SlideShare a Scribd company logo
1 of 68
Download to read offline
1
Down Under. Australia - podróż marzeń

Agnieszka Rogowa




Wydanie pierwsze, Toruń 2010

ISBN: 978-83-61744-06-1




Wszelkie prawa zastrzeżone!

Autor oraz Wydawnictwo dołożyli wszelkich starań, by informacje zawarte w tej publikacji
były kompletne, rzetelne i prawdziwe. Autor oraz Wydawnictwo Escape Magazine nie pono-
szą żadnej odpowiedzialności za ewentualne szkody wynikające z wykorzystania informacji
zawartych w publikacji lub użytkowania tej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w publikacji są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towa-
rowymi ich właścicieli.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu w jakiejkolwiek po-
staci jest zabronione. Kopiowanie, kserowanie, fotografowanie, nagrywanie, wypożyczanie,
powielanie w jakiekolwiek formie powoduje naruszenie praw autorskich.




Wydawnictwo Escape Magazine

http://www.EscapeMagazine.pl




                                bezpłatny fragment




                                             2
Spis treści


Wstęp                                     5

Rozdział 1. Podróż                        7

Rozdział 2. Jak nie zginąć w Hong Kongu   11

Rozdział 3. No i wylądowałam              26

Rozdział 4. ZOO                           33

Rozdział 5. Australia na gorąco           40

Rozdział 6. College, czyli szkoła         48

Rozdział 7. Barbecue                      62

Rozdział 8. Riversfire                    69

Rozdział 9. Rain Forest                   78

Rozdział 10. Skydiving                    92

Rozdział 11. Stradbroke Island            98

Rozdział 12. Igraszki pod palmą           107

Rozdział 13. Sea World                    120

Rozdział 14. Bigos i indyjskie ogórki     129

Rozdział 15. Lone Pine                    140

Rozdział 16. Nowa Zelandia                147

Rozdział 17. Sztorm - let's twist         216

Rozdział 18. Big City Life                227

Rozdział 19. Tropiki                      242

Rozdział 20. Port Douglas                 252
                                    3
Rozdział 21. Fitzroy Island                        264

Rozdział 22. Pirat drogowy                         276

Rozdział 23. Święta                                288

Rozdział 24. Plaże, czyli to, co lubimy najbardziej 296

Rozdział 25. Sylwester 2006 - Sydney               311

Rozdział 26. News                                  330

Rozdział 27. Australia Day                         334

Rozdział 28. Aborygeni                             352

Rozdział 29. Pożegnanie tropików                   365

Rozdział 30. Sydney                                369

Zakończenie                                        391




                                   4
Wstęp


                               Podróżowanie jest jak wielka księga.

   Ci, którzy nie podróżują, to tak, jakby czytali tylko jedną stronę.



Przesyłam parę słów z końca świata, z krainy kangurów, koali, pają-
ków i innych włochatych (mniej lub bardziej) stworzeń; z kraju,
w którym ludzie są niesłychanie życzliwi i otwarci, a swoim optymi-
zmem zarażają każdego napotkanego mate; z miejsca gdzie drzewa
mają fioletowe liście, śnieg to abstrakcja, a piękne słońce świeci 360
dni w roku. Piszę do Was z AUSTRALII.

Zawsze pasjonowały mnie podróże. I te dalekie i te całkiem bliskie.
Wszystkie półki w domu uginają się od przewodników, atlasów
i książek. Ściany natomiast ozdobione są fotografiami z różnych za-
kątków, w których przeżyłam coś miłego. Co roku kolekcja gwałtow-
nie się powiększa, tak więc mam silną motywację, by w przyszłości
kupić duży dom. Może być zamek, dlaczego nie.

Jestem jedną z tych osób, które nie mogą usiedzieć w miejscu. Każdy
powrót z wakacji potęgował moją chęć opuszczenia kraju na dłużej.
Pewnego ranka obudziłam się przekonana, że czas zacząć cieszyć się
życiem. Zdałam sobie sprawę, że życie nie musi być szare i monoton-
ne. Jestem ciekawa świata i ludzi. Zastanawiam się jak żyją, co my-
ślą, co jedzą, czy mają takie same problemy i jak postrzegają Polskę.
Chciałabym nauczyć się czegoś nowego, poznać i tym samym zrozu-
mieć odmienność, a może nawet ją zaakceptować.

Przewróciłam swoje normalne i uporządkowane życie do góry noga-
mi. Zostawiłam pracę, rodzinę, przyjaciół, radości i problemy. Pa-
miętam, jak się dziwiono, że mogę tak po prostu to wszystko rzucić.
Śmiać mi się chciało, no ale cóż, niektórzy mają ograniczone hory-
zonty... Czy to coś dziwnego, że człowiek po jakimś czasie się
wypala? To przecież normalne. Trzeba szukać czegoś nowego, cze-
goś, co rozwija, co sprawia, że wstajesz rano z głową pełną nowych
                                  5
pomysłów, że ci się po prostu chce żyć. No, ale może rzeczywiście ja
jestem dziwna... Tyle razy to słyszałam, że pewnie to prawda.

O przydatności języka angielskiego nie muszę zapewniać, wiadomo,
w obecnych czasach jest niezbędny. Jeśli chcesz podróżować i nie
zginąć w dalekim świecie, musisz posługiwać się tym językiem. Dla-
tego wybrałam collage w Brisbane. Po dziesięciu tygodniach inten-
sywnej nauki mam dwa tygodnie przerwy i planuje podbić Nową Ze-
landię. Wrócę na 12 tygodni do Cairns, a potem miesiąc zabawię
w Sydney – taki mam plan.

Przygotowania do wyjazdu zajęły mi pół roku. Zbierałam informacje,
porównywałam ceny, oferty i opcje. Zasięgałam rady u ludzi, którzy
mieli coś wspólnego z Krainą Oz.

16 sierpnia 2006 opuściłam nasz piękny kraj w poszukiwaniu przy-
gody. Jestem przekonana, że wyjazd do Australii to była najlepsza
decyzja, jaką podjęłam w życiu. Już pierwszego dnia wiedziałam, że
warto było przelecieć te 16 tysięcy kilometrów. Cieszę się, że są lu-
dzie, którzy mnie rozumieją i trzymają za mnie kciuki. Chciałabym
też dodać odwagi każdej zagubionej i wystraszonej osobie, która do-
piero planuje wyjazd. Bo – jak to mówią – Life is not measured by
the number of breaths you take, but by the moments that take your
breath away.




                                  6
Rozdział 17
Sztorm – let’s twist


                                       Czwartek, 9 listopada 2006 r.



Nie boję się życia i niewiele jest rzeczy, które mogłyby mnie przera-
zić. Tak naprawdę, przychodzą mi do głowy tylko dwie: nieodpowie-
dzialni (czytaj: głupi) ludzie oraz nieokiełznana potęga natury,
w tym burze z piorunami. Mają jeden wspólny mianownik - wobec
nich jestem bezsilna.

W sobotę wylatywałam do Cairns, dlatego postanowiłam ostatni raz
odwiedzić Gold Coast. Kurort dla bogaczy, gdzie królują drapacze
chmur i ekskluzywne wille.




                                  7
Przeciętny Kowalski parkuje przed domem samochód. Mieszkaniec
Złotego Wybrzeża auto parkuje na ogródku, a przed domem cumuje
łódź, bądź jacht.




                              8
Czułam potrzebę przejścia się brzegiem oceanu, po słynnej plaży
Surfers Paradise. To był typowy ciepły dzień. Nic nie zapowiadało, że
za kilka godzin rozpęta się straszny sztorm.


                                  9
Słynna nie tylko w Australii plaża Surfers Paradise.




                 Surfers Paradise.




