1. Bogdan Miś
Tezy w sprawie telewizji publicznej
Telewizja publiczna jest upolityczniona. Ostatnio, pod rządami PiS, upolitycznienie to osiągnęło
stopień nieznany w dziejach polskiej telewizji, przekraczając wszelkie granice przyzwoitości i bijąc
pod tym względem wszelkie „dokonania” nawet epoki propagandy sukcesu – przy jednoczesnej
bezprecedensowej zapaści warsztatowej i artystycznej. Kierownictwo telewizji i średni szczebel
kierowniczy reprezentuje dziś wyłącznie jedną opcję, szeregowi dziennikarze – jeśli myślą inaczej - są
sterroryzowani ekonomicznie i posłusznie wykonują polecenia.
Zjawisko to nie jest bynajmniej nowe. Upolitycznianie telewizji zaczęło się przed około 40 laty – z
momentem, w którym widownia przekroczyła 2 mln osób, i w którym ówcześnie rządząca ekipa
Władysława Gomułki (a właściwie jej frakcja nacjonalistyczno-moczarowska) doszła do wniosku, iż
pojawiło się nowe potężne narzędzie oddziaływania na masy. Z tą chwilą telewizja zaczęła tracić
charakter artystyczny i zaczęła nabierać w coraz większym stopniu cech instrumentu propagandy.
Jakość przekazu dziennikarskiego zaczęła wówczas spadać, przekaz artystyczny zaś zaczął być ściślej
podporządkowany ideologii.
Po objęciu władzy przez ekipę Edwarda Gierka (i kierownictwa telewizji przez Macieja
Szczepańskiego) propagandowy charakter telewizji stał się doktryną jawnie głoszoną i obowiązującą
(„propaganda sukcesu”). Jednocześnie kierownictwo nawy państwowej zaczęło kierować na
działalność telewizji duże środki, co pozwoliło dość szybko osiągnąć poziom techniczno-realizacyjny
zbliżony do najlepszych pod tym względem telewizji europejskich. W tym czasie przy całkowitej
ideologizacji służb informacyjnych i publicystyki telewizja potrafiła jednak uzyskać znaczny wzrost
poziomu merytorycznego i realizacyjnego programów edukacyjnych i dziecięco-młodzieżowych.
Także tzw. kultura wysoka (teatr, film, plastyka, muzyka) była na obu głównych kanałach bogato
reprezentowana.
Stan wojenny doprowadził telewizję publiczną do głębokiego kryzysu. Po usunięciu wszystkich niemal
niezależnie myślących twórców i przedstawicieli techniki poziom emitowanego programu spadł bardzo
gwałtownie. W miarę upływu czasu poziom ten jednakże znowu stopniowo rósł, bowiem odnowiony
zespół jednak zdobywał doświadczenie.
Po transformacji ustrojowej i krótkim okresie przejściowym stosunkowo neutralnych rządów zespołu
umiarkowanego i rozsądnego Andrzeja Drawicza, kolejna nowa ekipa usunęła – lub zdecydowanie
przesunęła na boczny tor - pozostałą część „starej” ekipy telewizyjnej. Rozpoczęła się epoka
„pampersów” – bardzo ambitnych i bardzo młodych, w niektórych zaś wypadkach nawet dość
zdolnych przedstawicieli prawicy, którzy szybko objęli – znów bardzo wyraziste politycznie – rządy
polityczne. Od tego momentu kolejne zmiany w kierownictwie politycznym kraju w bardzo krótkim
czasie doprowadzają do zmian w kierownictwie telewizji publicznej, która niezmiennie pozostaje
upolityczniona, zaś wciąż odnawiana kadra kierownicza i dziennikarska nie ma czasu na zdobycie
niezbędnej praktyki. Nakłada się na to niszczycielskie dla poziomu artystyczno-warsztatowego
działanie procesu komercjalizacji programu. W efekcie poziom ten gwałtownie maleje.
