SlideShare a Scribd company logo
1 of 57
Download to read offline
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
                      pełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym e-booksweb.pl - Audiobooki, ksiązki audio,
e-booki .
Tytuû oryginaûu: Lëd
             Copyright © 2002 by Vladimir Sorokin
 Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo W.A.B., 2004
Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo W.A.B., 2004

                          Wydanie I
                         Warszawa 2004
Z czyjego ûona lód wychodzi?
A szron niebieski kto rozmnoÒyû?
     KsiÅga Hioba, 38,29
CZìŒà PIERWSZA
Brat Ural




   23.42
   Okolice Moskwy. Mytiszcze. Ul. Silikatna 4, str. 2.
    Gmach nowego magazynu Moskiewskiego Zjedno-
czenia Telekomunikacyjnego.
    Ciemnoniebieski jeep lincoln-navigator wjechaû
do budynku. Zatrzymaû siÅ. Reflektory samochodu
oÀwietliûy: betonowâ podûogÅ, ceglane Àciany, skrzynki
z transformatorami, szpule kabli, kompresor do dies-
la, worki z cementem, beczkÅ z bitumem, popsute no-
sze, trzy kartony po mleku, ûom, niedopaûki, zdechûego
szczura, dwie kupy zaschûych ekskrementów.
    Gorbowiec naparû na bramÅ. Szarpnâû. Stalowe
skrzydûa zetknÅûy siÅ. SzczÅknÅûy. Zamknâû je na zasu-
wÅ. Splunâû. Poszedû do samochodu.
    Uranow i Rutman wysiedli z szoferki. Otworzyli
bagaÒnik. Na podûodze leÒaûo w kajdankach dwóch
mÅÒczyzn. Z zaklejonymi ustami.
    Podszedû do nich Gorbowiec.
    – GdzieÀ tu siÅ przebija Àwiatûo. – Uranow wyciâgnâû
kûÅbek sznura.

                           9
– A tak nie widaå? – Rutman ÀciâgnÅûa rÅkawiczki.
   – Nie bardzo. – Uranow zmruÒyû oczy.
   – Kochaniutki, najwaÒniejsze, coby byûo sûychaå!
– uÀmiechnâû siÅ Gorbowiec.
   – Akustyka jest dobra. – Uranow znuÒony otarû
twarz. – No to do roboty.
   WyciâgnÅli zakûadników z samochodu. Podprowa-
dzili ich do dwóch stalowych kolumn. Solidnie przy-
wiâzali sznurem. PrzystanÅli. Milczâc, utkwili wzrok
w przywiâzanych.
   Stali w Àwietle reflektorów. Wszyscy piÅcioro byli
blondynami o niebieskich oczach.
   Uranow: 30 lat, wysoki, wâskie ramiona, twarz
szczupûa, inteligentna, beÒowy pûaszcz.
   Rutman: 21 lat, wzrost Àredni, chuda, pûaskie piersi,
wysportowana, twarz blada, nijaka, ciemnoniebieska
kurtka, czarne skórzane spodnie.
   Gorbowiec: 54 lata, brodaty, niewysoki, krÅpy, Òylas-
te chûopskie rÅce, muskularna pierÀ, prostacka twarz,
ciemnoÒóûty koÒuszek.
   Przywiâzani:
   Pierwszy – koûo piÅådziesiâtki, tÅgi, zadbany, rumia-
ny, w drogim garniturze;
   Drugi – mûody, cherlawy, z garbatym nosem, prysz-
czaty, w czarnych dÒinsach i skórzanej kurtce.
   Obaj mieli usta zalepione póûprzezroczystâ taÀmâ
klejâcâ.
   – Zacznijmy od tego. – Uranow wskazaû na grubego.

                          10
Rutman wyjÅûa z samochodu podûuÒnâ metalowâ
walizÅ. Postawiûa na betonowej podûodze przed Urano-
wem. Otworzyûa metalowe zamki. Waliza byûa mini-
lodówkâ.
   LeÒaûy w niej na waleta dwa lodowe mûoty: lodowe
bijaki o cylindrycznym ksztaûcie, dûugie nierówne
drewniane trzonki, przymocowane do bijaków skórza-
nymi rzemieniami. Trzonki pokrywaû szron.
   Uranow wûoÒyû rÅkawiczki. Chwyciû mûot. Podszedû
do przywiâzanego mÅÒczyzny. Gorbowiec rozpiâû ma-
rynarkÅ na piersi grubasa. Zdjâû mu krawat. Szarpnâû
za poûy koszuli. Posypaûy siÅ guziki. ObnaÒyû pulchnâ
biaûâ pierÀ z maleºkimi sutkami i zûotym krzyÒykiem
na ûaºcuszku. Zûapaû krzyÒyk i zerwaû go zgrubiaûymi
palcami. Grubas zaryczaû. Dawaû jakieÀ znaki oczami.
I krÅciû gûowâ.
   – Odezwij siÅ! – gûoÀno przemówiû Uranow.
   Wziâû zamach i uderzyû go mûotem w Àrodek klatki
piersiowej.
   Grubas zaryczaû z jeszcze wiÅkszâ mocâ.
   Wszyscy troje zamarli i zaczÅli nasûuchiwaå.
   – Odezwij siÅ! – powtórzyû po chwili Uranow. Znów
uderzyû na odlew.
   Grubas zawyû zdûawionym gûosem. Wszyscy troje
zamarli. Nasûuchiwali.
   – Odezwij siÅ! – Uranow uderzyû mocniej.
   MÅÒczyzna wyû i ryczaû. DrÒaû na caûym ciele. Na
jego piersi wystâpiûy trzy okrâgûe krwiaki.

                         11
– Daj no, sam przypierdolÅ. – Gorbowiec przejâû
mûot. Popluû w dûonie. Wziâû zamach.
   – Odezwij no siÅ! – Mûot z gûuchym dÎwiÅkiem ru-
nâû na pierÀ mÅÒczyzny. Posypaûy siÅ okruchy lodu.
   I znów caûa trójka zamarûa. Nasûuchiwaûa z uwagâ.
Grubas ryczaû i szamotaû siÅ. Twarz mu pobladûa. PierÀ
pokryûa siÅ potem i poczerwieniaûa.
   – Orsa? Orus? – Rutman niepewnie dotknÅûa swoich
warg.
   – To kaûdun czka. – Gorbowiec pokrÅciû gûowâ.
   – Dóû, dóû – przytaknâû Uranow. – Pusty.
   – Odezwij no siÅ! – zaryczaû Gorbowiec i uderzyû.
Ciaûo mÅÒczyzny szarpnÅûo siÅ i bezsilnie zawisûo na
sznurach.
   PrzysunÅli siÅ zupeûnie blisko. Nadstawili uszy
w stronÅ poczerwieniaûej piersi. Wsûuchiwali siÅ uwaÒ-
nie.
   – Kaûdun burczy... – Gorbowiec z Òalem wypuÀciû
powietrze ustami. Zamachnâû siÅ.
   – Odez-wijsie!
   – Odez-wijsie!
   – Odez-wijsie!
   – Odez-wijsie!
   Waliû. Waliû. Waliû. Z mûota poleciaûy kawaûki lodu.
Grubasowi chrupnÅûy koÀci. Z nosa zaczÅûa kapaå
krew.
   – Pusty. – Uranow wyprostowaû plecy.
   – Pusty... – Rutman zagryzûa wargi.

                          12
– Pusty, sukinkot... – Gorbowiec oparû siÅ o mûot.
CiÅÒko oddychaû. – Ech... w mordÅ jeÒa... ale siÅ tych
pustaków napûodziûo...
    – Taka partia – westchnÅûa Rutman.
    Gorbowiec z rozmachem walnâû mûotem w podûo-
gÅ. Lodowy bijak siÅ rozûupaû. Lód rozprysnâû siÅ na
wszystkie strony. Z trzonka zwisaûy rozerwane rzemy-
ki. Gorbowiec wrzuciû go do lodówki. Wziâû drugi
mûot i podaû Uranowowi.
    Uranow starû szron z trzonka. Ponuro wbiû wzrok
w bezwûadne ciaûo grubasa. Przeniósû ciÅÒkie spojrze-
nie na drugiego przywiâzanego mÅÒczyznÅ. Spotkaûy
siÅ dwie pary niebieskich oczu. Przywiâzany zaczâû siÅ
miotaå i zawodziå.
    – Nie bój nic, kochaniutki. – Gorbowiec starû z po-
liczka krople krwi. Œcisnâû sobie nos. Pochyliû siÅ.
Smarknâû na podûogÅ. Wytarû rÅkÅ w koÒuszek. – Ty,
Ira, sûuchaj no, szesnastego ûomoczemy i znowu pusty!
Co to, piramidon jakiÀ czy co? Szesnasty! I pustak.
    – A choåby i sto szesnasty. – Uranow rozpiâû kurtkÅ
przywiâzanemu chûopakowi.
    Ten zaskomlaû. Dygotaûy mu cherlawe kolana.
    Rutman zaczÅûa pomagaå Uranowowi. Rozerwali
chûopakowi czarnâ koszulkÅ z czerwonym napisem
WWW.FUCK.RU na piersi. Pod koszulkâ drÒaûa biaûa
koÀcista pierÀ usiana mnóstwem piegów.
    Uranow pomyÀlaû chwilÅ. Podaû mûot Gorbow-
cowi.
    – Rom, spróbuj ty. Mnie juÒ od dawna nie wychodzi.

                          13
– Aha... – Gorbowiec popluû na dûonie.
   Ujâû mûot. Zamachnâû siÅ.
   – Odezwij no siÅ!
   Lodowy walec ze Àwistem wbiû siÅ w wâtûâ pierÀ.
Ciaûo przywiâzanego szarpnÅûo siÅ od uderzenia. Caûa
trójka zaczÅûa pilnie nasûuchiwaå. Wâskie nozdrza
chûopaka zadrgaûy. Wybuchnâû zdûawionym szlochem.
   Gorbowiec ze smutkiem pokrÅciû kudûatâ gûowâ.
Powoli uniósû mûot.
   – Odez-wijsie!
   Œwist przecinanego powietrza. DÎwiÅczne uderze-
nie. Bryzgi lodowych odûamków. Sûabnâce jÅki.
   – Ïe co... Ïe co... – Rutman przyûoÒyûa ucho do po-
siniaûej piersi.
   – Góra, po prostu góra... – Uranow przeczâco krÅciû
gûowâ.
   – Kiego tam... nie wiem... moÒe w gÅbie? – Gorbo-
wiec drapaû rudawâ brodÅ.
   – Rom, jeszcze raz, ale dokûadniej – zakomende-
rowaû Uranow.
   – Jakie znowu dokûadniej... – Gorbowiec wziâû
zamach. – Odzywaj-no-siÅ!
   PÅkû mostek. Lód posypaû siÅ na podûogÅ. Spod roz-
dartej skóry skâpo trysnÅûa krew. Chûopiec bezsilnie
zwisû na sznurach. Niebieskie oczy zapadûy siÅ w gûâb
czaszki. Zatrzepotaûy czarne rzÅsy.
   Caûa trójka sûuchaûa. W piersi chûopaka rozlegû siÅ
sûaby przerywany warkot.
   – Jest! – rzuciû siÅ Uranow.

                         14
– DziÅki ci, BoÒe! – Gorbowiec odrzuciû mûot.
    – Tak teÒ myÀlaûam! – Rutman radoÀnie siÅ zaÀmia-
ûa. Chuchaûa w palce.
    Wszyscy przylgnÅli do piersi chûopaka.
    – Mów sercem! Mów sercem! Mów sercem! – krzy-
czaû Uranow.
    – Mów, mów, mów, kochaniutki! – mruczaû Gorbo-
wiec
    – Mów sercem, sercem mów, sercem... – radoÀnie
szeptaûa Rutman.
    W okrwawionej, posiniaûej piersi pojawiaû siÅ
i znikaû dziwny sûaby dÎwiÅk
    – Podaj imiÅ! Podaj imiÅ! Podaj imiÅ! – powtarzaû
Uranow.
    – ImiÅ, kochaniutki, imiÅ powiedz, imiÅ! – Gorbo-
wiec gûadziû pûowe wûosy chûopaka.
    – Swoje imiÅ, imiÅ podaj, podaj imiÅ, imiÅ, imiÅ...
– szeptaûa Rutman do bladoróÒowego sutka.
    Zamarli. ZdrÅtwieli. Nastawili uszu.
    – Ural – powiedziaû Uranow.
    – Ur... Ura... Ural! – Gorbowiec poskubaû sobie
brodÅ.
    – Urrraaal... Uraaaal... – UszczÅÀliwiona Rutman
przymknÅûa powieki.
    Zapanowaûo radosne oÒywienie.
    – Szybko, szybko! – Uranow wyjâû kozik z drewnia-
nâ râczkâ.
    PrzeciÅli sznury. Zdarli mu plaster z ust. PoûoÒyli
chûopaka na betonowej podûodze. Rutman przyniosûa

