pisarki od samych cnót obywatelskich pogrzeba∏o jà. Ale matka nie mog∏a
tego zrozumieç, zamyka∏a si´ w milczeniu”. Podejrzewa∏, ˝e ˝ywi∏a po cichu
uraz´ do Orzeszkowej, do Konopnickiej, ˝e cieszà si´ s∏awà, podczas gdy
o jej mistrzyni zapomniano. Marzy∏a o napisaniu monografii, która sta∏aby
si´ jej pomnikiem. „Co jakiÊ czas matka wydobywa∏a pliki papierów, robi∏a
notatki, ale nie by∏o ciàg∏oÊci, rwa∏o si´!” Wzorowa matka, wzorowa ˝ona,
wzorowy dom i do tego jeszcze dzia∏alnoÊç spo∏eczna – gdzie˝ tu jeszcze
miejsce na prac´ literackà? To by∏ ból jej ˝ycia – stwierdza syn.
      Ojciec, przed Êmiercià, przekaza∏ mu papiery po matce. „Przeglàdam
te karty: z niczym nie da si´ porównaç ich entuzjazmu. To nie monografia
ani studium literackie – to dytyramb, apoteoza, nieustajàcy potok uwiel-
bienia. Najwy˝szy geniusz, najdoskonalsza Êwi´toÊç, wszystko przepo-
jone najczystszà poezjà – oto dla matki mojej Narcyza ˚michowska.
I czytajàc te karty sta∏em si´ pob∏a˝liwszy dla mego m∏odzieƒczego scep-
tycyzmu”.
      Ale nas zainteresowa∏oby mo˝e co innego: jakie to by∏o pióro, ta pa-
ni Wanda ˚eleƒska? Kim mog∏aby zostaç? Z pewnoÊcià nie autorkà
powieÊci. Na to brak∏o jej prze˝yç, doÊwiadczeƒ, Êmia∏oÊci, a chyba i wy-
obraêni. Ale na pewno mog∏a zostaç eseistkà – i to wybitnà. (Wyda∏a
zresztà u Hoesicka seniora tom szkiców Znakomite niewiasty.) Mia∏a
wszystko, co trzeba: oczytanie, kultur´ literackà, kultur´ myÊli, energi´
wys∏owienia, bogatà polszczyzn´, swad´ przypominajàcà samà Narcyz´,
a chwilami George Sand. Prosz´:
      „Subtelne jej pióro nie ma sobie równego, gdy idzie o okreÊlenie naj-
delikatniejszych odcieni i duchowych zagadnieƒ. [...] Zrazu bogactwo


                                                    MA¸Y LORD BUNTOWNIK 17
j´zyka, obrazów, myÊli uderza, oba∏amuca; zdaje nam si´, ˝e to cacka
kunsztowne stworzone na to tylko, by nimi oko pieÊciç i ucho zachwycaç,
ale czytajmy uwa˝nie...”
      Chwilami mo˝na odnieÊç wra˝enie, ˝e pani ˚eleƒska pisze „boyem”.
„...W listach odzyskujà jà [czytelnicy] po raz drugi. Dla tych, którzy zna-
li jedynie Gabryell´ autork´, jakie˝ to objawienie! Jaki komentarz! Jak ta
kobieta ˝yjàca piszàcà autork´ t∏umaczy i dope∏nia!...”
      Wszystko to zosta∏o st∏umione: dom, „trzech nie naj∏atwiejszych sy-
nów”, jak przyznaje ten Êredni – no i on, mà˝, „orze∏”, wed∏ug s∏ów ˝ony,
kompozytor w tym okresie najwybitniejszy. By∏ na dobrym rzàdowym sta-
nowisku dyrektora, mia∏ zapewne i kapita∏ po sp∏aceniu go przez brata
Stanis∏awa, panna Grabowska te˝ chyba zosta∏a solidnie wywianowana.
Ch∏opcom nic nie brak∏o, rodzice zapewniali im staranne wychowanie.
W tym duecie, w którym matka ofiarowa∏a czu∏oÊç i trosk´, ojciec repre-
zentowa∏ surowoÊç, dyscyplin´, kar´, nierzadko fizycznà. („...przechodzi∏
z biegiem lat bardzo sarmackà ewolucj´ [...] przeistacza∏ si´ w wykapany
obraz czeÊnika Raptusiewicza. PorywczoÊç jego i niecierpliwoÊç by∏y przy-
s∏owiowe”). Nie ma listów pani Wandy, w których by si´ tym przeistocze-
niem m´˝czyzny u swojego boku zdumiewa∏a. Mo˝e je uwa˝a∏a za natu-
ralne?) Po latach pisarz wspomina swoje dzieciƒstwo bez wdzi´cznoÊci,
z ˝alem. Tyrania rodzicielska, jakby by∏ ma∏ym lordem. Nic nie wolno.
Guziki zawsze zapi´te, szalik wokó∏ szyi. Poƒczochy tak˝e latem. Nie wol-
no biegaç, pociç si´, plamiç ubrania – opowiada∏ ze zgrozà Irenie Krzy-
wickiej, przypatrujàc si´ swobodzie, jakà cieszy∏ si´ jej PiotruÊ. Szli za
lordziàtkiem guwernerzy z trzcinkami, by na miejscu wymierzaç kar´,
za byle co pozbawiano ch∏opców deseru. Czy mia∏ na myÊli swojà uko-
chanà matk´, kiedy w recenzji ze sztuki Zapolskiej Tamten, napisze o ma-
cierzyƒskiej nadtroskliwoÊci: „Trzy czwarte funkcji tych matek by∏y
dzieciom zupe∏nie zbyteczne. [Pisze w czasie przesz∏ym, bo uwa˝a te «wy-
buja∏oÊci» za zjawisko historyczne, w tak ostrej formie ju˝ nieistniejàcej.]
[...] Skarby kobiecej czu∏oÊci – ciàgnie – daleko wi´cej by∏y wyrazem
potrzeb matki ni˝ po˝ytku dziecka”. Ju˝ to brzmi wystarczajàco krytycz-
nie, a có˝ dopiero nast´pne zdanie, jak bezwzgl´dna pointa: „Ten anio∏
stró˝ syna by∏ najcz´Êciej jego katastrofà”. (Zaatakuje si´ go po tej recen-
zji za spotwarzanie wizerunku Matki Polki.)
      Miejmy nadziej´, ˝e nie dotyczy∏o to w takim stopniu ma∏ych ˚eleƒ-
skich: ch∏opcy roÊli, mimo wszystko, normalnie, chodzili do freblówki,
bili si´, ba∏aganili, bawili si´ w teatr. („Teatr, w którym piramida krzese∏
oznacza∏a wysokà gór´, kilka patyków bram´ pa∏acowà [...] aktor by∏


18 MA¸Y LORD BUNTOWNIK
zarazem rycerzem i koniem”.) Wkrótce pójdà do szko∏y. By∏ to okres naj-
gorszej rusyfikacji apuchtinowskiej w szkole, samego Apuchtina spolicz-
kowano, czasem jakieÊ upokorzone i doprowadzone do rozpaczy dziecko
pope∏nia∏o samobójstwo. Warszawa ówczesna, tak jak jà widzia∏ ch∏opiec,
mia∏a „coÊ z grozy, coÊ z tajemnicy. Upiorni kozacy na koniach, w wyso-
kich skórzanych rurach na g∏owie, z pikami; olbrzymi czerkiesi z kind˝a-
∏ami i w czapach [...], Êciszone g∏osy starszych, nag∏a wieÊç o zamordowa-
niu cara Aleksandra”. Czy ch∏opcy majà chodziç do rosyjskiej szko∏y,
podczas gdy tam, w Krakowie, skàd ojciec pochodzi, mo˝na si´ na∏ykaç,
pod rzàdami dobrotliwego Franciszka Józefa, polskoÊci jak w Soplicowie,
jest si´ „prawie u siebie”. Pan ˚eleƒski nie najlepiej si´ czu∏ w Warszawie,
nie zna∏ rosyjskiego, nie umia∏ rozmawiaç z dyrektorem teatrów rzàdo-
wych, pu∏kownikiem Muchanowem, mimo ˝e ten pu∏kownik by∏ znany
z dobrych ch´ci, a jego ˝ona, Maria Kalergis, Nesselrode z domu, przej´-
ta kulturà polskà, przez pewien czas muza Norwida (mimowolna raczej),
zakochana w Adamie Potockim, sama utalentowana pianistka, otó˝ ta
wp∏ywowa dama ofiarowa∏a si´ osobiÊcie graç na koncercie pana ˚eleƒ-
skiego.
      Uciec do Krakowa! Dla pana ˚eleƒskiego to powrót do rodzinnych
stron – dla jego ˝ony to opuszczenie ukochanego miasta, domu i sióstr:
Marysi (teraz Kwietniewskiej), obarczonej trzema synkami, i Zosi, naj-
m∏odszej, która wcià˝ mieszka∏a w rodzicielskim gnieêdzie na Miodowej
i t∏umaczy∏a z angielskiego popularne powieÊci dla m∏odzie˝y (Ma∏e
kobietki i kilka innych). Jak jà w Krakowie przyjmà? Pani Wanda myÊla-
∏a o wyjeêdzie z niepokojem. Ale wzglàd na ch∏opców przewa˝y∏. Szkoda
tylko, ˝e Kraków jest „pustynià muzycznà”. ˚eleƒski ju˝ od dawna stara
si´ coÊ zorganizowaç. Namawia prezydenta Zyblikiewicza do za∏o˝enia
w królewskim mieÊcie konserwatorium. (Minie siedem lat, zanim si´ to
zrealizuje. Koncert na otwarcie mia∏ miejsce „w ma∏ej salce szko∏y mu-
zycznej przy niezbyt licznym udziale publicznoÊci” – notuje biograf, pan
Szopski.) Przedtem, w 1879 roku, kompozytor dyryguje w Krakowie swo-
jà kantatà na czeÊç Kraszewskiego. Przenosiny zbli˝ajà si´ nieuchronnie.
Jest listopad 1880 roku, kiedy pan ˚eleƒski wnioskuje na zebraniu komi-
tetu, ˝eby dyrekcj´ Towarzystwa Muzycznego powierzyç Zygmuntowi
Noskowskiemu. W po∏owie nast´pnego roku paƒstwo ˚eleƒscy wraz
z synkami znaleêli si´ na Dworcu Wiedeƒskim. ˚egna∏o ich „ze szczerym
˝alem” grono przyjació∏ – tak to opisano w „Echu Muzycznym”. Ch∏op-
ców czeka∏a d∏uga i pe∏na emocji podró˝, chwilami pewnie nudna i m´czà-
ca. Szkoda, ˝e nikt jej nie opisa∏.


                                                    MA¸Y LORD BUNTOWNIK 19
W Krakowie ch∏opca poczàtkowo l´kiem przejmowali ˝andarmi,
„którzy zawsze chodzili we dwóch z nasadzonym bagnetem, w kapelu-
szach z kogucimi piórami”. By∏ w wieku, „w którym stawia si´ nieÊmia∏o
pierwsze kroki w nauce czytania”. Sprawia∏o mu radoÊç odczytywanie
ulicznych plakatów. „Otó˝ pierwsze s∏owa, które uda∏o mi si´ odczytaç
bez b∏´du, by∏y: «Kochany hrabio Taaffe». Podpisany: Franciszek Józef
m.p.”. Wtedy si´ uspokoi∏. Ulg´ sprawi∏ „ten ˝yczliwy i konstytucyjny spo-
sób korespondowania z premierem”. Inny klimat, nawet dziecko potrafi∏o
to odczuç. „˚adnego widomego ucisku. Mickiewicz w szkole, KoÊciuszko
w teatrze, Polska na co dzieƒ i od Êwi´ta”.
      Ale a˝ takie proste to nie by∏o. W szkole, kiedy Êpiewano hymn ku
czci cesarza, nale˝a∏o demonstrowaç swojà rezerw´ ironicznym uÊmiesz-
kiem albo przynajmniej fa∏szowaç. „A kiedy przysz∏a z kolei zwrotka:
«Przy cesarzu mile w∏ada cesarzowa pe∏na ∏ask», wszyscy chichotali po
trosze”. Ch∏opcy wymykali si´ do koÊcio∏a na nabo˝eƒstwa patriotyczne,
a belfry – b´dzie wspominaç pisarz – patrzyli na to przez palce.
      Chocia˝ ch∏opiec nie bardzo si´ popisa∏ podczas egzaminu wst´pne-
go (co zwali∏ po latach na ró˝nic´ w systemie dydaktycznym: inaczej do te-
go podchodzono w Warszawie, inaczej w Krakowie, bardziej „naukowo”),
przyj´to go od razu do drugiej klasy. „Mo˝e przez wzglàd na ojca?” – b´-
dzie zastanawia∏ si´ pisarz. Bo ojciec by∏ w Krakowie kimÊ wa˝nym.
„W dniu jego imienin, na Êw. W∏adys∏awa, o siódmej rano orkiestra usta-
wia∏a si´ pó∏kolem przed naszym mieszkaniem przy ulicy Szewskiej i r˝n´-
∏a marsze. Dlatego ˝e s∏awny muzyk i – tutaj wkracza charakterystyczny
dla pisarza zmys∏ rzeczywistoÊci podszyty ironià – ˝e da∏ sto guldenów na
za∏o˝enie tej orkiestry”.
      Kraków, do którego ˚eleƒscy si´ przenieÊli, by∏ wtedy miastem –
wspomina pisarz w szkicu Prawy brzeg Wis∏y – zara˝onym „infekcjà
smutku”. „W dzieƒ jeszcze [...] mia∏ jakieÊ pozory ˝ycia [...], za to w no-
cy mury bra∏y w∏adztwo nad cz∏owiekiem”. „Z uderzeniem dziesiàtej
krakowianin [...] zdyszany dopada∏ bramy”, ˝eby nie p∏aciç stró˝owi
„szpery”. Ulice pustosza∏y, „wy∏ania∏ si´ stró˝ nocny z halabardà, mo˝na
by∏o mniemaç, ˝e jest si´ w wiekach Êrednich”.
      W dzieƒ mo˝na by∏o si´ ∏udziç, ˝e jest si´ w ∏aciƒskiej dzielnicy Pary-
˝a, na lewym brzegu Sekwany: „powa˝ne mury Akademii, birety i togi”.
Studenci. „By∏a i dzielnica artystów, gdzie kwit∏y sztuki pi´kne i gdzie,
w zaciszach pracowni, uzbrojone w w´giel m∏ode d∏onie kopiowa∏y, cz´-
Êciej co prawda gipsowe ni˝ ˝ywe modelki”. I by∏y malownicze uliczki,
stare koÊcio∏y, stare arystokratyczne pa∏ace, a pomi´dzy nimi – „kwefy,


20 MA¸Y LORD BUNTOWNIK
sutanny i czarne kapelusze”. Lewy brzeg. „CoÊ z renesansu i coÊ z party-
kularza”. Bo nie by∏o prawego brzegu – tego, który t´tni∏by nowoczesnym
˝yciem, który by hucza∏ i rozwija∏ si´. Kraków – przypomina w ksià˝ce
Znaszli ten kraj?... jego wspania∏y monografista – jako twierdza z zaka-
zem rozbudowy, nie mia∏ szans rozwoju. Dusi∏ si´.
      Rzàdzi∏o nim lojalistyczne stronnictwo konserwatystów, nazywano
ich „staƒczykami” od satyrycznej Teki Staƒczyka, którà, biczujàc roman-
tyczny od∏am spo∏eczeƒstwa, rozdrapujàc niezabliênione jeszcze po po-
wstaniu rany, wydali w roku 1869 Szujski, Tarnowski i Koêmian. Kon-
serwatyÊci, oczywiÊcie, ale ludzie wtedy jeszcze m∏odzi. – Co to za staƒ-
czycy? – spyta∏ ch∏opiec matki. Wymieni∏a kilka nazwisk: byli to znajomi
ojca, sk∏adali nieraz wizyty w ich willi na Êw. Sebastiana, dokàd ˚eleƒscy
si´ przenieÊli, zna∏ ich twarze.
      Oceni ich surowo. Nie tyle osoby, czynnych urz´dników zaj´tych mo˝-
liwie sprawnym administrowaniem i w∏asnymi awansami, ile ca∏à t´ sfer´,
która nad Krakowem cià˝y∏a. Arystokracja, napisze, w „ubo˝uchnym Kra-
kowie by∏a zarazem jedynà p l u t o k r a c j à – ˝y∏a doÊç eksterytorialnie
w swoich pa∏acach, w klubie, za granicà wreszcie”. „Ciàg∏e «gaszenie», ciàg-
∏e wo∏anie o trzeêwoÊç, rozsàdek, wyda∏y swoje: wychowa∏y pokolenie ka-
rierowiczów [...] w mieÊcie, gdzie nie by∏o karier”. Co ambitniejsi szukali
ich w Wiedniu, co dobrze oddajà, chocia˝ mimo woli, pami´tniki Ch∏´dow-
skiego. Mieszczaƒstwo – w przeciwieƒstwie do rozÊpiewanego Lwowa – te˝
nie o˝ywia∏o pulsu miasta: „trzyma∏o si´ w stylu biedermaier, doÊç Êwi´-
toszkowatym”. BliskoÊç Wiednia dzia∏a∏a niszczàco: „Flaszki wina nie wy-
pi∏ taki ∏yk loco, ale jecha∏ na nià pod jakimÊ szanownym pozorem do
«Widnia»”. Wspomina ze wspó∏czuciem dziewcz´ta „wysypujàce si´ z «cy-
garfabryki», ˝ar∏a je bieda i blednica, brak zalotnoÊci by∏ uderzajàcy”.
I jeszcze wspomnienie, do którego b´dzie wraca∏, ilekroç recenzowana sztu-
ka da mu po temu sposobnoÊç, jakby wcià˝ ono go dr´czy∏o. To te „∏adne,
a bezposa˝ne dziewcz´ta ze sfer mieszczaƒskich”, które „z rezygnacjà pod-
dawa∏y si´ staropanieƒstwu, którego panna z «dobrego domu» nie mog∏a
wype∏niç nawet pracà zarobkowà. Ach, te tragiczne pary – matka z córkà –
obchodzàce przez ca∏e lata plantacje, coraz starsze, coraz kwaÊniejsze!”
      To przez t´ porywczoÊç ojca nie uda∏o si´ umuzykalnienie synów.
Ka˝dà pomy∏k´ „sk∏onny by∏ uwa˝aç za «sabota˝», który karci∏ [...]
grzmotni´ciem po ∏apach albo po plecach”. Strach parali˝owa∏ dziecko
i „ka˝dy egzamin ojcowski koƒczy∏ si´ fatalnie”.
      Wszyscy biografowie cytujà opowieÊç o tym, jak paƒstwo ˚eleƒscy
przyj´li w koƒcu dla ch∏opców brodatego pedagoga, dawnego koleg´ ojca,


                                                    MA¸Y LORD BUNTOWNIK 21
teraz zmarnowanego pijusa. Dlaczego w∏aÊnie jego? „Mo˝e tak˝e przez
owà s∏abostk´ – domyÊla si´ syn, przenikliwy psycholog – jakà ka˝dy Cze-
Ênik ma dla swego Dyndalskiego”. Pani Wanda stara∏a si´, ˝eby lekcje
odbywa∏y si´ pod nieobecnoÊç m´˝a. Ale nie zawsze si´ to udawa∏o, stary
˚el wrzeszcza∏ i na nauczyciela, i na synów. Matka b∏aga∏a: „W∏adziu, nie
irytuj si´, szkodzisz sobie!” (˚y∏ d∏ugo, to ona umar∏a nagle.) Pan P∏achec-
ki, zalewajàc si´ ∏zami, krzycza∏: „Ja te˝ mam swój ambit!”, matka „rzu-
ca∏a si´ ku niemu jak tygrysica: – Niech pan m´˝a nie dra˝ni!” Ona, hu-
manistka, spo∏ecznica, widzia∏a w tej scysji tylko jego, swojego or∏a.
„A malec – wspomina syn – na swoim wysokim obrotowym krzeÊle, dr˝a∏
tylko, by∏by si´ pragnà∏ schowaç pod klawiatur´”. Bo malec, przysz∏y
pisarz, widzia∏ wi´cej: widzia∏ tego drugiego cz∏owieka, starego upoko-
rzonego opoja, któremu ∏zy kapa∏y na brod´.
     Bracia jakoÊ potem, ju˝ na w∏asnà r´k´, uzupe∏nili swoje muzyczne
wykszta∏cenie, Edziula, ten m∏odszy, nawet szala∏ przy fortepianie w kaba-
recie, coÊ tam komponowa∏ – on, Tadeusz, pozosta∏ analfabetà muzycz-
nym. I tylko czasem, podczas pisania na maszynie, w pasji twórczej chcia∏-
by uderzyç fortissimo. Z tym analfabetyzmem na pewno przesadza∏: pisa∏
przecie˝ teksty piosenek. Ale muzyce nie chcia∏ si´ poddawaç, buntowa∏ si´
przeciwko gwa∏towi, przeciw szanta˝owi uczuciowemu. (Doskonale go
rozumiem.) Nie inaczej zmaga∏ si´ z muzykà Fellini: wystarczy poczytaç
jego zwierzenia.
     Latem ch∏opcy wyje˝d˝ali do Grodkowic, do majàtku rodowego, któ-
rym teraz zarzàdza∏, podobno bardzo sprawnie, stryj Stanis∏aw. Babcia
Kamila ju˝ nie ˝y∏a – upami´tnia∏ jà krzy˝, ten, na którym kaza∏a wyryç
s∏owa przebaczenia. W dworku pojawiali si´ sàsiedzi, pili, grali w karty
i koÊci, rozprawiali o polowaniach, o cenach, o swoich pieniactwach, typy
jak z Fredry i Bliziƒskiego – jowialscy, jenialkiewicze, orgonowie, panowie
Damazowie. I znowu panny, które wystawiano w swaty, jak na sprzeda˝.
Ch∏opiec przyglàda∏ si´, przys∏uchiwa∏ – brz´cza∏y s∏owa, które wrócà,
kiedy zostanie recenzentem, na przyk∏ad „serwitut” – ch∏onà∏ doÊwiad-
czenia. Niektórzy wspominkarze ryzykujà twierdzenie, ˝e Boy-recenzent
zachowa∏ uraz do szlachty, bo rodzina na wsi mia∏a niech´tnie przyjàç
jego matk´. Chyba a˝ tak êle nie by∏o, skoro ch∏opcy sp´dzali wakacje
u stryja. Apologeci szlachetczyzny nie mogà si´ pogodziç z tym, ˝e komuÊ
ich Êwiat mo˝e si´ wydawaç dziwacznym prze˝ytkiem, dlatego szukajà
wyt∏umaczenia – w kompleksach, u Freuda. JeÊli ju˝ gdzieÊ szukaç g∏´b-
szych warstw – poza osobistymi sk∏onnoÊciami pisarza – to w demokra-
tycznych poglàdach matki i jej mistrzyni, Narcyzy ˚michowskiej.


22 MA¸Y LORD BUNTOWNIK
Ma∏y Tadzio by∏ pobo˝ny. Traktowa∏ wszystkie dzieci´ce obowiàzki
religijne powa˝nie, chocia˝ póêniej wspomina∏, ˝e dla dziecka pierwsza
spowiedê jest zawsze r o l à, ∏àcznie z objawami tremy. Opowiada∏ Irenie
Krzywickiej, jak to w drodze do szko∏y „mia∏ zwyczaj kl´kaç przed figurà
Matki Boskiej i zmawiaç pacierz. Ale gdy w∏aÊnie od jakiegoÊ czasu prze-
˝ywa∏ kryzys religijny, przesta∏ si´ modliç. Z bardzo podniesionà g∏owà
wszed∏ do szko∏y i tego˝ dnia dosta∏ pi´ç dwój. – Taki natychmiastowy od-
wet ze strony nieba zrobi∏ na mnie silne wra˝enie [opowiada∏]. I jak tu si´
by∏o porywaç na takiego przeciwnika, kiedy w domu grozi∏o za dwójki
lanie”. Wróci∏ do swojej figury.
      W domu o tych sprawach decydowa∏ ojciec: tradycjonalista i, jak wy-
nika z jego pami´tników, w dzieciƒstwie bardzo pobo˝ny. Jak patrzy∏a na
religijnoÊç syna pani ˚eleƒska, nie ma Êwiadectw; tyle wiemy, ˝e jej mi-
strzyni, Narcyza ˚michowska, by∏a nastawiona zdecydowanie antykle-
rykalnie. Co oczywiÊcie nie k∏óci si´ z wiarà.
      Wi´c nie dom podwa˝a∏ religijnoÊç ch∏opca – robi∏a to szko∏a. Drwi-
ny z Darwina i nauki. Atmosfera przymusu, brak taktu i niski poziom, cza-
sem wr´cz t´pota katechety, jak o tym napisze po latach w RozmyÊlaniach
przed popielcem. „Wszystko, co jest w nas uczuç religijnych, ma swoje êró-
d∏o gdzie indziej; wszystko, co daje szko∏a, jest powolnym i systematycz-
nym uczuç tych niszczeniem”. „Ach, te «wàtpliwoÊci»! Dla jednego sà one
psotà, dla innych tragicznym prze˝yciem”. Pisze o tym jakby z ˝alem – gdy-
by by∏ ateistà, za jakiego niektórzy wolà go uwa˝aç, powinien by odczuwaç
satysfakcj´. Ale jest inaczej: „Tak wi´c proces niszczenia w dziecku religii
przez jej nauczanie mo˝na oznaczyç niemal ze Êcis∏oÊcià”. „Pami´tam –
wspomina dalej – jak mnie, dziesi´cioletniego malca, niewinnego [...] przy-
piera∏ ksiàdz natarczywymi pytaniami, «czy nie by∏o jakich nieskromnych
dotkni´ç», przy czym zupe∏nie nie wiedzia∏em, o co mu chodzi. Zaintrygo-
wany, zwierzy∏em si´ koledze i... dowiedzia∏em si´”. Ale byli ksi´˝a, któ-
rych wspomina z sentymentem, a czasem z rozbawieniem, jak tego oto
kapelana wi´ziennego, którego Êciàgni´to do gimnazjum, ˝eby pomóg∏
w wyspowiadaniu hurmy dzieciaków. „Zacny kap∏an, nawyk∏y co dnia
przyjmowaç zwierzenia morderców, podpalaczy, kazirodców, z pewnym
zniecierpliwieniem s∏ucha∏ drobnych grzeszków dziecinnych; raz po raz
trzepa∏ nerwowo palcami i przerywa∏: «Nie gadaj drobiazgów, grubsze
mów, grubsze mów!»”. Chyba si´ tego „grubszego” nie nas∏ucha∏.
      Ch∏opiec by∏ Êliczny, mia∏ ciemne màdre oczy, by∏ grzeczny, dobrze
u∏o˝ony, choç Êcichap´k. Przyglàda∏ si´ doros∏ym – i myÊla∏ swoje. Widy-
wa∏ w rodzicielskim domu czczonego przez wszystkich Adama Asnyka,


                                                    MA¸Y LORD BUNTOWNIK 23
niegdyÊ powstaƒca, a kilkanaÊcie lat póêniej autora wiersza, który sta∏ si´
programem jednych, a dra˝ni∏ innych („Daremne ˝ale, pró˝ny trud / Bez-
silne z∏orzeczenia / Minionych kszta∏tów ˝aden cud / Nie wróci do istnie-
nia”); autor delikatnego erotyku „Mi´dzy nami nic nie by∏o / ˚adnych
zwierzeƒ, wyznaƒ ˝adnych...” wzdycha∏ „Gdybym by∏ m∏odszy, dziewczy-
no, gdybym by∏ m∏odszy...”, majàc lat – trzydzieÊci pi´ç. W niedziele
u paƒstwa ˚eleƒskich odbywa∏y si´ spotkania towarzyskie: zlot osobisto-
Êci. Przychodzi∏ sam Stanis∏aw Tarnowski, rektor i dyktator opinii lite-
rackich („karykatura wodza – ràbnie bez litoÊci pisarz – raczej lajkonik
obchodowy”), bywali Oskar Kolberg, etnograf, zbieracz pieÊni ludowych,
i legendarna Marcelina Czartoryska, od której mo˝na by∏o si´ dowie-
dzieç, jak gra∏ Chopina Chopin, bywa∏ te˝, ilekroç zjecha∏ do Krakowa
z Pary˝a, W∏adys∏aw Mickiewicz, syn wieszcza i rówieÊnik ojca, zaprzy-
jaêniony z nim chyba od paryskich czasów pana domu. Wpada∏ cz´sto
Aleksander Gierymski, tak˝e przyjaciel z lat paryskich. „Wystawi∏ wów-
czas w Krakowie swój g∏oÊny obraz, przedstawiajàcy ch∏opa i bab´ siedzà-
cych nad trumienkà dziecka. Kiedy go ktoÊ komplementowa∏, ˝e tak prze-
dziwnie odda∏ wyraz rodzicielskiego bólu, malarz nastroszy∏ si´ i odpar∏
opryskliwie, ˝e jedynà jego intencjà by∏o uchwyciç gr´ fioletowych cieni
na parcianych portkach ch∏opa”. (Taki by∏ styl! Tadeuszek, sàdzàc z tej
opowieÊci, nie wierzy∏ malarzowi: on sam by∏ sk∏onny wzruszyç si´ ch∏op-
skim bólem. A mo˝e Gierymskiego dra˝ni∏y komplementy?) Na stole kró-
lowa∏ samowar, przywieziony najpewniej z Warszawy. Ale najwa˝niejszy
w salonie by∏ fortepian. Zasiada∏ do niego sam gospodarz, aby akompa-
niowaç kolegom-profesorom, którzy wykonywali kwartety smyczkowe.
„˚eleƒski lubi∏ graç i robi∏ to z wielkim zapa∏em. Technika jego nie by∏a
pianistowska” – brzmi ostro˝na opinia biografa kompozytora, Felicjana
Szopskiego. Dodaje uspokajajàco: „S∏uchacze oceniali z wyrozumia∏o-
Êcià...” Herbata z samowaru pachnia∏a, rozmow´ prowadzono na dobrym
poziomie, gospodyni urocza i inteligentna, wszyscy byli zadowoleni.
„Stawa∏ si´ czasem niebezpiecznym akompaniatorem swoich w∏asnych
pieÊni” – dowiadujemy si´ od biografa – a to „dzi´ki tej ˝ywio∏owoÊci
i nieopanowaniu”. Wydawa∏ nieoczekiwane pomruki albo zaczyna∏ nuciç
i wykonawczyni mog∏a byç zaskoczona.
      Z Tadziem-Êcichap´kiem bywa∏y k∏opoty. Dosta∏ na gwiazdk´ ksià-
˝eczk´ z obrazkami Bohaterskie czyny Polaków. „By∏ tam, mi´dzy innymi,
przedstawiony szlachcic Kàtski, gdy spala na d∏oni lont, rzucony na becz-
k´ z prochem przez Turka, który chcia∏ wysadziç si´ w powietrze wraz
z twierdzà, aby jej nie wydaç Polakom, jak to nakazywa∏y warunki trakta-


