1. Pożegnanie Zuzi
Żegnam się dzisiaj z Susanne Kramer-Drużycką, czyli nasza Zuzią, w imieniu bardzo
wielu osób z Rzeszowa – koleżanek i kolegów z Uniwersytetu Rzeszowskiego, z Towarzystwa
Polsko-Niemieckiego, ze szkoły języków Germanitas, którą wspólnie zakładałyśmy i w ramach
której organizowałyśmy między innymi polsko-niemieckie kursy tandemowe dla nauczycieli,
także w imieniu uczestników Stammtischu, czyli polsko-niemieckich spotkań przy kawie lub
piwie, przez nią zainspirowanych i do dziś kontynuowanych, i wreszcie w imieniu grona
osobistych przyjaciół, których miała, dzięki swojej otwartości i empatii, bardzo wielu.
Zuzia, bo tak ja wszyscy nazywaliśmy i sama tak o sobie mówiła, zostawiła w Rzeszowie
bardzo wiele śladów i choć minęło już ponad 20 lat od czasu, gdy zapuściła nowe korzenie w
Warszawie, zawsze była w Rzeszowie obecna. Często nas odwiedzała, podtrzymywała
wszystkie więzi, które zaczęły powstawać już w 1991 roku, gdy przyjechała tu po raz pierwszy
jako studentka historii z Bielefeldu i przewodnicząca tamtejszej organizacji Die Falken, przy
okazji wizyty w ramach Akcji Znak Pokuty w obozie koncentracyjnym w Majdanku.
Rzeszów właśnie w 1991 roku został miastem partnerskim Bielefeldu. Byłam tam wtedy
jako tłumaczka prezydenta Rzeszowa. W trakcie konferencji prasowej podeszła do mnie
wysoka szczupła dziewczyna o bystrych brązowych oczach i spytała, czy jej grupa może nas
odwiedzić w drodze do Majdanka, na co się oczywiście zgodziłam. Pracowałam wtedy na
rzeszowskiej germanistyce w ówczesnej WSP (dziś Uniwersytecie), więc skontaktowałam
grupę z moimi studentami. Spotkanie skończyło się imprezą w akademiku, a dla Zuzi szpitalem,
gdyż dostała ostrego zapalenia wyrostka i musiała być natychmiast operowana. Chcąc jej
oszczędzić stresu zabrałam ją na rekonwalescencję do siebie do domu i tak zaczęła się nasza,
dziś już prawie 32-letnia przyjaźń, która się ze śmiercią Zuzi nie kończy. Mam ją głęboko w
sercu, jest moją siostrą z wyboru, bardzo wiele razem przeżyłyśmy. Ale nie chcę tu mówić o
sobie, tylko o śladach jakie Zuzia zostawiła w Rzeszowie.
Zuzia nie tylko była bardzo skuteczna w działaniu, ale miała też niesłychany talent
inspirowania innych, dzięki swojemu entuzjazmowi, kreatywności, odwadze i idealizmowi,
którego, mimo różnych negatywnych doświadczeń nigdy nie zatraciła. Dlatego wiele rzeczy,
które wymyśliła, jest kontynuowanych do dziś. Gdy Zuzia w kolejnym roku 1992 wróciła do
Rzeszowa jako lektorka języka niemieckiego w WSP, z wielką energią zaczęła nie tylko pracę
dydaktyczną – w czym była znakomita i co jej dawni studenci do dziś pamiętają – ale także
pokazała swoje umiejętności redagowania niemieckojęzycznych tekstów naukowych jej
koleżanek i kolegów germanistów. Gdy opanowała język polski, redagowała także
tłumaczenia. Robiła to bardzo szybko, umiejętnie i dla kolegów prawie zawsze za darmo. Nigdy
nie była materialistką, przeciwnie – hojność i wielkoduszność, to jej drugie imię. Była bardzo
lojalną i koleżeńską osobą, o czym mogą opowiedzieć ci wszyscy, których z wielką odwagą
broniła przed niesprawiedliwością, nie bacząc na to, że sama się przez to narażała i miała
kłopoty. Odwaga i bezkompromisowość, które – przyznaję – czasami próbowałam nieco
wyhamować, nie tylko z troski o nią, ale też uważając, że jest chwilami zbyt radykalna w swoich
opiniach, wynikały z jej bardzo silnej wiary w zasady moralne, którym zawsze była wierna.
Zuzia urodziła się w 1968 roku, będącym Niemczech okresem rewolty studenckiej,
która przeorała mentalność niemiecką i miała między innym wielki wpływ na autentyczny
rozrachunek z faszyzmem. Nie mogła z racji wieku uczestniczyć w tych wydarzeniach, ale była
duchowym dzieckiem tego okresu – była buntowniczką, osobą walczącą. Walczyła o prawa
nauczycieli, o drzewa w Falenicy, a przede wszystkim o prawa zwierząt. Ostatnie lata jej życia,
już w trakcie choroby, poświęciła walce o delfiny. Protestowała z innymi aktywistami pod
2. ambasadą japońską, nagrała w radiu TOK FM audycję na ten temat, w której mądrze i
klarownie przedstawiała swoje argumenty w języku polskim. Nagrałam tę audycję, nie skasuję
jej nigdy. Ta waleczność pozwoliła jej w trakcie okrutnej i wyczerpującej choroby tak dzielnie
znosić jej skutki. Bo do końca bohatersko wręcz walczyła.
Nie mogę nie wspomnieć o zaletach towarzyskich Zuzi. Była bardzo uzdolniona
muzycznie, śpiewała i grała na gitarze, w rzeszowskim okresie dużo imprezowaliśmy. Miała
poczucie humoru, świetnie się z nią rozmawiało, zawsze była w centrum zainteresowania. Nie
zapomnę, jak śpiewała po polsku wraz z zespołem bluesowym „W domach z betonu nie ma
wolnej miłości”. Zuzia włączyła się też od początku pobytu w Rzeszowie w działania świeżo
powstałego Towarzystwa Polsko-Niemieckiego. Już w pierwszym roku pobytu
współorganizowała z nami Tydzień Kultury Polskiej w Bielefeldzie, wyjazdy do Niemiec dla
studentów germanistyki i wiele innych polsko-niemieckich imprez i spotkań. Na temat tego
obszaru jej życia na pewno może dziś więcej opowiedzieć Jarek Brodowski, jej przyjaciel z
organizacji, z którą później, w czasach warszawskich, współpracowała – PNWM.
Miała dwie ojczyzny – bardzo emocjonalnie przeżywała wzloty i upadki polityki Niemiec
i Polski.
Na koniec chciałabym powiedzieć, że była osobą niezwykle dobrą i empatyczną, czułą
na cudze problemy, pełną miłości nie tylko wobec ludzi, ale i zwierząt. Wszystkie jej psy, które
tak kochała, zostały przez nią uratowane od niedoli. Walczyła do końca swojego życia przeciw
zabijaniu i dręczeniu delfinów, współtworząc wielką międzynarodową akcję w ich obronie.
Rzeszów przyniósł jej to, co najważniejsze – miłość jej życia w osobie Krzysia
Drużyckiego, z którym stworzyła długi i piękny, partnerski związek oraz ciepły i przyjazny dom.
Krzysiu, wiemy wszyscy, że Ty jesteś najbardziej dotknięty stratą Zuzi, przyjmij proszę
nasze kondolencje – jesteśmy z Tobą, a przez Ciebie także trochę z Nią. Nie tylko w ten smutny
dzień.
Marta Pisarek w imieniu rzeszowskich przyjaciół Zuzi