                          15
apteczkÅ. WyjÅûa amoniak. PodsunÅûa chûopakowi pod
nos. Uranow przyûoÒyû mu mokry rÅcznik do rozbi-
tej piersi. Gorbowiec podparû chûopaka ramieniem.
OstroÒnie potrzâsnâû.
    – No, kochaniutki, no, malutki...
    Chûopak drgnâû caûym wâtûym ciaûem. Buty na
grubej podeszwie zaczÅûy Àlizgaå siÅ po podûodze.
Otworzyû oczy. Odetchnâû ciÅÒko. WypuÀciû gazy.
PostÅkiwaû.
    – No i dobra. PopierdÎ sobie, kochaniutki, po-
pierdÎ... – Gorbowiec gwaûtownym szarpniÅciem pod-
niósû chûopaka z podûogi. Stawiajâc pewnie krzywe,
mocne nogi, zaniósû go do samochodu.
    Uranow wziâû do rÅki mûot. ResztkÅ lodu roztrzas-
kaû o podûogÅ. Trzonek wrzuciû do lodówki. Zamknâû
jâ i zaniósû do samochodu.
    Gorbowiec i Rutman usiedli z tyûu. MiÅdzy sobâ
posadzili chûopaka. Musieli go podtrzymywaå. Ura-
now otworzyû bramÅ. Wyjechaû w wilgotnâ ciemnoÀå.
Wysiadû. Zamknâû bramÅ. Znowu siadû za kierownicâ.
Samochód pomknâû wâskâ i nierównâ drogâ.
    Reflektory oÀwietlaûy pobocze z resztkami brudne-
go Àniegu. Œwiecâcy cyferblat pokazywaû 00.20.
    – Masz na imiÅ Jurij? – Uranow spojrzaû na chûopa-
ka w górne lusterko.
    – Ju... rij... òapin... – stÅknâû z wysiûkiem.
    – ZapamiÅtaj, Òe twoje prawdziwe imiÅ brzmi Ural.
Twoje serce podaûo to imiÅ. Do dziÀ nie ÒyûeÀ, tylko
wegetowaûeÀ. Teraz zaczniesz Òyå. Dostaniesz wszyst-

                         16
ko, co zechcesz. BÅdziesz miaû wielki cel w Òyciu.
Ile masz lat?
    – DwadzieÀcia...
    – SpaûeÀ przez te caûe dwadzieÀcia lat... Teraz siÅ
obudziûeÀ. My, twoi bracia, obudziliÀmy twoje serce.
Jestem Ire.
    – A ja Rom. – Gorbowiec gûaskaû chûopca po policz-
ku.
    – A ja Oham. – Rutman mrugnÅûa porozumie-
wawczo. OdsunÅûa kosmyk ze spoconego czoûa òapina.
    – Odwieziemy ciÅ do kliniki, gdzie ci pomogâ dojÀå
do siebie.
    Chûopiec lÅkliwie spojrzaû z ukosa na Rutman.
Potem na brodatego Gorbowca.
    – Ale... ja... kiedy ja... kiedy... ja muszÅ...
    – Nie zadawaj pytaº – przerwaû Uranow. – JesteÀ
w szoku. Musisz siÅ przyzwyczaiå.
    – SûabyÀ jeszcze. – Gorbowiec gûaskaû go po gûowie.
– PoleÒysz sobie, potem pogadamy.
    – Wtedy wszystkiego siÅ dowiesz. Boli? – Rutman
ostroÒnie przykûadaûa mokry rÅcznik do okrâgûych
krwiaków.
    – Bo...li... – Chûopiec zapûakaû. Zamknâû oczy.
    – No i w koºcu rÅcznik siÅ przydaû. Moczyûam go
i moczyûam przed kaÒdym opukiwaniem. A tu – pust-
ka. I trzeba wyÒymaå wodÅ! – rozeÀmiaûa siÅ Rutman.
OstroÒnie objÅûa òapina. – Sûuchaj... to super, Òe jesteÀ
nasz. Tak siÅ cieszÅ...

                           17
Jeep zakoûysaû siÅ na wyboistej drodze. Chûopiec
krzyknâû z bólu.
    – Spokojnie, dzie tak gonisz... – Gorbowiec posku-
bywaû brodÅ.
    – Bardzo boli, Ural? – Rutman z przyjemnoÀciâ
wypowiedziaûa nowe imiÅ.
    – Bardzo... a-a-a-a! – Chûopiec jÅczaû i krzyczaû.
    – JuÒ, juÒ. Zaraz przestanie trzâÀå. – Uranow prowa-
dziû teraz ostroÒniej.
    Samochód wytoczyû siÅ na SzosÅ Jarosûawskâ. SkrÅ-
ciû. Ruszyû w stronÅ Moskwy.
    – JesteÀ studentem – powiedziaûa Rutman – uniwe-
rek moskiewski, dziennikarstwo.
    Chûopiec w odpowiedzi tylko jÅknâû.
    – Ja teÒ studiowaûam. EkonomiÅ na uczelni pedago-
gicznej.
    – Chopie, ty siÅ chyba, tego... – Gorbowiec uÀmiech-
nâû siÅ. Pociâgnâû nosem. – Zestrachaû siÅ maleºki
i sfajdaû!
    Od òapina czuå byûo kaûem.
    – To caûkiem normalne. – Uranow, mruÒâc oczy,
wpatrywaû siÅ w drogÅ.
    – Kiedy mnie opukiwali, teÒ zrobiûam brâzowy twa-
roÒek. – Rutman wpatrywaûa siÅ uwaÒnie w chudâ
twarz chûopaka. – A i zlaûam siÅ teÒ nieÎle. A ty... –
dotknÅûa go miÅdzy nogami – z przodu masz sucho.
Nie jesteÀ Ormianinem?
    Chûopak pokrÅciû gûowâ.

                          18
– Masz coÀ kaukaskiego w rysach. – PrzesunÅûa pal-
cem po garbatym nosie òapina.
    Ten znów potrzâsnâû gûowâ. Twarz pobladûa mu
jeszcze bardziej. Pokryûa siÅ potem.
    – A moÒe z krajów nadbaûtyckich, co? Masz ûadny
nos.
    – Daj se spokój, akurat go tera nos najbardziej ob-
chodzi – warknâû Gorbowiec.
    – Oham, przekrÅå do kliniki – poleciû Uranow.
    Rutman wyjÅûa komórkÅ, wybraûa numer.
    – To my. Mamy brata. DwadzieÀcia. Tak. Tak. Ile?
No, jakieÀ...
    – DwadzieÀcia piÅå – podpowiedziaû Uranow.
    – BÅdziemy za póû godziny. Tak.
    Schowaûa komórkÅ.
    òapin oparû gûowÅ na jej ramieniu. Zamknâû oczy.
Zapadû w póûsen.
    Podjechali do kliniki.
    Prospekt NowoûuÒniecki 7.
    Zatrzymali siÅ przy portierni. Uranow pokazaû
przepustkÅ. Podjechali pod dwupiÅtrowy budynek.
Za szklanymi drzwiami stali dwaj muskularni sanita-
riusze w niebieskich fartuchach.
    Uranow otworzyû drzwi samochodu. Podbiegli
sanitariusze z ûóÒkiem na kóûkach. WyciâgnÅli òapi-
na. Ten ocknâû siÅ i krzyknâû sûabym gûosem. Poûo-
Òyli go na ûóÒku. PrzypiÅli rzemieniami. PowieÎli do
kliniki.

                          19
Rutman i Gorbowiec zostali przy samochodzie.
Uranow ruszyû za ûóÒkiem.
   W izbie przyjÅå czekaû na nich lekarz: nalany, zgar-
biony, gÅste szpakowate wûosy, zûote okulary, starannie
przystrzyÒona bródka, niebieski fartuch.
   Staû pod Àcianâ. Paliû. W rÅce trzymaû popielniczkÅ.
   Sanitariusze podjechali do niego z ûóÒkiem.
   – Jak zwykle? – zapytaû lekarz.
   – Tak. – Uranow spojrzaû na jego brodÅ.
   – JakieÀ komplikacje?
   – Chyba mostek pÅkniÅty.
   – Jak dawno? – Lekarz zdjâû z klatki piersiowej òapi-
na rÅcznik.
   – Ze ... czterdzieÀci minut temu.
   Wbiegûa asystentka: wiek nieokreÀlony, Àredni
wzrost, kasztanowe wûosy, powaÒna twarz o wystajâ-
cych koÀciach policzkowych.
   – Przepraszam.
   – Tak... – Lekarz zgasiû papierosa. Postawiû popiel-
niczkÅ na parapecie. Nachyliû siÅ nad òapinem. Do-
tknâû opuchniÅtego fioletowego mostka. – A wiÅc tak:
daå mu ,,gûupiego WaºkÅ”. Potem na rentgen. I do
mnie.
   Odwróciû siÅ gwaûtownie i ruszyû do drzwi.
   – Mam zostaå? – zapytaû Uranow.
   – Nie ma powodu. Rano.
   Lekarz wyszedû. Asystentka rozpieczÅtowaûa strzy-
kawkÅ i nasadziûa igûÅ. Przeûamaûa dwie ampuûki i po-
braûa zawartoÀå do strzykawki.

                          20
Uranow przesunâû rÅkâ po policzku òapina. Ten
otworzyû oczy. Podniósû gûowÅ i rozejrzaû siÅ. Odkaszl-
nâû. Szarpnâû siÅ, usiûujâc wstaå z ûóÒka.
   Sanitariusze rzucili siÅ na niego.
   – Nie-e-e-e! Nie-e-e-e! Nie-e-e-e!! – wrzeszczaû ochryple.
   PrzycisnÅli go do ûóÒka i zaczÅli rozbieraå. Za-
pachniaûo ÀwieÒym kaûem. Uranow wydmuchnâû po-
wietrze.
   òapin charczaû i pûakaû.
   Sanitariusz zacisnâû mu opaskÅ na chudym przedra-
mieniu. Asystentka nachyliûa siÅ, trzymajâc w dûoni
strzykawkÅ.
   – Nie warto cierpieå...
   – Ja chcÅ zadzwoniå do do-o-o-mu... – wyszlochaû
òapin.
   – JuÒ jesteÀ w domu, bracie – uÀmiechnâû siÅ do
niego Uranow.
   Igûa weszûa w ÒyûÅ.



                           Mer

   òapin ocknâû siÅ koûo piÅtnastej. LeÒaû w niewielkiej
separatce. Biaûy sufit. Biaûe Àciany. Póûprzezroczyste
biaûe firanki w oknie. Na biaûym stoliku z giÅtymi
nóÒkami – wazon z gaûâzkâ biaûych lilii. Wyûâczony
biaûy wentylator.

                             21
Pod oknem na biaûym krzeÀle siedziaûa pielÅgniarka:
24 lata, zgrabna, krótkie pûowe wûosy, niebieskie oczy,
duÒe okulary w srebrnej oprawce, krótki biaûy fartuch,
piÅkne nogi.
   PielÅgniarka czytaûa miesiÅcznik ,,Homme”.
   òapin spojrzaû z ukosa na swojâ pierÀ. Opinaû jâ
biaûy elastyczny opatrunek. Gûadki. Pod nim widaå
byûo bandaÒ.
   òapin wyjâû rÅkÅ spod koûdry. Dotknâû opatrunku.
Siostra zauwaÒyûa to. OdûoÒyûa magazyn na parapet.
Wstaûa. Podeszûa do niego.
   – Dzieº dobry, Ural.
   Byûa wysoka. Niebieskie oczy uwaÒnie spoglâdaûy
przez szkûa okularów. Peûne usta uÀmiechaûy siÅ.
   – Jestem Haro – powiedziaûa.
   – Co? – òapin rozkleiû popÅkane wargi.
   – Jestem Haro. – OstroÒnie przysiadûa na skraju
ûóÒka. – Jak siÅ czujesz? W gûowie ci siÅ nie krÅci?
   òapin spojrzaû na jej wûosy. I wszystko sobie przy-
pomniaû.
   – A... jeszcze tu jestem? – zapytaû ochrypûym gûosem.
   – W klinice. – WziÅûa go za rÅkÅ. PrzycisnÅûa ciepûe
miÅkkie palce do jego nadgarstka. Zbadaûa puls.
   òapin ostroÒnie zaczerpnâû powietrza. Potem wy-
puÀciû. W klatce piersiowej czuû lekkie i tÅpe åmienie.
Ale nie ból. Przeûknâû ÀlinÅ. Skrzywiû siÅ. Piekûo go
w gardle. Przeûykanie sprawiaûo mu ból.
   – Napijesz siÅ czegoÀ?
   – PoproszÅ.

                          22
– Sok, woda?
    – OranÒ... to znaczy pomaraºczowy. Jest?
    – OczywiÀcie.
    WyciâgnÅûa rÅkÅ nad òapinem. ZaszeleÀciû ÀnieÒno-
biaûy fartuch. òapin poczuû zapach jej perfum. Spojrzaû
na rozsuniÅty koûnierz fartucha. Gûadka, piÅkna szyja.
Pieprzyk nad obojczykiem. Cienki zûoty ûaºcuszek.
    Przeniósû wzrok na prawo. Staû tam wâski stóû
z napojami. PielÅgniarka napeûniûa szklankÅ Òóûtym
sokiem. OwinÅûa jâ serwetkâ i podaûa òapinowi.
    òapin spróbowaû siÅ podnieÀå.
    PielÅgniarka pomogûa mu usiâÀå, podtrzymujâc le-
wâ rÅkâ. òapin oparû gûowÅ na biaûym zagûówku ûóÒka.
Wziâû szklankÅ. Upiû trochÅ.
    – Nie jest ci chûodno? – spytaûa z uÀmiechem. Patrzy-
ûa mu prosto w oczy.
    – Nie... A która godzina?
    – Trzecia – pielÅgniarka spojrzaûa na swój wâski
zegarek.
    – MuszÅ zadzwoniå do domu.
    – W porzâdku. – WyjÅûa z kieszeni komórkÅ. – Na-
pij siÅ. Potem zadzwonisz.
    òapin ûapczywie wypiû póû szklanki. Odetchnâû.
Oblizaû usta.
    – Masz teraz duÒe pragnienie.
    – Dokûadnie. A pani...
    – Mów mi ,,ty”.
    – A ty... od dawna tu jesteÀ?
    – To znaczy?