24 MA¸Y LORD BUNTOWNIK
tu. Tekst nadmienia∏, i˝ bohaterskim swym czynem Polak upokorzy∏ chy-
trego barbarzyƒc´. Pierwszà mà refleksjà by∏o, ˝e bohaterem by∏ tu przede
wszystkim Turek”. Próbowa∏ podzieliç si´ tà myÊlà z kolegà – odpowie-
dzià by∏o wzruszenie ramion. „Starsi pokiwali g∏owami i orzekli, ˝e jestem
bardzo zepsuty”. „Szkolny komuna∏, na którymÊmy si´ wychowywali –
napisze, recenzujàc sztuk´ Broƒczyka o hetmanie ˚ó∏kiewskim, którego
zresztà uwa˝a∏ za postaç wyjàtkowà – gloryfikowa∏ wszelkà wojn´,
zw∏aszcza z «pohaƒcem», a wymyÊla∏ od «gnuÊnoÊci» szlachcie, ilekroç
wzbrania∏a si´ daç na ten cel krwi i pieni´dzy. Ta op∏akana gnuÊnoÊç
(powiada∏y nam rycerskie belfry) by∏a przyczynà, ˝eÊmy nie mogli wybiç
Turków do ostatniej nogi. Ale dziÊ, po Êwie˝ym wojowaniu [...] czujemy
instynktownie, i˝ wszystkie te dawne szablony wymaga∏yby rewizji. Mo˝e
to by∏ zdrowy instynkt szlachty, ˝e nie chcia∏a tych ciàg∏ych awantur? [...]
ZrobiliÊmy si´ szalenie gnuÊni”. (Bardzo by si´ zdziwi∏ autor tych s∏ów,
gdyby si´ dowiedzia∏, ˝e w koƒcu lat szeÊçdziesiàtych znalaz∏ si´ rycerski
belfer-historyk, zwiàzany z rozszala∏ym wtedy obozem komunistów-
-nacjonalistów, który w popularnej ksià˝eczce o ˚ó∏kiewskim wytknà∏
wielkiemu hetmanowi „gnuÊnoÊç”, poniewa˝ ten zrezygnowa∏ z podbi-
cia... Mo∏dawii. Na co temu rycerskiemu historykowi by∏a potrzebna
Mo∏dawia, bardziej ni˝ ˚ó∏kiewskiemu, nie potrafi∏em zrozumieç.)
      Wybory – to dni odwetu malców nad doros∏ymi. Nareszcie ci usztyw-
nieni, zapi´ci na wszystkie guziki doroÊli, zanudzajàcy moralizowaniem,
pokazujà, do czego sà zdolni. Latami „suszà g∏ow´, ˝e nie trzeba k∏amaç,
˝e trzeba szanowaç starszych, ˝e nie trzeba si´ z∏oÊciç. I naraz, ci powa˝ni,
ci doroÊli, cz´sto znajomi rodziców, przez kilka dni wymyÊlajà sobie jak
op´tani afiszami, nalepkami, na wszystkich rogach ulic, zarzucajà sobie
nawzajem k∏amstwa, przekupstwa, wszelkie zbrodnie i wyst´pki. No,
a dopiero w gazetach co mo˝na wyczytaç o ka˝dym z nich! [...] Âliczne rze-
czy. [...] Z∏odziej grosza publicznego, paso˝yt to jeszcze najniewinniejsze.
A my, b´bny, p∏awiliÊmy si´ z rozkoszy”.
      Sz∏o si´ pod okna zwalczanego pos∏a i robi∏o mu si´ „kocià muzyk´”.
Dlaczego, za co – niewa˝ne. „Kocia muzyka – delektuje si´ po latach ch∏o-
piec – jest sama w sobie rzeczà tak przyjemnà, ˝e nie wymaga Êcis∏ego
umotywowania”. Nikt nie wiedzia∏, gdzie mieszka kontrkandydat, Tadzio
wiedzia∏, „bo to by∏ przyjaciel ojca i cz´sto bywa∏ u nas w domu. Popro-
wadzi∏em t∏umy: có˝ za rozkosz przez chwil´ byç tak wa˝nà figurà!” Oni
popierali swojego nauczyciela historii, Augusta Soko∏owskiego, „demo-
k∏at´” (bo nie wymawia∏ g∏oski „r”). Wyk∏ada∏ dobrze, samodzielnie, ale
czasem ju˝ nazbyt ozdobnym j´zykiem, którego próbk´ da∏ pisarz wiele


                                                     MA¸Y LORD BUNTOWNIK 25
lat póêniej w felietonie Styl kwiecisty: „Nierzàdnica francuska, w∏o˝yw-
szy na g∏ow´ frygijskà czapk´, li˝e stopy tyrana Pó∏nocy, podczas gdy
chytry i kupiecki Albion...” Teraz, kiedy i c h kandydat, ich nauczyciel
zwyci´˝y∏, triumfujàcy ch∏opcy uchwalili na jego czeÊç fakelcug – orszak
z pochodniami! Zwyci´ski nauczyciel pokaza∏ si´ w oknie i zapewni∏, ˝e
w parlamencie „obierze... wdzi´cznà drog´ opozycji”. Tadzio naiwnie si´
zdziwi∏, „skàd on wie, ˝e b´dzie oponowa∏, kiedy nie wie jeszcze, co tam-
ci b´dà gadali”.
      Pozosta∏ ch∏opcu „na∏óg patrzenia na rzeczy od innej strony”, co
zjedna∏o mu „opini´ cynika”. Przy nauce historii ta samodzielnoÊç i prze-
kora szczególnie zawadza∏a. „Ciàgle mia∏em wra˝enie, ˝e to nie ma nic
wspólnego z prawdà”. Wróci do tych myÊli, relacjonujàc Króla Ubu
Jarry’ego. Sztuk´, którà on przet∏umaczy∏, napisa∏ w∏aÊnie uczeƒ gimna-
zjalny – doprowadzajàc do groteskowej konsekwencji nauk´ historii
w szkole. Bo czym ta nauka by∏a? „Skorowidz królów, wojen, mordów,
grabie˝y, okrucieƒstw, krzywoprzysi´stwa, wiaro∏omstwa... Sam Henryk
VIII, krwawy mà˝ oÊmiu ˝on [szeÊciu! – pomy∏ka z poÊpiechu], czy to nie
jest król Ubu, a przecie˝ jego zmys∏owy kaprys zdecydowa∏ na wieki o re-
ligii jego poddanych”. Dzieci kujà o tym ze zdumieniem, ˝e to starsi tak
robià! „Palenie na stosie, zdradzieckie traktaty, gwa∏cenie sumieƒ, fa∏szo-
wanie monety, wycinanie w pieƒ – oto czegoÊmy si´ uczyli jako historii,
pod czcigodnym god∏em, ˝e historia est magistra vitae. Jak to po∏àczyç –
tego nam nikt nie mówi∏”. Pointà tych rozterek myÊlàcego ucznia mog∏o-
by byç zdanie: „Horyzont szkolny p∏awi si´ we krwi”.
III
                           Okno na ˝ycie




     Ch∏opiec by∏ teatromanem. Po raz pierwszy zapozna∏ si´ z parterem
stojàcym starej budy teatralnej przy placu Szczepaƒskim, ˝eby obejrzeç
importowanà z Wiednia sztuk´ Nestroya Ga∏ganduch, czyli Trójka hultaj-
ska. „T∏ok by∏ nies∏ychany – wspomina∏ – sztuka nale˝a∏a do najulubieƒ-
szych, ale grywano jà tylko w niedziele po po∏udniu, jako najni˝szy rodzaj,
«szmir´» ostatniego rz´du”. Rodzice za nic w Êwiecie nie zgodziliby si´ na
tak niski repertuar – ch∏opiec wymknà∏ si´ cichaczem z domu. Czy z braç-
mi, tego nie wiemy, na ten temat milczy. Ale wydaje si´, ˝e ich teatroma-
nia by∏a mniej zajad∏a.
     „«Parter stojàcy» starego teatru! – wybucha sentymentalnym wspo-
mnieniem. – Kto to przeby∏, ten ma prawo nazywaç si´ mi∏oÊnikiem sztu-
ki. Przychodzi∏o si´ na godzin´ lub wi´cej przed zacz´ciem i czyta∏o ksià˝-
k´ przy zakopconej lampce, byle dostaç uprzywilejowane miejsce przy
rampie, gro˝àce tylko z∏amaniem ˝eber; kto si´ tam nie docisnà∏, ten cier-
pia∏ kilkugodzinny czyÊciec, zawieszony w falujàcym t∏umie, mdlejàc
nieraz w tej pionowej pozycji”. Ale za to, jakà uciechà by∏o wywo∏ywanie
aktorów po zakoƒczeniu spektaklu! „Doprowadziç do tego, aby Sobies∏aw,
Rygier etc. musieli po dziesi´ç i wi´cej razy ukazaç si´ przed kurtynà, to
by∏o ambicjà i satysfakcjà parteru os∏adzajàcà jego cierpienia”.
     Nic nie przeszkadza∏o mi∏oÊnikom sztuki. Nawet kiedy, w dramacie
z wy˝szych sfer towarzyskich, „wicehrabina, padajàc zemdlona na po-
sadzk´, ukaza∏a publicznoÊci Êwie˝utko podzelowane trzewiki, na których
wypisana by∏a kredà cena (1.50) za «zole»”.
     Chodzenie do teatru w∏àczone by∏o do rodzicielskiego systemu wy-
chowawczego, by∏o nagrodà za dobre sprawowanie, karà by∏ zakaz. Tyle


                                                          OKNO NA ˚YCIE 27
razy oglàda∏ KoÊciuszk´ pod Rac∏awicami W∏adys∏awa L. Anczyca, ˝e po
latach jeszcze pami´ta∏ kwestie i intonacje. Zastanawia si´, jakà rol´ ode-
gra∏ ten KoÊciuszko w ich wychowaniu, czy by∏ „krzepiàcy czy usypiajà-
cy”. „Faktem jest – odpowiada sobie – ˝e pomaga∏ troch´ ˝yç”. Kiedy ze
sceny rozlega∏y si´ s∏owa: „Ja, Tadeusz KoÊciuszko, przysi´gam w obliczu
Boga ca∏emu narodowi polskiemu” – Êciska∏o w gardle i tylko to si´ wte-
dy liczy∏o.
      Bardziej chodzi∏o si´ na aktorów ni˝ na sztuki. Stary Rapacki, Fren-
kiel, Solski, ¸adnowski, Wojnowska, Hoffmanka, ˚elazowski. Przyje˝-
d˝a∏a czasem czarodziejska Modrzejewska, oglàda∏ jej Adriann´ Lecou-
vreur Scribe’a, pami´ta∏ jà jako Aniel´ w Âlubach z dwoma d∏ugimi do
kolan blond warkoczami. JakiÊ znakomity aktor (Kotarbiƒski?) przekona∏
go do postaci markiza Pozy w Don Carlosie, który, zakuwany w szkole,
wydawa∏ si´ przedtem ci´˝kim nudziarzem. Z tych samych powodów nie
zg∏´bi∏ nigdy Zbójców Schillera: bo m´czono nimi w szkole na lekcjach
niemieckiego, zdanie po zdaniu – najlepszy sposób, ˝eby zniech´ciç do
dzie∏a. Przyjecha∏a z Warszawy Maria Wisnowska z Lenà Jasieƒczyka.
Ca∏y Kraków cisnà∏ si´ do teatru, aby oglàdaç m∏odà, ale ju˝ legendarnà
aktork´ warszawskà w s∏awnej wtedy sztuce. Tadziowi pójÊç nie pozwolo-
no – coÊ przeskroba∏ i zosta∏ za kar´ w domu. Potem Wisnowskà zabi∏
Barteniew – i ju˝ nigdy jej nie zobaczy. A sztuka? Dziesiàtki lat póêniej
wystawi∏ jà w Warszawie peryferyjny teatr im. Fredry, recenzent si´ wpro-
si∏, pojecha∏ na Prag´, by spotkaç si´ z tym, co umkn´∏o w dzieciƒstwie.
Okaza∏o si´, ˝e umkn´∏o na zawsze: w sztuce nie by∏o ˝adnego czaru.
      Teatr jako nagroda. Ch∏opiec dosta∏ niez∏e Êwiadectwo i rodzice, mo-
˝e nieopatrznie, wys∏ali go na Sen nocy letniej. „Wróci∏em z p∏onàcà g∏o-
wà [...] ca∏à noc tu∏a∏em si´ bezsennie po ∏ó˝ku...” Choç nie wszystkie za-
kl´cia Hermii rozumia∏, to zasia∏y w nim jednak niepokój. „A Tytania,
zw∏aszcza Tytania!” Pozosta∏ w nim sentyment dla tej sztuki. A w ogóle
wiadomo, ˝e ch∏opiec by∏ „szekspirologiem”. W domu by∏o pe∏ne wyda-
nie sztuk Szekspira pod redakcjà Kraszewskiego. W ka˝dej biografii przy-
tacza si´ jego opowieÊç, jak z braçmi wspó∏zawodniczyli w odgadywaniu
pod ilustracjà tekstu przykrytego d∏onià i jak z m∏odszym od siebie ch∏o-
pakiem, zapalonym komediantem, czytali Szekspira na wyrywki: ten
ch∏opak to póêniejszy wielki mistrz sceny, Kazimierz Junosza-St´powski.
      Nic chyba nie przeskroba∏, skoro z „parteru stojàcego” móg∏ oglàdaç
adaptacj´ W∏aÊciciela kuênic Ohneta, powieÊci, której popularnoÊç we
Francji przyrównywano do póêniejszej popularnoÊci Tr´dowatej u nas.
Po latach odszuka∏ w ksià˝ce dialog („ach, jak˝e wytworny!”), który tak


28 OKNO NA ˚YCIE
wrazi∏ mu si´ w pami´ç „wraz ze wszystkimi elegancjami starej krakow-
skiej budy...” Pos∏uchajmy i my, prze˝yjmy to wraz z nimi, zgromadzony-
mi na „stojàcym parterze”, zaw´drujmy w ich czas utracony, a stanie si´
czasem naszym.

    Klara: Ksià˝´, wyprowadê swojà ˝on´, jeÊli nie chcesz, abym jà wyp´dzi∏a
    z domu wobec wszystkich! Atenais (do m´˝a): Ksià˝´, czy pozwolisz, aby
    mnie l˝ono bezkarnie w ten sposób? Ksià˝´ (zimno do Filipa Derblay): Czy
    pan aprobuje to, co pani Derblay powiedzia∏a ksi´˝nej? Czy pan jest sk∏on-
    ny przeprosiç ksi´˝n´ lub gotów ponieÊç konsekwencje? Chwila milczenia.
    A nam wszystkim, t∏oczàcym si´ na ówczesnym stojàcym parterze, dech za-
    par∏o. WpiliÊmy oczy w Filipa Derblay. Ten wolno odpowiedzia∏ – s∏ysz´
    ka˝de jego s∏owo: Ksià˝´, cokolwiek by zrobi∏a pani Derblay, jakiekolwiek
    mia∏aby racje w tej mierze, uznaj´ za dobre wszystko, co uczyni. Ksià˝´
    sk∏oni∏ si´ „z niezrównanà wytwornoÊcià” – pisze Ohnet – da∏ znak swemu
    przyjacielowi i rzek∏: Zrozumia∏em. I my te˝. Sekundanci, pistolety, czarne
    d∏ugie tu˝urki, nieskazitelne cylindry – pojedynek. A sercem dumnej Klary
    (Derblay) kolejno wstrzàsa niepokój – podziw – wyrzut – l´k – ˝a∏oÊç – mi-
    ∏oÊç! Kapelusz – parasolka – powóz – pr´dko, pr´dko – strza∏ – krzyk: Ran-
    ny! Nie – Filipie – ty dla mnie! – usta – ramiona – upojenie... Kocham ci´! –
    Kocham ci´! – kurtyna, na gwa∏t kurtyna.
    I nasze ryki: – ˚elazowski, ˚elazowski!

      Bo˝e, jak to napisane! Czy˝ to nie jest najwspanialsza polska proza,
lepsza od najbardziej kunsztownej beletrystyki?
      By∏ ju˝ m∏odzieƒcem, kiedy kocha∏ si´, „zupe∏nie bezkrytycznie” (jak
wyznaje) w m∏odziutkiej aktorce, Tekli Trapszównie, „na spó∏k´ z sàsia-
dem, m∏odym uczniem konserwatorium”. Sàsiad by∏ szcz´Êliwszy w mi∏o-
Êci, tak mog∏o si´ wydawaç, bo zdoby∏ fotografi´ adorowanej, „przedmiot
mojej zazdroÊci i po˝àdania”. Jednak to szcz´Êcie by∏o pozorne, coÊ tra-
gicznego musia∏o si´ dziaç w ˝yciu m∏odego pianisty, bo pewnego dnia
otru∏ si´. „Na wiadomoÊç o tym, zakrad∏em si´ do jego pokoju i bez naj-
mniejszego wahania przed nadejÊciem w∏adz Êciàgnà∏em du˝à fotografi´
Trapszówny. Sta∏a na stoliczku przy ∏ó˝ku”.
      Takie to by∏y op´tania... Kiedy dawny dyrektor teatru, Stanis∏aw
Koêmian, kochajàcy swojà morganatycznà ˝on´, s∏ynnà, ale ju˝ starzejàcà
si´ Antonin´ Hoffmann, zapragnà∏ daç jej szans´, przet∏umaczy∏ Lizystra-
t´ Arystofanesa, z francuskiego, w bulwarowej przeróbce Maurice’a
Donnaya. Kraków trzàs∏ si´ od plotek – co to b´dà za zachwa∏oÊci! „Tecia


                                                               OKNO NA ˚YCIE 29
Trapszówna [...] zalewa∏a si´ rzewnymi ∏zami, ˝e ka˝à jej wyst´powaç
nago: «nago» wówczas to znaczy∏o w cielistych trykotach po szyj´
i w p∏aszczu, który mia∏a rozchyliç na jeden moment”. A jednak, wspomi-
na zakochany widz, coÊ w tym przedstawieniu by∏o nieprzyzwoitego.
Gesty podkreÊla∏y jurnoÊç. „Wszystko razem tràci∏o pornografià”. A po-
tem Tecia Trapszówna, tylko dwa lata starsza od swojego nieznanego
wielbiciela, wysz∏a za mà˝ za pana Krywulta i przenios∏a si´ do Warsza-
wy. Ze wspomnieƒ pisarza dowiedzia∏a si´ o jego m∏odzieƒczym uwielbie-
niu. Zmar∏a w roku 1944, prze˝y∏a go o 3 lata.
     Ch∏opiec by∏ teatromanem, mówimy. A czym˝e innym móg∏ byç?
Jego dzieciƒstwo si´ga∏o g∏´boko w wiek dziewi´tnasty, g∏´biej ni˝ wskazu-
je arytmetyka dat. Czyta∏ przy Êwiecy albo przy lampie naftowej. Potem
wprowadzono oÊwietlenie gazowe, którego syk zapami´ta∏ i nam przekaza∏
w opisie wieczoru recytacji S∏owackiego. Joseph Conrad, kilkanaÊcie lat
odeƒ starszy, dowodzi∏ jeszcze statkiem ˝aglowym, by w koƒcu niech´tnie
przenieÊç si´ na parowiec. ˚ycie Tadeusza przetoczy∏o si´ podczas najwi´k-
szego w historii ludzkoÊci przyÊpieszenia cywilizacyjnego. Od dzieciƒstwa
z postaciami fredrowskimi, z epigonami romantyzmu, z marzycielami pra-
cy organicznej – po dojrza∏oÊç oko w oko z brutalnym, bandyckim faszy-
zmem. By∏ okres, ˝e odczuwa∏ to jako przywilej, i˝ ∏àczy w swojej osobie
dwie epoki, siedzi niejako okrakiem, jak mówi∏, na granicy czasów: patrzy
w przesz∏oÊç, prze˝ywa teraêniejszoÊç i ma odrobin´ przysz∏oÊci.
     Nie znano lodówki, pralki, odkurzacza. Nie by∏o centralnego ogrze-
wania – zimà „cz∏owiek” przynosi∏ drwa i w´giel, s∏u˝àca rozpala∏a w pie-
cach. W du˝ym mieszczaƒskim domu kilkoro s∏u˝by stawa∏o si´ koniecz-
noÊcià. A jeÊli trzyma∏o si´ powóz i konie, to i stajenny, i stangret. Nie by-
∏o oÊmiogodzinnego dnia pracy. Organizowanie zwiàzków zawodowych
d∏ugo by∏o karane jako przejaw „buntu”. Âwiatem rzàdzi∏o prawo bia∏ego
cz∏owieka – wydawa∏o si´ to naturalne do tego stopnia, ˝e jeszcze w nie-
podleg∏ej Polsce, w latach trzydziestych, funkcjonowa∏a Liga Morska i Ko-
lonialna, zupe∏nie jakby takie rozdzielanie Êwiata mia∏o trwaç wiecznie.
     Nie by∏o sportu. Na lekcjach ch∏opcy uczyli si´, ˝e staro˝ytni Grecy
i Rzymianie s∏awili t´˝yzn´ fizycznà, ale sami nie mieli prawa tego spróbo-
waç. Pod koniec stulecia pozwolono im wreszcie chodziç na Êlizgawk´.
Niektórzy wymykali si´ na b∏onia, kopaç pi∏k´, ale to andrusy, grzeczni
ch∏opcy nie mogà si´ z nimi stykaç. Do s∏ownictwa zacz´∏y si´ jednak
wkradaç s∏owa przyby∏e z Anglii: football, goal, corner, offside, match,
out. SprzecznoÊç mi´dzy tym, czego si´ uczono z ksià˝ek, a praktykà ˝y-
ciowà wydaje mu si´, kiedy przyglàda si´ swojemu dzieciƒstwu z oddali,


30 OKNO NA ˚YCIE
„a˝ komiczna”. Bo prosz´: „Ten si´ do m´drców liczy, zna chemi´ i ma
gust, kto pierwiastek s∏odyczy z lubych wyciàgnà∏ ust” – kuje na pami´ç
ch∏opak, bo to jest pieʃ f i l a r e c k a; ale gdyby przypadkowo chcia∏ si´
zaliczyç do owych m´drców, wylecia∏by z haƒbà ze szko∏y. „Odsuwa si´ od
dzieci wspó∏czesne problemy [pisze w roku 1931] jako sprzeczne z moral-
noÊcià, ale równoczeÊnie karmi si´ je, pod postacià klasyków, kronikà
kryminalnà i kazirodztwem wszystkich wieków”.
      GdzieÊ tam w Êwiecie pojawi∏ si´ telefon. Fonograf zaczà∏ utrwalaç
g∏os. Szybko rozpowszechni∏a si´ ˝arówka elektryczna. Wkrótce zniknà
konne tramwaje (w Krakowie wczeÊniej ni˝ w Warszawie). Upowszechni-
∏a si´ maszyna do pisania. Podobno pierwszy korzysta∏ z niej Boles∏aw
Prus, on te˝ by∏ pionierem cyklistyki. Maszyna do pisania – to by∏o u∏a-
twienie techniczne, które Tadeusz ˚eleƒski, literat, bardzo sobie w koƒcu
upodoba∏, twierdzi∏, ˝e zwi´ksza jego wydajnoÊç. W Krakowie pojawi∏y
si´ pierwsze, podskakujàce na bruku kiepsko wyresorowane automobile,
a w nich kierowcy w he∏mach, bo wiatr przy szybkoÊci trzydziestu kilome-
trów na godzin´ mia∏ przeszywaç uszy. We wspomnieniach Boya-˚eleƒ-
skiego o automobilistach nie ma ani s∏owa. Mia∏ nie mniej ni˝ dwadzieÊcia
szeÊç lat, kiedy pierwszy raz w ˝yciu znalaz∏ si´ w Pary˝u. Pó∏ roku wczeÊ-
niej otwarto tam jedynà na razie lini´ metra, wie˝a Eiffla sta∏a ju˝ od lat
jedenastu.
      Amerykaƒski in˝ynier Maxim zastàpi∏ niezgrabne, wielolufowe mi-
traliezy konstrukcjà prostszà i bardziej wydajnà: ci´˝kim karabinem ma-
szynowym. Pisano, ˝e wojna jest ju˝ niemo˝liwa, ˝aden atak piechoty czy
kawalerii nie przedostanie si´ przez zmasowany ogieƒ tych potworów. Woj-
na jednak okaza∏a si´ mo˝liwa, chocia˝ w przewidywaniach by∏o sporo ra-
cji: milion m∏odych m´˝czyzn z obu armii pad∏o skoszonych przy twierdzy
Verdun, bo genera∏owie obu stron uparli si´, ˝e twierdza m u s i byç w ich
posiadaniu, dziÊ ju˝ nikt nie wie dlaczego. Nie znano czo∏gów, kiedy ma∏y
Tadzio bawi∏ si´ z braçmi o∏owianymi ˝o∏nierzykami w wojn´. Ani tym
bardziej samolotów. By∏ ju˝ m∏odym lekarzem, kiedy bracia Wright przele-
cieli kilkanaÊcie sekund swoim dwup∏atowcem. Zamieszczono z tego zdj´-
cie w krakowskich „NowoÊciach Ilustrowanych”. W kilka lat póêniej Ble-
riot przelecia∏ nad kana∏em La Manche. Mówiono wtedy, ˝e odtàd nie ma
ju˝ granic i zapanuje powszechne braterstwo. Zw∏aszcza, jeÊli ludzie na-
uczà si´ wspólnego j´zyka, który wymyÊli∏ doktor Ludwik Zamenhof.
      Tadeusz ˚eleƒski zachwyci∏ si´ potem lataniem, by∏ jednym z pierw-
szych i najbardziej zapalonych pasa˝erów wczesnej komunikacji lotniczej
– lecia∏o ich kilkunastu na niewielkiej wysokoÊci – potem pisarz pochwa-


                                                            OKNO NA ˚YCIE 31
li∏ to w felietonach (Podniebnym tramwajem i Fruwajcie!). Marconi za-
czà∏ wreszcie próby z falami radiowymi, „Titanic” nadawa∏ ju˝ tà drogà
sygna∏y SOS, podczas wojny sztaby ju˝ si´ porozumiewa∏y, choç bardzo
licho, drogà radiowà. Odkryje dla siebie radio w latach trzydziestych wy-
chowanek poprzedniego stulecia, Tadeusz ˚eleƒski; po przezwyci´˝eniu
pierwszego skr´powania, kiedy czu∏ si´ jeszcze nieswojo w zamkni´tym
studiu, stanie si´ ono jego ulubionym sposobem komunikowania si´ z pu-
blicznoÊcià.
      NIE BY¸O POLSKI. „Urodzony w niewoli, okuty w powiciu...”,
chocia˝ ta niewola, w zaborze austriackim, by∏a pos∏adzana. Nie zapomi-
najmy jednak: w∏asnej paƒstwowoÊci nie by∏o, kariery urz´dnicze robi∏o
si´ u obcych. W Galicji dawa∏o si´ upust patriotyzmowi w legalnych ma-
nifestacjach, mszach, akademiach rocznicowych. Mickiewicz sprowadzo-
ny na Wawel. Mickiewicz na pomniku. Dziady poznawa∏ „niestety,
w szkole, to jest w owej atmosferze nudy, przymusu i baka∏arskiego
komentarza, w której sam bóg poezji, gdyby zstàpi∏ na ziemi´, zmieni∏by
si´ w kawa∏ marynowanej tektury”. Zbiorowe recytacje Konfederatów
barskich, w których ch∏opiec nawet bra∏ udzia∏ przebrany za góralczyka.
Uczyli si´ drobiazgowo ˝yciorysu Mickiewicza, ˝yciorysu oficjalnego
i Êwiàtobliwego, na u˝ytek maluczkich. Parsknà∏ Êmiechem, kiedy nauczy-
ciel dyktowa∏, ˝e wieszcz mieszka∏ przy ulicy Nicolas d’Antin. „Prosz´ ci´,
˚eleƒski, wyjdê” – us∏ysza∏. Pozosta∏ mu jakiÊ niejasny cieƒ urazy do Mic-
kiewicza. Ale có˝ – on sam, po latach, podaje adres (rue Fortunée), pod
który przybyli do Pary˝a nowo˝eƒcy: Balzak i Ewelina Haƒska. Prawda,
˝e troch´ to co innego: dom, przeznaczony dla Balzaków, by∏ zamkni´ty,
„s∏u˝àcy, który go pilnowa∏, oszala∏!” Ale adres... adres jest!
      „Kiedy by∏em w szkole – wspomina pisarz w rewoltujàcym szkicu
Mickiewicz a my – budzili we mnie szczerà antypati´ owi filareci, filoma-
ci i promieniÊci, którzy wypisywali sobie jako god∏o «nauk´ i cnot´». To
sà rzeczy, które starsi zalecajà m∏odym, a przeciw którym m∏odzi si´ bun-
tujà lub sobie z nich kpià; ale ˝eby m∏ody sam sobie stawia∏ za idea∏ nauk´
i cnot´, to mi si´ wydawa∏o potworne”. Mia∏ lat kilkanaÊcie – zwierza si´
– kiedy „sobie przeprowadzi∏ nader radykalnà rewizj´ Pana Tadeusza: to
soplicowskie «centrum polszczyzny» [mo˝e przez analogi´ z tym, co w do-
mu s∏ysza∏ o szwindlach majàtkowych Adolfa Tetmajera, m´˝a cioci Julii
– J.H.] budzi∏o we mnie powa˝ne wàtpliwoÊci”. Uratowa∏ Pana Tadeusza
w jego oczach... S∏owacki, wspania∏a oktawa z uwielbianego Beniowskie-
go („...To czas si´ cofnà∏ i odwróci∏ lica / By spojrzeç jeszcze raz na pi´k-
noÊç w dali...”). Nuda i przymus w szkole zamordujà najlepsze utwory.


