SlideShare a Scribd company logo
1 of 55
Download to read offline
Psychologia podręczna
część trzecia
Anna Dodziuk
P O K O C H A Ć S I E B I E .
Całość w jednym tomie.
`Dzień dobry, mój kochany.
Znajdź trochę czasu na to, by być szczęśliwym!
Jesteś cudem, który żyje,
Który rzeczywiście istnieje na ziemi.
Jesteś kimś jedynym, niepowtarzalnym,
nie można cię z nikim pomylić.
Czy wiesz o tym?
Dlaczego się nie zdumiewasz,
nie podziwiasz,
nie cieszysz się swym istnieniem
i istnieniem innych wokół ciebie?
Czy to tak oczywiste,
czy to nic nadzwyczajnego,
że żyjesz,
że możesz żyć,
że dano ci czas,
abyś śpiewał i tańczył,
czas, abyś był szczęśliwy? (...)
Phil Bosmans: Nie zapomnij o radości.
Pallotinum Warszawa 1990
Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy przeczytali maszyno-
pis i podzielili się ze mną swoimi uwagami: Agnieszce Korzenie-
wskiej, Mai Lis, Grażynie Płachcińskiej, Piotrowi Fijewskiemu,
Włodkowi Kameckiemu, a zwłaszcza Andrzejowi Goszczyńskiemu,
który od paru lat jest cierpliwym i bardzo wnikliwym pierwszym
czytelnikiem tego, co przetłumaczę lub napiszę.
Wiesz, zajmuję się tym już prawie 20 lat i ciągle nie mogę
się nadziwić. Aż trudno uwierzyć, jak źle ludzie myślą o sobie
i jak źle sami siebie traktują. Zrób mały eksperyment: powiedz
paru znajomym komplement, a zobaczysz, ile wysiłku włożą w to,
żeby go "unieważnić" - udowodnić Ci, że są brzydsi i głupsi niż
myślisz, a ciuch, który Ci się spodobał, to stara szmata.
A co Ty robisz, kiedy ktoś Tobie powie coś miłego albo Cię
pochwali? Co Ci wtedy przychodzi do głowy? Czy natychmiast za-
czynasz szukać argumentów, żeby udowodnić sobie, że to niepraw-
da? Jeżeli tak, to myślę, że nie lubisz też patrzeć na siebie w
lustrze. Jedna moja koleżanka wróciła po długich wakacjach na
zabitej wsi w bardzo dobrym humorze i stwierdziła, że najlepszy
był nie wspaniały las dookoła, nie piękny widok na Tatry ani
zatrzęsienie grzybów, które uwielbia zbierać - tylko fakt, że
nie było tam lustra i przez dwa miesiące nie musiała na siebie
patrzeć.
Chcesz przyglądać się temu dalej? Sprawdź jeszcze coś, tym
razem u siebie. Zaznacz we właściwych miejscach odpowiedzi na
pytania i połącz je linią tak, żeby tworzyły wykres.
Jakie uczucia odczuwasz do samego siebie?
W tym celu użyj poniższej skali skali:
1. Nigdy.
2. Wyjątkowo.
3. Rzadko.
4. Czasem.
5. Często.
6. Prawie zawsze.
W stosunku do swoich uczuć:
1. Miłość, sympatia do samego siebie.
2. Uczucia mieszane (do samego siebie).
3. Niechęć, nienawiść do samego siebie.
Przeanalizuj swoje odpowiedzi. Po przeczytaniu książki od-
powiedz ponownie na postawione wyżej pytania.
Chciałam Cię prosić, żebyś to zrobił nie tylko dla siebie,
ale i dla mnie. Może się kiedyś spotkamy, wtedy poproszę Cię,
żebyś mi powiedział, czy była jakaś różnica - jeśli tak, to
znaczy, że udało mi się wpłynąć na zmianę Twojego autoportretu.
A na tym mi zależy, bo mam taki oto ambitny zamiar: żebyś nie
tylko dowiedział się czegoś o sobie, ale też żeby coś się w To-
bie zmieniło. Żeby Ci było łatwiej i weselej żyć.
W największym skrócie można to ująć tak. Myślenie o sobie
może dodawać Ci skrzydeł, a może je obcinać. Może być motorem,
który dostarcza Ci energii do życia, realizowania przedsięw-
zięć, pomysłów i marzeń, a może być kulą u nogi, bagażem, z po-
wodu którego wszystko przychodzi Ci z trudem, rzadko coś się
udaje, a marzenia nie spełniają się nigdy. Najczęściej myślimy
o sobie źle, chociaż zwykle nie przyznajemy się do tego przed
ludźmi, a nawet przed sobą. Ponieważ wiele lat temu, zaczynając
pracę jako psycholog w poradni rodzinnej przekonałam się, że
wszystkim Ilekroć miałam na ten temat wykład czy jakieś spot-
kanie - a sprawa poczucia własnej wartości jest moim hobby i
mówiłam o tym do setek słuchaczy - zadawałam zebranym prościut-
kie zadanie: prosiłam, żeby dokończyli zdanie, składające się z
własnego imienia i słowa "jest". W moim przypadku brzmiało to
"Ania jest...". Oni mieli na "trzy-cztery" złapać pierwszą myśl
jaka odruchowo przyjdzie im do głowy.
Otóż niezależnie od tego, czy byli to pacjenci, którzy mie-
li jakieś kłopoty ze sobą, psycholodzy szkolący się w lepszym
pomaganiu innym czy też po prostu ludzie zainteresowani pozna-
waniem siebie, którzy przyszli "z ulicy" do jakiegoś domu kul-
tury - zawsze reakcja była taka sama. Najpierw poruszenie,
szmer, wyraźne zaskoczenie na wielu twarzach, potem pełen na-
pięcia śmiech albo smutek. Niektórzy zaczynali niecierpliwie
trącać sąsiada, żeby natychmiast zwierzyć się ze swojego odkry-
cia.
Oczywiście tak mocna reakcja pojawiała się nie u wszystkich,
ale u znacznej większości. Znalazło się zawsze parę osób na ty-
le odważnych i otwartych, żeby podzielić się tym, co im wyszło.
Mogłoby się wydawać, że pojawią się tu głównie takie okreś-
lenia, których używamy zapytani o charakterystykę jakiejś oso-
by. Kto to jest Kowalczyk? Młody facet z Poznania, nauczyciel,
żonaty. Albo sprzedawczyni z naszego sklepu osiedlowego, star-
sza pani. Jednak wśród setek odpowiedzi, jakie zdarzyło mi się
słyszeć, zawód ani miejsce zamieszkania nie występowało nigdy,
płeć i wiek tylko parę razy, podobnie stan rodzinny.
Określenia, jakie padały, to nie były informacje, lecz oce-
ny. I to oceny w znacznej większości negatywne: "Piotrek jest
głupi", "Basia jest brzydka", "Józek jest do niczego". Czasem
bardziej rozwinięte bardziej szczegółowe - niektórym na przy-
kład przychodziło do głowy zdanie "Krysia wszystko gubi" albo
"niczego nie potrafi doprowadzić do końca".
Robię ten eksperyment już kilka lat i nadal szokuje mnie,
jak duży jest procent osób z takimi negatywnymi ocenami wśród
zgromadzonych na dowolnej sali. No dobrze, nie ma się czemu
dziwić, kiedy siedzą tam ludzie z jakimiś problemami: alkoholo-
wymi, małżeńskimi, z trudnościami w szkole (daję takie przykła-
dy, bo z kłopotami tego rodzaju najczęściej miałam do czynie-
nia). Ale również kiedy grupy były dobierane pod innym kątem -
młodzież z warszawskiego klubu osiedlowego, studenci, dokształ-
cający się pracownicy socjalni - zawsze określenia "na minus"
przeważały nad pozytywnymi i była to przewaga miażdżąca.
A co z Tobą? Czy już sprawdziłeś, co masz w głowie na włas-
ny temat? Możesz powiedzieć, że to się rozpisuje na całe mnóst-
wo różnych szczegółowych ocen. To znaczy: co myślisz o sobie
jako o człowieku w ogóle albo jako o kobiecie czy mężczyźnie
jakim jesteś synem, jaką matką, jakim pracownikiem. Jak gotu-
jesz, pływasz, całujesz, jak sobie radzisz w towarzystwie, czy
umiesz zbierać grzyby, co myślisz o własnych zdolnościach do
uczenia się języków obcych. To prawda, w każdym z tych obszarów
masz jakąś samoocenę, myślisz o sobie dobrze albo źle. Każdy z
nich zresztą i niezliczone inne można by dzielić na jeszcze
mniejsze cząstki.
Ale masz również - jak każdy - pewien syntetyczny obraz,
jakieś ogólne poczucie na własny temat. U amerykańskiego psy-
choterapeuty Erica Berne'a nazywało się to poczuciem, czy jes-
tem O.K. czy nie O.K., czy jestem w porządku, czy nie. Można o
tym mówić jeszcze inaczej, mianowicie: jaki mam stosunek do sa-
mego siebie? Czy siebie akceptuję, lubię, kocham? Czy godzę się
na siebie takiego lub taką, jaka jestem? Co jestem wart czy wa-
rta? (Niestety, mam z tą książką pewien kłopot w zdaniach ta-
kich jak dwa poprzednie trudno za każdym razem używać i rodzaju
męskiego, i żeńskiego. Po długich wahaniach zdecydowałam się
konsekwentnie zwracać się do Ciebie w rodzaju męskim, ponieważ
wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni do określonego sposobu czyta-
nia. Otóż -jak myślę - zdanie "jesteś dobra" zostanie tylko
przez kobiety odczytane jako skierowane do nich, zaś "jesteś
dobry" brzmi naturalnie zarówno dla mężczyzn, jak i dla kobiet.
Andrzej, mój przyjaciel i recenzent, któremu zwierzałam się
z tej trudności, trochę mnie pocieszył: "Przecież zwracasz się
do człowieka, a człowiek w naszym języku jest rodzaju męskie-
go").
Mnie samej, muszę Ci powiedzieć, jako uzupełnienie zdania
"Ania jest..." przez wiele lat pojawiało się "głupia" albo
"brzydka". Mówię to, bo chcę, żeby było jasne, że problem nis-
kiej samooceny znam nie tylko z pracy z pacjentami i psycholo-
gicznej literatury - gdzie ostatnio poświęca się tej sprawie
coraz więcej miejsca - ale też z własnych przeżyć. Udało mi się
wiele poprawić, mój autoportret jest coraz lepszy.
Z tym, że w trakcie tej niełatwej pracy uprzytomniłam sobie
coś ważnego: że negatywne myślenie o sobie to sprawa nie tylko
indywidualna, ale i społeczna. Mówić - i myśleć! - o sobie dob-
rze jest czymś nieładnym, nietaktownym, tak nie wypada. Czło-
wiek boi się, że zostanie uznany za chwalipiętę, narazi się na
zarzut wywyższania się albo pychy.
Nie ma zwyczaju nie tylko chwalenia siebie, ale też innych.
Skrytykować, powiedzieć "całą prawdę prosto w oczy", wytknąć
błędy i niedostatki - tak, to się ceni. Jesteśmy przesiąknięci
takimi nawykami. Natomiast rzadko kiedy spotykamy się z pochwa-
łą chwalenia, dostrzegania korzystnych cech i otwartego wyraża-
nia pozytywnych opinii o drugim człowieku. Dlatego nawet jeśli
jak powietrza potrzebujesz dobrego słowa, życzliwego zdania o
sobie, uznania ze strony innych, to sam uparcie im tego odma-
wiasz. I oto mamy do czynienia ze społeczeństwem pod tym wzglę-
dem dosłownie wygłodzonym.
Nie da się tego zmienić tak od razu, ale - jak mawiał pe-
wien chiński mędrzec - nawet droga o długości dziesięciu tysię-
cy li zaczyna się od pierwszego kroku. Napisałam tę książkę dla
tych, którzy chcą go zrobić.
Kilkanaście lat temu pracowałam przez pewien czas w zespole
jednego z najlepszych polskich psychoterapeutów. Kiedyś rozma-
wialiśmy o wypisaniu z ośrodka pacjentki z nerwicą, której uda-
ło się podczas leczenia pozbyć przykrych objawów nieustannego
lęku. Pamiętam smutne słowa szefa: "Ona jest młoda, ładna, in-
teligentna ale tak strasznie źle myśli o sobie. Anka, co ja mam
zrobić?"
Wzięłam sobie to pytanie mocno do serca i przez następne
piętnaście lat szukałam odpowiedzi na nie. Czytałam książki,
analizowałam własne przeżycia, a przede wszystkim słuchałam lu-
dzi, którzy zdecydowali się zajrzeć w siebie i coś w sobie
zmienić. Poszukiwania wciągały mnie coraz bardziej i nie wyglą-
da na to, żebym miała ich zaprzestać, bo ciągle odnajduję ja-
kieś nowe cegiełki, z których buduje się odpowiedź. W każdym
razie dzisiaj wiem już na pewno, że niska samoocena to jedna z
najważniejszych i najbardziej powszechnych ludzkich dolegliwoś-
ci. moim pacjentom doskwiera złe mniemanie o sobie, zaczęłam to
sprawdzać u innych ludzi.
Rozdział I: Co naprawdę myślisz o sobie?
Czy już wiadomo, o czym właściwie mamy rozmawiać? W języku
psychologicznym mówi się o poczuciu własnej wartości, samooce-
nie albo obrazie własnej osoby. I każdy wie, że najogólniej
chodz
i o to, jak przeżywamy samych siebie, czy myślimy o sobie
dobrze czy źle, jaki jest nasz prywatny "wewnętrzny autopor-
tret". Ale... co innego patrzeć z zewnątrz, z dystansu, a co
innego znaleźć się w skórze człowieka z samopoczuciem typu
"mniej niż zero".
1. Skomplikowany autoportret
Jestem głupia, zła i brzydka; do niczego się nie nadaję,
nic mi nigdy nie wychodzi; czy komuś może zależeć na kimś takim
jak ja? - niestety, większość ludzi przynajmniej czasami myśli
o sobie w ten sposób. Niektórzy nawet zawsze. Najpierw spróbu-
jemy połapać się w tym myśleniu, przeanalizować je nieco dokła-
dniej, rozłożyć na czynniki pierwsze - bowiem każdy plan popra-
wy sytuacji musi poprzedzać rozeznanie czyli diagnoza.
Masz więc i Ty, jak każdy, jakąś ogólną samoocenę. Malujesz
swój autoportret w jaśniejszych lub ciemniejszych barwach. Ale
ten obraz jest oczywiście znacznie bardziej skomplikowany, zło-
żony z różnych - jeśli tak można powiedzieć - składników czy
wymiarów. Myślę, że cztery z nich są najważniejsze:
- powierzchowność, wygląd zewnętrzny, ciało
- inteligencja, mądrość, zdolności
- dobroć, uczciwość, kwalifikacje moralne
- jaką jestem kobietą? jakim mężczyzną?
Jest jeszcze piąty ważny wymiar co myślę o sobie w obszarze
"ja-inni". Czy ludzie mogą mnie lubić? Czy warto ze mną być?
Czy zasługuję na miłość? Można być przecież pięknym, mądrym i
dobrym, a mimo to czuć się bardzo samotnie.
Jedna z moich przyjaciółek zwierzała mi się kiedyś: "Jestem
niebrzydka, życzliwie traktuję wszystkich i chętnie im pomagam,
głowę mam też nie najgorszą, nauka zawsze szła mi dobrze i w
pracy osiągam spore sukcesy. Ale chyba mi czegoś ważnego braku-
je. Prawie nie mam przyjaciół, znajomi o mnie zapominają, męż-
czyźni się mną nie interesują. Strasznie mi tego brakuje". Ro-
zumiem ją, pewnie i Ty ją rozumiesz - trudno cieszyć się życiem
bez dobrych kontaktów ze znajomymi, przyjaciółmi, najbliższymi.
Spróbuję zastanowić się przez chwilę nad każdym z tych pię-
ciu obszarów - zachęcam Cię do tego samego. Ale przedtem jesz-
cze parę zdań dla tych, którzy lubią rozważać kwestie teorety-
czne. Jeżeli Ciebie to nie interesuje, po prostu opuść ten ka-
wałek i zacznij czytać dalej od następnego.
2. Dla tych, co lubią rozważania teoretyczne
Czy obraz własnej osoby i poczucie własnej wartości to jest
to samo, czy też co innego? - pytają mnie czasami. Otóż moim
zdaniem, chociaż na temat tego rozróżnienia została napisana
niejedna książka, dla naszych potrzeb można używać tych dwóch
pojęć zamiennie.
Co prawda poczucie własnej wartości - i słychać to już w
samym sformułowaniu - jest skojarzone z wartościowaniem czyli
myśleniem o sobie dobrze albo źle, z plusem albo z minusem. Na-
tomiast obraz własnej osoby mógłby być czymś neutralnym czymś w
rodzaju nieoceniającego samoopisu. Tylko że tak nie bywa. Czło-
wiek jest dla siebie zbyt ważnym tematem i sam siebie przeżywa
w sposób ogromnie zaangażowany. W związku z tym, gdy próbujesz
zrobić nawet najbardziej neutralny opis, sporządzić czysto in-
formacyjny autoportret, to jest on taki tylko pozornie, bo do
każdego jego elementu są dołączone jakieś uczucia i oceny.
Jeśli czytasz ten fragment, to znaczy, że jesteś dociekliwy
i pewnie zechcesz na własnym przykładzie sprawdzić, czy tak
jest. Wypisz na kartce dziesięć cech, które charakteryzują Cie-
bie bądź Twoją sytuację, a potem dopisz do każdej plus albo mi-
nus - w zależności od tego, czy to dobrze czy źle, że tak jest.
Drugie ważne pytanie: jak się ma poczucie własnej wartości
do uczuć wobec siebie samego? Inaczej mówiąc, idzie o to, czy
siebie lubisz, czy nie lubisz. Ludzie o niskiej samoocenie czy
negatywnym obrazie własnej osoby nie lubią siebie, nie mają do
siebie zaufania, brakuje im pewności siebie, kiedy zabierają
się do zrobienia czegoś albo kiedy kontaktują się z innymi. Nie
musi tak być w każdej sytuacji ani we wszystkich sprawach, ale
generalnie tak właśnie jest.
Marzy mi się, żeby ktoś skonstruował przyrząd do mierzenia
samooceny. Taki wartościometr na jednym krańcu skali miałby to-
talną akceptację: lubię siebie, kocham siebie, w całości siebie
akceptuję. Na drugim biegunie: w ogóle siebie nie lubię, nic mi
się w sobie nie podoba, uważam, że zasługuję wyłącznie na nega-
tywne oceny we wszystkich sprawach. Oczywiście takie skrajne
okazy nie występują w przyrodzie, więc ani na jednym, ani na
drugim końcu skali mego przyrządu pomiarowego nie znalazłby się
żaden konkretny człowiek.
Na "lepszym" nie byłoby nikogo, ponieważ różne niesprzyja-
jące okoliczności i przeszkody życiowe są informacją, że czegoś
się nie może, nie wie, coś się nie udaje - i w wyniku zetknię-
cia z nimi nawet absolutnie jasny obraz samego siebie musiałby
ulec przyciemnieniu. Natomiast człowiek z drugiego bieguna,
który niczego by w sobie nie akceptował, niczego nie lubił, ży-
wił do siebie wyłącznie niechęć, moim zdaniem umarłby po pros-
tu, pogrążony w głębokiej depresji i apatii.
A więc wszyscy lokujemy się gdzieś pośrodku. Zaś przyrząd
pomiarowy chciałabym mieć, bo myślę, że ogólna samoocena stano-
wi fundament, na którym gorzej lub lepiej buduje się cały gmach
swojego życia.
No dobrze - zapytał mnie kiedyś znajomy psycholog - ale czy
nie spotkałaś takich ludzi, którzy w zasadzie siebie akceptują,
ale jest jakiś obszar, którego nie tolerują, jakaś cecha czy
własność, której wręcz nienawidzą i chcieliby ją wyciąć, usu-
nąć? Otóż nie spotkałam. Myślę, że jeśli człowiek absolutnie
odrzuca, fundamentalnie nie akceptuje jakiegoś kawałka samego
siebie, to ten fakt musi rzutować na całość. Ludzie z dobrym
stosunkiem do siebie są tolerancyjni i ta tolerancja obejmuje
również ich samych. Powiadają: ja jestem w porządku, a moje
słabości, wady czy nieudolność znoszę i godzę się z nimi albo
próbuję je poprawiać.
Ale dość teoretyzowania. Wróćmy do samooceny w pięciu naj-
ważniejszych wymiarach.
3. Nie każda jest jak Wenus, nie każdy jak Apollo
Byłam kiedyś uczestniczką grupy rozwoju osobistego dla ko-
biet, gdzie ważnym tematem - jak zwykle w kobiecych grupach -
była atrakcyjność fizyczna. Dla niektórych najważniejsza była
twarz, dla innych zgrabna sylwetka. Przy bardziej szczegółowym
rozważaniu kompleksów okazało się, iż jednej zatruwa życie
fakt, że ma nie dość szczupłe nogi, drugiej - za duży brzuch i
pupa, kolejnej - za mały biust (ta miała zresztą w grupie swój
"negatyw" - dziewczynę, która uważała za niewybaczalną wadę
swojej urody biust zbyt wydatny). Miały jeszcze nie takie nosy,
ręce, oczy, no i oczywiście włosy.
Muszę tutaj zrobić dygresję na temat włosów. Wyczytałam
gdzieś opis pracy z grupą młodzieży, w której coś się zgadało
na temat włosów. Nie było tam ani jednej osoby, która akcepto-
wałaby to, co ma na głowie.
"Ludzie w tej grupie mieli włosy najróżniejsze: byli brune-
ci i szatyni, blondyni; o włosach prostych i kręconych, długich
i krótkich - nikomu nie podobały się takie, jakie ma. Wszyscy
się ich wstydzili. Każdy próbował coś z nimi zrobić, ale nikomu
nic nie wychodziło. Myślę, że wszyscy czujemy się nieswojo w
sprawie swego wyglądu zewnętrznego i jakoś się to wiąże z wło-
sami. Włosy są śmieszne. Kupa czegoś takiego wyrasta ci z gło-
wy. I masz coś z nimi zrobić. Są pewne reguły, których należy
przestrzegać, tylko nikt dobrze nie wie jakie". (Tim Jackins:
Wstyd - nie trzeba się z nim liczyć, tylko odreagowywać. "Nowi-
ny Psychologiczne" nr 1-2 (66-67), 1990, s.161).
Zaczęłam po cichu sprawdzać i po paru latach musiałam zgo-
dzić się z opinią autora tamtego artykułu: prawie nie zdarzają
się ludzie - i kobiety, i mężczyźni - zadowoleni ze swoich wło-
sów. I niemal całej reszty.
Jestem pewna, że nie ma wśród moich czytelników nikogo, kto
nie uważałby, że ma jakąś fundamentalną skazę na urodzie. Od-
stające uszy czy za duże stopy to coś, czym sami jesteśmy goto-
wi latami zatruwać sobie życie. I co ciekawe, obiektywność nie
ma tu nic do rzeczy. Spotkałam przy różnych okazjach dziesiątki
bardzo atrakcyjnych kobiet i mężczyzn, którzy uważali, że są
okropni. Na szczęście pracuję głównie z grupami i okazuje się,
że jeśli kilka osób w grupie wypowiada się o kimś pozytywnie,
to ów ktoś musi zmienić nastawienie do siebie, chociaż trochę
uwierzyć, że może się podobać. Tylko niestety w życiu rzadko
trafiają się okazje pozbierania takich opinii o sobie.
Zresztą jeżeli spojrzeć na całą tę sprawę od innej strony,
to okazuje się, że prawie wszyscy powyżej pewnego wieku komuś
się w życiu bardzo spodobali. Statystyka jest wysoce wymowna:
dziewięćdziesiąt parę procent dorosłych wchodzi w związki mał-
żeńskie, a przecież zwykle mąż czy żona nie jest pierwszą oso-
bą, która zwróciła na nich uwagę. Widocznie za długi nos albo
nie taka sylwetka jeszcze niczego nie przekreślają - ważny jest
cały człowiek.
W poradni małżeńskiej wielokrotnie pytałam mężów i żony, co
im się podoba u drugiej połowy, i najczęściej słyszałam: "Ona
cała" albo "Wszystko mi w nim odpowiada". Zaręczam, że nie
przychodzili do mnie akurat małżonkowie nadzwyczaj urodziwi,
tylko zwyczajni ludzie, niekiedy niemłodzi, niekiedy sporej tu-
szy. I co z tego? Każdy z nas ma w głowie jakiś ideał urody,
zwykle bardzo odbiegający od własnego wyglądu. Tymczasem dla
osoby, której się podobasz, atrakcyjne są cechy, na jakie się
emocjonalnie i erotycznie "uwarunkowała". A mówiąc prościej, z
którymi ma pozytywne skojarzenia.
Dla jednych będzie to typ urody - wtedy ktoś z boku może na
przykład zauważyć, że kolejne dziewczyny Grzesia są do siebie
dosyć podobne, zawsze blondynki bez biustu, o ostrych rysach i
długim nosie. Innych najmocniej pociąga sposób poruszania się
albo głos. I podobno wszystkich - zapach, którego zwykle w ogó-
le nie jesteśmy świadomi. A więc paradoksalnie: jakaś dziewczy-
na może zadręczać się tym, że ma grube nogi, gdy tymczasem dla
mężczyzny jej życia w wyniku określonego uwarunkowania erotycz-
nego pociągające są wyłącznie kobiety z grubymi nogami.
W sprawie nóg, jak też innych rzekomo niewybaczalnych fele-
rów urody, polecam wszystkim opowiadanie Witolda Gombrowicza ze
zbioru "Bakakaj" zatytułowane "Na kuchennych schodach" (Witold
Gombrowicz "Bakakaj", W: "Dzieła" t. I, Wydawnictwo Literackie
Kraków - Wrocław 1986). W skrócie: jego bohatera, nieskończenie
eleganckiego pana, wysoko postawionego urzędnika Ministerstwa
Spraw Zagranicznych latami fascynują nogi sług do wszystkiego,
grube i pokraczne jak słupy, o potwornie rozklapanych stopach.
Marzy o nich i podgląda je ukradkiem, a z obrzydzeniem myśli o
nogach własnej żony, "giętkich jak liana, długich, cienkich w
pęcinie". Podsumowanie można zrobić banalne: jeśli chodzi o
atrakcyjność zewnętrzną, nie to ładne, co ładne, a co się komu
podoba.
To jak jest z Tobą? Czy Ty też jesteś w stanie spojrzeć na
siebie od tej strony tylko przez pryzmat za grubych nóg (jeśli
jesteś kobietą) albo zbyt słabo umięśnionej klatki piersiowej
(jeśli jesteś mężczyzną)? A Twoje piękne oczy? A wyrazista, ła-
dna twarz, niepowtarzalna, jedyna na świecie? A ręce, które na
pewno chciałby malować któryś ze starych holenderskich mistrzów
albo rzeźbić Wit Stwosz?
Tym, którzy mają szczególne pretensje do losu, że nie wypo-
sażył ich w olśniewającą filmową urodę, chcę zalecić parę minut
rozmyślań nad wyglądem zewnętrznym dwojga ludzi sukcesu. Dla
zakompleksionych panów - Woody Allen, mały, źle zbudowany, ły-
siejący okularnik, twarz że pożal się Boże. A w życiu? Wyreży-
serował i zagrał w kilkunastu filmach, które ogląda cały świat,
rozchwytywany przez elitę intelektualną i kulturalną USA oraz
reszty kuli ziemskiej, bogaty do obrzydliwości, romansował z
niebywale pięknymi kobietami, przez kilkanaście lat żonaty ze
zjawiskowo śliczną Mią Farrow (właśnie się z nią rozchodzi, o
czym plotkuje Ameryka i pół Europy). Dla pań - Barbara Strei-
sand, niezgrabna, nieregularne rysy, małe, jakby krzywe oczy i
długi nieforemny nos. Co zrobiła z tym wyposażeniem, chyba nie
trzeba nikomu mówić. Niezwykle popularna aktorka, sama robi fi-
lmy, śpiewa i mimo niemłodego wieku ciągle podbija serca setek
nowych wielbicieli.
4. Co wiesz? Co umiesz? Co potrafisz?
Intrygujące, co też przychodzi Ci do głowy w odpowiedzi na
te pytania. Nie sądzę, żeby lawiną napływały myśli o niezliczo-
nych talentach i umiejętnościach. Raczej dwa-trzy nieśmiałe po-
mysły, a i to ze znakami zapytania. Zawsze mnie szokowało, jak
wielu ludzi uważa się za nieudolnych czy wręcz tępych. A już
prawie każdy jest zdania, że nie ma zdolności do matematyki,
nie potrafi nauczyć się języków obcych i na pewno nie umie
śpiewać.
No właśnie, jak to jest z tym śpiewaniem? Chyba nie znalaz-
łby się nikt o zdrowych zmysłach, kto gotów byłby powiedzieć o
Luisie Armstrongu, że nie umiał śpiewać. A wiesz, że miał wro-
dzoną wadę strun głosowych i jego słynna chrypka to nie manie-
ra, nie sposób na słuchaczy ani wyrafinowanie artystyczne?
Twierdzę, że masz lepszy głos od Armstronga, i w 99% nie mylę
się.
Jestem przekonana, że Twoje zdolności umysłowe są wielokro-
tnie większe, niż sobie wyobrażasz. Skąd to wiem? Z obserwacji
dzieci: wszystkie są zdolne, twórcze, łatwo przyswajają nowe
wiadomości i łatwo je kojarzą. Niestety, później - w za dużej
grupie, w atmosferze konkurencji i ostrego oceniania - zbyt
często przestają korzystać ze swoich możliwości, zaczynają źle
reagować na samo uczenie się i pozornie głupieją.
Pewien psycholog z małego miasteczka opowiadał mi, jak ro-
bił sześciolatkom wiejskim tak zwany test dojrzałości szkolnej.
Na jednym z obrazków był królik bez oka, dzieciaki miały odpo-
wiedzieć na pytanie, czego mu brakuje. Jakiś bystry maluch po-
wiedział, że ten królik nie ma żarcia, więc śpi. I oczywiście w
teście dostał minus, bo odpowiedź przewidziana przez miejskich
autorów sprawdzianu była inna. Zawsze mi się przypomina ten
królik bez oka i bez żarcia, kiedy zastanawiam się nad tym, jak
oduczano nas od myślenia.
Zwłaszcza że wszystkie sprawdziany odbywały się na pewno w
atmosferze napięcia i stresu. Tylko nieliczni w takiej sytuacji
mobilizują się i zaczynają radzić sobie lepiej niż zwykle. Wię-
kszość ludzi gorzej się wtedy skupia, myśląc głównie o czekają-
cym ich niepowodzeniu. A przecież bywa inaczej. Wielki pianista
Artur Rubinstein, jeden z nielicznych szczęśliwych geniuszy, w
swoich pamiętnikach opowiada o tym, jak po raz pierwszy koncer-
tował publicznie.
"Dla rodziców była to niełatwa decyzja, nie miałem jeszcze
ośmiu lat (...). Termin koncertu ustalono na 14 grudnia 1894.
Rankiem tego dnia cały dom popadł w stan najwyższego podniece-
nia i tylko ja byłem spokojny i zadowolony. Otrzymałem właśnie
piękne, wspaniałe ubranko, z czarnego aksamitu z białym koron-
kowym kołnierzykiem, toteż czułem się okropnie ważny. Koncert
wypadł znakomicie (...). Ponieważ w garderobie artystów już
wcześniej zauważyłem wielkie pudło czekoladek, w nader szczęś-
liwym nastroju wykonałem sonatę Mozarta, a także dwa utwory
Schuberta i Mendelssohna, publiczność zaś, złożona głównie z
członków mojej rodziny, ich przyjaciół, a także łódzkich melo-
manów (...) nagrodziła mnie gorącą owacją". (Artur Rubinstein:
Moje młode lata. Państwowe Wydawnictwo Muzyczne, Warszawa 1976,
s.17).
I w tej dziedzinie - podobnie jak w sprawach wyglądu zewnę-
trznego - bardziej koncentrujemy się na brakach niż na tym, co
nam wychodzi dobrze. Szkoda, że ludzie prawie nie mają wspom-
nień podobnych do Rubinsteina.
5. Uczciwy, dobry, szlachetny
Jak często gryzą Cię wyrzuty sumienia, co? Nie tylko w
związku z tym, co zrobiłeś wczoraj albo tydzień temu, ale też
parę miesięcy czy parę lat wstecz. Czy kiedy wyrządzisz komuś
coś złego, myślisz raczej: "Przykro mi, zdarzyło się, muszę
przeprosić", czy też zagłębiasz się w bolesne rozważania o tym,
że jesteś z gruntu zły? Gdyby przeciągnąć linię od anioła do
diabła i kazać Ci umieścić się gdzieś na niej w zależności od
tego, ile masz z jednego i z drugiego, gdzie wypadłoby Twoje
miejsce?
Może zawsze, kiedy tylko coś się nie układa - niekoniecznie
Tobie, innym też - myślisz sobie: to wszystko przeze mnie. Może
czujesz się podobnie jak dziecko z rodziny alkoholika, którego
samopoczucie tak opisuje Janet Woititz, amerykańska specjalist-
ka od tego problemu:
"Nie mogłeś się oprzeć wrażeniu, że gdyby cię nie było, nie
byłoby wszystkich tych kłopotów. Matka nie walczyłaby z ojcem.
Nie byłaby spięta cały czas, nie krzyczałaby, nie byłaby skłon-
na do wybuchów. Życie byłoby o niebo lżejsze, gdyby cię po pro-
stu nie było. Czułeś się bardzo winny. W pewien sposób już samo
twoje istnienie spowodowało tę sytuację: gdybyś był lepszym
dzieckiem, byłoby mniej problemów. To wszystko przez ciebie,
jednak najwidoczniej nie mogłeś zrobić nic, żeby zmienić życie
na lepsze". (Janet Woititz: Dorosłe Dzieci Alkoholików. IPZiT,
Warszawa 1992, s.13).
Wszyscy mamy sobie coś do zarzucenia, chodzących ideałów
nie ma - i chyba nawet byłyby nieznośne. Moja znajoma dopytywa-
ła się kiedyś o pewnego mężczyznę, nazwijmy go Józkiem, który
jej się podobał, a ja go dobrze znałam. Zaczęłam opowiadać o
jego zaletach, nazbierało się tego sporo i na to ona poprosiła
mnie: "Znajdź szybko jakąś wadę, bo zaraz Józek w ogóle prze-
stanie mnie interesować".
Chcę opowiedzieć o jednej rzeczy, która zawsze zdarza się w
grupach, jakie prowadzę. Po pewnym czasie uczestnicy nabierają
zaufania do innych, coraz więcej mówią o sobie, zaczynają zdra-
dzać wstydliwe tajemnice. Każdy jakąś ma, nie żyjemy wśród
świętych, a niektórzy naprawdę nieźle w życiu narozrabiali.
Przyznają się do tego, bo chcą sprawdzić, czy mimo to ktoś może
ich jeszcze akceptować, nie potępiać, nie skreślać całkiem. Nie
mają śmiałości zapytać o to, patrzą w podłogę, boją się rozej-
rzeć dookoła. Zachęcam wtedy, żeby taki winowajca podszedł do
każdego członka grupy, zadał pytanie: "Co teraz o mnie myś-
lisz?" i żeby patrzył na tego kogo pyta. Reakcje są różne, ale
najwięcej jest rozumiejących i życzliwych typu: "Wiem coś o
twoim życiu i myślę, że trudno ci było postąpić inaczej", "Sama
nieraz robiłam podobne rzeczy, ale nie chcę się tym dręczyć do
końca życia", "Znam cię i lubię, więc nie przekonasz mnie, że
jesteś aż taki okropny".
Okazuje się, że jeśli człowiek sam się osądza, zwykle jest
dla siebie znacznie surowszy niż inni. Nie mówię tu o tych,
którzy są zawsze pewni swojej racji i znajdują różnorakie uza-
sadnienia dla własnych świństw i podłości. Mówię o osobach z
mizerną samooceną moralną. Te nie są zbyt skłonne do uwzględ-
niania okoliczności łagodzących, a swoje trudności i problemy
widzą jako wady czy skazy moralne.
6. Jaka z ciebie kobieta? Jaki mężczyzna?
Wyobraź sobie pierwsze spotkanie księcia i Kopciuszka,
tylko bez interwencji dobrej wróżki. Może książę nawet się i
zakocha, ale Kopciuszek musi mieć niebywałą siłę ducha, żeby
chociaż na pięć minut przestać się zajmować swoją podartą su-
kienką i zaczerwienionymi od domowych prac rękami.
Będzie więc albo zachowywać się nienaturalnie, próbując
jakoś odciągnąć uwagę księcia od swego mizernego położenia,
albo wciąż sprawdzać, czy takie umorusane zero jak ona napra-
wdę podoba się temu wspaniałemu facetowi. Panna Kopciuszek -
tak samo jak jej męski odpowiednik - pełna lęku i niepewna
własnej atrakcyjności nie będzie w stanie zdobyć się na spon-
taniczność, swobodnie dawać ("co godnego uwagi mogłabym mu
dać?") ani brać ("cóż może się należeć komuś tak niepociąga-
jącemu jak ja?").
Pamiętasz zresztą, jakie plany miał Kopciuszek, zanim nie
pojawiła się wróżka? W ogóle nie zamierzał iść na bal. Ty ró-
wnież - jak Cię znam - często w ogóle nie wychodzisz z kąta,
boisz się odezwać wyczekująco podpierasz ścianę, zwłaszcza
jeśli w pobliżu jest ktoś bardzo dla Ciebie atrakcyjny. Za-
miast zachować się jak paw, rozpuszyć najpiękniejsze pióra
swego ogona, chowasz się albo uciekasz.
W dodatku na pewno masz w głowie szereg wyobrażeń o tym,
jaka powinna być kobieta i jaki powinien być mężczyzna. A te
wyobrażenia często Ci przeszkadzają, bo zwykle nie pasują do
tego, jaka czy jaki jesteś. Facet ma być silny, twardy, pełen
inicjatywy, niczym się nie przejmować. Więc pod groźbą utraty
poczucia, że jest prawdziwym mężczyzną, nie może pozwolić so-
bie na miękkość i ciepło ani chwilową nawet słabość, chociaż
na pewno czasem bardzo tego potrzebuje. Kobieta ma być ciep-
ła, na pierwszym miejscu stawiać miłość i rodzinę, nie może
być za mądra ani zbyt przedsiębiorcza. Więc boi się okazać
złość czy zachować stanowczo nawet w obronie swoich najważ-
niejszych praw, nie wypada jej za bardzo koncentrować się na
sprawach zawodowych, wiecznie ma wyrzuty sumienia, że zanie-
dbuje rodzinę.
Spotkałam u znajomych pewną panią z zagranicy, świetnego
lekarza o międzynarodowej sławie, którą zapraszano, żeby je-
szcze raz przyjechała do Polski, tym razem na dłużej. Bez za-
stanowienia odpowiedziała, że nie może tego zrobić swojej ro-
dzinie. Ponieważ miała najwyraźniej ponad 60 lat, z czystej
ciekawości zapytałam o tę rodzinę. Ku mojemu zdziwieniu oka-
zało się, że ma męża, również lekarza rozjeżdżającego po
świecie i dwie zamężne córki po trzydziestce, które w dodatku
mieszkają w innym niż ona mieście. Czyli w rzeczywistości pa-
ni profesor nie miała już absorbujących obowiązków rodzin-