                        10
Jak zwykle uliczki były zatłoczone, kawiarniane ogródki przepełnio-
ne, na plaży zostali prawie wyłącznie miłośnicy desek. Wiatr był dość
dokuczliwy, strasznie zacinał piaskiem, co skutecznie uniemożliwia-
ło wylegiwanie się na wydmach. Po południu już zaczęło się chmu-
rzyć. Nieświadoma niczego spacerowałam dalej. Kiedy wiatr nabrał
                                 11
siły, pomyślałam, że pewnie zacznie padać, więc czas wracać do
domu. Surferzy czuli się prawdopodobnie jak w raju, ale ponad dwu-
metrowe fale przy brzegu wydały mi się podejrzane.




                                12
To niesamowite, jak szybko pogoda potrafi się zmieniać. W ciągu
niespełna pół godziny, błękitne bezchmurne niebo przeistoczyło się
w szaro-brązową watę cukrową.




                                13
Jak tylko znalazłam się w autobusie zaczęło padać. Na początku ża-
łowałam, że nie mam parasola, jednak po kilku minutach doszłam
do wniosku, że byłby totalnie bezużyteczny. Nad nami rozciągała się
jedna wielka czarna chmura, która wydawała się nie mieć ani po-
czątku, ani końca. Opady stawały się coraz bardziej intensywne,
                                14
a całe widowisko wzbogaciło się o odgłosy burzy i taniec piorunów.
Z sekundy na sekundę pogoda pogarszała się. Moje położenie nie na-
leżało do najbezpieczniejszych, ponieważ znajdowałam się właśnie
między górami a oceanem w metalowej puszce, która ledwie co trzy-
mała się drogi. Błyskawice o rożnych kształtach, łączyły się ze sobą i
niemalże otaczały miasto.

Jechaliśmy z zawrotną prędkością 5km/h. Z nieba spadały bryłki
lodu i z hukiem uderzały o szyby autobusu, który pod wpływem wi-
chury zaczął się kolebać. Ponieważ siedziałam przy oknie, zastana-
wiałam się, kiedy pęknie szyba. Oczami wyobraźni widziałam, jak
odłamki szkła rozprzestrzeniają się po całym autobusie i kaleczą pa-
sażerów. Momentami nawałnica była tak potężna, że ograniczała wi-
doczność do zera.

Kierowca zatrzymał pojazd, wyłączył silnik, zaczął uspokajać podró-
żujących, a jednocześnie przepraszał za przerwę w pracy i opóźnie-
nia. Niesamowite, co za kultura. Zostaliśmy uwięzieni w metalowej
puszce, która w mojej rozbudowanej wyobraźni, mogła być łakomym
kąskiem dla piorunów. Oczywiście musiałam uwiecznić tę sytuację
na zdjęciu.




                                  15
Kierowca informuje pasażerów o przerwie w serwisie.

Jak troszkę się uspokoiło, zobaczyłam uginające się drzewa, latające
w powietrzu połamane gałęzie i stojący w poprzek drogi poturbowa-
ny samochód. Po 20 minutowej przerwie ruszyliśmy. Bez problemu
dotarliśmy do stacji kolejowej, gdzie złapałam pociąg do centrum.
Deszcz ustał, ponownie wyszło słońce, a ja wpatrywałam się w okno.
Nagle zobaczyłam coś, co mnie naprawdę zdumiało. Nie!...Tak!...
Nie? Tak?- mówiłam sama do siebie z niedowierzaniem. Wirujący
stożek łączący niebo z ziemią. Prawdziwa trąba powietrzna! Twister,
jaki widziałam tylko w amerykańskich filmach. Rozglądałam się po
przedziale, jaka jest reakcja pozostałych pasażerów. Naprzeciw mnie
siedziało dwóch chłopców, jeden z nich zauważył to samo, co ja.
Szturchnął swojego kolegę, mówiąc hej, zobacz! Tamten spojrzał,
beznamiętnie powiedział cool! i dalej bawił się swoim iPod-em. To
przecież takie normalne...

Tak długo nie mogłam uwierzyć, że to, co widzę, jest naprawdę tym,
co widzę, że nie zdążyłam zrobić zdjęcia. Tornado zniknęło gdzieś za
górami, a ja siedziałam jeszcze przez jakiś czas z aparatem w dłoni.
Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale gdyby pociąg zatrzymał się w tym
momencie na jakiejś stacji, na pewno bym wysiadła. Miałam strasz-
                                      16
ną ochotę przyjrzeć się dokładniej temu żywiołowi, wczuć się w kli-
mat, zobaczyć jak wyrywa drzewa z korzeniami, jak unosi samocho-
dy itp. Ach, mam nadzieję, że będzie jeszcze okazja. Oczywiście z
bezpiecznej odległości...




                                17
Rozdział 24
Plaże, czyli to, co lubimy najbardziej


                                         Środa, 27 grudnia 2006 r.



Cairns to naprawdę piękne miejsce, które ze względu na otaczającą
je Wielką Rafę Koralową, stało się magnesem dla turystów z całego
świata. Wokół miasta ulokowanych jest kilka uroczych plaż, z palma-
mi, złotym piaskiem - które okupuję JA :)




Mówią o nich beautiful and unspoiled, a rozciągnięte są na prawie
30 km wzdłuż Morza Koralowego. Wszystkie „naturalne solaria” są
podobne, ale inne zarazem. W niektórych miejscach natknąć się mo-
żesz na luksusowe hotele, z widokami jak z obrazka, a czasami napo-

                                18
tkasz małe wioski, gdzie każda ma swój własny niepowtarzalny cha-
rakter.




                               19
20
21
22
Zawsze zadziwia mnie fakt, że bez problemu znajdziesz dla siebie ka-
wałek przestrzeni, nie leżysz nikomu na głowie. Wszyscy wiemy, jak
wyglądają plaże nad Bałtykiem w okresie letnim, jeśli jest ładna po-
goda. Ludzi jak stonek.

Pojawia się wtedy następne pytanie: Gdzie są ci wszyscy turyści?
Wieczorami puby i kawiarenki pękają w szwach, a w ciągu dnia plaże
są opustoszałe. Dla mnie jest to zagadka. Nie mogę żyć bez widoku
morza i szumu fal, więc z przyjemnością przetestowałam pobliskie
wybrzeża.




                                 23
10 minut samochodem na północ od Cairns jest Machans Beach –
miejsce, gdzie spotkać można zazwyczaj miejscowych wędkarzy.
Holloways Beach to świetne miejsce na długi spacer wzdłuż oceanu.


                               24
W pobliżu jest Yorkeys Knob i Kewarra Beach otoczona przez tropi-
kalne lasy deszczowe. Miejsce to słynie z obecności ptaków i motyli.
Żeby poleżeć na piasku albo poskakać w falach, możesz udać się też
do Ellis Beach - w połowie drogi do Port Douglas. Jedna z fajniej-
szych to Palm Cove położona 30 minut od lotniska, a tuż przed nią
znajduje się moja ulubiona - urokliwa Trinity Beach.




                                 25
26
Na każdą z tych plaż możesz bez problemu dostać się autobusem, ale
jeśli brak ci sił, możesz po prostu rozłożyć ręcznik nad wielkim base-
nem (zwanym laguną) przy promenadzie. Jest to najpopularniejsze
miejsce w Cairns, niezależnie od pory dnia czy nocy, jest tam tłocz-
no.




                                  27
Nie będę przekonywać, że każde z tych miejsc jest bajkowe. Nie po-
wiem też, że każdy znajdzie tu coś dla siebie. Nie wspomnę o tych
palmach, słońcu, błękitnej wodzie czy gorącym piasku. Wystarczy
obejrzeć zdjęcia.




                                28
29
30
31
32
33
Rozdział 28
Aborygeni


                                     Poniedziałek, 29 stycznia 2007 r.



Proszę nie robić zdjęć, nie dotykać eksponatów (i najlepiej jeszcze
nie oddychać) - tymi sympatycznymi słowami witano nas zawsze
w muzeum. Czasem jeszcze zmuszano do zakładania bamboszy, żeby
nie zniszczyć parkietu. Ile się człowiek musiał namęczyć, żeby
pstryknąć potajemnie fotkę na tle ciekawego obiektu. Zazwyczaj nikt
nie był zainteresowany, aby zwiedzający wyszedł z nowymi doświad-
czeniami czy wiedzą.

