Udręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebook
Pijani Bogiem - Max Cegielski - ebook
1. MAX
CEGIELSKI
(ur. 1975) – prowadzi programy
w TVP Kultura; jako did˝ej i prezenter
pracowa∏ m.in. w Radiostacji i Radiu Jazz.
Publikowa∏ m.in. w „Gazecie Wyborczej”,
„Le Monde diplomatique” i „Elle”. Jeden
z za∏o˝ycieli muzycznego kolektywu
Masala. Debiutowa∏ w „brulionie”
pod pseudonimem Grodyƒski. Autor
powieÊci Masala (W.A.B. 2002) oraz
Apokalipso (W.A.B. 2004). Pijani Bogiem
to owoc wyjazdów do Pakistanu w latach
2000–2004.
2. Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym e-booksweb.pl - Audiobooki, ksiązki audio,
e-booki .
3. w serii
Barbara Ehrenreich
Za grosze. Pracowaç i (nie) prze˝yç
Adam Elbanowski
Nowe Królestwo Grenady
Tony Horwitz
B∏´kitne przestrzenie
Wojciech Jagielski
Dobre miejsce do umierania
Wojciech Jagielski
Modlitwa o deszcz
Wojciech Jagielski
Wie˝e z kamienia
Åsne Seierstad
Ksi´garz z Kabulu
Marcin Wojciechowski
Pomaraƒczowy majdan
4.
5. Sufizm jest jak ziemia: rzuca się na nią wszystko, co jest
brzydkie, ale wszystko, co wychodzi z niej, jest ładne. Jest jak
chmura, która zasłania wszystko, i jak kropla deszczu, która
wszystko zwilża. (...) Jeśli zobaczyłeś sufiego, który jest po-
dziwiany ze względu na swe cechy, to wiedz, iż jego wnętrze
jest zepsute.
Ten i inne cytaty na początku kolejnych części: imam Abu al-Qasim
al-Qusayri, Traktat o sufizmie, przeł. Jerzy Nosowski, Warszawa 1997.
6. Muzu³manie
Pakistan, wrzesieñ 2001
Al-Gunayd powiedział: Jeśli zobaczysz nowicjusza sufizmu,
który ma upodobanie w słuchaniu (sama), tedy wiedz, iż w nim
pozostaje coś z lenistwa.
7.
8. Wcert muzykigrobowca Gandź Bakśa, patrona kon-
czwartkowe popołudnie idę jak zwykle na
w podziemiach
religijnej kawwali odbywający się
mia-
sta. Na przodzie sceny główny wokalista, który tuszą
dorównuje najjaśniejszej gwieździe tego gatunku,
Nusratowi Fatehowi Alemu Khanowi. Obok niego nie-
co chudszy „drugi głos”, artysta, który gra także na in-
dyjskiej harmonii. Za nimi tablista i bębniarz oraz chór,
który akompaniuje i klaszcze do rytmu. Publiczność
rozkłada się na zimnej, śnieżnobiałej marmurowej po-
sadzce. Niektórzy wpadają tu tylko na chwilę, by od-
począć od rozgrzanej i brudnej ulicy. Inni przychodzą
specjalnie na występ, zjawiają się w każdy czwartek.
Pierwsze dźwięki harmonii uciszają zgromadzony tłum.