                           23
– No, pracujesz?
   – Drugi rok.
   – A kim jesteÀ?
   – Ja? – UÀmiechnÅûa siÅ jeszcze szerzej. – PielÅg-
niarkâ.
   – A to co jest... Co to za szpital?
   – Centrum rehabilitacji.
   – Dla kogo? – Popatrzyû na jej pieprzyk.
   – Dla nas.
   – Dla jakich ,,nas”?
   – Dla ludzi, którzy siÅ przebudzili.
   òapin zamilkû. Dopiû sok.
   – Jeszcze?
   – TroszkÅ... – Podsunâû szklankÅ.
   Nalaûa. Wypiû poûowÅ.
   – WiÅcej nie chcÅ.
   Zabraûa szklankÅ. Postawiûa na stoliku. òapin kiw-
nâû gûowâ w stronÅ komórki.
   – MogÅ?
   – Tak, oczywiÀcie. – Podaûa mu telefon. – Dzwoº.
Ja wyjdÅ.
   Wstaûa i szybko wyszûa.
   òapin wybraû numer rodziców, odkaszlnâû. Telefon
odebraû ojciec:
   – Tak?
   – Tato, to ja.
   – Gdzie ty siÅ podziewasz?
   – Ja tutaj... – dotknâû opatrunku na piersi. – Tego...
   – Co – tego? Staûo siÅ coÀ?

                           24
– No... tak...
   – Znowu wpadûeÀ? PrzymknÅli ciÅ?
   – Nie...
   – To gdzie jesteÀ?
   – No, byliÀmy wczoraj z Kijankâ na koncercie.
Na Gorbuszce. No i wûaÀnie... zostaûem u niego.
   – A zadzwoniå nie mogûeÀ?
   – No jakoÀ tak... nam zeszûo... on ma taki bajzel
w domu...
   – Znowu ÒeÀcie siÅ ubzdryngolili?
   – CoÀ ty, wypiliÀmy trochÅ piwa.
   – Obiboki. A my tu siadamy do obiadu. Przyje-
dziesz?
   – Ja... no, jeszcze chcemy trochÅ poûaziå.
   – Gdzie?
   – W parku... tu u niego. Z psem.
   – Jak chcesz. Mamy kurczaka z czosnkiem. Wszyst-
ko zjemy.
   – Postaram siÅ.
   – Nie ugrzÅÎnij tam.
   – Dobra...
   òapin wyûâczyû komórkÅ. Dotknâû szyi. Odsunâû
koûdrÅ. Byû nagi.
   – Kurwa... a majtki gdzie? – Dotknâû czûonka.
   W klatce piersiowej poczuû ostre, bolesne ukûucie.
Skrzywiû siÅ. Przycisnâû rÅkÅ do opatrunku.
   – Zûamas...
   PielÅgniarka ostroÒnie otworzyûa drzwi.
   – SkoºczyûeÀ?

                         25
– Tak... – Pospiesznie narzuciû na siebie koûdrÅ.
    Weszûa.
    – Gdzie jest moje ubranie? – òapin skrzywiû siÅ.
Pocieraû opatrunek.
    – Boli? – Znów usiadûa na brzegu ûóÒka.
    – Zakûuûo...
    – Masz niewielkie pÅkniÅcie mostka. Opatrunek
trzeba bÅdzie jeszcze ponosiå. Przy wysiûku, przy ru-
chach moÒe mocno boleå. Póki siÅ nie zroÀnie. To
normalne. Na klatkÅ piersiowâ nie zakûada siÅ gipsu.
    – Dlaczego? – Pociâgnâû nosem.
    – Dlatego, Òe czûowiek musi oddychaå – uÀmiechnÅ-
ûa siÅ.
    – A gdzie jest moje ubranie? – spytaû raz jeszcze.
    – Jest ci zimno?
    – Nie... po prostu... nie lubiÅ spaå goûy.
    – NaprawdÅ? – szczerze siÅ zdziwiûa. – A ja odwrot-
nie. Nie zasnÅ, jeÀli mam coÀ na sobie. Nawet ûaºcu-
szek.
    – òaºcuszek?
    – Aha. O. – WsunÅûa rÅkÅ za klapÅ fartucha, wy-
ciâgnÅûa ûaºcuszek z malutkâ zûotâ kometâ. – Zawsze
zdejmujÅ na noc.
    – Ciekawe – uÀmiechnâû siÅ òapin. – Taka jesteÀ
wraÒliwa?
    – Czûowiek powinien spaå nago.
    – Dlaczego?
    – Dlatego, Òe rodzi siÅ i umiera nago.
    – No nie, nie umiera goûy. Ubrany. I w trumnie.

                          26
Schowaûa ûaºcuszek.
    – Sam nie wkûada ubrania. I do trumny sam siÅ
nie kûadzie.
    òapin nie odpowiedziaû. Patrzyû w bok.
    – Chcesz coÀ zjeÀå?
    – ChcÅ... potrzebujÅ... swoich rzeczy. MuszÅ do toa-
lety.
    – Siusiu?
    – Yhy...
    – Z tym nie ma problemu. – Schyliûa siÅ. WyciâgnÅûa
spod ûóÒka biaûâ plastikowâ kaczkÅ.
    – No nie... ja nie... – uÀmiechnâû siÅ krzywo òapin.
    – Wyluzuj. – Szybko i profesjonalnie wsunÅûa kacz-
kÅ pod koûdrÅ.
    Chûodny plastik dotknâû bioder òapina. RÅka
dziewczyny ujÅûa czûonek. Skierowaûa go do naczynia.
    – Sûuchaj... – Przyciâgnâû kolana do siebie. – Nie jes-
tem przecieÒ paralityk...
    Drugâ rÅkâ przytrzymaûa mu kolana. UcisnÅûa.
PchnÅûa na ûóÒko.
    – To Òaden problem – powiedziaûa ûagodnie, choå
stanowczo.
    òapin zaÀmiaû siÅ zawstydzony. Spojrzaû na ,,Hom-
me”. Potem na lilie w wazonie.
    MinÅûo póû minuty.
    – Ural? To chcesz w koºcu czy nie? – zapytaûa pielÅg-
niarka z lekkim wyrzutem.
    Twarz òapina spowaÒniaûa. TrochÅ siÅ zaczerwieniû.
Czûonek lekko drgnâû. Mocz bezszelestnie popûynâû

                            27
do kaczki. PielÅgniarka umiejÅtnie przytrzymywaûa
czûonek.
    – No, proszÅ. Jakie to proste. Nigdy nie sikaûeÀ
do kaczki?
    òapin pokrÅciû gûowâ. Mocz pûynâû nadal.
    PielÅgniarka wyciâgnÅûa wolnâ rÅkÅ. Ze stolika
z napojami wziÅûa serwetkÅ.
    òapin przygryzû wargi i ostroÒnie nabraû powietrza.
    Strumieº wysechû. PielÅgniarka owinÅûa czûonek ser-
wetkâ. OstroÒnie wyjÅûa spod koûdry ciepûâ teraz kacz-
kÅ. Postawiûa jâ pod ûóÒkiem. ZaczÅûa wycieraå czûonek.
    – Od urodzenia masz niebieskie oczy? – zapytaûa.
    – Tak. – Spojrzaû na niâ spode ûba.
    – A ja miaûam szare. Do szóstego roku Òycia. Wtedy
ojciec zaprowadziû mnie do swojej fabryki. Ïeby poka-
zaå jakâÀ cudownâ maszynÅ, która montowaûa zegarki.
No i kiedy jâ zobaczyûam, po prostu zdrÅtwiaûam ze
szczÅÀcia. To byûa taka maszyna, taka wspaniaûa maszy-
na! Nie wiem, ile staûam: godzinÅ, dwie... Przyszûam
do domu, poûoÒyûam siÅ spaå. A nastÅpnego dnia moje
oczy staûy siÅ niebieskie.
    Czûonek òapina zaczâû twardnieå.
    – Czarne rzÅsy. I brwi. – Oglâdaûa go. – Chyba
lubisz, jak ktoÀ jest wobec ciebie czuûy.
    – Czuûy?
    – Czuûy. Lubisz?
    – Ja... tak w ogóle... – przeûknâû.
    – MiaûeÀ kobiety?
    UÀmiechnâû siÅ nerwowo.

                          28
– Dziewczyny. A ty miaûaÀ kobiety?
    – Nie. Tylko mÅÒczyzn – odparûa spokojnie, wy-
puszczajâc jego czûonek z râk. – Przedtem. Zanim siÅ
przebudziûam.
    – Przedtem?
    – Tak. Przedtem. Teraz mÅÒczyÎni nie sâ mi potrze-
bni. Potrzebni mi sâ bracia.
    – Jak to? – Podciâgnâû kolana, zasûaniajâc naprÅÒony
czûonek.
    – Seks to choroba. Œmiertelna. I choruje na niâ caûa
ludzkoÀå. – Schowaûa serwetkÅ do kieszeni fartucha.
    – Tak? Ciekawe... – uÀmiechnâû siÅ òapin. – To co
z czuûoÀciâ? PrzecieÒ o niej mówiûaÀ?
    – Widzisz, Ural, istnieje czuûoÀå ciaûa. Ale jest ni-
czym wobec czuûoÀci serca. Serca, które siÅ przebudzi-
ûo. I ty teraz to poczujesz.
    Otworzyûy siÅ drzwi.
    Weszûa kobieta w biaûym szlafroku frotté: 38 lat,
Àredni wzrost, pulchna, wûosy ciemnoblond, niebieskie
oczy, twarz okrâgûa, nieûadna, uÀmiechniÅta, spokojna.
    òapin przyciâgnâû do piersi drÒâce kolana. SiÅgnâû
po koûdrÅ, ale koûdra leÒaûa w nogach.
    PielÅgniarka wstaûa i podeszûa do kobiety. OstroÒ-
nie pocaûowaûy siÅ w policzki.
    – WidzÅ, Òe juÒ siÅ poznaliÀcie. – Przybyûa z uÀmie-
chem spojrzaûa na òapina. – Teraz moja kolej.
    PielÅgniarka wyszûa. Bezszelestnie przymknÅûa za
sobâ drzwi.
    Kobieta patrzyûa na òapina.

                           29
– Dzieº dobry, Ural – rzekûa.
    – Dzieº dobry... – Odwróciû wzrok.
    – Jestem Mer.
    – Mer? Mer czego?
    – Niczego – uÀmiechnÅûa siÅ. – Mer to imiÅ.
    Zrzuciûa szlafrok. Naga zrobiûa krok w stronÅ òapi-
na. WyciâgnÅûa pulchnâ rÅkÅ.
    – Wstaº, proszÅ.
    – Po co? – òapin patrzyû spode ûba na jej duÒy, ob-
wisûy biust.
    – ProszÅ. Nie wstydÎ siÅ mnie.
    – Zlewam to. Tylko... oddajcie moje ubranie.
    òapin wstaû. Oparû rÅce na cherlawych biodrach.
    Podeszûa. ObjÅûa go delikatnie i przytuliûa do piersi.
    òapin zaÀmiaû siÅ nerwowo, odwracajâc twarz:
    – Kobieto, nie zamierzam ciÅ rÒnâå.
    – Wcale ci tego nie proponujÅ – powiedziaûa. Nagle
zastygûa bez ruchu.
    òapin westchnâû z irytacjâ, wznoszâc oczy.
    – MoÒe w koºcu oddacie mi ubranie, co?
    Nagle zadygotaû. Szarpnâû siÅ caûym ciaûem. Zamarû.
    Oboje zmartwieli. Stali, objÅci. Powieki im opadûy.
    Stali nieruchomo przez 42 minuty.
    Mer drgnÅûa, zaszlochaûa. RozluÎniûa uÀcisk. òapin
bezsilnie wypadû z jej objÅå na podûogÅ. Szarpnâû siÅ
konwulsyjnie. Otworzyû usta, szlochajâc, ûapczywie
wciâgnâû powietrze. Usiadû. Otworzyû oczy. TÅpo wle-
piû wzrok w nogÅ ûóÒka. Policzki mu pûonÅûy.

                           30
Mer podniosûa szlafrok, narzuciûa na siebie. PoûoÒy-
ûa maleºkâ pulchnâ dûoº na gûowie òapina.
   – Ural.
   Odwróciûa siÅ i wyszûa z pokoju.
   Siostra przyniosûa òapinowi ubranie. KucnÅûa obok
niego.
   – Jak siÅ czujesz?
   – W porzâdku. – Przesunâû drÒâcâ rÅkâ po twarzy.
– Tak w ogóle, to chcÅ... tego... chcÅ...
   – Boli ciÅ pierÀ?
   – Tak... jakoÀ... ja... tego...
   – Ubieraj siÅ. – Siostra pogûaskaûa go po ramieniu.
   òapin siÅgnâû po dÒinsy. Pod nimi leÒaûy slipy.
Nowe. Nie jego.
   Pomacaû je.
   – A pani... a ty...
   – Co? – zapytaûa siostra. – Mam siÅ odwróciå?
   – A ty... co? – Pociâgnâû nosem.
   Spojrzaû na niâ, jakby jâ widziaû po raz pierwszy.
Palce dygotaûy mu lekko.
   Siostra wstaûa. Podeszûa do okna. OdsunÅûa firankÅ
i popatrzyûa na nagie gaûÅzie.
   òapin podniósû siÅ z trudem. Chwiejâc siÅ i poty-
kajâc, wûoÒyû slipy. Potem spodnie. Wziâû czarnâ
koszulkÅ. TeÒ byûa nowa. Zamiast poprzedniego
WWW.FUCK.RU miaûa nowy napis BASIC. TeÒ czer-
wony.
   – A dlaczego... to? – Miâû palcami nowâ koszulkÅ.
   Siostra obejrzaûa siÅ.

