1. A Ty, Studencie, jadłeś
już dzisiaj?
Autor
Tomasz Sierżański
Zredagowali
Elwira Kowalczyk, Jakub Kuryluk
1
Studenckie gotowanie
2. Spis treści
Wstęp – dla kogo, o czym i jak?
Rozdział I
2 tygodnie przed – szukanie mieszkania
Rozdział II
tydzień przed – co wziąć z domu wyjeżdżając na studia?
Rozdział III
1 tydzień
− poznawanie okolicy
− imprezy
− zakupy – żelazne zapasy, podstawowe reguły
− co i gdzie jeść na mieście?
− przepisy na ten tydzień
Rozdział IV
2 tydzień
− zakupy – policz jeszcze raz zanim kupisz
− impreza z gotowaniem – wcale nie musi być drogo
− przepisy na ten tydzień
Rozdział V
3 tydzień
− brak kasy – jak sobie z tym radzić? – czas na pracę
− robienie zapasów
− przepisy na ten tydzień
Rozdział VI
4 tydzień
− przepisy na ten tydzień
2
Studenckie gotowanie
3. WSTĘP
Na początku chciałbym Ci wyjaśnić, Drogi Czytelniku, czym jest ta oto książka.
Jest ona niby poradnikiem, niby książką kucharską, ale ma w sobie dużą dawkę humoru. Nie
lubię smucić i nie mam zamiaru tego robić, ani w tej książce, ani w życiu codziennym.
Niektórzy są uczuleni na to jak piszę, na to, że piszę dla studentów i tym podobne sprawy.
Tym Państwu już dziękujemy – nie chce czuć się odpowiedzialny za czyjeś stracone nerwy.
Pamiętaj, że czytasz to na własną odpowiedzialność, z własnej nieprzymuszonej woli. A teraz
bardziej do meritum.
O czym jest ta książka? Jest to poradnik na temat studiowania. I bynajmniej nie
chodzi mi o naukę – tę kwestię pomijam – każdy student wie jak się uczyć, bo wcześniej już to
robił. Nie każdy natomiast miał okazję gotować i zadbać o samego siebie. Książka ta jest
swoistym poradnikiem zbierającym moje doświadczenia z życia studenckiego – postaram się
zawrzeć w nim wszystkie rady, które otrzymałem od starszych kolegów oraz te, do których
sam doszedłem po latach. A czym jest właściwie studiowanie? Namiastką dorosłego życia,
umiejętnością pogodzenia obowiązków z przyjemnościami. Jeśli nie znalazłeś tej równowagi
między nauką, życiem i imprezowaniem, to nie wiesz, co to studiowanie.
Kim jestem i dlaczego piszę taki poradnik? Nazywam się Tomasz Sierżański. Od
3 lat prowadzę bloga „Studenckie gotowanie”. 6 lat studiowałem na studiach 3,5 letnich i
ciągle żyje trochę jak student. W ciągu 6 lat mieszkałem w 16 różnych miejscach. Znam
wszystkie zalety akademików jak i stancji. A dlaczego piszę tę oto książkę? Ponieważ bardzo
żałuje, że nikt nie powiedział mi tego, co jest zawarte w tej książce, wcześniej. Dochodzi się do
dobrych wniosków po 3-4 latach studiów – wtedy jest już za późno. Są rzeczy, które można
było zrobić wcześniej zdecydowanie lepiej. Mam nadzieje, że książka ta pozwoli Ci na
odpowiedni start, przygotuję Cię, choć w małym stopniu, na studiowanie. Jeśli szukasz
typowej książki z przepisami, gdzie opisano dokładnie ilości składników – tutaj tego nie
znajdziesz. Bardziej skupiam się na zasianiu w Twojej głowie ziarenka pomysłu i chęci do
eksperymentów.
3
Studenckie gotowanie
4. Rozdział I
2 tygodnie przed – szukanie mieszkania
Dwa tygodnie przed opuszczeniem domu rodzinnego. Już się prawie czuje ten
pierwszy wyjazd, smak tych imprez i zakuwania po nocach. Żeby jednak tak być mogło, trzeba
mieć gdzie spać i jeść. Czasami nawet sikać. Dwa tygodnie przed wyjazdem to ostatni gwizdek
żeby znaleźć sobie lokum. Ostatni! Później nie ma czego szukać – wybiera się pierwsze mieszkanie,
które jest wolne – i tak nie znajdzie się żadnego fajnego. Ale to oczywiście wersja pesymistyczna –
my zakładamy, że w ciągu tych ostatnich dwóch tygodni zdążymy coś znaleźć.
Dom Studenta. Piękna nazwa. Normalnie zwany jest akademikiem. I normalnie
znajdzie się też wśród nich największy, w którym jest dużo pierwszoroczniaków – taki zwany jest
slumsem. Miałem to szczęście mieszkać w takim właśnie akademiku. Kiedyś w tym budynku
mieścił się szpital psychiatryczny. I jakby to ująć – nazwa się zmieniła, pacjenci nie. Co można
powiedzieć o akademikach? Wiele dobrego oraz wiele złego. Dla każdego stanowi on coś innego,
więc będzie bez drastycznych szczegółów.
Na początek trzeba złożyć podanie o przyznanie akademika. Należy zawsze składać
takie podanie. Zawsze. Niezależnie od tego, czy się chce mieszkać czy nie, czy ma się jakieś szanse
na dostanie miejsca czy nie. Czasami jakimś zrządzeniem losu się uda. Takie miejsce można
później w pokątny sposób sprzedać, inkasując jakąś sumkę pieniędzy. Jak wielką to nie wiem, bo
wcześniej nie wiedziałem, że tak można i w związku z tym nigdy tego nie robiłem. Po co w ogóle
ten akademik jak na stancji jest lepiej? Moim skromnym zdaniem, każdy student powinien chociaż
rok przemieszkać w akademiku. Nie da się tego porównać z niczym innym. Przekrój ludzi, jakich
się poznaje, jest tak ogromny, że w życiu byś nie przypuszczał. Rok czasu to zdecydowanie
odpowiednio długi czas, żeby zawrzeć nowe znajomości, zaczerpnąć z wiedzy starszy kolegów i
koleżanek oraz poznać najprawdziwszy smak imprez studenckich. Później, jak warunki nie będą
pasować – to wy... na ryż do Mandżurii.
A co jeśli nie udało się dostać akademika? Jest no to sposób, o którym mało kto wie
(przynajmniej tak mi się wydaje). Na początek zapominamy o akademiku i znajdujemy sobie hotel
robotniczy. Ceny w owym przybytku są w miarę znośne. 4-5 dni po rozpoczęciu roku idziemy do
administracji osiedla studenckiego i pytamy czy są wolne miejsca. Są. Zapytacie pewnie, dlaczego
są miejsca, a wam nie przyznano? Odpowiedź jest prosta. Co chwilę, ktoś zauważa, że akademik
nie jest dla niego. Pierwsze osoby zaczynają tak uważać, zanim się jeszcze tam wprowadzą, jednak
nie informują nikogo o tym wcześniej. Stąd teoretycznie nie ma dla Ciebie miejsca. Dowiadujesz
się, kiedy można się wprowadzić, kiedy możesz się wyprowadzić z hotelu, w którym mieszkasz
(bez zbędnej straty kasy), składasz podanie i czekasz na decyzję. Jak długo się na nią czeka? W
zależności od uśmiechu Twojego – do 5 minut.
4
Studenckie gotowanie
5. Jak już uda nam się wprowadzić, bez możliwości obejrzenia wcześniej pokoju to
trudno – i tak już nic na to nie poradzisz. Jeśli natomiast masz kilka miejsc do wyboru i masz
możliwość zwiedzenia akademików, w których możesz mieszkać – zrób to. Na co należy zwrócić
uwagę? Na początek na łazienkę. Jeśli jest jedna wspólna – będzie syf, jeśli jest jedna na boks (parę
pokoi) – będzie syf, ale mniejszy. Jeśli jest natomiast łazienka na jeden pokój – będzie syf (chyba,
ze posprzątasz). Tak zupełnie poważnie, to im więcej osób korzysta z łazienki, tym większy w niej
nieporządek. Osobiście najbardziej przypadła mi chyba do gustu łazienka w boksie – więcej ludzi
widuje się na korytarzu, ale nie ma tłumów w kolejce pod prysznic.
Kolejna rzecz, na którą trzeba zwrócić uwagę, to kuchnia. Kuchnia to ważna rzecz –
lecz czasami jest bezużyteczna (mówię tutaj o kuchni w akademikach). Gdy pokój jest za daleko od
kuchni – źle, bo daleko i nie będzie się chciało gotować. Za blisko też źle, bo będziesz czuł zapachy
wszystkich potraw tam gotowanych i non stop będziesz słyszał głosy (w sensie rozmów w kuchni).
Najlepiej mieszkać parę pokoi od kuchni – nie za daleko, ale też nie za blisko. Ważna jest sama
kuchenka. 4 palniki na cały korytarz to za mało – ciężko będzie się do niej dostać. Kolejna sprawa
odnośnie kuchenki – jak jest zapalana, czy potrzebujecie zapałek czy nie. O ile zdobycie ognia w
akademiku nie stanowi problemu (wystarczy przejść się po pokojach) to denerwujące jest uczucie
posiadania wszystkich składników na pyszny obiad i braku głupich zapałek. I kolejna ważna rzecz!
Sprawdźcie koniecznie, które palniki działają, inaczej możecie stać w długiej kolejce. Nie jeden raz
mając tę wiedzę wygrywałem wyścig o palnik (stawiałem garnek na jedyny działający palnik). Jeśli
jednak kuchnia jest zbyt daleko od pokoju, trzeba zrobić sobie kuchnię w pokoju. Elektryczne
palniki są zabronione w akademikach (podobnie jak czajniki elektryczne), jednak nikt nie będzie
sprawdzał, czy aby nie gotujecie w pokoju. Jeśli jednak gotujemy w pokoju, należy uważać na
czujniki dymu. Jeśli mocniej się zadymi, koniecznie od razu otwieramy okno (zanim włączy się
alarm).
Ciągle jesteśmy w kuchni. Jest lodówka! Fajnie? Nie. Zapomnijcie o trzymaniu
jedzenia we wspólnej lodówce. Choćby nie wiadomo jak w porządku byliby sąsiedzi – czasami jest
tak, że się upiją, zjedzą wam wszystkie zapasy, a później nie pamiętają, że to oni byli (ja
pamiętałem, ale tak jakby to był sen). Jedyna słuszna lodówka to lodówka w pokoju. Skąd wziąć
takie cudo? Czasami się zdarza, że w pokoju zostaje lodówka po poprzednich lokatorach – wtedy
mamy szczęście. Jak nie ma lodówki w pokoju to sprawdzamy w kuchni (pod warunkiem, że
wprowadziłeś się odpowiednio wcześnie, przed całą resztą). Jak jest i nie ma numerka akademika
(ogólnie wszystkie rzeczy, które są własnością akademika, są odpowiednio oznaczone), to zabierasz
ją do swojego pokoju i udajesz, że od zawsze tam stała. Inna propozycja na zdobycie pudełka
mrożącego – znaleźć je na śmietniku. I nie chodzi mi o chodzenie po wysypiskach i grzebanie w
śmieciach – wystarczy wyjść przed akademik. Część ludzi wyrzuca lodówki, które znaleźli w
5
Studenckie gotowanie
6. swoich pokojach, bo są im niepotrzebne, nie działają, albo po prostu są idiotami (ludzie, nie
lodówki). W każdym z tych przypadków warto „przygarnąć biedactwo”. Jak nie działa, dajemy
ogłoszenie w lokalnej sieci: „Czteropaka temu, kto naprawi mi lodówkę”. Mnóstwo chętnych się
znajdzie, a złotych rączek w akademiku jest całkiem sporo. Jeśli jednak i ten sposób zawiedzie, to
czas przejrzeć ogłoszenia. Najpierw w akademiku i w sieci akademickiej, a później na lokalnym
portalu z ogłoszeniami. Można tam znaleźć potrzebny nam sprzęt już od 50zł. Nie będzie jakiś
super, ale prawie zawsze będzie chłodzić oraz będzie mieć na sobie fantazyjne wzory po próbach
otwierania nim piwa. Lodówki takie są przeważnie stare i mają to do siebie, że są strasznie głośne.
A do tego non stop mrożą. Moja (w sumie moja i moich współlokatorów) lodówka wyłączała się na
5 minut w ciągu doby. Raz jak się wyłączyła tak w ciągu dnia, to byliśmy zdziwieni, dlaczego nagle
w pokoju zrobiło się cicho. Jak się włączyła z powrotem to uświadomiliśmy sobie skąd ta cisza. Jest
też dobra wiadomość – do hałasu lodówki idzie się przyzwyczaić (chyba, że jesteś strasznie
wrażliwy).
Już po wprowadzeniu się na stałe do akademika warto rozejrzeć się za pralnią.
Pralnie w tych przybytkach studenckich są do użytku mieszkańców, jednak trzeba się na nie
zapisać. Co za tym idzie, można na nią dość długo czekać. Jeśli będzie udostępniania każdemu na
cały dzień – minimalny czas, po jakim uzyskacie klucze do pralni, to 2 tygodnie. W związku z tym,
planujcie pranie z dużym wyprzedzeniem. Najlepiej w momencie oddawania klucza zapisać się na
kolejną „wizytę”. W tym aspekcie przydają się znajomości z rady studentów (czy podobnego
organu), czyli osób, które się zajmują po części akademikiem będąc jednocześnie studentami. To
właśnie te osoby trzymają i wydają klucze do pralni. Czasami ktoś zapomni, że ma zamówioną
pralnię – a Ty będziesz miał „wtyki” i dostaniesz klucz. Czasami osoby wydające klucz to ostatnie
suki czy skurwysyny – udają, że nie ma nikogo w pokoju i nie masz jak odebrać swojego klucza od
pralni, a tymczasem znajomi kogoś takiego robią sobie właśnie pranie. W związku z powyższym,
lepiej mieć w nich przyjaciół niż wrogów.