Upolitycznianie telewizji ma bardzo ograniczony sens. Jego głównym skutkiem jest spadek jakości
programu, nie zaś zyskiwanie wpływów politycznych. Z badań nad psychologią odbioru treści mediów
wynika, że przekaz medialny w minimalnym stopniu może zmienić postawy odbiorców; w zasadzie
działa on tylko w kierunku umocnienia poglądów już posiadanych. Oznacza to dla przykładu, że
poglądy propagowane – powiedzmy – w telewizji „Trwam” są akceptowane przez audytorium
2. „radiomaryjne” i nieakceptowane przez pozostałych obywateli, którzy z jej odbioru na ogół po prostu
nie korzystają. Widz masowy, jakim jest widz „Jedynki” nie odejdzie jednak od odbiornika, bo w dużej
części kraju jest to główny (a niekiedy wręcz jedyny dostępny) niekonfesyjny kanał telewizyjny. Ten
widz, jeśli nie będzie podzielał poglądów akurat reprezentowanych przez nadawcę, zareaguje po prostu
niezadowoleniem lub nawet agresją. To obiektywne zjawisko w pewnym stopniu uzasadnia
obserwację, że partia polityczna „rządząca” niepodzielnie telewizją – z reguły przegrywa wybory.
Przy okazji warto zwrócić uwagę, że dość prymitywny mentalnie polski świat polityki uważa na ogół,
iż wpływy na program telewizyjny mierzą się w prosty sposób ilością czasu obecności danego kierunku
politycznego na ekranie. Nawet Krajowa Rada Radia i Telewizji prowadzi zatem monitoring czasu,
„przydzielanego” poszczególnym ugrupowaniom, upatrując w równym podziale tego czasu ważnego
elementu demokracji. Tymczasem łatwo wskazać przykład sąd ten całkowicie obalający: niech
program prowadzą wyłącznie dziennikarze stronniczy i nieprzychylni danemu ugrupowaniu, którzy
jako rozmówców w 100% wezmą sobie przedstawicieli właśnie tego ugrupowania; nietrudno
zrozumieć, że przy całkowitym wypełnieniu czasu antenowego obecnością swych działaczy
ugrupowanie to nie będzie miało wielu powodów do zadowolenia… Z drugiej strony, jeśli dziennikarze
ci nie będą reprezentowali odpowiedniego poziomu warsztatowego, to skutek ich pracy będzie
odwrotny do zamierzonego. Wniosek: wszystko zależy od dziennikarzy.
Na rolę i miejsce telewizji publicznej silnie rzutują przyjęte po transformacji rozwiązania
prawno-ekonomiczne. Z jednostki budżetowej, zasilanej z wpływów abonamentowych, ale w razie
potrzeby wspieranej z budżetu państwa, telewizja publiczna stała się podmiotem prawa handlowego,
otrzymując status spółki skarbu państwa. Z tym momentem pojawiła się konieczność zarabiania na
utrzymanie zespołu i emisję programu, ponieważ sam abonament okazał się dla tych celów
niewystarczający. Była to przy tym konieczność nie tylko ekonomiczno-prawna, ale i polityczna:
ponieważ przekazywanie telewizji wpływów z abonamentu wymaga – takie przyjęto rozwiązanie –
decyzji wykonawczych ministra finansów, więc rząd otrzymał do ręki faktycznie niesłychanie silne
narzędzie wywierania na telewizję nacisku w dowolnej sprawie, od narzucania obsad personalnych do
zgłaszania żądań politycznych: wystarczyłoby nie przelać terminowo odpowiednich sum na konto
spółki, by wywołać strajk personelu i niesłychane wrzenie niezadowolonej widowni. Stąd
kierownictwo telewizji zaczęło stawiać na komercjalizację programu, by ów program (i siebie przy
okazji) utrzymać w stanie jakiej-takiej niezależności od organów władzy.