32 OKNO NA ˚YCIE
„Pierwszy raz odczu∏em poezj´, czytajàc Heinego, bo nie by∏ obj´ty pro-
gramem szkolnym”. (Jak p∏ynnie zna∏ niemiecki, skoro potrafi∏ odczuç
poezj´!...) Ale by∏y te˝ niedzielne spotkania patriotyczne u panny Leonty-
ny Bochenek, która akompaniowa∏a im na klawikordzie, kiedy chórem
Êpiewali Warszawiank´. Przed nimi bywa∏ u panny Bochenek starszy o kil-
ka lat Wyspiaƒski i jej zadedykowa∏ s w o j à Warszawiank´, kiedy wyda∏
dramat drukiem.
      Mia∏ lat dwadzieÊcia, kiedy w Pary˝u bracia Lumi¯re pokazali na
ekranie robotnice wychodzàce z fabryki, pociàg wje˝d˝ajàcy na stacj´,
a potem ogrodnika, który sam siebie obla∏ z sikawki. Nie zosta∏ kinoma-
nem. Film uchodzi∏ najpierw za dziwowisko dla dzieci i prostaków, potem
za rozrywk´ jarmarcznà – i tak rzeczywiÊcie by∏o. Ch∏opcom zabroniono
bawiç si´ z ho∏otà, s∏uchaç brzydkich s∏ów, nie ma pisemnego Êladu, ˝eby
wkr´cali si´ w t∏um, gapili si´ na cyrkowe sztuczki w´drownych akroba-
tów. Na festyny, do namiotów wró˝b, na wenty dobroczynne, podczas któ-
rych hrabiny kwestowa∏y na rzecz ubogich, szli pod zawsze czujnym
okiem doros∏ych. Âwiat by∏ dla nas, m∏odych, smutny – powtarza∏ cz´sto.
I wylicza∏: „Nie znano ani tenisa, ani dansingu, ani motocyklu, ani flirtu
(poza jakà opancerzonà w stal i fiszbin kuzynkà)”. Pozostawa∏ teatr. Roz-
∏adowanie emocji i poznawanie ˝ycia. Póêniej, ju˝ jako krytyk teatralny,
zatytu∏uje jeden ze zbiorów recenzji w∏aÊnie tak: Okno na ˝ycie.
      Teatr – i ksià˝ki. By∏ po˝eraczem ksià˝ek (i to mu pozosta∏o do koƒ-
ca, tak˝e we Lwowie). Poch∏onà∏ Fredr´, którego komplet znalaz∏ u stryja
w Grodkowicach; zna∏ go prawie na pami´ç, o czym jego polemiÊci mieli
si´ póêniej, nieraz ku swojemu wstydowi, przekonaç. Z braçmi
wyrywali sobie „Czas” z kolejnymi odcinkami Ogniem i mieczem – „to by-
∏a s∏odka m´ka, ta rozkosz tak dawkowana” – nie przysz∏o im na myÊl, czu-
purnym kogucikom, ˝e mogliby to czytaç razem. Jako m∏odzieniec nadal
zaczytywa∏ si´ Sienkiewiczem: „Uwielbia∏em go za, Bo˝e odpuÊç, Bez do-
gmatu”. A jednak, ju˝ krytyczny wobec tej powieÊci, ponownie po nià si´g-
nà∏ i to wtedy zauwa˝y∏, ile uroku estetycznego rozterkom P∏oszowskiego
dodaje to, ˝e ma zawsze pe∏ny portfel. Dzieciƒstwo up∏yn´∏o mu w cieniu
Balladyny, wspó∏˝y∏ z nià blisko, bo ojciec latami komponowa∏ wed∏ug niej
oper´ Goplana. O Szekspirze ju˝ wspominaliÊmy. By∏ w domu komplet
Wilkoƒskiego, móg∏ si´ pochwaliç, ˝e zna jego „ramotki” na wylot.
      Poza tym czyta∏ wszystko, co czytali ch∏opcy w tym wieku, wymieni∏
gdzieÊ Dumasa, J.F. Coopera, na pewno czyta∏ te ksià˝czyny, które z an-
gielskiego t∏umaczy∏a najm∏odsza z cioç Grabowskich – Zofia (Ma∏e ko-
bietki, Mali m´˝czyêni itd.).


                                                         OKNO NA ˚YCIE 33
Lalka Prusa. OpowieÊç doÊç znana, ale przypomnijmy. Matka, dzia-
∏aczka spo∏eczna, by∏a przewodniczàcà Stowarzyszenia Nauczycielek
i z tej racji kierowa∏a zakupami do biblioteki. „Pewnego dnia wpad∏a do
nas bibliotekarka [...], z wypiekami na twarzy, podniecona, wzburzona,
trzymajàc w r´ku jakieÊ ksià˝ki. Zdyszanym g∏osem rzek∏a: «Pani preze-
sowo [nie »pani prezes«! – J.H.], my tego w bibliotece trzymaç nie mo˝e-
my: to jest ohyda! ohyda!». Cisn´∏a ksià˝ki na stó∏: To by∏a Lalka”. Rzecz
prosta, rzuci∏ si´ na trzy tomy Lalki i poch∏ania∏ je przez kilka dni. „By-
∏em nieprzytomny z zachwytu”. (I tak oto, dzi´ki ch∏opcu, który jej si´
przyglàda∏, panna Daniela Mikiewiczówna nie znikn´∏a w otch∏ani niepa-
mi´ci, bibliotekarka trafi∏a do historii – no, do bardzo specyficznej histo-
rii, takiej dla wtajemniczonych, ale jest, ˝yje na jej kartach!)
      Wróci∏ do Lalki po latach, by opowiedzieç o tym spotkaniu w odczy-
cie radiowym Prus w perspektywie czasu. Mówi: „Teraz... przerywajàc lek-
tur´... wyszed∏em z domu, aby przejÊç si´ troch´”. Idàc „szlakiem Wokul-
skiego”, skr´ci∏ z Krakowskiego PrzedmieÊcia, gdzie mieszka∏, na Karowà
i skierowa∏ si´ ku WiÊle. PomyÊla∏, ˝e asfaltowany bulwar „wysadzany
drzewami zachwyci∏by Prusa. [...] I w naddatku niepodleg∏a Polska, której
te˝ Prusowi – o par´ lat – nie dane by∏o doczekaç”. Kiedy to mówi∏, by∏ rok
1937 – Polska mia∏a przed sobà jeszcze tylko dwa lata niepodleg∏oÊci.
      Nauczyciel francuskiego, którego nazwiska nie znamy, „sfrancuzia∏y
Kurlandczyk, z rodziny emigrantów”, weteran Legii Cudzoziemskiej,
samotnik i mizantrop, podsuwa∏ mu swoich ukochanych klasyków... Ale on
by∏ wówczas bardzo mod¯rne – zwierza∏ si´ w roku 1927 w odczycie wy-
g∏oszonym na Sorbonie po francusku pt. Mes confessions – czyta∏ Maupas-
santa, Bourgeta, Feuilleta, Gypa, rozkoszowa∏ si´ „powieÊcià z wy˝szych
sfer”. Podaje tytu∏y: Okrutne zagadki, K∏amstwa, Nasze serca, Serce kobie-
ty etc. Uznanie dla Maupassanta b´dzie, s∏usznie zresztà, trwa∏e; wzruszy
si´, kiedy w parku Monceau natknie si´ nieoczekiwanie na jego pomnik.
      „Trzynastoletni smarkacz [wyznaje w odczycie – J.H.] – umazane
r´ce i podarte spodenki – w wyobraêni mieszka∏em w wykwintnych gar-
sonierach «Êwiatowców» i w marzeniach okrywa∏em poca∏unkami goràce
i smuk∏e cia∏a czarodziejskich «m´˝atek», które po godzinie rozkoszy wy-
myka∏y si´ dyskretnie, zostawiajàc za sobà smug´ perfum; [...] odk∏ada-
∏em ksià˝k´ z wypiekami, z daremnà czu∏oÊcià w duszy...” (Zdaje si´, ˝e
mamy tu delikatnie zaszyfrowane wspomnienie rozkoszy onanistycznej.)
      Heine – w oryginale, po niemiecku. Warum sind denn die Rosen so
blass – cytuje z pami´ci – O sprich, mein Lieb, warum? „Przepraszam za
niemczyzn´ – dodaje we wspomnieniu – ale móg∏bym tak Heinego mówiç


34 OKNO NA ˚YCIE
godzinami, mimo ˝e go nie mia∏em w r´ku od wielu dziesiàtków lat”. Kie-
dy by∏ sam, kiedy by∏ skazany na czekanie, „mówi∏em sobie pó∏g∏osem
wiersze, najcz´Êciej Heinego lub S∏owackiego”. Bo ten rzekomy cynik,
trzeêwy ironista, by∏ sam na sam ze sobà ˝arliwym lirykiem, tak w∏aÊnie
prze˝ywa∏ Êwiat. I potem jego w∏asne wiersze, których delikatna, nieÊmia-
∏a lirycznoÊç b´dzie zawsze tuszowana przez ˝art, autoironi´ – majà wy-
raênie pi´tno heinowskie.
      Kiedy mu póêniej zarzucano, ˝e nie widzi literatury poza klasykami
francuskimi, ripostowa∏, ku zaskoczeniu „specjalistów”, ˝e ca∏ego Dosto-
jewskiego ma za sobà. („Bo˝e ty mój – wzdycha w ruskim zaÊpiewie – nie
zawsze by∏o si´ zgni∏ym zapadnikiem”.) Biesy czyta∏ z osiem razy, wcià˝
wraca∏ do Idioty („najpi´kniejsza powieÊç Êwiata”), wspomina WieÊ Stefaƒ-
czykowo i jej mieszkaƒców, odkrywajàc w tym opowiadaniu pokrewieƒ-
stwo ze Âwi´toszkiem Moliera. „Kocha∏ si´” w demonicznych kobietach
Dostojewskiego: Nastazji Filipownie, Gruszeƒce, nieszcz´snej Soƒce Mar-
mie∏adównie. Czyta∏ te ksià˝ki po francusku, ale kiedy rozczula si´ nad
¸agodnà, odezwie si´ tytu∏em rosyjskim: „I jeszcze ta Krôtkaja! Ach, ta
Krôtkaja!” Nie zna∏ rosyjskiego, ale wystarczy∏y s∏uch j´zykowy i wrodzo-
na muzykalnoÊç, by przyswajaç sobie na wyrywki ruskobrzmiàce zdania.
      Dostojewski – a tak˝e Schopenhauer i literatura skandynawska.
Âwiat jego m∏odoÊci by∏ smutny, „tote˝ dla inteligentnego m∏odzieƒca naj-
skrajniejszy pesymizm by∏ obowiàzujàcy. ˚ycie by∏o tymi kwaÊnymi wino-
gronami, o których mówi∏o si´ co tylko mo˝na z∏ego. Parerga und Parali-
pomena Schopenhauera le˝a∏y wówczas stale przy moim ∏ó˝ku...” Strind-
berg i w ogóle mroczna, pó∏nocna literatura skandynawska by∏a jak zna-
laz∏, pad∏a na „wdzi´cznà gleb´”. Znamienna uwaga: „NienawiÊç kobiety,
jakà zieje ta literatura, by∏a dla naszych um´czonych twarzy maskà, pod
którà kry∏y si´ szalone marzenia i s∏ane gdzieÊ w pró˝ni´ pieszczoty”.
Wi´c czytali na zabój te wszystkie Znu˝one dusze i Taƒce Êmierci (ich dal-
szy ciàg mo˝emy znaleêç w nastroju niektórych filmów Bergmana). „Od
tego czasu – zwierza si´ dalej – pozna∏em kilka mi∏ych kobiet i kilkanaÊcie
∏adnych ksià˝ek; nie ∏udz´ si´, abym szczególnie zmàdrza∏, ale nauczy∏em
si´ bodaj rozumieç, ˝e prawdziwà màdroÊcià ˝ycia mo˝e byç uÊmiech,
a zgrzyt mo˝e byç tylko jego pó∏- i çwierçmàdroÊcià”. Upominanie si´
o prawo do uÊmiechu i szcz´Êcia, wbrew nienawistnikom i czcicielom
ponuractwa – stanie si´ g∏ównà kampanià jego ˝ycia.
      Mia∏ lat kilkanaÊcie, kiedy pozna∏ Baudelaire’a. Egzemplarz znalaz∏
na biurku Kazimierza Tetmajera, poczàtkujàcego naówczas poety, swojego
kuzyna, syna cioci Julii. „Uderzy∏ mnie tytu∏ Les Fleurs du mal (Kwiaty


                                                          OKNO NA ˚YCIE 35
z∏a), tajemniczo odpowiadajàcy mojemu stanowi ducha”. Baudelaire, po-
eta krakowski – okreÊli∏ to w póêniejszym szkicu. „Ch∏onà∏em w zachwy-
cie [...] wszystkie upajajàce trucizny. ZnajomoÊç by∏a zawarta. Sztama.
Na kilka lat Baudelaire sta∏ mi si´ nieod∏àcznym, sta∏ si´ wcieleniem
poezji”. Prze˝ywajàc swój m∏odzieƒczy Weltschmerz, „rozpaczliwie obcho-
dzàc w kó∏ko Êpiàcy ju˝ Kraków, smagany drobnym deszczem”, mamrota∏
s∏owa „nasycone wonià mg∏y b∏otnistej” (to ju˝ Baudelaire).
      Kuzyn Kazimierz, starszy o dziewi´ç lat, u˝yczy∏ mu te˝ swojego Don
Juana Byrona, ulubionà lektur´ w przek∏adzie Por´bowicza. Egzemplarz
upstrzony by∏ przez kuzyna-poet´ znakami i wykrzyknikami, co Êwiad-
czy∏o o zaufaniu do Tadeuszka. Przez cztery lata, „mi´dzy czternastym
a osiemnastym rokiem ˝ycia [by∏em] towarzyszem w∏ócz´g górskich Kazi-
mierza Tetmajera... dla którego powzià∏em fanatyczne uwielbienie”.
Trudno wyobraziç sobie lepszego przewodnika po tajemnych, najbardziej
niedost´pnych Êcie˝kach Tatr ni˝ przysz∏y autor Skalnego Podhala. By∏
Êmia∏ym taternikiem, a Tadeusz, czasem bardzo si´ bojàc (jak uczciwie
przyznaje), laz∏ za nim wsz´dzie, gdzie by∏o trzeba. Jest oficjalne tatrzaƒ-
skie Êwiadectwo, ˝e Kazimierz Tetmajer i Tadeusz ˚eleƒski, w towarzy-
stwie góralskich wspinaczy, jako pierwsi osiàgn´li szczyt StaroleÊnej. By∏o
to w sierpniu 1892 roku, zaraz po maturze Tadeusza, mia∏ wtedy lat
osiemnaÊcie. Kazimierz lubi∏ go (o czym Êwiadczà jego listy do matki),
Tadeusz sàdzi, ˝e to dlatego, ˝e „umia∏em s∏uchaç i umia∏em szanowaç
jego milczenie, i smuciç si´ z nim, i b∏aznowaç po trosze dla jego rozryw-
ki”. Ale pewnie i dlatego, ˝e ch∏opiec by∏ „fenomenalnie inteligentny”, jak
zapami´ta∏ m∏odzieƒczy przyjaciel, a potem zaciek∏y oponent, Adam
Grzyma∏a-Siedlecki. Dla samego Tadeusza to giermkowanie, jak to nazy-
wa, poecie, który wkrótce wybije si´ na czo∏o, stanie si´ modny i podbije
serca czytelniczek swoimi erotykami („Lubi´, kiedy kobieta...”), otó˝ dla
przysz∏ego Boya by∏o to „cudownà przygodà... nieoszacowanym i darowa-
nym przez los rozszerzeniem skali i wra˝eƒ. Z zachwytem przechodzi∏em
kurs ˝ràcego pesymizmu, który tak oczyszcza serce dziecka”. (Nie mog∏o,
oczywiÊcie, zabraknàç pob∏a˝liwej autoironii.)
      Potem odp∏yn´li daleko od siebie. Najpierw, kiedy w Krakowie poja-
wi∏ si´ Przybyszewski i gwiazda Tetmajera zacz´∏a blaknàç: poeta uzna∏
kult Tadeusza dla „tamtego” za zdrad´. Póêniej, gdy Tetmajer zaczà∏ osu-
waç si´ w ob∏´d, Tadeusz z przyjació∏mi chcieli go leczyç – by∏o to podczas
wielkiej wojny – starali si´ go umieÊciç u znajomego lekarza w zak∏adzie,
Kazimierz krzycza∏, ˝e to spisek, ˝e chcà go otruç, a przywódcà spisku jest
„Boy”. Budzi∏ si´ czasem z tej ciemnoÊci, tworzy∏ nawet, by znowu w nià


36 OKNO NA ˚YCIE
zapaÊç. „Cofnà∏ si´ w jakàÊ mrocznà g∏àb – pisa∏ Boy we wspomnieniu po-
Êmiertnym – chodzi∏ po Êwiecie daleki, wszystkiemu obcy”.
       Tadeusz ˚eleƒski by∏ we Lwowie, kiedy w roku 1940, z kilkumie-
si´cznym opóênieniem, dotar∏a do niego wiadomoÊç o Êmierci Kazimierza
Tetmajera. Przej´ty tym zgonem, o którym we Lwowie Polacy nie wiedzie-
li, zamieÊci∏ wspomnienie w „Czerwonym Sztandarze”. W pruderyjnym,
nastawionym na propagandowà nud´ dzienniku pisa∏ o wierszach, „które
swojà zuchwa∏à zmys∏owoÊcià zelektryzowa∏y poezj´ polskà”. I jeszcze, ˝e
„ca∏a niemal m∏oda poezja ówczesna wysz∏a z niego – m´ska i ˝eƒska,
bo odzewem na jego kuszàce szepty («Mów do mnie jeszcze...») sta∏a si´
obudzona liryka niewieÊcia”. I ˝e autor Na skalnym Podhalu, które jest
arcydzie∏em, b´dzie zawsze czytany. Zostanie te˝ po nim kilkadziesiàt
wierszy o krystalicznej polszczyênie. Tak pisa∏ Tadeusz ˚eleƒski w so-
wieckim Lwowie...
       Jeszcze jednego pisarza nie wolno nam pominàç: to Anatol France.
Ogród Epikura, Poglàdy ksi´dza Hieronima Coignarda, Gospoda pod
Królowà G´sionó˝kà – to by∏y, stwierdzajà zgodnie pami´tnikarze, te
dzie∏a, których zuchwa∏oÊci podnieca∏y rówieÊników Tadeusza. Czyta∏
France’a, jak ca∏e jego pokolenie, „a˝ do opilstwa”. I chocia˝ po dwudzie-
stu kilku latach „nie zawsze odnajduj´ dawne entuzjazmy, mam wra˝enie
– broni swojej lektury – ˝e mimo swego «nihilizmu» ksiàdz Hieronim
Coignard by∏ dobrym mistrzem”. A oto dlaczego: „˚ycie a˝ nadto uczy
codziennie cz∏owieka niez∏omnie wierzyç w to, co mu wygodnie, ku cze-
mu prà go jego interesy lub nami´tnoÊci; filozofia tedy, która uczy go wàt-
piç, jest zbawiennà i ludzkà naukà”.
       To ksià˝ki. A ˝ycie? Owo przyziemne, ordynarne ˝ycie? Nie uda∏o si´
troskliwym rodzicom odgrodziç od niego Tadeuszka tak, jakby sobie ˝y-
czyli. Zbli˝y∏ si´ do niego doÊç nieoczekiwanie, bo w∏aÊnie w szkole. Mia∏
wtedy lat dwanaÊcie, by∏ w trzeciej klasie, surowo chowany, na ogó∏
grzeczny. Ale pozwólmy mówiç jemu – nikt tego nie opowie lepiej ni˝ on
sam: „[...] Uczy∏em si´ dobrze. Ale mia∏em jednà w∏aÊciwoÊç, która mi
zosta∏a: by∏em b∏azen. Musz´ powiedzieç, ˝e cieszy∏em si´ u profesorów
du˝à bezkarnoÊcià, podobnà do tej, jakiej za˝ywajà b∏azny na dworach
królów”. Przebra∏ widaç miar´, skoro „jednego razu gospodarz klasy, nie
mogàc daç sobie ze mnà rady, przeniós∏ mnie za kar´ do ostatniej ∏awki
[...]. Ta ostatnia ∏awka by∏a zamieszka∏a przez recydywistów, chcia∏em
powiedzieç repetentów, ch∏opów niemal pod wàsem, których ba∏ si´ nieje-
den m∏odszy profesor”. Otó˝ te dryblasy przyj´∏y go serdecznie, „sta∏em
si´ ich ulubieƒcem”. By∏o to dla niego „jak Êwiat z bajki; dzia∏y si´ tam


                                                          OKNO NA ˚YCIE 37
rzeczy, o których bym nawet nie przypuszcza∏, ˝e istniejà [...]. Co si´ tam
dzia∏o! Na godzinie religii i polskiego, a cz´sto i na innych, draby r˝n´∏y
w karty, w scyzoryk, organizowali biuro loterii, aby wy∏udzaç pieniàdze
z naiwnych”. Jeden by∏ pomocnikiem klakiera, inny, „ju˝ pod wàsem”,
handlowa∏ biletami na galeri´. On odrabia∏ im zadania, podpowiada∏ jak
rutynowany sufler, a oni dzielili si´ z nim – doÊwiadczeniem. No i j´zy-
kiem, pisarz o tym nie wspomina, bo to rozumie si´ samo przez si´, ˝e po-
zna∏ tajniki polszczyzny, o której nie mia∏ poj´cia, a które przyda∏y si´ au-
torowi S∏ówek i t∏umaczowi Rabelais’go.
      KiedyÊ wzi´li go ze sobà na wódk´, do handelku pana Bochnaka przy
ulicy Szpitalnej. „By∏ to szynk podrz´dnej klasy, doro˝karski, z blaszanà
ladà, z wyziewami spirytusu”. Wchodzili doro˝karze, nalewano im z regu-
∏y z dwóch flaszek: „KwaÊna z mocnà”, „Ojciec z matkà”. Albo: „Szpaga-
tówka w kratk´”. „Zakrztusi∏em si´ solennie przy pierwszym «Ojcu
z matkà», drugi poszed∏ g∏adziej; jakich wra˝eƒ doznawa∏em, nie podej-
muj´ si´ zanalizowaç; sàdz´, ˝e przewa˝a∏o uczucie m´skiej dumy”. Ale
ch∏opiec nie straci∏ poczucia rzeczywistoÊci. Wybieg∏ na ulic´. Kr´ci∏o mu
si´ w g∏owie. „Latarnie naftowe mia∏y t´czowe ko∏a, ludzie przesuwali si´
jak cienie. Bieg∏em z bijàcym sercem przez t´ mg∏´”.
      To w tym felietonie Pierwsza wódka okreÊli∏ siebie, wspominajàc
„szkraba p´dzàcego przez ulice”, jako „pijane dziecko we mgle”. U˝ywa-
ne i nadu˝ywane, sta∏o si´ w koƒcu poj´ciem obiegowym, oddzieli∏o si´
od autora. A to by∏ on, ten ch∏opiec b∏àdzàcy w fantastycznym zamglo-
nym Êwiecie, on, syn paƒstwa ˚eleƒskich.
      Dotar∏ wreszcie do matury. Prze∏o˝y∏ pisemnie (jak to skrupulatnie
wylicza dr Stanis∏aw Sterkowicz w swojej cennej pracy o Boyu-lekarzu)
tekst ∏aciƒski na polski, tekst polski na ∏acin´ i jeszcze coÊ z greki na pol-
ski; napisa∏ prac´ z historii literatury polskiej po polsku i z niemieckiej po
niemiecku; rozwiàza∏ zadania z algebry i trygonometrii. Siedemnastego
czerwca 1892 roku Komisya wpisa∏a do Êwiadectwa „˚eleƒskiego Tade-
usza Kamila Marcjana, urodzonego... w Królestwie Polskim” „uchwa∏´”
(tak to si´ nazywa∏o): „dojrza∏y”. Mamy, dzi´ki skrz´tnoÊci dr. Sterkowi-
cza, odpis tego Êwiadectwa przed sobà. Stopnie bardzo dobre i dobre, tyl-
ko z niemieckiego „dostateczny”, co troch´ dziwi, kiedy si´ pami´ta
o tym, jakie by∏o spoufalenie maturzysty z dzie∏ami Goethego, Schillera
i Heinego. Wojciech Natanson ma chyba racj´, przypuszczajàc, ˝e prze-
korny uczeƒ zadar∏ jakoÊ z nauczycielem.
      By∏ rok 1931, Boy-˚eleƒski koƒczy∏ lat pi´çdziesiàt siedem, kiedy,
z okazji recenzji ze sztuki Kazimierza Leczyckiego Sztuba, dawny abitu-


38 OKNO NA ˚YCIE
rient gimnazjum Nowodworskiego (czyli Êw. Anny) przypuÊci∏ swój pierw-
szy atak na matur´. „Mo˝na by mniemaç, ˝e m a t u r a to jest jakiÊ samo-
istny organizm, obdarzony zach∏annym imperializmem. I wielki polityk.
Pozwala si´ atakowaç g∏oÊno, a tymczasem dokonywa coraz to nowych
aneksyj po cichu”. PrzemyÊlenia wieku dojrza∏ego nak∏adajà si´ chyba na
wspomnienia prze˝yç w∏asnych, kiedy pisze: „...wszyscy sà w cichej zmo-
wie: uczniowie, woêny, nauczyciel, dyrektor i wizytator. Kogó˝ si´ tedy
oszukuje, skoro wszyscy sà w spisku? M a t u r ´”.
       Matura dawa∏a, wed∏ug kodeksu pojedynkowiczów (Boziewicza),
patent na honorowoÊç, coÊ w rodzaju indygenatu, mia∏o si´ prawo stanàç
wobec przeciwnika z pistoletem w d∏oni. „Tak wi´c... s∏uszne zatem jest,
aby dla patentu na honorowoÊç, dozwolone by∏y czyny niehonorowe”.
I wszystko to, pisze, spotyka m∏odego cz∏owieka w najtrudniejszym okre-
sie. „Doprawdy, dziecko ma koƒskie zdrowie, ˝e wytrzyma to wszystko”.
Nie musia∏o wi´c to byç takie ∏atwe prze˝ycie, jak wynika∏oby z suchego
zapisu „Komisyi”.
       W pó∏ roku póêniej pisarz ponowi swój atak, tym razem w artykule
Bur˝uazyjne szlachectwo. „Jak or´˝em szlachectwa by∏a niegdyÊ szabla,
tak or´˝em mieszczaƒstwa sta∏a si´ «inteligencja», wykszta∏cenie”. Gdyby
tak formalnie do tego podchodziç, to „ani jeden z marsza∏ków Napoleona
nie móg∏by zostaç nawet porucznikiem. Sam Murat – berajter cyrkowy,
a potem król Neapolu – by∏by w austriackim wojsku co najwy˝ej feldfe-
blem «na zup´»”.
       Edukacja jego czasów mia∏a w sobie coÊ bardzo ar y s t o k r a t yc z -
n e g o przez pewnà bezu˝ytecznoÊç tych studiów. Zarazem „coÊ p l u t o -
k r a t yc z n e g o i k a s t owe g o, przez kosztownoÊç studiów”. Tote˝ „˝a-
den ksià˝´ tak nie gardzi∏ «prostymi ludêmi», jak radczyni Dulska, to
ucieleÊnienie tryumfujàcej bur˝uazji”.
       Przyk∏ad z austriackiego wojska: „dystans mi´dzy oficerem a ˝o∏nie-
rzem [...] by∏ co najmniej taki jak w dawnych feudalnych czasach”. Tylko ˝e
tym razem nie by∏ to szlachcic i poddany, ale cz´sto dwaj koledzy, „ró˝niàcy
si´ nieraz tylko tym, ˝e jeden posiad∏ bez zarzutu arkana gramatyki greckiej,
a drugi zrobi∏ o jeden za du˝o b∏àd w aorystach. [To coÊ z gramatyki starej
greki – J.H.]. Za to jecha∏ wagonem na «6 koni 40 ludzi»!”
       Nie jest, oczywiÊcie, tak, by godzi∏ si´ na dominacj´ ludzi pozbawio-
nych wykszta∏cenia. Wnioskuje: „Oddzieliç to, co w wykszta∏ceniu i jego
atrybutach posiada istotnà celowoÊç spo∏ecznà, a co w nim jest prze˝yt-
kiem, pokracznà imitacjà dawnej szlachetczyzny...” I tak koƒczy: „Podno-
szenie godnoÊci cz∏owieka, godnoÊci wszelkiej pracy, a nie poni˝anie jej