nych, a jednak wciąż gotowa była czuć się nie w porządku jako
kobieta, żona i matka.
Wiesz, tak naprawdę nikt dobrze nie wie, na czym polega
prawdziwa męskość i kobiecość. Dążąc do tego, żeby to uściś-
lić, próbowano na różne sposoby badać wrodzone psychologiczne
różnice między płciami, ale wyniki zawsze wychodziły sprze-
czne i niepewne. Zwyczaje czy tradycja też nie dostarczają
jasnych wskazówek, raczej - tworząc zdumiewające mieszanki z
dążeniem do nowoczesności - są źródłem dodatkowego zamętu.
A skoro nie ma jednego wyraźnego modelu mężczyzny i ko-
biety, dla mnie wynika z tego przynajmniej tyle: masz więcej
do wyboru. Twoje cechy, skłonności, zachowania są wystarcza-
jąco męskie, nawet jeśli daleko odbiegasz od ideału spartańs-
kiego wojownika, i dostatecznie kobiece, nawet jeśli nie jes-
teś wzorową strażniczką domowego ogniska ani słodkim kobie-
ciątkiem.
7. W kontaktach z ludźmi
Jakie uczucia i myśli towarzyszą Ci, kiedy wybierasz się
gdzieś z wizytą? Co sobie wyobrażasz, kiedy masz wkrótce spo-
tkać się z osobą najbliższą Twemu sercu? Na pewno inaczej
jest przed pierwszą randką, a inaczej po dwudziestu latach
małżeństwa. Ale czy jest to raczej radosne oczekiwanie miłego
kontaktu, czy ponure przewidywania czegoś przykrego?
"Bezpiecznie czuję się tylko wtedy, kiedy jestem sama.
Jak tylko znajdę się w towarzystwie, boję się, że się zbłaź-
nię, wykonam coś nie tak i zrobi się głupia sytuacja. Ale
znowu w ogóle nic nie mówić i nie robić - też głupio. To mnie
kompletnie paraliżuje" - tak napisała do mnie kiedyś Kasia,
którą usiłowałam korespondencyjnie leczyć z kompleksów. Nie-
stety, listowne poradnictwo nie jest zbyt skuteczne, bo żeby
się czegoś istotnego dowiedzieć o sobie w układzie "ja-inni",
potrzebne są informacje od tych innych. Kasia mimo nieśmiało-
ści dała się przekonać i znalazła się w jednej z prowadzonych
przeze mnie grup.
Poprosiłam ją, żeby zrobiła bilans swoich wad i zalet w
kontaktach międzyludzkich. Oczywiście bukiet wad był daleko
bogatszy i bardziej barwny niż nieliczne i mizerne zalety. A
potem zrobiłyśmy sprawdzian: dla kogo jej poszczególne wady
rzeczywiście są wadami, komu są obojętne, a kto uważa je za
zalety? Katarzyna była bardzo zdziwiona. Paru osobom na przy-
kład podobała się jej nieśmiałość i zahamowania. Ktoś powie-
dział, że lubi nieśmiałe dziewczyny, ktoś jeszcze określił tę
cechę jako skromność, dwie osoby uznały, że to pasuje do
niej. Pamiętam, jak się rozpogodziła, kiedy jeden chłopak,
jej równieśnik, prawie na nią nakrzyczał: "To co, że się nad
wszystkim długo zastanawiasz? Nie znoszę mówienia co ślina na
język przyniesie. Ty jak się odezwiesz, to przynajmniej do
sensu. Mówisz mało, ale smacznie". I tak było ze wszystkim
oprócz obgryzania paznokci, którego nie pochwalił nikt.
Czy Ty też stronisz od ludzi, jak kiedyś Kasia? Pamiętaj,
Tobie też - jak jej - tylko wydaje się, że inni nie będą
chcieli Cię zaakceptować. Bzdura! Większość z nich po prostu
boi się tego samego co Ty i dlatego trzyma się na dystans.
8. Inne plusy i minusy
Wiem, że to jeszcze nie wszystko w Twoim skomplikowanym
autoportrecie. Każdą z tych rzeczy można rozłożyć na szereg
mniejszych i większych kawałków. Jedne z nich będą dla Ciebie
bardzo ważne, inne prawie bez znaczenia. Często nawet nie w
pełni zdajesz sobie sprawę, ile tego jest.
Kiedy pogrzebać głębiej, stworzyć ludziom okazję, żeby
uważniej rozejrzeli się w sobie pod kątem samooceny, wówczas
kolejne nieakceptowane detale wyskakują jak grzyby po desz-
czu. Najczęściej, niestety, nie równoważone przez plusy. Zrób
teraz swoją listę. Nie tak, żeby wypisywać wszystko, tylko
pięć rzeczy, jakie Ci najpierw przyjdą do głowy. Nie myśl
zbyt długo, ważne są pierwsze skojarzenia. Natomiast w rubry-
ce plusów możesz się zastanawiać dłużej, bo podejrzewam, że
nie nawykłeś do zauważania swoich mocnych stron i może będzie
to okazja, żebyś trochę poćwiczył tę bardzo potrzebną umieję-
tność.
A oto lista:
I. W wyglądzie zewnętrznym, we własnym ciele:
1) nie lubię w sobie (uważam za swój minus):
a...
b...
c...
d...
e...
2) lubię w sobie (uważam za swój plus):
a...
b...
c...
d...
e...
II. W swojej inteligencji, mądrości, zdolnościach:
1) nie lubię w sobie (uważam za swój minus):
a...
b...
c...
d...
e...
2) lubię w sobie (uważam za swój plus):
a...
b...
c...
d...
e...
III. W swoim charakterze, kwalifikacjach moralnych:
1) nie lubię w sobie (uważam za swój minus):
a...
b...
c...
d...
e...
2) lubię w sobie (uważam za swój plus):
a...
b...
c...
d...
e...
IV. Jako mężczyzna/kobieta
1) nie lubię w sobie (uważam za swój minus):
a...
b...
c...
d...
e...
2) lubię w sobie (uważam za swój plus):
a...
b...
c...
d...
e...
V. W związkach z ludźmi, byciu z nimi, kontaktach
1) nie lubię w sobie (uważam za swój minus):
a...
b...
c...
d...
e...
2) lubię w sobie (uważam za swój plus):
a...
b...
c...
d...
e...
VI. W innych ważnych dla mnie sprawach, które nie mieszczą
się w tamtych kategoriach
1) nie lubię w sobie (uważam za swój minus):
a...
b...
c...
d...
e...
2) lubię w sobie (uważam za swój plus):
a...
b...
c...
d...
e...
Ciekawe, czy coś Cię zaskoczyło? Czy łatwiej było Ci pi-
sać o plusach, czy o minusach? Czy Twoje ogólne zdanie na
własny temat wiąże się jakoś ze szczególnymi ocenami?
9. Sytuacja życiowa a samoocena
Chcę jeszcze powiedzieć o jednej rzeczy, z której pewnie
zdajesz sobie sprawę, ale może nie dość wyraźnie. Samoocena
nie jest człowiekowi dana raz na zawsze. Zmienia się na przy-
kład z wiekiem. Przypomnij sobie, co było najważniejsze w
Twoim autoportrecie parę lat wstecz, spróbuj wyobrazić sobie
co może wybić się na pierwszy plan za parę lat.
Dostałam list od Małgosi dokładnie na ten temat. Pisała:
"Będąc młodą dziewczyną strasznie się męczyłam. Zawsze mi się
zdawało, że jestem niestosownie ubrana, inne dziewczyny - one
umiały zrobić się na bóstwo! W dodatku nie tańczyłam za dob-
rze. W ogóle byłam strasznie zakompleksiona. Teraz przestałam
się przejmować tym, jak wyglądam. Ważne, żeby ludzie mnie lu-
bili i żeby mieć paru przyjaciół od serca. Potrafię gadać z
nimi godzinami, pomagamy sobie nawzajem w trudnych chwilach.
Nie wyładniałam, nigdy nie byłam zbyt ładna, zresztą wiesz -
lata lecą. Ale chyba zmądrzałam i mniej się skupiam na sobie,
a bardziej na innych. Może to jest mój sposób na kompleksy?"
Bez wątpienia na samoocenę wpływa Twoja sytuacja życiowa,
co najlepiej widać, kiedy się gwałtownie zmienia. Przekonują
się o tym choćby wszyscy młodzi rodzice, kiedy - wraz z poja-
wieniem się na świecie ich pierwszego potomka - zaczynają li-
czyć się umiejętności i dobra orientacja w sprawach pielu-
szek, kolek, karmienia itd. itp. Na parę tygodni albo miesię-
cy dla matki takie rzeczy stają się najważniejsze we własnym
autoportrecie, określają jego jasną lub ciemną tonację.
A wszyscy ci, którzy ze wsi przenieśli się do miasta i
nagle okazało się, że cała ich skomplikowana i obszerna wie-
dza o przyrodzie oraz zdolności do ciężkiego wysiłku fizycz-
nego specjalnie się nie liczą? A mężczyźni, którzy wraz ze
wzrostem bezrobocia stracili pracę i teraz muszą jakoś odna-
leźć się w sytuacji, kiedy jedyną pracującą osobą w rodzinie
jest żona?
10. Lepszy - gorszy czyli w pułapce bezustannych porównań
Jeszcze siedziałeś w wózku, siusiałeś w pieluchy i nie-
wiele rozumiałeś z tego, co mówią dorośli, a już nad Twoją
głową co chwila ktoś Cię do kogoś porównywał: Piotrusiowi wy-
rósł ząbek! A mojemu Stasiowi jeszcze nie. A czy już siada,
czy już staje, czy już liczy do pięciu, bo moje już do sied-
miu? Żyjemy w społeczeństwie, w którym od zera uczą nas poró-
wnywania. Na pewno byłoby Ci łatwiej wymienić pięćdziesiąt
rzeczy, w których jesteś od innych lepszy albo gorszy, niż
pięć takich, które są niepowtarzalne, odrębne, jedyne na
świecie.
Takie myślenie w kategoriach "lepszy-gorszy" wrosło w nas
do tego stopnia, że nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie in-
nego podejścia do życia. A przecież można. Z wykształcenia
jestem etnografem, w związku z tym miałam okazję - oczywiście
poprzez lekturę - przyjrzeć się na przykład południowo-amery-
kańskim Indianom Zuni, opisywanym przez Ruth Benedict, słynną
badaczkę ludów egzotycznych. Owi Zuni w ogóle ze sobą nie ry-
walizują. Podczas rytualnych świąt urządzają biegi, w których
wcale nie chodzi o to, żeby wygrać. Każdy biegacz ma dotrzeć
do mety, natomiast nie stara się wyprzedzić innych.
Często coś podobnego dzieje się w grupach terapeutycz-
nych, kiedy usiłujemy wyeliminować porównywanie, a w to miej-
sce wprowadzić koncentrowanie się na swoich mocnych stronach.
I okazuje się, że można myśleć w taki sposób: jestem inny,
niepodobny do nikogo na świecie. W czymś dobry, a nie lepszy;
w czymś marny, a nie gorszy. Albo jeszcze inaczej - nie jes-
tem kiepski, tylko to jest moja trudność.
Jest jedna sytuacja, w której się nie porównuje, raczej
przeciwnie - podkreśla jedyność i wyjątkowość. "Jest inna niż
wszystkie", "nikogo takiego jeszcze nie spotkałam" - tak mó-
wią zakochani. A więc umiemy patrzeć też w ten sposób, a
wszyscy ci, którzy byli zakochani z wzajemnością, wiedzą, jak
szczęśliwy może być człowiek, gdy nie obawia się porównań.
I przeciwstawna sytuacja: z pracy odchodzi ktoś kogo
wszyscy lubili i cenili, a Ty przychodzisz na jego miejsce i
masz wrażenie, że każdy Twój krok i każde odezwanie jest ze-
stawiane z postępowaniem owej nieobecnej osoby. Trudno się w
takiej sytuacji wyrobić, prawda? Każde "inaczej" oznacza "go-
rzej", wszystko obraca się na Twoją niekorzyść.
11. Czy masz być ideałem?
Pełno jest wszędzie dookoła nas różnych wzorów doskonało-
ści, modeli do naśladowania, które - jeżeli traktowane zbyt
poważnie - potrafią popsuć humor nawet zadowolonym z siebie.
Wkroczyliśmy w epokę reklam i mam wrażenie, że musi się to
źle odbijać na poczuciu własnej wartości wielu z nas. Bo któ-
ra ma takie włosy i sylwetkę, jak Cindy Crawford, zachęcająca
do kupowania szamponu firmy L'Oreal? Który wygląda tak korzy-
stnie jak facet z reklamy "Gilette - najlepsze dla mężczyz-
ny"? Nie stać Cię również na nowy model Opla czy nawet Polo-
neza. Zapewne nie jesteś i może nigdy nie będziesz eleganckim
biznesmenem korzystającym z komputera IBM najnowszej genera-
cji.
Ale czy tylko o to chodzi? Zastanów się dobrze: pragniesz
mieć hollywoodzką urodę, umysł Einsteina i karierę zawodową w
tempie Alexis Colby czy po prostu chcesz być szczęśliwy? Nie-
jednokrotnie te reklamowane symbole powodzenia i sukcesu wca-
le nie mają szczęśliwego życia. Jestem przekonana, że Marylin
Monroe zamieniłaby się z niejedną szarą myszką, dziewczyną z
Pułtuska, która ma kochającego męża i udane dzieci.
Wrócimy do tego jeszcze, a teraz posłuchaj: każdy z nas,
a więc i Ty, ma w sobie coś niepowtarzalnego, jedynego na
świecie i przez to cudownego i pięknego. Nikt nie jest idea-
łem, ale też nikt nie jest kompletnym zerem. A więc i Ty nie
jesteś. Spróbuj spojrzeć na to tak: często myślę o sobie źle,
ale to nie jest obiektywna prawda, tylko moje wyobrażenia. A
skoro tak, to mogę zacząć je zmieniać.
Rozdział II: Co wynika z twojego myślenia
Weźmy sytuację najprostszą, jakiś sprawdzian czy egzamin.
Dostałeś pierwsze pytanie, które nie bardzo Ci pasuje, i zma-
gając się z nim możesz wpaść - jak wóz na piaszczystej drodze
w wyżłobione koleiny - w jeden z dwóch torów myślenia:
1. Na pewno następne pytanie będzie gorsze i skompromitu-
ję się jeszcze bardziej. Po co w ogóle się do tego zabiera-
łem, skoro wiem, że jestem do niczego. Już tyle razy mi się
nie powiodło. Dobrze pamiętam, jaką dałem plamę w zeszły wto-
rek. Mam coraz większą pustkę w głowie... Nic mi nie wyjdzie!
2. Zobaczymy, czy następne pytanie nie będzie lepsze. Je-
stem całkiem nieźle przygotowany. Teraz trzeba tylko skupić
się i nadrobić złe wrażenie. Już parę razy poradziłem sobie z
dużo trudniejszą sytuacją. Przecież nie dalej jak przedwczo-
raj poszło mi tak dobrze. Musi się udać!
Nie muszę mówić, kto ma większe szanse. Lubię to porówna-
nie, bo właściwie we wszystkich życiowych sprawach jest pod-
obnie, od projektu ugotowania zupy po plan przebudowy świata.
Najpierw coś zamierzamy - sami lub pod wpływem oczekiwań in-
nych ludzi - potem zastanawiamy się, jak nam to pójdzie, i
ten pesymizm albo optymizm wyznacza dalszy bieg zdarzeń.
Idzie jak z płatka albo jak po grudzie. Oczywiście, tak zwane
obiektywne okoliczności też mają znaczenie, ale nasze nasta-
wienie jest dużo ważniejsze, niż na ogół sądzimy.
1. A może sam jesteś autorem własnych niepowodzeń?
Jak to się dzieje? Otóż najpierw uruchamiamy łańcuch
wspomnień. Osoby, które mają skłonność do dołowania się,
przypominają sobie swoje poprzednie niepowodzenia i dosłownie
zwieszają nos na kwintę. Do i tak już ciężkiego bagażu prze-
konania o swoich nikłych szansach dodają nową cegłę i znowu
próbują. Nadal bez skutku, tyle że dalej jest im coraz cię-
żej. Kolekcja niepowodzeń rośnie jak toczona w dół kula ze
śniegu.
A ci, którzy są nastawieni, że pójdzie dobrze? Ich kolek-
cja składa się z kolorowych baloników - wspomnień udanych
działań i sytuacji - które ciągną ich do góry, łącząc się w
coraz większy pęk. Czyli im gorzej, tym gorzej, a im lepiej,
tym lepiej. Co jest przeciwieństwem nosa na kwintę? Nos triu-
mfalnie skierowany ku górze.
Mówię zawsze, że człowiek ma wypisane na nosie to, co ma
go spotkać. I jest to - po łańcuchu wspomnień - druga tajem-
nica Twoich sukcesów i niepowodzeń. Tam wszystko odbywa się w
Twojej głowie: musisz zużyć mnóstwo energii, żeby przebić się
przez swoje negatywne nastawienie i już nie tak wiele zostaje
na samo zadanie, które przed Tobą stoi. Tu w grę wchodzą inni
ludzie, którzy czytają z Twojego nosa.
Zresztą nie tylko z nosa. Niska samoocena, niewiara we
własne możliwości da się odczytać z wielu różnych sygnałów,
chociaż być może nie zdajesz sobie z tego sprawy. Przyjrzyj
się na przykład swojej sylwetce. Jeśli masz złe mniemanie o
sobie, pewnie nie nosisz dumnie wypiętej piersi, tylko raczej
kulisz ramiona. Pewnie masz skłonność do cofania brody i po-
chylania głowy, zamiast obnosić ją wyprostowaną po królewsku.
Może też trzymasz ręce blisko tułowia i nie zagarniasz nimi
świata, tylko często krzyżujesz na piersiach, jakbyś się
chciał przed nim osłonić.
Bywa odwrotnie: chociaż w środku czujesz się bezradny jak
małe dziecko i tak naprawdę nie wart uznania i uczucia - nad-
rabiasz miną i postawą, wypinasz pierś, zadzierasz głowę, mo-
cno gestykulujesz. Wymowa niby inna niż u tych niepewnych i
zahamowanych, ale tylko niektórzy dają się zwieść pozorom. Bo
jednak często można zauważyć, że Twoja przebojowość jest tro-
szkę przesadna czy sztuczna, że jesteś odrobinę za sztywny
albo ciut zbyt głośny. Jakbyś to nie był Ty, tylko maska czy
przebranie, zza których chwilami przeziera coś całkiem inne-
go.
Jeśli tak właśnie funkcjonujesz - wewnątrz niska samooce-
na, na zewnątrz pewność siebie i dobre samopoczucie - to jes-
tem przekonana, że musi Cię to drogo kosztować. Płacisz ciąg-
łym napięciem, albowiem wspinanie się na palce pochłania wie-
le energii i na krótką metę zwyczajnie męczy. A jeśli utrzy-
muje się przez dłuższy czas, może się nawet niekorzystnie od-
bić na Twoim zdrowiu.
I drugi rodzaj kosztów: zamieszanie, jakie wywołuje Twoja
niejednoznaczność u ludzi, którzy usiłują Cię zrozumieć. Gdy-
by ktoś nawet chciał dać Ci to, czego potrzebujesz, trudno mu
będzie odczytać, o co Ci właściwie chodzi. Mam przyjaciela
Filipa, który założył nową firmę i wpadł w - przejściowe zre-
sztą - tarapaty. Jego dziewczyna żaliła się kiedyś, że chcia-
łaby podtrzymać go na duchu ale nie umie tego zrobić. Wyczuwa
jego znękanie i niepokój, natomiast Filip zachowuje się tak,
jakby wszystko spływało po nim jak woda po gęsi.
Pozostając jednak przy skulonych ramionach i nosie na
kwintę - to tylko przykłady sygnałów, jakie bezwiednie dajesz
innym. Jeden z nich jest szczególnie ważny, to mianowicie,
czy w kontaktach z ludźmi patrzysz im w oczy. Osoby niepewne
siebie na ogół tego nie robią. Co wtedy przeżywa ten, na kogo
nie patrzysz? Najczęściej myśli sobie: coś tu jest nie w po-
rządku, chce coś przede mną ukryć, pewnie oszukać; a może,
skoro unika kontaktu, źle o mnie myśli albo mnie lekceważy.
Mało komu przychodzi do głowy, że to z nieśmiałości czy zaże-
nowania.
Jak wiele może zmienić patrzenie w oczy, sprawdziłam w
bardzo niewdzięcznej sytuacji międzyludzkiej, mianowicie przy
załatwianiu spraw urzędowych. Największy formalista, dla któ-
rego normalnie klient czy petent to wróg, jeżeli złapać jego
wzrok - mięknie i zaczyna traktować człowieka bardziej po lu-
dzku.
Nie mówię już o tym, że jeśli nie patrzysz, pozbawiasz
się wielu bezcennych informacji, przede wszystkim nie dowia-
dujesz się, jaka jest reakcja na Ciebie i różne Twoje zacho-
wania. Miałam raz w prowadzonej przez siebie grupie przykład
jak z podręcznika. Był tam bardzo duży facet, Krystian, który
bał się ludzi, i kiedy coś od nich chciał, zawsze patrzył so-
bie na buty. Zaproponowałam mu, żeby podnosił wzrok, ilekroć
zwraca się do innej osoby. I dokonało się wielkie odkrycie:
Krystian stwierdził, że to oni się go boją. No, może nie
wszyscy, ale spora część.
Wróćmy do sytuacji egzaminacyjnej mając na uwadze, że ca-
łe życie to jeden wielki egzamin, bo - pamiętasz, jak pisała
Wiesława Szymborska - "nic dwa razy się nie zdarza i nie zda-
rzy. Z tej przyczyny zrodziliśmy się bez wprawy i pomrzemy
bez rutyny". A więc stajesz ze skulonymi ramionami i oczami
wbitymi w podłogę, a na nosie masz wypisane, że na pewno Ci
się nie uda. Egzaminator widzi to i Twoje przekonanie przy-
najmniej w jakimś stopniu mu się udziela. Czyli jeszcze zanim
cokolwiek się zacznie, już ma do Ciebie nie najlepsze nasta-
wienie. Ono z kolei udziela się Tobie, kulisz się jeszcze ba-
rdziej i Twój sygnał, że spodziewasz się niepowodzenia, staje
się wyraźniejszy. I tak nastawiacie się nawzajem coraz gorzej
i gorzej.
Na szczęście w życiu nie jest aż tak źle. Specjalnie
przesadziłam w tym opisie, żeby wyraźniej było widać, jak sam
stajesz się źródłem własnych kłopotów. Namawiam Cię w tym
miejscu na mały eksperyment: postaraj się parę razy w różnych
sytuacjach, kiedy czujesz się nieszczególnie, wyprostować ra-
miona, podnieść głowę i patrzeć prosto w oczy. Sprawdź, czy
to coś zmienia, może się zachęcisz do trochę innego zachowa-
nia, niż dotąd miałeś w zwyczaju.
2. Trudne początki
Pamiętasz jak było, kiedy znalazłeś się w nowej szkole
albo poszedłeś na studia? Gdy zaczynałeś nową pracę? Opowia-
dała mi znajoma dziewczyna, jak czuła się przez parę pierw-
szych tygodni w szkole za granicą, dokąd wyjechali służbowo
jej rodzice: "Byłam kompletnie ogłupiała i zupełnie do nicze-
go. Na lekcjach jak przygłup, na prywatkach jak jakiś raróg.
Nie wiedziałam nawet, o czym rozmawiać na przerwach, co się
odezwałam, to głupio. Byłam nie tak ubrana, inaczej podnosi-
łam rękę na lekcjach. Miałam wrażenie, że nawet nogi i ręce
mam nie takie. Tak mi się wtedy wydawało. Z czasem zaczęło
być lepiej, wciągnęłam się". Co jakiś czas, bez wyjeżdżania,
wszyscy trafiamy na sytuacje, w których czujemy się jak w ob-
cym kraju.
Każda nowa sytuacja wymaga przystosowania, wszystkie po-
czątki obfitują w niepowodzenia, bo poruszasz się po niezna-
nym gruncie bez rozeznania i wprawy. Nic dziwnego, że reagu-
jesz niepewnością wątpliwościami na własny temat i zwykle w
konsekwencji pogarsza się Twój autoportret. Przypuszczam, że
nie jesteś wtedy dla siebie zbyt dobry i nie fundujesz sobie
okresu ochronnego, czasowej taryfy ulgowej na wejście w nowe
układy. Pewnie z przykrością stwierdzasz, że inni radzą sobie
lepiej, zazdrościsz im, a nawet jesteś na nich zły.
Trudno bywa zwłaszcza wtedy, gdy oni znają się od lat i
dużo ich ze sobą łączy. Naprawdę nie do pozazdroszczenia jest
sytuacja nowego pracownika trafiającego do zgranego zespołu,
nowej dziewczyny czy chłopaka wprowadzanego do paczki starych
przyjaciół swojej sympatii, małżonka przyjeżdżającego z pier-
wszą wizytą do rodziny partnera. Oni śmieją się z jakiejś za-
bawnej historii sprzed lat, a Tobie wydaje się, że z Ciebie.
Rozumieją się w pół słowa, przerzucają doskonale czytelnymi
dla nich aluzjami, a Ty nic nie kojarzysz i czujesz się jak
ostatni tuman.
Spokojnie! Możesz być pewien, że to minie, jeżeli tylko
nie zamkniesz się w sobie i nie podejmiesz postanowienia, że
się odcinasz i wycofujesz. To trochę tak, jakbyś się znalazł
wśród ludzi mówiących w obcym języku i z czasem zaczął się
nim posługiwać, najpierw słabo, a potem coraz swobodniej.
Więc lepiej poprzyglądaj się i trochę poczekaj pamiętając, że
na początku pewna sztywność i niezręczność to rzecz natural-
na, a Twoje marne samopoczucie jest zrozumiałe i przejściowe.
Pół biedy, kiedy chodzi o dalszą rodzinę albo szkolnych
kolegów Twojej drugiej połowy - możesz przestać się z nimi
widywać. Ale jeżeli to jest nowa praca lub szkoła czy, powie-
dzmy, teściowie? Trudno całkiem zerwać takie kontakty. Bywa,
że decydujesz się wówczas na coś w rodzaju "emigracji wewnę-
trznej". Rezygnujesz z włączania się we wspólne rozmowy i
rozrywki, jeżeli to możliwe siadasz w kącie, starasz się
wyjść jak najwcześniej. I może się to ciągnąć latami, pogłę-
biając Twoje poczucie, że jesteś nieważny, nielubiany, gor-
szy.
3. Pobrały się dwa zera
A jeśli żyjesz z kimś pod jednym dachem i - jak dawniej
mówiono - dzielisz z nim lub nią stół i łoże? Pracując w po-
radni rodzinnej zauważyłam, że raz po raz powtarza się pewien
rodzaj kłopotów, które trapią małżonków ze złą samooceną.
Chcę przedstawić je tutaj bardziej szczegółowo, bo prawie
wszyscy albo jesteśmy z kimś w stałym związku, albo będziemy,
albo - co gorsza - już mamy za sobą rozpad takiego układu.
Zacznijmy od konkretnej sytuacji, bardzo prostej i typo-
wej. Niech to będzie Gosia i Andrzej, może po dwóch, może po
siedmiu latach małżeństwa. W każdym razie zdążyli już zapom-
nieć o zalotach i miodowym miesiącu, tkwią w prozie codzien-
nego życia: praca, gospodarstwo domowe, pewnie też dzieci. On
uważa, że jest niezbyt atrakcyjnym mężczyzną i marnym mężem,
ona nie czuje się ani ładna, ani pociągająca i stale ma do
siebie pretensje, że nie wywiązuje się na piątkę z roli żony
(bo prowadzenie domu, proszę Państwa, to tak skomplikowane i
wielowątkowe zadanie, że zawsze można znaleźć coś, co się
zrobiło nie dość dobrze). Punkt wyjścia weźmiemy banalny - on
mówi do niej: "Miła moja, zupa jest przesolona". Bo rzeczywi-
ście jest.
Teraz zajmiemy się czytaniem w myślach. Kobieta, która
dobrze czuje się w życiu, w swoim związku i w roli gospodyni
domowej, pomyśli w takiej sytuacji: "Przykro mi. Następnym
razem, kiedy będę robić ogórkową, muszę pamiętać, żeby dać
mniej soli". A nasza Gosia? Jej monolog wewnętrzny wygląda
zupełnie inaczej: "Nie smakuje mu. Dobra żona potiafiłaby
ugotować tak, jak on lubi. Pewnie ma do mnie jeszcze masę in-
nych zastrzeżeń i pretensji. Kto wie, czy w ogóle mu odpowia-
dam. Może już nie chce ze mną być?". I tylko czeka, że An-
drzej za chwilę zacznie mówić o rozwodzie. A on powiedział
jedynie, że zupa jest przesolona.
Teraz kolej na to, żeby zajrzeć do głowy Andrzejowi. Go-
sia, u której jego niewinna uwaga uruchomiła lawinę małżeńs-
kich kompleksów, musi zrobić niezadowoloną minę, bo przecież
z jej punktu widzenia już nie chodzi o zupę, tylko o ostate-
czne rozstanie. A on patrząc na tę skrzywioną buzię myśli so-
bie: "Coś jej złego zrobiłem, zaraz obrazi się i dojdzie do
wniosku, że ma mnie po prostu dosyć. To, że wyszła za takie
zero, wcale nie oznacza, że zawsze będzie chciała ze mną
być". Jednym słowem on też już prawie pakuje walizki.
Tym razem - jak setki razy wcześniej i później - rozej-
dzie się po kościach. Pewnie za parę minut albo parę godzin
któreś z nich wykona jakiś pojednawczy gest i wszystko jako
tako wróci do normy. Tylko że jeśli tak dzieje się często, w
pewnym momencie ilość przejdzie w jakość. Spójrzmy więc na
konsekwencje podobnych sytuacji.
Po pierwsze - obydwoje zużywają dużą część swojej energii
na ciągłe sprawdzanie. Z napiętą uwagą śledzą: jak jest w tej
chwili? czy on jeszcze mnie kocha? czy jej jeszcze na mnie
zależy? I wtedy oczywiście zawsze znajdzie się coś, co po-
twierdzi najczarniejsze przewidywania, jak choćby owa przeso-
lona zupa. Powiem więcej, nawet niektóre obojętne albo pozy-
tywne uwagi mogą być odbierane jako negatywne. Załóżmy, że
Gosia założyła nowy opalacz, zaś Andrzej, któremu się w nim
spodobała, powie: "O masz dwuczęściowy kostium". A ona - pew-
na tego, że nie jest dość zgrabna - nawet na niego nie spoj-
rzy i nie zauważy jego zadowolonej miny, tylko pomyśli: "No
tak, chciał mi delikatnie dać do zrozumienia, że nie powinnam
pokazywać brzucha. Już mu się nie podobam". Wobec nagromadze-
nia podobnych niezrozumień i nieporozumień obydwoje starają
się uniknąć zapalnych tematów.
W ich sytuacji takimi szybko okazują się wszystkie, które
coś mówią o drugiej stronie. Inaczej mówiąc, w ogóle przesta-
ją ze sobą rozmawiać o sobie.
Po drugie - unikają zwłaszcza okazywania wszelkich oznak
niezadowolenia. Andrzej na drugi raz głęboko się zastanowi,
czy w ogóle mówić, że mu nie smakuje zupa. W efekcie Gosia
będzie niewiele wiedzieć o tym, co on lubi a czego nie, zaś
Andrzej będzie tłumił swoje niezadowolenie i godził się z sy-
tuacją, która mu nie odpowiada. Do czasu, ponieważ kiedy
uzbiera się tego dużo i w różnych dziedzinach, jedno z nich
pierwsze wybuchnie. Wtedy to drugie, które też zdążyło już
nagromadzić sporo urazy i pretensji, odpowie tym samym. I za-
cznie się coś, czego obydwoje nie rozumieją: wielka awantura
z błahego powodu.
Po trzecie - każda oznaka smutku, złości lub zniecierpli-
wienia Gosi jest odbierana przez Andrzeja jako sygnał, że to
on zrobił coś nie tak, że "wszystko przez niego". A Gosię mo-
że boleć ząb, mogły ją spotkać jakieś przykrości w pracy czy
zdenerwować dzieci. I chce, żeby ją ktoś pocieszył albo cho-
ciaż wysłuchał, a tu ślubny najdroższy też już zdążył wpaść w
przygnębienie bądź irytację pod wpływem jej minorowej miny.
Więc traci chęć opowiadania temu ponuremu facetowi, co jej
się dziś przykrego wydarzyło. To samo Andrzej: miał męczący
dzień albo boli go głowa, a Gosia już jest pewna, że ma coś
do niej. Więc na wszelki wypadek nie odzywa się i schodzi mu
z drogi. W ten sposób zamiast wspierać się nawzajem w drob-
nych i większych kłopotach, oddalają się od siebie.
Po czwarte - obydwoje czekają na jakieś potwierdzenie,
dowartościowanie, przejaw uczucia drugiej strony, ale nie są
zbyt skłonni wychylać się z tym sami. Nie zrobię tego, boję
się, że mnie odtrąci - myślą. I tak czekają obydwoje, nieraz
latami, coraz bardziej utwierdzając się w poczuciu, że są
nieważni, niekochani, niezauważani.
Po piąte - unikają jak ognia wyjaśniania tego, co się
między nimi dzieje. Każde z nich obawia się, że kiedy choćby
piśnie coś na ten temat, dopiero wtedy druga strona zacznie
się serio zastanawiać i niechybnie dojdzie do wniosku, że
zrobiła życiowy błąd decydując się na ten związek. Jest w tym
coś z myślenia magicznego (niektórzy nazywają to strusią po-
lityką): jeśli nie dotknę tej chwiejnej konstrukcji, jest
szansa, że się utrzyma; ale jak nieopatrznie ruszę, a jest
to gmach wzniesiony z chybotliwych, nie połączonych ze sobą
cegieł, to w ciągu paru sekund rozsypie się w gruzy.
Niestety, małżeństwom takim jak Gosia i Andrzej nie
sprzyja też tradycja czy zwyczaje rodzinne. Spodobało mi się
podsumowanie, jakie zrobiła kiedyś na moją prośbę pewna pani:
"Pochodzę z rodziny, gdzie nawet pytanie 'która godzina?' by-
ło zbyt osobiste". W ich rodzinnych domach musiało być tak
samo: dorośli ani między sobą, ani z dziećmi nie rozmawiali o
wzajemnych uczuciach, o żalach i pretensjach, nikt nikogo nie
chwalił i nie zapewniał, że kocha. Skąd to wiem? Bo inaczej
nie mieliby tych kłopotów.
Zamiast zadręczać się wątpliwościami, mogliby zabrać się
do wyjaśniania sytuacji i przekonaliby się szybko, że cała ta
spirala rozkręcająca się w ich głowach jest absurdalna - że
naprawdę chodzi tylko o zupę, a całą resztę kochają nad ży-
cie. Więc gdyby to ode mnie zależało, od przedszkola wprowa-
dziłabym naukę porozumiewania się z bliskimi.
Kiedy pracowałam w poradni rodzinnej, miałam okazję towa-
rzyszyć wielu ludziom w próbach lepszego pozorumiewania się
żałując, że spotkaliśmy się tak późno, gdy już narosło mnóst-
wo przykrych "zaszłości". Umawiałam się z różnymi małżeństwa-
mi, że wprowadzą u siebie zwyczaj systematycznego rozmawiania
o tym, jak im ze sobą jest, co do siebie czują, z czego są
zadowoleni, a z czego nie. Wiem, wiem, to takie sztuczne, ale
chcę podkreślić, że ludzie, którzy mają dużo lęków i wątpli-
wości - wynikających z niskiej samooceny - z pewnością nie
przestawią się spontanicznie na inny sposób porozumiewania.
Natomiast przy odpowiedniej zachęcie mogą popracować nad wy-
robieniem sobie lepszych nawyków czy rutyny.
Jeśli partnerzy wspólnie decydują się na mówienie o tym,
co się pomiędzy nimi dzieje, wtedy wiadomo, że narażają się
obydwoje, więc poważnym i zasadniczym rozmowom przestaje to-
warzyszyć atmosfera zagrożenia, nikt nie musi się wychylać z
inicjatywą, można nawet losować, kto zaczyna. W poradni do-
kładnie uzgadnialiśmy, że na przykład we wtorki po położeniu
dzieci spać zawsze przeznaczają na ten cel po pół godziny lub
trzy kwadranse i obydwoje mają powiedzieć, co złego i co dob-
rego spotkało ich ze strony tego drugiego w minionym tygod-
niu.
Gdybyś się zdecydował wprowadzić taki zwyczaj w swoim
związku, musisz trzymać się kilku zasad. Trzeba pilnować: a)
żeby nie skończyło się na samym postanowieniu; to naturalne,
że - tak jak od każdej trudnej rzeczy - będziecie mieli chęć
się wykręcić; b) żeby każdy miał z góry uzgodnioną ilość cza-
su, a potem zmiana (np. Gosia kwadrans, Andrzej kwadrans,
Gosia kwadrans, Andrzej kwadrans - po dwóch-trzech próbach
będziecie wiedzieli, jaki czas jest dla Was najwygodniejszy);
c) żeby w tych uzgodnionych ramach czasowych nie przerywać
sobie nawzajem; d) żeby mówić i o plusach, i o minusach, na-
wet gdyby na początku trzeba było wyszukiwać coś na siłę (je-
dnym jest trudniej mówić o dobrym, innym o złym, to też jest
naturalne); e) żeby zaczynać od żalów i pretensji, a kończyć
na rzeczach pozytywnych, miłych, ciepłych.
4. Z czym jeszcze mogą być kłopoty?
Sądzę, że miałeś okazję stwierdzić to sam w różnych sytu-
acjach: niekorzystne myślenie o sobie jest samospełniającym
się proroctwem. Nie jestem w stanie omówić rozlicznych dzie-
dzin, w których może Cię hamować i ograniczać, jednak muszę
poświęcić parę słów przynajmniej nauce i pracy. Co do zdolno-
ści uczenia się - mam sporą wprawę w przebijaniu się przez
uporczywe złe mniemanie o sobie osób uczących się języków ob-
cych i pracy z komputerem. To równie dobre przykłady jak każ-
de inne.
We wmawianiu sobie, że "komputer to nie dla mnie" i "nig-
dy się tego nie nauczę" celują kobiety. Jeżeli już potrzeba
albo chęć zmusi którąś z moich zaprzyjaźnionych pań, żeby je-
dnak spróbować, zaczynam od tego: "Ta maszyna nie jest dużo
bardziej skomplikowana od pralki automatycznej. Umiesz ją ob-
sługiwać? Jeśli tak, to z komputerem też dasz sobie radę".
Oczywiście początkowo nie wierzą, ale stopniowo - parę pros-
tych operacji, żeby przekonać się, że to skomplikowane zwie-
rzę jest posłuszne - nabierają pewności siebie. "Napisz coś,
wydrukujemy to", żeby mogły szybko zobaczyć efekt swojej pra-
cy. I jeszcze namawiam je do robienia błędów, żeby się z nimi
oswoiły i przy samodzielnych próbach nie wpadały w totalną
bezradność, kiedy coś pójdzie nie tak.
Z nauką języków jest podobnie. Jest mnóstwo ludzi, którzy
latami obiecują sobie, że zabiorą się za angielski czy fran-
cuski, i nie robią tego, bo nie wierzą, że coś im wyjdzie.
Znam na to dwa sposoby proste i trzeci pracochłonny. Pierw-
szy: weź obcojęzyczną gazetę i na dowolnej stronie (byle nie
z ogłoszeniami) znajdź 100 słów, które rozumiesz. Nie uda Ci
