1. Bogdan Miś
Rok 2020, czyli kilka słów o przewidywaniu
przyszłości
2020… To będzie bez wątpienia piękny rok; w każdym razie w tym sensie, że owe dwie dwudziestki ustawione obok siebie
faktycznie wyglądają w kalendarzu bardzo ładnie. Ale to chyba jedyna zupełnie pewna szczegółowa prognoza, jaką
możemy postawić dziś, tuzin lat przed nadejściem tej daty…
Przed dwunastu laty
Cofnijmy się o ten sam tuzin lat w czasie. Mieliśmy wtedy – jak łatwo policzyć – rok 1996. Na niebie
wiosną obserwowaliśmy przelot komety Hyakutake; wydarzenie o tyle nadzwyczajne, że powróci ona
do nas dopiero za ok. 110 000 lat. W Polsce, w polityce, rok ten był normalny, to jest dość burzliwy. W
styczniu po „aferze Olina” upadł rząd Józefa Oleksego, który ustąpił miejsca Włodzimierzowi
Cimoszewiczowi; kto wówczas myślał, że za dwanaście lat SLD będzie całkowicie zmarginalizowaną
partią, walczącą o istnienie? W październiku Sejm specjalną uchwałą umorzył postępowanie w sprawie
pociągnięcia do odpowiedzialności konstytucyjnej i karnej osób związanych z wprowadzeniem i
realizacją stanu wojennego, w tym Wojciecha Jaruzelskiego; wydawało się, że sprawa jest raz na
zawsze zamknięta – i kto wtedy pomyślał, że po tuzinie lat generał stanie przed sądem… karnym,
oskarżony o uczestnictwo w przestępczym związku zbrojnym?
W tymże roku uzyskano w Darmstadcie kolejny nowy pierwiastek: ununbium o liczbie atomowej 112.
Kto wówczas myślał, że do dziś nie znajdziemy następnego, a i odkrycie ununbium będzie nadal
oczekiwać na oficjalne uznanie? Również w 1996 roku koncern farmaceutyczny Pfizer opatentował
niebieską pastylkę o nazwie Viagra, dziś jeden z najpowszechniej stosowanych wspomagaczy „sił
męskich”; kto był w stanie przewidzieć wtedy niesamowitą karierę tego specyfiku? Także wtedy
dowiedzieliśmy się o narodzinach słynnej owieczki Dolly, pierwszego sklonowanego ssaka; kto by się
założył, że w ciągu kolejnej dekady nie zostanie sklonowany człowiek?
W lutym owego roku Gary Kasparow pokonał w rozgrywce szachowej w pięknym stylu jeden z
najpotężniejszych wówczas komputerów świata, „Deep Blue”; prasa rozpisywała się o „naturalnej
przewadze intelektualnej człowieka nad bezduszną maszyną”. Dziś następcy wielkiego szachisty raczej
nie zaryzykują takiego meczu: ich szanse nie byłyby zbyt duże, ale kto tak myślał przed dwunastu
ledwie laty?
Dość. Wystarczy. Czy znaczy to, że próba przewidywania przyszłości – nawet w tak krótkim
horyzoncie czasowym jak dwanaście lat – nie ma sensu?
Sens futurologii
Oczywiście, nie. Bez przewidywania przyszłości to całe nasze życie w ogóle nie miałoby sensu, bo
sensu nie miałoby wtedy jakiekolwiek planowanie. Pewne rzeczy da się przy tym przewidzieć całkiem
ściśle; we wspomnianym roku 1996 żaden poważny demograf na przykład nie miał wątpliwości, że 38
mln 294 tysięcy – osiągnięta wówczas liczba Polaków, zamieszkałych między Odrą a Bugiem – będzie
2. na długie lata, może nawet na zawsze, maksymalna; żaden z nich nie pomyliłby się też w prognozie na
rok następny więcej niż o ułamek procenta.
Naturalnie – im horyzont przewidywań krótszy, a zjawisko łatwiejsze do opisania w statystykach, tym
owe przewidywania dokładniejsze.
Przewidywano więc przyszłość – przy czym mamy na myśli zwane dziś „futurologią” podejście do
tematu naukowe, nie zaś bajania rozmaitych wieszczów i proroków – od bardzo dawna. Przyszłość nie
jest idealnym skokiem w rejony oddalone w czasie, rozpoczyna się ona w teraźniejszości – pisał
François Hetman w swym opracowaniu z prac „Komisji roku 2000”, działającej już od 1965 roku
przy Amerykańskiej Akademii Sztuk i Nauk w Bostonie. Przewidzieć przyszłość przy wykorzystaniu
metod naukowych i w sposób metodologicznie poprawny usiłowano również wcześniej.
Ale błędy są zawsze nieuniknione. I od nich zacznijmy.