Dzisiaj doświadczyłam zupełnie innego wymiaru obcowania z histo-
rią. Nie dość, że miałam osobistego zwariowanego przewodnika, to
jeszcze pozwalał na dotykanie wystawy i fotografowanie. Niezwykłe,
prawda? Co więcej, sam zachęcał do podnoszenia eksponatów, żeby
lepiej zrozumieć, jak działają. Tak więc dźwigałam pierwsze żelazko
na ropę, zajrzałam do gabinetu dentystycznego, gdzie odkryłam ma-
sakryczne przyrządy do wyrywania i borowania zębów, oglądałam
zdjęcia 7. metrowego węża pożerającego kangura (w całości!!!), po-
znałam historię bumerangu i innych aborygeńskich narzędzi do po-
lowania. Spędziłam tam czas miło i owocnie.




                                34
Filiżanka z nakładką ochronną na wąsy.




                 35
Szklanka do określania wieku jajka.




                36
Wielka ryba.




    37
Wielki wojownik.




      38
Narzędzia do wojowania (u góry) i borowania (na dole).




                         39
40
Skoro mowa o historii, nie sposób nie nawiązać do rdzennych miesz-
kańców. Aborygeni, bo oczywiście o nich mowa, jeszcze teraz żyją w
święcie przesądów i zabobonów, np. nie pozwalają na robienie zdjęć,
bo uważają, że w ten sposób fotografujący może zabrać im duszę.
Mają własną religię (wierzą w naturę i ziemię) i odrębny język (dzie-
siątki odmian i slangów). Na ogół posługują się bardzo okrojonym
zasobem słownictwa angielskiego. Często chodzą boso, nie noszą wy-
robów ze stali, tylko ozdoby z kości.




Tak jak w Brisbane widziałam tylko jednego Aborygena (grał na did-
geridoo (taki flet gigant) na Queenstreet), to w Cairns mieszka ich
bardzo dużo. Niestety nie cieszą się dobrą opinią. Zazwyczaj ubrani
skromnie, wręcz ubogo i według mnie nie potrafią odnaleźć się
w tym nowym świecie. Politycy wymyślają kolejne programy ulep-
szenia życia rdzennej ludności, nawet dość drastyczne, kiedy ramach
polityki przymusowej asymilacji (obecnie całkowicie zaniechanej)
dziesiątki tysięcy dzieci zabrano siłą z ich rodzin. Większość pomy-
słów kończy się fiaskiem. Aborygeńskie dzieci nadal niechętnie wy-
syłane są do szkół. Starsi ludzie często mają problemy z alkoholem,
młodzież oddaje się wąchaniu kleju i benzyny. Ze względu na swoją
reputację, znaczna część pozostaje bez pracy, a dotacje od państwa
                                 41
wydają na drinki w pubach. Z jednej strony jest to wina braku dobrej
woli Aborygenów, a z drugiej widać nieudolność australijskiego rzą-
du w radzeniu sobie z tym problemem.

Jest taki jeden nieciekawy bar w Cairns, gdzie dniami i nocami prze-
siadują te same twarze. Obiegowa opinia głosi, że bywalcy tego baru
bywają niebezpieczni i agresywni, jednak mnie nigdy nie spotkało
nic oprócz uśmiechu. Jak zawsze prawda leży pośrodku i nie należy
poddawać się stereotypom.

Jednakże moja współlokatorka ma odmienne zdanie. Postanowiła
kupić rower. Wybrała najtańszy (30AUD), ale i najbardziej obskur-
ny. Zdecydowanie, były to 2-kółka po przejściach, ale jeszcze kulał
się jakoś po ulicy. Tego samego dnia zaparkowałyśmy nasze rakiety
blisko pubu Aborygenów. Wieczorem, ku naszemu zdziwieniu, na
parkingu został tylko jeden (mój kochany Jaguar). Ochrona wytłu-
maczyła nam, że często kiedy „biesiadnicy" opuszczają bar, biorą
pierwszy lepszy sprzęt, tylko po to, aby dojechać do domu, a później
porzucają go gdzieś na trasie. Dla porównania dodam, że kiedy
mieszkałam w Brisbane, znajomy zostawił na dwie godziny telefon
komórkowy w Botanic Garden. Kiedy zrezygnowany postanowił
sprawdzić, czy aby cudem jeszcze tam był, okazało się, że leżał nie-
tknięty.




                                 42
Zostały tylko koła.




        43
Obok rower. Cały. Tylko kółka z lekka wygięte.




                     44
Didgeriadoo to podobno jeden z najstarszych instrumentów muzycznych świata.

Można zapytać, czy w takim razie jest coś wartościowego w ich kul-
turze? Oczywiście! Warto zwrócić uwagę chociażby na ręcznie wy-
twarzaną sztukę, słynny bumerang czy didgeridoo. Stosowana przez
Aborygenów technika malowania kropkami, ściśle związana ze sfera
wierzeń i magii, znalazła uznanie na całym świecie.

Na północ od Cairns ulokowany jest skansen Tjapukai, gdzie można
zapoznać się z życiem i kulturą Aborygenów. Organizowane są
dzienne i nocne show, z tańcami, rzucaniem bumerangiem i opowie-
ściami o początkach świata. Moim zdaniem nie ma wiele wspólnego
z prawdziwym życiem tych ludzi, ma raczej typowo komercyjny cha-
rakter. Podaję adres stronki, gdzie znajdziecie więcej informacji:
http://www.tjapukai.com.au




                                        45
Trójwymiarowe, dynamiczne obrazy stworzone techniką kropek.




                                         46
Rozdział 30
Sydney
                                        Niedziela, 25 lutego 2007 r.



Kiedy z okna samolotu zobaczyłam niekończące się morze dachó-
wek, dopiero zdałam sobie sprawę, jak rozległe jest to miasto. Syd-
ney - bajkowe miejsce z magiczną atmosferą, które bezapelacyjnie
zdobyło moje serce. Zasłużenie uważane za jedno z najpiękniejszych
na świecie.

W centrum dumnie prężą się drapacze chmur, między którymi wyra-
stają piękne ogrody, gigantyczne i najdroższe domy handlowe (Qu-
een Victoria Markets Building). Wśród tego wszystkiego można na-
tknąć się na zabieganych biznesmenów, podekscytowanych turystów
i zawsze pogodnych sydneyczyków.




                                47
48
49
50
51
Kosmopolityczne miasto, które nigdy nie zasypia. Wystarczy przejść
się dzielnicami Chinatown (na początku lutego rozpoczął się chiński
Nowy Rok – Rok Świni), Kings Cross, Darlinghurst czy Pitt i George
Street, aby znaleźć tysiące tętniących życiem kawiarni, pubów, re-
stauracji czy sklepików. Idealne miejsce na relaks to również Darling
                                 52
Harbour z Chinese Garden, Sydney Aquarium, kinem IMAX, kilku-
poziomowymi dyskotekami i many, many, more...




W Darling Harbour znajduje się orientalny Chinese Garden. Bajko-
wy ogród na tle wieżowców naprawdę robi wrażenie. Aby stworzyć
doskonały balans wykorzystano cztery główne elementy: wodę, rośli-
ny, kamienie i architekturę.

Dodatkową atrakcja jest fakt, iż za niewielka opłata można przebrać
się w tradycyjne chińskie stroje i fotografować swoje nowe oblicze
bez limitu.




                                53
Znalazłam niedrogi i całkiem przytulny hostel na Oxford Street, uli-
cy ciągnącej się bez końca, z dzikim życiem nocnym, szeregiem skle-
pów, kawiarni i kin. Hostel mieści się w dzielnicy Woollahra przy gi-
gantycznym ogrodzie Centennial Park w niedalekiej odległości od
Bondi Beach. Lokalizacja bardzo dobra, zwłaszcza że do pracy mam
5 minut spacerkiem. A w pobliżu jest też Kings Cross znane jako
centrum frywolnych rozrywek (dzika kombinacja dzielnicy prostytu-
tek i ekskluzywnych restauracji).