się to po grecku czy po węgiersku, ale angielski, niemiecki,
włoski, hiszpański, nawet holenderski czy portugalski od razu
stanie się bardziej przezroczysty.
Drugi sposób polega na tym, żeby przed każdą lekcją czy
odrabianiem zadań domowych powtórzyć sobie kilka razy na głos
(jeśli się boisz, że rodzina uzna Cię za wariata, który gada
sam do siebie, zrób to szeptem): "Angielski sam wchodzi mi do
głowy". Jeżeli jesteś zainteresowany innym językiem, wstaw go
w miejsce angielskiego.
I sposób trzeci: poproś kogoś, żeby wskazał Ci prosty i
niezbyt długi, a interesujący dla Ciebie tekst, i przetłumacz
go ze słownikiem. Może się okazać, że satysfakcja ze zrozu-
mienia czegoś, na czym Ci zależało, jest większa niż niepora-
dność językowa. Moje pokolenie z dużym skutkiem uczyło się
angielskiego na Beatlesach, a rosyjskiego na Okudżawie.
Opowiadam to wszystko, żeby było widać, co oznacza czy
też z czego się składa owo "nie potrafię się tego nauczyć".
Na pierwszym miejscu oczywiście króluje ogólne poczucie nie-
możności. Ale ważne jest też i to, że ani Twoi dotychczasowi
nauczyciele, ani Ty sam nie mieliście wprawy w stopniowaniu
trudności, wybieraniu na początek zadań, których dobre wyko-
nanie zachęciłoby Cię do dalszych prób. Nie było też pomostu
do czegoś, co już umiesz. A poza tym nie miałeś okazji prze-
żyć choćby niewielkiej satysfakcji związanej z wstępnym opa-
nowaniem nowej umiejętności.
Chcę Ci na zakończenie tego wątku powiedzieć jedną rzecz:
żeby przekonać mnie, że nie jesteś w stanie czegoś się nau-
czyć, musiałbyś zużyć bardzo dużo energii i czasu. A myślę,
że i tak by Ci się nie udało.
Teraz sprawa pracy. Odnosi się do niej to wszystko, co
mówiłam o trudnych początkach. Na niepewność związaną z nową
sytuacją i nowymi zadaniami nakłada się jeszcze coś - po-
wszechny niedobry zwyczaj, że przełożeni niechętnie wyrażają
uznanie, za to dość skrupulatnie wytykają błędy i z upodoba-
niem ganią. Jeśli już i tak nie myślisz o sobie zbyt dobrze,
pogrążasz się w tym jeszcze bardziej. I często nawet nie
umiesz zobaczyć, kiedy z nieporadnego nowicjusza zmieniasz
się w kompetentnego fachowca. A dopóki czujesz się "młodszym
kolegą", Twoi współpracownicy i zwierzchnicy też mają skłon-
ność, żeby Cię tak traktować. Może warto co pewien czas spra-
wdzać to przekonanie?
Jednym z łatwo dostępnych sprawdzianów jest robienie od
czasu do czasu - co pół roku, co rok - bilansu własnych doko-
nań. Szczegółowo i konkretnie: kartka papieru, Twoje prywatne
podliczenie, ile i czego wykonałeś w "okresie sprawozdaw-
czym". Sama tak robię, bo mnie też nieraz przychodzi do gło-
wy, że od dłuższego czasu nic godnego uwagi nie zrobiłam.
Muszę powiedzieć, że ilekroć kogoś namówiłam na takie
sprawozdanie, zawsze kończyło się radosnym zaskoczeniem. A
gdyby nawet wyszło Ci inaczej, przynajmniej będziesz miał ja-
kąś miarę, rozeznanie, że Twoje "nic nie zrobiłem" oznacza" o
trzy za mało" w jednej sprawie, "nie dość starannie" w innej,
a w pozostałych nie najgorzej. Zobacz, że to zupełnie inny
punkt wyjścia, gdybyś chciał coś zmienić.
Najlepiej takie podliczenie robi niepracującym matkom,
które często uważają, że czas przecieka im przez palce, są
źle zorganizowane i z niczym nie dają sobie rady. Jeżeli je-
szcze krytykuje je w tym duchu mąż albo teściowa, trudno
przekonać je inaczej niż robiąc bilans czasu. Mówię o tym
przy okazji pracy, ponieważ uważam, że zajmowanie się małym
dzieckiem i domem to ciężka i odpowiedzialna praca, niejedno-
krotnie trudniejsza niż zajęcia zawodowe.
W podsumowaniu chcę przypomnieć, że w każdej z wymienio-
nych dziedzin - w małżeństwie, w nauce, w pracy - Twoje zda-
nie o sobie jest ważnym czynnikiem sprawczym. Mówiąc proś-
ciej, kiedy jest dobre, lepiej funkcjonujesz i Ty, i często
inni wokół Ciebie; kiedy jest złe, wyrabiasz się z reguły go-
rzej.
Podstawowa zasada postępowania byłaby tutaj taka: nie
ufaj swoim ogólnym złym opiniom o sobie spróbuj je podważać,
zbieraj dowody na to, że nie masz racji, kiedy się tak dołu-
jesz.
5. Obiektywność nie ma tu nic do rzeczy
Namawiam Cię, żebyś konkretnie i szczegółowo analizował
swoje przeświadczenia na własny temat, ponieważ przekonałam
się, że niskie poczucie własnej wartości w różnych dziedzi-
nach potrafi mieć niezbyt wiele wspólnego z obiektywną rze-
czywistością sprowadzoną właśnie do namacalnych konkretów.
Chcę opowiedzieć tu o dwóch przypadkach, kiedy kontrast mię-
dzy ogólną złą oceną a jej rozpisaniem na poszczególne eleme-
nty był wyjątkowo dobrze widoczny.
Jedna to opowieść Marka, pacjenta z grupy dla osób z ner-
wicą, w której byłam obserwatorem, kiedy uczyłam się swego
zawodu. Otóż Marek uważał, że jest nie dość sprawny fizycznie
i wysportowany. Jego niedościgłym wzorem był ojciec, kapitan
marynarki, któremu chciał zaimponować. Zapytany, czy uprawiał
kiedyś jakiś sport, Marek wymienił jeździectwo, pływanie i
parę innych dyscyplin, w których osiągał bardzo dobre wyniki.
Kiedy doszedł do tego, że zdobył mistrzostwo Polski w skokach
spadochronowych, grupa zaczęła się śmiać. On w pierwszej
chwili nie zrozumiał, co ludzi tak bawi, więc chichocąc za-
częli mu tłumaczyć, że wyżej w męskich sportach wspiąć się
już nie można.
Bohaterką drugiej sytuacji, też w grupie terapeutycznej,
była Lusia, trzydziestoletnia pracująca mężatka, matka dwojga
dzieci. Płacząc oskarżała się o to, że jest wyrodną matką i
złą żoną, nie dba o dom i rodzinę, poświęca im za mało czasu
i starań. Na marginesie dodam, że pracowała na półtora etatu.
Poprosiłam Lusię, żeby opowiedziała, jak wygląda jej powszed-
ni dzień i sobota z niedzielą, szczegółowo, od rana do wie-
czora. W tej grupie było nas jeszcze pięć w podobnej sytua-
cji, jednocześnie matek i pracownic. Wszystkie opowiedziałyś-
my o swoim gospodarowaniu czasem i okazało się, że każda -
chociaż ma tylko jedną pracę - poświęca obowiązkom domowym i
rodzicielskim mniej więcej tyle samo czasu co Lusia.
Można powiedzieć, że tych dwoje to wyczynowcy. I rzeczy-
wiście, a mimo to wynikom ich życiowych starań nie udało się
przebić przez uporczywe przeświadczenie, że nie sprawdzili
się w ważnych dla siebie dziedzinach. Tym bardziej trudno mi
uwierzyć, że uda się to w Twoim przypadku, skoro nie skaczesz
ze spadochronem i nie pracujesz na półtora etatu (trochę się
niepokoję, czy aby te przykłady - powtarzam, wyjątkowe - znów
nie wpędziły Cię w kompleksy).
Dlatego jeszcze raz namawiam Cię do sprawdzania swego
ogólnego mniemania o sobie za pomocą rozkładania go na czyn-
niki pierwsze. Nic nie zrobiłeś w tym tygodniu? Wypisz, czym
się zajmowałeś w każdym kolejnym dniu. Zawsze wszystko gu-
bisz? Przypomnij sobie ostatnie trzy przypadki, kiedy Ci coś
zginęło. Jesteś złym pracownikiem? Sprawdź, ile razy i za co
zganił Cię ostatnio szef. Może uda Ci się prześledzić to bar-
dziej szczegółowo i konkretnie, a dzięki temu bardziej reali-
stycznie - i w korzystniejszym świetle - zobaczyć siebie.
6. Na wierzchu i pod spodem
Chciałabym wspomnieć o jeszcze jednej konsekwencji nis-
kiej samooceny, która chyba Ciebie nie dotyczy. Jeśli zabra-
łeś się do czytania tej książki, to na pewno masz świadomość
swoich kłopotów i chęć zmiany. Natomiast sytuacja, którą te-
raz chcę opisać, dotyczy ludzi nieświadomych swoich komplek-
sów. Chodzi mi o zarozumialców, szpanerów, zadufków - osoby,
które za wszelką cenę usiłują udowodnić swoją wyższość. Otóż
chcę Ci zwrócić uwagę, że w gruncie rzeczy są do Ciebie pod-
obni.
Przypomina mi się Wiśka, która nie dawała nikomu dojść do
słowa; Paweł, który zawsze wiedział lepiej; Monika próbująca
oczarować wszystkich mężczyzn bez wyboru; Kuba zawsze gotowy,
żeby lekceważąco wypowiedzieć się o cudzych osiągnięciach,
choćby to nawet była nagroda Nobla. Zawsze myślałam o nich ze
współczuciem. Skoro tak bardzo chcieli udowodnić całemu świa-
tu, że są lepsi - albo że inni są gorsi, co na jedno wychodzi
- to rozumiem, że sami bynajmniej nie byli o tym przekonani.
Czuli się tak niepewnie, że aż musieli zbudować sobie ca-
łą sztuczną konstrukcję, teatr pozorów, żeby zasłonić przed
ludźmi swoje prawdziwe samopoczucie. Zresztą robili to nie ze
złej woli, tylko dlatego, że było im - tak jak Tobie - trudno
ze sobą wytrzymać. Z czasem tak zżyli się z odgrywaną przez
siebie rolą, że stracili kontakt ze swoim wnętrzem, swoimi
prawdziwymi przeżyciami.
Myślę, że czasem im zazdrościsz łatwości, z jaką przed-
stawiają swoje zdanie, siły przebicia i pewności siebie. Rze-
czywiście, z wieloma sytuacjami radzą sobie lepiej od Ciebie,
ale czy lepiej się czują? Nie jestem o tym przekonana. Wiem
na pewno, że dopadają ich załamania i depresje, nagle prze-
stają się wyrabiać i wtedy czują się bardziej bezradni od
Ciebie. A przede wszystkim kiepsko im się układają kontakty z
ludźmi.
Paradoksalnie, potrzebują tego samego co Ty: uznania, do-
cenienia, pochwały. A inni wcale się do tego nie kwapią. Sam
pewnie wiesz, że jak ktoś się wywyższa, masz go ochotę nie
pochwalić, tylko ściągnąć na ziemię, przekłuć szpilką jak ba-
lon, żeby uszło powietrze.
Ci, którzy naprawdę siebie lubią, znają swoją wartość i
mają zaufanie do własnych możliwości, nie muszą się przed ni-
kim wykazywać. Nie potrzebują ciągłych potwierdzeń od innych,
bo rzeczy oczywiste nie wymagają dowodów. Są zwyczajnie skro-
mni, nie muszą też ukrywać wad i słabości, żyć z ciągłą oba-
wą, że ktoś ich zdemaskuje. Ich spokój i harmonia wewnętrzna
promieniują na zewnątrz, a ludzie lgną do nich i kochają -
zdawałoby się - za nic.
7. Prawie wszystko możesz
Każdy z nas wykorzystuje tylko niewielki procent siły
swoich mięśni i możliwości swojego umysłu. I nie jest to moje
pobożne życzenie ani wyraz ogólnej wiary w człowieka, tylko
wynik żmudnych i wieloletnich badań fizjologów. Jak sądzę,
osiągamy tak mało w stosunku do swoich możliwości między in-
nymi dlatego, że brak nam wiary w ich ogrom i różnorakość.
Przez wiele lat zgromadziłam niemałą kolekcję opowieści z
literatury i z życia o ludziach, którym udało się dokonać
rzeczy niemożliwych. Joanna D'Arc zebrała wielką armię i po-
prowadziła ją do walki, Ghandi bez przemocy uwolnił Indie od
Anglików, Jacek Kuroń zapoczątkował ruch społeczny, dzięki
któremu runął w Polsce ustrój komunistyczny - to są przykłady
szeroko znane.
Ale chcę też wspomnieć o kilku innych, znacznie skromnie-
jszych, a równie nieprawdopodobnych. Mówię "nieprawdopodob-
nych", ponieważ zanim te osoby zrobiły to, co zrobiły, wszys-
tkim wokół wydawało się to niemożliwe. Jak choćby Tadeusz Pa-
ciorek, psycholog więzienny z Siedlec, który przez parę lat
dobijał się o wprowadzenie grup Anonimowych Alkoholików do
zakładów karnych. Kto trochę wie o polskim więziennictwie,
przyzna, że taki pomysł całkiem niedawno musiał wydawać się
szalony. Dzisiaj mamy w Polsce już kilkadziesiąt grup AA za
kratkami, są nawet stosowne odgórne instrukcje ułatwiające
zakładanie nowych. Zawsze, kiedy spotykam Tadeusza, mam wra-
żenie, że kontaktuję się z człowiekiem, który przebił głową
mur.
Inny przykład to Ewa Milewicz, kobieta po chorobie Heine-
go-Medina, której tak trudno się poruszać, że problemem dla
niej jest nawet wejście na schody. A jednak: była w opozycji
jeszcze przed Sierpniem 1980, w stanie wojennym aktywnie
działała w podziemiu, dziś jest w czołówce dziennikarzy "Ga-
zety Wyborczej". Ale najbardziej Ewa zadziwiła mnie tym, że
po wyjściu za mąż urodziła i wychowała dziecko, choć w jej
sytuacji wydawało się to zamiarem ponad siły. Córka Ewy jest
już na studiach i stanowi żywy dowód na to, że rzeczy niemoż-
liwe są możliwe.
I wreszcie trzeci przykład: Tadeusz Orłowski, niepełnos-
prawny zdobywca Tatr. Wybitny lekarz, członek Polskiej Akade-
mii Nauk, dziś już starszy pan, należał do najlepszych pol-
skich taterników swojego pokolenia. Ma jedną nogę krótszą,
mocno utyka, a mimo to dokonał pierwszych przejść wielu dróg
wspinaczkowych w Tatrach. Tak trudnych, że podobno wśród na-
szych alpinistów kursuje powiedzenie: "Ja na drogi Orłowskie-
go wolę chodzić na drugiego" (bo wtedy spadanie jest mniej
niebezpieczne). Myślę, że kto inny na jego miejscu nawet by
się nie wybrał na dłuższy górski spacer.
Nie namawiam Cię tutaj, żebyś nastawiał się na przebudowę
świata albo całkiem nie licząc się z okolicznościami porywał
się z motyką na słońce. Chcę tylko uprzytomnić Ci, że zasad-
nicza różnica pomiędzy tymi osobami a innymi jest taka, że
one wierzyły w możliwość osiągnięcia z pozoru nierealnych ce-
lów. Chcę korzystając z ich przykładu przekonać Cię, żebyś -
zanim odruchowo, z nawyku powiesz o czymś "to nie dla mnie" -
zastanowił się nad tym. Może jednak warto zakreślać swoje
plany ambitniej, a nawet dużo ambitniej, niż masz w zwyczaju?
Rozdział III: O ładowaniu akumulatorów, nagrywaniu płyt i
filtrach
Gdyby Ci się zdawało, że ten rozdział został przez pomyłkę
przeniesiony z innej książki, to chcę Cię uspokoić, że jednak
tak nie jest. Nadal będziemy się zajmować poczuciem własnej wa-
rtości, a konkretnie tym, jak ono się kształtuje. Poprostu
czasem lubię porównywać mechanizmy psychologiczne do jakichś
urządzeń, bo wtedy najważniejsza zasada funkcjonowania staje
się lepiej widoczna - wpływy, jakim podlega psychika ludzka, są
tak skomplikowane i różnorodne, że często warto opisać coś za
pomocą pewnego skrótu.
Akumulator jako model pojawił mi się tak dawno, że już
nawet nie pamiętam kiedy. Na pewno było to w momencie, gdy
czułam się wyczerpana, na resztkach energii i bez szans na
oparcie w kimś z zewnątrz, kto mógłby mi pomóc doładować nie-
co nowych sił i optymizmu. Potem się okazało, że nie ja jedna
mam podobne skojarzenia, w każdym razie dla bardzo wielu osób
jest ono czytelnym i równie wygodnym skrótem myślowym jak dla
mnie.
O czymś w rodzaju zapisów czy też nagrań w psychice czło-
wieka mówi wielu autorów, a w języku potocznym też natrafiamy
na wyraźne ślady tego typu skojarzeń, kiedy mówimy, że coś
komuś w duszy gra albo że stale powtarza starą śpiewkę. Ta
analogia przyda nam się też w następnym rozdziale, kiedy bę-
dę mówić o tym, jak wymazywać stare nagrania i nagrywać czy
zapisywać inny tekst - może melodię? - w miejsce starego,
który nie najlepiej Ci służy. Zaś do filtrów dojdziemy w sto-
sownym momencie.
Wszystkie te porównania czy modele mają swoje zalety
(prostota, czytelność, łatwość przekazywania innym), ale też
zasadniczą wadę: nie do wszystkiego pasują, nadużywane nie
sprawdzają się.
1. Jeżeli jesteś jak gramofon...
Wróćmy do ćwiczenia z początku - uzupełniania zdania
"Ania jest...". Jest to najbardziej zwięzły i zarazem bardzo
archaiczny opis Twego poczucia własnej wartości. Jak już mó-
wiłam, mnie przez całe lata pojawiało się - mimo całkiem nie-
złych zdolności intelektualnych - zdanie "Ania jest głupia".
I żadne dobre stopnie, sukcesy na studiach, rozpoczęty dokto-
rat, nawet napisane książki nie potrafiły tego zmienić. Dla-
czego?
Bo w głowie miałam - Ty też masz - jakiś wcześniejszy za-
pis, jakieś przeświadczenie na własny temat, twarde jak skała
i jak skała odporne na wpływy zewnętrzne. Trudno je zmienić,
bo pochodzi z najwcześniejszego okresu życia, jeszcze z nie-
mowlęctwa. Pamiętasz film Disneya o śpiącej królewnie? Jest
tam scena, kiedy trzy zacne grubiutkie wróżki pochylają się
nad kołyską królewskiej córki i dotykając jej różdżkami prze-
powiadają, że będzie piękna, dobra i mądra. Z nami wszystkimi
było podobnie: nad kołyską albo trochę później jakieś ważne
osoby powiedziały nam, jacy będziemy.
Może nie tyle powiedziały, co mówiły wiele razy i w ciągu
wielu lat. Może nie zawsze mówiły, tylko dawały do zrozumie-
nia poprzez gest czy minę, jak również poprzez to, czego nie
robiły. Dziesiątki razy we wspomnieniach z dzieciństwa, jakie
słyszałam w prowadzonych przez siebie grupach, powtarzały się
gorzkie słowa: "Nikt mnie nigdy nie brał na kolana, nie przy-
tulał, nie głaskał po głowie, nie chwalił". W pierwszych la-
tach życia - jedni mówią o pierwszym roku, inni o dwóch la-
tach, jeszcze inni o pięciu albo nawet dłużej - nagrało Ci
się w głowie szereg płyt z informacjami o tym, jaki jesteś, o
Twojej urodzie, zdolnościach, możliwościach.
Weźmy sobie prosty przykład. Maluch postawił trzy klocki
jeden na drugim i przyszedł do mamy ze słowami: "Patrz, jaki
zbudowałem piękny pałac". Rzecz zresztą mogła dziać się zna-
cznie wcześniej nie przyszedł, tylko przyczołgał się na czwo-
rakach i nie powiedział, tylko spojrzał pytająco. Od tego, co
zrobi matka, zależy teraz, jakie nagranie na własny temat za-
pisze się w głowie jej dziecka.
Rozpatrzmy kilka możliwości zakładając, że tak właśnie
matka reaguje często, na tyle często, że u dziecka wytwarza
się na tej podstawie przekonanie o naturze świata. Tak, tak,
myśl że nie przesadzam dla niemowlaka do roku czy półtora ma-
tka stanowi prawie cały świat, więc to ona jest głównym źród-
łem poczucia, że ten świat jest życzliwy, godny zaufania,
bezpieczny, czy też obojętny albo wręcz szorstki i wrogi.
Możliwość pierwsza - mama zajęta czym innym nie zwraca
uwagi na dziecko. Skutek: wytwarza się u niego przekonanie,
że "żadne moje starania czy osiągnięcia nie mają znaczenia".
Możliwość druga - mama zirytowana na przykład na ojca al-
bo bardzo zmartwiona brakiem pieniędzy odburknie, żeby dać
jej spokój. Skutek: powstaje zapis, że "kiedy coś mi wycho-
dzi, inni złoszczą się i opędzają ode mnie".
Możliwość trzecia - mama odezwie się lekceważąco: tylko
trzy klocki? i stoją krzywo! Skutek: "żebym nie wiem jak się
starał, nic godnego uwagi mi nie wyjdzie, nie uda się zasłu-
żyć na uznanie".
Możliwość czwarta - mama pochwali "ślicznie, synku! " i
pogłaszcze albo popatrzy z ciepłą aprobatą. Skutek: "warto
się starać, potrafię!".
Możliwość piąta (a właściwie cała gama możliwości) - mama
pochwali, ale nawet nie spojrzy albo zrobi zniecierpliwioną
minę. Skutek: niepewność dezorientacja co do znaczenia róż-
nych sygnałów docierających ze świata, poczucie, że się ich
nie rozumie.
Naturalnie w rzeczywistości malutkie dziecko podlega naj-
różnorodniejszym wpływom, zwykle już od początku otacza je
kilka osób, a matka nie jest automatem i zachowuje się raz
tak, a raz inaczej. Można więc raczej mówić o tym, że suma
tych wszystkich oddziaływań składa się na powstanie pewnej
skłonności do odbierania świata. Sytuacja z klockami to celo-
we uproszczenie, zrobione po to, żeby łatwiej było zaobserwo-
wać, jak kształtuje się poczucia własnej wartości.
Wydaje mi się, że przywiązujemy zbyt małą wagę do tego, w
jakim stopniu i w jaki sposób nasza własna historia odcisnęła
się w nas i jak wpływa na teraźniejszość. Pozwól, że odbę-
dziemy teraz tę wędrówkę: od początku życia do dorosłości.
2. Narodziny - najważniejsza chwila w życiu
Psychika noworodka to nieomalże czysta, biała karta czy -
jeśli wolisz - zestaw nowych płyt, na których jeszcze nic nie
zostało nagrane. Dlatego wszystko, co do Ciebie wówczas do-
cierało, osadziło się bardzo głęboko, tworząc jakby fundament
tego, jakim się staniesz.
To, czego dowiadujesz się o sobie, może pochodzić nawet z
czasów jeszcze wcześniejszych. W mądrości ludowej zawsze było
wiadomo, że kobieta w ciąży nie powinna oglądać strasznych
widoków, że trzeba chronić ją przed przykrymi przeżyciami i
dostarczać nie tylko dobrego jedzenia, ale też dobrych myśli,
otaczać miłością, zaś dookoła powinno być dużo pięknych rze-
czy i muzyki.
Jeżeli lubisz racjonalne wyjaśnienia, to może przekonywa-
jąco zabrzmi dla Ciebie przypuszczenie, że zapewne jest to
zjawisko o naturze biochemicznej: pod wpływem pozytywnych bo-
dźców, w dobrej atmosferze zmienia się wydzielanie wewnętrzne
i do płodu przez pępowinę docierają wraz z krwią matki inne
substancje. Wiele kobiet w ciąży odruchowo głaszcze się po
brzuchu, niektóre rozmawiają ze swoim jeszcze nienarodzonym
dzieckiem, co - dla mnie nie ulega wątpliwości - dobrze robi
takiemu małemu człowiekowi.
Z drugiej strony wiele kobiet, zwłaszcza w pierwszej cią-
ży, przeżywa bardzo dużo lęku i napięcia. Gdyby mogły się nim
podzielić, opowiedzieć komuś o swoich obawach, już to miałoby
dobroczynny, kojący skutek. Może mogłyby usłyszeć coś pocie-
szającego - wiem, że kilka uspokajających słów potrafi rady-
kalnie zmienić na lepsze nastrój przyszłej matki. Jej natura-
lny obrońca i opiekun, przyszły ojciec, akurat tutaj często
nie potrafi wiele pomóc, bo sam bardzo się boi i woli unikać
niepokojących tematów.
W dodatku wszyscy - niestety - jesteśmy wychowani w ja-
kimś fałszywym kulcie macierzyństwa, który nakazuje kobiecie
być zadowoloną i szczęśliwą w oczekiwaniu na dziecko (mówi
się przecież "błogosławiony stan"), a nie pozwala zdradzać
się z obawami i poczuciem dyskomfortu. Pozostaje więc albo
tłumić te uczucia, albo rozmawiać o nich tylko z kobietami,
które są bądź były w podobnej sytuacji. A ich opowieści zwy-
kle dodatkowo podsycają lęk.
Pamiętam, jak pod koniec pierwszej ciąży zostałam wcześ-
niej skierowana do szpitala i głównie chowałam głowę pod koł-
drę albo zasłaniałam się książką (walkmanów jeszcze wtedy nie
było), żeby nie słyszeć tego, co mówią moje współmieszkanki.
Bo cały czas opowiadały tylko o smutnych, przykrych, okrop-
nych i przeraźliwych rzeczach, jakie zdarzyły się i mogą zda-
rzyć przy porodzie lub po nim.
Przyszła matka rzadko może dać upust napięciom i lękom,
więc nosi je niejako w sobie razem z przyszłym dzieckiem.
Dlatego nie jest rzadkością sytuacja, gdy ono, zanim się je-
szcze urodzi - tak przynajmniej twierdzą niektórzy, a ja się
z nimi zgadzam - odbiera komunikat, że coś w związku z nim
jest nie w porządku.
Wreszcie poród, zwykle bardzo higieniczny, ale też bardzo
przykry i bezosobowy. Pierwsze wrażenia, jakie atakują dziec-
ko przychodzące na świat w szpitalu, to ostre światło, prze-
raźliwie głośne dźwięki, straszne zmiany temperatury i mecha-
niczne dotknięcia rąk. To nie jest powitanie oczekiwanego go-
ścia, tylko taśmowa obróbka: mycie, krępowanie na sztywno w
kilka pieluch, zakraplanie czegoś do oczu, zastrzyk. I przede
wszystkim samotność. Są już miejsca na świecie, gdzie jest
inaczej: dziecko rodzi się do rąk ojca, który z czułością i
troską przenosi je na brzuch matki. Myślę, że to zupełnie in-
ny start w życie.
Przecież i tak noworodek ma wystarczająco trudne zadanie.
Musi z przyjaznego i w stu procentach dostosowanego do jego
możliwości środowiska przenieść się w takie, do którego on ma
się przystosować. Musi nauczyć się oddychać, ssać, opanować
regulację temperatury - są to wszystko rzeczy, które wymagają
nieprawdopodobnego nakładu energii i wytężonego treningu. Je-
śli kompletnie bezbronny maluszek nie ma wtedy poczucia czy-
jejś ciepłej obecności, oparcia, źródła ukojenia, to już u
samych początków nabiera przekonania, że nie jest wart opieki
i troski, że nie zasługuje na miłość.
Stanowimy kolejne pokolenie takich szpitalnych noworodków
i na pewno fakt, że jest wśród nas tak wiele osób o złej sa-
moocenie, po części z tego właśnie wynika. A swoją drogą,
ciekawa jestem, jakie będą dzieci rodzone bez lęku, w przy-
ćmionym świetle i cichych dźwiękach łagodnej muzyki, nie od-
rywane od matki, której cały czas towarzyszy ktoś bliski i
kochający.
Czy wiesz coś o tym, w jakiej atmosferze Ty przyszedłeś
na świat? W domu czy w szpitalu? Czy byłeś dla rodziców wy-
czekiwanym gościem, czy zbędnym balastem? Chcę się z Tobą po-
dzielić historią jednej z najbardziej promiennych osób, jakie
spotkałam w życiu, amerykańskiej terapeutki Heidi Schleifer.
Jej rodzice uciekli z hitlerowskiego obozu koncentracyj-
nego w Transylwanii i po wielokilometrowej pieszej wędrówce
znaleźli się w miejscu, z którego cudem przedostali się do
Szwajcarii. Heidi opowiadała: "Przyszłam tam na świat dokład-
nie w dniu, kiedy została wyzwolona Francja. Wszyscy szaleli
z radości. Nieznajomi rzucali się sobie na szyję, ludzie szli
po ulicach objęci, płakali ze szczęścia, śpiewali - a ja myś-
lałam, że to wszystko na moją cześć".
3. Miłość przenika przez skórę
To zdanie, które poraziło mnie swoją trafnością, pochodzi
z artykułu w czasopiśmie "Rodzice i Dziecko" (maj 1992),
gdzie wyczytałam, że w proporcji do wagi ciała niemowlę ma
około dwa razy większą powierzchnię skóry niż dorosły. I je-
szcze: "Dla niemowlęcia czułości ze strony matki są warunkiem
niezbędnym do życia, ponieważ każde dotknięcie jest impulsem
dla mózgu i systemu nerwowego. Od dawna wiadomo, że rozwój
dzieci, które nie są głaskane i pieszczone, jest gorszy. W
skrajnych przypadkach brak kontaktu fizycznego prowadzić może
nawet do śmierci".
Dlatego dawny zwyczaj noszenia niemowlaka w chuście na
piersiach czy na plecach i nasze dzisiejsze nosidełka, pozwa-
lające swobodnie poruszać się z maluszkiem przytroczonym do
brzucha lub biodra, mają dobroczynne działanie. Instynktowna
wiedza o ważności kontaktu fizycznego sprawia, że często oj-
cowie - mniej niż matki przejęci straszliwymi bakteriami -
kładą sobie taką kruszynkę na brzuch albo pierś i tak spędza-
ją z nią czas ku obopólnemu wielkiemu zadowoleniu.
Widziałeś na pewno, jak matka albo babcia przewija lub
ubiera dziecko. Jeśli masz własne, czy zastanawiałeś się, jak
to robisz? Najczęściej jest to okazja do pieszczot i czułoś-
ci, ale niekiedy widuję mamy bardzo spięte albo zirytowane,
kiedy to robią. Zauważyłam też, że znaczna część matek - na-
wet tych najczulszych - omija różne partie ciała, na przykład
prawie nie dotyka dołu brzucha i narządów płciowych, chyba że
podczas mycia.
Kiedy już byłam tego świadoma, zorientowałam się w pewnym
momencie, że przy przewijaniu mojej młodszej córki lepiej
traktuję tył niż przód, o wiele rzadziej dotykając jej klatki
piersiowej, brzuszka i podbrzusza. Starałam się to później
zmienić w obawie, żeby moja mała nie została z informacją, że
jedne kawałki jej ciała są lepsze, a inne gorsze. Myślę, że
skoro miłość przenika przez skórę, niemowlaki powinno się
głaskać od stóp do głów.
Ważne jest nie tylko dotykanie, lecz cały sposób kontak-
towania się, na przykład noszenie na rękach: można jak oboję-
tny pakunek, a można czule, miękko i wygodnie. Ważnym źródłem
informacji o sobie jest też dla malutkiego dziecka ton głosu
otaczających je dorosłych. Treści być może jeszcze nie rozu-
mie, ale sens wyczuwa, głównie z tonu głosu. Zauważyliście,
że matki, babcie, a często i ojcowie, kiedy mają poczucie, że
nikt się im nie przysłuchuje, zaczynają przemawiać do niemow-
laków takim specjalnym, wysokim głosem? To "ciu-ciu-ciu" nie-
których śmieszy, ale jego główny odbiorca jest zachwycony, bo
z tego czyta, że jest kochany, że lubi się z nim być.
Pomiędzy niemowlęciem a jego otoczeniem, zwłaszcza matką,
wkrótce wytwarza się odruchowy mechanizm porozumiewania się
bez słów, odczytywania stanów uczuciowych. Zwykle matka bar-
dzo szybko uczy się, że kiedy jest spięta, zdenerwowana, peł-
na niepokoju albo złości, wtedy jej dziecko zaczyna być pła-
czliwe, gorzej je, wyrywa się przy ubieraniu. W niedobrej at-
mosferze nawet karmienie piersią - tak wskazane dla dziecka
zarówno ze względu na wartość pokarmu, jak i możliwość najcu-
downiejszego dla niego kontaktu - może okazać się niekorzyst-
ne.
Wyczytałam gdzieś kilkanaście lat temu sprawozdanie z ba-
dań amerykańskich nad dwoma rodzajami żłobków. Jedne - w bo-
gatej dzielnicy, prowadzone były niezwykle higienicznie i
"naukowo", z fachowymi pielęgniarkami w charakterze opieku-
nek. Drugie - w dzielnicy biedoty miały kiepskie warunki lo-
kalowe i poziom czystości, zaś dziećmi zajmowały się proste
kobiety bez żadnych kwalifikacji.
Pielęgniarki w obawie przed infekcją starały się jak naj-
mniej dotykać niemowlaków, a one mimo to bardzo dużo chorowa-
ły, rozwijały się wolno, były apatyczne. Natomiast w "gor-
szych" żłobkach maluchy były wesołe, energiczne, rozgarnięte
i zdrowe. O ile pamiętam, właśnie te choroby spowodowały całą
serię badań.
Nie udało się znaleźć żadnego czynnika o charakterze me-
dycznym czy higienicznym, który mógłby je powodować. Domysły
skierowano więc w stronę psychologii i wtedy wyszło na jaw,
że ciepłe, gadatliwe murzyńskie nianie - które skubały, głas-
kały, przewracały, przytulały, nosiły dzieci - są właśnie tym
poszukiwanym elementem zapewniającym zdrowie i dobre samopo-
czucie.
A zatem w tym okresie życia, kiedy jeszcze nie potrafiłeś
porozumiewać się za pomocą słów, wieloma innymi drogami do-
cierały do Ciebie informacje kształtujące Twój autoportret.
Od tego, czy otaczała Cię wówczas atmosfera zadowolenia i za-
chwytu, czy lęku, złości i napięcia, zależało nie tylko to
jak w niemowlęctwie spałeś i jadłeś, płakałeś czy nie, byłeś
zdrowy jak rydz czy chorowity, ale również to, jak się w póź-
niejszych latach czułeś na świecie i jak z tym jest dzisiaj.
Inaczej mówiąc, z tamtego okresu pochodzi podstawowy zrąb
Twego poczucia, że zasługujesz na miłość i radość życia albo
nie.
Muszę tu zrobić jedną dygresją, przeznaczoną zwłaszcza
dla kobiet, które mają do siebie pretensje, że za mało czasu
poświęcają dziecku. Otóż myślę, że lepsza od pełnego poświę-
cenia i ciągłej obecności jest sytuacja, kiedy matka potrafi
zorganizować sobie "wychodne", skoro poczuje, że ma dosyć
opiekowania się swoją pociechą i przesiadywania w domu.
Zajmowanie się malutkim dzieckiem to ciężka praca i duży
wysiłek psychiczny, który wymaga przerw na odpoczynek i zmia-
nę otoczenia. Jeżeli matka sobie tego nie zapewni, często,
chcąc nie chcąc, daje dziecku odczuć, że jest nim zmęczona. I
mimo najlepszych intencji i najuczciwszych starań zamiast ko-
munikatu "dobrze mi z tobą", przekazuje coś wręcz przeciwne-
go: "jesteś dla mnie ciężarem", "męczysz mnie", "złościsz
mnie".
Kiedy moja pierwsza córka miała cztery miesiące, a ja
chciałam być idealną matką i byłam już na ostatnich nogach,
mądra lekarka - pediatra, która się nią opiekowała, powie-
działa do mnie: "Niech pani zadba o siebie, zajmie się trochę
czym innym. Małej jest potrzebna mama wypoczęta i zadowolona
z życia".
4. Na co mnie stać?
Odpowiedź na to pytanie kształtuje się nieco później, w
czasie, kiedy malutki człowiek zaczyna zdobywać świat: uczy
się siadać, stawać i chodzić, posługiwać się przedmiotami,
uruchamiać urządzenia. Wciąż jeszcze jego osiągnięcia i pora-
żki zależą od innych, ale w coraz większym stopniu staje się
aktywnym uczestnikiem, a nie tylko obiektem ich zabiegów. Na
przykładzie nauki chodzenia najlepiej widać, jak powstaje po-
czucie "ja mogę" - ta część samooceny, od której będzie zale-
żała aktywność i inicjatywa, zdolność osiągania sukcesów i
znoszenia niepowodzeń.
Dodziuk anna   psychologia podręczna - część iii - pokocha…
Dodziuk anna   psychologia podręczna - część iii - pokocha…
Dodziuk anna   psychologia podręczna - część iii - pokocha…
Dodziuk anna   psychologia podręczna - część iii - pokocha…
Dodziuk anna   psychologia podręczna - część iii - pokocha…
Dodziuk anna   psychologia podręczna - część iii - pokocha…
Dodziuk anna   psychologia podręczna - część iii - pokocha…
Dodziuk anna   psychologia podręczna - część iii - pokocha…
Dodziuk anna   psychologia podręczna - część iii - pokocha…
Dodziuk anna   psychologia podręczna - część iii - pokocha…
Dodziuk anna   psychologia podręczna - część iii - pokocha…
Dodziuk anna   psychologia podręczna - część iii - pokocha…
Dodziuk anna   psychologia podręczna - część iii - pokocha…
Dodziuk anna   psychologia podręczna - część iii - pokocha…
Dodziuk anna   psychologia podręczna - część iii - pokocha…
Dodziuk anna   psychologia podręczna - część iii - pokocha…
Dodziuk anna   psychologia podręczna - część iii - pokocha…
Dodziuk anna   psychologia podręczna - część iii - pokocha…
Dodziuk anna   psychologia podręczna - część iii - pokocha…
Dodziuk anna   psychologia podręczna - część iii - pokocha…
Dodziuk anna   psychologia podręczna - część iii - pokocha…
Dodziuk anna   psychologia podręczna - część iii - pokocha…
Dodziuk anna   psychologia podręczna - część iii - pokocha…
Dodziuk anna   psychologia podręczna - część iii - pokocha…
Dodziuk anna   psychologia podręczna - część iii - pokocha…
Dodziuk anna   psychologia podręczna - część iii - pokocha…