W jednym akademiku, w którym miałem okazję mieszkać, podobała mi się rozpiska,
która świetnie rozwiązywała sytuację dostępu do pralek. Każdemu przypadały 4 godziny użycia
pralni w ciągu miesiąca, za każdą następną godzinę płaciło się 2 zł. Ograniczyło to kolejki i można
było dostać upragniony klucz w ciągu 2-3 dni (w odpowiednich godzinach to nawet prawie od
ręki). Czas dwóch godzin w zupełności wystarczył na wstawienie 2 prań.
O ile na pierwszym roku nie ma się zbyt wielkiego wyboru co do pokoju, to w
późniejszych latach powinniśmy świadomie wybierać, w jakim pokoju chcemy mieszkać. Trzeba
zwrócić uwagę na takie rzeczy jak kluby studenckie, jakieś dyskoteki, puby, główne drogi i tym
podobne rzeczy, czyli wszystkie te rzeczy generujące hałas. Fajnie jest pójść do takiego klubu, ale
słuchanie tej muzyki każdej nocy jest denerwujące. Poza tym, należy wybierać właściwą stronę
6
Studenckie gotowanie
7. akademika. Która strona jest właściwa? Taka, gdzie słońce nie świeci przez 4 miesiące prosto w ryj
i nie nagrzewa pokoju do temperatury rodem z Afryki. Z powodu temperatury nie warto też
mieszkać na ostatnim piętrze – grzeje niesamowicie od dachu, a jak pada deszcz lub grad, można
liczyć krople.
Pokoje są tak różne jak akademiki – trudno napisać o nich coś uniwersalnego.
Jedyne, o czym warto pamiętać, to to, że dobrze się wprowadzić przed współlokatorami – masz
możliwość zajęcia łóżka i szafek, które Ci odpowiadają. Jak już zamieszkacie w pełnym komplecie
ludności, warto coś wypić na złamanie lodów, a jak będziecie w stanie upojenia – zmienić
przemeblowanie pokoju na bardziej korzystne. Będzie sporo zabawy i śmiech, a do tego dobra
integracja.
Kika uwag na temat współtowarzyszy w akademikach (i nie tylko). Jak już
wspominałem, mieszkanie w kilku pokojowych boksach jest fajne. Można poznać naprawdę
ciekawych ludzi. Miałem to szczęście, że moi współlokatorzy z boksu byli otwarci, tak samo jak ich
pokoje. Zawsze można było przyjść pogadać, obejrzeć film czy pograć na korytarzu na gitarze.
Koleżanki, jak trochę wypiły, pokazywały mi dziurę w zasłonce pod prysznicem. Czemu akurat jak
brałem za tą zasłonką prysznic? Nie wiem do dziś. Otwierajcie swoje pokoje i pozwólcie żeby
przewijali się przez nie ludzie. Mnóstwo nowych znajomości, mnóstwo okazji poznania kogoś, kto
wam przypadnie do gustu. Do dziś pamiętam i miło wspominam współlokatorów z pierwszego roku
– zarówno tych z pokoju (cały czas utrzymujemy kontakt) jak i tych z boksu, którzy zawsze służyli
dobrą radą.
Teraz pora na parę uwag na temat wybierania stancji. Wszystko opiera się o to, czego
potrzebujecie. Jeśli jesteście raczej typem domatora, który potrzebuje ciszy i spokoju, to polecam
mieszkanie z właścicielami mieszkania (zakładam, że to osoby stateczne, nie robiące imprez).
Jednak nie liczcie, że kogoś bezproblemowo przenocujecie albo uda wam się zrobić kiedyś drobną
imprezę. Ja nigdy nie mogłem się przemóc do takiego mieszkania. Jeśli, wręcz przeciwnie do
przedstawionego przed chwilą przykładu, masz zamiar co drugi wieczór przychodzić pijany w
cztery litery, robić imprezy, burdel (opcjonalne) i wszystko czego pragniesz – szukaj mieszkania
studenckiego, w którym nie mieszka właściciel.
Na co zwracać uwagę? Na wszystko. W przeciwieństwie do pokoi w akademikach,
które mają podobny standard, każda stancja jest inna. Dlatego musisz kompleksowo obejrzeć całe
mieszkanie. Zaraz po wejściu rzuć okiem na okna (jeśli je od razu widać) – jak są nowe, plastikowe
– fajnie, nie powinno z nich wiać (choć nie jest to niestety regułą). Teraz weź głęboki wdech.
Czujesz ten zapach? Tak pachnie mieszkanie – ten zapach to składowe woni mieszkania, jak i ślady
bytowania Twoich nowych współlokatorów. Ten zapach musi Ci odpowiadać – będziesz go
wdychał codziennie. Kolejna sprawa, którą można zauważyć już na wejściu, to temperatura. W
7
Studenckie gotowanie
8. mieszkaniu musi być „akceptowalnie” ciepło, czyli tak, żebyś mógł czuć się w takiej temperaturze
komfortowo, bez ubierania 3 swetrów, czy siedzenia w samej bieliźnie (chyba, że ktoś lubi). Ciepło
w powietrzu wiąże się bezpośrednio z ogrzewaniem mieszkania. Jeśli jest centralne (takie
ogólnodostępne w blokach, które idzie sobie z „fabryki ciepła”) – fajnie, będzie przyjemnie. Jeśli
jest to ogrzewanie własne – będzie czasami zimno, bo nie można dopasować optymalnej
temperatury dla każdego z lokatorów oraz wiąże się to bezpośrednio z kosztami grzania. O ile nie
są one przerażające (bo nie są), to niektórzy się tak o nie martwią, że woleli by siedzieć cały czas w
kurtkach puchowych, żeby zaoszczędzić parę groszy. Kolejna rzecz to ciepła woda – jak jest
bieżąca to jest to szczyt marzeń. Nie będzie żadnego problemu z umyciem się o każdej porze dnia
czy nocy. Posiadanie bojlera i podgrzewanie w nim wody jest czasochłonne. W związku z tym,
wszyscy myją się mniej więcej w tym samym czasie. W przypadku piecyków Junkers (które także
służą do ogrzewania mieszkania), nie ma najmniejszego problemu – woda jest podgrzewana na
bieżąco. Niestety, mam nie miłe wspomnienia, jeśli chodzi o te właśnie piecyki – lubiły się psuć.
Nie mówię, że jest to zasadą, jednak zapytajcie o ten właśnie piecyk, czy aby nie psuje się zbyt
często.
Kuchenka i lodówka – muszą być! I lodówka na tyle duża, żeby każdy miał dla
siebie kawałek. Lodówka, do której można wsadzić dwa pasztety, a piwo się już nie zmieści, jest zła
i niedobra. Bo piwo zimne musi być! Pralka jest koniecznością – stancja to wyższy standard od
akademika, dlatego uważam, że pralka musi być koniecznie. Pranie ręczne na dłuższą metę nie
przypadnie wam do gustu.
Dowiedz się też dokładnie, za co będziesz płacić. Czy poza tym, co płacisz
właścicielowi, płacisz również czynsz za mieszkanie? Za co płacisz rachunki (gaz, prąd, woda,
ogrzewanie), a za co są liczone w czynszu? Czy jest Internet i czy jest możliwość jego podłączenia?
Ile za niego płacisz? Czy jest kablówka i musisz za nią płacić? Czy jest kaucja i dlaczego tak duża?
W jakim przypadku nie jest zwracana kaucja? W jakim czasie możesz opuścić mieszkanie (tak w
razie czego)? I czy masz tymczasowe zameldowanie i umowę najmu? Tymczasowe zameldowanie
ułatwia sprawę podczas składania najróżniejszych podań (w niektórych trzeba wykazać, że nie
mieszka się w miejscu stałego zameldowania). Warto też zapytać o piwnicę – nawet mała pozwala
na przywiezienie większych zapasów pożywienia z domu (nawet słoików, których nie preferuję).
Ważne jest, aby dobrze „wybadać” właściciela. Jeśli macie pecha i trafi się wam
upierdliwiec, spodziewajcie się wizyt niezapowiedzianych, oglądania mieszkania pod waszą
nieobecność, palenia papierosów w waszym pokoju (w końcu to jego mieszkanie - to co, on nie
może u siebie zapalić?) i narzekania na wszystko. Ogólnie to typ ludzi, którzy uniemożliwiają
wspólną koegzystencję – jak zobaczycie kogoś takiego, to uciekajcie tak szybko jak to możliwe.
Miałem tylko raz taką sytuację i nie uciekłem w porę. Teraz bardzo tego żałuje, ale mam nauczkę na
8
Studenckie gotowanie
9. przyszłość. Jeśli natomiast mieszkanie pokazują wam nowi współlokatorzy – zapytajcie o
właściciela. Ogólnie najlepszy typ człowieka, to taki, który nie ma ochoty was widzieć, chce tylko
od was kasy i ewentualnie wstawić jakieś niezbędne sprzęty (wymienić pralkę czy lodówkę). Jeśli
zbyt mocno chce odremontować mieszkanie to albo chce je sprzedać, albo samemu się tam
wprowadzić.
Podsumowując – zwracajcie uwagę na wszystko, nawet na najdrobniejsze szczegóły.
Pytajcie także o wszystko. Część standardowych pytań można sobie zapisać, żeby o niczym nie
zapomnieć.
9
Studenckie gotowanie
10. Rozdział II
Tydzień przed – co wziąć z domu wyjeżdżając na studia?
Mamy nasze ukochane i wymarzone mieszkanie. Mniej więcej na tydzień przed
wyjazdem na studia, idziemy na wielkie zakupy do lokalnego hipermarketu i kupujemy (wraz z
rodzicami) wszystko, co może się przydać. I tutaj powstaje pytanie - co może się przydać? Część
waszych wyobrażeń na ten temat jest błędna. Część wyobrażeń waszych rodziców na ten temat też
jest błędna (z całym szacunkiem dla nich). Wy i tylko wy, będzie wiedzieć, co wziąć jadąc na
studia… ale dopiero za parę lat. Wszystko opiera się o wasz sposób bycia, mieszkania i gotowania.
Ten sposób jest unikalny i ja go nie znam. Ty też go jeszcze nie znasz. Wyrabia się on dopiero po
udanych i niedanych próbach. Wasi rodzice mają już wypracowany taki „styl” (szczególnie, jeśli
chodzi o gotowanie) jednak nie sprawdzi się on w waszym przypadku. Rodzice (zwłaszcza mamy)
gotują dla całej rodziny, Ty natomiast będziesz gotował dla siebie. Zanim pojedziesz na takie
zakupy, zrób sobie listę, co chcesz wziąć, a czego nie, i skonsultuj ją z rodzicami. Postaram się w
tym rozdziale powiedzieć, co ja bym kupił, gdybym dzisiaj wyjeżdżał na studia.
Patelnia stanowi podstawę mojego wyposażenia. I nie jakaś średniej wielkości
(kiedyś mi się wydawało, że taka wystarczy). Moja patelnia jest maksymalnie duża, największa,
jaka była w sklepie, większy był tylko wok. Dlaczego? Każde kotlety czy pierogi, które chcecie
odsmażyć, można odsmażyć na małej, średniej czy dużej patelni, ale jak chcemy zrobić danie
jednogarnkowe (w tym wypadku jednopatelniowe) musimy mieć dużo miejsca. Łatwiej wtedy
wszystko mieszać (mniej się marnuje, bo się nie rozsypuje), a jak chcemy przygotować pokarm na
cały dzień to można to zrobić na takiej właśnie patelni. Patelnia powinna być pokryta teflonem.
Podobno jest rakotwórczy, ale ułatwia smażenie, mycie i ogólne użytkowanie.
Patelnia stanowi naprawdę ważny element wyposażenia i powinna być ona dobrej
jakości. Nie mówię, że macie kupować najdroższą, ale nie kupujcie też najtańszej. Do tego
wszystkie dochodzi jeszcze „pielęgnacja”. Jakby napisać jakiś dekalog studenta to powinno się tam
znaleźć stwierdzenie „Szanuj swą patelnie jak siebie samego”. Nieraz będzie służyć Ci za talerz, za
pokrywkę do garnka albo jako narzędzie do samoobrony. W związku z tym musisz o nią dbać.
Zakup więc drewnianą łopatkę do smażenia (nawet dwie). Koszt nieduży, a znacząco przedłuża
żywotność patelni.
Garnki to kolejne przedmioty z wyposażenia podstawowego. Z mojego
doświadczenia wiem, że student potrzebuje dwóch garnków. Bohater numer jeden, jest mniejszy.
Służy do gotowania makaronu oraz ryżu i jest on najczęściej używany. I może to być najtańszy
garnek z hipermarketu o średnicy mniej więcej 15-20 cm. Drugi jest z kolei duży (porównywalny
do wielkości patelni). Używa się go do robienia zup (zupy musi być więcej, bo jest mniej pożywna
od drugiego dania), świetnie nadaje się na rosół na kaca. Tego naczynia używamy również do
10
Studenckie gotowanie
11. robienia przeróżnych mieszanek alkoholowych (jest to wygodne ze względu na wielkość owego
naczynia). Ten sam garnek ma również inne zastosowanie. Może, i powinien, służyć za miskę. Nie
ma sensu kupować specjalnie takowej – garnek w zupełności wystarczy. Można w nim robić ciasto,
naleśniki czy sałatki. Naprawdę jest to genialny sposób na jego wykorzystanie.