                                 54
Moja praca polega m.in. na codziennym przeglądaniem prasy.

Żeby było śmiesznie, okazało się, że mój tymczasowy dom w 70%
jest zamieszkały przez polskich studentów. Odkryłam to już pierw-
szego dnia, kiedy urządzałam swój nowy pokój i zza drzwi usłysza-
łam wiązankę rodzimych przekleństw. Byłam pewna, że jestem
w domu. Nie licząc sporadycznych rozmów przez Skype, nie używa-
łam języka polskiego od wielu miesięcy, dlatego moja pierwsza roz-
mowa z Polakiem była naprawdę dziwna. Trudno mi było się wysło-
wić, on do mnie rekin, ja do niego shark. Czułam się zażenowana...

Warto podkreślić, że Polacy na obczyźnie są ambitni i pracowici,
szukają tego, czego ich własny kraj im poskąpił – prawa do dobrej
pracy i godnego życia. Jaka to wielka niesprawiedliwość, że mło-
dych Australijczyków stać na własne mieszkanie, samochód, rozwi-
janie pasji i zainteresowań. Są niezależni i bez obawy patrzą w przy-
szłość, bo praca zawsze się znajdzie. Dlaczego nasz kraj nie daje nam
perspektyw? Miałam okazję spotkać się z Polonią, która rewelacyjnie
odnalazła się w tym kraju. Australia docenia specjalistów, osoby za-
angażowane i chętne do pracy. Ludzie w moim wieku mogli pochwa-
lić się ustabilizowaną pozycją, własną firmą czy domem z basenem.

                                      55
Jednogłośnie twierdząc, że mimo tęsknoty za bliskimi, do Polski już
nie wrócą.




                     Dozorca, który pilnował porządku.




                     Tanie piwo kontra wino z kartonu.
                                    56
Nie jestem w stanie opisać wszystkich atrakcji, wspomnę tylko
o czterech ikonach Sydney:

  1.   Opera House – moje oczko w głowie, jak typowa kobieta, każ-
       dego dnia inna, z każdej strony odkrywa coś nowego. Nigdy nie
       mogłam przejść obok niej obojętnie! Budowla o tak niezwykłej
       konstrukcji, że potrafiłam zrobić milion zdjęć jednego dnia,
       o świcie, o zmierzchu, nocą. Pewnie dla postronnej osoby
       wszystkie mogłoby się wydawać takie same, dla mnie każde jest
       inne i wyjątkowe.




  2.   Circular Quay to miejsce, gdzie cumują ekskluzywne między-
       narodowe statki. Miałam szczęście zobaczyć na własne oczy
       największy i najbardziej luksusowy statek pasażerski świata -
       Queen Mary 2 i jego mniejszą, aczkolwiek równie imponującą
       siostrę Queen Elizabeth 2. Widok niesamowity, potęga i wy-
       miary tych gigantów dosłownie powalają.



                                 57
58
59
3.   Harbour Bridge, może i rzeczywiście wygląda jak wieszak na
     ubrania, ale przyznaje, tak dostojnego i magicznego wieszaka
     nigdy wcześniej nie widziałam, w żadnej szafie... Kiedy wieczo-
     rem oświetla go setka światełek, widok ten wywołuje przyjem-

                                60
ny dreszczyk. Harbour Bridge jest jednym z największych mo-
stów łukowych na świecie, ma rozpiętość prawie 500 metrów.




                          61
62
63
4.   Bondi Beach, najsłynniejsza plaża w Sydney, gdzie surferzy wy-
     czyniają cuda na deskach, a sensacje wzbudzają nie tylko ko-
     biety pływające i opalające się topless, ale również pokazujące
     się od czasu do czasu top gwiazdy jak np. Paris Hilton.




                                64
Na imprezach w Bondi Hotel do samego rana bawią się ludzie po-
przebierani w wymyślne i zabawne stroje policjantów, superma-
nów, pokojówek, księżniczek itp.

Po jednej z takich imprez poszliśmy na plażę: ja, koleżanka Polka
i kolega Anglik. Znaleźliśmy na plaży Aussie boya, który zdecydo-
wanie powinien zakończyć picie kilka kieliszków wcześniej. Zaczę-
ła się rozmowa:

  On: Co robicie?

  My: No... patrzymy na Ciebie.

  On: Skąd jesteście?

  My: Z Bułgarii.

  On: Jak macie na imię? –zapytał o damską część grupy.

  My: To jest numer 1, a to jest numer 2 – odpowiedział nasz
  kolega.

  On: ??? nie wierzę – wymamrotał młody.

  My: Nie wiesz, że w Bułgarii kobiety nie maja imion, tylko
  numery – przekonywał Anglik.

  On: Tak? To powiedz coś po bułgarsku!

  Wtedy nasz uroczy kolega popisał się znajomością paru sztan-
  darowych polskich przekleństw, których nauczyli go chłopacy
  z hostelu, a zaraz po nich, z pięknym brytyjskim akcentem do-
  dał: poniedziałek, dobrze, Gdańsk!

  On: Wow! A co to znaczy?

  My: No, to znaczy Hello, jak się masz!

Sytuacja była tak komiczna, że obie usiadłyśmy na ziemi nie mo-
gąc powstrzymać ataku śmiechu. Teraz wiecie, z czym będzie mi
się kojarzyła słynna Bondi Beach.


                              65
Pierwszy kontakt z falami przypomniał mi nasz Bałtyk. Woda równie
zimna, ale zdecydowanie bardziej przejrzysta. Wysokie i potężne fale
są jak magnes dla szalonych surferów i udręką dla zapracowanych
ratowników.




                                 66
67
Sydney to piękne i wyjątkowe miasto. Miejsce, które ma duszę. Je-
stem pewna, że nie ma drugiego takiego na świecie. Zawdzięczam
mu wiele wspaniałych emocji, wrażeń, wzruszeń i zachwytów nie do
opisania. Gdzieś głęboko w duszy marzę, aby tu jeszcze wrócić. Może
następnym razem uda się zobaczyć jeszcze więcej.

To już ostatnie słowa z kraju, gdzie kangurów żyje dwa razy więcej
niż ludzi. Z kraju, który zrobił na mnie ogromne wrażenie, który
mnie oczarował i który pokochałam.

Teraz idę na plażę skorzystać z ostatnich promieni słońca, bo w Pol-
sce zima.



    Pełna wersja wraz z paczką tapet (zdjęcia z książki):

           http://www.escapemagazine.pl/369666-down-under


                                 68

More Related Content

Similar to Down Under. Australia - podróż marzeń

Krasnalove Wieści - sierpień 2021
Krasnalove Wieści - sierpień 2021Krasnalove Wieści - sierpień 2021
Krasnalove Wieści - sierpień 2021Wroclaw
 
Czerwcowe „Krasnalove wieści”!
Czerwcowe „Krasnalove wieści”!Czerwcowe „Krasnalove wieści”!
Czerwcowe „Krasnalove wieści”!Wroclaw
 
bezpiecznewakacje.pl_2015
bezpiecznewakacje.pl_2015bezpiecznewakacje.pl_2015
bezpiecznewakacje.pl_2015monzam
 
V Festiwal Książki 2014, SP 3 Bielsko-Biała, "Podróże z Włóczykijem"
V Festiwal Książki 2014, SP 3 Bielsko-Biała, "Podróże z Włóczykijem"V Festiwal Książki 2014, SP 3 Bielsko-Biała, "Podróże z Włóczykijem"
V Festiwal Książki 2014, SP 3 Bielsko-Biała, "Podróże z Włóczykijem"m_konik
 
"Anaruk, chłopiec z Grenlandii"
"Anaruk, chłopiec z Grenlandii""Anaruk, chłopiec z Grenlandii"
"Anaruk, chłopiec z Grenlandii"danutab43
 