More Related Content

Viewers also liked

Arkusz radykalnego wybaczania
Arkusz radykalnego wybaczaniaArkusz radykalnego wybaczania
Arkusz radykalnego wybaczaniaOla Monola
 
Jak zaangażować użytkowników - case study
Jak zaangażować użytkowników - case studyJak zaangażować użytkowników - case study
Jak zaangażować użytkowników - case studyŁukasz Wiśniewski
 
Ayres toraya jak radzić sobie z lękiem
Ayres toraya   jak radzić sobie z lękiemAyres toraya   jak radzić sobie z lękiem
Ayres toraya jak radzić sobie z lękiemOla Monola
 
Eckhart tolle cisza przemawia
Eckhart tolle   cisza przemawiaEckhart tolle   cisza przemawia
Eckhart tolle cisza przemawiaOla Monola
 
Arroyo stephen cykle życia i związki międzyludzkie
Arroyo stephen   cykle życia i związki międzyludzkieArroyo stephen   cykle życia i związki międzyludzkie
Arroyo stephen cykle życia i związki międzyludzkieOla Monola
 
Babiker gloria, lois arnold autoagresja. mowa zranionego ciała
Babiker gloria, lois arnold   autoagresja. mowa zranionego ciałaBabiker gloria, lois arnold   autoagresja. mowa zranionego ciała
Babiker gloria, lois arnold autoagresja. mowa zranionego ciałaOla Monola
 
Sparrow - świadome śnienie
Sparrow  - świadome śnienieSparrow  - świadome śnienie
Sparrow - świadome śnienieOla Monola
 
Ddd a uzależnienia
Ddd a uzależnieniaDdd a uzależnienia
Ddd a uzależnieniaOla Monola
 
S.Sharamon B.Baginski - Ksiega Czakr
S.Sharamon   B.Baginski - Ksiega CzakrS.Sharamon   B.Baginski - Ksiega Czakr
S.Sharamon B.Baginski - Ksiega CzakrOla Monola
 
Iyengar, b.k.s the illustrated light on yoga
Iyengar, b.k.s   the illustrated light on yogaIyengar, b.k.s   the illustrated light on yoga
Iyengar, b.k.s the illustrated light on yogaOla Monola
 

Viewers also liked (11)

Arkusz radykalnego wybaczania
Arkusz radykalnego wybaczaniaArkusz radykalnego wybaczania
Arkusz radykalnego wybaczania
 
Jak zaangażować użytkowników - case study
Jak zaangażować użytkowników - case studyJak zaangażować użytkowników - case study
Jak zaangażować użytkowników - case study
 