                                                             OKNO NA ˚YCIE 39
sztucznymi ró˝nicami. [...] Jeden b´dzie specem od bakteriologii, drugi od
malarstwa pokojowego, inny od zak∏adania dzwonków elektrycznych, in-
ny od filozofii... to kwestia ich talentów, ochoty i wyboru. Ale nie ma tu
miejsca na ˝adne przepaÊci spo∏eczne. Âwiat∏a, szacunku, chleba i myd∏a
dla wszystkich. A z reszty mo˝na si´ uÊmiaç”.
      KtoÊ mo˝e zauwa˝yç, ˝e ta pointa, aczkolwiek pi´kna, jest nazbyt
optymistyczna. „Reszta” niesie ze sobà tyle konfliktów i dramatów, ˝e nie
mo˝na si´ z niej uÊmiaç. Bardzo by si´ zdziwi∏, nawiasem mówiàc, Boy-
-˚eleƒski, gdyby mu powiedziano, ˝e kult papierka wróci ze wzmo˝onà
si∏à – gdzie? – w Polsce zwanej l u d owà. Bo b´dzie namacalnym znakiem
awansu spo∏ecznego, zw∏aszcza tych, co wyszli ze wsi. A có˝ dopiero ty-
tu∏y magisterskie!... To by∏a wielka fabryka „kwitów na màdroÊç”, która
cz´sto zast´powa∏a, ba, upokarza∏a rzeczywiste zdolnoÊci i wiedz´, ale
niesformalizowane. Co si´ tych magistrów, „dochtorów”, docentów ta-
kich i siakich – ilu autorów przeÊmiesznych prac namno˝y∏o! I ci, którzy
zacinajàc z´by, dochrapali si´ dyplomów magisterskich, bardzo zazdro-
Ênie bronili swojego prawa do reprezentowania „inteligencji”. I posad.
Bronià te˝ zdobytego j´zyka, tych kilkunastu s∏ów z ˝argonu socjologicz-
no-prawnego, bardziej zaÊmiecajàcego j´zyk polski, ni˝ czyni to s∏ownic-
two rynsztokowe.
      Znalaz∏ si´ nawet profesor, który opracowa∏ projekt prawa prasowe-
go, zastrzegajàcego prac´ w dziennikarstwie dla osób z wy˝szym wy-
kszta∏ceniem. O ma∏o a zacz´to by to rozpatrywaç powa˝nie w Izbie! Ale˝
w ten sposób najwi´ksze tuzy dziennikarstwa mia∏yby zamkni´te usta.
Twain, London, Gorki, Kisch, ˚eromski, Malraux – czy ja wiem, kto jesz-
cze? (O sobie przez skromnoÊç nie wspomn´.) Ba, nawet tacy pisarze jak
Lew To∏stoj czy Tomasz Mann, wielcy erudyci, nie ukoƒczyli studiów, bo
ich nudzi∏y. A Czechow i Boy – czy mieliby prawo pracowaç w „˚yciu
Warszawy”, skoro ukoƒczyli medycyn´, a nie ucz´szczali na kolokwia
dziennikarskie u tego profesora? Na szcz´Êcie, zdrowy wybuch Êmiechu
nie dopuÊci∏ do rozpatrywania tego projektu. ˚ycie toczy si´ dalej. W tym
Êwiecie geniusze komputeryzacji, bez formalnych studiów, trz´sà sferà
finansów. Zabrania si´ uprawiania medycyny bez stosownego dyplomu –
i tak byç powinno. Ale o tym, kto jest dziennikarzem, kto naczelnym re-
daktorem, nie decyduje ustawa, ale talent – i w∏aÊciciel pisma, czyli ten,
kto p∏aci. Taka jest rzeczywistoÊç. A z reszty mo˝na si´ uÊmiaç – mimo ˝e
konkluzja ta nadal pozostaje nazbyt optymistyczna.
Boy Żeleński. Błazen - wielki mąż - Józef Hen - ebook

More Related Content

What's hot

Polscy Nobliści - ZSZ Kurzętnik
Polscy Nobliści - ZSZ KurzętnikPolscy Nobliści - ZSZ Kurzętnik
Polscy Nobliści - ZSZ Kurzętnikzszkurzetnik
 
Nocni wędrowcy - Wojciech Jagielski - ebook
Nocni wędrowcy - Wojciech Jagielski - ebookNocni wędrowcy - Wojciech Jagielski - ebook
Nocni wędrowcy - Wojciech Jagielski - ebooke-booksweb.pl
 
Tatarzy w sandomierzu - Ferdynand Kuraś - ebook
Tatarzy w sandomierzu - Ferdynand Kuraś - ebookTatarzy w sandomierzu - Ferdynand Kuraś - ebook
Tatarzy w sandomierzu - Ferdynand Kuraś - ebooke-booksweb.pl
 
Prawda i nieprawda w polskich legendach
Prawda i nieprawda w polskich legendachPrawda i nieprawda w polskich legendach
Prawda i nieprawda w polskich legendachdanutab43
 
Topografie - katalog festiwalu Miastograf
Topografie - katalog festiwalu MiastografTopografie - katalog festiwalu Miastograf
Topografie - katalog festiwalu MiastografMiastograf
 
Spotkałam kiedyś prawdziwego hipstera
Spotkałam kiedyś prawdziwego hipsteraSpotkałam kiedyś prawdziwego hipstera
Spotkałam kiedyś prawdziwego hipsteraBeesfundCOM
 
Nastepca tronu-powiesc-o-franciszku
Nastepca tronu-powiesc-o-franciszkuNastepca tronu-powiesc-o-franciszku
Nastepca tronu-powiesc-o-franciszkuKsięgarnia Grzbiet
 
Ernest hemingway rajski ogród
Ernest hemingway   rajski ogródErnest hemingway   rajski ogród
Ernest hemingway rajski ogródANIA
 
Nito Mega Zeen Nr.2
Nito Mega Zeen Nr.2Nito Mega Zeen Nr.2
Nito Mega Zeen Nr.2guest5ac18e6
 
Zdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebook
Zdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebookZdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebook
Zdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebooke-booksweb.pl
 
Kiedy i jak wynaleziono naród żydowski - ebook
Kiedy i jak wynaleziono naród żydowski - ebookKiedy i jak wynaleziono naród żydowski - ebook
Kiedy i jak wynaleziono naród żydowski - ebookepartnerzy.com
 
Anders - Maria Nurowska - ebook
Anders - Maria Nurowska - ebookAnders - Maria Nurowska - ebook
Anders - Maria Nurowska - ebooke-booksweb.pl
 
Adrian Mole. Szczere wyznania Sue Townsend ebook
Adrian Mole. Szczere wyznania   Sue Townsend ebookAdrian Mole. Szczere wyznania   Sue Townsend ebook
Adrian Mole. Szczere wyznania Sue Townsend ebooke-booksweb.pl
 
Magia kości - Fiona E. Higgins - ebook
Magia kości - Fiona E. Higgins - ebookMagia kości - Fiona E. Higgins - ebook
Magia kości - Fiona E. Higgins - ebooke-booksweb.pl
 
Bieszczady z historią i legendą w tle - Mariusz Głuszko - ebook
Bieszczady z historią i legendą w tle - Mariusz Głuszko - ebookBieszczady z historią i legendą w tle - Mariusz Głuszko - ebook
Bieszczady z historią i legendą w tle - Mariusz Głuszko - ebooke-booksweb.pl
 
Masa o-porachunkach-polskiej-mafii
Masa o-porachunkach-polskiej-mafiiMasa o-porachunkach-polskiej-mafii
Masa o-porachunkach-polskiej-mafiiKsięgarnia Grzbiet
 

What's hot (20)

Polscy Nobliści - ZSZ Kurzętnik
Polscy Nobliści - ZSZ KurzętnikPolscy Nobliści - ZSZ Kurzętnik
Polscy Nobliści - ZSZ Kurzętnik
 
Nocni wędrowcy - Wojciech Jagielski - ebook
Nocni wędrowcy - Wojciech Jagielski - ebookNocni wędrowcy - Wojciech Jagielski - ebook
Nocni wędrowcy - Wojciech Jagielski - ebook
 
Tatarzy w sandomierzu - Ferdynand Kuraś - ebook
Tatarzy w sandomierzu - Ferdynand Kuraś - ebookTatarzy w sandomierzu - Ferdynand Kuraś - ebook
Tatarzy w sandomierzu - Ferdynand Kuraś - ebook
 
Nobel
NobelNobel
Nobel
 
Trylogia
TrylogiaTrylogia
Trylogia
 
Prawda i nieprawda w polskich legendach
Prawda i nieprawda w polskich legendachPrawda i nieprawda w polskich legendach
Prawda i nieprawda w polskich legendach
 
Topografie - katalog festiwalu Miastograf
Topografie - katalog festiwalu MiastografTopografie - katalog festiwalu Miastograf
Topografie - katalog festiwalu Miastograf
 
Golas
GolasGolas
Golas
 
Spotkałam kiedyś prawdziwego hipstera
Spotkałam kiedyś prawdziwego hipsteraSpotkałam kiedyś prawdziwego hipstera
Spotkałam kiedyś prawdziwego hipstera
 
Kryjówka w wersji demo
Kryjówka w wersji demoKryjówka w wersji demo
Kryjówka w wersji demo
 
Nastepca tronu-powiesc-o-franciszku
Nastepca tronu-powiesc-o-franciszkuNastepca tronu-powiesc-o-franciszku
Nastepca tronu-powiesc-o-franciszku
 
Ernest hemingway rajski ogród
Ernest hemingway   rajski ogródErnest hemingway   rajski ogród
Ernest hemingway rajski ogród
 
Nito Mega Zeen Nr.2
Nito Mega Zeen Nr.2Nito Mega Zeen Nr.2
Nito Mega Zeen Nr.2
 
Zdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebook
Zdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebookZdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebook
Zdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebook
 
Kiedy i jak wynaleziono naród żydowski - ebook
Kiedy i jak wynaleziono naród żydowski - ebookKiedy i jak wynaleziono naród żydowski - ebook
Kiedy i jak wynaleziono naród żydowski - ebook
 
Anders - Maria Nurowska - ebook
Anders - Maria Nurowska - ebookAnders - Maria Nurowska - ebook
Anders - Maria Nurowska - ebook
 
Adrian Mole. Szczere wyznania Sue Townsend ebook
Adrian Mole. Szczere wyznania   Sue Townsend ebookAdrian Mole. Szczere wyznania   Sue Townsend ebook
Adrian Mole. Szczere wyznania Sue Townsend ebook
 
Magia kości - Fiona E. Higgins - ebook
Magia kości - Fiona E. Higgins - ebookMagia kości - Fiona E. Higgins - ebook
Magia kości - Fiona E. Higgins - ebook
 
Bieszczady z historią i legendą w tle - Mariusz Głuszko - ebook
Bieszczady z historią i legendą w tle - Mariusz Głuszko - ebookBieszczady z historią i legendą w tle - Mariusz Głuszko - ebook
Bieszczady z historią i legendą w tle - Mariusz Głuszko - ebook
 
Masa o-porachunkach-polskiej-mafii
Masa o-porachunkach-polskiej-mafiiMasa o-porachunkach-polskiej-mafii
Masa o-porachunkach-polskiej-mafii
 

Viewers also liked

Viewers also liked (8)

Przewodnik po zyciu
Przewodnik po zyciuPrzewodnik po zyciu
Przewodnik po zyciu
 
Zycie szekspira
Zycie szekspiraZycie szekspira
Zycie szekspira
 
Teatr na przestrzeni wieków
Teatr na przestrzeni wiekówTeatr na przestrzeni wieków
Teatr na przestrzeni wieków
 
Jak zdobyć zielona kartę i wizy czasowe - ebook
Jak zdobyć zielona kartę i wizy czasowe - ebookJak zdobyć zielona kartę i wizy czasowe - ebook
Jak zdobyć zielona kartę i wizy czasowe - ebook
 
Approach - method - technique & procedure
Approach -  method - technique & procedureApproach -  method - technique & procedure
Approach - method - technique & procedure
 
Approach, method and Technique in Language Learning and teaching
Approach, method and Technique in Language Learning and teachingApproach, method and Technique in Language Learning and teaching
Approach, method and Technique in Language Learning and teaching
 
Wstep Spai
Wstep SpaiWstep Spai
Wstep Spai
 
Methods, approaches and techniques of teaching english
Methods, approaches and techniques of teaching englishMethods, approaches and techniques of teaching english
Methods, approaches and techniques of teaching english
 

Similar to Boy Żeleński. Błazen - wielki mąż - Józef Hen - ebook

Spiskowcy wyobraźni. Surrealizm - ebook
Spiskowcy wyobraźni. Surrealizm - ebookSpiskowcy wyobraźni. Surrealizm - ebook
Spiskowcy wyobraźni. Surrealizm - ebookepartnerzy.com
 
Kilka Znanych Polskich Postaci
Kilka Znanych Polskich Postaci Kilka Znanych Polskich Postaci
Kilka Znanych Polskich Postaci gblonska
 
M. Dąbrowska, autorki: Klaudia i Wiktoria Mszyca
M. Dąbrowska, autorki: Klaudia i Wiktoria MszycaM. Dąbrowska, autorki: Klaudia i Wiktoria Mszyca
M. Dąbrowska, autorki: Klaudia i Wiktoria MszycaGazetaGong
 
Nie myśl, że książki znikną - Jean-Claude Carrière, Umberto Eco - ebook
Nie myśl, że książki znikną  - Jean-Claude Carrière, Umberto Eco - ebookNie myśl, że książki znikną  - Jean-Claude Carrière, Umberto Eco - ebook
Nie myśl, że książki znikną - Jean-Claude Carrière, Umberto Eco - ebooke-booksweb.pl
 
Projekt edukacyjny o czesławie miłoszu
Projekt edukacyjny o czesławie miłoszuProjekt edukacyjny o czesławie miłoszu
Projekt edukacyjny o czesławie miłoszubartek98n
 
Chroł I Dziadosz
Chroł I DziadoszChroł I Dziadosz
Chroł I Dziadoszguestd35c8d
 
Polskie gniazda literackie
Polskie gniazda literackiePolskie gniazda literackie
Polskie gniazda literackieAnna Dębek
 
Władysław broniewski prezentacja
Władysław broniewski   prezentacjaWładysław broniewski   prezentacja
Władysław broniewski prezentacjaAneta Sitak
 
Jan Kochanowski
Jan KochanowskiJan Kochanowski
Jan Kochanowskisp2zabki
 
O Podniesieniu Rzeczy Zdegradowanej
O Podniesieniu Rzeczy ZdegradowanejO Podniesieniu Rzeczy Zdegradowanej
O Podniesieniu Rzeczy Zdegradowanejteatrnn.pl
 
Prezentacja romantyzm
Prezentacja   romantyzmPrezentacja   romantyzm
Prezentacja romantyzmBenita1989
 
Prezentacja romantyzm
Prezentacja   romantyzmPrezentacja   romantyzm
Prezentacja romantyzmBenita1989
 

Similar to Boy Żeleński. Błazen - wielki mąż - Józef Hen - ebook (20)

Spiskowcy wyobraźni. Surrealizm - ebook
Spiskowcy wyobraźni. Surrealizm - ebookSpiskowcy wyobraźni. Surrealizm - ebook
Spiskowcy wyobraźni. Surrealizm - ebook
 
Kilka Znanych Polskich Postaci
Kilka Znanych Polskich Postaci Kilka Znanych Polskich Postaci
Kilka Znanych Polskich Postaci
 
Piotr Korduba, Skazani na dwór
Piotr Korduba, Skazani na dwórPiotr Korduba, Skazani na dwór
Piotr Korduba, Skazani na dwór
 
M. Dąbrowska, autorki: Klaudia i Wiktoria Mszyca
M. Dąbrowska, autorki: Klaudia i Wiktoria MszycaM. Dąbrowska, autorki: Klaudia i Wiktoria Mszyca
M. Dąbrowska, autorki: Klaudia i Wiktoria Mszyca
 
Stanisław grochowiak
Stanisław grochowiakStanisław grochowiak
Stanisław grochowiak
 
Nie myśl, że książki znikną - Jean-Claude Carrière, Umberto Eco - ebook
Nie myśl, że książki znikną  - Jean-Claude Carrière, Umberto Eco - ebookNie myśl, że książki znikną  - Jean-Claude Carrière, Umberto Eco - ebook
Nie myśl, że książki znikną - Jean-Claude Carrière, Umberto Eco - ebook
 
Projekt edukacyjny o czesławie miłoszu
Projekt edukacyjny o czesławie miłoszuProjekt edukacyjny o czesławie miłoszu
Projekt edukacyjny o czesławie miłoszu
 
Henryk Sienkiewicz
Henryk SienkiewiczHenryk Sienkiewicz
Henryk Sienkiewicz
 
Chroł I Dziadosz
Chroł I DziadoszChroł I Dziadosz
Chroł I Dziadosz
 
Polskie gniazda literackie
Polskie gniazda literackiePolskie gniazda literackie
Polskie gniazda literackie
 
Projekt
ProjektProjekt
Projekt
 
Władysław broniewski prezentacja
Władysław broniewski   prezentacjaWładysław broniewski   prezentacja
Władysław broniewski prezentacja
 
Jan Kochanowski
Jan KochanowskiJan Kochanowski
Jan Kochanowski
 
Prezentacja
PrezentacjaPrezentacja
Prezentacja
 
O Podniesieniu Rzeczy Zdegradowanej
O Podniesieniu Rzeczy ZdegradowanejO Podniesieniu Rzeczy Zdegradowanej
O Podniesieniu Rzeczy Zdegradowanej
 
Wybrane motywy w sztuce
Wybrane motywy w sztuceWybrane motywy w sztuce
Wybrane motywy w sztuce
 
Cyprian kamil-norwid
Cyprian kamil-norwidCyprian kamil-norwid
Cyprian kamil-norwid
 
Julian Tuwim
Julian TuwimJulian Tuwim
Julian Tuwim
 
Prezentacja romantyzm
Prezentacja   romantyzmPrezentacja   romantyzm
Prezentacja romantyzm
 
Prezentacja romantyzm
Prezentacja   romantyzmPrezentacja   romantyzm
Prezentacja romantyzm
 

More from e-booksweb.pl

Jak zachęcać do czytania. Minilekcje dla uczniów gimnazjum i liceum - ebook
Jak zachęcać do czytania. Minilekcje dla uczniów gimnazjum i liceum - ebookJak zachęcać do czytania. Minilekcje dla uczniów gimnazjum i liceum - ebook
Jak zachęcać do czytania. Minilekcje dla uczniów gimnazjum i liceum - ebooke-booksweb.pl
 
ABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebook
ABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebookABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebook
ABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebooke-booksweb.pl
 
Życie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebook
Życie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebookŻycie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebook
Życie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebooke-booksweb.pl
 
żYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebook
żYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebookżYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebook
żYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebooke-booksweb.pl
 
Zwielokrotnianie umysłu - ebook
Zwielokrotnianie umysłu - ebookZwielokrotnianie umysłu - ebook
Zwielokrotnianie umysłu - ebooke-booksweb.pl
 
Zrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebook
Zrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebookZrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebook
Zrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebooke-booksweb.pl
 
Zostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebook
Zostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebookZostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebook
Zostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebooke-booksweb.pl
 
Znaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebook
Znaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebookZnaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebook
Znaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebooke-booksweb.pl
 
Złote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebook
Złote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebookZłote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebook
Złote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebooke-booksweb.pl
 
Złodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebook
Złodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebookZłodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebook
Złodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebooke-booksweb.pl
 
Zbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebook
Zbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebookZbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebook
Zbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebooke-booksweb.pl
 
Zarządzanie pracą - ebook
Zarządzanie pracą - ebookZarządzanie pracą - ebook
Zarządzanie pracą - ebooke-booksweb.pl
 
Zakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebook
Zakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebookZakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebook
Zakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebooke-booksweb.pl
 
Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...
Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...
Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...e-booksweb.pl
 
Wypełnianie dokumentów ZUS - ebook
Wypełnianie dokumentów ZUS - ebookWypełnianie dokumentów ZUS - ebook
Wypełnianie dokumentów ZUS - ebooke-booksweb.pl
 
Wymiar i rozkład czasu pracy - ebook
Wymiar i rozkład czasu pracy - ebookWymiar i rozkład czasu pracy - ebook
Wymiar i rozkład czasu pracy - ebooke-booksweb.pl
 
Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...
Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...
Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...e-booksweb.pl
 
Warsztaty edukacji teatralnej - ebook
Warsztaty edukacji teatralnej - ebookWarsztaty edukacji teatralnej - ebook
Warsztaty edukacji teatralnej - ebooke-booksweb.pl
 
Udręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebook
Udręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebookUdręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebook
Udręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebooke-booksweb.pl
 

More from e-booksweb.pl (20)

Jak zachęcać do czytania. Minilekcje dla uczniów gimnazjum i liceum - ebook
Jak zachęcać do czytania. Minilekcje dla uczniów gimnazjum i liceum - ebookJak zachęcać do czytania. Minilekcje dla uczniów gimnazjum i liceum - ebook
Jak zachęcać do czytania. Minilekcje dla uczniów gimnazjum i liceum - ebook
 
ABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebook
ABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebookABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebook
ABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebook
 
Życie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebook
Życie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebookŻycie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebook
Życie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebook
 
żYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebook
żYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebookżYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebook
żYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebook
 
Zwielokrotnianie umysłu - ebook
Zwielokrotnianie umysłu - ebookZwielokrotnianie umysłu - ebook
Zwielokrotnianie umysłu - ebook
 
Zrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebook
Zrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebookZrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebook
Zrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebook
 
Zostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebook
Zostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebookZostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebook
Zostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebook
 
Znaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebook
Znaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebookZnaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebook
Znaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebook
 
Złote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebook
Złote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebookZłote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebook
Złote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebook
 
Złodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebook
Złodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebookZłodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebook
Złodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebook
 
Zbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebook
Zbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebookZbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebook
Zbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebook
 
Zarządzanie pracą - ebook
Zarządzanie pracą - ebookZarządzanie pracą - ebook
Zarządzanie pracą - ebook
 
Zakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebook
Zakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebookZakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebook
Zakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebook
 
Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...
Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...
Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...
 
Wypełnianie dokumentów ZUS - ebook
Wypełnianie dokumentów ZUS - ebookWypełnianie dokumentów ZUS - ebook
Wypełnianie dokumentów ZUS - ebook
 
Wymiar i rozkład czasu pracy - ebook
Wymiar i rozkład czasu pracy - ebookWymiar i rozkład czasu pracy - ebook
Wymiar i rozkład czasu pracy - ebook
 
Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...
Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...
Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...
 
Warsztaty edukacji teatralnej - ebook
Warsztaty edukacji teatralnej - ebookWarsztaty edukacji teatralnej - ebook
Warsztaty edukacji teatralnej - ebook
 
Udręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebook
Udręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebookUdręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebook
Udręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebook
 