                          31
– Ubieraj siÅ. To wszystko twoje.
    Patrzyû na koszulkÅ. Potem jâ wûoÒyû. SiÅgnâû po
kurtkÅ. LeÒaûy na niej jego rzeczy. Klucze. Legitymacja
studencka. Portfel. JakoÀ dziwnie gruby.
    òapin wziâû go do rÅki. Otworzyû. Portfel byû wy-
pchany gotówkâ. PiÅåsetrublowymi banknotami i do-
larami.
    – Ale to... nie moje. – Patrzyû na portfel.
    – Twoje. – Siostra odwróciûa siÅ. Podeszûa do niego.
    – Miaûem... siedemdziesiât rubli. Siedemdziesiât...
piÅå.
    – To sâ twoje pieniâdze.
    – Chyba nie... – Patrzyû na portfel. Kilkakrotnie
dotknâû swojej piersi.
    UjÅûa go za ramiona.
    – Posûuchaj, Ural. Na razie nie rozumiesz, co siÅ
z tobâ staûo. Powiedziaûabym – nic nie rozumiesz.
Wczoraj w nocy siÅ obudziûeÀ. Ale jeszcze nie otrzâsnâ-
ûeÀ siÅ ze snu. Teraz twoje Òycie potoczy siÅ zupeûnie
inaczej. PomoÒemy ci.
    – Jacy my?
    – Ludzie. Którzy siÅ przebudzili.
    – Yyy... co?
    – Nic.
    – I co ze mnâ bÅdzie?
    – To, co ze wszystkimi przebudzonymi.
    òapin patrzyû szklistymi oczami na jej piÅknâ twarz.
    – A niby co?

                          32
– Ural – ÀcisnÅûa palcami jego koÀciste ramiona
– bâdÎ cierpliwy. Dopiero wstaûeÀ z ûóÒka. Na którym
spaûeÀ przez dwadzieÀcia lat. Nie zrobiûeÀ nawet pierw-
szego kroku. WiÅc wûóÒ portfel do kieszeni i chodÎ
za mnâ.
    Otworzyûa drzwi. Wyszûa na korytarz.
    òapin wciâgnâû kurtkÅ, wsunâû portfel do wewnÅtrz-
nej kieszeni. Klucze i legitymacjÅ do bocznych. Rów-
nieÒ wyszedû na korytarz.
    Siostra ruszyûa szybkim krokiem. òapin za niâ.
OstroÒnie. Dotykajâc opatrunku na piersi.
    Przy izbie przyjÅå czekali na nich lekarz i Mer. Mer
miaûa na sobie ciemnofioletowy pûaszcz z duÒymi guzi-
kami. RÅce trzymaûa w kieszeniach. Patrzyûa na òapina
wciâÒ tak samo ciepûo i Òyczliwie. UÀmiechaûa siÅ.
    – Tak wiÅc, drogi kolego, mamy niewielkie pÅkniÅ-
cie mostka – odezwaû siÅ lekarz.
    – Sûyszaûem – wymamrotaû òapin, nie odrywajâc
wzroku od Mer.
    – Repetitio est mater studiorum – ciâgnâû lekarz obojÅt-
nym gûosem. – Opatrunku elastycznego nie zdejmowaå
przez dziesiÅå dni. Nie podnosiå betonowych pûyt.
Nie ustanawiaå rekordów Àwiata. Nie uprawiaå miûoÀci
z tytanami. A to zaÒywaå – podaû òapinowi dwa opa-
kowania lekarstw. – Dwa razy dziennie. A jak bÅdzie
bolaûo – pentalgin. Albo siedem kieliszków wódki.
Rozumiemy siÅ?
    – Co? – òapin przeniósû na niego ciÅÒkie spojrzenie.

                            33
– Ïartowaûem. ProszÅ to wziâå. – Na dûoni lekarza
leÒaûy dwa opakowania tabletek.
   òapin przyjrzaû siÅ, nastÅpnie siÅgnâû po nie i po-
wpychaû do kieszeni.
   – Mûody czûowiek nie zna siÅ na Òartach – z uÀmie-
chem powiedziaû lekarz do kobiet.
   – WrÅcz przeciwnie. DziÅkujÅ. – Mer przytuliûa
policzek do policzka lekarza.
   – BâdÎ szczÅÀliwy, Ural – gûoÀno powiedziaûa pielÅg-
niarka.
   òapin gwaûtownie odwróciû siÅ w jej stronÅ. Wlepiû
w niâ wzrok: ûadna, zgrabna, ciepûe spojrzenie. DuÒe
okulary. DuÒe usta.
   Mer skinÅûa im gûowâ. Wyszûa przez szklany przed-
sionek na dwór. Byûo pochmurno, wilgotno i zimno.
Nagie mokre drzewa. Resztki Àniegu. Poszarzaûa trawa.
   òapin wyszedû za niâ. Stâpaû ostroÒnie.
   Mer podeszûa do duÒego granatowego mercedesa.
Otworzyûa tylne drzwi. Odwróciûa siÅ do òapina.
   – Zapraszam, Ural.
   Chûopak wsiadû. Ulokowaû siÅ na sprÅÒystym siedze-
niu. Granatowa skóra. Cicha muzyka. Przyjemny san-
daûowy zapach. Jasnoblond czupryna kierowcy.
   Mer usiadûa z przodu.
   – Frop, poznajcie siÅ. To Ural.
   Kierowca obróciû gûowÅ: 52 lata, okrâgûa, pospolita
twarz, mÅtne niebieskie oczka, pulchne dûonie, grana-
towy garnitur, pod kolor samochodu.
   – Jestem Frop – uÀmiechnâû siÅ do òapina.

                          34
– Jura... to znaczy... Ural. – òapin wykrzywiû twarz
w uÀmiechu. I nagle wybuchnâû Àmiechem.
    Kierowca odwróciû siÅ. Skupiû na kierownicy. Samo-
chód ruszyû gûadko. Wyjechali na bulwar òuÒniecki.
    òapin wciâÒ siÅ Àmiaû. Dotykaû rÅkâ piersi.
    – Gdzie mieszkasz? – zapytaûa go Mer.
    – W Miedwiedkowie. – Z trudem oblizaû wargi.
    – W Miedwiedkowie? Odwieziemy ciÅ do domu.
Podaj dokûadny adres.
    – PokaÒÅ... Przy stacji metra... WysiâdÅ koûo metra.
    – Dobrze. Ale najpierw pojedziemy w jedno miej-
sce. Poznasz tam trzech braci. To twoi rówieÀnicy.
WyjaÀniâ ci po prostu parÅ spraw. No i w ogóle pomo-
gâ. Teraz potrzebujesz pomocy.
    – A... gdzie to bÅdzie?
    – W centrum. Na Cwietnym Bulwarze. To zajmie
najwyÒej póû godziny. Potem odwieziemy ciÅ do domu.
    òapin spojrzaû w okno.
    – NajwaÒniejsze, ÒebyÀ siÅ niczemu nie dziwiû – po-
wiedziaûa Mer. – Nie bój siÅ. Nie jesteÀmy jakâÀ totali-
tarnâ sektâ, tylko po prostu wolnymi ludÎmi.
    – Wolnymi? – wymamrotaû òapin.
    – Wolnymi.
    – Dlaczego?
    – Bo siÅ przebudziliÀmy. A przebudzeni ludzie sâ
wolni.
    òapin patrzyû na jej ucho.
    – Bolaûo mnie.
    – Wczoraj?

                          35
– Tak.
    – To naturalne.
    – Dlaczego?
    Mer odwróciûa do niego twarz.
    – Bo urodziûeÀ siÅ na nowo. A poród to ból. I dla ro-
dzâcej, i dla nowo narodzonego. Kiedy twoja matka
wypchnÅûa ciÅ z pochwy, okrwawionego, posiniaûego,
to nie czuûeÀ bólu? Co wtedy zrobiûeÀ? RozpûakaûeÀ siÅ.
    òapin patrzyû w jej niebieskie oczy pod lekko
opuchniÅtymi powiekami. Ìrenice miaûy ledwie dost-
rzegalnâ Òóûtawozielonâ obwódkÅ.
    – To znaczy, Òe wczoraj na nowo siÅ narodziûem?
    – Tak. My to nazywamy przebudzeniem.
    òapin spojrzaû na jej starannie ostrzyÒone jasne wûo-
sy. Ich koniuszki leciutko drgaûy w takt ruchu auta.
    – I ja siÅ przebudziûem?
    – Tak.
    – A... kto Àpi?
    – DziewiÅådziesiât dziewiÅå procent ludzi.
    – Dlaczego?
    – Trudno to wyjaÀniå w kilku sûowach.
    – A kto... nie Àpi?
    – Ty, ja, Frop, Haro. Bracia, którzy ciÅ wczoraj bu-
dzili.
    Wjechali na Sadowe Kolco. UlicÅ blokowaû ogrom-
ny korek.
    – No tak – westchnâû kierowca. – Niedûugo po cent-
rum bÅdzie moÒna poruszaå siÅ tylko piechotâ...

                           36
Obok mercedesa utknâû brudny Òiguli-dziewiâtka.
Za kierownicâ siedziaû gruby chûopak. Jadû cheesebur-
gera. Papierowe opakowanie drapaûo go w spûaszczony
nos.
   – A ten, który... tam zostaû? – zapytaû òapin.
   – Gdzie?
   – No... wczoraj... co z nim? TeÒ siÅ przebudziû?
   – Nie. Umarû.
   – Dlaczego?
   – Bo byû pusty. Jak orzech.
   – A co... to nie czûowiek?
   – Czûowiek. Ale pusty. Œpiâcy.
   – A ja nie jestem pusty?
   – Ty nie jesteÀ. – Mer wyjÅûa z torebki paczkÅ gumy
do Òucia. RozpieczÅtowaûa. WyciâgnÅûa jednâ. Podaûa
kierowcy. Ten przeczâco pokrÅciû gûowâ. PoczÅstowaûa
òapina.
   SiÅgnâû automatycznie. RozpieczÅtowaû. Spojrzaû
na róÒowy listek. Kilkakrotnie dotknâû nim dolnej
wargi.
   – No to... ja...
   – Co, Ural?
   – JuÒ... pójdÅ.
   – Jak chcesz. – Mer kiwnÅûa gûowâ do kierowcy.
   Mercedes zahamowaû. òapin ziewnâû nerwowo. Wy-
macaû gûadkâ i chûodnâ râczkÅ przy zamku. Pociâgnâû.
Z trudem otworzyû drzwi. Wysiadû. Wszedû miÅdzy
samochody.

                          37
Kierowca i Mer odprowadzili go dûugimi spojrze-
niami.
   – Dlaczego wszyscy uciekajâ? – zapytaû kierowca.
– Sam teÒ uciekûem.
   – To normalna reakcja. – Mer znów zaczÅûa Òuå
gumÅ. – MyÀlaûam nawet, Òe spróbuje wczeÀniej.
   – Cierpliwy... Dokâd teraz jedziemy?
   – Do Ïaro.
   – Do biura?
   – Tak. – ZerknÅûa na tylne siedzenie.
   ZgiÅty róÒowo-matowy listek wciâÒ leÒaû na granato-
wej gûadkiej skórze.



                 Ser szwajcarski

   òapin szedû. Potem zaczâû biec. Z trudem podnosiû
nogi. Krzywiû siÅ. Przyciskaû rÅkÅ do piersi. Przeciâû
ulicÅ.
   I nagle.
   Ból.
   W mostku.
   Jak wyûadowanie elektryczne.
   Krzyknâû. Poczuû ból w ûokciach. W Òebrach.
W skroniach. JÅknâû. Zgiâû siÅ. Osunâû na kolana.
   – Dziwka...
   Zatrzymaû siÅ przy nim dobrze ubrany mÅÒczyzna.
   – Co jest?

                         38
– Dziwka... – powtórzyû òapin.
    – Ïycie? Fakt.
    òapin wstaû z wysiûkiem. PokuÀtykaû w stronÅ Pa-
triarszych Prudów. Tutaj juÒ dawno stopniaû Ànieg.
Mokry chodnik. Wiosenne miejskie nieczystoÀci nad
stawem.
    Powoli dotarû do DuÒej Bronnej. Wyszedû na bul-
war. Usiadû na ûawce. Odchyliû siÅ na wilgotne, twarde
oparcie.
    – Chuj... nia... chujnia...
    Podeszûa brudna staruszka. Zajrzaûa do kosza na
Àmieci. Ruszyûa dalej.
    òapin wyjâû portfel. Wyciâgnâû dolary. Przeliczyû:
900.
    Przeliczyû ruble: 4500. I wûasne stare 70. I metalowy
piâtak.
    Rozejrzaû siÅ wokóû. Mijali go ludzie. Jedni szli
szybko. Inni bez poÀpiechu. Chûopak z dziewczynâ pili
po drodze piwo.
    – Tak trzymaå... – òapin wyjâû piÅåsetrublowy bank-
not i schowaû portfel.
    Wstaû ostroÒnie. Ale ból ustaû.
    Dobrnâû do budki. Kupiû butelkÅ piwa Baûtika.
Poprosiû o otwarcie. Wypiû od razu poûowÅ. Odetchnâû.
Otarû ûzy. Skierowaû siÅ do metra. Na placu Puszkina
byûo peûno ludzi. òapin dopiû piwo. OstroÒnie posta-
wiû butelkÅ na marmurowej balustradzie. Zaczâû scho-
dziå po schodach. Zatrzymaû siÅ. PomyÀlaû: ,,Ki chuj?’’