Dwa komplety talerzy, czyli dwa duże talerze oraz dwa głębokie talerze. Małe
śniadaniowe talerzyki się nie sprawdzają. Są za małe na więcej niż dwie kanapki, a mycie ich co
chwilę jest uciążliwe. Jak dla mnie, duże talerze rządzą. I ważne jest żeby były dwa komplety
identycznych. Ugotować ukochanej zawsze można (jak się ma ochotę), ale żeby później zjeść na
takich samych talerzach… Dwa różne psują urok takiej kolacji czy obiadu. Poza tym mając więcej
naczyń rzadziej musimy zmywać.
Nóż ostry, jak słowa teściowej (nie mam doświadczenia w posiadaniu teściowej, ale
słyszałem, że słowa teściowej są strasznie ostre). Musisz (!) mieć przynajmniej jeden ostry nóż.
Sytuacją idealną jest posiadanie kompletu noży, jednak ten jeden to podstawa. Jaki musi być? Duży,
z możliwością samodzielnego ostrzenia (takie ostrzone laserowo odpadają). Dobrze żeby miał
masywne ostrze, będzie się łatwiej ostrzyć. Jeśli jest taka możliwość, kupcie od razu ostrzałkę.
Gwarantuję, że się przyda. Nóż zawsze można naostrzyć na kilka różnych sposobów, ale
wykorzystanie ostrzałki jest najskuteczniejsze. Do noży dokładamy dwa komplety sztućców
(identycznych), czyli nóż (taki obiadowy), widelec, łyżka i łyżeczka.
Potrzebna jest jeszcze deska do krojenia. Tutaj nie ma jakiś specjalnych wytycznych,
jednak polecam większe niż mniejsze. Łatwiej się kroi i nie spada z nich co chwilę. Do garnków i
patelni przydarzą się pokrywki. Jak się uda, to starajcie się dobrać przykrywki tak, żeby pasowały
do większej liczby naczyń.
Kubki, szklanki, lampki. Na pewno się przydarzą. W zamierzchłych czasach
(podstawówka albo liceum) dostałem w prezencie kubek półlitrowy. Służy mi on do dziś. Jest on
jednym z częściej używanych naczyń. A najlepsze jest to, że rzadko kiedy z niego piję. Świetnie
nadaje się na małą miskę, w której można mieszać różne rzeczy. Z racji tego, że posiada spore ucho
(można śmiało chwycić go w dłoń) jest niesamowicie poręczny. Taki właśnie kubek polecam. Do
tego oczywiście szklanki i małe kubki. Ich ilość zależy od was, ale minimum programowe (jak dla
mnie) to dwie szklani, jeden mały kubek oraz komplet 12 lampek do wina. Czemu aż 12? Jak
zbijesz pierwsze 6 to się dowiesz.
Filtr do wody. Nie mówcie od razu nie. Filtr jest genialny i zaraz wam powiem,
dlaczego. Jak mieszkałem w domu, z rodzicami, to zawsze miałem przegotowaną wodę, którą sobie
piłem z sokiem. Jak poszedłem na studia, brakowało mi tego. Płyny, które spożywałem, to alkohol i
kawa. Czasami herbata. Raz na jakiś czas kupiłem wodę mineralną i wypijałem ją praktycznie
duszkiem. Brak czegokolwiek do picia jest straszny (szczególnie na kacu) i niebezpieczny (łatwo
11
Studenckie gotowanie
12. można się odwodnić). Taki filtr dzbankowy nie kosztuje dużo. Filtry wymienne to wydatek około
10 zł, raz na miesiąc. Im wcześniej zaopatrzysz się w taki filtr, tym bardziej go docenisz. No i
zaoszczędzisz na kupowaniu wody mineralnej na kaca.
Skoro już mowa o wodzie, to należałoby wspomnieć o czajniku elektrycznym.
Generuje on znaczące zużycie prądu i jeśli masz za ten prąd płacić – gotuj na gazie. Jeśli nie, to jest
fajnym i przydatnym urządzeniem. Istnieje sposób na wiecznie nowy czajnik elektryczny i nie
chodzi mi o używanie odkamieniacza. Kolega (konkretnie to Kuba) opracował metodę. Kupujesz
najtańszy czajnik w supermarkecie. Najtańszy, żeby na pewno się popsuł. Przy zakupie idziesz do
punkty obsługi klienta podbić gwarancję. W momencie, kiedy się popsuje (zacznie cieknąć, przepali
się) idziesz z gwarancją i dostajesz nowy czajnik. Z nową gwarancją. Cykl powtarzasz, aż
supermarket się zorientuje, że sprzedaje straszny bubel, na którym traci.
To były podstawy wyposażenia kuchennego. Można (lecz nie jest to wymagane)
zabrać również:
− tarkę do warzyw – można zrobić fajne, tanie potrawy dzięki niej;
− korkociąg – staniesz się wybawcą studentek z winem;
− blaszkę do pieczenia – może robić za tackę z kanapkami, a jak macie
piekarnik to przyda się na pewno.
Co jeszcze kupować? Ogólna zasada jest taka, że z rodzicami kupujesz to, czego
sam nie będziesz chciał kupować. Zastanówcie się, czego kupować nie chcecie, bo wam będzie
szkoda kasy. Druga zasada to kupowanie z rodzicami rzeczy, które wychodzą bardzo drogo w
przeliczeniu na kilogram. Czyli np. przyprawy. I uwierzcie mi, że warto kupić sobie komplet
dobrych przypraw – nie jeden raz one będą decydowały o tym, jak smakować będzie dzisiaj ryż.
Zrezygnujcie z kupowania mąki, makaronu, oleju i tym podobnych rzeczy.
Zaopatrzycie się w nie na miejscu, z dużym prawdopodobieństwem taniej. Nie ma sensu wieźć
wszystkiego z domu. Kupienie pościeli jest w sumie dobrym pomysłem, chyba, że mieszka się w
akademiku. Dostajesz wtedy komplet pościeli i wymieniasz go co jakiś czas na czysty. Proponuję
także zaopatrzyć się w duży proszek. Bardzo duży. Niekoniecznie kupiony w domu, można go
kupić na miejscu, ale musi być maksymalnie duży. 4-5 kilogramowy proszek starczy Tobie na długi
czas, a jego zakup będzie Ci później wydawać się ogromnym wydatkiem. To samo dotyczy płynu
do płukania. Do niezbędnego minimum należą też gąbki do mycia naczyń, największe opakowanie.
Jeśli ich nie będziecie mieli, to będzie żyć w brudzie i syfie. Dlaczego? Bo zawsze będzie się
wydawało, że gąbkę jeszcze można używać, że lepiej tak, niż kupić nową. Miejcie zawsze zapas
gąbek.
Dobrym sposobem na zakupy z rodzicami jest namówienie ich żeby odwieźli Cię
samochodem na studia. Wtedy na zakupy idziecie razem do najbliższego supermarketu.
12
Studenckie gotowanie
13. Zaoszczędzi to Tobie kłopotu z taszczeniem zakupów przez pół miasta, a im pomocy w pakowaniu
Cię na wyprawę na studia. Można wtedy także pomyśleć o zakupie suszarki składanej (pod
warunkiem, że trafi się na promocję).
Każdy rodzic jest kochany i będzie dbał o swoje dziecko jak tylko może. Niestety,
czasami wiąże się to z wciskaniem do torby wszystkiego, co tylko można. Najchętniej dorzuciliby
także 70 kg ziemniaków. Nie jest dla nich argumentem to, że ten bagaż będziesz musiał dźwigać na
własnych plecach. Aby tego uniknąć, musisz być zdecydowany, co chcesz wziąć ze sobą z
„wałówki”. Zacznę od dużego słoika miodu (raz na pół roku). Stanowi on żelazną rezerwę. Więcej
na jego temat napiszę w dalszej części książki.
Warto wziąć z domu mięsiwa wszelakiego typu. Tylko mówię o prawdziwym mięsie,
a nie o wędlinach pompowanych wodą z solą (oraz innym syfem). Ja preferuję mięso surowe –
mam wtedy większe możliwości zrobienia z niego obiadu. Polecam także wzięcie kotletów
schabowych i mielonych – do zamrożenia. Łatwo i szybko można z nich przygotować smaczny
obiad. Unikajcie brania czegokolwiek w słoikach. Słoiki są ciężkie, w porównaniu do ich
zawartości, a przeważnie mają jeszcze w sobie jakiś sos lub marynatę, której nie będziemy jeść.
Także należy pamiętać – Słoiki są bee! Wyjątkowo, raz na jakiś czas, można coś w słoikach zabrać
– słoiki przydarzą nam się później. Co jeszcze brać z wałówki domowej? Ciasto. Ciastem
częstujemy współlokatorów. Jak przyjedziesz z ciastem to przeważnie jadłeś je w domu i nie
czujesz już takiej chęci na słodkie. Twoi współlokatorzy wręcz przeciwnie. Dlaczego warto ich
poczęstować? Bo oni też przywożą z domu ciasto i to akurat wtedy, jak Ty nie pojechałeś. Dużo
rzeczy można jeszcze brać z domu, prawie gotowych obiadów, jednak większość z nich jest w
słoikach. Jak nauczysz się gotować i robić jednego dnia obiad na 5 dni i kłaść go do słoików,
docenisz przywożenie samego mięsa z domu – najdroższego składnika.
13
Studenckie gotowanie
14. Rozdział III - 1 tydzień
Poznawanie okolicy.
Każdy żołnierz wam powie, że zwiad jest bardzo ważny. Dobry zwiad zapewni wam
szczęśliwe wykonanie akcji. Rozpoznanie powinno zostać dokonane jak najwcześniej – ma to
strategiczne znaczenie dla oszczędności czasu. Na co należy zwracać uwagę? Na samochody na
przejściu, żeby was nie rozjechały :P A teraz serio. Super hiper duper market w najbliższej okolicy.
Ułatwi to robienie dużych zakupów. Nie tylko na duże sklepy trzeba zwrócić uwagę. Przeszukajcie
wszystkie uliczki wokoło miejsca Waszego zamieszkania i rozglądajcie się za sklepikami. Należy
zapamiętać gdzie są, jak do nich najszybciej dojść, jaki asortyment oferują i - co bardzo ważne – do
której są otwarte. Można też wejść, rozejrzeć się, porównać ceny przykładowych produktów oraz
zapytać, czy można płacić kartą i od jakiej kwoty. Znajdźcie także warzywniak. Warzywa są
smaczne, zdrowe i cholernie tanie. Szkoda, że kiedyś o tym nie wiedziałem. Ostatnim sklepem, na
który trzeba koniecznie zwrócić uwagę, choć równie ważnym, to sklep monopolowy. I to zarówno
całodobowy, jak i nie. Z założenia w całodobowym będzie drożej, ale dla pewności porównajcie
ceny. Jeśli nie jest całodobowy to, podobnie jak w poprzednich przypadkach, należy zapamiętać
godziny otwarcia.
Zwiedzając okolicę szukaj wszystkich możliwych skrótów. Po co masz chodzić
naokoło? Nie szkoda Ci czasu? Jeśli nie wiesz, która z trzech dróg jest szybsza – zmierz sobie czas.
Jeśli różnice są niewielkie to chodź tak, jak Ci się podoba. Poszukaj także bankomatów, z których
możesz wypłacać pieniądze bez prowizji. Szukanie bankomatów po nocy nie należy do
najprzyjemniejszych zajęć. Skoro już szukasz bankomatu to może znajdzie się i bank, tak w razie
gdybyś dostał jakieś pismo z tegoż banku i nie wiedział, co z nim zrobić. Znajdź także najbliższą
placówkę pocztową. Prawdopodobnie do niej trafiają paczki, które chciałbyś odebrać. Czasami
rodzice zrobią Ci prezent lub będziesz chciał odebrać jakiś zakup z allegro. Warto wiedzieć, gdzie
jest najbliższa poczta i znać jej kod, bo nie zawsze najbliższa jest tą placówką, do której paczka
trafi (dany region może obsługiwać inny odział, milion kilometrów dalej). Dobrze jest wtedy
wpisać inny kod pocztowy wysyłki paczki.
Przystanki autobusowe i tramwajowe. Im ich więcej, im więcej linii w jednym
miejscu – tym większe możliwości podróżowania po mieście. Zwróćcie także uwagę na przystanki
autobusów nocnych. Przeważnie po całym mieście jeździ parę autobusów robiących długie trasy,
więc warto znaleźć najbliższy przystanek, sprawdzić godziny przyjazdów (i zapamiętać), a później
w domu sprawdzić, po jakiej trasie jedzie dany autobus. Autobusy nocne to świetna alternatywa do
wracania z imprezy piechotą lub taksówką – trzeba tylko pamiętać godziny ich odjazdów. A jeśli
jesteśmy już przy kwestii powrotów automobilem do domu – zdobądź jakiś numer na taryfę.