Teogonia - ebook
Teogonia - ebookTeogonia - ebook
Teogonia - ebook
 

Boy Żeleński. Błazen - wielki mąż - Józef Hen - ebook

  • 1.
  • 2. Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment pełnej wersji całej publikacji. Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj. Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu. Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie internetowym e-booksweb.pl - Audiobooki, ksiązki audio, e-booki .
  • 3. JÓZEF HEN Boy-˚eleƒski b∏azen – wielki mà˝
  • 4. ROBERT HARVEY Libertadores. Bohaterowie Ameryki ¸aciƒskiej HENRY GIDEL Picasso. Biografia JULIA FREY Toulouse-Lautrec. Biografia PETER GREEN Aleksander Wielki. Biografia JACKIE WULLSCHLÄGER Andersen. ˚ycie baÊniopisarza FRANCIS WHEEN Karol Marks. Biografia VICTOR BOCKRIS Andy Warhol. ˚ycie i Êmierç MYRA FRIEDMAN Janis Joplin. ˚ywcem pogrzebana JÓZEF SZCZUBLEWSKI Sienkiewicz. ˚ywot pisarza NORBERT ELIAS Mozart. Portret geniusza PATRICIA BOSWORTH Diane Arbus. Biografia MAURIZIO VIROLI UÊmiech Machiavellego. Biografia CHARLES NICHOLL Leonardo da Vinci. Lot wyobraêni ROBERT HUGHES Goya. Artysta i jego czas FRANÇOIS ROSSET, DOMINIQUE TRIAIRE Jan Potocki. Biografia ATLE NÆSS Munch. Biografia MICHEL HOUELLEBECQ H.P. Lovecraft. Przeciw Êwiatu, przeciw ˝yciu BOGUS¸AW KIERC Rafa∏ Wojaczek. Prawdziwe ˝ycie bohatera STEPHEN GREENBLATT Shakespeare. Stwarzanie Êwiata
  • 5. JÓZEF HEN Boy-˚eleƒski b∏azen – wielki mà˝
  • 6. Copyright © by Józef Hen, 1998, 2002, 2008 Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo W.A.B., 2008 Wydanie III Warszawa 2008
  • 7. Spis treÊci I Matka i syn 7 II Ma∏y lord buntownik 16 III Okno na ˝ycie 27 IV Zmarnowany ch∏opiec 41 V Paryskie narkotyki 61 VI Doktor ˚eleƒski przyjmuje 68 VII Nareszcie Boy 75 VIII Kaprys 91 IX Benedyktyna przygody wojenne 100 X Wszystko umia∏a przeinaczyç... 112 XI Nagle – niby za rozsuni´ciem kurtyny... 129 XII Najbardziej osobista ksià˝ka 140 XIII Ten pieszczoch Boy 151 XIV Recenzent w Warszawie 160 XV Kochanka króla 177 XVI Pijane dziecko we mgle 192 XVII ˚ycie wyt´˝one 205 XVIII Psychoza 224 XIX Obrachunki 241 XX Powoli zapada kurtyna... 250 XXI Usque ad finem 266 èród∏a ilustracji 290 Indeks nazwisk 292
  • 8. 6
  • 9. I Matka i syn Dwa pokoiki na trzecim pi´trze nazywano „Miodogórzem”. Od ro- ku 1858 odnajmowa∏a je panna Narcyza ˚michowska, która kilkanaÊcie lat wczeÊniej, jako „Gabryella”, zas∏yn´∏a dzi´ki swojej Pogance. By∏a nie- ∏adna i uczuciowa, inteligentna i utalentowana. (Na biurku ojca ch∏opiec widywa∏ obite skórà du˝e pude∏ko z przegródkami na kilkadziesiàt cygar i z monogramem N.˚. „Jako malca – napisze – intrygowa∏a mnie ta pani, o której mówiono z takà czcià, a która pali∏a cygara”.) Pierwsze pi´tro zaj- mowa∏, wraz ze swoimi dzieçmi, w∏aÊciciel kamienicy, pan Jan Andrzej Grabowski, wdowiec, którego ojciec by∏ najpierw krawcem, a potem kup- cem b∏awatnym. Pan Grabowski mia∏ cztery córki: Juli´ (póêniejszà Tet- majerowà, matk´ Kazimierza, poety), Wand´ (która urodzi bohatera tej ksià˝ki), Mari´ i Zofi´, t∏umaczk´ angielskich ksià˝ek dla m∏odzie˝y; by∏ te˝ syn, Alfred, najm∏odszy i najrzadziej wspominany. S∏owo o kamienicy. Nazywano jà czasem przesadnie „pa∏acem”, mo- ˝e dlatego, ˝e wybudowa∏ jà bankier króla Stanis∏awa Augusta, pan Piotr Tepper, bogacz, który przy magnatach si´ zdeprawowa∏: zatraci∏ miesz- czaƒskoÊç, kupi∏ szlachectwo austriackie i krzy˝ maltaƒski, wreszcie zban- krutowa∏ (1793) i umar∏ prawie w n´dzy. W tej kamienicy, teraz ju˝ Gra- bowskich, nigdy nie brak∏o lokatorów, najcz´Êciej zresztà z gospodarzem skuzynowanych, a wszystko to byli ludzie nietuzinkowi. „Tu bi∏o wtedy serce Warszawy” – napisze wiele dziesiàtków lat póêniej syn Wandy Gra- bowskiej, a on, wiemy to, zna∏ wag´ s∏ów. Âmietanka: architekt, muzyk, filozofka (E. Ziem´cka), adwokaci i znakomity lekarz Ignacy Baranowski. By∏a te˝ w kamienicy „pensyjka ˝eƒska”, którà prowadzi∏a Julia Bàkow- MATKA I SYN 7
  • 10. ska, gdzie pobiera∏y nauki dwie panny Grabowskie (w tym Wanda), Nar- cyza zaÊ by∏a podziwianà nauczycielkà. Wszystko to odnotowa∏ w swoich pami´tnikach doktor Baranowski. Zakochany wytrwale w inteligentnej, starszej od siebie pannie Bàkowskiej, w koƒcu szcz´Êliwie si´ z nià o˝eni∏. Wymieƒmy jeszcze Karola Ruprechta, dla mieszkaƒców „pa∏acu” po- staç to prawdziwie legendarna: za konspiracj´ w 1846 roku skazany na Êmierç, u∏askawiony pod szubienicà (jak m∏ody Dostojewski), przebywa∏ na katordze w kopalni srebra; teraz amnestionowany z okazji koronacji Aleksandra II, wróci∏ i zamieszka∏ u Grabowskich. Tak jak jego przyjaciel, Edward Jurgens. Wszystko, co w Warszawie ambitne, ciàgn´∏o na trzecie pi´tro do Miodogórza jak do miodu. Wokó∏ Narcyzy ˚michowskiej zrobi∏o si´ t∏oczno. Ta kobieta o rysach grubych, pospolitych (ku jej rozpaczy) – umys∏ mia∏a niepospolity, fascynujàcy. I serce spragnione mi∏oÊci. Nikt ni- gdy jej nie pokocha∏. Dojrzewa∏a w kraju ogo∏oconym z m´˝czyzn. Ci, którzy nie zgin´li na polach powstaƒczych bitew (1831); którzy nie zostali wywiezieni; któ- rzy nie uszli na t∏umnà emigracj´, lub te˝, machnàwszy na wszystko r´kà, nie zaszyli si´ na wsi – by∏ to materia∏ lichy, nie na miar´ ˝eƒskiej elity. Inteligentne, ambitne i zazwyczaj pi´kne, panie nie napotyka∏y godnych siebie partnerów. Wytworzy∏ si´ – napisze po latach syn Wandy – rodzaj duchowego m a t r i a r c h a t u. „Kobieta urasta – stwierdzi bez ogródek – m´˝czyzna kurczy si´, maleje. Gdy obywatelski synek poluje, pije i gra w karty, siostra jego czyta, myÊli i sàdzi”. Idea∏ romantyczny, który przy- swoi∏y sobie „entuzjastki” – jak je nazwa∏a ˚michowska – nakazywa∏, by za mà˝ wychodziç tylko z mi∏oÊci. Nawiàzywa∏y mi´dzy sobà egzaltowa- ne przyjaênie: „posiestrzenie” – poj´cie tak˝e ukute przez Narcyz´ – sta∏o si´ wyznaniem tych kobiet. Mog∏o si´ za tym s∏owem kryç sporo treÊci. Obok entuzjastek by∏y „emancypantki” – od∏am bardziej praktyczny, domagajàcy si´ przede wszystkim równych praw. I by∏y jeszcze „lwice”, bogate Êwiatowe panie, które udzieli∏y sobie prawa do swobodnego ˝ycia. Wszystkie by∏y przeciw konwencjonalnej nudzie i upokorzeniu byle jakie- go ma∏˝eƒstwa. Córki pana Grabowskiego ros∏y bez matki. Kiedy ˚michowska poja- wi∏a si´ na Miodogórzu, Wanda mia∏a lat siedemnaÊcie i by∏a bardzo dzie- cinna. O dwadzieÊcia trzy lata starsza, Narcyza mog∏a s∏u˝yç dorastajàcej pannie màdroÊcià, wiedzà i doÊwiadczeniem. I uczuciem, którego dziew- czyna na pewno ∏akn´∏a. „Gabryella” mia∏a za sobà rewelacyjny debiut poetycki w „Pierwiosnku” – potem, po pobycie z arystokratycznymi chle- 8 MATKA I SYN
  • 11. bodawcami w Pary˝u – wspó∏prac´ z „Przeglàdem Naukowym”, którego redaktorem by∏ b∏yskotliwy i pe∏en wdzi´ku kasztelanic Edward Dembow- ski. Nieszcz´sna Narcyza zadurzy∏a si´ w nim, oczywiÊcie, i odrzuci∏a r´- k´ pewnego starszego od niej astronoma. Potem by∏a mi∏oÊç „Narcyssy” do Pauliny Zbyszewskiej, kobiety „genialnej”, jak okreÊli∏a jà w liÊcie do przyjació∏ki, pi´knej (nie we wszystkich oczach), bogatej, samolubnej, ka- pryÊnej... Przep´dzona w koƒcu z jej majàtku, upokorzona, biedna Nar- cyza idzie do bryczki, p∏aczàc. „Ja myÊla∏am, ˝e oszalej´”. To dzi´ki tej kl´sce powsta∏a Poganka – ni to poemat, ni to powieÊç. Opublikowana w „Przeglàdzie Naukowym” w 1846 roku, sta∏a si´ dla ówczesnej m∏odzie- ˝y utworem „kultowym”. („Poganka – powie syn Wandy – wynios∏a jà w opinii tak wysoko, ˝e utrudni∏a jej dalsze pisanie”.) Ale rzecz dziwna, ksià˝ki przez d∏ugie lata nie by∏o, czcicielom musia∏ wystarczyç druk w czasopiÊmie. A potem wi´zienie – z powodu przechwycenia przez poli- cj´ korespondencji w∏aÊnie z ukochanà Linà. Bogata, ustosunkowana pa- ni wysz∏a szybko na wolnoÊç, a ona, biedna Narcyza, przesiedzia∏a w sa- motnej celi dwa i pó∏ roku. Po wi´zieniu – nakaz zamieszkania w Lublinie, w którym czu∏a si´ podle. „Drepcze po b∏ocie lubelskim za lekcjami, z tym uczuciem – opowiada syn Wandy – ˝e rodacy odwracajà si´ od niej jak od zapowietrzonej, bo stosunki z nià kompromitujà w oczach w∏adzy”. Przyjaciele starali si´, by to „zes∏anie” uchylono, w 1855 roku mog∏a wreszcie przenieÊç si´ do Warszawy. G∏ód ksià˝ek zaspokojony. A w trzy lata póêniej – „Miodogórze” u Grabowskich. Tutaj, otoczona przyjació∏mi, uczennicami, które ch∏on´∏y jej s∏owa, uwielbia∏y jà, prze˝y- wa∏a – wszystko na to wskazuje – najszcz´Êliwszy okres swojego ˝ycia. Usatysfakcjonowana zosta∏a tak˝e jako autorka: w roku 1861, staraniem przyjació∏, ukaza∏y si´ Pisma Gabryelli w czterech tomach. Krytyk literac- ki Boy-˚eleƒski zwraca uwag´, ˝e mia∏o to te˝ swojà s∏abà stron´: Pogan- ka uton´∏a w zbiorowym wydaniu. Szcz´Êcie nie mog∏o trwaç zbyt d∏ugo. Zbli˝a∏o si´ powstanie, które- mu ˚michowska, obola∏a i osobiÊcie doÊwiadczona, by∏a zdecydowanie przeciwna. To wa˝na informacja, bo skoro tak, to mamy pewnoÊç, ˝e rów- nie˝ Wanda, dla której pani Narcyza stanowi∏a wyroczni´, by∏a przeciw powstaniu. I mo˝emy si´ domyÊlaç, ˝e w tej atmosferze wyrós∏ jej syn. „Widzia∏a – napisze, kreÊlàc sylwetk´ ˚michowskiej – z∏udnoÊç nadziei, z∏udnoÊç wiary w swoje si∏y i w obcà pomoc”. Dostrzega∏a „brak styczno- Êci pomi´dzy górà i do∏em spo∏eczeƒstwa, ciemnot´ i oboj´tnoÊç po rów- ni – mimo ˝e na inny sposób – w górze i w dole. Przera˝a∏a jà lekkomyÊl- noÊç sfer emigracyjnych, kierujàcych z daleka ruchem”. Narcyza – nie MATKA I SYN 9
  • 12. chcàc uczestniczyç w tym, czemu by∏a przeciwna – opuszcza pod koniec 1862 roku Warszaw´ i przenosi si´ na wieÊ, do krewnych. Powstanie jednak wybuch∏o, mieszkaƒców domu przy ulicy Miodo- wej 3 nie omin´∏y represje. W piwnicy ˝andarmi znajdujà broƒ. Kto za to odpowiada? Gospodarz, naturalnie – Jan Grabowski sp´dza kilka miesi´- cy w cytadeli, do wi´zienia trafia tak˝e jego syn, Alfred. I wreszcie Edward Jurgens, inteligentny, szlachetny, zresztà przeciwnik powstania (podobnie jak jego przyjaciel Ruprecht, któremu uda∏o si´ emigrowaç), umiera w cytadeli, najprawdopodobniej zam´czony. Lista zes∏anych na Sybir jest d∏uga. ˚michowska prze˝ywa to wszystko ze swojego odosobnienia na wsi. Czyta teraz du˝o, docierajà do niej Darwin i zachodni pozytywiÊci, „przebudowuje swój Êwiatopoglàd”, jak wynika z listów do Wandy. Bo na wymuszonym przez wypadki oddaleniu skorzysta∏a historia literatury i w ogóle historia: sto osiemdziesiàt listów Narcyzy ˚michow- skiej do Wandy Grabowskiej. „Moja matka by∏a zwichni´tà literatkà” – powtarza∏ z uporem jej syn w odczycie, z którym obje˝d˝a∏ Polsk´. Nar- cyza dostrzeg∏a w niej talent, namawia do pisania, udziela rad, stale niezadowolona z realizacji. Nazywa Wand´ „rozpieszczonà dewotkà idea- ∏u”, krytykuje: „Moralizowanie jest g∏ównà wadà Twojà”. „Jeszcze rada ostatnia: zdaj wszystko na los szcz´Êcia, nie myÊl wcale o stylu; myÊl g∏ów- nie o przedmiocie, który ci´ zajmuje”. Wanda pisze rozprawk´ Rzecz o s∏u˝àcych, którà jej mistrzyni prze- rabia, a potem to dzie∏o „kollaboracji” ukazuje si´ w „Bluszczu” podpisa- ne „Filipina”. Czy to nie jest dziwne, ˝e autor tej ksià˝ki, jako ch∏opiec szesnastoletni, mia∏ jakimÊ trafem w r´ku ten rocznik „Bluszczu” i ˝e zainteresowa∏a go rozprawka Filipiny? Pod koniec 1939 roku, uchodzàc przed Niemcami, znalaz∏em si´ we Lwowie. Ucieszy∏o mnie, ˝e moja na- uczycielka, pani Ruffowa, asystentka profesora biologii w gimnazjum Kryƒskiego, jest urz´dniczkà w Zak∏adzie dla Nieuleczalnie Chorych pro- wadzonym przez zakonnice i ˝e tam mieszka. Odwiedza∏em cz´sto ten zak∏ad, pami´tam pawilony rozrzucone w du˝ym parku, szed∏em tam, ˝eby porozmawiaç z panià Ruffowà, ale tak˝e – nie ma co ukrywaç – ˝eby si´ do˝ywiç. Bo zawsze mo˝na by∏o liczyç na pajdy pieczonego przez za- konnice pszennego chleba z marmoladà. Otó˝ w d∏ugim refektarzu tego zak∏adu sta∏y pó∏ki z rocznikami dziewi´tnastowiecznego „Bluszczu”. Po- ˝era∏a mnie ciekawoÊç, co te˝ te panie drukowa∏y. Przy ka˝dych odwiedzi- nach wynosi∏em pod paltem jakiÊ rocznik, by go nast´pnym razem wy- mieniç na inny. I tak natrafi∏em na owà Rzecz o s∏u˝àcych. Na pewno t´ rozprawk´ czyta∏em, bo pami´tam, ˝e mia∏em ochot´ napisaç o niej coÊ 10 MATKA I SYN
  • 13. uszczypliwego, ale na szcz´Êcie nie by∏o gdzie. Gdybym˝ wiedzia∏, ˝e wspó∏autorkà by∏a Wanda ˚eleƒska, matka Boya!... Narcyza konstruuje dla Wandy plan powieÊci, którà powinna napisaç w pierwszej osobie. „Urodzi∏am si´ w roku 1816” – proponuje zaczàç Narcyza. Wanda odsy∏a jej pierwszy zarys, który zaczyna si´ pos∏usznie w∏aÊnie tak: „Urodzi∏am si´ w roku 1816”. To nie mog∏o si´ udaç. Narcy- za ju˝ wie, ˝e z Wandy powieÊciopisarki nie zrobi. Jaka˝ tu mog∏a byç ko- laboracja – pomyÊli pochylony nad r´kopisem matczynej powieÊci syn – „mi´dzy nieÊmia∏ym idealizmem m∏odej panny, próbujàcej si´ w piórze, a dojrza∏ym, drapie˝nym talentem ˚michowskiej...” „Mimozà si´ urodzi- ∏aÊ, mimozà zostaniesz – pisze do dziewczyny ˚michowska. – Kiedy b´d´ w chropawym humorze, nazw´ Ci´ surowiej”. Ale nawet nie b´dàc w „chropawym humorze”, mistrzyni uznaje, ˝e prawda jest wa˝niejsza od fa∏szywej grzecznoÊci, potrafi zarzuciç Wandzie „dziecinnoÊç i niezr´cz- noÊç”. Pociesza jà jednak, ˝e przy talencie, Wanda jest po prostu inna. „KiedyÊ, kiedyÊ, jako ˝ona i matka, znów przemian´ odb´dziesz i mo˝e wtedy zrozumiesz, jakie w∏adze ci przyb´dà, a lepiej ocenisz zbywajàce...” Ona sama, Gabryella, mistrzyni m∏odej panny, wyznaje, ˝e ma z re- alizacjà k∏opoty, „ile razy mi przysz∏o pisaç o zdarzeniach i faktach powie- Êciowych mi∏osnych; dlatego ˝e nic a nic nie wiem, jak to bywa”. Nikt nigdy jej nie kocha∏. Nikt nie powiedzia∏: „bàdê ˝onà mojà”. W liÊcie do Elli (Izabeli Zbiegniewskiej) ta kobieta wybucha serdecznym ˝yczeniem: „ObyÊ!... oszala∏a z mi∏oÊci”. Bo kochaç – to wa˝niejsze od wzajemnoÊci. „Kochaç, tak kochaç, ˝eby si´ nawet bez równowa˝nej obyç wzajemnoÊci – ˝eby byç szcz´Êliwà przez siebie, w sobie, bez cudzego starania”. Jakie to bolesne, kiedy czytamy: „nie by∏am w ca∏ym ciàgu ˝ycia mojego ani na dwadzieÊcia cztery godzin, ani na jednà godzin´ nawet wzajemnà mi∏oÊcià kochana”. Temu to „deficytowi prze˝yç”, wed∏ug okreÊlenia samej Gabry- elli, przypisuje autorka braki w swej twórczoÊci. Miota si´, nie potrafi koƒczyç utworów: brak w nich fina∏u potwierdzonego ˝yciem. „Jest w tych niedokoƒczeniach – napisze syn Wandy – jakaÊ wzruszajàca uczci- woÊç wobec siebie: tragedia kobiety komplikuje si´ tragedià autorki”. Czas p∏ynie, Wandzie przybywa lat, ale kult „Pani” nie s∏abnie. Prze- ciwnie, mo˝e to oddalenie, rzadko tylko przerywane spotkaniami, powo- duje, ˝e uczucie panny Grabowskiej nie stygnie: ta m∏oda kobieta, która powinna wyjÊç za mà˝, za∏o˝yç dom, „byç ˝onà, matkà”, jak jej to prze- powiada Narcyza, manifestuje coraz wi´cej egzaltacji: „...mojego serca, mojej istnoÊci, bez Pani imienia wyobraziç sobie nie umiem, bo ono jest tym n a j w i ´ c e j, jakie mi by∏o danym ukochaç w ˝yciu”. „Wobec takie- MATKA I SYN 11
  • 14. go stanu egzaltacji – zastanawia si´ czytajàcy te listy syn – czy nie musia∏ wydaç si´ p∏askim ka˝dy «porzàdny cz∏owiek» zalecany jako «dobra par- tia», uderzajàcy w konkury?” „Czy ja mog∏abym przestaç kochaç mojà wybranà?” – pisze dwudziestoczteroletnia panna do troch´ ju˝ zaniepoko- jonej, trzeba jej to przyznaç, Narcyzy. Najstarsza siostra, Julia, wysz∏a za mà˝ za Êwie˝o owdowia∏ego Adolfa Tetmajera, podhalaƒskiego szlachci- ca, prawie trzydzieÊci lat od niej starszego. Zyska w tym ma∏˝eƒstwie pa- sierba, W∏odzia Tetmajera, przysz∏ego malarza, w którego bronowickim dworku, „chacie rozÊpiewanej”, rozegra si´ wesele Rydla. Wkrótce urodzi syna, Kazimierza, który ws∏awi si´ zuchwa∏ymi wierszami, bodaj najwy- bitniejszy poeta swojego czasu. Obaj, pasierb i syn, b´dà znaczàcymi po- staciami w Weselu Wyspiaƒskiego, pierwszy jako Gospodarz, drugi jako Poeta. Wanda, najpi´kniejsza z sióstr, trwa w staropanieƒstwie – i tak ju˝ chyba zostanie, myÊli ojciec, przyglàdajàc si´ córce. Ma prawie trzydzieÊci lat, ta córka, kiedy pisze do Narcyzy: „Ach! kiedy zobaczymy si´ znowu! Mo˝e za jakie szeÊç tygodni? [...] Uczucie moje takie gwa∏towne i niecierp- liwe, takie niespokojne. Niech jedyna pomyÊli, jakby jej by∏o, gdyby... kocha∏a, jak ja kocham, a tak maleƒko mog∏a Ukochanà w posiadanie swoje zyskaç – tak ma∏o zaufania po tylu latach. Ach, to smutno, ale mu- si byç zas∏u˝one pewnie...” „To ju˝ zaczyna byç niebezpieczne...” – zauwa˝a syn, czytajàc ten list. „I oto – wed∏ug jego synowskiej relacji – kiedy zdawa∏o si´, ˝e Wanda na ca∏e ˝ycie pozostanie cieniem swej Ukochanej [...] naraz pojawia si´ króle- wicz z bajki...” Jest grudzieƒ 1871 roku. Wanda pisze do swojej Mistrzyni: „Tyle razy zajmowa∏am Ukochanà opisem moich trosk i smutków, i˝ z prawa nale˝y Jej si´ szybszy podzia∏ wiadomoÊci, ˝e szcz´Êliwà jestem. Ju˝ od dwóch tygodni W∏adys∏awa ˚eleƒskiego za narzeczonego uwa˝am...” To narze- czony napomina∏ Wand´, „by pisaç do Najdro˝szej, o której mówimy nie- mal codziennie, ale nie pisa∏am”. List bucha szcz´Êciem, radosnym oczeki- waniem. „Znalaz∏am cz∏owieka, który mi oddaje serce tak czyste, goràce, szlachetne, ˝e to jedno mog∏oby ju˝ starczyç na uszcz´Êliwienie. W dodat- ku jest on wielkim artystà, którego czeka wielka praca, by si´ z talentu swego wyp∏aci∏ ludziom, ale czeka go te˝ s∏awa”. Krzyk szcz´Êcia: „Ko- cham go z przymieszkà uwielbienia...” Tu mog∏aby Wanda postawiç wy- krzyknik, ale nie, nie ona – dodaje, by byç w zgodzie z przyj´tà konwencjà: „...z wiarà w jego dusz´ szlachetnà, w jego przysz∏oÊç pi´knà”. Ucieszona, nie potrafi si´ powstrzymaç od radosnych przekomarzaƒ: „Gabryella z drogi swoich ukochanych pragn´∏a artystów usunàç. Nie po- 12 MATKA I SYN
  • 15. s∏ucha∏am Jej rady!” (Bo ˚michowska zdà˝y∏a ju˝ wyrosnàç z póênego ro- mantyzmu Poganki – by∏a, podobnie jak Ruprecht, zwolenniczkà cierpli- wej „pracy organicznej”.) Tymczasem zakochana Wanda przej´ta jest s wo i m artystà, jego sztukà. „Teraz t wo r z y m y najwi´ksze dzie∏o na- sze: tworzymy symfoni´, która w muzyce polskiej b´dzie tworzy∏a epok´, jak obrazy Matejki epok´ w malarstwie”. Ona przewiduje swój udzia∏ w tej epoce. „Przychodz´ wi´c zawiadomiç Najdro˝szà, ˝e dosta∏am zaproszenie do Olimpu, ˝e mam nadziej´ [i jakie˝ to cudownie kobiece – J.H.] odm∏odnieç...” Tymczasem cieszy si´, prawie po dziecinnemu, jaki to b´dzie „szwagier dla Adolfa... A jaki zi´ç dla ojca [...] PrzynieÊç ojcu jakàkolwiek pociech´ by∏o zawsze jednem z najgor´tszych moich marzeƒ” – pisze ta dobra i nareszcie szcz´Êliwa córka. Na wspólnym zdj´ciu narzeczonych zwracajà uwag´ ciemne oczy Wandy: widaç w nich g∏´bokie spojrzenie jej syna. To samo zamyÊlenie i cieƒ melancholii. Jednà, jak dotychczas, wad´ odkry∏a ta mieszczaƒska córka, demo- kratka z por´ki Gabryelli, w swoim narzeczonym: Mówi´ o arystokratycznych jego koligacjach i stosunkach. ˚ycie jednak – obiecuje sobie – na moim mieszczaƒskim ma si´ rozwinàç gruncie, i to wie- le u∏atwia. Zresztà mój „doktór filozofii” jest wyzwolonym z szlachetczy- zny szlachcicem, c h c e z o s t a ç m i e s z c z a n i n e m, cz∏owiekiem pracy u˝ytecznej oddanym i pi´knie powiada, ˝e dwóm panom s∏u˝yç nie mo˝na. Bo Wanda odwiedzi∏a niedawno Galicj´, nie wiemy dok∏adnie kiedy, i wróci∏a stamtàd przygn´biona. Wola∏aby nie opuszczaç Warszawy. Do- daje postscriptum: „List dla Pani. Prosz´ go spaliç”. Nie zrobi∏a tego ˚michowska, na szcz´Êcie. „Nie uwierzysz, Ellina – napisa∏a do pi´knej Izabeli Zbiegniewskiej – co to dla mnie za pociecha t a k i e zamà˝pójÊcie Wandy. A toç wszystkie mamy i ciocie boczy∏y si´ na mnie, ˝e m∏odym osobom w g∏owie przewracam, ˝e niepodobne do urzeczywistnienia idea∏y stawiam im jako obowiàzki”. Zapominajàc, ˝e Wanda wi´d∏a jednak w staropanieƒstwie do trzydziestego roku ˝ycia, Narcyza troch´ lekkomyÊlnie broni si´: „No, strach by∏ przedwczesny, dziewcz´ta nie tak ∏atwe do przyj´cia «literackiej» rady, a mój w∏asny przyk∏ad fatalnie zniech´cajàcy”. Mog∏o przymieszaç si´ do jej odczuwaƒ troch´ osobistej goryczy i, mimo wszystko, odrobina zazdroÊci. W kilka miesi´cy póêniej, ju˝ po Êlubie, m∏oda m´˝atka donosi roz- entuzjazmowana: „Co robimy? Ach, u˝ywamy szcz´Êcia!” Te s∏owa mog∏y MATKA I SYN 13
  • 16. Narcyz´ poruszyç do ∏ez. Nad szcz´Êciem Wandy – i nad smutkiem w∏a- snego ˝ycia. Skàd si´ wzià∏ Galicjanin ˚eleƒski w warszawskim mieszczaƒskim domu? Najprawdopodobniej przyprowadzi∏ go Adolf Tetmajer, mà˝ Julii, zaprzyjaêniony niejako po sàsiedzku z rodzinà ˚eleƒskich, od stuleci osiad- ∏ych w Grodkowicach u brzegów Puszczy Niepo∏omickiej. M∏odemu, ale ju˝ g∏oÊnemu kompozytorowi, który w∏aÊnie wróci∏ z Pary˝a, spodoba∏o si´ w tym domu tak niezwyk∏ym, zaczà∏ cz´sto bywaç, a˝ wreszcie oÊwiad- czy∏ si´ – i zosta∏ przyj´ty. Krnàbrni chyba byli zawsze ci z ˚elanki ˚eleƒ- scy, Cio∏kiem si´ piecz´tujàcy, skoro na kalwinizm przeszli w koƒcu XVI wieku, czyli przeciw fali, bo w∏aÊnie wtedy, kiedy zacz´∏a przybieraç na sile kontrreformacja. Potem, w po∏owie nast´pnego wieku, linia m∏odsza, ta z Brzezia, wróci∏a do katolicyzmu, ci starsi zaÊ, z Grodkowic, z której wywodzi∏ si´ kompozytor, mà˝ Wandy, uparcie si´ kalwinizmu trzymali. A˝ do roku 1828, w którym dwudziestoczteroletni wtedy ojciec W∏adys∏a- wa, Marcjan ˚eleƒski, przeszed∏ na katolicyzm, najpewniej za sprawà ˝ony, hrabianki Kamili Russockiej. W roku 1831 poÊpieszy∏ do powstania, walczy∏ pod genera∏em Skrzyneckim, odznaczony zosta∏ Krzy˝em Virtuti Militari. Mia∏y go odtàd na oku w∏adze austriackie, co si´ zemÊci∏o w pi´t- naÊcie lat póêniej, mimo i˝ pan Marcjan nie bra∏ czynnego udzia∏u w pa- triotycznej konspiracji. Prowadzi∏ teraz, podobnie jak póêniej jego najstarszy syn Stanis∏aw, wzorowe gospodarstwo rolne. W∏adys∏aw, urodzony w 1837 roku, by∏ drugim z kolei. To po ojcu odziedziczy∏ talent muzyczny. Bo ten ziemianin i oficer powstaƒczego wojska, choç bez odpowiedniego wykszta∏cenia, gra∏ i komponowa∏. Dom by∏ pe∏en muzyki. W∏adys∏aw wspomina w swo- ich pami´tnikach, jak s∏ucha∏ Webera, Donizettiego, ballad´ Król elfów w transkrypcji fortepianowej Liszta. Kiedy podburzeni przez w∏adze au- striackie ch∏opi zabili podczas rabacji 1846 roku Marcjana ˚eleƒskiego (jaka˝ to jednak by∏a ze strony austriackiej ohydna, n´dzna i zbrodnicza prowokacja! pomyÊlmy: przecie˝ dzisiaj organizatorzy tej masakry odpo- wiadaliby przed trybuna∏em mi´dzynarodowym za inspirowanie ludobój- stwa) – otó˝, kiedy na furmance umieszczono trupa pana Marcjana, pod g∏ow´ pod∏o˝ono r´kopis jego muzycznej kompozycji: wariacje na temat opery Fra Diavolo – opowiada biograf Felicjan Szopski. „Âlady krwi na tej rodzinnej pamiàtce by∏y jeszcze d∏ugo widoczne”. Pani Kamila ˚eleƒska, która wysz∏a Êmia∏o ku napastnikom, by bro- niç m´˝a, zosta∏a ci´˝ko ranna. Dziewi´cioletniego W∏adka przechowano w kuchni. Na miejscu zbrodni pani Kamila, babka pisarza, postawi∏a 14 MATKA I SYN