                           39
Zawróciû. Wyszedû na Twerskâ. Podniósû rÅkÅ. Od
razu zatrzymaûy siÅ dwa samochody. Brudnoczerwony.
I zielony. CzyÀciejszy.
    – Czertanowo – powiedziaû òapin do kierowcy
brudnoczerwonego.
    – No i co?
    – Co?
    – Co, co! Sto piÅådziesiât!
    òapin kiwnâû gûowâ. Usiadû obok kierowcy.
    – KtórÅdy?
    – Przejazdem Sumskim.
    Kierowca ponuro poruszyû wâsami. Wûâczyû muzy-
kÅ. Zûâ. Ale gûoÀnâ.
    Po godzinie niezbyt szybkiej jazdy samochód
podjechaû pod szeÀciopiÅtrowy blok. òapin zapûaciû.
Wysiadû. Wspiâû siÅ na czwarte piÅtro. Otworzyû drzwi
kluczem. Wszedû do ciasno zastawionego przedpoko-
ju. W mieszkaniu pachniaûo kotem i smaÒonâ cebulâ.
    – A-a-a... wszelki duch... – Z kuchni wyjrzaû ojciec,
coÀ przeÒuwaû.
    – No proszÅ! – Wyjrzaûa matka. – A myÀmy juÒ mieli
nadziejÅ, Òe przeprowadziûeÀ siÅ do Kijanki...
    – CzeÀå – burknâû òapin. Zdjâû kurtkÅ. Dotknâû
opatrunku, sprawdzajâc, czy nie widaå przez koszulkÅ.
Spojrzaû w owalne lustro: widaå. Poszedû do swojego
pokoju.
    – Wszystko juÒ zjedliÀmy, nie spiesz siÅ! – krzyknÅûa
matka. ZaÀmiali siÅ oboje z ojcem.

                           40
òapin popchnâû nogâ drzwi z napisem: ,,FUCK OFF
FOREVER!” W pokoju panowaû póûmrok: póûki na
ksiâÒki, stóû z komputerem, wieÒa hi-fi, góra pûyt kom-
paktowych. Na Àcianie plakaty: ,,Matrix”, naga Lara
Croft z dwoma pistoletami, Marylin Manson jako gni-
jâcy na krzyÒu Chrystus. Nieposûane ûóÒko. Syjamski
kot Neron drzemaû na poduszce.
    Na oparciu krzesûa wisiaûy trzy koszule. òapin zdjâû
czarnâ. WûoÒyû jâ na T-shirt. OstroÒnie wyciâgnâû siÅ
na ûóÒku. GûoÀno ziewnâû:
    – U-a-a-a-a-a-kur-wa-a-a-a-a!
    Neron podniósû siÅ niechÅtnie. Podszedû do niego.
òapin podmuchaû mu w ucho. Neron zrobiû unik.
Zeskoczyû na starâ wykûadzinÅ dywanowâ. Wyszedû
z pokoju.
    òapin popatrzyû na duÒe usta Lary Croft. Przypo-
mniaû sobie pielÅgniarkÅ.
    – Har... Hara? Lara. Klara.
    UÀmiechnâû siÅ. PokrÅciû gûowâ. Z siûâ wypuÀciû
powietrze, nie rozwierajâc nierównych zÅbów.
    Przez póûotwarte drzwi zajrzaûa matka: 43 lata, tÅga-
wa, kasztanowe wûosy, doÀå mûoda twarz, szare leggin-
sy, czarno-biaûy sweter, papieros.
    – No co, naprawdÅ nie jesteÀ gûodny?
    – Zjem coÀ. – òapin zapinaû koszulÅ.
    – ZabalowaliÀcie wczoraj?
    – Yhy...
    – I tak trudno byûo zadzwoniå?
    – Yh-y-y-y. – òapin powaÒnie kiwnâû gûowâ.

                           41
– Gnojek. – Matka wyszûa.
    òapin leÒaû. Patrzyû w sufit. Poskubywaû stalowâ
sprzâczkÅ paska.
    – Nie bÅdÅ dwa razy odgrzewaå! – krzyknÅûa matka
z kuchni.
    – Wali mnie to... – Machnâû rÅkâ. Potem spróbowaû
siÅ podnieÀå. Ból wykrzywiû mu twarz. CiÅÒko ode-
pchnâû siÅ od ûóÒka. Wstaû. Poczûapaû do kuchni.
Matka zmywaûa naczynia.
    Na stole staû talerz z kawaûkiem pieczonego kurcza-
ka. I gotowanymi ziemniakami. Staûa teÒ salaterka
z kiszonâ kapustâ. I talerz z kiszonymi ogórkami.
    òapin szybko zjadû kurczaka. Ziemniaków nie
dojadû. Popiû wodâ.
    Poszedû do duÒego pokoju. Podniósû sûuchawkÅ.
Wybraû numer.
    – Kieûa? CzeÀå. Mówi Jurka òapin. Daj mi GienkÅ.
Giena, to ja. Sûuchaj, ja... tego... muszÅ z tobâ pogadaå.
Nie, nic... MuszÅ siÅ po prostu poradziå. Nie, nie o to
biega. To... tego. CoÀ innego. Teraz? Oki. Aha.
    OdûoÒyû sûuchawkÅ. Wyszedû do przedpokoju.
Zaczâû naciâgaå kurtkÅ. I omal nie krzyknâû z bólu:
    – OÒeÒ, kurrrr-waaaa...
    – A ty co, znowu wychodzisz? – Matka brzÅczaûa
talerzami.
    – Do Gienki, na chwilÅ...
    – Kupisz chleb?
    – Aha.
    – Daå ci pieniâdze?

                           42
– Mam.
    – O, to nie wszystko przepiliÀcie?
    – Nie wszystko.
    òapin wyszedû z mieszkania. Trzasnâû drzwiami.
Poszedû do windy. Zatrzymaû siÅ. Staû przez chwilÅ. Od-
wróciû siÅ. Zszedû schodami na trzecie piÅtro. Przysta-
nâû na klatce schodowej. Kucnâû. Zapûakaû. òzy popûy-
nÅûy mu po policzkach. Najpierw ûkaû bezdÎwiÅcznie.
DrÒaûy mu ramiona, chude rÅce przyciskaû do twarzy.
Potem zaszlochaû gûoÀno. Z ust wyrywaûy mu siÅ poje-
dyncze chlipniÅcia. Z ust. I z nosa. W koºcu rozryczaû
siÅ na caûego. Pûakaû dûugo.
    Z trudem siÅ uspokoiû, poszperaû po kieszeniach
kurtki. Nie znalazû chustki. Wysmarkaû siÅ gûoÀno na
stûuczony Òóûto-brâzowy kafelek. Wytarû rÅkÅ o ÀcianÅ,
obok napisu ,,WITEK GÓWNOJAD”.
    RozeÀmiaû siÅ. Otarû ûzy.
    – Mer, mer, mer... mer, mer, mer...
    Znów zapûakaû. Dûubaû palcem w granatowej Àcia-
nie. Obmacywaû mostek.
    Powoli siÅ uspokoiû.
    Wstaû. Zszedû na dóû. Wyszedû na dwór. Minâû trzy
bloki. Wszedû do czwartego, na pierwsze piÅtro. Za-
dzwoniû do mieszkania 47.
    Zielone stalowe drzwi otwarto prawie natychmiast.
    Na progu staû Kieûa: 28 lat, Àredniego wzrostu, krÅ-
py, muskularny, pûaska twarz, rudawe wâsy, maûa,
ogolona gûowa.
    – Strzaûeczka. – Kieûa odwróciû siÅ. Odszedû.

                          43
òapin znalazû siÅ na korytarzu dwupokojowego
mieszkania: cztery koûa, kartony po sprzÅcie hi-fi, ubra-
nia na wieszaku, narty z butami.
    Z pokoju Kieûy dochodziûa gûoÀna muzyka. òapin
wszedû do pokoju Gieny: pudûa z kasetami wideo, ûóÒ-
ko, kredens, fotografie.
    Giena siedziaû przy komputerze: 21 lat, rozczochra-
ny, podobny do Kieûy, tylko grubszy.
    – CzeÀ-ka. – òapin stanâû za jego plecami.
    – Czee... – odparû, nie odwracajâc gûowy. – GdzieÀ
siÅ szwendaû?
    – Tu i tam.
    – Co, wyparowaûeÀ?
    – Aha.
    – Ale wczoraj wyczesanâ stronÅ wyhaczyûem. Luk-
nij...
    Wstukaû www.stalin.ru Pojawiû siÅ blady obrazek
z podobiznâ Stalina. Pod nim napis: UZBIERAJ KA-
MIENNY BUKIET DLA TOWARZYSZA STALINA!
    Pod napisem widniaûo siedem kamiennych kwiat-
ków. Giena naprowadziû kursor na jeden z nich. Klik-
nâû. Wyskoczyû obrazek: krowa z wytatuowanâ podo-
biznâ Stalina, pasâca siÅ na ûâce z kamiennych kwiat-
ków. Nad krowâ unosiûo siÅ hasûo: WSZYSCY DO
WALKI Z NIEUŒWIADOMIENIEM!
    – Ale wymóÒdÒone, co? – Giena szturchnâû òapina
pulchnym ûokciem w biodro, naprowadziû kursor na
jeden z kwiatków, kliknâû myszâ.

                           44
Ukazaû siÅ obrazek: dwóch Stalinów grozi sobie
nawzajem palcem. Nad nimi napis: JEST CZòOWIEK
– JEST PROBLEM, NIE MA CZòOWIEKA – NIE MA
PROBLEMU!
   – No, nieÎle to kolesie wykminili! – uÀmiechnâû siÅ
Giena.
   – Sûuchaj, Giena. Ty coÀ kumasz o tajnych sektach?
   – Jakich? ,,AUM Shinri Kyo”?
   – Nie, no... inne... w rodzaju zakonu.
   – Masoni?
   – Tak jakby. W sieci da radÅ coÀ wyûowiå?
   – Wszystko siÅ da. A po co ci masoni?
   – Idzie mi o tych, którzy sâ u nas.
   – To Kieûa kuma. Longiem by nawijaû o masonach.
   – Kieûa... – òapin dotknâû piersi. – On ma jobla na
punkcie czarnuchów z Kaukazu. I Ïydów.
   – No. NieÎle to kmini. A po co ci to?
   – No bo napadûy mnie jakieÀ mûoty. Bractwo, kur-
wa. Przebudzonych.
   – Przebudzonych?
   – Aha.
   – I czego chcâ?
   Giena szybko poruszaû myszkâ, patrzyû w monitor.
   – Nie wiadomo.
   – No to pierdol ich... o, popatrz! Ale wyjebane
w kosmos, co? NieÎle siÅ zajarali tym Stalinem!
   – MuszÅ siÅ kogoÀ poradziå. Kto wie, co to za typasy.
   – No idÎ i go zapytaj. On wszystko kmini.

                          45
òapin poszedû do pokoju Kieûy: drewniany stelaÒ
z ksiâÒkami, potÅÒna wieÒa hi-fi z potÅÒnymi kolum-
nami, malutki telewizor, portrety Alfreda Rosenberga,
Piotra Stoûypina, plakat Rosyjskiej JednoÀci Narodo-
wej ,,O nowy rosyjski porzâdek!”, trzy pary nuncza-
ków, wysokie glany, sztanga 60 kg, hantle 3 kg, hantle
12 kg, dwa kije bejsbolowe, materac, skóra niedÎwie-
dzia brunatnego na podûodze.
    Kieûa siedziaû na materacu, piû piwo i sûuchaû Hallo-
ween.
    òapin usiadû obok. Poczekaû. AÒ skoºczy siÅ utwór.
    – Kieûa, mam problem.
    – No?
    – JakaÀ sekta... albo zakon... Napadli na mnie tak
jakoÀ znienacka.
    – Jak?
    – No, schiza, tego, nawijka w stylu: przebudziliÀmy
siÅ. Bracia. A wszyscy wkoûo Àpiâ. KaskÅ wpychajâ.
CoÀ jak masoni.
    Kieûa wyûâczyû muzykÅ. PoûoÒyû pilota na stole.
    – ZapamiÅtaj raz na zawsze: masonów jako takich
nie ma. Sâ tylko Òydomasoni. O ,,B’nai Brith” sûysza-
ûeÀ?
    – A co to?
    – To oficjalna Òydomasoºska loÒa w Moskwie.
    – Kieûa, kumasz, ci, co... no... do mnie przyszli, to
nie Ïydzi. Blondyni tak jak ja. I nawet oczy niebies-
kie... No! Sûuchaj... – przypomniaû sobie – dopiero teraz
skumaûem! Oni wszyscy mieli niebieskie oczy!