Ayres toraya jak radzić sobie z lękiem
Ayres toraya   jak radzić sobie z lękiemAyres toraya   jak radzić sobie z lękiem
Ayres toraya jak radzić sobie z lękiem
 
Eckhart tolle cisza przemawia
Eckhart tolle   cisza przemawiaEckhart tolle   cisza przemawia
Eckhart tolle cisza przemawia
 
Arroyo stephen cykle życia i związki międzyludzkie
Arroyo stephen   cykle życia i związki międzyludzkieArroyo stephen   cykle życia i związki międzyludzkie
Arroyo stephen cykle życia i związki międzyludzkie
 
Babiker gloria, lois arnold autoagresja. mowa zranionego ciała
Babiker gloria, lois arnold   autoagresja. mowa zranionego ciałaBabiker gloria, lois arnold   autoagresja. mowa zranionego ciała
Babiker gloria, lois arnold autoagresja. mowa zranionego ciała
 
Sparrow - świadome śnienie
Sparrow  - świadome śnienieSparrow  - świadome śnienie
Sparrow - świadome śnienie
 
Ddd a uzależnienia
Ddd a uzależnieniaDdd a uzależnienia
Ddd a uzależnienia
 
S.Sharamon B.Baginski - Ksiega Czakr
S.Sharamon   B.Baginski - Ksiega CzakrS.Sharamon   B.Baginski - Ksiega Czakr
S.Sharamon B.Baginski - Ksiega Czakr
 
Iyengar, b.k.s the illustrated light on yoga
Iyengar, b.k.s   the illustrated light on yogaIyengar, b.k.s   the illustrated light on yoga
Iyengar, b.k.s the illustrated light on yoga
 
SlideShare 101
SlideShare 101SlideShare 101
SlideShare 101
 

Similar to Dodziuk anna psychologia podręczna - część iii - pokocha…

Męka twórcza. Z życia psychosomatycznego intelektualistów - Barbara N. Łopień...
Męka twórcza. Z życia psychosomatycznego intelektualistów - Barbara N. Łopień...Męka twórcza. Z życia psychosomatycznego intelektualistów - Barbara N. Łopień...
Męka twórcza. Z życia psychosomatycznego intelektualistów - Barbara N. Łopień...e-booksweb.pl
 
Gazeta “Do Rzeczy” Nr 6/2020
Gazeta “Do Rzeczy” Nr 6/2020Gazeta “Do Rzeczy” Nr 6/2020
Gazeta “Do Rzeczy” Nr 6/2020LGDPRYM11
 
Naturalne planowanie rodziny - ebook
Naturalne planowanie rodziny - ebookNaturalne planowanie rodziny - ebook
Naturalne planowanie rodziny - ebooke-booksweb.pl
 
Naturalne planowanie rodziny - ebook
Naturalne planowanie rodziny - ebookNaturalne planowanie rodziny - ebook
Naturalne planowanie rodziny - ebooke-booksweb.pl
 
Woynarowska
WoynarowskaWoynarowska
Woynarowskaemila088
 
Blogowy poradnik młodzieżowy / Barbara Stańczuk
Blogowy poradnik młodzieżowy / Barbara StańczukBlogowy poradnik młodzieżowy / Barbara Stańczuk
Blogowy poradnik młodzieżowy / Barbara StańczukDarmowe Ebooki
 
Empatia Kluczem Do Sukcesu
Empatia Kluczem Do SukcesuEmpatia Kluczem Do Sukcesu
Empatia Kluczem Do Sukcesuagadfhdgdbsdb
 
Empatia Kluczem Do Sukcesu
Empatia Kluczem Do SukcesuEmpatia Kluczem Do Sukcesu
Empatia Kluczem Do Sukcesuagadfhdgdbsdb
 
Empatia Kluczem Do Sukcesu
Empatia Kluczem Do SukcesuEmpatia Kluczem Do Sukcesu
Empatia Kluczem Do Sukcesuagadfhdgdbsdb
 
Gazetka dla rodziców
Gazetka dla rodzicówGazetka dla rodziców
Gazetka dla rodzicówadmin16
 
Przyczajony afc ukryty pua
Przyczajony afc ukryty puaPrzyczajony afc ukryty pua
Przyczajony afc ukryty puajakzagadac
 
Dzieci szczescia
Dzieci szczesciaDzieci szczescia
Dzieci szczesciacalivita
 
Proszę bardzo - Anda Rottenberg - ebook
Proszę bardzo - Anda Rottenberg - ebookProszę bardzo - Anda Rottenberg - ebook
Proszę bardzo - Anda Rottenberg - ebooke-booksweb.pl
 
Zwierciadła życia
Zwierciadła życia Zwierciadła życia
Zwierciadła życia Holistic SF
 

Similar to Dodziuk anna psychologia podręczna - część iii - pokocha… (20)

Sprawa zmartwychwstania josh mc-dowell
Sprawa zmartwychwstania  josh mc-dowellSprawa zmartwychwstania  josh mc-dowell
Sprawa zmartwychwstania josh mc-dowell
 
Męka twórcza. Z życia psychosomatycznego intelektualistów - Barbara N. Łopień...
Męka twórcza. Z życia psychosomatycznego intelektualistów - Barbara N. Łopień...Męka twórcza. Z życia psychosomatycznego intelektualistów - Barbara N. Łopień...
Męka twórcza. Z życia psychosomatycznego intelektualistów - Barbara N. Łopień...
 
Gazeta “Do Rzeczy” Nr 6/2020
Gazeta “Do Rzeczy” Nr 6/2020Gazeta “Do Rzeczy” Nr 6/2020
Gazeta “Do Rzeczy” Nr 6/2020
 
Duchowa rewolucja
Duchowa rewolucjaDuchowa rewolucja
Duchowa rewolucja
 
Naturalne planowanie rodziny - ebook
Naturalne planowanie rodziny - ebookNaturalne planowanie rodziny - ebook
Naturalne planowanie rodziny - ebook
 
Naturalne planowanie rodziny - ebook
Naturalne planowanie rodziny - ebookNaturalne planowanie rodziny - ebook
Naturalne planowanie rodziny - ebook
 
Pww3
Pww3Pww3
Pww3
 
Sztuka wychowania
Sztuka wychowaniaSztuka wychowania
Sztuka wychowania
 
Woynarowska
WoynarowskaWoynarowska
Woynarowska
 
Blogowy poradnik młodzieżowy / Barbara Stańczuk
Blogowy poradnik młodzieżowy / Barbara StańczukBlogowy poradnik młodzieżowy / Barbara Stańczuk
Blogowy poradnik młodzieżowy / Barbara Stańczuk
 
Empatia Kluczem Do Sukcesu
Empatia Kluczem Do SukcesuEmpatia Kluczem Do Sukcesu
Empatia Kluczem Do Sukcesu
 
Www Jak Zagadac Pl
Www Jak Zagadac PlWww Jak Zagadac Pl
Www Jak Zagadac Pl
 
Empatia Kluczem Do Sukcesu
Empatia Kluczem Do SukcesuEmpatia Kluczem Do Sukcesu
Empatia Kluczem Do Sukcesu
 
Empatia Kluczem Do Sukcesu
Empatia Kluczem Do SukcesuEmpatia Kluczem Do Sukcesu
Empatia Kluczem Do Sukcesu
 
Gazetka dla rodziców
Gazetka dla rodzicówGazetka dla rodziców
Gazetka dla rodziców
 
Przyczajony afc ukryty pua
Przyczajony afc ukryty puaPrzyczajony afc ukryty pua
Przyczajony afc ukryty pua
 
Problenmy bad
Problenmy badProblenmy bad
Problenmy bad
 
Dzieci szczescia
Dzieci szczesciaDzieci szczescia
Dzieci szczescia
 
Proszę bardzo - Anda Rottenberg - ebook
Proszę bardzo - Anda Rottenberg - ebookProszę bardzo - Anda Rottenberg - ebook
Proszę bardzo - Anda Rottenberg - ebook
 