Zamawiając taxi telefonicznie dostaniemy zniżki (choć nie jest to regułą). Istnieje też druga opcja
14
Studenckie gotowanie
15. dostania zniżki. Wsiadasz do taksówki, lekko podchmielonym głosem mówisz „Mam 10 zł,
potrzebuję dojechać tu i tu, damy radę?”. W zależności od kierowcy i stanu Twojego upojenia, albo
Ci się uda albo nie. Warto spróbować, pod warunkiem, że wiesz, że nie przepłacisz. Drugi warunek
jest taki, że wysiadając nie zapytasz „A ma Pan wydać ze stówy?”.Kumpel robił w ten sposób, że
miał 5zł w kieszeni i podchodził kolejno do taksówkarzy i pytał się czy dojedzie za to na konkretny
adres. Chodził tak długo, aż któryś się zgodził.
Jak już się rozglądamy po okolicy, to warto zrobić także przegląd lokali typu fast-
food. Ogólnie mam jedno zdanie na temat takich lokali – dają śmieci nie jedzenie. Jednak jak
człowiek jest pijany to jeść się chce, a zjedzenie frytek i kebabu wydaję się dobrym rozwiązaniem.
Inna sprawa, że cały następny dzień boli mnie brzuch, jak zjem coś takiego. Ale jak już mamy jeść,
to co? Przede wszystkim, znajdźcie lokal gdzie wszystkie sosy nie są na bazie sosu czosnkowego.
Dlaczego? Sos czosnkowy świetnie zabija wszystkie inne smaki, w tym nieświeżego mięsa. Jeśli
nie będziecie mieli tego sosu i nie będzie mam smakować – to nie jedzcie. Znaczy coś jest z tym nie
tak. Zaoszczędzi Wam to kłopotów żołądkowych. Jeśli natomiast nie możecie znaleźć lokalu, gdzie
nie można zjeść czegoś bez sosu czosnkowego, to cóż – wybierajcie jedzenie, które ma jak najmniej
składników, jest w jak największym kawałku. Zamiast frytek ziemniaki pieczone – mniej osób je
bierze, nikt nie będzie ich odgrzewał, będą robione specjalnie dla Ciebie. Zamiast kebabu lub temu
podobnego mięsa, weźcie filet z piersi kurczaka. Po pierwsze, mięso z kebabu to niekonieczne
samo mięso, po drugie nie wiadomo, jak długo się piekło i jak długo leżało pokrojone, a filet,
podobnie jak ziemniaki pieczone, będzie robiony specjalnie dla Ciebie. Jak jesteście w sieciach,
gdzie nie widzicie jak są robione Wasze kanapki itp. zamawiajcie jakiś dodatkowy składnik albo
bierzcie bez jednego składnika. Danie będzie wtedy przyrządzone specjalne dla Was, bez
odgrzewania rzeczy, które nie zeszły. Skąd to wiem? Kolega pracował w takiej sieci i mówił jak to
wygląda od zaplecza. Ogólnie, im produkt mnie przetworzony, tym lepiej.
Bary i lokale podobne. Człowiek nie wielbłąd, pić musi. Student musi pić więcej, bo
dopiero wyrośnie na ludzi. W związku z tym, niezbędnym elementem w kulturze i życiu każdego
studenta jest odpowiedni bar, w którym będzie czuł się komfortowo – zarówno mentalnie, jak i
finansowo. Na początek robimy rozeznanie, czyli gdzie można iść, co jest blisko, w jakich
godzinach otwarte. Następnie idziecie grupą od lokalu do lokalu, zahaczając wszystkie po drodze,
wypijając jedno piwo i idąc dalej. Na pewno spodoba się Wam jeden czy dwa bary i tam,
prawdopodobnie, będziecie pić najczęściej (jeśli już będziecie wychodzić się napić). Co mam na
myśli mówiąc, że bar musi się Wam podobać mentalnie? Muzyka musi być odpowiednia,
niekoniecznie ta jedyna właściwa, ale nie może Was denerwować, musicie przy niej wytrzymać
spokojnie. Do tego odpowiedni wystrój. Do wystroju można wliczyć balkon z widokiem na miasto,
ogromne okno z piękną panoramą, drzewo wrastające w ścianę budynku, stół bilardowy czy
15
Studenckie gotowanie
16. odpowiednią liczba pięknych kobiet. Każdy inaczej postrzega piękno, więc kobiety mają trafiać w
Wasz gust. A co mogę powiedzieć kobietom? No cóż, z wystrojem mam gadać? Bary pasujące Wam
finansowo to takie, gdzie piwo nie jest droższe od standardowych cen w mieście lub nawet tańsze. I
tutaj przychodzi kolejny moment rozpoznania. W każdym, naprawdę w KAŻDYM lokalu, są
promocję o określonych godzinach lub w określone dni tygodnia. Piwo w cenie 2,5 zł? Jasne, w
każdą środę do północy. Drugie piwo za 1 grosz? Tak, od poniedziałku do piątku, do godziny 17
(warto między zajęciami skoczyć). Podsumowując, zwracajcie uwagę na wszystko. Jeśli nie chce
się Wam, to pogadajcie z starszymi kolegami – oni etap rozpoznania mają już za sobą i mogą Wam
pomóc w kilku kwestiach.
16
Studenckie gotowanie
17. Imprezy
Niektórzy idą na studia, żeby się uczyć. Inni w tym samym czasie wolą studiować,
co nie jest jednoznaczne z samą nauką. Dochodzą do tego wszystkie imprezy, wygłupy i tym
podobne sprawy. Teraz parę porad na temat tego, gdzie i jak imprezować.
Przeważnie wyższe uczelnie mają swoje kluby. Niekoniecznie najlepsze, ale
przeważnie blisko. Ważną rzeczą jest darmowy lub prawie darmowy wstęp do takich klubów.
Pokazujesz legitymację i wchodzisz. Jest kolejka, pokazujesz legitymację odpowiedniej uczelni i
wchodzisz bez kolejki. Są tam też przeważnie urządzane imprezy poszczególnych wydziałów.
Czasami to totalna porażka (np. „bal” informatyki, o wdzięcznej nazwie „Reset”). Jednak zawsze
jest coś zaskakującego – z „balu” informatyka wyniosłem działającą kartę sieciową, która robiła za
dekorację. Im dalej od akademików, tym mniej studenckie imprezy. I mniej zniżek dla studentów.
W przeogromnej liczbie miejsc są zniżki na podstawie ważnej legitymacji wyższej uczelni. Bądźcie
pewni, że wychodząc na imprezę, macie legitymację w kieszeni.
Wychodzenie na miasto to wspaniała opcja, jednak przeważnie za droga. Nie będzie
Cię stać, żeby upić się na mieście (na każdej imprezie). Dlatego starym sprawdzonym sposobem,
jest upić się lekko zanim wyjdzie się na miasto. Miałem tę przyjemność bycia starostą grupy na
pierwszym roku. Czułem się w moralnym obowiązku integrować grupę - na imprezach, które
organizowałem. Grupa czuła się w moralnym obowiązku kupienia mi dwóch kompletów kieliszków
z okazji tego, że ich integruje. Ogólnie rzecz biorąc imprezy w akademiku lub na jakiejś stancji są
fajne, pod warunkiem, że nie musisz po nich sprzątać. Jak będziesz musiał, to zastanów się dobrze,
czy chcesz je organizować. Przy takich imprezach, w sumie już przy zapraszaniu odpowiednich
osób, należy wspomnieć o jakiejś zrzucie na alkohol i paluszki. Niekoniecznie musisz lubić
paluszki. Ja ich nie lubię. Mianem paluszków określam cokolwiek do przegryzienia. Jeśli masz
ochotę, to przygotuj „paluszki” sam. W dalszej części książki będzie kilka sprawdzonych
przepisów.
Jaki alkohol kupować? Dobry i tani. Dlaczego dobry? Bo tani. Z taką myślą studenci
kupują alkohol (choć są wyjątki od tej zasady). Tani, nie znaczy gorszy (choć często tak jest).
Każdy alkohol można odpowiednio zmieszać, zmiksować i wyjdzie z tego zawsze jakiś ciekawy i
miarę smaczny drink. Nie bójcie się eksperymentować. Prawdopodobnie i tak się ktoś porzyga,
więc - „who cares?”. Jak eksperymentujesz z alkoholem, to obserwuj reakcję. Jakie ludzie mają
miny po wypiciu specyfiku, jak bardzo kopie, jakie są ogólne odczucia. Będziesz wiedział czy
następnym razem zmienić Twój „mix” czy raczej przy nim pozostać.
Jeśli to nie Ty organizujesz imprezy – wkręcaj się na nie. Imprezy świetnie integrują.
Poznasz ludzi, których masz na roku i w grupie – te znajomości są najważniejsze, stanowią otoczkę
socjalną studiowania. W związku z tym, nie omijaj imprez. Mówisz, że musisz się uczyć? Nie masz
17
Studenckie gotowanie
18. czas, bo jutro kolokwium? Teraz się zastanów – przyjechałeś się uczyć czy studiować? Najlepsze
imprezy są w czasie sesji – wtedy, kiedy wszyscy powinni się uczyć do egzaminów.
Gitara na korytarzu w akademiku stanowi prawie zawsze gwarancję dobrej imprezy.
Jak znajdziesz grono śpiewająco-fałszujących osób – to masz fajnie. Jedne z lepszych imprez
domowych, na jakich byłem, to imprezy karaoke. Ostania impreza karaoke, jaką robiłem, skończyła
się o 6 rano. Gardło miałem zjechane na maksa. Akademiki mają to do siebie, że nigdy nie śpią.
Zawsze znajdzie się ktoś chętny do imprezy, zabawy wszelakiej czy też śpiewu. Jak znaleźć taką
osobę? Wychodzisz na korytarz z gitarą, siadasz pod ścianą. Zaczynasz grać i udajesz, że potrafisz
śpiewać. Chętni do śpiewu wychodzą na korytarz śpiewając. Niechętni wychodzę z krzykiem.
Pogadają, że co to ma znaczyć, że tak nie można i w ogóle. A potem się ładnie pożegnają i pójdą
spać. A Ty możesz śpiewać dalej. Ci najbardziej upierdliwi pójdą do portiera i naskarżą („Bo on
śpiewa, a ja nie mogę spać!”). Z portierem trzeba grzecznie. Lepiej mieć w nim przyjaciela niż
wroga. Z portierką jest łatwiej. Tekst w stylu „Bardzo przepraszamy, trochę nas poniosło. To się już
nie powtórzy, jest nam bardzo przykro, że komuś przeszkadzamy. Będziemy zachowywać się dużo
ciszej” - przechodzi prawie zawsze. I to 3 razy w ciągu godziny w rozmowie z tą samą portierką.
Trzeba zdać sobie sprawę z ich toku rozumowania. Mało mi płacą, oni są pijani, ja nie mam
zamiaru ryzykować, że coś mi zrobią. Ona jest zadowolona z takiego obrotu sprawy, gdzie my
udajemy skruszonych i bardzo przepraszających. Oczywiście nie zawsze tak jest. Czasami się trafi
jakaś zołza, która uważa, że pracując na portierni ma jakąś misję. Jak z kimś takim postępować – to
zależy od osoby. Przeważnie wyglądają, jakby całym swoim ciałem chciały powiedzieć „To przez
takich jak wy mi nie wyszło w życiu!”. Delektują się one okruchem władzy, jaki posiadają, żeby
uprzykrzyć nam życie. Ale mnie to nie powstrzyma przed śpiewaniem na korytarzu!
Jak już jesteśmy przy imprezach – po imprezie trzeba gdzieś spać. Najbliżej mają Ci
z akademików. Najdalej Ci, którzy mieszkają niedaleko i nie mieszkają w mieście, tylko na jego
obrzeżach. Takie osoby ciężko wyciągnąć na imprezę, jeśli nie będą miały gdzie przenocować. I
tutaj się pojawia opcja spania na waleta w akademiku. Jak bumerang wraca temat portierów. O ile
wejście bez pokazywania legitymacji w ciągu dnia nie stanowi problemów (wchodzisz na
pewniaka, uśmiechając się ładnie i mówiąc dzień dobry), to wejście w nocy, będąc lekko wciętym
jest już wyzwaniem. Można dostać się do akademia na dwa sposoby. Sposób pierwszy jest
grzeczny. Podchodzisz do „strażnika wrót” i mówisz, że kolega mieszka daleko, uciekł mu ostatni
pociąg i nie ma gdzie spać i czy mogłaby Pani/Pan pomóc. Czy może wejść na noc i przespać się w
moim pokoju. Z samego rana pójdzie. Wciskając bajkę o ostatni pociągu, należy mieć potwierdzone
dane o tym pociągu, bo inaczej nici z tego. Jeśli „strażnik wrót” jest facetem, warto następnego dnia
przynieść mu piwo. Następnym razem wpuści każdego bez mrugnięcia okiem. Dając mu piwo
uważajcie na kamery – inaczej on i Wy będziecie mieli kłopoty. Jeśli natomiast wiecie, że w sposób
18
Studenckie gotowanie
19. dyplomatyczny nie da się nic osiągnąć – darujcie sobie ten sposób. Każdy akademik ma swój słaby
punkt w zasiekach. Wszędzie da się wejść – trzeba tylko wiedzieć jak. U mnie był taki sposób:
wchodzisz na skrzynkę pocztową, z niej na budkę telefoniczną, następnie przeskakujesz bramę.
Brama w tym miejscu była niewidocznym punktem dla portiera. Skąd masz wiedzieć o takich
patentach? Pogadaj ze starszymi kolegami z akademika. Powiedzą Ci to i jeszcze niejedną ważną
rzecz.