Po długim preludium zalega nagle cisza. Wówczas gru-
by wokalista wyciąga dramatycznym gestem ręce przed
siebie i śpiewa: „Świat został stworzony dla człowieka,
człowiek został stworzony dla świata (...). W obliczu
Twojej wspaniałości, Boże! Jak mogę odpokutować
swoje grzechy?” Po tych słowach do jego głosu dołą-
czają instrumenty oraz klaskanie zespołu. Przy kolej-
nych zwrotkach muzyka staje się coraz szybsza, pub-
liczność zaczyna kiwać się do rytmu. Kiedy wokalista 11
9. powtarza w kółko linijki refrenu: „Miłosierny i potężny
Boże! Boże! Sprawiedliwy i wielkoduszny Boże! Boże!”,
wtóruje mu chór. Potem tempo staje się tak szybkie,
że słowa poematu zaczynają zamieniać się w niezrozu-
miałe dźwięki, mogę wychwycić tylko jedno, stale się
powtarzające – „Allah”, czyli „Bóg”. Spośród grona słu-
chających wstaje starszy mężczyzna, ubrany w czysty,
świeżo wyprasowany strój. Na szyi ma czerwono-zielo-
ny szal, długie włosy splecione w warkoczyki spływają
mu aż do pasa. Kłania się muzykom i zaczyna wirować
w miejscu tuż pod głośnikami. Na jego twarzy widnieje
szeroki uśmiech. Także inni mężczyźni wstają z miejsc
i tańczą przed zespołem kawwali, sypiąc na muzyków
banknoty. Muzycy, nie przerywając gry, dziękują ge-
stami za pieniądze. Część publiczności nie rusza się
z miejsca – siedząc, kiwa głowami, mruczy pod nosem
słowa pieśni. Kiedy lider zespołu wyciąga dłonie, jakby
chciał dosięgnąć odległego Boga, widzowie powtarzają
jego gesty. Ręce muzyków i publiczności podkreślają
rytm i frazy tekstu. W trakcie jednej z pieśni trwającej
kilkanaście bądź kilkadziesiąt minut artyści i słuchacze
wpadają w całkowity trans. Po koncercie czuję się nała-
dowany pozytywną energią, podbudowany atmosferą,
jaka panuje w podziemiach grobowca muzułmańskiego
filozofa. Wychodzę na ulicę, gdzie we wściekłym upa-
le kłębi się tłum, pędzą samochody i riksze, nawołują
sprzedawcy. Chcę usłyszeć więcej muzyki, zanurzyć się
jeszcze w pieśniach, wieczorem idę więc na kolejny
koncert religijny.
Jest koniec września 2001 roku, kilkanaście dni temu
miały miejsce zamachy terrorystyczne w USA. Pomimo
12 późnej godziny w Lahaur jest gorąco i parno. Siedzę
10. na schodkach grobu osoby spokrewnionej z Śahem
Dźamalem, muzułmaninem z XVII wieku. Mauzoleum
mistrza znajduje się na dziedzińcu starego meczetu,
jest małym budynkiem z białego marmuru zwieńczo-
nym kopułą. W środku grób sufiego pokryty kwiatami.
Na drugim dziedzińcu meczetu na podwyższeniach
stoją skromniejsze nagrobki jego uczniów i krewnych.
Tutaj odbywają się koncerty. Wciśnięty pomiędzy sie-
dzących facetów, rozglądam się niepewnie dookoła.
Widzę morze wąsów i koszul, ciemnych twarzy, ujara-
nych oczu. Podczas koncertu kawwali było dużo spokoj-
niej, tam nikt nie palił, nie jadł, nie pił. Nawet żebracy,
którzy odpoczywali przy muzyce, byli na niej skupie-
ni. Tu cały czas trwa produkcja dżointów z haszyszu.
Pakistańczycy najpierw opróżniają bibułki papierosów
i na dłoni mieszają tytoń z pokruszoną po podgrza-
niu grudą „czekolady”, potem mieszankę tę wbijają
z powrotem do środka. Niektórzy siedzą tuż u stóp
muzyków, gdzie dźwięk wielkich pendżabskich bęb-
nów wręcz ogłusza. Ktoś wyjaśnia mi, że bębniarzami
są bracia, Mittu i Gunga Sainowie. Mam wrażenie, że
świetnie dziś grają, a może tylko tak mi się wydaje, po-
nieważ nigdy wcześniej ich nie słyszałem. Niektórzy słu-
chacze potrząsają głową w rytm, aż do utraty przytom-
ności. Tłum co jakiś czas skanduje: „Ali!”, podobnie jak
na poprzednim koncercie, w którym uczestniczyłem.