Zwierciadła życia
Zwierciadła życia Zwierciadła życia
Zwierciadła życia
 

Dodziuk anna psychologia podręczna - część iii - pokocha…

  • 1. Psychologia podręczna część trzecia Anna Dodziuk P O K O C H A Ć S I E B I E . Całość w jednym tomie. `Dzień dobry, mój kochany. Znajdź trochę czasu na to, by być szczęśliwym! Jesteś cudem, który żyje, Który rzeczywiście istnieje na ziemi. Jesteś kimś jedynym, niepowtarzalnym, nie można cię z nikim pomylić. Czy wiesz o tym? Dlaczego się nie zdumiewasz, nie podziwiasz, nie cieszysz się swym istnieniem i istnieniem innych wokół ciebie? Czy to tak oczywiste, czy to nic nadzwyczajnego, że żyjesz, że możesz żyć, że dano ci czas, abyś śpiewał i tańczył, czas, abyś był szczęśliwy? (...) Phil Bosmans: Nie zapomnij o radości. Pallotinum Warszawa 1990 Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy przeczytali maszyno- pis i podzielili się ze mną swoimi uwagami: Agnieszce Korzenie- wskiej, Mai Lis, Grażynie Płachcińskiej, Piotrowi Fijewskiemu, Włodkowi Kameckiemu, a zwłaszcza Andrzejowi Goszczyńskiemu, który od paru lat jest cierpliwym i bardzo wnikliwym pierwszym czytelnikiem tego, co przetłumaczę lub napiszę. Wiesz, zajmuję się tym już prawie 20 lat i ciągle nie mogę się nadziwić. Aż trudno uwierzyć, jak źle ludzie myślą o sobie i jak źle sami siebie traktują. Zrób mały eksperyment: powiedz paru znajomym komplement, a zobaczysz, ile wysiłku włożą w to, żeby go "unieważnić" - udowodnić Ci, że są brzydsi i głupsi niż myślisz, a ciuch, który Ci się spodobał, to stara szmata. A co Ty robisz, kiedy ktoś Tobie powie coś miłego albo Cię pochwali? Co Ci wtedy przychodzi do głowy? Czy natychmiast za- czynasz szukać argumentów, żeby udowodnić sobie, że to niepraw- da? Jeżeli tak, to myślę, że nie lubisz też patrzeć na siebie w lustrze. Jedna moja koleżanka wróciła po długich wakacjach na zabitej wsi w bardzo dobrym humorze i stwierdziła, że najlepszy był nie wspaniały las dookoła, nie piękny widok na Tatry ani zatrzęsienie grzybów, które uwielbia zbierać - tylko fakt, że nie było tam lustra i przez dwa miesiące nie musiała na siebie patrzeć. Chcesz przyglądać się temu dalej? Sprawdź jeszcze coś, tym razem u siebie. Zaznacz we właściwych miejscach odpowiedzi na pytania i połącz je linią tak, żeby tworzyły wykres. Jakie uczucia odczuwasz do samego siebie?
  • 2. W tym celu użyj poniższej skali skali: 1. Nigdy. 2. Wyjątkowo. 3. Rzadko. 4. Czasem. 5. Często. 6. Prawie zawsze. W stosunku do swoich uczuć: 1. Miłość, sympatia do samego siebie. 2. Uczucia mieszane (do samego siebie). 3. Niechęć, nienawiść do samego siebie. Przeanalizuj swoje odpowiedzi. Po przeczytaniu książki od- powiedz ponownie na postawione wyżej pytania. Chciałam Cię prosić, żebyś to zrobił nie tylko dla siebie, ale i dla mnie. Może się kiedyś spotkamy, wtedy poproszę Cię, żebyś mi powiedział, czy była jakaś różnica - jeśli tak, to znaczy, że udało mi się wpłynąć na zmianę Twojego autoportretu. A na tym mi zależy, bo mam taki oto ambitny zamiar: żebyś nie tylko dowiedział się czegoś o sobie, ale też żeby coś się w To- bie zmieniło. Żeby Ci było łatwiej i weselej żyć. W największym skrócie można to ująć tak. Myślenie o sobie może dodawać Ci skrzydeł, a może je obcinać. Może być motorem, który dostarcza Ci energii do życia, realizowania przedsięw- zięć, pomysłów i marzeń, a może być kulą u nogi, bagażem, z po- wodu którego wszystko przychodzi Ci z trudem, rzadko coś się udaje, a marzenia nie spełniają się nigdy. Najczęściej myślimy o sobie źle, chociaż zwykle nie przyznajemy się do tego przed ludźmi, a nawet przed sobą. Ponieważ wiele lat temu, zaczynając pracę jako psycholog w poradni rodzinnej przekonałam się, że wszystkim Ilekroć miałam na ten temat wykład czy jakieś spot- kanie - a sprawa poczucia własnej wartości jest moim hobby i mówiłam o tym do setek słuchaczy - zadawałam zebranym prościut- kie zadanie: prosiłam, żeby dokończyli zdanie, składające się z własnego imienia i słowa "jest". W moim przypadku brzmiało to "Ania jest...". Oni mieli na "trzy-cztery" złapać pierwszą myśl jaka odruchowo przyjdzie im do głowy. Otóż niezależnie od tego, czy byli to pacjenci, którzy mie- li jakieś kłopoty ze sobą, psycholodzy szkolący się w lepszym pomaganiu innym czy też po prostu ludzie zainteresowani pozna- waniem siebie, którzy przyszli "z ulicy" do jakiegoś domu kul- tury - zawsze reakcja była taka sama. Najpierw poruszenie, szmer, wyraźne zaskoczenie na wielu twarzach, potem pełen na- pięcia śmiech albo smutek. Niektórzy zaczynali niecierpliwie trącać sąsiada, żeby natychmiast zwierzyć się ze swojego odkry- cia. Oczywiście tak mocna reakcja pojawiała się nie u wszystkich, ale u znacznej większości. Znalazło się zawsze parę osób na ty- le odważnych i otwartych, żeby podzielić się tym, co im wyszło. Mogłoby się wydawać, że pojawią się tu głównie takie okreś- lenia, których używamy zapytani o charakterystykę jakiejś oso- by. Kto to jest Kowalczyk? Młody facet z Poznania, nauczyciel, żonaty. Albo sprzedawczyni z naszego sklepu osiedlowego, star- sza pani. Jednak wśród setek odpowiedzi, jakie zdarzyło mi się słyszeć, zawód ani miejsce zamieszkania nie występowało nigdy, płeć i wiek tylko parę razy, podobnie stan rodzinny. Określenia, jakie padały, to nie były informacje, lecz oce- ny. I to oceny w znacznej większości negatywne: "Piotrek jest głupi", "Basia jest brzydka", "Józek jest do niczego". Czasem bardziej rozwinięte bardziej szczegółowe - niektórym na przy- kład przychodziło do głowy zdanie "Krysia wszystko gubi" albo "niczego nie potrafi doprowadzić do końca".
  • 3. Robię ten eksperyment już kilka lat i nadal szokuje mnie, jak duży jest procent osób z takimi negatywnymi ocenami wśród zgromadzonych na dowolnej sali. No dobrze, nie ma się czemu dziwić, kiedy siedzą tam ludzie z jakimiś problemami: alkoholo- wymi, małżeńskimi, z trudnościami w szkole (daję takie przykła- dy, bo z kłopotami tego rodzaju najczęściej miałam do czynie- nia). Ale również kiedy grupy były dobierane pod innym kątem - młodzież z warszawskiego klubu osiedlowego, studenci, dokształ- cający się pracownicy socjalni - zawsze określenia "na minus" przeważały nad pozytywnymi i była to przewaga miażdżąca. A co z Tobą? Czy już sprawdziłeś, co masz w głowie na włas- ny temat? Możesz powiedzieć, że to się rozpisuje na całe mnóst- wo różnych szczegółowych ocen. To znaczy: co myślisz o sobie jako o człowieku w ogóle albo jako o kobiecie czy mężczyźnie jakim jesteś synem, jaką matką, jakim pracownikiem. Jak gotu- jesz, pływasz, całujesz, jak sobie radzisz w towarzystwie, czy umiesz zbierać grzyby, co myślisz o własnych zdolnościach do uczenia się języków obcych. To prawda, w każdym z tych obszarów masz jakąś samoocenę, myślisz o sobie dobrze albo źle. Każdy z nich zresztą i niezliczone inne można by dzielić na jeszcze mniejsze cząstki. Ale masz również - jak każdy - pewien syntetyczny obraz, jakieś ogólne poczucie na własny temat. U amerykańskiego psy- choterapeuty Erica Berne'a nazywało się to poczuciem, czy jes- tem O.K. czy nie O.K., czy jestem w porządku, czy nie. Można o tym mówić jeszcze inaczej, mianowicie: jaki mam stosunek do sa- mego siebie? Czy siebie akceptuję, lubię, kocham? Czy godzę się na siebie takiego lub taką, jaka jestem? Co jestem wart czy wa- rta? (Niestety, mam z tą książką pewien kłopot w zdaniach ta- kich jak dwa poprzednie trudno za każdym razem używać i rodzaju męskiego, i żeńskiego. Po długich wahaniach zdecydowałam się konsekwentnie zwracać się do Ciebie w rodzaju męskim, ponieważ wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni do określonego sposobu czyta- nia. Otóż -jak myślę - zdanie "jesteś dobra" zostanie tylko przez kobiety odczytane jako skierowane do nich, zaś "jesteś dobry" brzmi naturalnie zarówno dla mężczyzn, jak i dla kobiet. Andrzej, mój przyjaciel i recenzent, któremu zwierzałam się z tej trudności, trochę mnie pocieszył: "Przecież zwracasz się do człowieka, a człowiek w naszym języku jest rodzaju męskie- go"). Mnie samej, muszę Ci powiedzieć, jako uzupełnienie zdania "Ania jest..." przez wiele lat pojawiało się "głupia" albo "brzydka". Mówię to, bo chcę, żeby było jasne, że problem nis- kiej samooceny znam nie tylko z pracy z pacjentami i psycholo- gicznej literatury - gdzie ostatnio poświęca się tej sprawie coraz więcej miejsca - ale też z własnych przeżyć. Udało mi się wiele poprawić, mój autoportret jest coraz lepszy. Z tym, że w trakcie tej niełatwej pracy uprzytomniłam sobie coś ważnego: że negatywne myślenie o sobie to sprawa nie tylko indywidualna, ale i społeczna. Mówić - i myśleć! - o sobie dob- rze jest czymś nieładnym, nietaktownym, tak nie wypada. Czło- wiek boi się, że zostanie uznany za chwalipiętę, narazi się na zarzut wywyższania się albo pychy. Nie ma zwyczaju nie tylko chwalenia siebie, ale też innych. Skrytykować, powiedzieć "całą prawdę prosto w oczy", wytknąć błędy i niedostatki - tak, to się ceni. Jesteśmy przesiąknięci takimi nawykami. Natomiast rzadko kiedy spotykamy się z pochwa- łą chwalenia, dostrzegania korzystnych cech i otwartego wyraża- nia pozytywnych opinii o drugim człowieku. Dlatego nawet jeśli jak powietrza potrzebujesz dobrego słowa, życzliwego zdania o sobie, uznania ze strony innych, to sam uparcie im tego odma-
  • 4. wiasz. I oto mamy do czynienia ze społeczeństwem pod tym wzglę- dem dosłownie wygłodzonym. Nie da się tego zmienić tak od razu, ale - jak mawiał pe- wien chiński mędrzec - nawet droga o długości dziesięciu tysię- cy li zaczyna się od pierwszego kroku. Napisałam tę książkę dla tych, którzy chcą go zrobić. Kilkanaście lat temu pracowałam przez pewien czas w zespole jednego z najlepszych polskich psychoterapeutów. Kiedyś rozma- wialiśmy o wypisaniu z ośrodka pacjentki z nerwicą, której uda- ło się podczas leczenia pozbyć przykrych objawów nieustannego lęku. Pamiętam smutne słowa szefa: "Ona jest młoda, ładna, in- teligentna ale tak strasznie źle myśli o sobie. Anka, co ja mam zrobić?" Wzięłam sobie to pytanie mocno do serca i przez następne piętnaście lat szukałam odpowiedzi na nie. Czytałam książki, analizowałam własne przeżycia, a przede wszystkim słuchałam lu- dzi, którzy zdecydowali się zajrzeć w siebie i coś w sobie zmienić. Poszukiwania wciągały mnie coraz bardziej i nie wyglą- da na to, żebym miała ich zaprzestać, bo ciągle odnajduję ja- kieś nowe cegiełki, z których buduje się odpowiedź. W każdym razie dzisiaj wiem już na pewno, że niska samoocena to jedna z najważniejszych i najbardziej powszechnych ludzkich dolegliwoś- ci. moim pacjentom doskwiera złe mniemanie o sobie, zaczęłam to sprawdzać u innych ludzi. Rozdział I: Co naprawdę myślisz o sobie? Czy już wiadomo, o czym właściwie mamy rozmawiać? W języku psychologicznym mówi się o poczuciu własnej wartości, samooce- nie albo obrazie własnej osoby. I każdy wie, że najogólniej chodz i o to, jak przeżywamy samych siebie, czy myślimy o sobie dobrze czy źle, jaki jest nasz prywatny "wewnętrzny autopor- tret". Ale... co innego patrzeć z zewnątrz, z dystansu, a co innego znaleźć się w skórze człowieka z samopoczuciem typu "mniej niż zero". 1. Skomplikowany autoportret Jestem głupia, zła i brzydka; do niczego się nie nadaję, nic mi nigdy nie wychodzi; czy komuś może zależeć na kimś takim jak ja? - niestety, większość ludzi przynajmniej czasami myśli o sobie w ten sposób. Niektórzy nawet zawsze. Najpierw spróbu- jemy połapać się w tym myśleniu, przeanalizować je nieco dokła- dniej, rozłożyć na czynniki pierwsze - bowiem każdy plan popra- wy sytuacji musi poprzedzać rozeznanie czyli diagnoza. Masz więc i Ty, jak każdy, jakąś ogólną samoocenę. Malujesz swój autoportret w jaśniejszych lub ciemniejszych barwach. Ale ten obraz jest oczywiście znacznie bardziej skomplikowany, zło- żony z różnych - jeśli tak można powiedzieć - składników czy wymiarów. Myślę, że cztery z nich są najważniejsze: - powierzchowność, wygląd zewnętrzny, ciało - inteligencja, mądrość, zdolności - dobroć, uczciwość, kwalifikacje moralne - jaką jestem kobietą? jakim mężczyzną? Jest jeszcze piąty ważny wymiar co myślę o sobie w obszarze "ja-inni". Czy ludzie mogą mnie lubić? Czy warto ze mną być? Czy zasługuję na miłość? Można być przecież pięknym, mądrym i dobrym, a mimo to czuć się bardzo samotnie. Jedna z moich przyjaciółek zwierzała mi się kiedyś: "Jestem niebrzydka, życzliwie traktuję wszystkich i chętnie im pomagam,
  • 5. głowę mam też nie najgorszą, nauka zawsze szła mi dobrze i w pracy osiągam spore sukcesy. Ale chyba mi czegoś ważnego braku- je. Prawie nie mam przyjaciół, znajomi o mnie zapominają, męż- czyźni się mną nie interesują. Strasznie mi tego brakuje". Ro- zumiem ją, pewnie i Ty ją rozumiesz - trudno cieszyć się życiem bez dobrych kontaktów ze znajomymi, przyjaciółmi, najbliższymi. Spróbuję zastanowić się przez chwilę nad każdym z tych pię- ciu obszarów - zachęcam Cię do tego samego. Ale przedtem jesz- cze parę zdań dla tych, którzy lubią rozważać kwestie teorety- czne. Jeżeli Ciebie to nie interesuje, po prostu opuść ten ka- wałek i zacznij czytać dalej od następnego. 2. Dla tych, co lubią rozważania teoretyczne Czy obraz własnej osoby i poczucie własnej wartości to jest to samo, czy też co innego? - pytają mnie czasami. Otóż moim zdaniem, chociaż na temat tego rozróżnienia została napisana niejedna książka, dla naszych potrzeb można używać tych dwóch pojęć zamiennie. Co prawda poczucie własnej wartości - i słychać to już w samym sformułowaniu - jest skojarzone z wartościowaniem czyli myśleniem o sobie dobrze albo źle, z plusem albo z minusem. Na- tomiast obraz własnej osoby mógłby być czymś neutralnym czymś w rodzaju nieoceniającego samoopisu. Tylko że tak nie bywa. Czło- wiek jest dla siebie zbyt ważnym tematem i sam siebie przeżywa w sposób ogromnie zaangażowany. W związku z tym, gdy próbujesz zrobić nawet najbardziej neutralny opis, sporządzić czysto in- formacyjny autoportret, to jest on taki tylko pozornie, bo do każdego jego elementu są dołączone jakieś uczucia i oceny. Jeśli czytasz ten fragment, to znaczy, że jesteś dociekliwy i pewnie zechcesz na własnym przykładzie sprawdzić, czy tak jest. Wypisz na kartce dziesięć cech, które charakteryzują Cie- bie bądź Twoją sytuację, a potem dopisz do każdej plus albo mi- nus - w zależności od tego, czy to dobrze czy źle, że tak jest. Drugie ważne pytanie: jak się ma poczucie własnej wartości do uczuć wobec siebie samego? Inaczej mówiąc, idzie o to, czy siebie lubisz, czy nie lubisz. Ludzie o niskiej samoocenie czy negatywnym obrazie własnej osoby nie lubią siebie, nie mają do siebie zaufania, brakuje im pewności siebie, kiedy zabierają się do zrobienia czegoś albo kiedy kontaktują się z innymi. Nie musi tak być w każdej sytuacji ani we wszystkich sprawach, ale generalnie tak właśnie jest. Marzy mi się, żeby ktoś skonstruował przyrząd do mierzenia samooceny. Taki wartościometr na jednym krańcu skali miałby to- talną akceptację: lubię siebie, kocham siebie, w całości siebie akceptuję. Na drugim biegunie: w ogóle siebie nie lubię, nic mi się w sobie nie podoba, uważam, że zasługuję wyłącznie na nega- tywne oceny we wszystkich sprawach. Oczywiście takie skrajne okazy nie występują w przyrodzie, więc ani na jednym, ani na drugim końcu skali mego przyrządu pomiarowego nie znalazłby się żaden konkretny człowiek. Na "lepszym" nie byłoby nikogo, ponieważ różne niesprzyja- jące okoliczności i przeszkody życiowe są informacją, że czegoś się nie może, nie wie, coś się nie udaje - i w wyniku zetknię- cia z nimi nawet absolutnie jasny obraz samego siebie musiałby ulec przyciemnieniu. Natomiast człowiek z drugiego bieguna, który niczego by w sobie nie akceptował, niczego nie lubił, ży- wił do siebie wyłącznie niechęć, moim zdaniem umarłby po pros- tu, pogrążony w głębokiej depresji i apatii. A więc wszyscy lokujemy się gdzieś pośrodku. Zaś przyrząd pomiarowy chciałabym mieć, bo myślę, że ogólna samoocena stano- wi fundament, na którym gorzej lub lepiej buduje się cały gmach
  • 6. swojego życia. No dobrze - zapytał mnie kiedyś znajomy psycholog - ale czy nie spotkałaś takich ludzi, którzy w zasadzie siebie akceptują, ale jest jakiś obszar, którego nie tolerują, jakaś cecha czy własność, której wręcz nienawidzą i chcieliby ją wyciąć, usu- nąć? Otóż nie spotkałam. Myślę, że jeśli człowiek absolutnie odrzuca, fundamentalnie nie akceptuje jakiegoś kawałka samego siebie, to ten fakt musi rzutować na całość. Ludzie z dobrym stosunkiem do siebie są tolerancyjni i ta tolerancja obejmuje również ich samych. Powiadają: ja jestem w porządku, a moje słabości, wady czy nieudolność znoszę i godzę się z nimi albo próbuję je poprawiać. Ale dość teoretyzowania. Wróćmy do samooceny w pięciu naj- ważniejszych wymiarach. 3. Nie każda jest jak Wenus, nie każdy jak Apollo Byłam kiedyś uczestniczką grupy rozwoju osobistego dla ko- biet, gdzie ważnym tematem - jak zwykle w kobiecych grupach - była atrakcyjność fizyczna. Dla niektórych najważniejsza była twarz, dla innych zgrabna sylwetka. Przy bardziej szczegółowym rozważaniu kompleksów okazało się, iż jednej zatruwa życie fakt, że ma nie dość szczupłe nogi, drugiej - za duży brzuch i pupa, kolejnej - za mały biust (ta miała zresztą w grupie swój "negatyw" - dziewczynę, która uważała za niewybaczalną wadę swojej urody biust zbyt wydatny). Miały jeszcze nie takie nosy, ręce, oczy, no i oczywiście włosy. Muszę tutaj zrobić dygresję na temat włosów. Wyczytałam gdzieś opis pracy z grupą młodzieży, w której coś się zgadało na temat włosów. Nie było tam ani jednej osoby, która akcepto- wałaby to, co ma na głowie. "Ludzie w tej grupie mieli włosy najróżniejsze: byli brune- ci i szatyni, blondyni; o włosach prostych i kręconych, długich i krótkich - nikomu nie podobały się takie, jakie ma. Wszyscy się ich wstydzili. Każdy próbował coś z nimi zrobić, ale nikomu nic nie wychodziło. Myślę, że wszyscy czujemy się nieswojo w sprawie swego wyglądu zewnętrznego i jakoś się to wiąże z wło- sami. Włosy są śmieszne. Kupa czegoś takiego wyrasta ci z gło- wy. I masz coś z nimi zrobić. Są pewne reguły, których należy przestrzegać, tylko nikt dobrze nie wie jakie". (Tim Jackins: Wstyd - nie trzeba się z nim liczyć, tylko odreagowywać. "Nowi- ny Psychologiczne" nr 1-2 (66-67), 1990, s.161). Zaczęłam po cichu sprawdzać i po paru latach musiałam zgo- dzić się z opinią autora tamtego artykułu: prawie nie zdarzają się ludzie - i kobiety, i mężczyźni - zadowoleni ze swoich wło- sów. I niemal całej reszty. Jestem pewna, że nie ma wśród moich czytelników nikogo, kto nie uważałby, że ma jakąś fundamentalną skazę na urodzie. Od- stające uszy czy za duże stopy to coś, czym sami jesteśmy goto- wi latami zatruwać sobie życie. I co ciekawe, obiektywność nie ma tu nic do rzeczy. Spotkałam przy różnych okazjach dziesiątki bardzo atrakcyjnych kobiet i mężczyzn, którzy uważali, że są okropni. Na szczęście pracuję głównie z grupami i okazuje się, że jeśli kilka osób w grupie wypowiada się o kimś pozytywnie, to ów ktoś musi zmienić nastawienie do siebie, chociaż trochę uwierzyć, że może się podobać. Tylko niestety w życiu rzadko trafiają się okazje pozbierania takich opinii o sobie. Zresztą jeżeli spojrzeć na całą tę sprawę od innej strony, to okazuje się, że prawie wszyscy powyżej pewnego wieku komuś się w życiu bardzo spodobali. Statystyka jest wysoce wymowna: dziewięćdziesiąt parę procent dorosłych wchodzi w związki mał- żeńskie, a przecież zwykle mąż czy żona nie jest pierwszą oso-
  • 7. bą, która zwróciła na nich uwagę. Widocznie za długi nos albo nie taka sylwetka jeszcze niczego nie przekreślają - ważny jest cały człowiek. W poradni małżeńskiej wielokrotnie pytałam mężów i żony, co im się podoba u drugiej połowy, i najczęściej słyszałam: "Ona cała" albo "Wszystko mi w nim odpowiada". Zaręczam, że nie przychodzili do mnie akurat małżonkowie nadzwyczaj urodziwi, tylko zwyczajni ludzie, niekiedy niemłodzi, niekiedy sporej tu- szy. I co z tego? Każdy z nas ma w głowie jakiś ideał urody, zwykle bardzo odbiegający od własnego wyglądu. Tymczasem dla osoby, której się podobasz, atrakcyjne są cechy, na jakie się emocjonalnie i erotycznie "uwarunkowała". A mówiąc prościej, z którymi ma pozytywne skojarzenia. Dla jednych będzie to typ urody - wtedy ktoś z boku może na przykład zauważyć, że kolejne dziewczyny Grzesia są do siebie dosyć podobne, zawsze blondynki bez biustu, o ostrych rysach i długim nosie. Innych najmocniej pociąga sposób poruszania się albo głos. I podobno wszystkich - zapach, którego zwykle w ogó- le nie jesteśmy świadomi. A więc paradoksalnie: jakaś dziewczy- na może zadręczać się tym, że ma grube nogi, gdy tymczasem dla mężczyzny jej życia w wyniku określonego uwarunkowania erotycz- nego pociągające są wyłącznie kobiety z grubymi nogami. W sprawie nóg, jak też innych rzekomo niewybaczalnych fele- rów urody, polecam wszystkim opowiadanie Witolda Gombrowicza ze zbioru "Bakakaj" zatytułowane "Na kuchennych schodach" (Witold Gombrowicz "Bakakaj", W: "Dzieła" t. I, Wydawnictwo Literackie Kraków - Wrocław 1986). W skrócie: jego bohatera, nieskończenie eleganckiego pana, wysoko postawionego urzędnika Ministerstwa Spraw Zagranicznych latami fascynują nogi sług do wszystkiego, grube i pokraczne jak słupy, o potwornie rozklapanych stopach. Marzy o nich i podgląda je ukradkiem, a z obrzydzeniem myśli o nogach własnej żony, "giętkich jak liana, długich, cienkich w pęcinie". Podsumowanie można zrobić banalne: jeśli chodzi o atrakcyjność zewnętrzną, nie to ładne, co ładne, a co się komu podoba. To jak jest z Tobą? Czy Ty też jesteś w stanie spojrzeć na siebie od tej strony tylko przez pryzmat za grubych nóg (jeśli jesteś kobietą) albo zbyt słabo umięśnionej klatki piersiowej (jeśli jesteś mężczyzną)? A Twoje piękne oczy? A wyrazista, ła- dna twarz, niepowtarzalna, jedyna na świecie? A ręce, które na pewno chciałby malować któryś ze starych holenderskich mistrzów albo rzeźbić Wit Stwosz? Tym, którzy mają szczególne pretensje do losu, że nie wypo- sażył ich w olśniewającą filmową urodę, chcę zalecić parę minut rozmyślań nad wyglądem zewnętrznym dwojga ludzi sukcesu. Dla zakompleksionych panów - Woody Allen, mały, źle zbudowany, ły- siejący okularnik, twarz że pożal się Boże. A w życiu? Wyreży- serował i zagrał w kilkunastu filmach, które ogląda cały świat, rozchwytywany przez elitę intelektualną i kulturalną USA oraz reszty kuli ziemskiej, bogaty do obrzydliwości, romansował z niebywale pięknymi kobietami, przez kilkanaście lat żonaty ze zjawiskowo śliczną Mią Farrow (właśnie się z nią rozchodzi, o czym plotkuje Ameryka i pół Europy). Dla pań - Barbara Strei- sand, niezgrabna, nieregularne rysy, małe, jakby krzywe oczy i długi nieforemny nos. Co zrobiła z tym wyposażeniem, chyba nie trzeba nikomu mówić. Niezwykle popularna aktorka, sama robi fi- lmy, śpiewa i mimo niemłodego wieku ciągle podbija serca setek nowych wielbicieli. 4. Co wiesz? Co umiesz? Co potrafisz? Intrygujące, co też przychodzi Ci do głowy w odpowiedzi na
  • 8. te pytania. Nie sądzę, żeby lawiną napływały myśli o niezliczo- nych talentach i umiejętnościach. Raczej dwa-trzy nieśmiałe po- mysły, a i to ze znakami zapytania. Zawsze mnie szokowało, jak wielu ludzi uważa się za nieudolnych czy wręcz tępych. A już prawie każdy jest zdania, że nie ma zdolności do matematyki, nie potrafi nauczyć się języków obcych i na pewno nie umie śpiewać. No właśnie, jak to jest z tym śpiewaniem? Chyba nie znalaz- łby się nikt o zdrowych zmysłach, kto gotów byłby powiedzieć o Luisie Armstrongu, że nie umiał śpiewać. A wiesz, że miał wro- dzoną wadę strun głosowych i jego słynna chrypka to nie manie- ra, nie sposób na słuchaczy ani wyrafinowanie artystyczne? Twierdzę, że masz lepszy głos od Armstronga, i w 99% nie mylę się. Jestem przekonana, że Twoje zdolności umysłowe są wielokro- tnie większe, niż sobie wyobrażasz. Skąd to wiem? Z obserwacji dzieci: wszystkie są zdolne, twórcze, łatwo przyswajają nowe wiadomości i łatwo je kojarzą. Niestety, później - w za dużej grupie, w atmosferze konkurencji i ostrego oceniania - zbyt często przestają korzystać ze swoich możliwości, zaczynają źle reagować na samo uczenie się i pozornie głupieją. Pewien psycholog z małego miasteczka opowiadał mi, jak ro- bił sześciolatkom wiejskim tak zwany test dojrzałości szkolnej. Na jednym z obrazków był królik bez oka, dzieciaki miały odpo- wiedzieć na pytanie, czego mu brakuje. Jakiś bystry maluch po- wiedział, że ten królik nie ma żarcia, więc śpi. I oczywiście w teście dostał minus, bo odpowiedź przewidziana przez miejskich autorów sprawdzianu była inna. Zawsze mi się przypomina ten królik bez oka i bez żarcia, kiedy zastanawiam się nad tym, jak oduczano nas od myślenia. Zwłaszcza że wszystkie sprawdziany odbywały się na pewno w atmosferze napięcia i stresu. Tylko nieliczni w takiej sytuacji mobilizują się i zaczynają radzić sobie lepiej niż zwykle. Wię- kszość ludzi gorzej się wtedy skupia, myśląc głównie o czekają- cym ich niepowodzeniu. A przecież bywa inaczej. Wielki pianista Artur Rubinstein, jeden z nielicznych szczęśliwych geniuszy, w swoich pamiętnikach opowiada o tym, jak po raz pierwszy koncer- tował publicznie. "Dla rodziców była to niełatwa decyzja, nie miałem jeszcze ośmiu lat (...). Termin koncertu ustalono na 14 grudnia 1894. Rankiem tego dnia cały dom popadł w stan najwyższego podniece- nia i tylko ja byłem spokojny i zadowolony. Otrzymałem właśnie piękne, wspaniałe ubranko, z czarnego aksamitu z białym koron- kowym kołnierzykiem, toteż czułem się okropnie ważny. Koncert wypadł znakomicie (...). Ponieważ w garderobie artystów już wcześniej zauważyłem wielkie pudło czekoladek, w nader szczęś- liwym nastroju wykonałem sonatę Mozarta, a także dwa utwory Schuberta i Mendelssohna, publiczność zaś, złożona głównie z członków mojej rodziny, ich przyjaciół, a także łódzkich melo- manów (...) nagrodziła mnie gorącą owacją". (Artur Rubinstein: Moje młode lata. Państwowe Wydawnictwo Muzyczne, Warszawa 1976, s.17). I w tej dziedzinie - podobnie jak w sprawach wyglądu zewnę- trznego - bardziej koncentrujemy się na brakach niż na tym, co nam wychodzi dobrze. Szkoda, że ludzie prawie nie mają wspom- nień podobnych do Rubinsteina. 5. Uczciwy, dobry, szlachetny Jak często gryzą Cię wyrzuty sumienia, co? Nie tylko w związku z tym, co zrobiłeś wczoraj albo tydzień temu, ale też parę miesięcy czy parę lat wstecz. Czy kiedy wyrządzisz komuś
  • 9. coś złego, myślisz raczej: "Przykro mi, zdarzyło się, muszę przeprosić", czy też zagłębiasz się w bolesne rozważania o tym, że jesteś z gruntu zły? Gdyby przeciągnąć linię od anioła do diabła i kazać Ci umieścić się gdzieś na niej w zależności od tego, ile masz z jednego i z drugiego, gdzie wypadłoby Twoje miejsce? Może zawsze, kiedy tylko coś się nie układa - niekoniecznie Tobie, innym też - myślisz sobie: to wszystko przeze mnie. Może czujesz się podobnie jak dziecko z rodziny alkoholika, którego samopoczucie tak opisuje Janet Woititz, amerykańska specjalist- ka od tego problemu: "Nie mogłeś się oprzeć wrażeniu, że gdyby cię nie było, nie byłoby wszystkich tych kłopotów. Matka nie walczyłaby z ojcem. Nie byłaby spięta cały czas, nie krzyczałaby, nie byłaby skłon- na do wybuchów. Życie byłoby o niebo lżejsze, gdyby cię po pro- stu nie było. Czułeś się bardzo winny. W pewien sposób już samo twoje istnienie spowodowało tę sytuację: gdybyś był lepszym dzieckiem, byłoby mniej problemów. To wszystko przez ciebie, jednak najwidoczniej nie mogłeś zrobić nic, żeby zmienić życie na lepsze". (Janet Woititz: Dorosłe Dzieci Alkoholików. IPZiT, Warszawa 1992, s.13). Wszyscy mamy sobie coś do zarzucenia, chodzących ideałów nie ma - i chyba nawet byłyby nieznośne. Moja znajoma dopytywa- ła się kiedyś o pewnego mężczyznę, nazwijmy go Józkiem, który jej się podobał, a ja go dobrze znałam. Zaczęłam opowiadać o jego zaletach, nazbierało się tego sporo i na to ona poprosiła mnie: "Znajdź szybko jakąś wadę, bo zaraz Józek w ogóle prze- stanie mnie interesować". Chcę opowiedzieć o jednej rzeczy, która zawsze zdarza się w grupach, jakie prowadzę. Po pewnym czasie uczestnicy nabierają zaufania do innych, coraz więcej mówią o sobie, zaczynają zdra- dzać wstydliwe tajemnice. Każdy jakąś ma, nie żyjemy wśród świętych, a niektórzy naprawdę nieźle w życiu narozrabiali. Przyznają się do tego, bo chcą sprawdzić, czy mimo to ktoś może ich jeszcze akceptować, nie potępiać, nie skreślać całkiem. Nie mają śmiałości zapytać o to, patrzą w podłogę, boją się rozej- rzeć dookoła. Zachęcam wtedy, żeby taki winowajca podszedł do każdego członka grupy, zadał pytanie: "Co teraz o mnie myś- lisz?" i żeby patrzył na tego kogo pyta. Reakcje są różne, ale najwięcej jest rozumiejących i życzliwych typu: "Wiem coś o twoim życiu i myślę, że trudno ci było postąpić inaczej", "Sama nieraz robiłam podobne rzeczy, ale nie chcę się tym dręczyć do końca życia", "Znam cię i lubię, więc nie przekonasz mnie, że jesteś aż taki okropny". Okazuje się, że jeśli człowiek sam się osądza, zwykle jest dla siebie znacznie surowszy niż inni. Nie mówię tu o tych, którzy są zawsze pewni swojej racji i znajdują różnorakie uza- sadnienia dla własnych świństw i podłości. Mówię o osobach z mizerną samooceną moralną. Te nie są zbyt skłonne do uwzględ- niania okoliczności łagodzących, a swoje trudności i problemy widzą jako wady czy skazy moralne. 6. Jaka z ciebie kobieta? Jaki mężczyzna? Wyobraź sobie pierwsze spotkanie księcia i Kopciuszka, tylko bez interwencji dobrej wróżki. Może książę nawet się i zakocha, ale Kopciuszek musi mieć niebywałą siłę ducha, żeby chociaż na pięć minut przestać się zajmować swoją podartą su- kienką i zaczerwienionymi od domowych prac rękami. Będzie więc albo zachowywać się nienaturalnie, próbując jakoś odciągnąć uwagę księcia od swego mizernego położenia, albo wciąż sprawdzać, czy takie umorusane zero jak ona napra-