19
Studenckie gotowanie
20. Zakupy – żelazne zapasy, podstawowe reguły
Życie studenta można podzielić na dwa okresy. W pierwszym okresie ma on
pieniądze, w drugim nie. Pierwszy trwa od dwóch do pięciu dni, drugi pozostałą część miesiąca.
Dlatego tak ważne są zakupy w tym pierwszym okresie – należy się zabezpieczyć, zrobić zapasy
przed drugim, trudniejszym okresem. Przedstawię parę produktów, które stanowią żelazną rezerwę
w kuchni każdego studenta – jeśli nie stanowią, to powinny.
Węglowodany – energia do życia. Z węglowodanów pochodzi główna część energii,
jaką zużywamy każdego dnia. Dlatego tak ważne jest dostarczenie ich odpowiedniej ilości każdego
dnia. Zbyt mała ilość powoduję, że zaczniemy być ospali, zbyt duża, że organizm zacznie odkładać
tę energię na tłuszcz. Co jeść z węglowodanów? Jeśli wiesz coś niecoś na temat jedzenia (chodzi mi
bardziej o wiedzę techniczną niż umiejętności kulinarne) to wiesz pewnie, że najlepiej jeść pokarmy
o niskim indeksie glikemicznym. Pozwoli to na powolne uwalnianie energii i zabezpieczy przed
nagłymi napadami wilczego głodu. Przejdźmy teraz do konkretów. Główne składniki z tej grupy to
makaron, ryż, mąka i chleb. W dalszej części szczegółowo opiszę każdy z tych produktów.
Makaron stanowił podstawę moich dań, z tego względu, że ryż mi się przejadł (o tym wspomnę
później). Najlepszy byłby z pszenicy durum, jednak jest on droższy od zwykłego (charakteryzuje
się zdecydowanie lepszym smakiem), w związku z tym polecam makaron najtańszy, jedna z marek
hiper duper marketu. Jak się dobrze poszuka, to znajdzie się także ten sam makaron na wagę,
jeszcze taniej. Ponieważ makaron stanowi podstawę, staraj się zawsze mieć parę paczek kupionych
i odłożonych na czarną godzinę. 2-3 paczki 400 gramowe odłożone w szafce pomogą Ci przeżyć
trudne chwilę braku grosiwa.
Ryż, podobnie jak makaron, stanowi podstawę dań studenta. Jest on
niezaprzeczalnym królem, taki Elvis Presley kuchni studenckiej. Co można o nim powiedzieć? Jest
biały. No chyba, że nie jest. Jest smaczny, chyba że ktoś go rozgotuje i zrobi z niego paćkę dla
niemowląt. Czy można przeżyć na ryżu (samym ryżu) tydzień czasu? Można. Pierwsze dwa dni ryż
z ketchupem (to były czasy, miałem jeszcze ketchup), następnie ryż z oregano (nietrafiony pomysł),
kolejne dwa dni ryż z pieprzem, a ostanie dwa dni jak się pieprz skończył, to sam ryż. Jeśli myślisz,
że to tylko taka wymyślona historia, to wiedz, że tak nie jest. Tak właśnie jadłem na pierwszym
roku, bo nie wiedziałem tego, co wiem teraz, a co chce Ci przekazać w tej książce. Mniej więcej po
tym tygodniu przez dwa miesiące nie mogłem patrzeć na ryż, więc nie polecam takiego jedzenia.
Jaki ryż kupować? Standardowo studenci kupują ryż w torebkach, co jest poniekąd
słuszne. Nie ma problemu z odmierzaniem porcji na jedną osobę, nie trzeba tego odcedzać i takie
tam podobne. Ogólnie słuszne podejście, ale nie do końca. Dlaczego? Ryż na kilogramy (w
paczkach, parę metrów dalej od tego w torebkach) wychodzi jakieś 6 razy taniej. 6 razy taniej!
Zamiast jednej paczki ryżu 400 gramów w torebkach, kupuję 2 kg sypkiego ryżu, a reszta zostaje
20
Studenckie gotowanie
21. mi na piwo. Teraz pewnie powiecie, że ryż taki niewygodnie się gotuję, że jest przy tym kłopotu
dużo i że trzeba się tego nauczyć (gotowania go w takiej formie). I tylko co do ostatniego będziecie
mieli rację. Trzeba się nauczyć, takie jest już życie. Ile trwa taka nauka? Około 15 minut (bo tyle się
gotuje ryż). Czy jest to bardziej kłopotliwe? Gotując danie, które i tak później mieszasz z ryżem,
dosypujesz po prostu ryżu i gotujesz z tym daniem – nie jest to chyba aż tak trudne? Masz jeden
garnek mniej do mycia. Zamiast utrudnienia jest ułatwienie. Powiecie teraz „No dobra, ale jak chce
zrobić sam ryż z kotletem schabowym z domu, to muszę go później odcedzić, pobrudzić sitko albo
nie wiadomo, co robić”. Jaka jest pierwsze kłamstwo w tym stwierdzeniu? Studenci nie robią
kotletów schabowych. Jeśli robią to rzadko, a jeśli potrafią, to niekoniecznie ta książka jest im
potrzebna (choć stanowi na pewno miłe urozmaicenie wieczoru). I kto Ci powiedział, że będziesz
musiał wodę odlewać? Dwa razy gotowałem ryż bez torebek zanim opanowałem umiejętność
gotowania ryżu, w taki sposób, żeby cała woda została przez niego wciągnięta. Nie ma potrzeby
brudzenia kolejnego naczynia przy odcedzaniu ryżu. Podsumowując wywód o ryżu – kupujcie ryż
w na kilogramy, bo nie macie już żadnej dobrej wymówki.
Mąka. Student myśli, że mąka nie jest potrzebna, przecież ciasta piec nie będzie.
Zapomina jednak o tym, że naleśniki i racuchy, które stanowią podwaliny kuchni studenckiej,
robione są właśnie głównie z mąki. Jaka mąka powinna być? Taka, która ma jak najwięcej „syfu”
po mieleniu (syfu w sensie łusek od mielenia ziarna). Określa to typ mąki. Im jest on wyższy, tym
mąka jest ciemniejsza oraz posiada więcej zmielonych łupin ziarna. Czy jest to istotne? Okazuję się,
że tak. Mąka jest ogólnie łatwo przyswajalnym węglowodanem i jest szybko trawiona. Stąd po
zjedzeniu wytworów z mąki mamy dużego kopa energii, a później następuję gwałtowny spadek tej
energii, jesteśmy głodni, zmęczeni i chce nam się spać. Jest to bezpośrednio związane z poziomem
cukru we krwi. W każdym bądź razie, im mąka ma wyższy typ, tym dużej jest przyswajana przez
organizm. Standardowe mąki z marketu mają typ 450 albo 550. Są to najtańsze mąki, więc nie ma
co wybrzydzać. Starajmy się jednak zawszę wziąć tę o wyższym typie. Idealnym rozwiązaniem jest
mąka o typie 2000, jednak jej cena jest także „idealna”, czyli nie nadaję się na kieszeń studenta. Ile
mamy mieć mąki? Do dwóch kilo, czyli dwie paczki. Póki nie planujecie robić pączków, ciasta albo
czegoś podobnego, w zupełności wystarczy jako forma zapasów.
Chleb, jako wyrób wytworzony z mąki, musi być taki jak mąka. Czyli im wyższy
typ, tym lepiej. Niestety, na chlebie nie jest określone, jak wysoki był typ mąki, która została użyta
do produkcji chleba. W związku z tym, skupiamy się na dwóch aspektach podczas kupowania
chleba. Po pierwsze, ma to być chleb żytni, lub pszenno-żytni. Mąka żytnia z założenia ma wyższy
typ. Po drugie, dobrze by było, żeby chleb zawierał w sobie jakieś ziarna. Spowolnią one procesy
trawienne, przez co chleb będzie nam dłużej dostarczać energii. Zdaję sobie sprawę, że chleb, który
właśnie opisałem, nie jest w zasięgu cenowym przeciętnego studenta. W związku z tym nie będę
21
Studenckie gotowanie
22. nalegał. Sam dość długo jadłem najtańszy chleb pszenny. Co jest fajne w hiper marketach (w coraz
większej ilości sklepo-piekarń również)? Mogą pokroić Ci dowolny chleb na miejscu, wystarczy
poprosić. Specjalne urządzenie i sprawna ręka kroi bochenek na kromki w ciągu 5 sekund. Jeśli nie
ma krajalnicy w mieszkaniu to zadbaj o to, że kupować chleb krojony – ułatwi Ci to życie. Jeśli
jednak masz krajalnicę lub umiesz ciąć chleb na cienkie kawałki przy użyciu noża – kupuj chleb
niekrojony. W cenie nie ma żadnej różnicy, jednak chleb niekrojony dużej jest świeży. Chleba nie
ma co kupować na zapas – kupuj tak, żeby go zjeść, zanim będzie czerstwy. I upewnij się, że masz
co z tym chlebem zjeść.
Kolejna grupa produktów to warzywa, czyli niezbędne źródło witamin i zdrowia. Tak
serio, to są najlepsze zapychacze naszych potraw zaraz po ryżu i makaronie. Kosztują podobnie –
czyli grosze, a potrafią zrobić cuda z naszą potrawą. Co warto kupować i gdzie? Marchew, cebula,
por i czosnek - takie standardowe warzywa używane są w mojej kuchni. Odznaczają się
wyjątkowym smakiem i ceną. Najlepiej kupować je na ryneczkach. Konkurencja warzywna jest tam
większa, więc zawsze można znaleźć ładniejsze warzywa, niż te, na które teraz patrzymy. Poza tym
są tam świeże warzywa. Taki drobny sklepikarz nie zrobi niewiadomo jakich zapasów, bo po
pierwsze nie ma aż tyle pieniędzy, żeby je zrobić, po drugie, nie ma gdzie tego składować. W
związku z tym, warzywa u niego są zawsze (lub prawie zawsze) świeże. Co ważne, zawsze bierzcie
warzywa na wagę, a nie gotowe, ładnie zapakowane w siateczkę. Dlaczego? Warzywa w ładnym
opakowaniu mają to do siebie, że nie można zobaczyć każdej sztuki dokładnie. Część z nich jest
popsuta, nadpsuta albo po prostu brzydka. Właśnie po to są pakowane w komplety, żeby nie można
było tego zobaczyć. Nawet jeśli wydaję Ci się, że kupując warzywa ładnie zapakowane zapłacisz
mniej, to masz rację – wydaje Ci się. Jedyną paczką gotową, jaką polecam kupować, to
włoszczyzna. Małe ilości każdego z warzyw w sam raz na zupę (albo inne danie). Ryneczki mają
też jedną ważna zaletę – można się potargować. Im częściej kupujecie od jednego sprzedawcy, tym
większa szansa na jakiś drobny rabat. Niech dołoży Ci dwa jabłka, to i tak będziesz do przodu. Co
bym proponował kupować z warzyw jak żelazną rezerwę? Marchewkę (jakieś 2 kg), ziemniaki (z
5kg), cebulę (0,5kg) oraz główkę czosnku. Ważne jest żeby to odpowiednio składować, żeby nie
leżało w wilgotnym otoczeniu, bo może zgnić. O ile są to rzeczy, które mogą leżeć bardzo długo, to
niekoniecznie muszą. Warto systematycznie uszczuplać ich zapasy, a później dokupywać nowe.
Ważne jest też wybór samych warzyw. Wybierajcie je sami – nie pozwólcie żeby sprzedawca Wam
je nałożył. O ile może być on uczciwy, to zawsze będzie traktował was jak klienta i wciśnie parę
gorszych marchewek. Jeśli wybieracie je sami macie pewność, że będą to dobre i nieuszkodzone
warzywa. Warzywa powinny być suche, jeśli będą posiadały chociaż trochę wilgotnej ziemi na
sobie, lub po prostu będą wilgotne, zaczną się Wam dość szybo psuć. Nie mogą być także
uszkodzone, czyli brak jakichś uszkodzeń mechanicznych. Od takich właśnie uszkodzeń zaczyna
22
Studenckie gotowanie
23. się psucie. A co zrobić, jak już zaczną się psuć? Po pierwsze, należy je dość często przeglądać.
Wykrycie się psucia, zanim ono się rozwinie, pozwoli nam zminimalizować straty. Wycinamy
wtedy popsute miejsce, a z reszty warzywa robimy obiad. Wybieramy wtedy również warzywa,
które miały bezpośredni kontakt z tym popsutym „elementem”. Są one najbardziej narażone na
psucie się w następnej kolejności. Je też od razu jemy. Warzywa należy trzymać w zacienionym, a
wręcz ciemnym miejscu – nie będą wtedy chciały puszczać pędów ani kiełkować. Czemu jest to
niewskazane? Kiełki będą wyciągać substancje odżywcze z korzenia, zostawiając tylko suchą
powłokę, który nic nie wnosi do naszego obiadu. Co do warzyw – można kupować (nawet należy)
także inne od tych tutaj opisanych. W tym miejscu wypisuję tylko warzywa stanowiące żelazną
rezerwę, takie, na których przeżyjemy dość długo nie mając pieniędzy.
Kolejną grupę produktów stanowią białka, czyli to, co lubię najbardziej – mięsko.