Wspominają najważniejszą postać mistycznego islamu,
stryjecznego brata Mahometa i męża jego jedynej cór-
ki, Fatimy. Prorok miał powiedzieć: „ Ja jestem miastem
wiedzy, a Ali jest do niego bramą”, ponieważ zięć był
jego sekretarzem, jednym z pierwszych nawróconych
i najlepszych uczniów. Niektórzy z tych mężczyzn wy- 13
11. dają się nie znać najważniejszych przypowieści o ostat-
nim ze sprawiedliwych kalifów-następców Proroka.
Wielu pochłoniętych rozmowami i paleniem w ogóle
nie zwraca uwagi na religijną muzykę. Spotykają się
w grobowcu świętego jak znajomi w knajpie, jak za-
chodnia młodzież w klubie. Tu mogą spokojnie palić
haszysz, ponieważ przed wiekami jacyś mistycy używa-
li narkotyku jako „wehikułu prowadzącego do Boga”.
Mężczyźni są przyjaźni, częstują skrętami, ale wiem,
że bywają nieobliczalni, a nieprzytomny tłum potrafi
zgnieść nieuważnych gości. Ameryka przygotowuje się
do inwazji na Afganistan, więc w Pakistanie, po sąsiedz-
ku, ludzie patrzą na białych z zaciekawieniem i pewną
podejrzliwością, lecz świąteczna atmosfera imprezy
szybko zaciera podziały. Piątek jest tradycyjnie najważ-
niejszym dniem tygodnia muzułmańskiego, wolnym od
pracy i poświęconym wspólnej modlitwie. Czwartkowe
popołudnie i wieczór to zwyczajowa pora ludowych ce-
remonii odprawianych na grobach świętych; pod wzglę-
dem formy mogą się one kojarzyć z balangą.
Grób Śaha Dźamala ukryty jest w labiryncie wąskich
uliczek jednej ze starych części Lahaur. Mistyków ta-
kich jak on było w dolinie rzeki Indus tysiące, dlatego
dziś w każdym zakątku krainy można natknąć się na ich
groby: od małych, ledwo widocznych płyt gdzieś pod
świętym drzewem aż po wielkie budowle wzniesione
na cześć tych najbardziej znanych. Do małego mauzo-
leum Dźamala trafiają najczęściej podróżnicy prowa-
dzeni przez Malika, właściciela popularnego hotelu
zawsze pełnego młodych turystów. Święty należał do
jednej z najpotężniejszych organizacji muzułmańskich
14 – do sufickiego bractwa Kadirija. W tamtą czwartko-
12. wą noc, w pierwszych dniach „wojny z terroryzmem”,
o sufich wiem niewiele ponad to, że są muzułmański-
mi mistykami. Ascetami, którzy „mało jedzą, mało śpią
i mało mówią”, aby ponownie połączyć się z Bogiem.
Niektóre grupy nie wahały się wprawiać w trans pod-
czas ceremonii sama – słuchania muzyki i poezji, lub
sięgały po narkotyki. Śah Dźamal to jeden z tych ma-
zarów, świętych grobowców, gdzie haszysz i heroina
przestają być sposobem na dotarcie do Absolutu. Stają
się tutaj celem samym w sobie, wielu gości nie dba na-
wet o zachowanie religijnych pozorów. Królują dilerzy,
którzy dostarczają „wiernym” narkotyki. Zdarza się, że
w poniedziałek rano na stopniach meczetu leżą ciała lu-
dzi zmarłych wskutek przedawkowania heroiny. Jest to
bodaj najgorsze miejsce do nawiązywania pierwszych
kontaktów z sufizmem, nawet w jego popularnej wer-
sji. Chyba nigdy nie trafiłbym tam sam, choć później po-
wracałem do tego miejsca wielokrotnie, w 2001 i 2002
roku na motocyklu Mittu Saina, który chciał pomodlić
się przed koncertem, lub z innymi spragnionymi religij-
nych przygód wędrowcami z hotelu Malika, marnego
kustosza sufickich tajemnic.
Każda z czwartkowych imprez tonie w rytmie bęb-
nów i oparach haszyszu. Sam nie palę, ale stężenie dymu
w powietrzu przekracza wszelkie dopuszczalne normy.