KRASNALOWE WIESCI 07_23.pdf
KRASNALOWE WIESCI 07_23.pdfKRASNALOWE WIESCI 07_23.pdf
KRASNALOWE WIESCI 07_23.pdfWroclaw
 

Similar to Down Under. Australia - podróż marzeń (8)

Romańska makro
Romańska makroRomańska makro
Romańska makro
 
K2 Relaks vol. 1
K2 Relaks vol. 1K2 Relaks vol. 1
K2 Relaks vol. 1
 
Krasnalove Wieści - sierpień 2021
Krasnalove Wieści - sierpień 2021Krasnalove Wieści - sierpień 2021
Krasnalove Wieści - sierpień 2021
 
Czerwcowe „Krasnalove wieści”!
Czerwcowe „Krasnalove wieści”!Czerwcowe „Krasnalove wieści”!
Czerwcowe „Krasnalove wieści”!
 
bezpiecznewakacje.pl_2015
bezpiecznewakacje.pl_2015bezpiecznewakacje.pl_2015
bezpiecznewakacje.pl_2015
 
V Festiwal Książki 2014, SP 3 Bielsko-Biała, "Podróże z Włóczykijem"
V Festiwal Książki 2014, SP 3 Bielsko-Biała, "Podróże z Włóczykijem"V Festiwal Książki 2014, SP 3 Bielsko-Biała, "Podróże z Włóczykijem"
V Festiwal Książki 2014, SP 3 Bielsko-Biała, "Podróże z Włóczykijem"
 
"Anaruk, chłopiec z Grenlandii"
"Anaruk, chłopiec z Grenlandii""Anaruk, chłopiec z Grenlandii"
"Anaruk, chłopiec z Grenlandii"
 