Niestety, ta grupa ma też ogromną wadę dla kuchni studenta – jest najdroższa. Jakie mięso należy
kupować? Surowe. To jest najlepszy sposób na dostanie pełnowartościowego mięsa. Surowego
mięsa nikt nie nabija wodą z solą żeby zwiększyć jego objętość, a tak niestety dzieje się z
wędlinami. Z kilograma mięsa otrzymuję się 1,5 kilograma wędliny. Mięso ma też tę właściwość,
że nie może długo leżeć niezagospodarowane, czyli musi być przetworzone, albo zamrożone. Jak
nie posiadasz zamrażarki, to kupujesz mięso tylko do bieżącego spożycia. Najlepsza opcja mięsna,
jaka istnieje, to zaopatrzenie się w wędzonkę. Mój ojciec zawszę wędzi mięso (szynkę, boczek) na
święta. Zawszę wędzi więcej, żebym mógł sobie wziąć trochę ze sobą. Takie mięso ma kilka zalet.
Pierwszą, wielką i niepowtarzalną zaletą, jest smak, a jest on boski. Fakt, że takie mięso trzeba
lubić i niektórym może nie smakować. Ich strata! Drugą ważną cechą takiego mięsa jest czas jego
przechowywania. Skrawki takiego mięska leżały w mojej lodówce czasami po dwa miesiące. Nigdy
się nie zepsuły. Takie mięsko ma też poważną wadę – strasznie intensywnie pachnie. Jak się je
zjada, to ten zapach wzmacnia nasze doznania smakowe, jednak w momencie, kiedy mięsko leży w
lodówce – wszystko pachnie wędzonką. W związku z tym polecam hermetyczny pojemnik do
przechowywania takiego mięska. No dobra, ale co jak mięsko z domu się skończyło, a nas nie stać
na normalne mięso sklepowe? Tutaj wchodzi kolejny super składnik mojej kuchni, niedoceniany
przez studentów. Stanowi on jeden z produktów mojej żelaznej rezerwy. Są to kotlety sojowe. W
sumie to nawet nie same kotlety, ale także granulat sojowy oraz tym podobne rzeczy. Czyli inaczej
rzecz ujmując – kotlety sojowe w różnej wielkości kawałkach. Taka jedna ogromna paczka
kotletów to koszt około 10 zł a starczy nam to na szmat czasu. Ktoś może powiedzieć „E, kotlety
sojowe są niedobre, nie mam zamiaru ich jeść.”. Co ja mogę na to odpowiedzieć? Kotlety sojowe
mają słaby smak, przejmują smak dodatków, z którymi są przygotowywane. Dobrze zrobione
kotlety sojowe są smaczne, trzeba się tylko nauczyć je dobrze przyprawiać. Mają wielką przewagę
nad mięsem. Jest to ich cena. Jak ktoś będzie upierdliwy to powie, że kotlety sojowe kosztują tyle
23
Studenckie gotowanie
24. samo za kilogram, co zwykłe mięso. I tak jest, tylko że kotlety stanowią jakby wysuszoną część
mięsa, dzięki czemu są o niebo lżejsze. Właściwi produkt, który uzyskasz z kotletów sojowych, jest
dużo cięższy. Dlaczego się tak rozpisuję o tych kotletach? Bo nikt mi nie powiedział, jak mam je
jeść, kiedy tego potrzebowałem. Człowiek potrzebuje białka do funkcjonowania organizmu.
Odpowiednia ilość białka jest potrzebna do wzrostu, wytwarzania hormonów i enzymów, to
budowania odporności organizmu. Ogólnie rzecz ujmując, jest nam potrzebne do wszystkiego. Jeśli
go brakuję, organizm zaczyna się go domagać. Ponieważ nie może nam powiedzieć wprost „Ty,
słuchaj no! Potrzebuję białka!”, to robi to w sposób pokrętny. Zwiększa nam uczucie głodu i apetyt
na dany typ produktów – w tym wypadku mięso i jego produkty. Człowiek nieświadomy (w tym ja,
parę lat temu) czuje głód i je to, co ma, czyli ryż i makaron. Zje, brzuch ma pełny, a dalej czuje
głód. Dlatego ważne jest, żeby dostarczać organizmowi wszystkich niezbędnych składników
odżywczych. Jedząc mniej, będziemy bardziej syci. Dlatego właśnie dość często zjadam kotlety
sojowe – dostarczam w ten sposób organizmowi odpowiednią ilość białka. Oczywiście, jest to
białko roślinne, a każdy z nas potrzebuję też białka zwierzęcego. Nie można całkowicie
zrezygnować z mięsa jako takiego, jednak w dużej mierze można je zastąpić soją. Jaka jest ważna
cecha kotletów sojowych poza ceną? Nie psują się szybko. Dlatego stanowią one żelazną rezerwę.
Parę paczek takich kotletów, zakupionych w czasie, kiedy jesteśmy przy kasie, może zapewnić nam
zaspokojenie głodu w czasie, kiedy tych pieniędzy nie mamy.
Jajka - stanowią zarówno jedną z podstaw mojej kuchni, jak i rezerwę na czarną
godzinę. Z jajek można zrobić nieskończenie wiele potraw przy minimalnych kosztach. Jajka trzeba
bezwzględnie przechowywać w lodówce. Przynajmniej w teorii, należy je zjeść jakieś 3 dni od daty
„produkcji” (czyli od daty, kiedy jajko ujrzało światło dzienne i zostało obsrane przez własną
matkę). W praktyce, jajka które dostaniemy w sklepie, dawno przekroczyły ten właśnie termin. Co
w związku z tym? Ano nic. Nawet dwutygodniowe produkty kury mogą być zdatne do spożycia,
jednak to już na własną odpowiedzialność. Trzymam je w lodówce mniej więcej przez 1-1,5
tygodnia. Nie kupuję ich za dużo i staram się jeść na bieżąco. Przez te 1,5 tygodnia stanowią one
jednak moją rezerwę strategiczną.
Miód ma właściwości oczyszczania organizmu z toksyn, poza tym w ogóle się nie
psuje. Słoik miodu zawsze przywoziłem z domu. Zawsze stał bardzo długo i sięgałem do niego w
ostateczności lub gdy miałem po prostu na niego ochotę. Co sprawia, że wypisuję miód jako jeden
ze składników żelaznych zapasów? Nie można zjeść go dużo naraz. Duży słoik miodu (ale takiego
prawdziwego miodu) może być ratunkiem dla Twojego żołądka przez bardzo długi czas. Do tego
należy dodać to, co napisałem na początku tego akapitu. Miód ma właściwości lecznicze i jest
polecany na przeziębienia (podobnie jak czosnek i cebula). Duży słoik miodu starczał mi
przeważnie na pół roku. Nieraz mnie ratował i zrobi to na pewno jeszcze wielokrotnie.
24
Studenckie gotowanie
25. Produkty poboczne, czyli wszystko, co przydać się może. Do takich produktów
wliczam np. olej. Półlitrowy olej starczy na bardzo długo, w związku z tym polecam kupić trochę
droższy, ale lepszy gatunkowo. Oleju nie kupujesz zbyt często (chyba, że smażysz frytki prawie
codziennie), więc myślę, że powinien być smaczniejszy/lepszy. Następnym produktem są kostki
rosołowe. W te należy zaopatrzyć się na początku miesiąca, kiedy mamy jeszcze pieniądze. Należy
kupić dwa duże (największe) opakowania lub poszukać jakichś promocyjnych. Dlaczego
największe opakowania? W przeliczeniu na kostkę wychodzi całkiem spora różnica, jeśli
kupowalibyśmy mniejsze opakowania. Ponieważ na początku miesiąca mamy jeszcze pieniądze,
wydanie 10-12 zł na kostki rosołowe nie będzie stanowić problemu, podczas gdy później kupienie
ich za 2 zł będzie nas strasznie bolało. Kostek rosołowych używam prawie do wszystkiego, stąd te
ilości. Zamiast kostek można się zaopatrzyć w przyprawę sypaną typu warzywa suszone z solą. Jest
to alternatywa, jednak ja zostaję przy swoich kostkach. Do tego zawsze warto mieć przyprawy w
ilości wystarczającej. Dla mnie podstawowymi przyprawami są pieprz, zioła prowansalskie oraz
papryka w proszku. Soli używam rzadko. Prawie wszystko, co wymaga soli, solę kostką rosołową. I
na koniec, polecam zaopatrzyć się także w proszek do pieczenia. Przydaje się nie tylko do pieczenia
i stanowi również jeden z częstych składników moich potraw.
I to by było w sumie na tyle, jeśli chodzi o zakupy podstawowe. Jeszcze tylko kilka
uwag odnośnie dokonywania samych zakupów. Nigdy nie róbcie zakupów jak jesteście głodni.
Kupujemy wtedy więcej i przeważnie są to rzeczy niekoniecznie niezbędne. Jest to bardzo ważne i
nie należy o tym zapominać. Hipermarkety specjalnie mają piekarnie w sklepie, żeby zapach
świeżego pieczywa doleciał do Twojego nosa. Przypomni Ci się wtedy, że jesteś głodny i kupisz
więcej. Staraj się, o ile to możliwe, zaplanować (chociaż mnie więcej) posiłki na cały tydzień i
zrobić odpowiednią listę zakupów. Kupowanie z listą jest szybsze i unikniemy kupowania rzeczy
zbędnych, a kupowanie rzadziej (czyli raz na tydzień) zaoszczędzi Ci czasu i nerwów. Co robią
wielkie sklepy, żeby wyciągnąć od Ciebie jak najwięcej pieniędzy? Umieszczają artykuły pierwszej
potrzeby na samym końcu. Zanim do nich dojdziesz zahaczysz o mnóstwo półek z niepotrzebnymi
Tobie rzeczami. Jak z tym walczyć? Dokładne trzymanie się listy zakupów, pozwoli na uniknięcie
pokusy kupienia czegoś zbędnego. Wielkie sklepy wiedzą, że im dłużej u nich zostaniesz, tym
więcej kupisz. Dlatego starają się, żebyś zatracił poczucie czasu. Zauważyłeś kiedykolwiek jakiś
zegar w dużym sklepie? Albo okno, przez które widać, jaka jest pora dnia? Sklepy takie tworzą
własny świat, w którym zawsze jest jasno i miło. Do tego muzyka. Nie wiem czy wiecie, ale
człowiek słysząc muzykę, która ma rytm wolniejszy od bicia jego serca, zwalnia swoje ruchy.
Wielkie sklepy to wiedzą, dlatego zawsze leci tam taka smętna muzyka. Ma ona na celu zwolnić
nam ruchy i zatrzymać nas jak najdłużej w sklepie. Jak z tym walczyć? Załóż na uszy słuchawki i
słuchaj wyjątkowo szybkich i żywych kawałków. Zastanawiało Cię, po co ludzie stoją tyle czasu w
25
Studenckie gotowanie
26. kolejkach, skoro jest tyle kas? To też jest chwyt marketingowy. Przy kasach znajdują się tak zwane
artykuły impulsowe, czyli takie, które są niedrogie, a kupujemy pod wpływem impulsu. Wielkie
sklepy wiedzą, że człowiek może stać koło 10-12 minut w kolejce, zanim straci cierpliwość i
wyjdzie nie kupując nic. I dokładnie tyle czasu będziesz stał, patrząc się na artykuły impulsowe. Jak
z tym walczyć? Istnieje kilka kas rodzajów kas w supermarketach. Poza tymi ostatecznie, jest także
kasa na stoisku z jedzeniem i alkoholem. Te kasy nie różnią się niczym od tych innych. W sensie
formalnym. W rzeczywiście mają wielkie zalety. Nie ma tam przeważnie kolejek. Nie ma też koło
nich całej ekspozycji artykułów impulsowych. Zaraz mi powiesz, że można tak zapłacić tylko za
wybrane produkty. Otóż nie. To, że nie zawsze chcą kasować innych produktów, nie znaczy, że nie
mogą tego robić. Ładny uśmiech, nadmierna grzeczność i lekkie zagubienie – przeważnie działa
wystarczająco na panią kasjerkę. Jeśli już masz zapłacone koniecznie weź rachunek – bez niego nie
opuścisz sklepu ze swoimi zakupami.
Jeśli są to wasze pierwsze zakupu w danym miesiącu – nie bójcie się wydawać
więcej kasy. Robicie zapasy, będziecie z nich żyli prawie cały miesiąc. Niech nie przeraża Was
kwota 100 zł wydana na pierwsze zakupy (oczywiście pod warunkiem, że kupujecie to, co
niezbędne). Z każdymi następnymi zakupami będziesz wydawał mniej, będziesz bardziej liczył
kasę. Póki ją masz, zrób tę żelazną rezerwę (ja właśnie idę do sklepu, na takie właśnie zakupy).
26
Studenckie gotowanie
27. Co i gdzie jeść na mieście?
Wspominałem już o fast-foodach. Teraz będzie o takim bardziej normalnym
jedzeniu. Istnieje coś takiego jak stołówki studenckie. Teoretycznie dobre rozwiązanie.
Teoretycznie. Praktycznie jesteśmy mocno uzależnieni od tego, co akurat dzisiaj jest podawane a na
dodatek, nie zawsze jedzenie jest tanie. To dlaczego to się szumnie nazywa „stołówkami
studenckimi”? Bo jest maksymalnie blisko akademików, żeby zgarnąć jak największa liczbę
studentów. Owszem, można się tak spokojnie stołować, jednak idąc trochę dalej na pewno
znajdziemy miejsca, w których za podobną potrawę zapłaci się zdecydowanie mniej. To gdzie mam
jeść jak jem na mieście? W barach mlecznych. Jest to jedna z opcji. Ogólnie rzecz biorąc, w
każdym mieście znajdzie się przynajmniej parę lokali, które są barami mlecznymi lub które podają
dania takie, jak w barze mlecznym. Zawsze warto poszukać takiego baru. Nie mówię, że masz tam
jeść codziennie, jednak czasami warto go odwiedzić. Dobrze jest też znać ceny. Przynajmniej mniej
więcej. Przeważnie za obiad sycący nie zapłaci się więcej niż 5 zł, ale jest warunek. Danie będzie
bezmięsne. Ceny mięsa w takich barach zwiększają wartość obiadu o 100%. Dobrym rozwiązaniem
są np. zupy i jakieś kluski czy naleśniki. Smaczne, ciepłe i tanie. W barach tego typu (lub
podobnych) zdarzają się promocje. Jak może wyglądać tak promocja? Płacisz 19 zł i jesz do bólu.