Bertrand de Jouvenel , sławny futurolog francuski, przytacza w swym szkicu „O przewidywaniu”
opinię samego Rousseau, wypowiedzianą w roku… 1776. Rousseau pisał wtedy: Bardzo łatwo np.
przewidzieć, że za lat dwadzieścia Anglia z całą swą sławą popadnie w ruinę, a ponadto utraci resztkę
swej wolności. Wszyscy zapowiadają, że na wyspie tej kwitnie rolnictwo, a ja idę o zakład, że ginie.
Londyn rośnie z dnia na dzień, a więc państwo się wyludnia. Anglicy chcą być zdobywcami, a więc
rychło będą niewolnikami. Analizując tok myślenia Rousseau, de Jouvenel stwierdza, że błąd jego
wynikł z doktrynerskiego poglądu, iż miasto demoralizuje, a więc człowiek w nim ginie. Rousseau
przyjmował nadto, że pomyślność kraju i jego potęga polityczna mają za podstawę rolnictwo, skoro zaś
proces urbanizacji kraju prowadzi do wyludnienia wsi, to „Anglia popadnie w ruinę”.
Ciekawe: Rousseau całkiem poprawnie ocenił i dostrzegł stan wyjściowy; jego błędna prognoza jest
więc skutkiem niedostrzeżenia właściwych praw rozwoju. Ale można się też srodze pomylić,
dokonując nieuzasadnionej ekstrapolacji, tj. zakładając, iż „rzeczy będą się nadal miały tak samo jak
dotychczas”, co na ogół (w każdym razie na krótki termin) jest myśleniem całkiem rozsądnym. Słynny
matematyk francuski Condorcet stwierdził na przykład w pewnym momencie, że duch umiaru i
postępu poczynił znaczne postępy, wstrząsy społeczne są zaś coraz rzadsze i mniej brutalne, skąd
wysnuł wniosek, iż w przyszłości wojny i rewolucje będą coraz rzadsze; a napisał tak w roku… 1782.
Na siedem lat przed Wielką Rewolucją.
Zupełnie inaczej podszedł do sprawy wybitny naukoznawca niedawnych lat, sławny fizyk i futurolog
Derek J. De Solla Price. Analizował on zmiany liczby pracowników naukowych na świecie i
zauważył, że jest to wzrost wykładniczy, znacznie szybszy od wzrostu liczby ludności naszego globu.
Dokonując podobnej ekstrapolacji jak Condorcet wyliczył, że około roku 1990 absolutnie wszyscy
żyjący będą naukowcami. Na pierwszy rzut oka (zwłaszcza z perspektywy roku 2008) widać, że to
nonsens – ale punkt wyjścia jest niepodważalny, trendy zaś niezmienne od stuleci! De Solla Price
wyciągnął z tego jedyny możliwy poprawny wniosek: że przed rokiem 1990 nastąpi coś, co niebywale
podniesie wydajność pracy naukowej, jeśli tempo dokonywania odkryć ma pozostać takie, jak było;
wyciągnął ten wniosek w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia. To „coś” nastąpiło rzeczywiście:
była to eksplozja komputeryzacji i pojawienie się Internetu…
Można zatem – i dokładnie o to w naukowym przewidywaniu przyszłości chodzi – zdobyć wiedzę, że
coś musi się w określonym momencie zdarzyć, żeby „logika pozostała na swoim miejscu”. Co się
zdarzy konkretnie i kiedy dokładnie – to już pytania znacznie trudniejsze…
3. Ogromną sławę zdobyła w świecie klasyczna już dziś metoda sporządzania prognoz, zwana „metodą
delficką”, czasami zaś „ekspercką”. Opracowała ją amerykańska RAND Corporation, polega zaś ona
na tym, że zaprasza się grupę wybitnych ekspertów, proponując im określenie (liczbowe) szans i czasu
realizacji pewnych dokonań, powiedzmy – wynalazków technicznych. Eksperci najpierw robią to
samodzielnie, potem zaś w drodze skomplikowanej i silnie sformalizowanej wymiany listów i ankiet
uzgadniają i uśredniają poglądy. W efekcie ustala się na przykład, że to i to nastąpi między rokiem X a
rokiem Y; tak uzyskana zapowiedź ma teoretycznie duże szanse sprawdzenia.