  • 17. krzy˝ z napisem: „Ojcze, przebacz im, albowiem nie wiedzà, co czynià”. Ju˝ po jej Êmierci synkowie Wandy, od pewnego czasu krakowianie, bawili si´ w pobli˝u tego krzy˝a, kiedy przyje˝d˝ali do Grodkowic na wakacje. Na razie wdowa po Marcjanie przenosi si´ z czwórkà dzieci do Kra- kowa, g∏ównie po to, ˝eby W∏adys∏aw, który upiera si´ przy muzyce, ju˝ komponuje – polonezy, mazury i polki – móg∏ porzàdnie studiowaç. Ucz´szcza do szko∏y Êw. Anny, tej samej, w której uczy∏ si´ JaÊ Sobieski, póêniejszy król, a b´dzie si´ uczyç Tadzio ˚eleƒski, przysz∏y pisarz. Przy- jació∏mi W∏adys∏awa w klasie sà Micha∏ Ba∏ucki i Jan Matejko, chyba nie- znoÊna trójka, bo po latach wspominajà ze Êmiechem, jak profesor krzy- cza∏: „Os∏y jedne, nigdy z was nic nie wyroÊnie!” Pani Marcjanowa krà˝y mi´dzy Krakowem a wsià, wreszcie troska o W∏adys∏awa bierze gór´, zostaje w mieÊcie, odst´pujàc Grodkowice po- zosta∏ym swoim synom. W∏adys∏aw kszta∏ci si´ w muzyce i – ˝eby wyci- szyç krytyk´ ze strony braci szlachty – zg∏´bia na uniwersytecie filozofi´. Nie pomaga. Kilku obywateli ziemian, jak relacjonuje biograf kompozy- tora, protestuje wobec pani ˚eleƒskiej, ˝e m∏ody szlachcic, pozbawiony ojcowskiej opieki, poni˝a si´ kompozytorstwem i studiami filozoficznymi. Trzeba zejÊç tumanom z oczu: W∏adys∏aw wyje˝d˝a do Pragi, gdzie dosko- nali si´ w muzyce i robi doktorat z filozofii (czym najbardziej zaimpono- wa∏ Narcyzie ˚michowskiej!). Odwiedza Drezno i tam s∏yszy po raz pierwszy w ˝yciu IX symfoni´ Beethovena. Nie zdajemy sobie dziÊ sprawy, ˝e trzeba by∏o jeêdziç za granic´, ˝eby us∏yszeç symfoni´ czy zobaczyç ob- raz. Turystyka artystyczna mia∏a sens – dla twórcy by∏a koniecznoÊcià! Potem by∏ Pary˝, studia, kompozycje, przyjaêƒ z Arturem Grottge- rem, który uwielbia∏ „poczciwego ˚ela”, jak go nazywa∏ w listach do na- rzeczonej. Kiedy kompozytor wróci∏ do Polski w 1870 roku – najpierw za- wadzi∏ o Kraków – by∏ ju˝ opromieniony s∏awà. Pasowany na nast´pc´ Moniuszki. W gabinecie syna Wandy – ju˝ pisarza – wisia∏ malowany przez Grottgera portret kompozytora, pe∏nego wdzi´ku rozmarzonego m∏odzieƒca. Pisarz przyglàda si´ portretowi ojca i wzdycha: „Czemu˝ go takim nie zna∏em?”
  • 18. II Ma∏y lord buntownik Pani Wandzie uda∏o si´ zawojowaç m´˝a dla swojego kultu: „poczci- wy ˚el” komponuje pieÊni do wierszy Narcyzy, co Wanda, jeszcze jako narzeczona, obieca∏a swojej mistrzyni. Urodzi∏a trzech synów: najstarszy, Stanis∏aw, dosta∏ na drugie imi´ Gabriel (˚michowska poÊpieszy∏a wtedy do Warszawy, by trzymaç ch∏opca do chrztu); najm∏odszy, Edward, otrzy- ma∏, ju˝ po Êmierci pisarki, dodatkowe imi´ Narcyz; i tylko Êrodkowy, bohater tej ksià˝ki (urodzony 21 grudnia 1874 roku), dodatkowe imiona dosta∏ po swoich galicyjskich dziadkach i zosta∏ ochrzczony jako Tadeusz Kamil Marcjan. Mimo licznych zaj´ç i obowiàzków m∏oda matka znajduje czas, by napisaç studium o swojej ukochanej, publikuje je pod pseudonimem „Stefan” w 1873 roku w „Tygodniku Ilustrowanym”. Jak˝e jest szcz´Êliwa! Pisze do Narcyzy: „Co Pani mówi na Listy Stefana wychodzàce w «Tygodniku» [...]? Dowiaduj´ si´ w tej chwili, ˝e zwracajà uwag´. Nawet kronikarz «K∏osów», mimo przeciwnego obozu, raczy∏ pochwaliç recenzenta, a przy tej okazji i autork´. U c i e s z y ∏ o m n i e t o d o d z i e c i ƒ s t wa”. „Okropnie” ˝a∏u- je, ˝e to ukazuje si´ pod pseudonimem: niechby Êwiat si´ dowiedzia∏, ˝e to „Wanda Gr. [...] z takà mi∏oÊcià o swojej uwielbionej Gabryelli pisze”. Potem by∏y i inne próby. W 1877 roku, w „K∏osach”, wspomnienie poÊmiertne (Narcyza ˚michowska zmar∏a w 1876 roku, kiedy Tadeusz koƒczy∏ dwa lata). W dwudziestopi´ciolecie jej Êmierci, w roku 1902, Wanda ˚eleƒska opublikowa∏a w „Bluszczu” dwie o niej prace. Pozosta∏a swojej mistrzyni wierna do koƒca. 16 MA¸Y LORD BUNTOWNIK
  • 19. Nie uda∏o jej si´ tego kultu zaszczepiç synom. Tadeusz nie sàdzi, by jego bracia Stanis∏aw G a b r i e l i Edward N a r c y z kiedykolwiek zaglà- dali do pism Narcyzy. „Co do mnie – wspomina ten Êredni – który mia∏em najwi´kszà do ksià˝ek ciekawoÊç, fanatyzm matki dzia∏a∏ na mnie wprost odwrotnie, usposabia∏ mnie niech´tnie. Trudno o ostrzejszego krytyka, o wi´kszego sceptyka ni˝ kilkunastoletni «myÊlàcy» ch∏opak”. Wa˝ne wyznanie: bo to ten syn, nami´tny czytelnik, móg∏ byç dla mat- ki partnerem, nie zosta∏ nim jednak. Razi∏ go „zdawkowy idealizm” matki, który zresztà wytyka∏a jej w listach ˚michowska, to on utrudnia∏ mu z nià porozumienie. „Ja by∏em cynik. Przechodzi∏em wiek, w którym ch∏opak – carthésien sans le savoir – odrzuca wszystko, do czego sam nie dojdzie. Przekomarza∏em si´ z matkà na temat jej uwielbienia, musia∏em jej sprawiç sporo przykroÊci. DziÊ widz´ [a pisze to w roku 1930, majàc lat prawie pi´ç- dziesiàt szeÊç], ˝e by∏o ze mnà to samo, co z publicznoÊcià: pokazywanie pisarki od samych cnót obywatelskich pogrzeba∏o jà. Ale matka nie mog∏a tego zrozumieç, zamyka∏a si´ w milczeniu”. Podejrzewa∏, ˝e ˝ywi∏a po cichu uraz´ do Orzeszkowej, do Konopnickiej, ˝e cieszà si´ s∏awà, podczas gdy o jej mistrzyni zapomniano. Marzy∏a o napisaniu monografii, która sta∏aby si´ jej pomnikiem. „Co jakiÊ czas matka wydobywa∏a pliki papierów, robi∏a notatki, ale nie by∏o ciàg∏oÊci, rwa∏o si´!” Wzorowa matka, wzorowa ˝ona, wzorowy dom i do tego jeszcze dzia∏alnoÊç spo∏eczna – gdzie˝ tu jeszcze miejsce na prac´ literackà? To by∏ ból jej ˝ycia – stwierdza syn. Ojciec, przed Êmiercià, przekaza∏ mu papiery po matce. „Przeglàdam te karty: z niczym nie da si´ porównaç ich entuzjazmu. To nie monografia ani studium literackie – to dytyramb, apoteoza, nieustajàcy potok uwiel- bienia. Najwy˝szy geniusz, najdoskonalsza Êwi´toÊç, wszystko przepo- jone najczystszà poezjà – oto dla matki mojej Narcyza ˚michowska. I czytajàc te karty sta∏em si´ pob∏a˝liwszy dla mego m∏odzieƒczego scep- tycyzmu”. Ale nas zainteresowa∏oby mo˝e co innego: jakie to by∏o pióro, ta pa- ni Wanda ˚eleƒska? Kim mog∏aby zostaç? Z pewnoÊcià nie autorkà powieÊci. Na to brak∏o jej prze˝yç, doÊwiadczeƒ, Êmia∏oÊci, a chyba i wy- obraêni. Ale na pewno mog∏a zostaç eseistkà – i to wybitnà. (Wyda∏a zresztà u Hoesicka seniora tom szkiców Znakomite niewiasty.) Mia∏a wszystko, co trzeba: oczytanie, kultur´ literackà, kultur´ myÊli, energi´ wys∏owienia, bogatà polszczyzn´, swad´ przypominajàcà samà Narcyz´, a chwilami George Sand. Prosz´: „Subtelne jej pióro nie ma sobie równego, gdy idzie o okreÊlenie naj- delikatniejszych odcieni i duchowych zagadnieƒ. [...] Zrazu bogactwo MA¸Y LORD BUNTOWNIK 17
  • 20. j´zyka, obrazów, myÊli uderza, oba∏amuca; zdaje nam si´, ˝e to cacka kunsztowne stworzone na to tylko, by nimi oko pieÊciç i ucho zachwycaç, ale czytajmy uwa˝nie...” Chwilami mo˝na odnieÊç wra˝enie, ˝e pani ˚eleƒska pisze „boyem”. „...W listach odzyskujà jà [czytelnicy] po raz drugi. Dla tych, którzy zna- li jedynie Gabryell´ autork´, jakie˝ to objawienie! Jaki komentarz! Jak ta kobieta ˝yjàca piszàcà autork´ t∏umaczy i dope∏nia!...” Wszystko to zosta∏o st∏umione: dom, „trzech nie naj∏atwiejszych sy- nów”, jak przyznaje ten Êredni – no i on, mà˝, „orze∏”, wed∏ug s∏ów ˝ony, kompozytor w tym okresie najwybitniejszy. By∏ na dobrym rzàdowym sta- nowisku dyrektora, mia∏ zapewne i kapita∏ po sp∏aceniu go przez brata Stanis∏awa, panna Grabowska te˝ chyba zosta∏a solidnie wywianowana. Ch∏opcom nic nie brak∏o, rodzice zapewniali im staranne wychowanie. W tym duecie, w którym matka ofiarowa∏a czu∏oÊç i trosk´, ojciec repre- zentowa∏ surowoÊç, dyscyplin´, kar´, nierzadko fizycznà. („...przechodzi∏ z biegiem lat bardzo sarmackà ewolucj´ [...] przeistacza∏ si´ w wykapany obraz czeÊnika Raptusiewicza. PorywczoÊç jego i niecierpliwoÊç by∏y przy- s∏owiowe”). Nie ma listów pani Wandy, w których by si´ tym przeistocze- niem m´˝czyzny u swojego boku zdumiewa∏a. Mo˝e je uwa˝a∏a za natu- ralne?) Po latach pisarz wspomina swoje dzieciƒstwo bez wdzi´cznoÊci, z ˝alem. Tyrania rodzicielska, jakby by∏ ma∏ym lordem. Nic nie wolno. Guziki zawsze zapi´te, szalik wokó∏ szyi. Poƒczochy tak˝e latem. Nie wol- no biegaç, pociç si´, plamiç ubrania – opowiada∏ ze zgrozà Irenie Krzy- wickiej, przypatrujàc si´ swobodzie, jakà cieszy∏ si´ jej PiotruÊ. Szli za lordziàtkiem guwernerzy z trzcinkami, by na miejscu wymierzaç kar´, za byle co pozbawiano ch∏opców deseru. Czy mia∏ na myÊli swojà uko- chanà matk´, kiedy w recenzji ze sztuki Zapolskiej Tamten, napisze o ma- cierzyƒskiej nadtroskliwoÊci: „Trzy czwarte funkcji tych matek by∏y dzieciom zupe∏nie zbyteczne. [Pisze w czasie przesz∏ym, bo uwa˝a te «wy- buja∏oÊci» za zjawisko historyczne, w tak ostrej formie ju˝ nieistniejàcej.] [...] Skarby kobiecej czu∏oÊci – ciàgnie – daleko wi´cej by∏y wyrazem potrzeb matki ni˝ po˝ytku dziecka”. Ju˝ to brzmi wystarczajàco krytycz- nie, a có˝ dopiero nast´pne zdanie, jak bezwzgl´dna pointa: „Ten anio∏ stró˝ syna by∏ najcz´Êciej jego katastrofà”. (Zaatakuje si´ go po tej recen- zji za spotwarzanie wizerunku Matki Polki.) Miejmy nadziej´, ˝e nie dotyczy∏o to w takim stopniu ma∏ych ˚eleƒ- skich: ch∏opcy roÊli, mimo wszystko, normalnie, chodzili do freblówki, bili si´, ba∏aganili, bawili si´ w teatr. („Teatr, w którym piramida krzese∏ oznacza∏a wysokà gór´, kilka patyków bram´ pa∏acowà [...] aktor by∏ 18 MA¸Y LORD BUNTOWNIK
  • 21. zarazem rycerzem i koniem”.) Wkrótce pójdà do szko∏y. By∏ to okres naj- gorszej rusyfikacji apuchtinowskiej w szkole, samego Apuchtina spolicz- kowano, czasem jakieÊ upokorzone i doprowadzone do rozpaczy dziecko pope∏nia∏o samobójstwo. Warszawa ówczesna, tak jak jà widzia∏ ch∏opiec, mia∏a „coÊ z grozy, coÊ z tajemnicy. Upiorni kozacy na koniach, w wyso- kich skórzanych rurach na g∏owie, z pikami; olbrzymi czerkiesi z kind˝a- ∏ami i w czapach [...], Êciszone g∏osy starszych, nag∏a wieÊç o zamordowa- niu cara Aleksandra”. Czy ch∏opcy majà chodziç do rosyjskiej szko∏y, podczas gdy tam, w Krakowie, skàd ojciec pochodzi, mo˝na si´ na∏ykaç, pod rzàdami dobrotliwego Franciszka Józefa, polskoÊci jak w Soplicowie, jest si´ „prawie u siebie”. Pan ˚eleƒski nie najlepiej si´ czu∏ w Warszawie, nie zna∏ rosyjskiego, nie umia∏ rozmawiaç z dyrektorem teatrów rzàdo- wych, pu∏kownikiem Muchanowem, mimo ˝e ten pu∏kownik by∏ znany z dobrych ch´ci, a jego ˝ona, Maria Kalergis, Nesselrode z domu, przej´- ta kulturà polskà, przez pewien czas muza Norwida (mimowolna raczej), zakochana w Adamie Potockim, sama utalentowana pianistka, otó˝ ta wp∏ywowa dama ofiarowa∏a si´ osobiÊcie graç na koncercie pana ˚eleƒ- skiego. Uciec do Krakowa! Dla pana ˚eleƒskiego to powrót do rodzinnych stron – dla jego ˝ony to opuszczenie ukochanego miasta, domu i sióstr: Marysi (teraz Kwietniewskiej), obarczonej trzema synkami, i Zosi, naj- m∏odszej, która wcià˝ mieszka∏a w rodzicielskim gnieêdzie na Miodowej i t∏umaczy∏a z angielskiego popularne powieÊci dla m∏odzie˝y (Ma∏e kobietki i kilka innych). Jak jà w Krakowie przyjmà? Pani Wanda myÊla- ∏a o wyjeêdzie z niepokojem. Ale wzglàd na ch∏opców przewa˝y∏. Szkoda tylko, ˝e Kraków jest „pustynià muzycznà”. ˚eleƒski ju˝ od dawna stara si´ coÊ zorganizowaç. Namawia prezydenta Zyblikiewicza do za∏o˝enia w królewskim mieÊcie konserwatorium. (Minie siedem lat, zanim si´ to zrealizuje. Koncert na otwarcie mia∏ miejsce „w ma∏ej salce szko∏y mu- zycznej przy niezbyt licznym udziale publicznoÊci” – notuje biograf, pan Szopski.) Przedtem, w 1879 roku, kompozytor dyryguje w Krakowie swo- jà kantatà na czeÊç Kraszewskiego. Przenosiny zbli˝ajà si´ nieuchronnie. Jest listopad 1880 roku, kiedy pan ˚eleƒski wnioskuje na zebraniu komi- tetu, ˝eby dyrekcj´ Towarzystwa Muzycznego powierzyç Zygmuntowi Noskowskiemu. W po∏owie nast´pnego roku paƒstwo ˚eleƒscy wraz z synkami znaleêli si´ na Dworcu Wiedeƒskim. ˚egna∏o ich „ze szczerym ˝alem” grono przyjació∏ – tak to opisano w „Echu Muzycznym”. Ch∏op- ców czeka∏a d∏uga i pe∏na emocji podró˝, chwilami pewnie nudna i m´czà- ca. Szkoda, ˝e nikt jej nie opisa∏. MA¸Y LORD BUNTOWNIK 19
  • 22. W Krakowie ch∏opca poczàtkowo l´kiem przejmowali ˝andarmi, „którzy zawsze chodzili we dwóch z nasadzonym bagnetem, w kapelu- szach z kogucimi piórami”. By∏ w wieku, „w którym stawia si´ nieÊmia∏o pierwsze kroki w nauce czytania”. Sprawia∏o mu radoÊç odczytywanie ulicznych plakatów. „Otó˝ pierwsze s∏owa, które uda∏o mi si´ odczytaç bez b∏´du, by∏y: «Kochany hrabio Taaffe». Podpisany: Franciszek Józef m.p.”. Wtedy si´ uspokoi∏. Ulg´ sprawi∏ „ten ˝yczliwy i konstytucyjny spo- sób korespondowania z premierem”. Inny klimat, nawet dziecko potrafi∏o to odczuç. „˚adnego widomego ucisku. Mickiewicz w szkole, KoÊciuszko w teatrze, Polska na co dzieƒ i od Êwi´ta”. Ale a˝ takie proste to nie by∏o. W szkole, kiedy Êpiewano hymn ku czci cesarza, nale˝a∏o demonstrowaç swojà rezerw´ ironicznym uÊmiesz- kiem albo przynajmniej fa∏szowaç. „A kiedy przysz∏a z kolei zwrotka: «Przy cesarzu mile w∏ada cesarzowa pe∏na ∏ask», wszyscy chichotali po trosze”. Ch∏opcy wymykali si´ do koÊcio∏a na nabo˝eƒstwa patriotyczne, a belfry – b´dzie wspominaç pisarz – patrzyli na to przez palce. Chocia˝ ch∏opiec nie bardzo si´ popisa∏ podczas egzaminu wst´pne- go (co zwali∏ po latach na ró˝nic´ w systemie dydaktycznym: inaczej do te- go podchodzono w Warszawie, inaczej w Krakowie, bardziej „naukowo”), przyj´to go od razu do drugiej klasy. „Mo˝e przez wzglàd na ojca?” – b´- dzie zastanawia∏ si´ pisarz. Bo ojciec by∏ w Krakowie kimÊ wa˝nym. „W dniu jego imienin, na Êw. W∏adys∏awa, o siódmej rano orkiestra usta- wia∏a si´ pó∏kolem przed naszym mieszkaniem przy ulicy Szewskiej i r˝n´- ∏a marsze. Dlatego ˝e s∏awny muzyk i – tutaj wkracza charakterystyczny dla pisarza zmys∏ rzeczywistoÊci podszyty ironià – ˝e da∏ sto guldenów na za∏o˝enie tej orkiestry”. Kraków, do którego ˚eleƒscy si´ przenieÊli, by∏ wtedy miastem – wspomina pisarz w szkicu Prawy brzeg Wis∏y – zara˝onym „infekcjà smutku”. „W dzieƒ jeszcze [...] mia∏ jakieÊ pozory ˝ycia [...], za to w no- cy mury bra∏y w∏adztwo nad cz∏owiekiem”. „Z uderzeniem dziesiàtej krakowianin [...] zdyszany dopada∏ bramy”, ˝eby nie p∏aciç stró˝owi „szpery”. Ulice pustosza∏y, „wy∏ania∏ si´ stró˝ nocny z halabardà, mo˝na by∏o mniemaç, ˝e jest si´ w wiekach Êrednich”. W dzieƒ mo˝na by∏o si´ ∏udziç, ˝e jest si´ w ∏aciƒskiej dzielnicy Pary- ˝a, na lewym brzegu Sekwany: „powa˝ne mury Akademii, birety i togi”. Studenci. „By∏a i dzielnica artystów, gdzie kwit∏y sztuki pi´kne i gdzie, w zaciszach pracowni, uzbrojone w w´giel m∏ode d∏onie kopiowa∏y, cz´- Êciej co prawda gipsowe ni˝ ˝ywe modelki”. I by∏y malownicze uliczki, stare koÊcio∏y, stare arystokratyczne pa∏ace, a pomi´dzy nimi – „kwefy, 20 MA¸Y LORD BUNTOWNIK
  • 23. sutanny i czarne kapelusze”. Lewy brzeg. „CoÊ z renesansu i coÊ z party- kularza”. Bo nie by∏o prawego brzegu – tego, który t´tni∏by nowoczesnym ˝yciem, który by hucza∏ i rozwija∏ si´. Kraków – przypomina w ksià˝ce Znaszli ten kraj?... jego wspania∏y monografista – jako twierdza z zaka- zem rozbudowy, nie mia∏ szans rozwoju. Dusi∏ si´. Rzàdzi∏o nim lojalistyczne stronnictwo konserwatystów, nazywano ich „staƒczykami” od satyrycznej Teki Staƒczyka, którà, biczujàc roman- tyczny od∏am spo∏eczeƒstwa, rozdrapujàc niezabliênione jeszcze po po- wstaniu rany, wydali w roku 1869 Szujski, Tarnowski i Koêmian. Kon- serwatyÊci, oczywiÊcie, ale ludzie wtedy jeszcze m∏odzi. – Co to za staƒ- czycy? – spyta∏ ch∏opiec matki. Wymieni∏a kilka nazwisk: byli to znajomi ojca, sk∏adali nieraz wizyty w ich willi na Êw. Sebastiana, dokàd ˚eleƒscy si´ przenieÊli, zna∏ ich twarze. Oceni ich surowo. Nie tyle osoby, czynnych urz´dników zaj´tych mo˝- liwie sprawnym administrowaniem i w∏asnymi awansami, ile ca∏à t´ sfer´, która nad Krakowem cià˝y∏a. Arystokracja, napisze, w „ubo˝uchnym Kra- kowie by∏a zarazem jedynà p l u t o k r a c j à – ˝y∏a doÊç eksterytorialnie w swoich pa∏acach, w klubie, za granicà wreszcie”. „Ciàg∏e «gaszenie», ciàg- ∏e wo∏anie o trzeêwoÊç, rozsàdek, wyda∏y swoje: wychowa∏y pokolenie ka- rierowiczów [...] w mieÊcie, gdzie nie by∏o karier”. Co ambitniejsi szukali ich w Wiedniu, co dobrze oddajà, chocia˝ mimo woli, pami´tniki Ch∏´dow- skiego. Mieszczaƒstwo – w przeciwieƒstwie do rozÊpiewanego Lwowa – te˝ nie o˝ywia∏o pulsu miasta: „trzyma∏o si´ w stylu biedermaier, doÊç Êwi´- toszkowatym”. BliskoÊç Wiednia dzia∏a∏a niszczàco: „Flaszki wina nie wy- pi∏ taki ∏yk loco, ale jecha∏ na nià pod jakimÊ szanownym pozorem do «Widnia»”. Wspomina ze wspó∏czuciem dziewcz´ta „wysypujàce si´ z «cy- garfabryki», ˝ar∏a je bieda i blednica, brak zalotnoÊci by∏ uderzajàcy”. I jeszcze wspomnienie, do którego b´dzie wraca∏, ilekroç recenzowana sztu- ka da mu po temu sposobnoÊç, jakby wcià˝ ono go dr´czy∏o. To te „∏adne, a bezposa˝ne dziewcz´ta ze sfer mieszczaƒskich”, które „z rezygnacjà pod- dawa∏y si´ staropanieƒstwu, którego panna z «dobrego domu» nie mog∏a wype∏niç nawet pracà zarobkowà. Ach, te tragiczne pary – matka z córkà – obchodzàce przez ca∏e lata plantacje, coraz starsze, coraz kwaÊniejsze!” To przez t´ porywczoÊç ojca nie uda∏o si´ umuzykalnienie synów. Ka˝dà pomy∏k´ „sk∏onny by∏ uwa˝aç za «sabota˝», który karci∏ [...] grzmotni´ciem po ∏apach albo po plecach”. Strach parali˝owa∏ dziecko i „ka˝dy egzamin ojcowski koƒczy∏ si´ fatalnie”. Wszyscy biografowie cytujà opowieÊç o tym, jak paƒstwo ˚eleƒscy przyj´li w koƒcu dla ch∏opców brodatego pedagoga, dawnego koleg´ ojca, MA¸Y LORD BUNTOWNIK 21
  • 24. teraz zmarnowanego pijusa. Dlaczego w∏aÊnie jego? „Mo˝e tak˝e przez owà s∏abostk´ – domyÊla si´ syn, przenikliwy psycholog – jakà ka˝dy Cze- Ênik ma dla swego Dyndalskiego”. Pani Wanda stara∏a si´, ˝eby lekcje odbywa∏y si´ pod nieobecnoÊç m´˝a. Ale nie zawsze si´ to udawa∏o, stary ˚el wrzeszcza∏ i na nauczyciela, i na synów. Matka b∏aga∏a: „W∏adziu, nie irytuj si´, szkodzisz sobie!” (˚y∏ d∏ugo, to ona umar∏a nagle.) Pan P∏achec- ki, zalewajàc si´ ∏zami, krzycza∏: „Ja te˝ mam swój ambit!”, matka „rzu- ca∏a si´ ku niemu jak tygrysica: – Niech pan m´˝a nie dra˝ni!” Ona, hu- manistka, spo∏ecznica, widzia∏a w tej scysji tylko jego, swojego or∏a. „A malec – wspomina syn – na swoim wysokim obrotowym krzeÊle, dr˝a∏ tylko, by∏by si´ pragnà∏ schowaç pod klawiatur´”. Bo malec, przysz∏y pisarz, widzia∏ wi´cej: widzia∏ tego drugiego cz∏owieka, starego upoko- rzonego opoja, któremu ∏zy kapa∏y na brod´. Bracia jakoÊ potem, ju˝ na w∏asnà r´k´, uzupe∏nili swoje muzyczne wykszta∏cenie, Edziula, ten m∏odszy, nawet szala∏ przy fortepianie w kaba- recie, coÊ tam komponowa∏ – on, Tadeusz, pozosta∏ analfabetà muzycz- nym. I tylko czasem, podczas pisania na maszynie, w pasji twórczej chcia∏- by uderzyç fortissimo. Z tym analfabetyzmem na pewno przesadza∏: pisa∏ przecie˝ teksty piosenek. Ale muzyce nie chcia∏ si´ poddawaç, buntowa∏ si´ przeciwko gwa∏towi, przeciw szanta˝owi uczuciowemu. (Doskonale go rozumiem.) Nie inaczej zmaga∏ si´ z muzykà Fellini: wystarczy poczytaç jego zwierzenia. Latem ch∏opcy wyje˝d˝ali do Grodkowic, do majàtku rodowego, któ- rym teraz zarzàdza∏, podobno bardzo sprawnie, stryj Stanis∏aw. Babcia Kamila ju˝ nie ˝y∏a – upami´tnia∏ jà krzy˝, ten, na którym kaza∏a wyryç s∏owa przebaczenia. W dworku pojawiali si´ sàsiedzi, pili, grali w karty i koÊci, rozprawiali o polowaniach, o cenach, o swoich pieniactwach, typy jak z Fredry i Bliziƒskiego – jowialscy, jenialkiewicze, orgonowie, panowie Damazowie. I znowu panny, które wystawiano w swaty, jak na sprzeda˝. Ch∏opiec przyglàda∏ si´, przys∏uchiwa∏ – brz´cza∏y s∏owa, które wrócà, kiedy zostanie recenzentem, na przyk∏ad „serwitut” – ch∏onà∏ doÊwiad- czenia. Niektórzy wspominkarze ryzykujà twierdzenie, ˝e Boy-recenzent zachowa∏ uraz do szlachty, bo rodzina na wsi mia∏a niech´tnie przyjàç jego matk´. Chyba a˝ tak êle nie by∏o, skoro ch∏opcy sp´dzali wakacje u stryja. Apologeci szlachetczyzny nie mogà si´ pogodziç z tym, ˝e komuÊ ich Êwiat mo˝e si´ wydawaç dziwacznym prze˝ytkiem, dlatego szukajà wyt∏umaczenia – w kompleksach, u Freuda. JeÊli ju˝ gdzieÊ szukaç g∏´b- szych warstw – poza osobistymi sk∏onnoÊciami pisarza – to w demokra- tycznych poglàdach matki i jej mistrzyni, Narcyzy ˚michowskiej. 22 MA¸Y LORD BUNTOWNIK
  • 25. Ma∏y Tadzio by∏ pobo˝ny. Traktowa∏ wszystkie dzieci´ce obowiàzki religijne powa˝nie, chocia˝ póêniej wspomina∏, ˝e dla dziecka pierwsza spowiedê jest zawsze r o l à, ∏àcznie z objawami tremy. Opowiada∏ Irenie Krzywickiej, jak to w drodze do szko∏y „mia∏ zwyczaj kl´kaç przed figurà Matki Boskiej i zmawiaç pacierz. Ale gdy w∏aÊnie od jakiegoÊ czasu prze- ˝ywa∏ kryzys religijny, przesta∏ si´ modliç. Z bardzo podniesionà g∏owà wszed∏ do szko∏y i tego˝ dnia dosta∏ pi´ç dwój. – Taki natychmiastowy od- wet ze strony nieba zrobi∏ na mnie silne wra˝enie [opowiada∏]. I jak tu si´ by∏o porywaç na takiego przeciwnika, kiedy w domu grozi∏o za dwójki lanie”. Wróci∏ do swojej figury. W domu o tych sprawach decydowa∏ ojciec: tradycjonalista i, jak wy- nika z jego pami´tników, w dzieciƒstwie bardzo pobo˝ny. Jak patrzy∏a na religijnoÊç syna pani ˚eleƒska, nie ma Êwiadectw; tyle wiemy, ˝e jej mi- strzyni, Narcyza ˚michowska, by∏a nastawiona zdecydowanie antykle- rykalnie. Co oczywiÊcie nie k∏óci si´ z wiarà. Wi´c nie dom podwa˝a∏ religijnoÊç ch∏opca – robi∏a to szko∏a. Drwi- ny z Darwina i nauki. Atmosfera przymusu, brak taktu i niski poziom, cza- sem wr´cz t´pota katechety, jak o tym napisze po latach w RozmyÊlaniach przed popielcem. „Wszystko, co jest w nas uczuç religijnych, ma swoje êró- d∏o gdzie indziej; wszystko, co daje szko∏a, jest powolnym i systematycz- nym uczuç tych niszczeniem”. „Ach, te «wàtpliwoÊci»! Dla jednego sà one psotà, dla innych tragicznym prze˝yciem”. Pisze o tym jakby z ˝alem – gdy- by by∏ ateistà, za jakiego niektórzy wolà go uwa˝aç, powinien by odczuwaç satysfakcj´. Ale jest inaczej: „Tak wi´c proces niszczenia w dziecku religii przez jej nauczanie mo˝na oznaczyç niemal ze Êcis∏oÊcià”. „Pami´tam – wspomina dalej – jak mnie, dziesi´cioletniego malca, niewinnego [...] przy- piera∏ ksiàdz natarczywymi pytaniami, «czy nie by∏o jakich nieskromnych dotkni´ç», przy czym zupe∏nie nie wiedzia∏em, o co mu chodzi. Zaintrygo- wany, zwierzy∏em si´ koledze i... dowiedzia∏em si´”. Ale byli ksi´˝a, któ- rych wspomina z sentymentem, a czasem z rozbawieniem, jak tego oto kapelana wi´ziennego, którego Êciàgni´to do gimnazjum, ˝eby pomóg∏ w wyspowiadaniu hurmy dzieciaków. „Zacny kap∏an, nawyk∏y co dnia przyjmowaç zwierzenia morderców, podpalaczy, kazirodców, z pewnym zniecierpliwieniem s∏ucha∏ drobnych grzeszków dziecinnych; raz po raz trzepa∏ nerwowo palcami i przerywa∏: «Nie gadaj drobiazgów, grubsze mów, grubsze mów!»”. Chyba si´ tego „grubszego” nie nas∏ucha∏. Ch∏opiec by∏ Êliczny, mia∏ ciemne màdre oczy, by∏ grzeczny, dobrze u∏o˝ony, choç Êcichap´k. Przyglàda∏ si´ doros∏ym – i myÊla∏ swoje. Widy- wa∏ w rodzicielskim domu czczonego przez wszystkich Adama Asnyka, MA¸Y LORD BUNTOWNIK 23