Co tylko jest. Całkiem fajna promocja dla wygłodniałego studenta. Jak się jeszcze uda złożyć w
parę osób (bo czasami się da), to będzie to prawdziwa uczta.
Alternatywą dla barów mlecznych jest... hipermarket. W hipermarkecie nic nie może
się zmarnować. Produkty, które niedługo stracą ważność użycia, zostają przerobione na
pełnowartościowe jedzenie na miejscu. Wielokrotne i długotrwałe podgrzewanie może skutecznie
popsuć smak potrawy, jak i jej walory zdrowotne. Jednak cena, jakiej oczekują od Ciebie, jest
śmieszna. Ile kosztuję kilogram kurczaka? Jakieś 10-12 zł. Ile kosztuje pieczony kurczak z rożna w
tym samym sklepie, co kurczak? Jakieś 10-12 zł. To zdumiewające, ale tak jest. Zastanawiasz się,
po co w takim razie masz gotować? Ponieważ, jak sam to przyrządzisz, to będziesz miał pewność,
że się nie otrujesz. Jedzenie w hipermarketach uważam za dodatek, od czasu do czasu. Obiad z
mięsem dostaniemy tam za jakieś 6 zł. Nie wszystko jest smaczne, więc trzeba przetestować w
małych ilościach. Czasami jest wręcz niedobre (ryż z warzywami, który się gotuje niewiadomo jak
długo). Co polecam w takim razie? Podobnie jak przy fast-foodach – jedzenie jak najmniej
przetworzone, czyli np. ziemniaki pieczone z kawałkiem mięcha. Nie polecam jedzenia tam na co
dzień, ale przy okazji zakupów (żeby nie robić zakupów na głodnego) lub przy okazji wielkiej
ochoty na kawał mięcha tłustego.
Co jeszcze z tanich lokali mogę polecić? Chińczyków. I nie macie ich jeść, tylko u
nich jadać. Za 10 zł dostaniecie obiad, który najedzą się dwie osoby. I to jest chyba najlepsze ze
wszystkich fast-foodów, bo w porównaniu do nich jest zdrowsze (przynajmniej tak mi się wydaje).
27
Studenckie gotowanie
28. Należy jednak uważać, dania od Chińczyka potrafią być piekielnie ostre. Starajcie się, jeśli to
możliwe, zapytać się czy wybrane danie jest ostre. Jeśli tak i jak jest taka możliwość, poproście
żeby było bardziej łagodne. Do tego ubezpieczcie się w posiadanie wody. Bary chińskie to świetny
pomysł na obiad.
28
Studenckie gotowanie
29. Przepisy na ten tydzień
To teraz esencja tej książki, czyli przepisy. O ile w kolejnych tygodniach przepisy
będą bardziej pomysłowe, to w tym tygodniu skupimy się na podstawowych zasadach i regułach
przy gotowaniu wraz z prostymi przepisami.
Ryż, kotlet schabowy z serem.
Proste danie, zakładające, że posiadacie jeszcze zapasy z domu w postaci kotleta
schabowego. Kotlet może być zamrożony.
Składniki:
− kotlet schabowych
− ryż
− marchewka
− dwa plasterki sera
− ząbek czosnku
Zaczynamy od ryżu, bo jego przygotowanie zajmie najwięcej czasu. W rondelku lub
małym garnuszku rozgrzewany trochę oleju. Wrzucamy na to wcześniej posiekany ząbek czosnku.
Lekko podsmażamy, żeby olej nabrał smaku (naprawdę leciutko i minimalnie). Następnie
wrzucamy na to ryż i podsmażamy, żeby się zeszklił. Jak już to się stanie, wlewamy dwa razy
więcej wody niż jest ryżu, czyli jeśli daliśmy szklankę ryżu, dajemy mniej więcej dwie szklanki
wody. Można zamiast wody dać bulionu lub rozpuścić kostkę rosołowa bezpośrednio w garnku z
ryżem i wodą. Zalany ryż musi się jakieś 15 minut gotować. Mieszamy go czasami, żeby się nie
przypalił. Ryż powinien wypić całą wodę - wtedy jest gotowy. Należy go wtedy spróbować czy nie
jest za bardzo twardy. Jeśli jest, dolewamy trochę wody i mieszamy dalej na palniku. W ostatniej
fazie gotowania ryżu, należy go dość intensywnie mieszać, bo inaczej się przypali. I to jest
podstawowy sposób gotowaniu ryżu. Naucz się go dobrze (możesz pominąć podsmażanie go na
oleju z czosnkiem).
W momencie, kiedy zalaliśmy ryż, trzeba zacząć bawić się kotletami. Jeśli są
zamrożone, to wrzucamy ja na bardzo mały płomień, wcześniej rozgrzewając trochę oleju na
patelni. Jeśli mamy pokrywkę należy jej użyć. Kotlet będzie się powoli rozmrażał. Co jakiś czas
trzeba sprawdzić, czy się nie przypala i przewrócić na drugą stronę. Będzie się wtedy szybciej i
sprawniej rozmrażał. Jak mamy to już ustawione i robiące się prawie samo, obieramy marchewkę i
trzemy ją na grubej tarce. Potarta marchewka będzie stanowić świetne uzupełnienie pełnego obiadu.
Warto to robić w międzyczasie, bo nie jest to zajęcie wymagające jakiegoś specjalnego
29
Studenckie gotowanie
30. zaangażowania. Jak kotlet się już rozmrozi, zdejmujemy pokrywkę, zwiększamy ogień i go trochę
przyrumieniamy z obu stron, tylko nie za mocno. Chodzi o to, żeby wyparowała z niego ta cała
zbędna woda, która powstała podczas rozmrażania. Następnie znowu zmniejszamy ogień,
kładziemy plasterek sera na kotlet i przykrywamy pokrywką. Czekamy chwilę aż ser się roztopi.
Na talerz wyjmujemy ryż i kotlet. Ryż polewamy tłuszczykiem z patelni, obok
kładziemy surówkę.
Zbrudzone naczynia:
− garnek mały
− patelnia z łopatką drewnianą i pokrywką
− talerz i sztućce
30
Studenckie gotowanie
31. Makaron smażony z boczkiem
Cały czas zakładam, że masz jeszcze sporo gotowych potraw z domu i/lub mięsa. W
przepisie został użyty boczek wędzony, lecz równie dobrze może to być zwykła kiełbasa.
Składniki:
− boczek wędzony
− makaron
− jajko
Na początek gotujemy makaron. Jak to się robi? Czytamy instrukcję na opakowaniu.
Jeśli instrukcji nie ma (zdarza się), to zaglądamy do tej książki. Żeby ugotować makaron, potrzebny
nam będzie… makaron. To tak jakby się ktoś nie domyślił. Bierzemy gorącą wodę i wlewamy do
garnka. Można wcześniej zagotować wodę w czajniku elektrycznym, żeby było szybciej. Do wody
dodajemy soli lub (ja to właśnie preferuje) dorzucić kostkę rosołową. Makaron w tym drugim
przypadku nabiera fajnego smaku i koloru. Jak długo gotować makaron? Każdy makaron jest inny,
w innym czasie się gotuję. Nie należy zatem mieszać różnych makaronów (jeden będzie strasznie
miękki, a drugi całkiem twardy). Czas gotowania makaronu zależy od jego dalszego przeznaczenia.
Jeśli będzie on poddawany dalszej obróbce termicznej lub będzie leżeć dłużej w mokrym, ciepłym
czymś, to musi on być twardszy. Czas gotowania makaronu to od 5 do 15 minut (tak mniej więcej).
Rzadko używam zegarka w kuchni, zawsze testuję makaron w jeden sposób. Wyciągam na widelcu
jedną sztukę (świderek, nitka, gwiazdkę itd.), następnie wkładam pod bieżącą zimną wodę (żeby nie
parzył) i próbuję. Jeśli jest twardy jak cholera, wypluwam, a pozostały makaron gotuję dalej. Jeśli
jest lekko twardawy, czyli al dente, to przestaję go gotować. Do tej potrawy makaron musi być
trochę twardszy niż normalnie.
W czasie jak się nam gotuję makaron, trzeba zająć się boczkiem. Kroimy go na
maksymalnie małe plasterki, a następnie te plasterki w kosteczkę. W zależności od upodobań i
posiadanych składników, kroimy także ząbek lub dwa czosnku oraz cebulę. Wrzucamy boczek na
rozgrzaną patelnie. Jeśli jest on tłusty, nie ma żadnej potrzeby dorzucania jakiegoś tłuszczu. Jednak
gdy nie pochodzi on z tłustej opasłej świni, wlewamy trochę oleju, a gdy się rozgrzeje, wrzucamy
na to boczek. Boczek powinien nabrać koloru i stać się lekko chrupiący. Wtedy na patelnię
wrzucamy cebulę z czosnkiem, żeby to wszystko lekko zeszklić. Ma się to wszystko razem smażyć
dość powoli, więc zmniejszamy ogień. Taka ogólna zasada mówi, że jeśli mamy dużo na patelni, i
są to spore kawałki, to żeby nie były surowe w środku, to muszą się smażyć lub dusić na małym
ogniu.
Jak cebula i czosnek puszczą smak i będzie on już zawarty w tłuszczu, który jest na
patelni razem z boczkiem, dorzucamy makaron. Trzeba go najpierw odcedzić z wody, w której się
gotował. Normalnie używa się do tego sitka, na które wylewa się makaron z wodą, jednak lata
31
Studenckie gotowanie
32. nieposiadania takiego sitka wykształciły we mnie inny sposób (uważam, że lepszy) odsączania
makaronu. Dlaczego lepszy? Równie skuteczny, co metoda z sitkiem, ale brudzący mniej naczyń.
Jak on wygląda? Bierzemy garnek oraz przykrywkę. Zamiast przykrywki można wziąć patelnie lub
talerz – każda z tych rzeczy się nada. Przykrywamy garnek pokrywką w taki sposób, że zostawiamy
szparkę między garnkiem a pokrywką. Jest ona na tyle mała, że nie wyleci przez nią makaron
(dlatego najlepszym makaronem są świderki), ale na tyle duża, żeby woda mogła swobodnie
odpłynąć. Jak to zrobić żeby się nie poparzyć? Bierzemy ścierkę i łapiemy za jedno ucho garnka.
Drugi koniec ścierki przykładamy do kolejnego ucha, w taki sposób, że ścierka przytrzymuję nam
pokrywkę (lub talerz). Ogólnie wymaga to trochę wprawy, jednak później przynosi całkiem niezłe
rezultaty. Ważne jest, żeby nie odlewać wody pionowo, czyli prosto pod garnek. Woda jest gorąca,
szybko paruje i potrafi poparzyć. Odlewamy wodę, cofając garnek do siebie. W ten sposób
unikniemy poparzenia. Jeśli jednak czujemy, że jest nam za ciepło w ręce, to je cofamy (oczywiście
razem z garnkiem). Czekamy 2 koma 3 sekundy i czynność powtarzamy, aż do wylania całej wody.
Dochodząc do niebywałej wprawy w tej metodzie, dorobiłem się garnka, który ma specjalną
pokrywkę do takich właśnie celów. Pokrywka ma kawałek (2-3 cm) metalowego kołnierza, który
wchodzi do garnka. W kołnierzu są dziurki – z jednej strony większe, z drugiej mniejsze. Garnek
kosztował grosze (razem z pokrywką), więc jak zobaczycie taki w sklepie, to polecam kupić.
Trochę się rozgadałem o tym, o czym nie miałem zamiaru pisać. Trudno, ta wiedza i
tak się wam przyda. Jak już mamy odcedzony makaron, wrzucamy go na patelnie i smażymy razem
z boczkiem i resztą ekipy. Lekko zwiększamy ogień. Makaron jest już w sumie ugotowany, ma się
tylko podsmażyć i nabrać aromatu (większy ogień sprzyja zewnętrznej obróbce termicznej). Dość
często i energicznie mieszamy (żeby się nie przypaliło). Ponieważ mieszamy, to nie mamy czasu na
zajęcie się odpowiednio jajkiem. Odpowiednie zajęcie oznacza wbicie jednego lub dwóch jajek do
garnuszka/miseczki/kubka (potrzebne najpierw umyć) i rozbełtanie ich widelcem przy
jednoczesnym dodaniu soli i pieprzu (oraz dowolnych innych przypraw). Jeśli jednak nie
zrobiliśmy tego wcześniej to trudno, trzeba improwizować. Zmniejszamy ogień na minimalny
ciągle mieszając i czekamy kilka sekund aż nasza potrawa się wystudzi. Wbijamy bezpośrednio na
patelnie jajko lub dwa, solimy i pieprzymy, dość szybko mieszamy, jednocześnie zwiększając
ogień. Jeśli nie masz szybkich ruchów, to zanim wbijesz jajko na patelnie, zdejmij ją z ognia. Jak
już wbijesz i rozmieszasz to na patelni – postaw z powrotem na ogień. Rozbełtanie jajka w kubku
(ja mam taki półlitrowy, który się do tego idealnie nadaje, z napisem „Jestem Twoim Kubasem”, nie
mylić z „Jestem Twoim Kutasem”) ma swoje istotne zalety. Sól i pieprz są rozprowadzone
równomiernie. I tutaj taka uwaga na przyszłość. Za każdym razem jak do potrawy dodawany jest
sos lub inna substancja płynna, która razem z daniem będzie podlegać obróbce termicznej – ją
doprawiajcie. Zapewni to równomierne doprawienie całości dania. Przyprawiając elementy bardziej
32
Studenckie gotowanie
33. stałe (kawałki mięsa czy warzyw) możemy uzyskać efekt miejscowego niedosolenia lub
przesolenia. W przypadku dodawania przypraw do sosów, ten problem mamy z głowy. Wracając do
tematu – mieszanie w kubku ma swoje wady, mianowicie jest jeden kubek więcej do mycia. Jest to
dość istotne, kiedy jest to nasz ostatni kubek i nie mamy z czego pić. Dlatego warto spróbować obu
metod i stosować tę wygodniejszą dla siebie.