KRASNALOWE WIESCI 07_23.pdf
KRASNALOWE WIESCI 07_23.pdfKRASNALOWE WIESCI 07_23.pdf
KRASNALOWE WIESCI 07_23.pdf
 

Down Under. Australia - podróż marzeń

  • 1. 1
  • 2. Down Under. Australia - podróż marzeń Agnieszka Rogowa Wydanie pierwsze, Toruń 2010 ISBN: 978-83-61744-06-1 Wszelkie prawa zastrzeżone! Autor oraz Wydawnictwo dołożyli wszelkich starań, by informacje zawarte w tej publikacji były kompletne, rzetelne i prawdziwe. Autor oraz Wydawnictwo Escape Magazine nie pono- szą żadnej odpowiedzialności za ewentualne szkody wynikające z wykorzystania informacji zawartych w publikacji lub użytkowania tej publikacji. Wszystkie znaki występujące w publikacji są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towa- rowymi ich właścicieli. Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu w jakiejkolwiek po- staci jest zabronione. Kopiowanie, kserowanie, fotografowanie, nagrywanie, wypożyczanie, powielanie w jakiekolwiek formie powoduje naruszenie praw autorskich. Wydawnictwo Escape Magazine http://www.EscapeMagazine.pl bezpłatny fragment 2
  • 3. Spis treści Wstęp 5 Rozdział 1. Podróż 7 Rozdział 2. Jak nie zginąć w Hong Kongu 11 Rozdział 3. No i wylądowałam 26 Rozdział 4. ZOO 33 Rozdział 5. Australia na gorąco 40 Rozdział 6. College, czyli szkoła 48 Rozdział 7. Barbecue 62 Rozdział 8. Riversfire 69 Rozdział 9. Rain Forest 78 Rozdział 10. Skydiving 92 Rozdział 11. Stradbroke Island 98 Rozdział 12. Igraszki pod palmą 107 Rozdział 13. Sea World 120 Rozdział 14. Bigos i indyjskie ogórki 129 Rozdział 15. Lone Pine 140 Rozdział 16. Nowa Zelandia 147 Rozdział 17. Sztorm - let's twist 216 Rozdział 18. Big City Life 227 Rozdział 19. Tropiki 242 Rozdział 20. Port Douglas 252 3
  • 4. Rozdział 21. Fitzroy Island 264 Rozdział 22. Pirat drogowy 276 Rozdział 23. Święta 288 Rozdział 24. Plaże, czyli to, co lubimy najbardziej 296 Rozdział 25. Sylwester 2006 - Sydney 311 Rozdział 26. News 330 Rozdział 27. Australia Day 334 Rozdział 28. Aborygeni 352 Rozdział 29. Pożegnanie tropików 365 Rozdział 30. Sydney 369 Zakończenie 391 4
  • 5. Wstęp Podróżowanie jest jak wielka księga. Ci, którzy nie podróżują, to tak, jakby czytali tylko jedną stronę. Przesyłam parę słów z końca świata, z krainy kangurów, koali, pają- ków i innych włochatych (mniej lub bardziej) stworzeń; z kraju, w którym ludzie są niesłychanie życzliwi i otwarci, a swoim optymi- zmem zarażają każdego napotkanego mate; z miejsca gdzie drzewa mają fioletowe liście, śnieg to abstrakcja, a piękne słońce świeci 360 dni w roku. Piszę do Was z AUSTRALII. Zawsze pasjonowały mnie podróże. I te dalekie i te całkiem bliskie. Wszystkie półki w domu uginają się od przewodników, atlasów i książek. Ściany natomiast ozdobione są fotografiami z różnych za- kątków, w których przeżyłam coś miłego. Co roku kolekcja gwałtow- nie się powiększa, tak więc mam silną motywację, by w przyszłości kupić duży dom. Może być zamek, dlaczego nie. Jestem jedną z tych osób, które nie mogą usiedzieć w miejscu. Każdy powrót z wakacji potęgował moją chęć opuszczenia kraju na dłużej. Pewnego ranka obudziłam się przekonana, że czas zacząć cieszyć się życiem. Zdałam sobie sprawę, że życie nie musi być szare i monoton- ne. Jestem ciekawa świata i ludzi. Zastanawiam się jak żyją, co my- ślą, co jedzą, czy mają takie same problemy i jak postrzegają Polskę. Chciałabym nauczyć się czegoś nowego, poznać i tym samym zrozu- mieć odmienność, a może nawet ją zaakceptować. Przewróciłam swoje normalne i uporządkowane życie do góry noga- mi. Zostawiłam pracę, rodzinę, przyjaciół, radości i problemy. Pa- miętam, jak się dziwiono, że mogę tak po prostu to wszystko rzucić. Śmiać mi się chciało, no ale cóż, niektórzy mają ograniczone hory- zonty... Czy to coś dziwnego, że człowiek po jakimś czasie się wypala? To przecież normalne. Trzeba szukać czegoś nowego, cze- goś, co rozwija, co sprawia, że wstajesz rano z głową pełną nowych 5
  • 6. pomysłów, że ci się po prostu chce żyć. No, ale może rzeczywiście ja jestem dziwna... Tyle razy to słyszałam, że pewnie to prawda. O przydatności języka angielskiego nie muszę zapewniać, wiadomo, w obecnych czasach jest niezbędny. Jeśli chcesz podróżować i nie zginąć w dalekim świecie, musisz posługiwać się tym językiem. Dla- tego wybrałam collage w Brisbane. Po dziesięciu tygodniach inten- sywnej nauki mam dwa tygodnie przerwy i planuje podbić Nową Ze- landię. Wrócę na 12 tygodni do Cairns, a potem miesiąc zabawię w Sydney – taki mam plan. Przygotowania do wyjazdu zajęły mi pół roku. Zbierałam informacje, porównywałam ceny, oferty i opcje. Zasięgałam rady u ludzi, którzy mieli coś wspólnego z Krainą Oz. 16 sierpnia 2006 opuściłam nasz piękny kraj w poszukiwaniu przy- gody. Jestem przekonana, że wyjazd do Australii to była najlepsza decyzja, jaką podjęłam w życiu. Już pierwszego dnia wiedziałam, że warto było przelecieć te 16 tysięcy kilometrów. Cieszę się, że są lu- dzie, którzy mnie rozumieją i trzymają za mnie kciuki. Chciałabym też dodać odwagi każdej zagubionej i wystraszonej osobie, która do- piero planuje wyjazd. Bo – jak to mówią – Life is not measured by the number of breaths you take, but by the moments that take your breath away. 6
  • 7. Rozdział 17 Sztorm – let’s twist Czwartek, 9 listopada 2006 r. Nie boję się życia i niewiele jest rzeczy, które mogłyby mnie przera- zić. Tak naprawdę, przychodzą mi do głowy tylko dwie: nieodpowie- dzialni (czytaj: głupi) ludzie oraz nieokiełznana potęga natury, w tym burze z piorunami. Mają jeden wspólny mianownik - wobec nich jestem bezsilna. W sobotę wylatywałam do Cairns, dlatego postanowiłam ostatni raz odwiedzić Gold Coast. Kurort dla bogaczy, gdzie królują drapacze chmur i ekskluzywne wille. 7
  • 8. Przeciętny Kowalski parkuje przed domem samochód. Mieszkaniec Złotego Wybrzeża auto parkuje na ogródku, a przed domem cumuje łódź, bądź jacht. 8
  • 9. Czułam potrzebę przejścia się brzegiem oceanu, po słynnej plaży Surfers Paradise. To był typowy ciepły dzień. Nic nie zapowiadało, że za kilka godzin rozpęta się straszny sztorm. 9
  • 10. Słynna nie tylko w Australii plaża Surfers Paradise. Surfers Paradise. 10
  • 11. Jak zwykle uliczki były zatłoczone, kawiarniane ogródki przepełnio- ne, na plaży zostali prawie wyłącznie miłośnicy desek. Wiatr był dość dokuczliwy, strasznie zacinał piaskiem, co skutecznie uniemożliwia- ło wylegiwanie się na wydmach. Po południu już zaczęło się chmu- rzyć. Nieświadoma niczego spacerowałam dalej. Kiedy wiatr nabrał 11
  • 12. siły, pomyślałam, że pewnie zacznie padać, więc czas wracać do domu. Surferzy czuli się prawdopodobnie jak w raju, ale ponad dwu- metrowe fale przy brzegu wydały mi się podejrzane. 12
  • 13. To niesamowite, jak szybko pogoda potrafi się zmieniać. W ciągu niespełna pół godziny, błękitne bezchmurne niebo przeistoczyło się w szaro-brązową watę cukrową. 13
  • 14. Jak tylko znalazłam się w autobusie zaczęło padać. Na początku ża- łowałam, że nie mam parasola, jednak po kilku minutach doszłam do wniosku, że byłby totalnie bezużyteczny. Nad nami rozciągała się jedna wielka czarna chmura, która wydawała się nie mieć ani po- czątku, ani końca. Opady stawały się coraz bardziej intensywne, 14
  • 15. a całe widowisko wzbogaciło się o odgłosy burzy i taniec piorunów. Z sekundy na sekundę pogoda pogarszała się. Moje położenie nie na- leżało do najbezpieczniejszych, ponieważ znajdowałam się właśnie między górami a oceanem w metalowej puszce, która ledwie co trzy- mała się drogi. Błyskawice o rożnych kształtach, łączyły się ze sobą i niemalże otaczały miasto. Jechaliśmy z zawrotną prędkością 5km/h. Z nieba spadały bryłki lodu i z hukiem uderzały o szyby autobusu, który pod wpływem wi- chury zaczął się kolebać. Ponieważ siedziałam przy oknie, zastana- wiałam się, kiedy pęknie szyba. Oczami wyobraźni widziałam, jak odłamki szkła rozprzestrzeniają się po całym autobusie i kaleczą pa- sażerów. Momentami nawałnica była tak potężna, że ograniczała wi- doczność do zera. Kierowca zatrzymał pojazd, wyłączył silnik, zaczął uspokajać podró- żujących, a jednocześnie przepraszał za przerwę w pracy i opóźnie- nia. Niesamowite, co za kultura. Zostaliśmy uwięzieni w metalowej puszce, która w mojej rozbudowanej wyobraźni, mogła być łakomym kąskiem dla piorunów. Oczywiście musiałam uwiecznić tę sytuację na zdjęciu. 15