  • 10. wdę podoba się temu wspaniałemu facetowi. Panna Kopciuszek - tak samo jak jej męski odpowiednik - pełna lęku i niepewna własnej atrakcyjności nie będzie w stanie zdobyć się na spon- taniczność, swobodnie dawać ("co godnego uwagi mogłabym mu dać?") ani brać ("cóż może się należeć komuś tak niepociąga- jącemu jak ja?"). Pamiętasz zresztą, jakie plany miał Kopciuszek, zanim nie pojawiła się wróżka? W ogóle nie zamierzał iść na bal. Ty ró- wnież - jak Cię znam - często w ogóle nie wychodzisz z kąta, boisz się odezwać wyczekująco podpierasz ścianę, zwłaszcza jeśli w pobliżu jest ktoś bardzo dla Ciebie atrakcyjny. Za- miast zachować się jak paw, rozpuszyć najpiękniejsze pióra swego ogona, chowasz się albo uciekasz. W dodatku na pewno masz w głowie szereg wyobrażeń o tym, jaka powinna być kobieta i jaki powinien być mężczyzna. A te wyobrażenia często Ci przeszkadzają, bo zwykle nie pasują do tego, jaka czy jaki jesteś. Facet ma być silny, twardy, pełen inicjatywy, niczym się nie przejmować. Więc pod groźbą utraty poczucia, że jest prawdziwym mężczyzną, nie może pozwolić so- bie na miękkość i ciepło ani chwilową nawet słabość, chociaż na pewno czasem bardzo tego potrzebuje. Kobieta ma być ciep- ła, na pierwszym miejscu stawiać miłość i rodzinę, nie może być za mądra ani zbyt przedsiębiorcza. Więc boi się okazać złość czy zachować stanowczo nawet w obronie swoich najważ- niejszych praw, nie wypada jej za bardzo koncentrować się na sprawach zawodowych, wiecznie ma wyrzuty sumienia, że zanie- dbuje rodzinę. Spotkałam u znajomych pewną panią z zagranicy, świetnego lekarza o międzynarodowej sławie, którą zapraszano, żeby je- szcze raz przyjechała do Polski, tym razem na dłużej. Bez za- stanowienia odpowiedziała, że nie może tego zrobić swojej ro- dzinie. Ponieważ miała najwyraźniej ponad 60 lat, z czystej ciekawości zapytałam o tę rodzinę. Ku mojemu zdziwieniu oka- zało się, że ma męża, również lekarza rozjeżdżającego po świecie i dwie zamężne córki po trzydziestce, które w dodatku mieszkają w innym niż ona mieście. Czyli w rzeczywistości pa- ni profesor nie miała już absorbujących obowiązków rodzin- nych, a jednak wciąż gotowa była czuć się nie w porządku jako kobieta, żona i matka. Wiesz, tak naprawdę nikt dobrze nie wie, na czym polega prawdziwa męskość i kobiecość. Dążąc do tego, żeby to uściś- lić, próbowano na różne sposoby badać wrodzone psychologiczne różnice między płciami, ale wyniki zawsze wychodziły sprze- czne i niepewne. Zwyczaje czy tradycja też nie dostarczają jasnych wskazówek, raczej - tworząc zdumiewające mieszanki z dążeniem do nowoczesności - są źródłem dodatkowego zamętu. A skoro nie ma jednego wyraźnego modelu mężczyzny i ko- biety, dla mnie wynika z tego przynajmniej tyle: masz więcej do wyboru. Twoje cechy, skłonności, zachowania są wystarcza- jąco męskie, nawet jeśli daleko odbiegasz od ideału spartańs- kiego wojownika, i dostatecznie kobiece, nawet jeśli nie jes- teś wzorową strażniczką domowego ogniska ani słodkim kobie- ciątkiem. 7. W kontaktach z ludźmi Jakie uczucia i myśli towarzyszą Ci, kiedy wybierasz się gdzieś z wizytą? Co sobie wyobrażasz, kiedy masz wkrótce spo- tkać się z osobą najbliższą Twemu sercu? Na pewno inaczej jest przed pierwszą randką, a inaczej po dwudziestu latach małżeństwa. Ale czy jest to raczej radosne oczekiwanie miłego kontaktu, czy ponure przewidywania czegoś przykrego?
  • 11. "Bezpiecznie czuję się tylko wtedy, kiedy jestem sama. Jak tylko znajdę się w towarzystwie, boję się, że się zbłaź- nię, wykonam coś nie tak i zrobi się głupia sytuacja. Ale znowu w ogóle nic nie mówić i nie robić - też głupio. To mnie kompletnie paraliżuje" - tak napisała do mnie kiedyś Kasia, którą usiłowałam korespondencyjnie leczyć z kompleksów. Nie- stety, listowne poradnictwo nie jest zbyt skuteczne, bo żeby się czegoś istotnego dowiedzieć o sobie w układzie "ja-inni", potrzebne są informacje od tych innych. Kasia mimo nieśmiało- ści dała się przekonać i znalazła się w jednej z prowadzonych przeze mnie grup. Poprosiłam ją, żeby zrobiła bilans swoich wad i zalet w kontaktach międzyludzkich. Oczywiście bukiet wad był daleko bogatszy i bardziej barwny niż nieliczne i mizerne zalety. A potem zrobiłyśmy sprawdzian: dla kogo jej poszczególne wady rzeczywiście są wadami, komu są obojętne, a kto uważa je za zalety? Katarzyna była bardzo zdziwiona. Paru osobom na przy- kład podobała się jej nieśmiałość i zahamowania. Ktoś powie- dział, że lubi nieśmiałe dziewczyny, ktoś jeszcze określił tę cechę jako skromność, dwie osoby uznały, że to pasuje do niej. Pamiętam, jak się rozpogodziła, kiedy jeden chłopak, jej równieśnik, prawie na nią nakrzyczał: "To co, że się nad wszystkim długo zastanawiasz? Nie znoszę mówienia co ślina na język przyniesie. Ty jak się odezwiesz, to przynajmniej do sensu. Mówisz mało, ale smacznie". I tak było ze wszystkim oprócz obgryzania paznokci, którego nie pochwalił nikt. Czy Ty też stronisz od ludzi, jak kiedyś Kasia? Pamiętaj, Tobie też - jak jej - tylko wydaje się, że inni nie będą chcieli Cię zaakceptować. Bzdura! Większość z nich po prostu boi się tego samego co Ty i dlatego trzyma się na dystans. 8. Inne plusy i minusy Wiem, że to jeszcze nie wszystko w Twoim skomplikowanym autoportrecie. Każdą z tych rzeczy można rozłożyć na szereg mniejszych i większych kawałków. Jedne z nich będą dla Ciebie bardzo ważne, inne prawie bez znaczenia. Często nawet nie w pełni zdajesz sobie sprawę, ile tego jest. Kiedy pogrzebać głębiej, stworzyć ludziom okazję, żeby uważniej rozejrzeli się w sobie pod kątem samooceny, wówczas kolejne nieakceptowane detale wyskakują jak grzyby po desz- czu. Najczęściej, niestety, nie równoważone przez plusy. Zrób teraz swoją listę. Nie tak, żeby wypisywać wszystko, tylko pięć rzeczy, jakie Ci najpierw przyjdą do głowy. Nie myśl zbyt długo, ważne są pierwsze skojarzenia. Natomiast w rubry- ce plusów możesz się zastanawiać dłużej, bo podejrzewam, że nie nawykłeś do zauważania swoich mocnych stron i może będzie to okazja, żebyś trochę poćwiczył tę bardzo potrzebną umieję- tność. A oto lista: I. W wyglądzie zewnętrznym, we własnym ciele: 1) nie lubię w sobie (uważam za swój minus): a... b... c... d... e... 2) lubię w sobie (uważam za swój plus): a... b... c... d...
  • 12. e... II. W swojej inteligencji, mądrości, zdolnościach: 1) nie lubię w sobie (uważam za swój minus): a... b... c... d... e... 2) lubię w sobie (uważam za swój plus): a... b... c... d... e... III. W swoim charakterze, kwalifikacjach moralnych: 1) nie lubię w sobie (uważam za swój minus): a... b... c... d... e... 2) lubię w sobie (uważam za swój plus): a... b... c... d... e... IV. Jako mężczyzna/kobieta 1) nie lubię w sobie (uważam za swój minus): a... b... c... d... e... 2) lubię w sobie (uważam za swój plus): a... b... c... d... e... V. W związkach z ludźmi, byciu z nimi, kontaktach 1) nie lubię w sobie (uważam za swój minus): a... b... c... d... e... 2) lubię w sobie (uważam za swój plus): a... b... c... d... e... VI. W innych ważnych dla mnie sprawach, które nie mieszczą się w tamtych kategoriach 1) nie lubię w sobie (uważam za swój minus): a... b... c... d... e...
  • 13. 2) lubię w sobie (uważam za swój plus): a... b... c... d... e... Ciekawe, czy coś Cię zaskoczyło? Czy łatwiej było Ci pi- sać o plusach, czy o minusach? Czy Twoje ogólne zdanie na własny temat wiąże się jakoś ze szczególnymi ocenami? 9. Sytuacja życiowa a samoocena Chcę jeszcze powiedzieć o jednej rzeczy, z której pewnie zdajesz sobie sprawę, ale może nie dość wyraźnie. Samoocena nie jest człowiekowi dana raz na zawsze. Zmienia się na przy- kład z wiekiem. Przypomnij sobie, co było najważniejsze w Twoim autoportrecie parę lat wstecz, spróbuj wyobrazić sobie co może wybić się na pierwszy plan za parę lat. Dostałam list od Małgosi dokładnie na ten temat. Pisała: "Będąc młodą dziewczyną strasznie się męczyłam. Zawsze mi się zdawało, że jestem niestosownie ubrana, inne dziewczyny - one umiały zrobić się na bóstwo! W dodatku nie tańczyłam za dob- rze. W ogóle byłam strasznie zakompleksiona. Teraz przestałam się przejmować tym, jak wyglądam. Ważne, żeby ludzie mnie lu- bili i żeby mieć paru przyjaciół od serca. Potrafię gadać z nimi godzinami, pomagamy sobie nawzajem w trudnych chwilach. Nie wyładniałam, nigdy nie byłam zbyt ładna, zresztą wiesz - lata lecą. Ale chyba zmądrzałam i mniej się skupiam na sobie, a bardziej na innych. Może to jest mój sposób na kompleksy?" Bez wątpienia na samoocenę wpływa Twoja sytuacja życiowa, co najlepiej widać, kiedy się gwałtownie zmienia. Przekonują się o tym choćby wszyscy młodzi rodzice, kiedy - wraz z poja- wieniem się na świecie ich pierwszego potomka - zaczynają li- czyć się umiejętności i dobra orientacja w sprawach pielu- szek, kolek, karmienia itd. itp. Na parę tygodni albo miesię- cy dla matki takie rzeczy stają się najważniejsze we własnym autoportrecie, określają jego jasną lub ciemną tonację. A wszyscy ci, którzy ze wsi przenieśli się do miasta i nagle okazało się, że cała ich skomplikowana i obszerna wie- dza o przyrodzie oraz zdolności do ciężkiego wysiłku fizycz- nego specjalnie się nie liczą? A mężczyźni, którzy wraz ze wzrostem bezrobocia stracili pracę i teraz muszą jakoś odna- leźć się w sytuacji, kiedy jedyną pracującą osobą w rodzinie jest żona? 10. Lepszy - gorszy czyli w pułapce bezustannych porównań Jeszcze siedziałeś w wózku, siusiałeś w pieluchy i nie- wiele rozumiałeś z tego, co mówią dorośli, a już nad Twoją głową co chwila ktoś Cię do kogoś porównywał: Piotrusiowi wy- rósł ząbek! A mojemu Stasiowi jeszcze nie. A czy już siada, czy już staje, czy już liczy do pięciu, bo moje już do sied- miu? Żyjemy w społeczeństwie, w którym od zera uczą nas poró- wnywania. Na pewno byłoby Ci łatwiej wymienić pięćdziesiąt rzeczy, w których jesteś od innych lepszy albo gorszy, niż pięć takich, które są niepowtarzalne, odrębne, jedyne na świecie. Takie myślenie w kategoriach "lepszy-gorszy" wrosło w nas do tego stopnia, że nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie in- nego podejścia do życia. A przecież można. Z wykształcenia jestem etnografem, w związku z tym miałam okazję - oczywiście poprzez lekturę - przyjrzeć się na przykład południowo-amery- kańskim Indianom Zuni, opisywanym przez Ruth Benedict, słynną
  • 14. badaczkę ludów egzotycznych. Owi Zuni w ogóle ze sobą nie ry- walizują. Podczas rytualnych świąt urządzają biegi, w których wcale nie chodzi o to, żeby wygrać. Każdy biegacz ma dotrzeć do mety, natomiast nie stara się wyprzedzić innych. Często coś podobnego dzieje się w grupach terapeutycz- nych, kiedy usiłujemy wyeliminować porównywanie, a w to miej- sce wprowadzić koncentrowanie się na swoich mocnych stronach. I okazuje się, że można myśleć w taki sposób: jestem inny, niepodobny do nikogo na świecie. W czymś dobry, a nie lepszy; w czymś marny, a nie gorszy. Albo jeszcze inaczej - nie jes- tem kiepski, tylko to jest moja trudność. Jest jedna sytuacja, w której się nie porównuje, raczej przeciwnie - podkreśla jedyność i wyjątkowość. "Jest inna niż wszystkie", "nikogo takiego jeszcze nie spotkałam" - tak mó- wią zakochani. A więc umiemy patrzeć też w ten sposób, a wszyscy ci, którzy byli zakochani z wzajemnością, wiedzą, jak szczęśliwy może być człowiek, gdy nie obawia się porównań. I przeciwstawna sytuacja: z pracy odchodzi ktoś kogo wszyscy lubili i cenili, a Ty przychodzisz na jego miejsce i masz wrażenie, że każdy Twój krok i każde odezwanie jest ze- stawiane z postępowaniem owej nieobecnej osoby. Trudno się w takiej sytuacji wyrobić, prawda? Każde "inaczej" oznacza "go- rzej", wszystko obraca się na Twoją niekorzyść. 11. Czy masz być ideałem? Pełno jest wszędzie dookoła nas różnych wzorów doskonało- ści, modeli do naśladowania, które - jeżeli traktowane zbyt poważnie - potrafią popsuć humor nawet zadowolonym z siebie. Wkroczyliśmy w epokę reklam i mam wrażenie, że musi się to źle odbijać na poczuciu własnej wartości wielu z nas. Bo któ- ra ma takie włosy i sylwetkę, jak Cindy Crawford, zachęcająca do kupowania szamponu firmy L'Oreal? Który wygląda tak korzy- stnie jak facet z reklamy "Gilette - najlepsze dla mężczyz- ny"? Nie stać Cię również na nowy model Opla czy nawet Polo- neza. Zapewne nie jesteś i może nigdy nie będziesz eleganckim biznesmenem korzystającym z komputera IBM najnowszej genera- cji. Ale czy tylko o to chodzi? Zastanów się dobrze: pragniesz mieć hollywoodzką urodę, umysł Einsteina i karierę zawodową w tempie Alexis Colby czy po prostu chcesz być szczęśliwy? Nie- jednokrotnie te reklamowane symbole powodzenia i sukcesu wca- le nie mają szczęśliwego życia. Jestem przekonana, że Marylin Monroe zamieniłaby się z niejedną szarą myszką, dziewczyną z Pułtuska, która ma kochającego męża i udane dzieci. Wrócimy do tego jeszcze, a teraz posłuchaj: każdy z nas, a więc i Ty, ma w sobie coś niepowtarzalnego, jedynego na świecie i przez to cudownego i pięknego. Nikt nie jest idea- łem, ale też nikt nie jest kompletnym zerem. A więc i Ty nie jesteś. Spróbuj spojrzeć na to tak: często myślę o sobie źle, ale to nie jest obiektywna prawda, tylko moje wyobrażenia. A skoro tak, to mogę zacząć je zmieniać. Rozdział II: Co wynika z twojego myślenia Weźmy sytuację najprostszą, jakiś sprawdzian czy egzamin. Dostałeś pierwsze pytanie, które nie bardzo Ci pasuje, i zma- gając się z nim możesz wpaść - jak wóz na piaszczystej drodze w wyżłobione koleiny - w jeden z dwóch torów myślenia: 1. Na pewno następne pytanie będzie gorsze i skompromitu- ję się jeszcze bardziej. Po co w ogóle się do tego zabiera-
  • 15. łem, skoro wiem, że jestem do niczego. Już tyle razy mi się nie powiodło. Dobrze pamiętam, jaką dałem plamę w zeszły wto- rek. Mam coraz większą pustkę w głowie... Nic mi nie wyjdzie! 2. Zobaczymy, czy następne pytanie nie będzie lepsze. Je- stem całkiem nieźle przygotowany. Teraz trzeba tylko skupić się i nadrobić złe wrażenie. Już parę razy poradziłem sobie z dużo trudniejszą sytuacją. Przecież nie dalej jak przedwczo- raj poszło mi tak dobrze. Musi się udać! Nie muszę mówić, kto ma większe szanse. Lubię to porówna- nie, bo właściwie we wszystkich życiowych sprawach jest pod- obnie, od projektu ugotowania zupy po plan przebudowy świata. Najpierw coś zamierzamy - sami lub pod wpływem oczekiwań in- nych ludzi - potem zastanawiamy się, jak nam to pójdzie, i ten pesymizm albo optymizm wyznacza dalszy bieg zdarzeń. Idzie jak z płatka albo jak po grudzie. Oczywiście, tak zwane obiektywne okoliczności też mają znaczenie, ale nasze nasta- wienie jest dużo ważniejsze, niż na ogół sądzimy. 1. A może sam jesteś autorem własnych niepowodzeń? Jak to się dzieje? Otóż najpierw uruchamiamy łańcuch wspomnień. Osoby, które mają skłonność do dołowania się, przypominają sobie swoje poprzednie niepowodzenia i dosłownie zwieszają nos na kwintę. Do i tak już ciężkiego bagażu prze- konania o swoich nikłych szansach dodają nową cegłę i znowu próbują. Nadal bez skutku, tyle że dalej jest im coraz cię- żej. Kolekcja niepowodzeń rośnie jak toczona w dół kula ze śniegu. A ci, którzy są nastawieni, że pójdzie dobrze? Ich kolek- cja składa się z kolorowych baloników - wspomnień udanych działań i sytuacji - które ciągną ich do góry, łącząc się w coraz większy pęk. Czyli im gorzej, tym gorzej, a im lepiej, tym lepiej. Co jest przeciwieństwem nosa na kwintę? Nos triu- mfalnie skierowany ku górze. Mówię zawsze, że człowiek ma wypisane na nosie to, co ma go spotkać. I jest to - po łańcuchu wspomnień - druga tajem- nica Twoich sukcesów i niepowodzeń. Tam wszystko odbywa się w Twojej głowie: musisz zużyć mnóstwo energii, żeby przebić się przez swoje negatywne nastawienie i już nie tak wiele zostaje na samo zadanie, które przed Tobą stoi. Tu w grę wchodzą inni ludzie, którzy czytają z Twojego nosa. Zresztą nie tylko z nosa. Niska samoocena, niewiara we własne możliwości da się odczytać z wielu różnych sygnałów, chociaż być może nie zdajesz sobie z tego sprawy. Przyjrzyj się na przykład swojej sylwetce. Jeśli masz złe mniemanie o sobie, pewnie nie nosisz dumnie wypiętej piersi, tylko raczej kulisz ramiona. Pewnie masz skłonność do cofania brody i po- chylania głowy, zamiast obnosić ją wyprostowaną po królewsku. Może też trzymasz ręce blisko tułowia i nie zagarniasz nimi świata, tylko często krzyżujesz na piersiach, jakbyś się chciał przed nim osłonić. Bywa odwrotnie: chociaż w środku czujesz się bezradny jak małe dziecko i tak naprawdę nie wart uznania i uczucia - nad- rabiasz miną i postawą, wypinasz pierś, zadzierasz głowę, mo- cno gestykulujesz. Wymowa niby inna niż u tych niepewnych i zahamowanych, ale tylko niektórzy dają się zwieść pozorom. Bo jednak często można zauważyć, że Twoja przebojowość jest tro- szkę przesadna czy sztuczna, że jesteś odrobinę za sztywny albo ciut zbyt głośny. Jakbyś to nie był Ty, tylko maska czy przebranie, zza których chwilami przeziera coś całkiem inne- go. Jeśli tak właśnie funkcjonujesz - wewnątrz niska samooce-
  • 16. na, na zewnątrz pewność siebie i dobre samopoczucie - to jes- tem przekonana, że musi Cię to drogo kosztować. Płacisz ciąg- łym napięciem, albowiem wspinanie się na palce pochłania wie- le energii i na krótką metę zwyczajnie męczy. A jeśli utrzy- muje się przez dłuższy czas, może się nawet niekorzystnie od- bić na Twoim zdrowiu. I drugi rodzaj kosztów: zamieszanie, jakie wywołuje Twoja niejednoznaczność u ludzi, którzy usiłują Cię zrozumieć. Gdy- by ktoś nawet chciał dać Ci to, czego potrzebujesz, trudno mu będzie odczytać, o co Ci właściwie chodzi. Mam przyjaciela Filipa, który założył nową firmę i wpadł w - przejściowe zre- sztą - tarapaty. Jego dziewczyna żaliła się kiedyś, że chcia- łaby podtrzymać go na duchu ale nie umie tego zrobić. Wyczuwa jego znękanie i niepokój, natomiast Filip zachowuje się tak, jakby wszystko spływało po nim jak woda po gęsi. Pozostając jednak przy skulonych ramionach i nosie na kwintę - to tylko przykłady sygnałów, jakie bezwiednie dajesz innym. Jeden z nich jest szczególnie ważny, to mianowicie, czy w kontaktach z ludźmi patrzysz im w oczy. Osoby niepewne siebie na ogół tego nie robią. Co wtedy przeżywa ten, na kogo nie patrzysz? Najczęściej myśli sobie: coś tu jest nie w po- rządku, chce coś przede mną ukryć, pewnie oszukać; a może, skoro unika kontaktu, źle o mnie myśli albo mnie lekceważy. Mało komu przychodzi do głowy, że to z nieśmiałości czy zaże- nowania. Jak wiele może zmienić patrzenie w oczy, sprawdziłam w bardzo niewdzięcznej sytuacji międzyludzkiej, mianowicie przy załatwianiu spraw urzędowych. Największy formalista, dla któ- rego normalnie klient czy petent to wróg, jeżeli złapać jego wzrok - mięknie i zaczyna traktować człowieka bardziej po lu- dzku. Nie mówię już o tym, że jeśli nie patrzysz, pozbawiasz się wielu bezcennych informacji, przede wszystkim nie dowia- dujesz się, jaka jest reakcja na Ciebie i różne Twoje zacho- wania. Miałam raz w prowadzonej przez siebie grupie przykład jak z podręcznika. Był tam bardzo duży facet, Krystian, który bał się ludzi, i kiedy coś od nich chciał, zawsze patrzył so- bie na buty. Zaproponowałam mu, żeby podnosił wzrok, ilekroć zwraca się do innej osoby. I dokonało się wielkie odkrycie: Krystian stwierdził, że to oni się go boją. No, może nie wszyscy, ale spora część. Wróćmy do sytuacji egzaminacyjnej mając na uwadze, że ca- łe życie to jeden wielki egzamin, bo - pamiętasz, jak pisała Wiesława Szymborska - "nic dwa razy się nie zdarza i nie zda- rzy. Z tej przyczyny zrodziliśmy się bez wprawy i pomrzemy bez rutyny". A więc stajesz ze skulonymi ramionami i oczami wbitymi w podłogę, a na nosie masz wypisane, że na pewno Ci się nie uda. Egzaminator widzi to i Twoje przekonanie przy- najmniej w jakimś stopniu mu się udziela. Czyli jeszcze zanim cokolwiek się zacznie, już ma do Ciebie nie najlepsze nasta- wienie. Ono z kolei udziela się Tobie, kulisz się jeszcze ba- rdziej i Twój sygnał, że spodziewasz się niepowodzenia, staje się wyraźniejszy. I tak nastawiacie się nawzajem coraz gorzej i gorzej. Na szczęście w życiu nie jest aż tak źle. Specjalnie przesadziłam w tym opisie, żeby wyraźniej było widać, jak sam stajesz się źródłem własnych kłopotów. Namawiam Cię w tym miejscu na mały eksperyment: postaraj się parę razy w różnych sytuacjach, kiedy czujesz się nieszczególnie, wyprostować ra- miona, podnieść głowę i patrzeć prosto w oczy. Sprawdź, czy to coś zmienia, może się zachęcisz do trochę innego zachowa-
  • 17. nia, niż dotąd miałeś w zwyczaju. 2. Trudne początki Pamiętasz jak było, kiedy znalazłeś się w nowej szkole albo poszedłeś na studia? Gdy zaczynałeś nową pracę? Opowia- dała mi znajoma dziewczyna, jak czuła się przez parę pierw- szych tygodni w szkole za granicą, dokąd wyjechali służbowo jej rodzice: "Byłam kompletnie ogłupiała i zupełnie do nicze- go. Na lekcjach jak przygłup, na prywatkach jak jakiś raróg. Nie wiedziałam nawet, o czym rozmawiać na przerwach, co się odezwałam, to głupio. Byłam nie tak ubrana, inaczej podnosi- łam rękę na lekcjach. Miałam wrażenie, że nawet nogi i ręce mam nie takie. Tak mi się wtedy wydawało. Z czasem zaczęło być lepiej, wciągnęłam się". Co jakiś czas, bez wyjeżdżania, wszyscy trafiamy na sytuacje, w których czujemy się jak w ob- cym kraju. Każda nowa sytuacja wymaga przystosowania, wszystkie po- czątki obfitują w niepowodzenia, bo poruszasz się po niezna- nym gruncie bez rozeznania i wprawy. Nic dziwnego, że reagu- jesz niepewnością wątpliwościami na własny temat i zwykle w konsekwencji pogarsza się Twój autoportret. Przypuszczam, że nie jesteś wtedy dla siebie zbyt dobry i nie fundujesz sobie okresu ochronnego, czasowej taryfy ulgowej na wejście w nowe układy. Pewnie z przykrością stwierdzasz, że inni radzą sobie lepiej, zazdrościsz im, a nawet jesteś na nich zły. Trudno bywa zwłaszcza wtedy, gdy oni znają się od lat i dużo ich ze sobą łączy. Naprawdę nie do pozazdroszczenia jest sytuacja nowego pracownika trafiającego do zgranego zespołu, nowej dziewczyny czy chłopaka wprowadzanego do paczki starych przyjaciół swojej sympatii, małżonka przyjeżdżającego z pier- wszą wizytą do rodziny partnera. Oni śmieją się z jakiejś za- bawnej historii sprzed lat, a Tobie wydaje się, że z Ciebie. Rozumieją się w pół słowa, przerzucają doskonale czytelnymi dla nich aluzjami, a Ty nic nie kojarzysz i czujesz się jak ostatni tuman. Spokojnie! Możesz być pewien, że to minie, jeżeli tylko nie zamkniesz się w sobie i nie podejmiesz postanowienia, że się odcinasz i wycofujesz. To trochę tak, jakbyś się znalazł wśród ludzi mówiących w obcym języku i z czasem zaczął się nim posługiwać, najpierw słabo, a potem coraz swobodniej. Więc lepiej poprzyglądaj się i trochę poczekaj pamiętając, że na początku pewna sztywność i niezręczność to rzecz natural- na, a Twoje marne samopoczucie jest zrozumiałe i przejściowe. Pół biedy, kiedy chodzi o dalszą rodzinę albo szkolnych kolegów Twojej drugiej połowy - możesz przestać się z nimi widywać. Ale jeżeli to jest nowa praca lub szkoła czy, powie- dzmy, teściowie? Trudno całkiem zerwać takie kontakty. Bywa, że decydujesz się wówczas na coś w rodzaju "emigracji wewnę- trznej". Rezygnujesz z włączania się we wspólne rozmowy i rozrywki, jeżeli to możliwe siadasz w kącie, starasz się wyjść jak najwcześniej. I może się to ciągnąć latami, pogłę- biając Twoje poczucie, że jesteś nieważny, nielubiany, gor- szy. 3. Pobrały się dwa zera A jeśli żyjesz z kimś pod jednym dachem i - jak dawniej mówiono - dzielisz z nim lub nią stół i łoże? Pracując w po- radni rodzinnej zauważyłam, że raz po raz powtarza się pewien rodzaj kłopotów, które trapią małżonków ze złą samooceną. Chcę przedstawić je tutaj bardziej szczegółowo, bo prawie wszyscy albo jesteśmy z kimś w stałym związku, albo będziemy,
  • 18. albo - co gorsza - już mamy za sobą rozpad takiego układu. Zacznijmy od konkretnej sytuacji, bardzo prostej i typo- wej. Niech to będzie Gosia i Andrzej, może po dwóch, może po siedmiu latach małżeństwa. W każdym razie zdążyli już zapom- nieć o zalotach i miodowym miesiącu, tkwią w prozie codzien- nego życia: praca, gospodarstwo domowe, pewnie też dzieci. On uważa, że jest niezbyt atrakcyjnym mężczyzną i marnym mężem, ona nie czuje się ani ładna, ani pociągająca i stale ma do siebie pretensje, że nie wywiązuje się na piątkę z roli żony (bo prowadzenie domu, proszę Państwa, to tak skomplikowane i wielowątkowe zadanie, że zawsze można znaleźć coś, co się zrobiło nie dość dobrze). Punkt wyjścia weźmiemy banalny - on mówi do niej: "Miła moja, zupa jest przesolona". Bo rzeczywi- ście jest. Teraz zajmiemy się czytaniem w myślach. Kobieta, która dobrze czuje się w życiu, w swoim związku i w roli gospodyni domowej, pomyśli w takiej sytuacji: "Przykro mi. Następnym razem, kiedy będę robić ogórkową, muszę pamiętać, żeby dać mniej soli". A nasza Gosia? Jej monolog wewnętrzny wygląda zupełnie inaczej: "Nie smakuje mu. Dobra żona potiafiłaby ugotować tak, jak on lubi. Pewnie ma do mnie jeszcze masę in- nych zastrzeżeń i pretensji. Kto wie, czy w ogóle mu odpowia- dam. Może już nie chce ze mną być?". I tylko czeka, że An- drzej za chwilę zacznie mówić o rozwodzie. A on powiedział jedynie, że zupa jest przesolona. Teraz kolej na to, żeby zajrzeć do głowy Andrzejowi. Go- sia, u której jego niewinna uwaga uruchomiła lawinę małżeńs- kich kompleksów, musi zrobić niezadowoloną minę, bo przecież z jej punktu widzenia już nie chodzi o zupę, tylko o ostate- czne rozstanie. A on patrząc na tę skrzywioną buzię myśli so- bie: "Coś jej złego zrobiłem, zaraz obrazi się i dojdzie do wniosku, że ma mnie po prostu dosyć. To, że wyszła za takie zero, wcale nie oznacza, że zawsze będzie chciała ze mną być". Jednym słowem on też już prawie pakuje walizki. Tym razem - jak setki razy wcześniej i później - rozej- dzie się po kościach. Pewnie za parę minut albo parę godzin któreś z nich wykona jakiś pojednawczy gest i wszystko jako tako wróci do normy. Tylko że jeśli tak dzieje się często, w pewnym momencie ilość przejdzie w jakość. Spójrzmy więc na konsekwencje podobnych sytuacji. Po pierwsze - obydwoje zużywają dużą część swojej energii na ciągłe sprawdzanie. Z napiętą uwagą śledzą: jak jest w tej chwili? czy on jeszcze mnie kocha? czy jej jeszcze na mnie zależy? I wtedy oczywiście zawsze znajdzie się coś, co po- twierdzi najczarniejsze przewidywania, jak choćby owa przeso- lona zupa. Powiem więcej, nawet niektóre obojętne albo pozy- tywne uwagi mogą być odbierane jako negatywne. Załóżmy, że Gosia założyła nowy opalacz, zaś Andrzej, któremu się w nim spodobała, powie: "O masz dwuczęściowy kostium". A ona - pew- na tego, że nie jest dość zgrabna - nawet na niego nie spoj- rzy i nie zauważy jego zadowolonej miny, tylko pomyśli: "No tak, chciał mi delikatnie dać do zrozumienia, że nie powinnam pokazywać brzucha. Już mu się nie podobam". Wobec nagromadze- nia podobnych niezrozumień i nieporozumień obydwoje starają się uniknąć zapalnych tematów. W ich sytuacji takimi szybko okazują się wszystkie, które coś mówią o drugiej stronie. Inaczej mówiąc, w ogóle przesta- ją ze sobą rozmawiać o sobie. Po drugie - unikają zwłaszcza okazywania wszelkich oznak niezadowolenia. Andrzej na drugi raz głęboko się zastanowi, czy w ogóle mówić, że mu nie smakuje zupa. W efekcie Gosia
  • 19. będzie niewiele wiedzieć o tym, co on lubi a czego nie, zaś Andrzej będzie tłumił swoje niezadowolenie i godził się z sy- tuacją, która mu nie odpowiada. Do czasu, ponieważ kiedy uzbiera się tego dużo i w różnych dziedzinach, jedno z nich pierwsze wybuchnie. Wtedy to drugie, które też zdążyło już nagromadzić sporo urazy i pretensji, odpowie tym samym. I za- cznie się coś, czego obydwoje nie rozumieją: wielka awantura z błahego powodu. Po trzecie - każda oznaka smutku, złości lub zniecierpli- wienia Gosi jest odbierana przez Andrzeja jako sygnał, że to on zrobił coś nie tak, że "wszystko przez niego". A Gosię mo- że boleć ząb, mogły ją spotkać jakieś przykrości w pracy czy zdenerwować dzieci. I chce, żeby ją ktoś pocieszył albo cho- ciaż wysłuchał, a tu ślubny najdroższy też już zdążył wpaść w przygnębienie bądź irytację pod wpływem jej minorowej miny. Więc traci chęć opowiadania temu ponuremu facetowi, co jej się dziś przykrego wydarzyło. To samo Andrzej: miał męczący dzień albo boli go głowa, a Gosia już jest pewna, że ma coś do niej. Więc na wszelki wypadek nie odzywa się i schodzi mu z drogi. W ten sposób zamiast wspierać się nawzajem w drob- nych i większych kłopotach, oddalają się od siebie. Po czwarte - obydwoje czekają na jakieś potwierdzenie, dowartościowanie, przejaw uczucia drugiej strony, ale nie są zbyt skłonni wychylać się z tym sami. Nie zrobię tego, boję się, że mnie odtrąci - myślą. I tak czekają obydwoje, nieraz latami, coraz bardziej utwierdzając się w poczuciu, że są nieważni, niekochani, niezauważani. Po piąte - unikają jak ognia wyjaśniania tego, co się między nimi dzieje. Każde z nich obawia się, że kiedy choćby piśnie coś na ten temat, dopiero wtedy druga strona zacznie się serio zastanawiać i niechybnie dojdzie do wniosku, że zrobiła życiowy błąd decydując się na ten związek. Jest w tym coś z myślenia magicznego (niektórzy nazywają to strusią po- lityką): jeśli nie dotknę tej chwiejnej konstrukcji, jest szansa, że się utrzyma; ale jak nieopatrznie ruszę, a jest to gmach wzniesiony z chybotliwych, nie połączonych ze sobą cegieł, to w ciągu paru sekund rozsypie się w gruzy. Niestety, małżeństwom takim jak Gosia i Andrzej nie sprzyja też tradycja czy zwyczaje rodzinne. Spodobało mi się podsumowanie, jakie zrobiła kiedyś na moją prośbę pewna pani: "Pochodzę z rodziny, gdzie nawet pytanie 'która godzina?' by- ło zbyt osobiste". W ich rodzinnych domach musiało być tak samo: dorośli ani między sobą, ani z dziećmi nie rozmawiali o wzajemnych uczuciach, o żalach i pretensjach, nikt nikogo nie chwalił i nie zapewniał, że kocha. Skąd to wiem? Bo inaczej nie mieliby tych kłopotów. Zamiast zadręczać się wątpliwościami, mogliby zabrać się do wyjaśniania sytuacji i przekonaliby się szybko, że cała ta spirala rozkręcająca się w ich głowach jest absurdalna - że naprawdę chodzi tylko o zupę, a całą resztę kochają nad ży- cie. Więc gdyby to ode mnie zależało, od przedszkola wprowa- dziłabym naukę porozumiewania się z bliskimi. Kiedy pracowałam w poradni rodzinnej, miałam okazję towa- rzyszyć wielu ludziom w próbach lepszego pozorumiewania się żałując, że spotkaliśmy się tak późno, gdy już narosło mnóst- wo przykrych "zaszłości". Umawiałam się z różnymi małżeństwa- mi, że wprowadzą u siebie zwyczaj systematycznego rozmawiania o tym, jak im ze sobą jest, co do siebie czują, z czego są zadowoleni, a z czego nie. Wiem, wiem, to takie sztuczne, ale chcę podkreślić, że ludzie, którzy mają dużo lęków i wątpli- wości - wynikających z niskiej samooceny - z pewnością nie
  • 20. przestawią się spontanicznie na inny sposób porozumiewania. Natomiast przy odpowiedniej zachęcie mogą popracować nad wy- robieniem sobie lepszych nawyków czy rutyny. Jeśli partnerzy wspólnie decydują się na mówienie o tym, co się pomiędzy nimi dzieje, wtedy wiadomo, że narażają się obydwoje, więc poważnym i zasadniczym rozmowom przestaje to- warzyszyć atmosfera zagrożenia, nikt nie musi się wychylać z inicjatywą, można nawet losować, kto zaczyna. W poradni do- kładnie uzgadnialiśmy, że na przykład we wtorki po położeniu dzieci spać zawsze przeznaczają na ten cel po pół godziny lub trzy kwadranse i obydwoje mają powiedzieć, co złego i co dob- rego spotkało ich ze strony tego drugiego w minionym tygod- niu. Gdybyś się zdecydował wprowadzić taki zwyczaj w swoim związku, musisz trzymać się kilku zasad. Trzeba pilnować: a) żeby nie skończyło się na samym postanowieniu; to naturalne, że - tak jak od każdej trudnej rzeczy - będziecie mieli chęć się wykręcić; b) żeby każdy miał z góry uzgodnioną ilość cza- su, a potem zmiana (np. Gosia kwadrans, Andrzej kwadrans, Gosia kwadrans, Andrzej kwadrans - po dwóch-trzech próbach będziecie wiedzieli, jaki czas jest dla Was najwygodniejszy); c) żeby w tych uzgodnionych ramach czasowych nie przerywać sobie nawzajem; d) żeby mówić i o plusach, i o minusach, na- wet gdyby na początku trzeba było wyszukiwać coś na siłę (je- dnym jest trudniej mówić o dobrym, innym o złym, to też jest naturalne); e) żeby zaczynać od żalów i pretensji, a kończyć na rzeczach pozytywnych, miłych, ciepłych. 4. Z czym jeszcze mogą być kłopoty? Sądzę, że miałeś okazję stwierdzić to sam w różnych sytu- acjach: niekorzystne myślenie o sobie jest samospełniającym się proroctwem. Nie jestem w stanie omówić rozlicznych dzie- dzin, w których może Cię hamować i ograniczać, jednak muszę poświęcić parę słów przynajmniej nauce i pracy. Co do zdolno- ści uczenia się - mam sporą wprawę w przebijaniu się przez uporczywe złe mniemanie o sobie osób uczących się języków ob- cych i pracy z komputerem. To równie dobre przykłady jak każ- de inne. We wmawianiu sobie, że "komputer to nie dla mnie" i "nig- dy się tego nie nauczę" celują kobiety. Jeżeli już potrzeba albo chęć zmusi którąś z moich zaprzyjaźnionych pań, żeby je- dnak spróbować, zaczynam od tego: "Ta maszyna nie jest dużo bardziej skomplikowana od pralki automatycznej. Umiesz ją ob- sługiwać? Jeśli tak, to z komputerem też dasz sobie radę". Oczywiście początkowo nie wierzą, ale stopniowo - parę pros- tych operacji, żeby przekonać się, że to skomplikowane zwie- rzę jest posłuszne - nabierają pewności siebie. "Napisz coś, wydrukujemy to", żeby mogły szybko zobaczyć efekt swojej pra- cy. I jeszcze namawiam je do robienia błędów, żeby się z nimi oswoiły i przy samodzielnych próbach nie wpadały w totalną bezradność, kiedy coś pójdzie nie tak. Z nauką języków jest podobnie. Jest mnóstwo ludzi, którzy latami obiecują sobie, że zabiorą się za angielski czy fran- cuski, i nie robią tego, bo nie wierzą, że coś im wyjdzie. Znam na to dwa sposoby proste i trzeci pracochłonny. Pierw- szy: weź obcojęzyczną gazetę i na dowolnej stronie (byle nie z ogłoszeniami) znajdź 100 słów, które rozumiesz. Nie uda Ci się to po grecku czy po węgiersku, ale angielski, niemiecki, włoski, hiszpański, nawet holenderski czy portugalski od razu stanie się bardziej przezroczysty. Drugi sposób polega na tym, żeby przed każdą lekcją czy