Jak już mamy wszystko na patelni to mieszamy. Mieszamy i mieszamy, aż nam się
znudzi. Tak serio, to do momentu, kiedy uznamy, że jajka osiągnęły odpowiednią konsystencję do
spożycia. Im częściej i intensywniej mieszamy oraz ogień jest mniejszy, tym jajka mają bardziej
jednolitą postać. Sporo osób nie lubi jajecznicy, w której widać rozdzielające się żółtko i białko. Ja
też takiej nie lubię, więc nauczyłem się robić ją poprawnie. Zasada jest taka – częste mieszanie
jajek jest dobre (każdego rodzaju jajek).
Całość naszego usmażonego dania serwujemy na talerzu, razem z widelcem.
Jednocześnie sprawiamy, że nasi współlokatorzy dostają nagłego ślinotoku (boczek + czosnek
+cebula, smażone razem, mają bardzo przyjemny i intensywny zapach). Smacznego. Idę coś zjeść,
bo zgłodniałem.
Zbrudzone naczynia i nie tylko:
− garnek z pokrywką lub sitkiem
− patelnia z łopatką drewnianą
− deska i nóż
− talerz i widelec
33
Studenckie gotowanie
34. Ziemniaki smażone z marchewką
Kolejny z produktów podstawowych na ten tydzień, czyli ziemniaki. Przepis jest
naprawdę bardzo fajny i dość często z niego korzystam, kiedy mam ochotę na ziemniaki.
Składniki
− ziemniaki, w porcji nam odpowiadającej
− marchewki, w porcji przynajmniej dwóch sztuk
− ewentualnie cebula i czosnek
Oryginalnego przepisu nauczyła mnie moja mama, zaraz przed tym, jak pojechałem
na studia. W sumie to sam chciałem poznać jego tajniki, ze względu na jego prostotę. Z
oryginalnego przepisu dawno nie korzystałem, ze względu na brak odpowiednich narzędzi
(konkretnie to pokrywki do mojej dużej patelni) oraz na modyfikacje (które są efektem prób i
błędów). Oryginalny przepis wyglądał w skrócie tak: bierzesz obrane ziemniaki, kroisz w plasterki i
smażysz na zmianę z duszeniem. I to jest cały przepis. Prawda, że prosty? Mój przepis różni się
nieco od przepisu mojej mamy.
Obieramy ziemniaki, w takiej liczbie, jaką uważamy za stosowną. Jest to mniej
więcej tyle ziemniaków, ile zjedlibyśmy do normalnego obiadu. Po obraniu myjemy je i kroimy w
plasterki. Plasterki są nie za grube, ale i nie za cienkie. Bardziej technicznie mówiąc mają około 2-3
mm. Im bardziej równe tym lepiej, będzie je łatwiej obrobić termicznie. Dokładnie to samo robimy
z marchewkami, czyli obieramy, myjemy i kroimy w plasterki. Skąd ta marchewka w porównaniu
do oryginalnego przepisu? Stwierdziłem, że może fajnie smakować i chciałem spróbować, a
ponieważ faktycznie smakowała dobrze to już tak zostało.
Kolejnym krokiem, a zarazem kolejnym odstępstwem od oryginalnego przepisu jest
wrzucenie tego wszystkiego na patelnie i gotowanie. Tak się składa, że na patelni można także
gotować (nie tylko smażyć), a w garnku można smażyć. Jak to zrobić? Wrzucamy ziemniaki i
marchewkę na patelnie i zalewamy wodą. Zalewamy w stopniu minimalnym, czyli żeby ledwo
zakryło całość. Nie chcemy w końcu (na samym końcu) tego gotować tylko smażyć. Dorzucamy
jednocześnie pół kotki rosołowej (więcej, jeśli porcja jest większa niż na jedną dużą osobę).
Dlaczego tak? Kostka rosołowa nada smak całości, jednocześnie nie musimy solić. W momencie
solenia przy bezpośrednim smażeniu, trzeba to robić ciągle mieszając, co czasami jest trudne. Jeśli
tego nie zrobimy umiejętnie, w jednym miejscu ziemniaki będą za słone, a w drugim w ogóle nie
będzie czuć soli. Dlatego ja stosuję sztuczkę z gotowaniem ich z kostką rosołową. Po co jeszcze je
gotuję na początek? Jak już wcześniej wspominałem, nie posiadam odpowiednio dużej przykrywki
na patelnię i dlatego nie mogę dusić ziemniaków, jak jest to wymagane w oryginalnym przepisie.
Zdarzało się, że niektóre z nich były przez to surowe w środku. Dlatego je najpierw lekko gotuję.
Dlaczego dolewam tak mało wody? Żeby nie musieć jej później odlewać. Za każdym
34
Studenckie gotowanie
35. razem jak woda się gotuję, dość duża jej część trafia do atmosfery (w sensie, że wyparowuje). Jak
woda wyparuje dolewam oleju na patelnię (całkiem sporo). Jeśli chcemy mieć to danie z cebulą i
czosnkiem, to jest to odpowiedni moment, żeby je dorzucić. Oczywiście, czosnek musi być obrany i
wyciśnięty (jeśli mamy wyciskarkę do czosnku) lub pokrojony w drobne kawałeczki. Ogólnie,
pokrojenie go daje lepsze efekty smakowe (przynajmniej ja tak uważam), jednak jest bardziej
uciążliwe oraz istnieje możliwość nadziania się na większy kawałek podczas jedzenia. Jeśli nie
lubisz smaku czosnku aż tak bardzo, może to Cię to zrazić. Cebulę można pokroić w listki. Można
też pokroić ją w talarki. Można również w pół talarki. I w kosteczkę. A jak się komuś nie chce, to
może jeść w całości. Tutaj obowiązuje totalna dowolność. Im drobniej pokrojone, tym mniej
intensywnego smaku w jednym miejscu potrawy. W przypadku taki dodatków jak cebula i czosnek
jest to dość istotne, ponieważ ich smak jest charakterystyczny i dość intensywny. Jak kroić cebulę?
Kroimy z niej talarki, aż do połowy cebuli, następnie kładziemy ją na skrojonym boku i kroimy do
końca w pół-talarkach. Prosto łatwo i wygodnie. Jeśli chcemy pokroić drobniej, to proponuję mieć
tasak i siekać na oślep, do osiągnięcia pożądanych efektów. Skuteczne i proste. Jedna uwaga – nie
róbcie tego zbyt gwałtownie, bo cała kuchnia będzie w cebuli.
W każdym razie wrzucamy to na patelnię i wszystko razem smażymy. Jak długo?
Tak, żeby cebula zmiękła, czosnek puścił aromat, a ziemniaki z marchewką się przysmażyły. Wtedy
danie jest gotowe. W teorii, danie posiada jakiś dodatek. Najlepszym dodatkiem było zawsze jajko
sadzone z rozlewającym się, ciepłym żółtkiem. Ponieważ w naszym daniu występują marchewki,
nie musicie nic takiego dodawać (chociaż z jajkiem sadzonym na pewno będzie smakować o niebo
lepiej). Można dodać do tego ketchup lub musztardę. Lub cokolwiek innego. Ogranicza Cię tylko
wyobraźnia i to, czy będziesz w stanie to zjeść. W ramach eksperymentu, proponuję pod koniec
smażenia, dodać na patelnie przyprawy. Jakie? Na tym właśnie polega eksperyment – przyprawy
wszelakie. Na początek proponuję zioła prowansalskie, później pieprz i paprykę czerwoną, a
później - co tam jeszcze macie pod ręką. Odradzam jednak stosowania cukru waniliowego. Całe
danie podajemy na talerzu z widelcem. Jeśli talerza brak (w sensie, że trzeba umyć a się nie chce)
można jest bezpośredni z patelni (używając drewnianej łopatki).
Jeśli nie obchodzicie się z patelnia (zwłaszcza z nie swoją) właściwie to… pożegnaj
się ze swoimi klejnotami. Miałem współlokatorów, którzy ładnie grzecznie korzystali z mojej
patelni, a później w niewyjaśnionych okolicznościach, moja patelnia stała się cała porysowana. A
wszyscy twierdzą, że używali tylko łopatki do mieszania. Jaki z tego wniosek? Krasnoludki
naprawdę istnieją. Jednak gdyby nie istniały, ostrzeżcie swoich współlokatorów, że mogą używać
Twojej patelni, jednak jeśli będzie porysowana, to niech zapomną o tym, że kiedykolwiek będą
mieli dzieci. Jeśli macie współlokatorkę, przypomnijcie jej wydarzenie gwałtu zbiorowego,
ostrzegając jednocześnie o tym, że kumple odwiedzają Cię w weekend i macie zamiar się spić.
35
Studenckie gotowanie
36. Odbiegłem trochę od tematu smażonych ziemniaków, jednak dalej było o gotowaniu.
Jakby Twoi współlokatorzy stracili jaja, zgadnij, co byś miał a obiad. Ziemniaki smażone w
plasterkach i jajka sadzone.
Zbrudzone naczynia i nie tylko:
− deska i nóż
− patelnia i łopatka drewniana
− zestaw do jedzenia
36
Studenckie gotowanie
37. Zwariowane naleśniki
...czyli naleśniki i ich wariacje. Jak zrobić ciasto naleśnikowe powinien wiedzieć
każdy, nie tylko student. Naleśnik stanowią nie tylko danie smaczne same w sobie, ale także mogą
posłużyć jako podstawa do innych, jeszcze smaczniejszych potraw. Mało tego, samo ciasto
naleśnikowe jest genialnym dodatkiem do wszystkiego (np. można zrobić ryby w cieście
naleśnikowym). A co ważniejsze, można robić to wszystko, posiadając tylko zapasy z żelaznej
rezerwy.
Składniki:
− mąka
− mleko lub woda lub woda gazowana
− proszek do pieczenia lub woda gazowana
− piwo lub woda gazowana
− jajko, jajka (pozdrowienia dla współlokatorów), jednak nie są one konieczne
Tak naprawdę, dowolność tej potrawy jest zadziwiająca. Kiedyś myślałem, że
konieczne są jajka, mleko i mąka, żeby ją wykonać. Później dowiedziałem się, że można
zrezygnować z mleka. Na sam koniec wyrzuciłem jajka. Co zostało? Mąka z wodą i odrobiną
proszku do pieczenia. Potrafisz wskazać tańsze danie? Jak bym miał problem. Nie ukrywajmy –
dodając mleka i jajek, zyskujesz lepszy smak, tracisz jednak zasoby z portfela. Jak będziesz robić
naleśniki, zależy tylko i wyłącznie od Ciebie. Ja przedstawiam tutaj możliwości, które pozwolą
przetrwać na żelaznych zapasach.
Bierzemy miskę dużą lub nasz kochany i niezastąpiony duży garnek. Wlewamy
trochę wody lub mleka, następnie wsypujemy mąkę i uzupełniamy cieczą. Wbijamy jajko (lub nie) i
zaczynamy mieszać. Jakie mają być proporcję? Tego nie wiedzą nawet najstarsi górale. Mieszasz,
do uzyskania konsystencji gęstszej od mleka, ale rzadszej od gęstej śmietany. Coś jak taka jakaś
rzadka śmietana. Konsystencja, do jakiej dążymy, zależy również od przeznaczenia naszego ciasta.
Jeśli chcemy robić racuchy, musi być ono gęstsze, jeśli naleśniki – rzadsze. Jeśli ma stanowić coś w
rodzaju panierki, to konsystencja podobna do ciasta na racuchy (gęsta śmietany).
Konsystencja konsystencją, ale trzeba to przecież wymieszać na jednolitą masę.
Najłatwiejszym sposobem jest posiadanie miksera, ale przecież nie będziemy się tak bawić, bo to
żadna frajda (choć czasem można kuchnię ładnie przemalować używając właśnie miksera).
Najbardziej podstawowym narzędziem podczas robienia ciasta na naleśniki jest widelec. Ładnie
rozdziela mąkę swoimi ząbkami, przez co jest skuteczniejszy w mieszaniu od łyżki. Ponieważ jest
to strasznie monotonne, dobrze jest znaleźć do tego ogłupiające zajęcie. Polecam oglądanie seriali –
będziesz wtedy to traktował jak jedzenie chipsów. Jak mieszać widelcem? Staramy się rozcierać
37
Studenckie gotowanie