  • 26. niegdyÊ powstaƒca, a kilkanaÊcie lat póêniej autora wiersza, który sta∏ si´ programem jednych, a dra˝ni∏ innych („Daremne ˝ale, pró˝ny trud / Bez- silne z∏orzeczenia / Minionych kszta∏tów ˝aden cud / Nie wróci do istnie- nia”); autor delikatnego erotyku „Mi´dzy nami nic nie by∏o / ˚adnych zwierzeƒ, wyznaƒ ˝adnych...” wzdycha∏ „Gdybym by∏ m∏odszy, dziewczy- no, gdybym by∏ m∏odszy...”, majàc lat – trzydzieÊci pi´ç. W niedziele u paƒstwa ˚eleƒskich odbywa∏y si´ spotkania towarzyskie: zlot osobisto- Êci. Przychodzi∏ sam Stanis∏aw Tarnowski, rektor i dyktator opinii lite- rackich („karykatura wodza – ràbnie bez litoÊci pisarz – raczej lajkonik obchodowy”), bywali Oskar Kolberg, etnograf, zbieracz pieÊni ludowych, i legendarna Marcelina Czartoryska, od której mo˝na by∏o si´ dowie- dzieç, jak gra∏ Chopina Chopin, bywa∏ te˝, ilekroç zjecha∏ do Krakowa z Pary˝a, W∏adys∏aw Mickiewicz, syn wieszcza i rówieÊnik ojca, zaprzy- jaêniony z nim chyba od paryskich czasów pana domu. Wpada∏ cz´sto Aleksander Gierymski, tak˝e przyjaciel z lat paryskich. „Wystawi∏ wów- czas w Krakowie swój g∏oÊny obraz, przedstawiajàcy ch∏opa i bab´ siedzà- cych nad trumienkà dziecka. Kiedy go ktoÊ komplementowa∏, ˝e tak prze- dziwnie odda∏ wyraz rodzicielskiego bólu, malarz nastroszy∏ si´ i odpar∏ opryskliwie, ˝e jedynà jego intencjà by∏o uchwyciç gr´ fioletowych cieni na parcianych portkach ch∏opa”. (Taki by∏ styl! Tadeuszek, sàdzàc z tej opowieÊci, nie wierzy∏ malarzowi: on sam by∏ sk∏onny wzruszyç si´ ch∏op- skim bólem. A mo˝e Gierymskiego dra˝ni∏y komplementy?) Na stole kró- lowa∏ samowar, przywieziony najpewniej z Warszawy. Ale najwa˝niejszy w salonie by∏ fortepian. Zasiada∏ do niego sam gospodarz, aby akompa- niowaç kolegom-profesorom, którzy wykonywali kwartety smyczkowe. „˚eleƒski lubi∏ graç i robi∏ to z wielkim zapa∏em. Technika jego nie by∏a pianistowska” – brzmi ostro˝na opinia biografa kompozytora, Felicjana Szopskiego. Dodaje uspokajajàco: „S∏uchacze oceniali z wyrozumia∏o- Êcià...” Herbata z samowaru pachnia∏a, rozmow´ prowadzono na dobrym poziomie, gospodyni urocza i inteligentna, wszyscy byli zadowoleni. „Stawa∏ si´ czasem niebezpiecznym akompaniatorem swoich w∏asnych pieÊni” – dowiadujemy si´ od biografa – a to „dzi´ki tej ˝ywio∏owoÊci i nieopanowaniu”. Wydawa∏ nieoczekiwane pomruki albo zaczyna∏ nuciç i wykonawczyni mog∏a byç zaskoczona. Z Tadziem-Êcichap´kiem bywa∏y k∏opoty. Dosta∏ na gwiazdk´ ksià- ˝eczk´ z obrazkami Bohaterskie czyny Polaków. „By∏ tam, mi´dzy innymi, przedstawiony szlachcic Kàtski, gdy spala na d∏oni lont, rzucony na becz- k´ z prochem przez Turka, który chcia∏ wysadziç si´ w powietrze wraz z twierdzà, aby jej nie wydaç Polakom, jak to nakazywa∏y warunki trakta- 24 MA¸Y LORD BUNTOWNIK
  • 27. tu. Tekst nadmienia∏, i˝ bohaterskim swym czynem Polak upokorzy∏ chy- trego barbarzyƒc´. Pierwszà mà refleksjà by∏o, ˝e bohaterem by∏ tu przede wszystkim Turek”. Próbowa∏ podzieliç si´ tà myÊlà z kolegà – odpowie- dzià by∏o wzruszenie ramion. „Starsi pokiwali g∏owami i orzekli, ˝e jestem bardzo zepsuty”. „Szkolny komuna∏, na którymÊmy si´ wychowywali – napisze, recenzujàc sztuk´ Broƒczyka o hetmanie ˚ó∏kiewskim, którego zresztà uwa˝a∏ za postaç wyjàtkowà – gloryfikowa∏ wszelkà wojn´, zw∏aszcza z «pohaƒcem», a wymyÊla∏ od «gnuÊnoÊci» szlachcie, ilekroç wzbrania∏a si´ daç na ten cel krwi i pieni´dzy. Ta op∏akana gnuÊnoÊç (powiada∏y nam rycerskie belfry) by∏a przyczynà, ˝eÊmy nie mogli wybiç Turków do ostatniej nogi. Ale dziÊ, po Êwie˝ym wojowaniu [...] czujemy instynktownie, i˝ wszystkie te dawne szablony wymaga∏yby rewizji. Mo˝e to by∏ zdrowy instynkt szlachty, ˝e nie chcia∏a tych ciàg∏ych awantur? [...] ZrobiliÊmy si´ szalenie gnuÊni”. (Bardzo by si´ zdziwi∏ autor tych s∏ów, gdyby si´ dowiedzia∏, ˝e w koƒcu lat szeÊçdziesiàtych znalaz∏ si´ rycerski belfer-historyk, zwiàzany z rozszala∏ym wtedy obozem komunistów- -nacjonalistów, który w popularnej ksià˝eczce o ˚ó∏kiewskim wytknà∏ wielkiemu hetmanowi „gnuÊnoÊç”, poniewa˝ ten zrezygnowa∏ z podbi- cia... Mo∏dawii. Na co temu rycerskiemu historykowi by∏a potrzebna Mo∏dawia, bardziej ni˝ ˚ó∏kiewskiemu, nie potrafi∏em zrozumieç.) Wybory – to dni odwetu malców nad doros∏ymi. Nareszcie ci usztyw- nieni, zapi´ci na wszystkie guziki doroÊli, zanudzajàcy moralizowaniem, pokazujà, do czego sà zdolni. Latami „suszà g∏ow´, ˝e nie trzeba k∏amaç, ˝e trzeba szanowaç starszych, ˝e nie trzeba si´ z∏oÊciç. I naraz, ci powa˝ni, ci doroÊli, cz´sto znajomi rodziców, przez kilka dni wymyÊlajà sobie jak op´tani afiszami, nalepkami, na wszystkich rogach ulic, zarzucajà sobie nawzajem k∏amstwa, przekupstwa, wszelkie zbrodnie i wyst´pki. No, a dopiero w gazetach co mo˝na wyczytaç o ka˝dym z nich! [...] Âliczne rze- czy. [...] Z∏odziej grosza publicznego, paso˝yt to jeszcze najniewinniejsze. A my, b´bny, p∏awiliÊmy si´ z rozkoszy”. Sz∏o si´ pod okna zwalczanego pos∏a i robi∏o mu si´ „kocià muzyk´”. Dlaczego, za co – niewa˝ne. „Kocia muzyka – delektuje si´ po latach ch∏o- piec – jest sama w sobie rzeczà tak przyjemnà, ˝e nie wymaga Êcis∏ego umotywowania”. Nikt nie wiedzia∏, gdzie mieszka kontrkandydat, Tadzio wiedzia∏, „bo to by∏ przyjaciel ojca i cz´sto bywa∏ u nas w domu. Popro- wadzi∏em t∏umy: có˝ za rozkosz przez chwil´ byç tak wa˝nà figurà!” Oni popierali swojego nauczyciela historii, Augusta Soko∏owskiego, „demo- k∏at´” (bo nie wymawia∏ g∏oski „r”). Wyk∏ada∏ dobrze, samodzielnie, ale czasem ju˝ nazbyt ozdobnym j´zykiem, którego próbk´ da∏ pisarz wiele MA¸Y LORD BUNTOWNIK 25
  • 28. lat póêniej w felietonie Styl kwiecisty: „Nierzàdnica francuska, w∏o˝yw- szy na g∏ow´ frygijskà czapk´, li˝e stopy tyrana Pó∏nocy, podczas gdy chytry i kupiecki Albion...” Teraz, kiedy i c h kandydat, ich nauczyciel zwyci´˝y∏, triumfujàcy ch∏opcy uchwalili na jego czeÊç fakelcug – orszak z pochodniami! Zwyci´ski nauczyciel pokaza∏ si´ w oknie i zapewni∏, ˝e w parlamencie „obierze... wdzi´cznà drog´ opozycji”. Tadzio naiwnie si´ zdziwi∏, „skàd on wie, ˝e b´dzie oponowa∏, kiedy nie wie jeszcze, co tam- ci b´dà gadali”. Pozosta∏ ch∏opcu „na∏óg patrzenia na rzeczy od innej strony”, co zjedna∏o mu „opini´ cynika”. Przy nauce historii ta samodzielnoÊç i prze- kora szczególnie zawadza∏a. „Ciàgle mia∏em wra˝enie, ˝e to nie ma nic wspólnego z prawdà”. Wróci do tych myÊli, relacjonujàc Króla Ubu Jarry’ego. Sztuk´, którà on przet∏umaczy∏, napisa∏ w∏aÊnie uczeƒ gimna- zjalny – doprowadzajàc do groteskowej konsekwencji nauk´ historii w szkole. Bo czym ta nauka by∏a? „Skorowidz królów, wojen, mordów, grabie˝y, okrucieƒstw, krzywoprzysi´stwa, wiaro∏omstwa... Sam Henryk VIII, krwawy mà˝ oÊmiu ˝on [szeÊciu! – pomy∏ka z poÊpiechu], czy to nie jest król Ubu, a przecie˝ jego zmys∏owy kaprys zdecydowa∏ na wieki o re- ligii jego poddanych”. Dzieci kujà o tym ze zdumieniem, ˝e to starsi tak robià! „Palenie na stosie, zdradzieckie traktaty, gwa∏cenie sumieƒ, fa∏szo- wanie monety, wycinanie w pieƒ – oto czegoÊmy si´ uczyli jako historii, pod czcigodnym god∏em, ˝e historia est magistra vitae. Jak to po∏àczyç – tego nam nikt nie mówi∏”. Pointà tych rozterek myÊlàcego ucznia mog∏o- by byç zdanie: „Horyzont szkolny p∏awi si´ we krwi”.
  • 29. III Okno na ˝ycie Ch∏opiec by∏ teatromanem. Po raz pierwszy zapozna∏ si´ z parterem stojàcym starej budy teatralnej przy placu Szczepaƒskim, ˝eby obejrzeç importowanà z Wiednia sztuk´ Nestroya Ga∏ganduch, czyli Trójka hultaj- ska. „T∏ok by∏ nies∏ychany – wspomina∏ – sztuka nale˝a∏a do najulubieƒ- szych, ale grywano jà tylko w niedziele po po∏udniu, jako najni˝szy rodzaj, «szmir´» ostatniego rz´du”. Rodzice za nic w Êwiecie nie zgodziliby si´ na tak niski repertuar – ch∏opiec wymknà∏ si´ cichaczem z domu. Czy z braç- mi, tego nie wiemy, na ten temat milczy. Ale wydaje si´, ˝e ich teatroma- nia by∏a mniej zajad∏a. „«Parter stojàcy» starego teatru! – wybucha sentymentalnym wspo- mnieniem. – Kto to przeby∏, ten ma prawo nazywaç si´ mi∏oÊnikiem sztu- ki. Przychodzi∏o si´ na godzin´ lub wi´cej przed zacz´ciem i czyta∏o ksià˝- k´ przy zakopconej lampce, byle dostaç uprzywilejowane miejsce przy rampie, gro˝àce tylko z∏amaniem ˝eber; kto si´ tam nie docisnà∏, ten cier- pia∏ kilkugodzinny czyÊciec, zawieszony w falujàcym t∏umie, mdlejàc nieraz w tej pionowej pozycji”. Ale za to, jakà uciechà by∏o wywo∏ywanie aktorów po zakoƒczeniu spektaklu! „Doprowadziç do tego, aby Sobies∏aw, Rygier etc. musieli po dziesi´ç i wi´cej razy ukazaç si´ przed kurtynà, to by∏o ambicjà i satysfakcjà parteru os∏adzajàcà jego cierpienia”. Nic nie przeszkadza∏o mi∏oÊnikom sztuki. Nawet kiedy, w dramacie z wy˝szych sfer towarzyskich, „wicehrabina, padajàc zemdlona na po- sadzk´, ukaza∏a publicznoÊci Êwie˝utko podzelowane trzewiki, na których wypisana by∏a kredà cena (1.50) za «zole»”. Chodzenie do teatru w∏àczone by∏o do rodzicielskiego systemu wy- chowawczego, by∏o nagrodà za dobre sprawowanie, karà by∏ zakaz. Tyle OKNO NA ˚YCIE 27
  • 30. razy oglàda∏ KoÊciuszk´ pod Rac∏awicami W∏adys∏awa L. Anczyca, ˝e po latach jeszcze pami´ta∏ kwestie i intonacje. Zastanawia si´, jakà rol´ ode- gra∏ ten KoÊciuszko w ich wychowaniu, czy by∏ „krzepiàcy czy usypiajà- cy”. „Faktem jest – odpowiada sobie – ˝e pomaga∏ troch´ ˝yç”. Kiedy ze sceny rozlega∏y si´ s∏owa: „Ja, Tadeusz KoÊciuszko, przysi´gam w obliczu Boga ca∏emu narodowi polskiemu” – Êciska∏o w gardle i tylko to si´ wte- dy liczy∏o. Bardziej chodzi∏o si´ na aktorów ni˝ na sztuki. Stary Rapacki, Fren- kiel, Solski, ¸adnowski, Wojnowska, Hoffmanka, ˚elazowski. Przyje˝- d˝a∏a czasem czarodziejska Modrzejewska, oglàda∏ jej Adriann´ Lecou- vreur Scribe’a, pami´ta∏ jà jako Aniel´ w Âlubach z dwoma d∏ugimi do kolan blond warkoczami. JakiÊ znakomity aktor (Kotarbiƒski?) przekona∏ go do postaci markiza Pozy w Don Carlosie, który, zakuwany w szkole, wydawa∏ si´ przedtem ci´˝kim nudziarzem. Z tych samych powodów nie zg∏´bi∏ nigdy Zbójców Schillera: bo m´czono nimi w szkole na lekcjach niemieckiego, zdanie po zdaniu – najlepszy sposób, ˝eby zniech´ciç do dzie∏a. Przyjecha∏a z Warszawy Maria Wisnowska z Lenà Jasieƒczyka. Ca∏y Kraków cisnà∏ si´ do teatru, aby oglàdaç m∏odà, ale ju˝ legendarnà aktork´ warszawskà w s∏awnej wtedy sztuce. Tadziowi pójÊç nie pozwolo- no – coÊ przeskroba∏ i zosta∏ za kar´ w domu. Potem Wisnowskà zabi∏ Barteniew – i ju˝ nigdy jej nie zobaczy. A sztuka? Dziesiàtki lat póêniej wystawi∏ jà w Warszawie peryferyjny teatr im. Fredry, recenzent si´ wpro- si∏, pojecha∏ na Prag´, by spotkaç si´ z tym, co umkn´∏o w dzieciƒstwie. Okaza∏o si´, ˝e umkn´∏o na zawsze: w sztuce nie by∏o ˝adnego czaru. Teatr jako nagroda. Ch∏opiec dosta∏ niez∏e Êwiadectwo i rodzice, mo- ˝e nieopatrznie, wys∏ali go na Sen nocy letniej. „Wróci∏em z p∏onàcà g∏o- wà [...] ca∏à noc tu∏a∏em si´ bezsennie po ∏ó˝ku...” Choç nie wszystkie za- kl´cia Hermii rozumia∏, to zasia∏y w nim jednak niepokój. „A Tytania, zw∏aszcza Tytania!” Pozosta∏ w nim sentyment dla tej sztuki. A w ogóle wiadomo, ˝e ch∏opiec by∏ „szekspirologiem”. W domu by∏o pe∏ne wyda- nie sztuk Szekspira pod redakcjà Kraszewskiego. W ka˝dej biografii przy- tacza si´ jego opowieÊç, jak z braçmi wspó∏zawodniczyli w odgadywaniu pod ilustracjà tekstu przykrytego d∏onià i jak z m∏odszym od siebie ch∏o- pakiem, zapalonym komediantem, czytali Szekspira na wyrywki: ten ch∏opak to póêniejszy wielki mistrz sceny, Kazimierz Junosza-St´powski. Nic chyba nie przeskroba∏, skoro z „parteru stojàcego” móg∏ oglàdaç adaptacj´ W∏aÊciciela kuênic Ohneta, powieÊci, której popularnoÊç we Francji przyrównywano do póêniejszej popularnoÊci Tr´dowatej u nas. Po latach odszuka∏ w ksià˝ce dialog („ach, jak˝e wytworny!”), który tak 28 OKNO NA ˚YCIE
  • 31. wrazi∏ mu si´ w pami´ç „wraz ze wszystkimi elegancjami starej krakow- skiej budy...” Pos∏uchajmy i my, prze˝yjmy to wraz z nimi, zgromadzony- mi na „stojàcym parterze”, zaw´drujmy w ich czas utracony, a stanie si´ czasem naszym. Klara: Ksià˝´, wyprowadê swojà ˝on´, jeÊli nie chcesz, abym jà wyp´dzi∏a z domu wobec wszystkich! Atenais (do m´˝a): Ksià˝´, czy pozwolisz, aby mnie l˝ono bezkarnie w ten sposób? Ksià˝´ (zimno do Filipa Derblay): Czy pan aprobuje to, co pani Derblay powiedzia∏a ksi´˝nej? Czy pan jest sk∏on- ny przeprosiç ksi´˝n´ lub gotów ponieÊç konsekwencje? Chwila milczenia. A nam wszystkim, t∏oczàcym si´ na ówczesnym stojàcym parterze, dech za- par∏o. WpiliÊmy oczy w Filipa Derblay. Ten wolno odpowiedzia∏ – s∏ysz´ ka˝de jego s∏owo: Ksià˝´, cokolwiek by zrobi∏a pani Derblay, jakiekolwiek mia∏aby racje w tej mierze, uznaj´ za dobre wszystko, co uczyni. Ksià˝´ sk∏oni∏ si´ „z niezrównanà wytwornoÊcià” – pisze Ohnet – da∏ znak swemu przyjacielowi i rzek∏: Zrozumia∏em. I my te˝. Sekundanci, pistolety, czarne d∏ugie tu˝urki, nieskazitelne cylindry – pojedynek. A sercem dumnej Klary (Derblay) kolejno wstrzàsa niepokój – podziw – wyrzut – l´k – ˝a∏oÊç – mi- ∏oÊç! Kapelusz – parasolka – powóz – pr´dko, pr´dko – strza∏ – krzyk: Ran- ny! Nie – Filipie – ty dla mnie! – usta – ramiona – upojenie... Kocham ci´! – Kocham ci´! – kurtyna, na gwa∏t kurtyna. I nasze ryki: – ˚elazowski, ˚elazowski! Bo˝e, jak to napisane! Czy˝ to nie jest najwspanialsza polska proza, lepsza od najbardziej kunsztownej beletrystyki? By∏ ju˝ m∏odzieƒcem, kiedy kocha∏ si´, „zupe∏nie bezkrytycznie” (jak wyznaje) w m∏odziutkiej aktorce, Tekli Trapszównie, „na spó∏k´ z sàsia- dem, m∏odym uczniem konserwatorium”. Sàsiad by∏ szcz´Êliwszy w mi∏o- Êci, tak mog∏o si´ wydawaç, bo zdoby∏ fotografi´ adorowanej, „przedmiot mojej zazdroÊci i po˝àdania”. Jednak to szcz´Êcie by∏o pozorne, coÊ tra- gicznego musia∏o si´ dziaç w ˝yciu m∏odego pianisty, bo pewnego dnia otru∏ si´. „Na wiadomoÊç o tym, zakrad∏em si´ do jego pokoju i bez naj- mniejszego wahania przed nadejÊciem w∏adz Êciàgnà∏em du˝à fotografi´ Trapszówny. Sta∏a na stoliczku przy ∏ó˝ku”. Takie to by∏y op´tania... Kiedy dawny dyrektor teatru, Stanis∏aw Koêmian, kochajàcy swojà morganatycznà ˝on´, s∏ynnà, ale ju˝ starzejàcà si´ Antonin´ Hoffmann, zapragnà∏ daç jej szans´, przet∏umaczy∏ Lizystra- t´ Arystofanesa, z francuskiego, w bulwarowej przeróbce Maurice’a Donnaya. Kraków trzàs∏ si´ od plotek – co to b´dà za zachwa∏oÊci! „Tecia OKNO NA ˚YCIE 29
  • 32. Trapszówna [...] zalewa∏a si´ rzewnymi ∏zami, ˝e ka˝à jej wyst´powaç nago: «nago» wówczas to znaczy∏o w cielistych trykotach po szyj´ i w p∏aszczu, który mia∏a rozchyliç na jeden moment”. A jednak, wspomi- na zakochany widz, coÊ w tym przedstawieniu by∏o nieprzyzwoitego. Gesty podkreÊla∏y jurnoÊç. „Wszystko razem tràci∏o pornografià”. A po- tem Tecia Trapszówna, tylko dwa lata starsza od swojego nieznanego wielbiciela, wysz∏a za mà˝ za pana Krywulta i przenios∏a si´ do Warsza- wy. Ze wspomnieƒ pisarza dowiedzia∏a si´ o jego m∏odzieƒczym uwielbie- niu. Zmar∏a w roku 1944, prze˝y∏a go o 3 lata. Ch∏opiec by∏ teatromanem, mówimy. A czym˝e innym móg∏ byç? Jego dzieciƒstwo si´ga∏o g∏´boko w wiek dziewi´tnasty, g∏´biej ni˝ wskazu- je arytmetyka dat. Czyta∏ przy Êwiecy albo przy lampie naftowej. Potem wprowadzono oÊwietlenie gazowe, którego syk zapami´ta∏ i nam przekaza∏ w opisie wieczoru recytacji S∏owackiego. Joseph Conrad, kilkanaÊcie lat odeƒ starszy, dowodzi∏ jeszcze statkiem ˝aglowym, by w koƒcu niech´tnie przenieÊç si´ na parowiec. ˚ycie Tadeusza przetoczy∏o si´ podczas najwi´k- szego w historii ludzkoÊci przyÊpieszenia cywilizacyjnego. Od dzieciƒstwa z postaciami fredrowskimi, z epigonami romantyzmu, z marzycielami pra- cy organicznej – po dojrza∏oÊç oko w oko z brutalnym, bandyckim faszy- zmem. By∏ okres, ˝e odczuwa∏ to jako przywilej, i˝ ∏àczy w swojej osobie dwie epoki, siedzi niejako okrakiem, jak mówi∏, na granicy czasów: patrzy w przesz∏oÊç, prze˝ywa teraêniejszoÊç i ma odrobin´ przysz∏oÊci. Nie znano lodówki, pralki, odkurzacza. Nie by∏o centralnego ogrze- wania – zimà „cz∏owiek” przynosi∏ drwa i w´giel, s∏u˝àca rozpala∏a w pie- cach. W du˝ym mieszczaƒskim domu kilkoro s∏u˝by stawa∏o si´ koniecz- noÊcià. A jeÊli trzyma∏o si´ powóz i konie, to i stajenny, i stangret. Nie by- ∏o oÊmiogodzinnego dnia pracy. Organizowanie zwiàzków zawodowych d∏ugo by∏o karane jako przejaw „buntu”. Âwiatem rzàdzi∏o prawo bia∏ego cz∏owieka – wydawa∏o si´ to naturalne do tego stopnia, ˝e jeszcze w nie- podleg∏ej Polsce, w latach trzydziestych, funkcjonowa∏a Liga Morska i Ko- lonialna, zupe∏nie jakby takie rozdzielanie Êwiata mia∏o trwaç wiecznie. Nie by∏o sportu. Na lekcjach ch∏opcy uczyli si´, ˝e staro˝ytni Grecy i Rzymianie s∏awili t´˝yzn´ fizycznà, ale sami nie mieli prawa tego spróbo- waç. Pod koniec stulecia pozwolono im wreszcie chodziç na Êlizgawk´. Niektórzy wymykali si´ na b∏onia, kopaç pi∏k´, ale to andrusy, grzeczni ch∏opcy nie mogà si´ z nimi stykaç. Do s∏ownictwa zacz´∏y si´ jednak wkradaç s∏owa przyby∏e z Anglii: football, goal, corner, offside, match, out. SprzecznoÊç mi´dzy tym, czego si´ uczono z ksià˝ek, a praktykà ˝y- ciowà wydaje mu si´, kiedy przyglàda si´ swojemu dzieciƒstwu z oddali, 30 OKNO NA ˚YCIE
  • 33. „a˝ komiczna”. Bo prosz´: „Ten si´ do m´drców liczy, zna chemi´ i ma gust, kto pierwiastek s∏odyczy z lubych wyciàgnà∏ ust” – kuje na pami´ç ch∏opak, bo to jest pieʃ f i l a r e c k a; ale gdyby przypadkowo chcia∏ si´ zaliczyç do owych m´drców, wylecia∏by z haƒbà ze szko∏y. „Odsuwa si´ od dzieci wspó∏czesne problemy [pisze w roku 1931] jako sprzeczne z moral- noÊcià, ale równoczeÊnie karmi si´ je, pod postacià klasyków, kronikà kryminalnà i kazirodztwem wszystkich wieków”. GdzieÊ tam w Êwiecie pojawi∏ si´ telefon. Fonograf zaczà∏ utrwalaç g∏os. Szybko rozpowszechni∏a si´ ˝arówka elektryczna. Wkrótce zniknà konne tramwaje (w Krakowie wczeÊniej ni˝ w Warszawie). Upowszechni- ∏a si´ maszyna do pisania. Podobno pierwszy korzysta∏ z niej Boles∏aw Prus, on te˝ by∏ pionierem cyklistyki. Maszyna do pisania – to by∏o u∏a- twienie techniczne, które Tadeusz ˚eleƒski, literat, bardzo sobie w koƒcu upodoba∏, twierdzi∏, ˝e zwi´ksza jego wydajnoÊç. W Krakowie pojawi∏y si´ pierwsze, podskakujàce na bruku kiepsko wyresorowane automobile, a w nich kierowcy w he∏mach, bo wiatr przy szybkoÊci trzydziestu kilome- trów na godzin´ mia∏ przeszywaç uszy. We wspomnieniach Boya-˚eleƒ- skiego o automobilistach nie ma ani s∏owa. Mia∏ nie mniej ni˝ dwadzieÊcia szeÊç lat, kiedy pierwszy raz w ˝yciu znalaz∏ si´ w Pary˝u. Pó∏ roku wczeÊ- niej otwarto tam jedynà na razie lini´ metra, wie˝a Eiffla sta∏a ju˝ od lat jedenastu. Amerykaƒski in˝ynier Maxim zastàpi∏ niezgrabne, wielolufowe mi- traliezy konstrukcjà prostszà i bardziej wydajnà: ci´˝kim karabinem ma- szynowym. Pisano, ˝e wojna jest ju˝ niemo˝liwa, ˝aden atak piechoty czy kawalerii nie przedostanie si´ przez zmasowany ogieƒ tych potworów. Woj- na jednak okaza∏a si´ mo˝liwa, chocia˝ w przewidywaniach by∏o sporo ra- cji: milion m∏odych m´˝czyzn z obu armii pad∏o skoszonych przy twierdzy Verdun, bo genera∏owie obu stron uparli si´, ˝e twierdza m u s i byç w ich posiadaniu, dziÊ ju˝ nikt nie wie dlaczego. Nie znano czo∏gów, kiedy ma∏y Tadzio bawi∏ si´ z braçmi o∏owianymi ˝o∏nierzykami w wojn´. Ani tym bardziej samolotów. By∏ ju˝ m∏odym lekarzem, kiedy bracia Wright przele- cieli kilkanaÊcie sekund swoim dwup∏atowcem. Zamieszczono z tego zdj´- cie w krakowskich „NowoÊciach Ilustrowanych”. W kilka lat póêniej Ble- riot przelecia∏ nad kana∏em La Manche. Mówiono wtedy, ˝e odtàd nie ma ju˝ granic i zapanuje powszechne braterstwo. Zw∏aszcza, jeÊli ludzie na- uczà si´ wspólnego j´zyka, który wymyÊli∏ doktor Ludwik Zamenhof. Tadeusz ˚eleƒski zachwyci∏ si´ potem lataniem, by∏ jednym z pierw- szych i najbardziej zapalonych pasa˝erów wczesnej komunikacji lotniczej – lecia∏o ich kilkunastu na niewielkiej wysokoÊci – potem pisarz pochwa- OKNO NA ˚YCIE 31
  • 34. li∏ to w felietonach (Podniebnym tramwajem i Fruwajcie!). Marconi za- czà∏ wreszcie próby z falami radiowymi, „Titanic” nadawa∏ ju˝ tà drogà sygna∏y SOS, podczas wojny sztaby ju˝ si´ porozumiewa∏y, choç bardzo licho, drogà radiowà. Odkryje dla siebie radio w latach trzydziestych wy- chowanek poprzedniego stulecia, Tadeusz ˚eleƒski; po przezwyci´˝eniu pierwszego skr´powania, kiedy czu∏ si´ jeszcze nieswojo w zamkni´tym studiu, stanie si´ ono jego ulubionym sposobem komunikowania si´ z pu- blicznoÊcià. NIE BY¸O POLSKI. „Urodzony w niewoli, okuty w powiciu...”, chocia˝ ta niewola, w zaborze austriackim, by∏a pos∏adzana. Nie zapomi- najmy jednak: w∏asnej paƒstwowoÊci nie by∏o, kariery urz´dnicze robi∏o si´ u obcych. W Galicji dawa∏o si´ upust patriotyzmowi w legalnych ma- nifestacjach, mszach, akademiach rocznicowych. Mickiewicz sprowadzo- ny na Wawel. Mickiewicz na pomniku. Dziady poznawa∏ „niestety, w szkole, to jest w owej atmosferze nudy, przymusu i baka∏arskiego komentarza, w której sam bóg poezji, gdyby zstàpi∏ na ziemi´, zmieni∏by si´ w kawa∏ marynowanej tektury”. Zbiorowe recytacje Konfederatów barskich, w których ch∏opiec nawet bra∏ udzia∏ przebrany za góralczyka. Uczyli si´ drobiazgowo ˝yciorysu Mickiewicza, ˝yciorysu oficjalnego i Êwiàtobliwego, na u˝ytek maluczkich. Parsknà∏ Êmiechem, kiedy nauczy- ciel dyktowa∏, ˝e wieszcz mieszka∏ przy ulicy Nicolas d’Antin. „Prosz´ ci´, ˚eleƒski, wyjdê” – us∏ysza∏. Pozosta∏ mu jakiÊ niejasny cieƒ urazy do Mic- kiewicza. Ale có˝ – on sam, po latach, podaje adres (rue Fortunée), pod który przybyli do Pary˝a nowo˝eƒcy: Balzak i Ewelina Haƒska. Prawda, ˝e troch´ to co innego: dom, przeznaczony dla Balzaków, by∏ zamkni´ty, „s∏u˝àcy, który go pilnowa∏, oszala∏!” Ale adres... adres jest! „Kiedy by∏em w szkole – wspomina pisarz w rewoltujàcym szkicu Mickiewicz a my – budzili we mnie szczerà antypati´ owi filareci, filoma- ci i promieniÊci, którzy wypisywali sobie jako god∏o «nauk´ i cnot´». To sà rzeczy, które starsi zalecajà m∏odym, a przeciw którym m∏odzi si´ bun- tujà lub sobie z nich kpià; ale ˝eby m∏ody sam sobie stawia∏ za idea∏ nauk´ i cnot´, to mi si´ wydawa∏o potworne”. Mia∏ lat kilkanaÊcie – zwierza si´ – kiedy „sobie przeprowadzi∏ nader radykalnà rewizj´ Pana Tadeusza: to soplicowskie «centrum polszczyzny» [mo˝e przez analogi´ z tym, co w do- mu s∏ysza∏ o szwindlach majàtkowych Adolfa Tetmajera, m´˝a cioci Julii – J.H.] budzi∏o we mnie powa˝ne wàtpliwoÊci”. Uratowa∏ Pana Tadeusza w jego oczach... S∏owacki, wspania∏a oktawa z uwielbianego Beniowskie- go („...To czas si´ cofnà∏ i odwróci∏ lica / By spojrzeç jeszcze raz na pi´k- noÊç w dali...”). Nuda i przymus w szkole zamordujà najlepsze utwory. 32 OKNO NA ˚YCIE