  • 21. odrabianiem zadań domowych powtórzyć sobie kilka razy na głos (jeśli się boisz, że rodzina uzna Cię za wariata, który gada sam do siebie, zrób to szeptem): "Angielski sam wchodzi mi do głowy". Jeżeli jesteś zainteresowany innym językiem, wstaw go w miejsce angielskiego. I sposób trzeci: poproś kogoś, żeby wskazał Ci prosty i niezbyt długi, a interesujący dla Ciebie tekst, i przetłumacz go ze słownikiem. Może się okazać, że satysfakcja ze zrozu- mienia czegoś, na czym Ci zależało, jest większa niż niepora- dność językowa. Moje pokolenie z dużym skutkiem uczyło się angielskiego na Beatlesach, a rosyjskiego na Okudżawie. Opowiadam to wszystko, żeby było widać, co oznacza czy też z czego się składa owo "nie potrafię się tego nauczyć". Na pierwszym miejscu oczywiście króluje ogólne poczucie nie- możności. Ale ważne jest też i to, że ani Twoi dotychczasowi nauczyciele, ani Ty sam nie mieliście wprawy w stopniowaniu trudności, wybieraniu na początek zadań, których dobre wyko- nanie zachęciłoby Cię do dalszych prób. Nie było też pomostu do czegoś, co już umiesz. A poza tym nie miałeś okazji prze- żyć choćby niewielkiej satysfakcji związanej z wstępnym opa- nowaniem nowej umiejętności. Chcę Ci na zakończenie tego wątku powiedzieć jedną rzecz: żeby przekonać mnie, że nie jesteś w stanie czegoś się nau- czyć, musiałbyś zużyć bardzo dużo energii i czasu. A myślę, że i tak by Ci się nie udało. Teraz sprawa pracy. Odnosi się do niej to wszystko, co mówiłam o trudnych początkach. Na niepewność związaną z nową sytuacją i nowymi zadaniami nakłada się jeszcze coś - po- wszechny niedobry zwyczaj, że przełożeni niechętnie wyrażają uznanie, za to dość skrupulatnie wytykają błędy i z upodoba- niem ganią. Jeśli już i tak nie myślisz o sobie zbyt dobrze, pogrążasz się w tym jeszcze bardziej. I często nawet nie umiesz zobaczyć, kiedy z nieporadnego nowicjusza zmieniasz się w kompetentnego fachowca. A dopóki czujesz się "młodszym kolegą", Twoi współpracownicy i zwierzchnicy też mają skłon- ność, żeby Cię tak traktować. Może warto co pewien czas spra- wdzać to przekonanie? Jednym z łatwo dostępnych sprawdzianów jest robienie od czasu do czasu - co pół roku, co rok - bilansu własnych doko- nań. Szczegółowo i konkretnie: kartka papieru, Twoje prywatne podliczenie, ile i czego wykonałeś w "okresie sprawozdaw- czym". Sama tak robię, bo mnie też nieraz przychodzi do gło- wy, że od dłuższego czasu nic godnego uwagi nie zrobiłam. Muszę powiedzieć, że ilekroć kogoś namówiłam na takie sprawozdanie, zawsze kończyło się radosnym zaskoczeniem. A gdyby nawet wyszło Ci inaczej, przynajmniej będziesz miał ja- kąś miarę, rozeznanie, że Twoje "nic nie zrobiłem" oznacza" o trzy za mało" w jednej sprawie, "nie dość starannie" w innej, a w pozostałych nie najgorzej. Zobacz, że to zupełnie inny punkt wyjścia, gdybyś chciał coś zmienić. Najlepiej takie podliczenie robi niepracującym matkom, które często uważają, że czas przecieka im przez palce, są źle zorganizowane i z niczym nie dają sobie rady. Jeżeli je- szcze krytykuje je w tym duchu mąż albo teściowa, trudno przekonać je inaczej niż robiąc bilans czasu. Mówię o tym przy okazji pracy, ponieważ uważam, że zajmowanie się małym dzieckiem i domem to ciężka i odpowiedzialna praca, niejedno- krotnie trudniejsza niż zajęcia zawodowe. W podsumowaniu chcę przypomnieć, że w każdej z wymienio- nych dziedzin - w małżeństwie, w nauce, w pracy - Twoje zda- nie o sobie jest ważnym czynnikiem sprawczym. Mówiąc proś-
  • 22. ciej, kiedy jest dobre, lepiej funkcjonujesz i Ty, i często inni wokół Ciebie; kiedy jest złe, wyrabiasz się z reguły go- rzej. Podstawowa zasada postępowania byłaby tutaj taka: nie ufaj swoim ogólnym złym opiniom o sobie spróbuj je podważać, zbieraj dowody na to, że nie masz racji, kiedy się tak dołu- jesz. 5. Obiektywność nie ma tu nic do rzeczy Namawiam Cię, żebyś konkretnie i szczegółowo analizował swoje przeświadczenia na własny temat, ponieważ przekonałam się, że niskie poczucie własnej wartości w różnych dziedzi- nach potrafi mieć niezbyt wiele wspólnego z obiektywną rze- czywistością sprowadzoną właśnie do namacalnych konkretów. Chcę opowiedzieć tu o dwóch przypadkach, kiedy kontrast mię- dzy ogólną złą oceną a jej rozpisaniem na poszczególne eleme- nty był wyjątkowo dobrze widoczny. Jedna to opowieść Marka, pacjenta z grupy dla osób z ner- wicą, w której byłam obserwatorem, kiedy uczyłam się swego zawodu. Otóż Marek uważał, że jest nie dość sprawny fizycznie i wysportowany. Jego niedościgłym wzorem był ojciec, kapitan marynarki, któremu chciał zaimponować. Zapytany, czy uprawiał kiedyś jakiś sport, Marek wymienił jeździectwo, pływanie i parę innych dyscyplin, w których osiągał bardzo dobre wyniki. Kiedy doszedł do tego, że zdobył mistrzostwo Polski w skokach spadochronowych, grupa zaczęła się śmiać. On w pierwszej chwili nie zrozumiał, co ludzi tak bawi, więc chichocąc za- częli mu tłumaczyć, że wyżej w męskich sportach wspiąć się już nie można. Bohaterką drugiej sytuacji, też w grupie terapeutycznej, była Lusia, trzydziestoletnia pracująca mężatka, matka dwojga dzieci. Płacząc oskarżała się o to, że jest wyrodną matką i złą żoną, nie dba o dom i rodzinę, poświęca im za mało czasu i starań. Na marginesie dodam, że pracowała na półtora etatu. Poprosiłam Lusię, żeby opowiedziała, jak wygląda jej powszed- ni dzień i sobota z niedzielą, szczegółowo, od rana do wie- czora. W tej grupie było nas jeszcze pięć w podobnej sytua- cji, jednocześnie matek i pracownic. Wszystkie opowiedziałyś- my o swoim gospodarowaniu czasem i okazało się, że każda - chociaż ma tylko jedną pracę - poświęca obowiązkom domowym i rodzicielskim mniej więcej tyle samo czasu co Lusia. Można powiedzieć, że tych dwoje to wyczynowcy. I rzeczy- wiście, a mimo to wynikom ich życiowych starań nie udało się przebić przez uporczywe przeświadczenie, że nie sprawdzili się w ważnych dla siebie dziedzinach. Tym bardziej trudno mi uwierzyć, że uda się to w Twoim przypadku, skoro nie skaczesz ze spadochronem i nie pracujesz na półtora etatu (trochę się niepokoję, czy aby te przykłady - powtarzam, wyjątkowe - znów nie wpędziły Cię w kompleksy). Dlatego jeszcze raz namawiam Cię do sprawdzania swego ogólnego mniemania o sobie za pomocą rozkładania go na czyn- niki pierwsze. Nic nie zrobiłeś w tym tygodniu? Wypisz, czym się zajmowałeś w każdym kolejnym dniu. Zawsze wszystko gu- bisz? Przypomnij sobie ostatnie trzy przypadki, kiedy Ci coś zginęło. Jesteś złym pracownikiem? Sprawdź, ile razy i za co zganił Cię ostatnio szef. Może uda Ci się prześledzić to bar- dziej szczegółowo i konkretnie, a dzięki temu bardziej reali- stycznie - i w korzystniejszym świetle - zobaczyć siebie. 6. Na wierzchu i pod spodem Chciałabym wspomnieć o jeszcze jednej konsekwencji nis-
  • 23. kiej samooceny, która chyba Ciebie nie dotyczy. Jeśli zabra- łeś się do czytania tej książki, to na pewno masz świadomość swoich kłopotów i chęć zmiany. Natomiast sytuacja, którą te- raz chcę opisać, dotyczy ludzi nieświadomych swoich komplek- sów. Chodzi mi o zarozumialców, szpanerów, zadufków - osoby, które za wszelką cenę usiłują udowodnić swoją wyższość. Otóż chcę Ci zwrócić uwagę, że w gruncie rzeczy są do Ciebie pod- obni. Przypomina mi się Wiśka, która nie dawała nikomu dojść do słowa; Paweł, który zawsze wiedział lepiej; Monika próbująca oczarować wszystkich mężczyzn bez wyboru; Kuba zawsze gotowy, żeby lekceważąco wypowiedzieć się o cudzych osiągnięciach, choćby to nawet była nagroda Nobla. Zawsze myślałam o nich ze współczuciem. Skoro tak bardzo chcieli udowodnić całemu świa- tu, że są lepsi - albo że inni są gorsi, co na jedno wychodzi - to rozumiem, że sami bynajmniej nie byli o tym przekonani. Czuli się tak niepewnie, że aż musieli zbudować sobie ca- łą sztuczną konstrukcję, teatr pozorów, żeby zasłonić przed ludźmi swoje prawdziwe samopoczucie. Zresztą robili to nie ze złej woli, tylko dlatego, że było im - tak jak Tobie - trudno ze sobą wytrzymać. Z czasem tak zżyli się z odgrywaną przez siebie rolą, że stracili kontakt ze swoim wnętrzem, swoimi prawdziwymi przeżyciami. Myślę, że czasem im zazdrościsz łatwości, z jaką przed- stawiają swoje zdanie, siły przebicia i pewności siebie. Rze- czywiście, z wieloma sytuacjami radzą sobie lepiej od Ciebie, ale czy lepiej się czują? Nie jestem o tym przekonana. Wiem na pewno, że dopadają ich załamania i depresje, nagle prze- stają się wyrabiać i wtedy czują się bardziej bezradni od Ciebie. A przede wszystkim kiepsko im się układają kontakty z ludźmi. Paradoksalnie, potrzebują tego samego co Ty: uznania, do- cenienia, pochwały. A inni wcale się do tego nie kwapią. Sam pewnie wiesz, że jak ktoś się wywyższa, masz go ochotę nie pochwalić, tylko ściągnąć na ziemię, przekłuć szpilką jak ba- lon, żeby uszło powietrze. Ci, którzy naprawdę siebie lubią, znają swoją wartość i mają zaufanie do własnych możliwości, nie muszą się przed ni- kim wykazywać. Nie potrzebują ciągłych potwierdzeń od innych, bo rzeczy oczywiste nie wymagają dowodów. Są zwyczajnie skro- mni, nie muszą też ukrywać wad i słabości, żyć z ciągłą oba- wą, że ktoś ich zdemaskuje. Ich spokój i harmonia wewnętrzna promieniują na zewnątrz, a ludzie lgną do nich i kochają - zdawałoby się - za nic. 7. Prawie wszystko możesz Każdy z nas wykorzystuje tylko niewielki procent siły swoich mięśni i możliwości swojego umysłu. I nie jest to moje pobożne życzenie ani wyraz ogólnej wiary w człowieka, tylko wynik żmudnych i wieloletnich badań fizjologów. Jak sądzę, osiągamy tak mało w stosunku do swoich możliwości między in- nymi dlatego, że brak nam wiary w ich ogrom i różnorakość. Przez wiele lat zgromadziłam niemałą kolekcję opowieści z literatury i z życia o ludziach, którym udało się dokonać rzeczy niemożliwych. Joanna D'Arc zebrała wielką armię i po- prowadziła ją do walki, Ghandi bez przemocy uwolnił Indie od Anglików, Jacek Kuroń zapoczątkował ruch społeczny, dzięki któremu runął w Polsce ustrój komunistyczny - to są przykłady szeroko znane. Ale chcę też wspomnieć o kilku innych, znacznie skromnie- jszych, a równie nieprawdopodobnych. Mówię "nieprawdopodob-
  • 24. nych", ponieważ zanim te osoby zrobiły to, co zrobiły, wszys- tkim wokół wydawało się to niemożliwe. Jak choćby Tadeusz Pa- ciorek, psycholog więzienny z Siedlec, który przez parę lat dobijał się o wprowadzenie grup Anonimowych Alkoholików do zakładów karnych. Kto trochę wie o polskim więziennictwie, przyzna, że taki pomysł całkiem niedawno musiał wydawać się szalony. Dzisiaj mamy w Polsce już kilkadziesiąt grup AA za kratkami, są nawet stosowne odgórne instrukcje ułatwiające zakładanie nowych. Zawsze, kiedy spotykam Tadeusza, mam wra- żenie, że kontaktuję się z człowiekiem, który przebił głową mur. Inny przykład to Ewa Milewicz, kobieta po chorobie Heine- go-Medina, której tak trudno się poruszać, że problemem dla niej jest nawet wejście na schody. A jednak: była w opozycji jeszcze przed Sierpniem 1980, w stanie wojennym aktywnie działała w podziemiu, dziś jest w czołówce dziennikarzy "Ga- zety Wyborczej". Ale najbardziej Ewa zadziwiła mnie tym, że po wyjściu za mąż urodziła i wychowała dziecko, choć w jej sytuacji wydawało się to zamiarem ponad siły. Córka Ewy jest już na studiach i stanowi żywy dowód na to, że rzeczy niemoż- liwe są możliwe. I wreszcie trzeci przykład: Tadeusz Orłowski, niepełnos- prawny zdobywca Tatr. Wybitny lekarz, członek Polskiej Akade- mii Nauk, dziś już starszy pan, należał do najlepszych pol- skich taterników swojego pokolenia. Ma jedną nogę krótszą, mocno utyka, a mimo to dokonał pierwszych przejść wielu dróg wspinaczkowych w Tatrach. Tak trudnych, że podobno wśród na- szych alpinistów kursuje powiedzenie: "Ja na drogi Orłowskie- go wolę chodzić na drugiego" (bo wtedy spadanie jest mniej niebezpieczne). Myślę, że kto inny na jego miejscu nawet by się nie wybrał na dłuższy górski spacer. Nie namawiam Cię tutaj, żebyś nastawiał się na przebudowę świata albo całkiem nie licząc się z okolicznościami porywał się z motyką na słońce. Chcę tylko uprzytomnić Ci, że zasad- nicza różnica pomiędzy tymi osobami a innymi jest taka, że one wierzyły w możliwość osiągnięcia z pozoru nierealnych ce- lów. Chcę korzystając z ich przykładu przekonać Cię, żebyś - zanim odruchowo, z nawyku powiesz o czymś "to nie dla mnie" - zastanowił się nad tym. Może jednak warto zakreślać swoje plany ambitniej, a nawet dużo ambitniej, niż masz w zwyczaju? Rozdział III: O ładowaniu akumulatorów, nagrywaniu płyt i filtrach Gdyby Ci się zdawało, że ten rozdział został przez pomyłkę przeniesiony z innej książki, to chcę Cię uspokoić, że jednak tak nie jest. Nadal będziemy się zajmować poczuciem własnej wa- rtości, a konkretnie tym, jak ono się kształtuje. Poprostu czasem lubię porównywać mechanizmy psychologiczne do jakichś urządzeń, bo wtedy najważniejsza zasada funkcjonowania staje się lepiej widoczna - wpływy, jakim podlega psychika ludzka, są tak skomplikowane i różnorodne, że często warto opisać coś za pomocą pewnego skrótu. Akumulator jako model pojawił mi się tak dawno, że już nawet nie pamiętam kiedy. Na pewno było to w momencie, gdy czułam się wyczerpana, na resztkach energii i bez szans na oparcie w kimś z zewnątrz, kto mógłby mi pomóc doładować nie- co nowych sił i optymizmu. Potem się okazało, że nie ja jedna mam podobne skojarzenia, w każdym razie dla bardzo wielu osób
  • 25. jest ono czytelnym i równie wygodnym skrótem myślowym jak dla mnie. O czymś w rodzaju zapisów czy też nagrań w psychice czło- wieka mówi wielu autorów, a w języku potocznym też natrafiamy na wyraźne ślady tego typu skojarzeń, kiedy mówimy, że coś komuś w duszy gra albo że stale powtarza starą śpiewkę. Ta analogia przyda nam się też w następnym rozdziale, kiedy bę- dę mówić o tym, jak wymazywać stare nagrania i nagrywać czy zapisywać inny tekst - może melodię? - w miejsce starego, który nie najlepiej Ci służy. Zaś do filtrów dojdziemy w sto- sownym momencie. Wszystkie te porównania czy modele mają swoje zalety (prostota, czytelność, łatwość przekazywania innym), ale też zasadniczą wadę: nie do wszystkiego pasują, nadużywane nie sprawdzają się. 1. Jeżeli jesteś jak gramofon... Wróćmy do ćwiczenia z początku - uzupełniania zdania "Ania jest...". Jest to najbardziej zwięzły i zarazem bardzo archaiczny opis Twego poczucia własnej wartości. Jak już mó- wiłam, mnie przez całe lata pojawiało się - mimo całkiem nie- złych zdolności intelektualnych - zdanie "Ania jest głupia". I żadne dobre stopnie, sukcesy na studiach, rozpoczęty dokto- rat, nawet napisane książki nie potrafiły tego zmienić. Dla- czego? Bo w głowie miałam - Ty też masz - jakiś wcześniejszy za- pis, jakieś przeświadczenie na własny temat, twarde jak skała i jak skała odporne na wpływy zewnętrzne. Trudno je zmienić, bo pochodzi z najwcześniejszego okresu życia, jeszcze z nie- mowlęctwa. Pamiętasz film Disneya o śpiącej królewnie? Jest tam scena, kiedy trzy zacne grubiutkie wróżki pochylają się nad kołyską królewskiej córki i dotykając jej różdżkami prze- powiadają, że będzie piękna, dobra i mądra. Z nami wszystkimi było podobnie: nad kołyską albo trochę później jakieś ważne osoby powiedziały nam, jacy będziemy. Może nie tyle powiedziały, co mówiły wiele razy i w ciągu wielu lat. Może nie zawsze mówiły, tylko dawały do zrozumie- nia poprzez gest czy minę, jak również poprzez to, czego nie robiły. Dziesiątki razy we wspomnieniach z dzieciństwa, jakie słyszałam w prowadzonych przez siebie grupach, powtarzały się gorzkie słowa: "Nikt mnie nigdy nie brał na kolana, nie przy- tulał, nie głaskał po głowie, nie chwalił". W pierwszych la- tach życia - jedni mówią o pierwszym roku, inni o dwóch la- tach, jeszcze inni o pięciu albo nawet dłużej - nagrało Ci się w głowie szereg płyt z informacjami o tym, jaki jesteś, o Twojej urodzie, zdolnościach, możliwościach. Weźmy sobie prosty przykład. Maluch postawił trzy klocki jeden na drugim i przyszedł do mamy ze słowami: "Patrz, jaki zbudowałem piękny pałac". Rzecz zresztą mogła dziać się zna- cznie wcześniej nie przyszedł, tylko przyczołgał się na czwo- rakach i nie powiedział, tylko spojrzał pytająco. Od tego, co zrobi matka, zależy teraz, jakie nagranie na własny temat za- pisze się w głowie jej dziecka. Rozpatrzmy kilka możliwości zakładając, że tak właśnie matka reaguje często, na tyle często, że u dziecka wytwarza się na tej podstawie przekonanie o naturze świata. Tak, tak, myśl że nie przesadzam dla niemowlaka do roku czy półtora ma- tka stanowi prawie cały świat, więc to ona jest głównym źród- łem poczucia, że ten świat jest życzliwy, godny zaufania, bezpieczny, czy też obojętny albo wręcz szorstki i wrogi. Możliwość pierwsza - mama zajęta czym innym nie zwraca
  • 26. uwagi na dziecko. Skutek: wytwarza się u niego przekonanie, że "żadne moje starania czy osiągnięcia nie mają znaczenia". Możliwość druga - mama zirytowana na przykład na ojca al- bo bardzo zmartwiona brakiem pieniędzy odburknie, żeby dać jej spokój. Skutek: powstaje zapis, że "kiedy coś mi wycho- dzi, inni złoszczą się i opędzają ode mnie". Możliwość trzecia - mama odezwie się lekceważąco: tylko trzy klocki? i stoją krzywo! Skutek: "żebym nie wiem jak się starał, nic godnego uwagi mi nie wyjdzie, nie uda się zasłu- żyć na uznanie". Możliwość czwarta - mama pochwali "ślicznie, synku! " i pogłaszcze albo popatrzy z ciepłą aprobatą. Skutek: "warto się starać, potrafię!". Możliwość piąta (a właściwie cała gama możliwości) - mama pochwali, ale nawet nie spojrzy albo zrobi zniecierpliwioną minę. Skutek: niepewność dezorientacja co do znaczenia róż- nych sygnałów docierających ze świata, poczucie, że się ich nie rozumie. Naturalnie w rzeczywistości malutkie dziecko podlega naj- różnorodniejszym wpływom, zwykle już od początku otacza je kilka osób, a matka nie jest automatem i zachowuje się raz tak, a raz inaczej. Można więc raczej mówić o tym, że suma tych wszystkich oddziaływań składa się na powstanie pewnej skłonności do odbierania świata. Sytuacja z klockami to celo- we uproszczenie, zrobione po to, żeby łatwiej było zaobserwo- wać, jak kształtuje się poczucia własnej wartości. Wydaje mi się, że przywiązujemy zbyt małą wagę do tego, w jakim stopniu i w jaki sposób nasza własna historia odcisnęła się w nas i jak wpływa na teraźniejszość. Pozwól, że odbę- dziemy teraz tę wędrówkę: od początku życia do dorosłości. 2. Narodziny - najważniejsza chwila w życiu Psychika noworodka to nieomalże czysta, biała karta czy - jeśli wolisz - zestaw nowych płyt, na których jeszcze nic nie zostało nagrane. Dlatego wszystko, co do Ciebie wówczas do- cierało, osadziło się bardzo głęboko, tworząc jakby fundament tego, jakim się staniesz. To, czego dowiadujesz się o sobie, może pochodzić nawet z czasów jeszcze wcześniejszych. W mądrości ludowej zawsze było wiadomo, że kobieta w ciąży nie powinna oglądać strasznych widoków, że trzeba chronić ją przed przykrymi przeżyciami i dostarczać nie tylko dobrego jedzenia, ale też dobrych myśli, otaczać miłością, zaś dookoła powinno być dużo pięknych rze- czy i muzyki. Jeżeli lubisz racjonalne wyjaśnienia, to może przekonywa- jąco zabrzmi dla Ciebie przypuszczenie, że zapewne jest to zjawisko o naturze biochemicznej: pod wpływem pozytywnych bo- dźców, w dobrej atmosferze zmienia się wydzielanie wewnętrzne i do płodu przez pępowinę docierają wraz z krwią matki inne substancje. Wiele kobiet w ciąży odruchowo głaszcze się po brzuchu, niektóre rozmawiają ze swoim jeszcze nienarodzonym dzieckiem, co - dla mnie nie ulega wątpliwości - dobrze robi takiemu małemu człowiekowi. Z drugiej strony wiele kobiet, zwłaszcza w pierwszej cią- ży, przeżywa bardzo dużo lęku i napięcia. Gdyby mogły się nim podzielić, opowiedzieć komuś o swoich obawach, już to miałoby dobroczynny, kojący skutek. Może mogłyby usłyszeć coś pocie- szającego - wiem, że kilka uspokajających słów potrafi rady- kalnie zmienić na lepsze nastrój przyszłej matki. Jej natura- lny obrońca i opiekun, przyszły ojciec, akurat tutaj często nie potrafi wiele pomóc, bo sam bardzo się boi i woli unikać
  • 27. niepokojących tematów. W dodatku wszyscy - niestety - jesteśmy wychowani w ja- kimś fałszywym kulcie macierzyństwa, który nakazuje kobiecie być zadowoloną i szczęśliwą w oczekiwaniu na dziecko (mówi się przecież "błogosławiony stan"), a nie pozwala zdradzać się z obawami i poczuciem dyskomfortu. Pozostaje więc albo tłumić te uczucia, albo rozmawiać o nich tylko z kobietami, które są bądź były w podobnej sytuacji. A ich opowieści zwy- kle dodatkowo podsycają lęk. Pamiętam, jak pod koniec pierwszej ciąży zostałam wcześ- niej skierowana do szpitala i głównie chowałam głowę pod koł- drę albo zasłaniałam się książką (walkmanów jeszcze wtedy nie było), żeby nie słyszeć tego, co mówią moje współmieszkanki. Bo cały czas opowiadały tylko o smutnych, przykrych, okrop- nych i przeraźliwych rzeczach, jakie zdarzyły się i mogą zda- rzyć przy porodzie lub po nim. Przyszła matka rzadko może dać upust napięciom i lękom, więc nosi je niejako w sobie razem z przyszłym dzieckiem. Dlatego nie jest rzadkością sytuacja, gdy ono, zanim się je- szcze urodzi - tak przynajmniej twierdzą niektórzy, a ja się z nimi zgadzam - odbiera komunikat, że coś w związku z nim jest nie w porządku. Wreszcie poród, zwykle bardzo higieniczny, ale też bardzo przykry i bezosobowy. Pierwsze wrażenia, jakie atakują dziec- ko przychodzące na świat w szpitalu, to ostre światło, prze- raźliwie głośne dźwięki, straszne zmiany temperatury i mecha- niczne dotknięcia rąk. To nie jest powitanie oczekiwanego go- ścia, tylko taśmowa obróbka: mycie, krępowanie na sztywno w kilka pieluch, zakraplanie czegoś do oczu, zastrzyk. I przede wszystkim samotność. Są już miejsca na świecie, gdzie jest inaczej: dziecko rodzi się do rąk ojca, który z czułością i troską przenosi je na brzuch matki. Myślę, że to zupełnie in- ny start w życie. Przecież i tak noworodek ma wystarczająco trudne zadanie. Musi z przyjaznego i w stu procentach dostosowanego do jego możliwości środowiska przenieść się w takie, do którego on ma się przystosować. Musi nauczyć się oddychać, ssać, opanować regulację temperatury - są to wszystko rzeczy, które wymagają nieprawdopodobnego nakładu energii i wytężonego treningu. Je- śli kompletnie bezbronny maluszek nie ma wtedy poczucia czy- jejś ciepłej obecności, oparcia, źródła ukojenia, to już u samych początków nabiera przekonania, że nie jest wart opieki i troski, że nie zasługuje na miłość. Stanowimy kolejne pokolenie takich szpitalnych noworodków i na pewno fakt, że jest wśród nas tak wiele osób o złej sa- moocenie, po części z tego właśnie wynika. A swoją drogą, ciekawa jestem, jakie będą dzieci rodzone bez lęku, w przy- ćmionym świetle i cichych dźwiękach łagodnej muzyki, nie od- rywane od matki, której cały czas towarzyszy ktoś bliski i kochający. Czy wiesz coś o tym, w jakiej atmosferze Ty przyszedłeś na świat? W domu czy w szpitalu? Czy byłeś dla rodziców wy- czekiwanym gościem, czy zbędnym balastem? Chcę się z Tobą po- dzielić historią jednej z najbardziej promiennych osób, jakie spotkałam w życiu, amerykańskiej terapeutki Heidi Schleifer. Jej rodzice uciekli z hitlerowskiego obozu koncentracyj- nego w Transylwanii i po wielokilometrowej pieszej wędrówce znaleźli się w miejscu, z którego cudem przedostali się do Szwajcarii. Heidi opowiadała: "Przyszłam tam na świat dokład- nie w dniu, kiedy została wyzwolona Francja. Wszyscy szaleli z radości. Nieznajomi rzucali się sobie na szyję, ludzie szli
  • 28. po ulicach objęci, płakali ze szczęścia, śpiewali - a ja myś- lałam, że to wszystko na moją cześć". 3. Miłość przenika przez skórę To zdanie, które poraziło mnie swoją trafnością, pochodzi z artykułu w czasopiśmie "Rodzice i Dziecko" (maj 1992), gdzie wyczytałam, że w proporcji do wagi ciała niemowlę ma około dwa razy większą powierzchnię skóry niż dorosły. I je- szcze: "Dla niemowlęcia czułości ze strony matki są warunkiem niezbędnym do życia, ponieważ każde dotknięcie jest impulsem dla mózgu i systemu nerwowego. Od dawna wiadomo, że rozwój dzieci, które nie są głaskane i pieszczone, jest gorszy. W skrajnych przypadkach brak kontaktu fizycznego prowadzić może nawet do śmierci". Dlatego dawny zwyczaj noszenia niemowlaka w chuście na piersiach czy na plecach i nasze dzisiejsze nosidełka, pozwa- lające swobodnie poruszać się z maluszkiem przytroczonym do brzucha lub biodra, mają dobroczynne działanie. Instynktowna wiedza o ważności kontaktu fizycznego sprawia, że często oj- cowie - mniej niż matki przejęci straszliwymi bakteriami - kładą sobie taką kruszynkę na brzuch albo pierś i tak spędza- ją z nią czas ku obopólnemu wielkiemu zadowoleniu. Widziałeś na pewno, jak matka albo babcia przewija lub ubiera dziecko. Jeśli masz własne, czy zastanawiałeś się, jak to robisz? Najczęściej jest to okazja do pieszczot i czułoś- ci, ale niekiedy widuję mamy bardzo spięte albo zirytowane, kiedy to robią. Zauważyłam też, że znaczna część matek - na- wet tych najczulszych - omija różne partie ciała, na przykład prawie nie dotyka dołu brzucha i narządów płciowych, chyba że podczas mycia. Kiedy już byłam tego świadoma, zorientowałam się w pewnym momencie, że przy przewijaniu mojej młodszej córki lepiej traktuję tył niż przód, o wiele rzadziej dotykając jej klatki piersiowej, brzuszka i podbrzusza. Starałam się to później zmienić w obawie, żeby moja mała nie została z informacją, że jedne kawałki jej ciała są lepsze, a inne gorsze. Myślę, że skoro miłość przenika przez skórę, niemowlaki powinno się głaskać od stóp do głów. Ważne jest nie tylko dotykanie, lecz cały sposób kontak- towania się, na przykład noszenie na rękach: można jak oboję- tny pakunek, a można czule, miękko i wygodnie. Ważnym źródłem informacji o sobie jest też dla malutkiego dziecka ton głosu otaczających je dorosłych. Treści być może jeszcze nie rozu- mie, ale sens wyczuwa, głównie z tonu głosu. Zauważyliście, że matki, babcie, a często i ojcowie, kiedy mają poczucie, że nikt się im nie przysłuchuje, zaczynają przemawiać do niemow- laków takim specjalnym, wysokim głosem? To "ciu-ciu-ciu" nie- których śmieszy, ale jego główny odbiorca jest zachwycony, bo z tego czyta, że jest kochany, że lubi się z nim być. Pomiędzy niemowlęciem a jego otoczeniem, zwłaszcza matką, wkrótce wytwarza się odruchowy mechanizm porozumiewania się bez słów, odczytywania stanów uczuciowych. Zwykle matka bar- dzo szybko uczy się, że kiedy jest spięta, zdenerwowana, peł- na niepokoju albo złości, wtedy jej dziecko zaczyna być pła- czliwe, gorzej je, wyrywa się przy ubieraniu. W niedobrej at- mosferze nawet karmienie piersią - tak wskazane dla dziecka zarówno ze względu na wartość pokarmu, jak i możliwość najcu- downiejszego dla niego kontaktu - może okazać się niekorzyst- ne. Wyczytałam gdzieś kilkanaście lat temu sprawozdanie z ba- dań amerykańskich nad dwoma rodzajami żłobków. Jedne - w bo-
  • 29. gatej dzielnicy, prowadzone były niezwykle higienicznie i "naukowo", z fachowymi pielęgniarkami w charakterze opieku- nek. Drugie - w dzielnicy biedoty miały kiepskie warunki lo- kalowe i poziom czystości, zaś dziećmi zajmowały się proste kobiety bez żadnych kwalifikacji. Pielęgniarki w obawie przed infekcją starały się jak naj- mniej dotykać niemowlaków, a one mimo to bardzo dużo chorowa- ły, rozwijały się wolno, były apatyczne. Natomiast w "gor- szych" żłobkach maluchy były wesołe, energiczne, rozgarnięte i zdrowe. O ile pamiętam, właśnie te choroby spowodowały całą serię badań. Nie udało się znaleźć żadnego czynnika o charakterze me- dycznym czy higienicznym, który mógłby je powodować. Domysły skierowano więc w stronę psychologii i wtedy wyszło na jaw, że ciepłe, gadatliwe murzyńskie nianie - które skubały, głas- kały, przewracały, przytulały, nosiły dzieci - są właśnie tym poszukiwanym elementem zapewniającym zdrowie i dobre samopo- czucie. A zatem w tym okresie życia, kiedy jeszcze nie potrafiłeś porozumiewać się za pomocą słów, wieloma innymi drogami do- cierały do Ciebie informacje kształtujące Twój autoportret. Od tego, czy otaczała Cię wówczas atmosfera zadowolenia i za- chwytu, czy lęku, złości i napięcia, zależało nie tylko to jak w niemowlęctwie spałeś i jadłeś, płakałeś czy nie, byłeś zdrowy jak rydz czy chorowity, ale również to, jak się w póź- niejszych latach czułeś na świecie i jak z tym jest dzisiaj. Inaczej mówiąc, z tamtego okresu pochodzi podstawowy zrąb Twego poczucia, że zasługujesz na miłość i radość życia albo nie. Muszę tu zrobić jedną dygresją, przeznaczoną zwłaszcza dla kobiet, które mają do siebie pretensje, że za mało czasu poświęcają dziecku. Otóż myślę, że lepsza od pełnego poświę- cenia i ciągłej obecności jest sytuacja, kiedy matka potrafi zorganizować sobie "wychodne", skoro poczuje, że ma dosyć opiekowania się swoją pociechą i przesiadywania w domu. Zajmowanie się malutkim dzieckiem to ciężka praca i duży wysiłek psychiczny, który wymaga przerw na odpoczynek i zmia- nę otoczenia. Jeżeli matka sobie tego nie zapewni, często, chcąc nie chcąc, daje dziecku odczuć, że jest nim zmęczona. I mimo najlepszych intencji i najuczciwszych starań zamiast ko- munikatu "dobrze mi z tobą", przekazuje coś wręcz przeciwne- go: "jesteś dla mnie ciężarem", "męczysz mnie", "złościsz mnie". Kiedy moja pierwsza córka miała cztery miesiące, a ja chciałam być idealną matką i byłam już na ostatnich nogach, mądra lekarka - pediatra, która się nią opiekowała, powie- działa do mnie: "Niech pani zadba o siebie, zajmie się trochę czym innym. Małej jest potrzebna mama wypoczęta i zadowolona z życia". 4. Na co mnie stać? Odpowiedź na to pytanie kształtuje się nieco później, w czasie, kiedy malutki człowiek zaczyna zdobywać świat: uczy się siadać, stawać i chodzić, posługiwać się przedmiotami, uruchamiać urządzenia. Wciąż jeszcze jego osiągnięcia i pora- żki zależą od innych, ale w coraz większym stopniu staje się aktywnym uczestnikiem, a nie tylko obiektem ich zabiegów. Na przykładzie nauki chodzenia najlepiej widać, jak powstaje po- czucie "ja mogę" - ta część samooceny, od której będzie zale- żała aktywność i inicjatywa, zdolność osiągania sukcesów i znoszenia niepowodzeń.