  • 16. Kierowca informuje pasażerów o przerwie w serwisie. Jak troszkę się uspokoiło, zobaczyłam uginające się drzewa, latające w powietrzu połamane gałęzie i stojący w poprzek drogi poturbowa- ny samochód. Po 20 minutowej przerwie ruszyliśmy. Bez problemu dotarliśmy do stacji kolejowej, gdzie złapałam pociąg do centrum. Deszcz ustał, ponownie wyszło słońce, a ja wpatrywałam się w okno. Nagle zobaczyłam coś, co mnie naprawdę zdumiało. Nie!...Tak!... Nie? Tak?- mówiłam sama do siebie z niedowierzaniem. Wirujący stożek łączący niebo z ziemią. Prawdziwa trąba powietrzna! Twister, jaki widziałam tylko w amerykańskich filmach. Rozglądałam się po przedziale, jaka jest reakcja pozostałych pasażerów. Naprzeciw mnie siedziało dwóch chłopców, jeden z nich zauważył to samo, co ja. Szturchnął swojego kolegę, mówiąc hej, zobacz! Tamten spojrzał, beznamiętnie powiedział cool! i dalej bawił się swoim iPod-em. To przecież takie normalne... Tak długo nie mogłam uwierzyć, że to, co widzę, jest naprawdę tym, co widzę, że nie zdążyłam zrobić zdjęcia. Tornado zniknęło gdzieś za górami, a ja siedziałam jeszcze przez jakiś czas z aparatem w dłoni. Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale gdyby pociąg zatrzymał się w tym momencie na jakiejś stacji, na pewno bym wysiadła. Miałam strasz- 16
  • 17. ną ochotę przyjrzeć się dokładniej temu żywiołowi, wczuć się w kli- mat, zobaczyć jak wyrywa drzewa z korzeniami, jak unosi samocho- dy itp. Ach, mam nadzieję, że będzie jeszcze okazja. Oczywiście z bezpiecznej odległości... 17
  • 18. Rozdział 24 Plaże, czyli to, co lubimy najbardziej Środa, 27 grudnia 2006 r. Cairns to naprawdę piękne miejsce, które ze względu na otaczającą je Wielką Rafę Koralową, stało się magnesem dla turystów z całego świata. Wokół miasta ulokowanych jest kilka uroczych plaż, z palma- mi, złotym piaskiem - które okupuję JA :) Mówią o nich beautiful and unspoiled, a rozciągnięte są na prawie 30 km wzdłuż Morza Koralowego. Wszystkie „naturalne solaria” są podobne, ale inne zarazem. W niektórych miejscach natknąć się mo- żesz na luksusowe hotele, z widokami jak z obrazka, a czasami napo- 18
  • 19. tkasz małe wioski, gdzie każda ma swój własny niepowtarzalny cha- rakter. 19
  • 20. 20
  • 21. 21
  • 22. 22
  • 23. Zawsze zadziwia mnie fakt, że bez problemu znajdziesz dla siebie ka- wałek przestrzeni, nie leżysz nikomu na głowie. Wszyscy wiemy, jak wyglądają plaże nad Bałtykiem w okresie letnim, jeśli jest ładna po- goda. Ludzi jak stonek. Pojawia się wtedy następne pytanie: Gdzie są ci wszyscy turyści? Wieczorami puby i kawiarenki pękają w szwach, a w ciągu dnia plaże są opustoszałe. Dla mnie jest to zagadka. Nie mogę żyć bez widoku morza i szumu fal, więc z przyjemnością przetestowałam pobliskie wybrzeża. 23
  • 24. 10 minut samochodem na północ od Cairns jest Machans Beach – miejsce, gdzie spotkać można zazwyczaj miejscowych wędkarzy. Holloways Beach to świetne miejsce na długi spacer wzdłuż oceanu. 24
  • 25. W pobliżu jest Yorkeys Knob i Kewarra Beach otoczona przez tropi- kalne lasy deszczowe. Miejsce to słynie z obecności ptaków i motyli. Żeby poleżeć na piasku albo poskakać w falach, możesz udać się też do Ellis Beach - w połowie drogi do Port Douglas. Jedna z fajniej- szych to Palm Cove położona 30 minut od lotniska, a tuż przed nią znajduje się moja ulubiona - urokliwa Trinity Beach. 25
  • 26. 26
  • 27. Na każdą z tych plaż możesz bez problemu dostać się autobusem, ale jeśli brak ci sił, możesz po prostu rozłożyć ręcznik nad wielkim base- nem (zwanym laguną) przy promenadzie. Jest to najpopularniejsze miejsce w Cairns, niezależnie od pory dnia czy nocy, jest tam tłocz- no. 27
  • 28. Nie będę przekonywać, że każde z tych miejsc jest bajkowe. Nie po- wiem też, że każdy znajdzie tu coś dla siebie. Nie wspomnę o tych palmach, słońcu, błękitnej wodzie czy gorącym piasku. Wystarczy obejrzeć zdjęcia. 28
  • 29. 29
  • 30. 30
  • 31. 31
  • 32. 32
  • 33. 33
  • 34. Rozdział 28 Aborygeni Poniedziałek, 29 stycznia 2007 r. Proszę nie robić zdjęć, nie dotykać eksponatów (i najlepiej jeszcze nie oddychać) - tymi sympatycznymi słowami witano nas zawsze w muzeum. Czasem jeszcze zmuszano do zakładania bamboszy, żeby nie zniszczyć parkietu. Ile się człowiek musiał namęczyć, żeby pstryknąć potajemnie fotkę na tle ciekawego obiektu. Zazwyczaj nikt nie był zainteresowany, aby zwiedzający wyszedł z nowymi doświad- czeniami czy wiedzą. Dzisiaj doświadczyłam zupełnie innego wymiaru obcowania z histo- rią. Nie dość, że miałam osobistego zwariowanego przewodnika, to jeszcze pozwalał na dotykanie wystawy i fotografowanie. Niezwykłe, prawda? Co więcej, sam zachęcał do podnoszenia eksponatów, żeby lepiej zrozumieć, jak działają. Tak więc dźwigałam pierwsze żelazko na ropę, zajrzałam do gabinetu dentystycznego, gdzie odkryłam ma- sakryczne przyrządy do wyrywania i borowania zębów, oglądałam zdjęcia 7. metrowego węża pożerającego kangura (w całości!!!), po- znałam historię bumerangu i innych aborygeńskich narzędzi do po- lowania. Spędziłam tam czas miło i owocnie. 34
  • 35. Filiżanka z nakładką ochronną na wąsy. 35
  • 36. Szklanka do określania wieku jajka. 36
  • 39. Narzędzia do wojowania (u góry) i borowania (na dole). 39
  • 40. 40
  • 41. Skoro mowa o historii, nie sposób nie nawiązać do rdzennych miesz- kańców. Aborygeni, bo oczywiście o nich mowa, jeszcze teraz żyją w święcie przesądów i zabobonów, np. nie pozwalają na robienie zdjęć, bo uważają, że w ten sposób fotografujący może zabrać im duszę. Mają własną religię (wierzą w naturę i ziemię) i odrębny język (dzie- siątki odmian i slangów). Na ogół posługują się bardzo okrojonym zasobem słownictwa angielskiego. Często chodzą boso, nie noszą wy- robów ze stali, tylko ozdoby z kości. Tak jak w Brisbane widziałam tylko jednego Aborygena (grał na did- geridoo (taki flet gigant) na Queenstreet), to w Cairns mieszka ich bardzo dużo. Niestety nie cieszą się dobrą opinią. Zazwyczaj ubrani skromnie, wręcz ubogo i według mnie nie potrafią odnaleźć się w tym nowym świecie. Politycy wymyślają kolejne programy ulep- szenia życia rdzennej ludności, nawet dość drastyczne, kiedy ramach polityki przymusowej asymilacji (obecnie całkowicie zaniechanej) dziesiątki tysięcy dzieci zabrano siłą z ich rodzin. Większość pomy- słów kończy się fiaskiem. Aborygeńskie dzieci nadal niechętnie wy- syłane są do szkół. Starsi ludzie często mają problemy z alkoholem, młodzież oddaje się wąchaniu kleju i benzyny. Ze względu na swoją reputację, znaczna część pozostaje bez pracy, a dotacje od państwa 41
  • 42. wydają na drinki w pubach. Z jednej strony jest to wina braku dobrej woli Aborygenów, a z drugiej widać nieudolność australijskiego rzą- du w radzeniu sobie z tym problemem. Jest taki jeden nieciekawy bar w Cairns, gdzie dniami i nocami prze- siadują te same twarze. Obiegowa opinia głosi, że bywalcy tego baru bywają niebezpieczni i agresywni, jednak mnie nigdy nie spotkało nic oprócz uśmiechu. Jak zawsze prawda leży pośrodku i nie należy poddawać się stereotypom. Jednakże moja współlokatorka ma odmienne zdanie. Postanowiła kupić rower. Wybrała najtańszy (30AUD), ale i najbardziej obskur- ny. Zdecydowanie, były to 2-kółka po przejściach, ale jeszcze kulał się jakoś po ulicy. Tego samego dnia zaparkowałyśmy nasze rakiety blisko pubu Aborygenów. Wieczorem, ku naszemu zdziwieniu, na parkingu został tylko jeden (mój kochany Jaguar). Ochrona wytłu- maczyła nam, że często kiedy „biesiadnicy" opuszczają bar, biorą pierwszy lepszy sprzęt, tylko po to, aby dojechać do domu, a później porzucają go gdzieś na trasie. Dla porównania dodam, że kiedy mieszkałam w Brisbane, znajomy zostawił na dwie godziny telefon komórkowy w Botanic Garden. Kiedy zrezygnowany postanowił sprawdzić, czy aby cudem jeszcze tam był, okazało się, że leżał nie- tknięty. 42