Za każdym razem tłum ludzi, ścisk, zapach potu i mu-
zyka – amok, w którym łatwo się zagubić. Początkowo
nie znam etykiety, nie wiem, kiedy zdjąć buty, a kiedy
nie. Nie wiem, że przestrzeń przed muzykami staje się
święta i wkracza się w nią na bosaka. Zresztą ludowe
ceremonie w Lahaur nie są skodyfikowane i każda re-
guła może ulegać zmianie. W mój pierwszy czwartek 15
13. w ogóle nic nie rozumiem. To musi być urs, rocznica
śmierci mistyka – jego zaślubin z Bogiem. Ulice wokół
meczetu przy grobie pełne orszaków niosących ćadary
– dziękczynne proporce. Może to nawet nie Śah Dźamal,
może jeden z tysięcy innych mazarów, którymi pokryty
jest cały subkontynent. Podczas kolejnych czwartków
w Pakistanie i ursów różnych świętych dotykam błogo-
sławionych marmurowych płyt, pod którymi spoczywają
niewymieniani w żadnych książkach mistrzowie sprzed
wieków. Święci, których imion Sainowie zapraszani do
ich grobowców na koncerty czasem nie są pewni, choć
zawsze mówią o nich „very big sufi”.
Wtedy, za pierwszym razem, muzycy grają przez
parę godzin bez przerwy. Dwa bębny w ich rękach stają
się orkiestrą utrzymującą szaleńcze tempo. Kiedy jeden
zwalnia rytm, przyspiesza drugi. Tłum wpada w eks-
tazę, tak jak na koncercie kawwali, i skanduje wraz
z Mittu modlitwy i religijne hasła, między innymi „Mast
Kalandar!” Nie ma tutaj całego zespołu jak na wcześniej-
szym występie. Słowa religijnych pieśni zostają sprowa-
dzone do paru okrzyków, ale atmosfera jest podobna,
jeszcze bardziej ekstatyczna. Nieprzytomni, spoceni
tancerze wirują i podskakują wokół instrumentów, za-
chęcani okrzykami publiczności i muzyków. Zewsząd
sypią się banknoty, które obstawa Sainów zbiera do
toreb.
Po tym koncercie, późno w nocy, piliśmy z braćmi
herbatę w małym, ciemnym lokalu u wejścia do mecze-
tu, gdzie znajduje się grobowiec świętego z XVII wie-
ku. Dwaj bębniarze, dzicy i tajemniczy, stali się zwykły-
mi facetami, którzy na kolanach trzymają swoje dzieci
16 i dopytują się, czy dobrze zagrali. Wtedy się w nich
14. zakochałem. Chciałem zrozumieć, o co im chodzi, dla-
czego grają na bębnach, jak ich występy mają się do mu-
zyki kawwali, którą słyszałem wcześniej tego dnia? Co
znaczą ich okrzyki? Jak żyją i co myślą? Kim właściwie
są? Muzułmanami czy jakimiś heretykami? Jakie jest ich
miejsce w życiu religijnym Pakistanu, czy takie noce jak
ta na grobowcu Dźamala to zjawisko powszechne, czy
wyjątek od reguły?
Podczas kolejnych wizyt w Lahaur wracałem do
Mittu i Gungi Sainów, by spędzić z nimi trochę czasu
i lepiej ich poznać. Za pierwszym razem czułem się
ogłuszony, z całego tego zamieszania nie rozumiałem
nic, wiedziałem jeszcze mniej niż przedtem. Miałem
wrażenie, że w krótkim okrzyku „Mast Kalandar!” ukry-
ta jest cała tajemnica spektaklu oglądanego co czwar-
tek w Lahaur. Rozwikływanie znaczeń i kontekstów
tego, co skandował Mittu, zajęło mi kilka lat – były to
lata studiów na Uniwersytecie Warszawskim, przeplata-
ne wyjazdami do Pakistanu.
15. Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym e-booksweb.pl - Audiobooki, ksiązki audio,
e-booki .