  • 35. „Pierwszy raz odczu∏em poezj´, czytajàc Heinego, bo nie by∏ obj´ty pro- gramem szkolnym”. (Jak p∏ynnie zna∏ niemiecki, skoro potrafi∏ odczuç poezj´!...) Ale by∏y te˝ niedzielne spotkania patriotyczne u panny Leonty- ny Bochenek, która akompaniowa∏a im na klawikordzie, kiedy chórem Êpiewali Warszawiank´. Przed nimi bywa∏ u panny Bochenek starszy o kil- ka lat Wyspiaƒski i jej zadedykowa∏ s w o j à Warszawiank´, kiedy wyda∏ dramat drukiem. Mia∏ lat dwadzieÊcia, kiedy w Pary˝u bracia Lumi¯re pokazali na ekranie robotnice wychodzàce z fabryki, pociàg wje˝d˝ajàcy na stacj´, a potem ogrodnika, który sam siebie obla∏ z sikawki. Nie zosta∏ kinoma- nem. Film uchodzi∏ najpierw za dziwowisko dla dzieci i prostaków, potem za rozrywk´ jarmarcznà – i tak rzeczywiÊcie by∏o. Ch∏opcom zabroniono bawiç si´ z ho∏otà, s∏uchaç brzydkich s∏ów, nie ma pisemnego Êladu, ˝eby wkr´cali si´ w t∏um, gapili si´ na cyrkowe sztuczki w´drownych akroba- tów. Na festyny, do namiotów wró˝b, na wenty dobroczynne, podczas któ- rych hrabiny kwestowa∏y na rzecz ubogich, szli pod zawsze czujnym okiem doros∏ych. Âwiat by∏ dla nas, m∏odych, smutny – powtarza∏ cz´sto. I wylicza∏: „Nie znano ani tenisa, ani dansingu, ani motocyklu, ani flirtu (poza jakà opancerzonà w stal i fiszbin kuzynkà)”. Pozostawa∏ teatr. Roz- ∏adowanie emocji i poznawanie ˝ycia. Póêniej, ju˝ jako krytyk teatralny, zatytu∏uje jeden ze zbiorów recenzji w∏aÊnie tak: Okno na ˝ycie. Teatr – i ksià˝ki. By∏ po˝eraczem ksià˝ek (i to mu pozosta∏o do koƒ- ca, tak˝e we Lwowie). Poch∏onà∏ Fredr´, którego komplet znalaz∏ u stryja w Grodkowicach; zna∏ go prawie na pami´ç, o czym jego polemiÊci mieli si´ póêniej, nieraz ku swojemu wstydowi, przekonaç. Z braçmi wyrywali sobie „Czas” z kolejnymi odcinkami Ogniem i mieczem – „to by- ∏a s∏odka m´ka, ta rozkosz tak dawkowana” – nie przysz∏o im na myÊl, czu- purnym kogucikom, ˝e mogliby to czytaç razem. Jako m∏odzieniec nadal zaczytywa∏ si´ Sienkiewiczem: „Uwielbia∏em go za, Bo˝e odpuÊç, Bez do- gmatu”. A jednak, ju˝ krytyczny wobec tej powieÊci, ponownie po nià si´g- nà∏ i to wtedy zauwa˝y∏, ile uroku estetycznego rozterkom P∏oszowskiego dodaje to, ˝e ma zawsze pe∏ny portfel. Dzieciƒstwo up∏yn´∏o mu w cieniu Balladyny, wspó∏˝y∏ z nià blisko, bo ojciec latami komponowa∏ wed∏ug niej oper´ Goplana. O Szekspirze ju˝ wspominaliÊmy. By∏ w domu komplet Wilkoƒskiego, móg∏ si´ pochwaliç, ˝e zna jego „ramotki” na wylot. Poza tym czyta∏ wszystko, co czytali ch∏opcy w tym wieku, wymieni∏ gdzieÊ Dumasa, J.F. Coopera, na pewno czyta∏ te ksià˝czyny, które z an- gielskiego t∏umaczy∏a najm∏odsza z cioç Grabowskich – Zofia (Ma∏e ko- bietki, Mali m´˝czyêni itd.). OKNO NA ˚YCIE 33
  • 36. Lalka Prusa. OpowieÊç doÊç znana, ale przypomnijmy. Matka, dzia- ∏aczka spo∏eczna, by∏a przewodniczàcà Stowarzyszenia Nauczycielek i z tej racji kierowa∏a zakupami do biblioteki. „Pewnego dnia wpad∏a do nas bibliotekarka [...], z wypiekami na twarzy, podniecona, wzburzona, trzymajàc w r´ku jakieÊ ksià˝ki. Zdyszanym g∏osem rzek∏a: «Pani preze- sowo [nie »pani prezes«! – J.H.], my tego w bibliotece trzymaç nie mo˝e- my: to jest ohyda! ohyda!». Cisn´∏a ksià˝ki na stó∏: To by∏a Lalka”. Rzecz prosta, rzuci∏ si´ na trzy tomy Lalki i poch∏ania∏ je przez kilka dni. „By- ∏em nieprzytomny z zachwytu”. (I tak oto, dzi´ki ch∏opcu, który jej si´ przyglàda∏, panna Daniela Mikiewiczówna nie znikn´∏a w otch∏ani niepa- mi´ci, bibliotekarka trafi∏a do historii – no, do bardzo specyficznej histo- rii, takiej dla wtajemniczonych, ale jest, ˝yje na jej kartach!) Wróci∏ do Lalki po latach, by opowiedzieç o tym spotkaniu w odczy- cie radiowym Prus w perspektywie czasu. Mówi: „Teraz... przerywajàc lek- tur´... wyszed∏em z domu, aby przejÊç si´ troch´”. Idàc „szlakiem Wokul- skiego”, skr´ci∏ z Krakowskiego PrzedmieÊcia, gdzie mieszka∏, na Karowà i skierowa∏ si´ ku WiÊle. PomyÊla∏, ˝e asfaltowany bulwar „wysadzany drzewami zachwyci∏by Prusa. [...] I w naddatku niepodleg∏a Polska, której te˝ Prusowi – o par´ lat – nie dane by∏o doczekaç”. Kiedy to mówi∏, by∏ rok 1937 – Polska mia∏a przed sobà jeszcze tylko dwa lata niepodleg∏oÊci. Nauczyciel francuskiego, którego nazwiska nie znamy, „sfrancuzia∏y Kurlandczyk, z rodziny emigrantów”, weteran Legii Cudzoziemskiej, samotnik i mizantrop, podsuwa∏ mu swoich ukochanych klasyków... Ale on by∏ wówczas bardzo mod¯rne – zwierza∏ si´ w roku 1927 w odczycie wy- g∏oszonym na Sorbonie po francusku pt. Mes confessions – czyta∏ Maupas- santa, Bourgeta, Feuilleta, Gypa, rozkoszowa∏ si´ „powieÊcià z wy˝szych sfer”. Podaje tytu∏y: Okrutne zagadki, K∏amstwa, Nasze serca, Serce kobie- ty etc. Uznanie dla Maupassanta b´dzie, s∏usznie zresztà, trwa∏e; wzruszy si´, kiedy w parku Monceau natknie si´ nieoczekiwanie na jego pomnik. „Trzynastoletni smarkacz [wyznaje w odczycie – J.H.] – umazane r´ce i podarte spodenki – w wyobraêni mieszka∏em w wykwintnych gar- sonierach «Êwiatowców» i w marzeniach okrywa∏em poca∏unkami goràce i smuk∏e cia∏a czarodziejskich «m´˝atek», które po godzinie rozkoszy wy- myka∏y si´ dyskretnie, zostawiajàc za sobà smug´ perfum; [...] odk∏ada- ∏em ksià˝k´ z wypiekami, z daremnà czu∏oÊcià w duszy...” (Zdaje si´, ˝e mamy tu delikatnie zaszyfrowane wspomnienie rozkoszy onanistycznej.) Heine – w oryginale, po niemiecku. Warum sind denn die Rosen so blass – cytuje z pami´ci – O sprich, mein Lieb, warum? „Przepraszam za niemczyzn´ – dodaje we wspomnieniu – ale móg∏bym tak Heinego mówiç 34 OKNO NA ˚YCIE
  • 37. godzinami, mimo ˝e go nie mia∏em w r´ku od wielu dziesiàtków lat”. Kie- dy by∏ sam, kiedy by∏ skazany na czekanie, „mówi∏em sobie pó∏g∏osem wiersze, najcz´Êciej Heinego lub S∏owackiego”. Bo ten rzekomy cynik, trzeêwy ironista, by∏ sam na sam ze sobà ˝arliwym lirykiem, tak w∏aÊnie prze˝ywa∏ Êwiat. I potem jego w∏asne wiersze, których delikatna, nieÊmia- ∏a lirycznoÊç b´dzie zawsze tuszowana przez ˝art, autoironi´ – majà wy- raênie pi´tno heinowskie. Kiedy mu póêniej zarzucano, ˝e nie widzi literatury poza klasykami francuskimi, ripostowa∏, ku zaskoczeniu „specjalistów”, ˝e ca∏ego Dosto- jewskiego ma za sobà. („Bo˝e ty mój – wzdycha w ruskim zaÊpiewie – nie zawsze by∏o si´ zgni∏ym zapadnikiem”.) Biesy czyta∏ z osiem razy, wcià˝ wraca∏ do Idioty („najpi´kniejsza powieÊç Êwiata”), wspomina WieÊ Stefaƒ- czykowo i jej mieszkaƒców, odkrywajàc w tym opowiadaniu pokrewieƒ- stwo ze Âwi´toszkiem Moliera. „Kocha∏ si´” w demonicznych kobietach Dostojewskiego: Nastazji Filipownie, Gruszeƒce, nieszcz´snej Soƒce Mar- mie∏adównie. Czyta∏ te ksià˝ki po francusku, ale kiedy rozczula si´ nad ¸agodnà, odezwie si´ tytu∏em rosyjskim: „I jeszcze ta Krôtkaja! Ach, ta Krôtkaja!” Nie zna∏ rosyjskiego, ale wystarczy∏y s∏uch j´zykowy i wrodzo- na muzykalnoÊç, by przyswajaç sobie na wyrywki ruskobrzmiàce zdania. Dostojewski – a tak˝e Schopenhauer i literatura skandynawska. Âwiat jego m∏odoÊci by∏ smutny, „tote˝ dla inteligentnego m∏odzieƒca naj- skrajniejszy pesymizm by∏ obowiàzujàcy. ˚ycie by∏o tymi kwaÊnymi wino- gronami, o których mówi∏o si´ co tylko mo˝na z∏ego. Parerga und Parali- pomena Schopenhauera le˝a∏y wówczas stale przy moim ∏ó˝ku...” Strind- berg i w ogóle mroczna, pó∏nocna literatura skandynawska by∏a jak zna- laz∏, pad∏a na „wdzi´cznà gleb´”. Znamienna uwaga: „NienawiÊç kobiety, jakà zieje ta literatura, by∏a dla naszych um´czonych twarzy maskà, pod którà kry∏y si´ szalone marzenia i s∏ane gdzieÊ w pró˝ni´ pieszczoty”. Wi´c czytali na zabój te wszystkie Znu˝one dusze i Taƒce Êmierci (ich dal- szy ciàg mo˝emy znaleêç w nastroju niektórych filmów Bergmana). „Od tego czasu – zwierza si´ dalej – pozna∏em kilka mi∏ych kobiet i kilkanaÊcie ∏adnych ksià˝ek; nie ∏udz´ si´, abym szczególnie zmàdrza∏, ale nauczy∏em si´ bodaj rozumieç, ˝e prawdziwà màdroÊcià ˝ycia mo˝e byç uÊmiech, a zgrzyt mo˝e byç tylko jego pó∏- i çwierçmàdroÊcià”. Upominanie si´ o prawo do uÊmiechu i szcz´Êcia, wbrew nienawistnikom i czcicielom ponuractwa – stanie si´ g∏ównà kampanià jego ˝ycia. Mia∏ lat kilkanaÊcie, kiedy pozna∏ Baudelaire’a. Egzemplarz znalaz∏ na biurku Kazimierza Tetmajera, poczàtkujàcego naówczas poety, swojego kuzyna, syna cioci Julii. „Uderzy∏ mnie tytu∏ Les Fleurs du mal (Kwiaty OKNO NA ˚YCIE 35
  • 38. z∏a), tajemniczo odpowiadajàcy mojemu stanowi ducha”. Baudelaire, po- eta krakowski – okreÊli∏ to w póêniejszym szkicu. „Ch∏onà∏em w zachwy- cie [...] wszystkie upajajàce trucizny. ZnajomoÊç by∏a zawarta. Sztama. Na kilka lat Baudelaire sta∏ mi si´ nieod∏àcznym, sta∏ si´ wcieleniem poezji”. Prze˝ywajàc swój m∏odzieƒczy Weltschmerz, „rozpaczliwie obcho- dzàc w kó∏ko Êpiàcy ju˝ Kraków, smagany drobnym deszczem”, mamrota∏ s∏owa „nasycone wonià mg∏y b∏otnistej” (to ju˝ Baudelaire). Kuzyn Kazimierz, starszy o dziewi´ç lat, u˝yczy∏ mu te˝ swojego Don Juana Byrona, ulubionà lektur´ w przek∏adzie Por´bowicza. Egzemplarz upstrzony by∏ przez kuzyna-poet´ znakami i wykrzyknikami, co Êwiad- czy∏o o zaufaniu do Tadeuszka. Przez cztery lata, „mi´dzy czternastym a osiemnastym rokiem ˝ycia [by∏em] towarzyszem w∏ócz´g górskich Kazi- mierza Tetmajera... dla którego powzià∏em fanatyczne uwielbienie”. Trudno wyobraziç sobie lepszego przewodnika po tajemnych, najbardziej niedost´pnych Êcie˝kach Tatr ni˝ przysz∏y autor Skalnego Podhala. By∏ Êmia∏ym taternikiem, a Tadeusz, czasem bardzo si´ bojàc (jak uczciwie przyznaje), laz∏ za nim wsz´dzie, gdzie by∏o trzeba. Jest oficjalne tatrzaƒ- skie Êwiadectwo, ˝e Kazimierz Tetmajer i Tadeusz ˚eleƒski, w towarzy- stwie góralskich wspinaczy, jako pierwsi osiàgn´li szczyt StaroleÊnej. By∏o to w sierpniu 1892 roku, zaraz po maturze Tadeusza, mia∏ wtedy lat osiemnaÊcie. Kazimierz lubi∏ go (o czym Êwiadczà jego listy do matki), Tadeusz sàdzi, ˝e to dlatego, ˝e „umia∏em s∏uchaç i umia∏em szanowaç jego milczenie, i smuciç si´ z nim, i b∏aznowaç po trosze dla jego rozryw- ki”. Ale pewnie i dlatego, ˝e ch∏opiec by∏ „fenomenalnie inteligentny”, jak zapami´ta∏ m∏odzieƒczy przyjaciel, a potem zaciek∏y oponent, Adam Grzyma∏a-Siedlecki. Dla samego Tadeusza to giermkowanie, jak to nazy- wa, poecie, który wkrótce wybije si´ na czo∏o, stanie si´ modny i podbije serca czytelniczek swoimi erotykami („Lubi´, kiedy kobieta...”), otó˝ dla przysz∏ego Boya by∏o to „cudownà przygodà... nieoszacowanym i darowa- nym przez los rozszerzeniem skali i wra˝eƒ. Z zachwytem przechodzi∏em kurs ˝ràcego pesymizmu, który tak oczyszcza serce dziecka”. (Nie mog∏o, oczywiÊcie, zabraknàç pob∏a˝liwej autoironii.) Potem odp∏yn´li daleko od siebie. Najpierw, kiedy w Krakowie poja- wi∏ si´ Przybyszewski i gwiazda Tetmajera zacz´∏a blaknàç: poeta uzna∏ kult Tadeusza dla „tamtego” za zdrad´. Póêniej, gdy Tetmajer zaczà∏ osu- waç si´ w ob∏´d, Tadeusz z przyjació∏mi chcieli go leczyç – by∏o to podczas wielkiej wojny – starali si´ go umieÊciç u znajomego lekarza w zak∏adzie, Kazimierz krzycza∏, ˝e to spisek, ˝e chcà go otruç, a przywódcà spisku jest „Boy”. Budzi∏ si´ czasem z tej ciemnoÊci, tworzy∏ nawet, by znowu w nià 36 OKNO NA ˚YCIE
  • 39. zapaÊç. „Cofnà∏ si´ w jakàÊ mrocznà g∏àb – pisa∏ Boy we wspomnieniu po- Êmiertnym – chodzi∏ po Êwiecie daleki, wszystkiemu obcy”. Tadeusz ˚eleƒski by∏ we Lwowie, kiedy w roku 1940, z kilkumie- si´cznym opóênieniem, dotar∏a do niego wiadomoÊç o Êmierci Kazimierza Tetmajera. Przej´ty tym zgonem, o którym we Lwowie Polacy nie wiedzie- li, zamieÊci∏ wspomnienie w „Czerwonym Sztandarze”. W pruderyjnym, nastawionym na propagandowà nud´ dzienniku pisa∏ o wierszach, „które swojà zuchwa∏à zmys∏owoÊcià zelektryzowa∏y poezj´ polskà”. I jeszcze, ˝e „ca∏a niemal m∏oda poezja ówczesna wysz∏a z niego – m´ska i ˝eƒska, bo odzewem na jego kuszàce szepty («Mów do mnie jeszcze...») sta∏a si´ obudzona liryka niewieÊcia”. I ˝e autor Na skalnym Podhalu, które jest arcydzie∏em, b´dzie zawsze czytany. Zostanie te˝ po nim kilkadziesiàt wierszy o krystalicznej polszczyênie. Tak pisa∏ Tadeusz ˚eleƒski w so- wieckim Lwowie... Jeszcze jednego pisarza nie wolno nam pominàç: to Anatol France. Ogród Epikura, Poglàdy ksi´dza Hieronima Coignarda, Gospoda pod Królowà G´sionó˝kà – to by∏y, stwierdzajà zgodnie pami´tnikarze, te dzie∏a, których zuchwa∏oÊci podnieca∏y rówieÊników Tadeusza. Czyta∏ France’a, jak ca∏e jego pokolenie, „a˝ do opilstwa”. I chocia˝ po dwudzie- stu kilku latach „nie zawsze odnajduj´ dawne entuzjazmy, mam wra˝enie – broni swojej lektury – ˝e mimo swego «nihilizmu» ksiàdz Hieronim Coignard by∏ dobrym mistrzem”. A oto dlaczego: „˚ycie a˝ nadto uczy codziennie cz∏owieka niez∏omnie wierzyç w to, co mu wygodnie, ku cze- mu prà go jego interesy lub nami´tnoÊci; filozofia tedy, która uczy go wàt- piç, jest zbawiennà i ludzkà naukà”. To ksià˝ki. A ˝ycie? Owo przyziemne, ordynarne ˝ycie? Nie uda∏o si´ troskliwym rodzicom odgrodziç od niego Tadeuszka tak, jakby sobie ˝y- czyli. Zbli˝y∏ si´ do niego doÊç nieoczekiwanie, bo w∏aÊnie w szkole. Mia∏ wtedy lat dwanaÊcie, by∏ w trzeciej klasie, surowo chowany, na ogó∏ grzeczny. Ale pozwólmy mówiç jemu – nikt tego nie opowie lepiej ni˝ on sam: „[...] Uczy∏em si´ dobrze. Ale mia∏em jednà w∏aÊciwoÊç, która mi zosta∏a: by∏em b∏azen. Musz´ powiedzieç, ˝e cieszy∏em si´ u profesorów du˝à bezkarnoÊcià, podobnà do tej, jakiej za˝ywajà b∏azny na dworach królów”. Przebra∏ widaç miar´, skoro „jednego razu gospodarz klasy, nie mogàc daç sobie ze mnà rady, przeniós∏ mnie za kar´ do ostatniej ∏awki [...]. Ta ostatnia ∏awka by∏a zamieszka∏a przez recydywistów, chcia∏em powiedzieç repetentów, ch∏opów niemal pod wàsem, których ba∏ si´ nieje- den m∏odszy profesor”. Otó˝ te dryblasy przyj´∏y go serdecznie, „sta∏em si´ ich ulubieƒcem”. By∏o to dla niego „jak Êwiat z bajki; dzia∏y si´ tam OKNO NA ˚YCIE 37
  • 40. rzeczy, o których bym nawet nie przypuszcza∏, ˝e istniejà [...]. Co si´ tam dzia∏o! Na godzinie religii i polskiego, a cz´sto i na innych, draby r˝n´∏y w karty, w scyzoryk, organizowali biuro loterii, aby wy∏udzaç pieniàdze z naiwnych”. Jeden by∏ pomocnikiem klakiera, inny, „ju˝ pod wàsem”, handlowa∏ biletami na galeri´. On odrabia∏ im zadania, podpowiada∏ jak rutynowany sufler, a oni dzielili si´ z nim – doÊwiadczeniem. No i j´zy- kiem, pisarz o tym nie wspomina, bo to rozumie si´ samo przez si´, ˝e po- zna∏ tajniki polszczyzny, o której nie mia∏ poj´cia, a które przyda∏y si´ au- torowi S∏ówek i t∏umaczowi Rabelais’go. KiedyÊ wzi´li go ze sobà na wódk´, do handelku pana Bochnaka przy ulicy Szpitalnej. „By∏ to szynk podrz´dnej klasy, doro˝karski, z blaszanà ladà, z wyziewami spirytusu”. Wchodzili doro˝karze, nalewano im z regu- ∏y z dwóch flaszek: „KwaÊna z mocnà”, „Ojciec z matkà”. Albo: „Szpaga- tówka w kratk´”. „Zakrztusi∏em si´ solennie przy pierwszym «Ojcu z matkà», drugi poszed∏ g∏adziej; jakich wra˝eƒ doznawa∏em, nie podej- muj´ si´ zanalizowaç; sàdz´, ˝e przewa˝a∏o uczucie m´skiej dumy”. Ale ch∏opiec nie straci∏ poczucia rzeczywistoÊci. Wybieg∏ na ulic´. Kr´ci∏o mu si´ w g∏owie. „Latarnie naftowe mia∏y t´czowe ko∏a, ludzie przesuwali si´ jak cienie. Bieg∏em z bijàcym sercem przez t´ mg∏´”. To w tym felietonie Pierwsza wódka okreÊli∏ siebie, wspominajàc „szkraba p´dzàcego przez ulice”, jako „pijane dziecko we mgle”. U˝ywa- ne i nadu˝ywane, sta∏o si´ w koƒcu poj´ciem obiegowym, oddzieli∏o si´ od autora. A to by∏ on, ten ch∏opiec b∏àdzàcy w fantastycznym zamglo- nym Êwiecie, on, syn paƒstwa ˚eleƒskich. Dotar∏ wreszcie do matury. Prze∏o˝y∏ pisemnie (jak to skrupulatnie wylicza dr Stanis∏aw Sterkowicz w swojej cennej pracy o Boyu-lekarzu) tekst ∏aciƒski na polski, tekst polski na ∏acin´ i jeszcze coÊ z greki na pol- ski; napisa∏ prac´ z historii literatury polskiej po polsku i z niemieckiej po niemiecku; rozwiàza∏ zadania z algebry i trygonometrii. Siedemnastego czerwca 1892 roku Komisya wpisa∏a do Êwiadectwa „˚eleƒskiego Tade- usza Kamila Marcjana, urodzonego... w Królestwie Polskim” „uchwa∏´” (tak to si´ nazywa∏o): „dojrza∏y”. Mamy, dzi´ki skrz´tnoÊci dr. Sterkowi- cza, odpis tego Êwiadectwa przed sobà. Stopnie bardzo dobre i dobre, tyl- ko z niemieckiego „dostateczny”, co troch´ dziwi, kiedy si´ pami´ta o tym, jakie by∏o spoufalenie maturzysty z dzie∏ami Goethego, Schillera i Heinego. Wojciech Natanson ma chyba racj´, przypuszczajàc, ˝e prze- korny uczeƒ zadar∏ jakoÊ z nauczycielem. By∏ rok 1931, Boy-˚eleƒski koƒczy∏ lat pi´çdziesiàt siedem, kiedy, z okazji recenzji ze sztuki Kazimierza Leczyckiego Sztuba, dawny abitu- 38 OKNO NA ˚YCIE
  • 41. rient gimnazjum Nowodworskiego (czyli Êw. Anny) przypuÊci∏ swój pierw- szy atak na matur´. „Mo˝na by mniemaç, ˝e m a t u r a to jest jakiÊ samo- istny organizm, obdarzony zach∏annym imperializmem. I wielki polityk. Pozwala si´ atakowaç g∏oÊno, a tymczasem dokonywa coraz to nowych aneksyj po cichu”. PrzemyÊlenia wieku dojrza∏ego nak∏adajà si´ chyba na wspomnienia prze˝yç w∏asnych, kiedy pisze: „...wszyscy sà w cichej zmo- wie: uczniowie, woêny, nauczyciel, dyrektor i wizytator. Kogó˝ si´ tedy oszukuje, skoro wszyscy sà w spisku? M a t u r ´”. Matura dawa∏a, wed∏ug kodeksu pojedynkowiczów (Boziewicza), patent na honorowoÊç, coÊ w rodzaju indygenatu, mia∏o si´ prawo stanàç wobec przeciwnika z pistoletem w d∏oni. „Tak wi´c... s∏uszne zatem jest, aby dla patentu na honorowoÊç, dozwolone by∏y czyny niehonorowe”. I wszystko to, pisze, spotyka m∏odego cz∏owieka w najtrudniejszym okre- sie. „Doprawdy, dziecko ma koƒskie zdrowie, ˝e wytrzyma to wszystko”. Nie musia∏o wi´c to byç takie ∏atwe prze˝ycie, jak wynika∏oby z suchego zapisu „Komisyi”. W pó∏ roku póêniej pisarz ponowi swój atak, tym razem w artykule Bur˝uazyjne szlachectwo. „Jak or´˝em szlachectwa by∏a niegdyÊ szabla, tak or´˝em mieszczaƒstwa sta∏a si´ «inteligencja», wykszta∏cenie”. Gdyby tak formalnie do tego podchodziç, to „ani jeden z marsza∏ków Napoleona nie móg∏by zostaç nawet porucznikiem. Sam Murat – berajter cyrkowy, a potem król Neapolu – by∏by w austriackim wojsku co najwy˝ej feldfe- blem «na zup´»”. Edukacja jego czasów mia∏a w sobie coÊ bardzo ar y s t o k r a t yc z - n e g o przez pewnà bezu˝ytecznoÊç tych studiów. Zarazem „coÊ p l u t o - k r a t yc z n e g o i k a s t owe g o, przez kosztownoÊç studiów”. Tote˝ „˝a- den ksià˝´ tak nie gardzi∏ «prostymi ludêmi», jak radczyni Dulska, to ucieleÊnienie tryumfujàcej bur˝uazji”. Przyk∏ad z austriackiego wojska: „dystans mi´dzy oficerem a ˝o∏nie- rzem [...] by∏ co najmniej taki jak w dawnych feudalnych czasach”. Tylko ˝e tym razem nie by∏ to szlachcic i poddany, ale cz´sto dwaj koledzy, „ró˝niàcy si´ nieraz tylko tym, ˝e jeden posiad∏ bez zarzutu arkana gramatyki greckiej, a drugi zrobi∏ o jeden za du˝o b∏àd w aorystach. [To coÊ z gramatyki starej greki – J.H.]. Za to jecha∏ wagonem na «6 koni 40 ludzi»!” Nie jest, oczywiÊcie, tak, by godzi∏ si´ na dominacj´ ludzi pozbawio- nych wykszta∏cenia. Wnioskuje: „Oddzieliç to, co w wykszta∏ceniu i jego atrybutach posiada istotnà celowoÊç spo∏ecznà, a co w nim jest prze˝yt- kiem, pokracznà imitacjà dawnej szlachetczyzny...” I tak koƒczy: „Podno- szenie godnoÊci cz∏owieka, godnoÊci wszelkiej pracy, a nie poni˝anie jej OKNO NA ˚YCIE 39
  • 42. sztucznymi ró˝nicami. [...] Jeden b´dzie specem od bakteriologii, drugi od malarstwa pokojowego, inny od zak∏adania dzwonków elektrycznych, in- ny od filozofii... to kwestia ich talentów, ochoty i wyboru. Ale nie ma tu miejsca na ˝adne przepaÊci spo∏eczne. Âwiat∏a, szacunku, chleba i myd∏a dla wszystkich. A z reszty mo˝na si´ uÊmiaç”. KtoÊ mo˝e zauwa˝yç, ˝e ta pointa, aczkolwiek pi´kna, jest nazbyt optymistyczna. „Reszta” niesie ze sobà tyle konfliktów i dramatów, ˝e nie mo˝na si´ z niej uÊmiaç. Bardzo by si´ zdziwi∏, nawiasem mówiàc, Boy- -˚eleƒski, gdyby mu powiedziano, ˝e kult papierka wróci ze wzmo˝onà si∏à – gdzie? – w Polsce zwanej l u d owà. Bo b´dzie namacalnym znakiem awansu spo∏ecznego, zw∏aszcza tych, co wyszli ze wsi. A có˝ dopiero ty- tu∏y magisterskie!... To by∏a wielka fabryka „kwitów na màdroÊç”, która cz´sto zast´powa∏a, ba, upokarza∏a rzeczywiste zdolnoÊci i wiedz´, ale niesformalizowane. Co si´ tych magistrów, „dochtorów”, docentów ta- kich i siakich – ilu autorów przeÊmiesznych prac namno˝y∏o! I ci, którzy zacinajàc z´by, dochrapali si´ dyplomów magisterskich, bardzo zazdro- Ênie bronili swojego prawa do reprezentowania „inteligencji”. I posad. Bronià te˝ zdobytego j´zyka, tych kilkunastu s∏ów z ˝argonu socjologicz- no-prawnego, bardziej zaÊmiecajàcego j´zyk polski, ni˝ czyni to s∏ownic- two rynsztokowe. Znalaz∏ si´ nawet profesor, który opracowa∏ projekt prawa prasowe- go, zastrzegajàcego prac´ w dziennikarstwie dla osób z wy˝szym wy- kszta∏ceniem. O ma∏o a zacz´to by to rozpatrywaç powa˝nie w Izbie! Ale˝ w ten sposób najwi´ksze tuzy dziennikarstwa mia∏yby zamkni´te usta. Twain, London, Gorki, Kisch, ˚eromski, Malraux – czy ja wiem, kto jesz- cze? (O sobie przez skromnoÊç nie wspomn´.) Ba, nawet tacy pisarze jak Lew To∏stoj czy Tomasz Mann, wielcy erudyci, nie ukoƒczyli studiów, bo ich nudzi∏y. A Czechow i Boy – czy mieliby prawo pracowaç w „˚yciu Warszawy”, skoro ukoƒczyli medycyn´, a nie ucz´szczali na kolokwia dziennikarskie u tego profesora? Na szcz´Êcie, zdrowy wybuch Êmiechu nie dopuÊci∏ do rozpatrywania tego projektu. ˚ycie toczy si´ dalej. W tym Êwiecie geniusze komputeryzacji, bez formalnych studiów, trz´sà sferà finansów. Zabrania si´ uprawiania medycyny bez stosownego dyplomu – i tak byç powinno. Ale o tym, kto jest dziennikarzem, kto naczelnym re- daktorem, nie decyduje ustawa, ale talent – i w∏aÊciciel pisma, czyli ten, kto p∏aci. Taka jest rzeczywistoÊç. A z reszty mo˝na si´ uÊmiaç – mimo ˝e konkluzja ta nadal pozostaje nazbyt optymistyczna.