We wczesnych latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku powstał w ten sposób do dziś często cytowany
raport futurologiczny RAND-u. Przyznajmy od razu: cytowany zazwyczaj z pewną złośliwością,
bowiem eksperci zdaniem krytyków w wielu wypadkach okrutnie „dali plamę”. Zapowiedzieli na
przykład skuteczną kontrolę urodzeń i rozbrojenie „bomby demograficznej” poprzez masowe
upowszechnienie prostych i tanich środków antykoncepcyjnych na rok… 1970 (najpóźniej na 1983);
jak wiadomo do dziś nie jest to rozwiązane. Niezawodne prognozy pogody mieliśmy mieć już w roku
1975, bezbłędnie działające maszyny do tłumaczenia z jednego języka na drugi w roku 1972, załogowy
statek kosmiczny miał przelecieć nad Marsem i Wenus w roku 1978, zaś kontrolę reakcji
termojądrowej mieliśmy opanować w roku 1985…
No i co najmniej w dwóch wypadkach z powyżej przytoczonych nie ma co się nabijać z pomyłki
RAND-u. Skuteczna i niedroga kontrola urodzeń była z naukowego i technicznego punktu widzenia
możliwa już w latach siedemdziesiątych zgodnie z zapowiedzią; to, że cel ten nie został zrealizowany
do dziś, to oczywisty skutek czynników pozanaukowych: polityki i ideologii. Podobnie, gdy eksperci
RAND-u zastanawiali się nad eksploracją Kosmosu, trwał jeszcze w najlepsze program Apollo; gdyby
decydenci w kilka lat później nie przerwali (ze względów politycznych, ale głównie ekonomicznych)
prestiżowych wyścigów technologicznych USA-ZSRR – czego w momencie sporządzania raportu nie
sposób było zakładać – to loty załogowe na Marsa i Wenus mielibyśmy najpewniej rzeczywiście od
dawna zaliczone; może nie w roku 1978 tylko w kilka lat później. Co do automatycznego tłumaczenia,
to po prostu w latach sześćdziesiątych mieliśmy za mało wiedzy o problemie: nie zdawaliśmy sobie
sprawy, że język jest strukturą tak niesłychanie skomplikowaną, jaka jest w istocie; w końcu, w
momencie tworzenia raportu fundamentalne prace Noama Chomsky’ego dopiero właściwie
powstawały…
Metoda delficka nie jest zresztą jedynym sposobem naukowego przewidywania przyszłości. Równie
ciekawe wyniki daje na przykład układanie i rozważanie scenariuszy przebiegu przyszłych wydarzeń;
O. Helmer, uczony również współpracujący przed laty z RAND Co., pisze o tym sposobie tak: celem
(…) jest opisanie pewnego aspektu przyszłości – zamiast jednak kreślić całkowicie fikcyjny jej obraz
lub pożądaną przez autora utopijną jej postać scenariusz analityczno-operacyjny wychodzi z
aktualnego świata i wykazuje, w jaki sposób mogłaby z niego wyniknąć przyszłość w drodze możliwego
do założenia procesu. W ten sposób, nie stawiając za cel przewidywania przyszłości, scenariusz
przyczynie się jednak do wykazania możliwości zaistnienia pewnego przyszłego stanu rzeczy, ukazując
sposób, w jaki doprowadzić doń może logiczne powiązanie faktów”.
Bardzo interesujące są również metody symulacyjne, w których imituje się przebieg pewnych
procesów (przy zastosowaniu na przykład określonych gier strategicznych z udziałem ekspertów) i
wyciąga z owej imitacji odpowiednie wnioski dla przyszłości.
Ale – powie sceptyk – tak czy tak nadzwyczaj często zdarza się, że przyszłość jakiegoś wynalazku da
się oceniać… dopiero po jego rzeczywistym pojawieniu się w realnym świecie. Żaden pisarz science-
4. fiction nie opisał – na przykład – konsekwencji użycia telefonu komórkowego, bowiem nikt nie myślał
nawet, że coś takiego powstanie.
Nie o to jednak bynajmniej chodzi, by futurolog przedstawił nam świat (powiedzmy, w owym
tytułowym pięknym rok 2020) ze wszystkimi szczegółami technicznymi – tak, by każda gospodyni
domowa mogła sobie dziś wyobrazić, dajmy na to, przyszły wygląd słoika na musztardę lub
konstrukcję otwieracza do puszek; ani nawet nie o to, byśmy umieli przewidzieć funkcje, jakie nam
programiści wsadzą w kolejny system operacyjny komputera. Choć jeśli o to ostatnie idzie, to
zapewniam, że część z tych funkcji już jest bardzo dokładnie opisana; tyle, że stanowi to ściśle
strzeżony sekret odpowiedniej korporacji…
Cytowany już tutaj François Hetman powiedział niegdyś o przepowiedni na rok 2000, że nie powinna
dążyć do opisania obrazu świata w tymże roku, ale do oceny następstw alternatywnych linii działania.
Co więcej: zwróćmy uwagę, że każda przepowiednia z momentem opublikowania zaczyna wpływać na
przyszły bieg rzeczy; może być przy tym równie dobrze zapowiedzią samosprawdzalną, jak i
ostrzegawczą, bez której sprawy poszłyby w złym kierunku.
I to jest właśnie sens zajmowania się futurologią.