  • 44. Obok rower. Cały. Tylko kółka z lekka wygięte. 44
  • 45. Didgeriadoo to podobno jeden z najstarszych instrumentów muzycznych świata. Można zapytać, czy w takim razie jest coś wartościowego w ich kul- turze? Oczywiście! Warto zwrócić uwagę chociażby na ręcznie wy- twarzaną sztukę, słynny bumerang czy didgeridoo. Stosowana przez Aborygenów technika malowania kropkami, ściśle związana ze sfera wierzeń i magii, znalazła uznanie na całym świecie. Na północ od Cairns ulokowany jest skansen Tjapukai, gdzie można zapoznać się z życiem i kulturą Aborygenów. Organizowane są dzienne i nocne show, z tańcami, rzucaniem bumerangiem i opowie- ściami o początkach świata. Moim zdaniem nie ma wiele wspólnego z prawdziwym życiem tych ludzi, ma raczej typowo komercyjny cha- rakter. Podaję adres stronki, gdzie znajdziecie więcej informacji: http://www.tjapukai.com.au 45
  • 46. Trójwymiarowe, dynamiczne obrazy stworzone techniką kropek. 46
  • 47. Rozdział 30 Sydney Niedziela, 25 lutego 2007 r. Kiedy z okna samolotu zobaczyłam niekończące się morze dachó- wek, dopiero zdałam sobie sprawę, jak rozległe jest to miasto. Syd- ney - bajkowe miejsce z magiczną atmosferą, które bezapelacyjnie zdobyło moje serce. Zasłużenie uważane za jedno z najpiękniejszych na świecie. W centrum dumnie prężą się drapacze chmur, między którymi wyra- stają piękne ogrody, gigantyczne i najdroższe domy handlowe (Qu- een Victoria Markets Building). Wśród tego wszystkiego można na- tknąć się na zabieganych biznesmenów, podekscytowanych turystów i zawsze pogodnych sydneyczyków. 47
  • 48. 48
  • 49. 49
  • 50. 50
  • 51. 51
  • 52. Kosmopolityczne miasto, które nigdy nie zasypia. Wystarczy przejść się dzielnicami Chinatown (na początku lutego rozpoczął się chiński Nowy Rok – Rok Świni), Kings Cross, Darlinghurst czy Pitt i George Street, aby znaleźć tysiące tętniących życiem kawiarni, pubów, re- stauracji czy sklepików. Idealne miejsce na relaks to również Darling 52
  • 53. Harbour z Chinese Garden, Sydney Aquarium, kinem IMAX, kilku- poziomowymi dyskotekami i many, many, more... W Darling Harbour znajduje się orientalny Chinese Garden. Bajko- wy ogród na tle wieżowców naprawdę robi wrażenie. Aby stworzyć doskonały balans wykorzystano cztery główne elementy: wodę, rośli- ny, kamienie i architekturę. Dodatkową atrakcja jest fakt, iż za niewielka opłata można przebrać się w tradycyjne chińskie stroje i fotografować swoje nowe oblicze bez limitu. 53
  • 54. Znalazłam niedrogi i całkiem przytulny hostel na Oxford Street, uli- cy ciągnącej się bez końca, z dzikim życiem nocnym, szeregiem skle- pów, kawiarni i kin. Hostel mieści się w dzielnicy Woollahra przy gi- gantycznym ogrodzie Centennial Park w niedalekiej odległości od Bondi Beach. Lokalizacja bardzo dobra, zwłaszcza że do pracy mam 5 minut spacerkiem. A w pobliżu jest też Kings Cross znane jako centrum frywolnych rozrywek (dzika kombinacja dzielnicy prostytu- tek i ekskluzywnych restauracji). 54
  • 55. Moja praca polega m.in. na codziennym przeglądaniem prasy. Żeby było śmiesznie, okazało się, że mój tymczasowy dom w 70% jest zamieszkały przez polskich studentów. Odkryłam to już pierw- szego dnia, kiedy urządzałam swój nowy pokój i zza drzwi usłysza- łam wiązankę rodzimych przekleństw. Byłam pewna, że jestem w domu. Nie licząc sporadycznych rozmów przez Skype, nie używa- łam języka polskiego od wielu miesięcy, dlatego moja pierwsza roz- mowa z Polakiem była naprawdę dziwna. Trudno mi było się wysło- wić, on do mnie rekin, ja do niego shark. Czułam się zażenowana... Warto podkreślić, że Polacy na obczyźnie są ambitni i pracowici, szukają tego, czego ich własny kraj im poskąpił – prawa do dobrej pracy i godnego życia. Jaka to wielka niesprawiedliwość, że mło- dych Australijczyków stać na własne mieszkanie, samochód, rozwi- janie pasji i zainteresowań. Są niezależni i bez obawy patrzą w przy- szłość, bo praca zawsze się znajdzie. Dlaczego nasz kraj nie daje nam perspektyw? Miałam okazję spotkać się z Polonią, która rewelacyjnie odnalazła się w tym kraju. Australia docenia specjalistów, osoby za- angażowane i chętne do pracy. Ludzie w moim wieku mogli pochwa- lić się ustabilizowaną pozycją, własną firmą czy domem z basenem. 55
  • 56. Jednogłośnie twierdząc, że mimo tęsknoty za bliskimi, do Polski już nie wrócą. Dozorca, który pilnował porządku. Tanie piwo kontra wino z kartonu. 56
  • 57. Nie jestem w stanie opisać wszystkich atrakcji, wspomnę tylko o czterech ikonach Sydney: 1. Opera House – moje oczko w głowie, jak typowa kobieta, każ- dego dnia inna, z każdej strony odkrywa coś nowego. Nigdy nie mogłam przejść obok niej obojętnie! Budowla o tak niezwykłej konstrukcji, że potrafiłam zrobić milion zdjęć jednego dnia, o świcie, o zmierzchu, nocą. Pewnie dla postronnej osoby wszystkie mogłoby się wydawać takie same, dla mnie każde jest inne i wyjątkowe. 2. Circular Quay to miejsce, gdzie cumują ekskluzywne między- narodowe statki. Miałam szczęście zobaczyć na własne oczy największy i najbardziej luksusowy statek pasażerski świata - Queen Mary 2 i jego mniejszą, aczkolwiek równie imponującą siostrę Queen Elizabeth 2. Widok niesamowity, potęga i wy- miary tych gigantów dosłownie powalają. 57
  • 58. 58
  • 59. 59
  • 60. 3. Harbour Bridge, może i rzeczywiście wygląda jak wieszak na ubrania, ale przyznaje, tak dostojnego i magicznego wieszaka nigdy wcześniej nie widziałam, w żadnej szafie... Kiedy wieczo- rem oświetla go setka światełek, widok ten wywołuje przyjem- 60
  • 61. ny dreszczyk. Harbour Bridge jest jednym z największych mo- stów łukowych na świecie, ma rozpiętość prawie 500 metrów. 61
  • 62. 62
  • 63. 63
  • 64. 4. Bondi Beach, najsłynniejsza plaża w Sydney, gdzie surferzy wy- czyniają cuda na deskach, a sensacje wzbudzają nie tylko ko- biety pływające i opalające się topless, ale również pokazujące się od czasu do czasu top gwiazdy jak np. Paris Hilton. 64
  • 65. Na imprezach w Bondi Hotel do samego rana bawią się ludzie po- przebierani w wymyślne i zabawne stroje policjantów, superma- nów, pokojówek, księżniczek itp. Po jednej z takich imprez poszliśmy na plażę: ja, koleżanka Polka i kolega Anglik. Znaleźliśmy na plaży Aussie boya, który zdecydo- wanie powinien zakończyć picie kilka kieliszków wcześniej. Zaczę- ła się rozmowa: On: Co robicie? My: No... patrzymy na Ciebie. On: Skąd jesteście? My: Z Bułgarii. On: Jak macie na imię? –zapytał o damską część grupy. My: To jest numer 1, a to jest numer 2 – odpowiedział nasz kolega. On: ??? nie wierzę – wymamrotał młody. My: Nie wiesz, że w Bułgarii kobiety nie maja imion, tylko numery – przekonywał Anglik. On: Tak? To powiedz coś po bułgarsku! Wtedy nasz uroczy kolega popisał się znajomością paru sztan- darowych polskich przekleństw, których nauczyli go chłopacy z hostelu, a zaraz po nich, z pięknym brytyjskim akcentem do- dał: poniedziałek, dobrze, Gdańsk! On: Wow! A co to znaczy? My: No, to znaczy Hello, jak się masz! Sytuacja była tak komiczna, że obie usiadłyśmy na ziemi nie mo- gąc powstrzymać ataku śmiechu. Teraz wiecie, z czym będzie mi się kojarzyła słynna Bondi Beach. 65
  • 66. Pierwszy kontakt z falami przypomniał mi nasz Bałtyk. Woda równie zimna, ale zdecydowanie bardziej przejrzysta. Wysokie i potężne fale są jak magnes dla szalonych surferów i udręką dla zapracowanych ratowników. 66
  • 67. 67
  • 68. Sydney to piękne i wyjątkowe miasto. Miejsce, które ma duszę. Je- stem pewna, że nie ma drugiego takiego na świecie. Zawdzięczam mu wiele wspaniałych emocji, wrażeń, wzruszeń i zachwytów nie do opisania. Gdzieś głęboko w duszy marzę, aby tu jeszcze wrócić. Może następnym razem uda się zobaczyć jeszcze więcej. To już ostatnie słowa z kraju, gdzie kangurów żyje dwa razy więcej niż ludzi. Z kraju, który zrobił na mnie ogromne wrażenie, który mnie oczarował i który pokochałam. Teraz idę na plażę skorzystać z ostatnich promieni słońca, bo w Pol- sce zima. Pełna wersja wraz z paczką tapet (zdjęcia z książki): http://www.escapemagazine.pl/369666-down-under 68