Zjawisko to dało o sobie znać dwojako: raz, przez gwałtowne zredukowanie na antenie
„niereklamonośnej” kultury wysokiej, popularyzacji nauki i edukacji; dwa, przez jeszcze większe
uwydatnienie na tle płaskiej masowej rozrywki programów politycznych. Prymitywna intelektualnie
władza polityczna, nie pojmując zasad tworzenia, oddziaływania i odbioru programu telewizyjnego
(stan ten od czasów objęcia „patronatem” telewizji przez ideologów epoki Gomółki stale się pogłębiał,
z niewielkim wahnięciem w tym względzie w okresie Gierka, kiedy to kierownictwo aparatu
propagandy w części zdawało się coś rozumieć z psychologii masowego odbioru telewizji)
wprowadzała par force „swoich” ludzi na odpowiedzialne stanowiska. Ludzie ci, nie mając żadnego
lub niemal żadnego doświadczenia telewizyjnego, byli w praktyce całkowicie uzależnieni politycznie
od swoich mentorów. Dla tych zaś coraz wyraźniej zaczęła się liczyć niemal wyłącznie sama obecność
– ich, lub ich politycznych partnerów – na antenie. Stąd także – a nie tylko z pogoni za reklamą i
zyskiem – wziął się również zabójczy dla poziomu artystycznego i intelektualnego fetysz
„oglądalności”.
Bardzo niekorzystny dla telewizji okazał się też zmodyfikowany po transformacji system
wynagradzania pracowników. Obecnie pracownicy twórczy zatrudniani są na iście głodowych
etatach lub ryczałtach i zarabiają dobrze – lub nawet bardzo dobrze – wyłącznie wtedy, gdy otrzymują
do zrobienia jakieś zadanie przy produkcji programu lub film. Oznacza to, że są całkowicie
3. ekonomicznie i psychologicznie uzależnieni od przełożonych. System ten trzeba zmienić. Przy redukcji
zatrudnienia (obecnie – w warunkach obowiązywania tzw. systemu producenckiego, kiedy to znaczna
część programu jest kupowana od zewnętrznych producentów i nie obciąża żadnymi zadaniami
pracowników etatowych czy też ryczałtowych – pracuje w TP ponad 4000 ludzi, podczas gdy w TVN i
Polsacie kilkakrotnie mniej) i ewentualnie pewnej redukcji wysokości honorariów można myśleć o
godziwym wynagrodzeniu podstawowym dla pracowników twórczych. Można też myśleć o
zagwarantowaniu im stabilności zatrudnienia: powiedzmy, po roku pracy „na próbę” zwolnienie
pracownika byłoby możliwe tylko przy regulaminowym wypłaceniu mu odszkodowania w wysokości
pięciokrotnych dotychczasowych sumarycznych zarobków. Każdy przełożony zastanowiłby się w
takich warunkach kilkakrotnie, czy opłaca się zwalniać niewygodnych pracowników, zwłaszcza
legitymujących się już liczącym się dorobkiem twórczym.
Dobór pracowników, w szczególności prezenterów i komentatorów, powinien się odbywać na
zasadzie otwartych wielostopniowych konkursów o bardzo wyśrubowanych kryteriach. Powinny
być obiektywnie badane predyspozycje psychologiczne, inteligencja i wiedza ogólna – a także warunki
fizyczne (w tym w szczególności głos i dykcja); bezwzględnie winny być przestrzegane kryteria
formalne: pełne wyższe wykształcenie magisterskie (w wyjątkowych wypadkach – ostatni rok studiów
magisterskich) i wykazana w praktyce swoboda posługiwania się co najmniej jednym językiem obcym.
W skład komisji konkursowych winni być powoływani powszechnie znani dziennikarze i naukowcy.
Nie powinni do nich wchodzić członkowie żadnych partii politycznych.
Tak wyselekcjonowani kandydaci do pracy twórczej w telewizji powinni być zatrudniani wstępnie na
okres 1 roku. W ciągu tego roku powinni pełnić służbę pomocniczą w redakcjach i odbyć intensywne
szkolenie warsztatowe. Taki staż powinien się kończyć surowym egzaminem na kartę ekranową. Po
stażu kandydaci powinni być zatrudniani na czas nieograniczony z wyżej opisaną gwarancją
stabilności.
Awans zawodowy (obsadzanie stanowisk kierowniczych wszystkich szczebli) powinien wymagać
określonego stażu pracy w samej telewizji. Niższe szczeble kierownicze powinny wymagać trzyletniej
pracy, średnie – pięcioletniej, wyższe – dziesięcioletniej. Zatrudnianie na stanowiskach kierowniczych
ludzi spoza telewizji powinno być możliwe, ale ściśle limitowane: np. w ten sposób można by
obsadzać w skali roku nie więcej, niż 10% stanowisk.
System producencki – won.
Konkursy na programy.
1