                           46
– To niewaÒne. Wszystkie loÒe masoºskie kontrolu-
je Òydowska oligarchia.
    – Mówili coÀ w stylu, Òe wszyscy ludzie Àpiâ, jakby
jakaÀ Àpiâczka, Òe trzeba siÅ przebudziå, jakby narodziå
na nowo, a wszystko zaczÅûo siÅ tak w ogóle na ulicy,
podeszli koûo psychodromu* i chcieli ode mnie...
    Kieûa przerwaû:
    – Jeszcze trzysta lat temu wszyscy masoni byli albo
Ïydami albo mieli domieszkÅ krwi Òydowskiej. WczeÀ-
niej, do chuja punka, Ïydzi wykorzystywali masonów
i krÅcili nimi jak chcieli, a teraz – polityków. A wszyscy
politycy to prostytutki. Nawet, kurwa, gówno spod
siebie by sprzedali. A juÒ nasi... – Kieûa splótû Òylaste
palce, aÒ strzeliûo w koÀciach. – Oni wszyscy majâ na
kutasach wydziargane: Magen David i 666.
    òapin westchnâû niecierpliwie:
    – Kieûa, ale ja...
    – Sûuchaj no, do chuja punka... – Kieûa wyciâgnâû
muskularnâ rÅkÅ, zdjâû z póûki ksiâÒkÅ. Otworzyû
na zakûadce: – Franciszek Liszt. Wielki kompozytor.
Pisze o Ïydach: ,,Nadejdzie chwila, kiedy wszystkie
chrzeÀcijaºskie narody, wÀród których zamieszkujâ
Ïydzi, zadadzâ sobie pytanie, czy znosiå ich dalej, czy
deportowaå. Ze wzglÅdu na swoje znaczenie jest to py-
tanie tak istotne, jak pytanie o to, czy wybieramy Òycie
czy Àmierå, zdrowie czy chorobÅ, pokój spoûeczny czy
nieustanny ferment”. Kumasz?!

   * Plac przed Uniwersytetem Moskiewskim (przyp. tûum.).


                             47
KtoÀ zadzwoniû do drzwi.
    – Giena, otwórz! – krzyknâû Kieûa.
    – No co za... – Giena zaszuraû nogami ze zûoÀciâ.
Otworzyû.
    Do pokoju Kieûy wszedû potÅÒny chûopak: 23 lata,
ogolona gûowa, szerokie ramiona, skórzana kurtka
i spodnie, duÒe rÅce, na kostkach dûoni tatuaÒ ,,ZA DE-
SANT!”.
    – O! Strzaûeczka, ziomalu – Kieûa wstaû z materaca.
    – Elo, Kieûa.
    WziÅli zamach i mocno przybili piâtkÅ.
    – Chodzâ sûuchy, Òe tu u was Òelazo rdzewieje! –
Chûopak bûysnâû w uÀmiechu mocnymi zÅbami.
    – Rdzewieje, do chuja punka. O! – Kieûa kiwnâû
gûowâ na sztangÅ.
    – Aha. – Chûopak podszedû do niej, chwyciû, lekko
uniósû. – Kumam...
    – Ale, Witek, parÅ tygodni to maks.
    – No problemo. – Chûopak wziâû sztangÅ do prawej
rÅki. Spojrzaû na òapina. Na piwo. – Co, bronx rulez?
    – No co ty. – Kieûa runâû na materac. – Ja tu gaworzÅ
z mûodzieÒâ.
    – Niezûy chuderlak. – Chûopak kiwnâû gûowâ i wy-
szedû ze sztangâ.
    – O ,,Zwiâzku Szatana i Antychrysta” sûyszaûeÀ? –
Kieûa zapytaû òapina.
    – Co to?
    – A o ,,Bne-Moishe”?
    – Nie.

                           48
Kieûa westchnâû:
   – Karwia, czym wy siÅ, do chuja punka, brandzluje-
cie?! Nie kumam!
   – Kompem. – Giena zajrzaû do pokoju.
   – Kompem, do chuja punka – kiwnâû Kieûa. – A ty
wiesz, kto i gdzie wymyÀliû Internet? I po co?
   – Sto razy mówiûeÀ. – Giena podrapaû siÅ w policzek.
– No... wszystko na Àwiecie wymyÀlili Ïydzi i Chinole.
   – A ImiÅ moje Legion czytaûeÀ? – Kieûa przeniósû
wzrok na òapina.
   KtoÀ zadzwoniû do drzwi.
   – Otwórz – mruknâû Kieûa do Gieny.
   Wszedû ten sam chûopak w skórze. Ze sztangâ
w rÅce.
   – Kieûa, sûuchaj, zapomniaûem o czymÀ: na piâtek
Wowan zwoûaû na ustawkÅ. BÅdziesz?
   – Spox.
   – ZajdÅ po ciebie.
   – Spox. Ty, Witek, oni nie czytali ImiÅ moje Legion.
I ni chuja nie trenujâ.
   – Co kto lubi! – Chûopak wyszczerzyû zÅby. Podaû
Gienie sztangÅ. – Mûody, potrzymaj.
   – No co ty! – zaÀmiaû siÅ Giena. – Ja mam kamienie
w nerkach.
   – Seryjnie?
   – Seryjnie! – odpowiedziaû za GienÅ Kieûa. – Ja pier-
dolÅ, Witek. DwudziechÅ ma dzieciak – i kamienie
w nerkach!

                          49
– Ta-a-a-a... – Chûopak oparû siÅ o futrynÅ, wciâÒ
trzymajâc sztangÅ. – Pierwsze sûyszÅ. Tak wczeÀnie.
Kamienie. U nas, ci mówiÅ, w batalionie jeden kapral
trepa wyleczyû. Bo ten spaå na zimnie nie mógû.
    – Czemu?
    – Kamienie w nerkach. Napoiû go piwem. Cztery
litry, ci mówiÅ. Potem mówi: idziemy szczaå. No
i poszli. Trep szcza. A on go kantem dûoni po nerach
– jeb! Ten – o-o-o, kurwa! Mocz z krwiâ. I caûy piasek
wyszedû z nerek. No, ci mówiÅ! Medycyna polowa.
    Chûopak odwróciû siÅ i wyszedû.
    Zadzwoniû telefon. Kieûa podniósû sûuchawkÅ.
    – No, strzaûeczka, ziomie. A! Karwia, no co ty?
Koniec, do chuja! Jutro po to jadÅ. Nie gadaj! IdÅ dziÀ
ulicâ, myÀlÅ – do chuja punka, czy naprawdÅ przesiâdÅ
siÅ z tego zûoma Òiguli-czwórki na porzâdnâ maszynÅ?
Aha! Tak... tak... dokûadnie. Aha!
    – A co, nowe auto kupujecie? – zapytaû òapin.
    Giena ziewnâû.
    – Nie nowe. Golf rocznik dziewiÅå trzy.
    – Macie kasÅ?
    – Starzy parÅ tauzenów podrzucili.
    – NieÎle.
    – ChodÎ pozlewamy siÅ na czacie. Jest spÅd kino-
zaurów.
    – Ale ja chciaûem pogadaå z Kieûâ.
    – Gada z Woroninem. Zdeka to potrwa. ChodÎ,
pobanglamy w necie.
    – ChodÎmy...

                          50
Wrócili do pokoju Gieny. Usiedli przed kompu-
terem. Giena szybko wszedû na czat pod imieniem
KillaBee:/)
   Zhus /:
   TeÒ wczoraj kupiûem Upiora w operze Argento. Li-
czyûem na Juliana Sandsa, bo go nigdy w chujowym
filmie nie widziaûem. Jest dla mnie najbardziej su-
peranckim aktorem po Mickey Rourke. Zajebisty
film!!!!/-
   De Scriptor /:
   ,,Mrok” teÒ gówniana kopa.
   Natasza /:
   Ten tfuj Julian Sends to hujuwka. Tylko w Czar-
noksiezniku-2 neizle gral, a ten Upiur w operze to mega
kila.
   KillaBee /:
   Wszyscy jesteÀcie sûabojebliwe pizdolizy! A Julian
Sands to siostrzeniec Aûûy Pugaczowej :)
   Stary Jak Mamut /:
   Podagro! Gdzie ciÅ dhtvz nosiûo?
   KillaBee /:
   W piÎdzie mamucicy, Kudûaty. Co siÅ spuszczacie
nad Sandsem, skoro jest Chuuulpan Khamaaaatovaaa-
aa z Keanu Reavvvvsem!!!! Ludzie, ja ich pokochaûam
i kocham!
   De Scriptor /:

                          51
Schizojebizm jest nieuleczalny :/( Ale moÒna go
wykorzystaå w celach pokojowych///.
   Kret /:
   Ta plwocina znowu wszystko zasra.
   KillaBee /:
   Jak nic, chûopcy :/-
   Zhus /:
   Mam propozycjÅ: spierdalaj po swoim linku
   Stary Jak Mamut /:
   KilaBi, zamknij siÅ na trochÅ. Ja tu niedawno wycza-
iûem: www.clas.ru MoÒna zamówiå niszowe filmy do
domu. Wziâûem ulubionego Cronenberga :)))
   Kret /:
   A widziaû ktoÀ Demony Daria Argento?
   Vino /:
   Demonów nie nakrenciû Argento. Tylko albo G.
Romero, albo Luciano Fulci. Wczoraj RenTV puszczaû
Fenomena twojego cherlawego Argento – total trash.
Z havy-metalem na soundtracku.
    KillaBee /:
    No, kto to przyszedû! Sûodko zapiaû vinny sûowi-
czek! Stoi ci jeszcze? I’m always ready, mother-fucker!!!!
:/)
   Vino /:
   KillaBee, jak chcesz Òebym cie zerÒnâû, aÒ ci ûech-
taczka zsinieje, to... ///!

                           52
òapin wstaû. Potarû pierÀ.
   – Giena, sorewicz, wypalam juÒ.
   – Co jest, òap? WeÎ napisz coÀ. WeÎ przypierdol coÀ
nie jak dzieciak!
   – Nie... po chuja. Chciaûem z Kieûâ pogadaå, a on
znowu o tych swoich Ïydach.
   – No to po chuja go zajaraûeÀ? Trzeba byûo pogadaå
o czymÀ innym. Masoni i masoni... Teraz longiem bÅ-
dzie o tym pierdoliå. Ja z nim w ogóle nie dotykam
nazi-problemów. Peûny odjeb.
   òapin machnâû rÅkâ. Postaû chwilÅ.
   – Giena...
   – Co? – Giena czatowaû.
   – Skoczmy do knajpy.
   – Jakiej? – Giena odwróciû siÅ zdziwiony.
   – Byle jakiej. Mam... tego... w chuj kasy.
   – Skâd niby?
   – Daûy mi wieloryby!
   Wszedû Kieûa z nowâ butelkâ piwa.
   – Sûuchaj no, Giena. Ja ci, do chuja punka, ostatni
raz powtarzam: bÅdziesz krÅciå blanty, to ciÅ wysiedlÅ
do praojców. Tam krÅå, do chuja punka, w sraczu.
   – Sto lat nie krÅciûem, coÀ ty!
   – A przedwczoraj? Jak siÅ woziûem z foczkami.
A u ciebie siedziaûa ta banda zmulantów. Co, moÒe
nie?
   – No coÀ ty? Kieûa? SûuchaliÀmy nowego ,,WeWe”*.

  * Ukraiºska grupa Vopli Vidoplasova (przyp. tûum.).


                             53
– Nie pierdol smutów. Zjeby. Ni chuja nie kminicie
bazy. – Pociâgnâû z butelki. – Wiesz, jaki mózg ma
zdechûy Czeczeniec? Jak ser szwajcarski. Z dziurami.
O, takimi. Z czego? Z gûupoty. Kumasz?
    – JuÒ to mówiûeÀ. – Giena wsunâû do ust gumÅ do
Òucia. – Kieûa, a od piwa wâtroba obrasta tûuszczem.
    – Zastanów siÅ, do chuja punka. Ostrzegaûem ciÅ.
Ostatni raz.
    Kieûa wyszedû.
    – No, kurwa... – westchnâû Giena. – Ale mi obrzydû
ten mÅczydupa. Kurwa, czego im tak odpalmiûo z tâ
pakerniâ? Witek, Szpaûa, Bomber – to tÅpaki, z dwoma
zwojami, to jasne, Òe pakujâ. Ale Kieûa jest mâdry. Prze-
czytaû wiÅcej ksiâÒek niÒ oni razem wziÅci. A ten lon-
giem: w zdrowym ciele, kurwa, zdrowy duch. I co rano
mi, kurwa, wkûada do ûóÒka te syfiaste hantle! Kumasz?
Ja ÀpiÅ, kurwa, a ten mi hantle pod dupÅ! Mega schiza...
    òapin patrzyû w monitor. Wstaû.
    – IdÅ.
    – Co jest?
    – Mam jeszcze sprawÅ...
    – òapa, co ty dziÀ taki?
    – Jaki?
    – No... jak zbity pies?
    òapin spojrzaû na niego i rozeÀmiaû siÅ. W napadzie
histerycznego Àmiechu zgiâû siÅ wpóû.
    – Co ci jest? – zdumiaû siÅ Giena.
    òapin chichotaû. Giena patrzyû na niego.

                           54
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
                      pełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym e-booksweb.pl - Audiobooki, ksiązki audio,
e-booki .

More Related Content

More from e-booksweb.pl

Jak zdobyć zielona kartę i wizy czasowe - ebook
Jak zdobyć zielona kartę i wizy czasowe - ebookJak zdobyć zielona kartę i wizy czasowe - ebook
Jak zdobyć zielona kartę i wizy czasowe - ebook
e-booksweb.pl
 
Jak zachęcać do czytania. Minilekcje dla uczniów gimnazjum i liceum - ebook
Jak zachęcać do czytania. Minilekcje dla uczniów gimnazjum i liceum - ebookJak zachęcać do czytania. Minilekcje dla uczniów gimnazjum i liceum - ebook
Jak zachęcać do czytania. Minilekcje dla uczniów gimnazjum i liceum - ebook
e-booksweb.pl
 
ABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebook
ABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebookABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebook
ABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebook
e-booksweb.pl
 
Życie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebook
Życie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebookŻycie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebook
Życie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebook
e-booksweb.pl
 
żYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebook
żYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebookżYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebook
żYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebook
e-booksweb.pl
 
Zwielokrotnianie umysłu - ebook
Zwielokrotnianie umysłu - ebookZwielokrotnianie umysłu - ebook
Zwielokrotnianie umysłu - ebook
e-booksweb.pl
 
Zrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebook
Zrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebookZrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebook
Zrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebook
e-booksweb.pl
 
Zostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebook
Zostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebookZostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebook
Zostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebook
e-booksweb.pl
 
Znaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebook
Znaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebookZnaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebook
Znaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebook
e-booksweb.pl
 
Złote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebook
Złote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebookZłote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebook
Złote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebook
e-booksweb.pl
 
Złodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebook
Złodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebookZłodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebook
Złodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebook
e-booksweb.pl
 
Zdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebook
Zdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebookZdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebook
Zdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebook
e-booksweb.pl
 
Zbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebook
Zbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebookZbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebook
Zbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebook
e-booksweb.pl
 
Zarządzanie pracą - ebook
Zarządzanie pracą - ebookZarządzanie pracą - ebook
Zarządzanie pracą - ebook
e-booksweb.pl
 
Zakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebook
Zakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebookZakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebook
Zakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebook
e-booksweb.pl
 
Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...
Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...
Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...
e-booksweb.pl
 
Wypełnianie dokumentów ZUS - ebook
Wypełnianie dokumentów ZUS - ebookWypełnianie dokumentów ZUS - ebook
Wypełnianie dokumentów ZUS - ebook
e-booksweb.pl
 
Wymiar i rozkład czasu pracy - ebook
Wymiar i rozkład czasu pracy - ebookWymiar i rozkład czasu pracy - ebook
Wymiar i rozkład czasu pracy - ebook
e-booksweb.pl
 
Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...
Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...
Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...
e-booksweb.pl
 
Warsztaty edukacji teatralnej - ebook
Warsztaty edukacji teatralnej - ebookWarsztaty edukacji teatralnej - ebook
Warsztaty edukacji teatralnej - ebook
e-booksweb.pl
 

More from e-booksweb.pl (20)

Jak zdobyć zielona kartę i wizy czasowe - ebook
Jak zdobyć zielona kartę i wizy czasowe - ebookJak zdobyć zielona kartę i wizy czasowe - ebook
Jak zdobyć zielona kartę i wizy czasowe - ebook
 
Jak zachęcać do czytania. Minilekcje dla uczniów gimnazjum i liceum - ebook
Jak zachęcać do czytania. Minilekcje dla uczniów gimnazjum i liceum - ebookJak zachęcać do czytania. Minilekcje dla uczniów gimnazjum i liceum - ebook
Jak zachęcać do czytania. Minilekcje dla uczniów gimnazjum i liceum - ebook
 
ABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebook
ABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebookABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebook
ABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebook
 
Życie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebook
Życie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebookŻycie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebook
Życie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebook
 
żYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebook
żYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebookżYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebook
żYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebook
 
Zwielokrotnianie umysłu - ebook
Zwielokrotnianie umysłu - ebookZwielokrotnianie umysłu - ebook
Zwielokrotnianie umysłu - ebook
 
Zrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebook
Zrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebookZrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebook
Zrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebook
 
Zostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebook
Zostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebookZostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebook
Zostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebook
 
Znaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebook
Znaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebookZnaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebook
Znaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebook
 
Złote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebook
Złote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebookZłote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebook
Złote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebook
 
Złodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebook
Złodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebookZłodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebook
Złodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebook
 
Zdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebook
Zdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebookZdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebook
Zdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebook
 
Zbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebook
Zbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebookZbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebook
Zbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebook
 
Zarządzanie pracą - ebook
Zarządzanie pracą - ebookZarządzanie pracą - ebook
Zarządzanie pracą - ebook
 
Zakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebook
Zakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebookZakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebook
Zakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebook
 
Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...
Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...
Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...
 
Wypełnianie dokumentów ZUS - ebook
Wypełnianie dokumentów ZUS - ebookWypełnianie dokumentów ZUS - ebook
Wypełnianie dokumentów ZUS - ebook
 
Wymiar i rozkład czasu pracy - ebook
Wymiar i rozkład czasu pracy - ebookWymiar i rozkład czasu pracy - ebook
Wymiar i rozkład czasu pracy - ebook
 
Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...
Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...
Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...
 
Warsztaty edukacji teatralnej - ebook
Warsztaty edukacji teatralnej - ebookWarsztaty edukacji teatralnej - ebook
Warsztaty edukacji teatralnej - ebook
 

Lód - Władimir Sorokin - ebook

  • 1.
  • 2. Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment pełnej wersji całej publikacji. Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj. Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu. Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie internetowym e-booksweb.pl - Audiobooki, ksiązki audio, e-booki .
  • 3.
  • 4.
  • 5.
  • 6. Tytuû oryginaûu: Lëd Copyright © 2002 by Vladimir Sorokin Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo W.A.B., 2004 Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo W.A.B., 2004 Wydanie I Warszawa 2004
  • 7. Z czyjego ûona lód wychodzi? A szron niebieski kto rozmnoÒyû? KsiÅga Hioba, 38,29
  • 8.
  • 10.
  • 11. Brat Ural 23.42 Okolice Moskwy. Mytiszcze. Ul. Silikatna 4, str. 2. Gmach nowego magazynu Moskiewskiego Zjedno- czenia Telekomunikacyjnego. Ciemnoniebieski jeep lincoln-navigator wjechaû do budynku. Zatrzymaû siÅ. Reflektory samochodu oÀwietliûy: betonowâ podûogÅ, ceglane Àciany, skrzynki z transformatorami, szpule kabli, kompresor do dies- la, worki z cementem, beczkÅ z bitumem, popsute no- sze, trzy kartony po mleku, ûom, niedopaûki, zdechûego szczura, dwie kupy zaschûych ekskrementów. Gorbowiec naparû na bramÅ. Szarpnâû. Stalowe skrzydûa zetknÅûy siÅ. SzczÅknÅûy. Zamknâû je na zasu- wÅ. Splunâû. Poszedû do samochodu. Uranow i Rutman wysiedli z szoferki. Otworzyli bagaÒnik. Na podûodze leÒaûo w kajdankach dwóch mÅÒczyzn. Z zaklejonymi ustami. Podszedû do nich Gorbowiec. – GdzieÀ tu siÅ przebija Àwiatûo. – Uranow wyciâgnâû kûÅbek sznura. 9
  • 12. – A tak nie widaå? – Rutman ÀciâgnÅûa rÅkawiczki. – Nie bardzo. – Uranow zmruÒyû oczy. – Kochaniutki, najwaÒniejsze, coby byûo sûychaå! – uÀmiechnâû siÅ Gorbowiec. – Akustyka jest dobra. – Uranow znuÒony otarû twarz. – No to do roboty. WyciâgnÅli zakûadników z samochodu. Podprowa- dzili ich do dwóch stalowych kolumn. Solidnie przy- wiâzali sznurem. PrzystanÅli. Milczâc, utkwili wzrok w przywiâzanych. Stali w Àwietle reflektorów. Wszyscy piÅcioro byli blondynami o niebieskich oczach. Uranow: 30 lat, wysoki, wâskie ramiona, twarz szczupûa, inteligentna, beÒowy pûaszcz. Rutman: 21 lat, wzrost Àredni, chuda, pûaskie piersi, wysportowana, twarz blada, nijaka, ciemnoniebieska kurtka, czarne skórzane spodnie. Gorbowiec: 54 lata, brodaty, niewysoki, krÅpy, Òylas- te chûopskie rÅce, muskularna pierÀ, prostacka twarz, ciemnoÒóûty koÒuszek. Przywiâzani: Pierwszy – koûo piÅådziesiâtki, tÅgi, zadbany, rumia- ny, w drogim garniturze; Drugi – mûody, cherlawy, z garbatym nosem, prysz- czaty, w czarnych dÒinsach i skórzanej kurtce. Obaj mieli usta zalepione póûprzezroczystâ taÀmâ klejâcâ. – Zacznijmy od tego. – Uranow wskazaû na grubego. 10
  • 13. Rutman wyjÅûa z samochodu podûuÒnâ metalowâ walizÅ. Postawiûa na betonowej podûodze przed Urano- wem. Otworzyûa metalowe zamki. Waliza byûa mini- lodówkâ. LeÒaûy w niej na waleta dwa lodowe mûoty: lodowe bijaki o cylindrycznym ksztaûcie, dûugie nierówne drewniane trzonki, przymocowane do bijaków skórza- nymi rzemieniami. Trzonki pokrywaû szron. Uranow wûoÒyû rÅkawiczki. Chwyciû mûot. Podszedû do przywiâzanego mÅÒczyzny. Gorbowiec rozpiâû ma- rynarkÅ na piersi grubasa. Zdjâû mu krawat. Szarpnâû za poûy koszuli. Posypaûy siÅ guziki. ObnaÒyû pulchnâ biaûâ pierÀ z maleºkimi sutkami i zûotym krzyÒykiem na ûaºcuszku. Zûapaû krzyÒyk i zerwaû go zgrubiaûymi palcami. Grubas zaryczaû. Dawaû jakieÀ znaki oczami. I krÅciû gûowâ. – Odezwij siÅ! – gûoÀno przemówiû Uranow. Wziâû zamach i uderzyû go mûotem w Àrodek klatki piersiowej. Grubas zaryczaû z jeszcze wiÅkszâ mocâ. Wszyscy troje zamarli i zaczÅli nasûuchiwaå. – Odezwij siÅ! – powtórzyû po chwili Uranow. Znów uderzyû na odlew. Grubas zawyû zdûawionym gûosem. Wszyscy troje zamarli. Nasûuchiwali. – Odezwij siÅ! – Uranow uderzyû mocniej. MÅÒczyzna wyû i ryczaû. DrÒaû na caûym ciele. Na jego piersi wystâpiûy trzy okrâgûe krwiaki. 11
  • 14. – Daj no, sam przypierdolÅ. – Gorbowiec przejâû mûot. Popluû w dûonie. Wziâû zamach. – Odezwij no siÅ! – Mûot z gûuchym dÎwiÅkiem ru- nâû na pierÀ mÅÒczyzny. Posypaûy siÅ okruchy lodu. I znów caûa trójka zamarûa. Nasûuchiwaûa z uwagâ. Grubas ryczaû i szamotaû siÅ. Twarz mu pobladûa. PierÀ pokryûa siÅ potem i poczerwieniaûa. – Orsa? Orus? – Rutman niepewnie dotknÅûa swoich warg. – To kaûdun czka. – Gorbowiec pokrÅciû gûowâ. – Dóû, dóû – przytaknâû Uranow. – Pusty. – Odezwij no siÅ! – zaryczaû Gorbowiec i uderzyû. Ciaûo mÅÒczyzny szarpnÅûo siÅ i bezsilnie zawisûo na sznurach. PrzysunÅli siÅ zupeûnie blisko. Nadstawili uszy w stronÅ poczerwieniaûej piersi. Wsûuchiwali siÅ uwaÒ- nie. – Kaûdun burczy... – Gorbowiec z Òalem wypuÀciû powietrze ustami. Zamachnâû siÅ. – Odez-wijsie! – Odez-wijsie! – Odez-wijsie! – Odez-wijsie! Waliû. Waliû. Waliû. Z mûota poleciaûy kawaûki lodu. Grubasowi chrupnÅûy koÀci. Z nosa zaczÅûa kapaå krew. – Pusty. – Uranow wyprostowaû plecy. – Pusty... – Rutman zagryzûa wargi. 12
  • 15. – Pusty, sukinkot... – Gorbowiec oparû siÅ o mûot. CiÅÒko oddychaû. – Ech... w mordÅ jeÒa... ale siÅ tych pustaków napûodziûo... – Taka partia – westchnÅûa Rutman. Gorbowiec z rozmachem walnâû mûotem w podûo- gÅ. Lodowy bijak siÅ rozûupaû. Lód rozprysnâû siÅ na wszystkie strony. Z trzonka zwisaûy rozerwane rzemy- ki. Gorbowiec wrzuciû go do lodówki. Wziâû drugi mûot i podaû Uranowowi. Uranow starû szron z trzonka. Ponuro wbiû wzrok w bezwûadne ciaûo grubasa. Przeniósû ciÅÒkie spojrze- nie na drugiego przywiâzanego mÅÒczyznÅ. Spotkaûy siÅ dwie pary niebieskich oczu. Przywiâzany zaczâû siÅ miotaå i zawodziå. – Nie bój nic, kochaniutki. – Gorbowiec starû z po- liczka krople krwi. Œcisnâû sobie nos. Pochyliû siÅ. Smarknâû na podûogÅ. Wytarû rÅkÅ w koÒuszek. – Ty, Ira, sûuchaj no, szesnastego ûomoczemy i znowu pusty! Co to, piramidon jakiÀ czy co? Szesnasty! I pustak. – A choåby i sto szesnasty. – Uranow rozpiâû kurtkÅ przywiâzanemu chûopakowi. Ten zaskomlaû. Dygotaûy mu cherlawe kolana. Rutman zaczÅûa pomagaå Uranowowi. Rozerwali chûopakowi czarnâ koszulkÅ z czerwonym napisem WWW.FUCK.RU na piersi. Pod koszulkâ drÒaûa biaûa koÀcista pierÀ usiana mnóstwem piegów. Uranow pomyÀlaû chwilÅ. Podaû mûot Gorbow- cowi. – Rom, spróbuj ty. Mnie juÒ od dawna nie wychodzi. 13
  • 16. – Aha... – Gorbowiec popluû na dûonie. Ujâû mûot. Zamachnâû siÅ. – Odezwij no siÅ! Lodowy walec ze Àwistem wbiû siÅ w wâtûâ pierÀ. Ciaûo przywiâzanego szarpnÅûo siÅ od uderzenia. Caûa trójka zaczÅûa pilnie nasûuchiwaå. Wâskie nozdrza chûopaka zadrgaûy. Wybuchnâû zdûawionym szlochem. Gorbowiec ze smutkiem pokrÅciû kudûatâ gûowâ. Powoli uniósû mûot. – Odez-wijsie! Œwist przecinanego powietrza. DÎwiÅczne uderze- nie. Bryzgi lodowych odûamków. Sûabnâce jÅki. – Ïe co... Ïe co... – Rutman przyûoÒyûa ucho do po- siniaûej piersi. – Góra, po prostu góra... – Uranow przeczâco krÅciû gûowâ. – Kiego tam... nie wiem... moÒe w gÅbie? – Gorbo- wiec drapaû rudawâ brodÅ. – Rom, jeszcze raz, ale dokûadniej – zakomende- rowaû Uranow. – Jakie znowu dokûadniej... – Gorbowiec wziâû zamach. – Odzywaj-no-siÅ! PÅkû mostek. Lód posypaû siÅ na podûogÅ. Spod roz- dartej skóry skâpo trysnÅûa krew. Chûopiec bezsilnie zwisû na sznurach. Niebieskie oczy zapadûy siÅ w gûâb czaszki. Zatrzepotaûy czarne rzÅsy. Caûa trójka sûuchaûa. W piersi chûopaka rozlegû siÅ sûaby przerywany warkot. – Jest! – rzuciû siÅ Uranow. 14
  • 17. – DziÅki ci, BoÒe! – Gorbowiec odrzuciû mûot. – Tak teÒ myÀlaûam! – Rutman radoÀnie siÅ zaÀmia- ûa. Chuchaûa w palce. Wszyscy przylgnÅli do piersi chûopaka. – Mów sercem! Mów sercem! Mów sercem! – krzy- czaû Uranow. – Mów, mów, mów, kochaniutki! – mruczaû Gorbo- wiec – Mów sercem, sercem mów, sercem... – radoÀnie szeptaûa Rutman. W okrwawionej, posiniaûej piersi pojawiaû siÅ i znikaû dziwny sûaby dÎwiÅk – Podaj imiÅ! Podaj imiÅ! Podaj imiÅ! – powtarzaû Uranow. – ImiÅ, kochaniutki, imiÅ powiedz, imiÅ! – Gorbo- wiec gûadziû pûowe wûosy chûopaka. – Swoje imiÅ, imiÅ podaj, podaj imiÅ, imiÅ, imiÅ... – szeptaûa Rutman do bladoróÒowego sutka. Zamarli. ZdrÅtwieli. Nastawili uszu. – Ural – powiedziaû Uranow. – Ur... Ura... Ural! – Gorbowiec poskubaû sobie brodÅ. – Urrraaal... Uraaaal... – UszczÅÀliwiona Rutman przymknÅûa powieki. Zapanowaûo radosne oÒywienie. – Szybko, szybko! – Uranow wyjâû kozik z drewnia- nâ râczkâ. PrzeciÅli sznury. Zdarli mu plaster z ust. PoûoÒyli chûopaka na betonowej podûodze. Rutman przyniosûa 15
  • 18. apteczkÅ. WyjÅûa amoniak. PodsunÅûa chûopakowi pod nos. Uranow przyûoÒyû mu mokry rÅcznik do rozbi- tej piersi. Gorbowiec podparû chûopaka ramieniem. OstroÒnie potrzâsnâû. – No, kochaniutki, no, malutki... Chûopak drgnâû caûym wâtûym ciaûem. Buty na grubej podeszwie zaczÅûy Àlizgaå siÅ po podûodze. Otworzyû oczy. Odetchnâû ciÅÒko. WypuÀciû gazy. PostÅkiwaû. – No i dobra. PopierdÎ sobie, kochaniutki, po- pierdÎ... – Gorbowiec gwaûtownym szarpniÅciem pod- niósû chûopaka z podûogi. Stawiajâc pewnie krzywe, mocne nogi, zaniósû go do samochodu. Uranow wziâû do rÅki mûot. ResztkÅ lodu roztrzas- kaû o podûogÅ. Trzonek wrzuciû do lodówki. Zamknâû jâ i zaniósû do samochodu. Gorbowiec i Rutman usiedli z tyûu. MiÅdzy sobâ posadzili chûopaka. Musieli go podtrzymywaå. Ura- now otworzyû bramÅ. Wyjechaû w wilgotnâ ciemnoÀå. Wysiadû. Zamknâû bramÅ. Znowu siadû za kierownicâ. Samochód pomknâû wâskâ i nierównâ drogâ. Reflektory oÀwietlaûy pobocze z resztkami brudne- go Àniegu. Œwiecâcy cyferblat pokazywaû 00.20. – Masz na imiÅ Jurij? – Uranow spojrzaû na chûopa- ka w górne lusterko. – Ju... rij... òapin... – stÅknâû z wysiûkiem. – ZapamiÅtaj, Òe twoje prawdziwe imiÅ brzmi Ural. Twoje serce podaûo to imiÅ. Do dziÀ nie ÒyûeÀ, tylko wegetowaûeÀ. Teraz zaczniesz Òyå. Dostaniesz wszyst- 16
  • 19. ko, co zechcesz. BÅdziesz miaû wielki cel w Òyciu. Ile masz lat? – DwadzieÀcia... – SpaûeÀ przez te caûe dwadzieÀcia lat... Teraz siÅ obudziûeÀ. My, twoi bracia, obudziliÀmy twoje serce. Jestem Ire. – A ja Rom. – Gorbowiec gûaskaû chûopca po policz- ku. – A ja Oham. – Rutman mrugnÅûa porozumie- wawczo. OdsunÅûa kosmyk ze spoconego czoûa òapina. – Odwieziemy ciÅ do kliniki, gdzie ci pomogâ dojÀå do siebie. Chûopiec lÅkliwie spojrzaû z ukosa na Rutman. Potem na brodatego Gorbowca. – Ale... ja... kiedy ja... kiedy... ja muszÅ... – Nie zadawaj pytaº – przerwaû Uranow. – JesteÀ w szoku. Musisz siÅ przyzwyczaiå. – SûabyÀ jeszcze. – Gorbowiec gûaskaû go po gûowie. – PoleÒysz sobie, potem pogadamy. – Wtedy wszystkiego siÅ dowiesz. Boli? – Rutman ostroÒnie przykûadaûa mokry rÅcznik do okrâgûych krwiaków. – Bo...li... – Chûopiec zapûakaû. Zamknâû oczy. – No i w koºcu rÅcznik siÅ przydaû. Moczyûam go i moczyûam przed kaÒdym opukiwaniem. A tu – pust- ka. I trzeba wyÒymaå wodÅ! – rozeÀmiaûa siÅ Rutman. OstroÒnie objÅûa òapina. – Sûuchaj... to super, Òe jesteÀ nasz. Tak siÅ cieszÅ... 17
  • 20. Jeep zakoûysaû siÅ na wyboistej drodze. Chûopiec krzyknâû z bólu. – Spokojnie, dzie tak gonisz... – Gorbowiec posku- bywaû brodÅ. – Bardzo boli, Ural? – Rutman z przyjemnoÀciâ wypowiedziaûa nowe imiÅ. – Bardzo... a-a-a-a! – Chûopiec jÅczaû i krzyczaû. – JuÒ, juÒ. Zaraz przestanie trzâÀå. – Uranow prowa- dziû teraz ostroÒniej. Samochód wytoczyû siÅ na SzosÅ Jarosûawskâ. SkrÅ- ciû. Ruszyû w stronÅ Moskwy. – JesteÀ studentem – powiedziaûa Rutman – uniwe- rek moskiewski, dziennikarstwo. Chûopiec w odpowiedzi tylko jÅknâû. – Ja teÒ studiowaûam. EkonomiÅ na uczelni pedago- gicznej. – Chopie, ty siÅ chyba, tego... – Gorbowiec uÀmiech- nâû siÅ. Pociâgnâû nosem. – Zestrachaû siÅ maleºki i sfajdaû! Od òapina czuå byûo kaûem. – To caûkiem normalne. – Uranow, mruÒâc oczy, wpatrywaû siÅ w drogÅ. – Kiedy mnie opukiwali, teÒ zrobiûam brâzowy twa- roÒek. – Rutman wpatrywaûa siÅ uwaÒnie w chudâ twarz chûopaka. – A i zlaûam siÅ teÒ nieÎle. A ty... – dotknÅûa go miÅdzy nogami – z przodu masz sucho. Nie jesteÀ Ormianinem? Chûopak pokrÅciû gûowâ. 18
  • 21. – Masz coÀ kaukaskiego w rysach. – PrzesunÅûa pal- cem po garbatym nosie òapina. Ten znów potrzâsnâû gûowâ. Twarz pobladûa mu jeszcze bardziej. Pokryûa siÅ potem. – A moÒe z krajów nadbaûtyckich, co? Masz ûadny nos. – Daj se spokój, akurat go tera nos najbardziej ob- chodzi – warknâû Gorbowiec. – Oham, przekrÅå do kliniki – poleciû Uranow. Rutman wyjÅûa komórkÅ, wybraûa numer. – To my. Mamy brata. DwadzieÀcia. Tak. Tak. Ile? No, jakieÀ... – DwadzieÀcia piÅå – podpowiedziaû Uranow. – BÅdziemy za póû godziny. Tak. Schowaûa komórkÅ. òapin oparû gûowÅ na jej ramieniu. Zamknâû oczy. Zapadû w póûsen. Podjechali do kliniki. Prospekt NowoûuÒniecki 7. Zatrzymali siÅ przy portierni. Uranow pokazaû przepustkÅ. Podjechali pod dwupiÅtrowy budynek. Za szklanymi drzwiami stali dwaj muskularni sanita- riusze w niebieskich fartuchach. Uranow otworzyû drzwi samochodu. Podbiegli sanitariusze z ûóÒkiem na kóûkach. WyciâgnÅli òapi- na. Ten ocknâû siÅ i krzyknâû sûabym gûosem. Poûo- Òyli go na ûóÒku. PrzypiÅli rzemieniami. PowieÎli do kliniki. 19
  • 22. Rutman i Gorbowiec zostali przy samochodzie. Uranow ruszyû za ûóÒkiem. W izbie przyjÅå czekaû na nich lekarz: nalany, zgar- biony, gÅste szpakowate wûosy, zûote okulary, starannie przystrzyÒona bródka, niebieski fartuch. Staû pod Àcianâ. Paliû. W rÅce trzymaû popielniczkÅ. Sanitariusze podjechali do niego z ûóÒkiem. – Jak zwykle? – zapytaû lekarz. – Tak. – Uranow spojrzaû na jego brodÅ. – JakieÀ komplikacje? – Chyba mostek pÅkniÅty. – Jak dawno? – Lekarz zdjâû z klatki piersiowej òapi- na rÅcznik. – Ze ... czterdzieÀci minut temu. Wbiegûa asystentka: wiek nieokreÀlony, Àredni wzrost, kasztanowe wûosy, powaÒna twarz o wystajâ- cych koÀciach policzkowych. – Przepraszam. – Tak... – Lekarz zgasiû papierosa. Postawiû popiel- niczkÅ na parapecie. Nachyliû siÅ nad òapinem. Do- tknâû opuchniÅtego fioletowego mostka. – A wiÅc tak: daå mu ,,gûupiego WaºkÅ”. Potem na rentgen. I do mnie. Odwróciû siÅ gwaûtownie i ruszyû do drzwi. – Mam zostaå? – zapytaû Uranow. – Nie ma powodu. Rano. Lekarz wyszedû. Asystentka rozpieczÅtowaûa strzy- kawkÅ i nasadziûa igûÅ. Przeûamaûa dwie ampuûki i po- braûa zawartoÀå do strzykawki. 20
  • 23. Uranow przesunâû rÅkâ po policzku òapina. Ten otworzyû oczy. Podniósû gûowÅ i rozejrzaû siÅ. Odkaszl- nâû. Szarpnâû siÅ, usiûujâc wstaå z ûóÒka. Sanitariusze rzucili siÅ na niego. – Nie-e-e-e! Nie-e-e-e! Nie-e-e-e!! – wrzeszczaû ochryple. PrzycisnÅli go do ûóÒka i zaczÅli rozbieraå. Za- pachniaûo ÀwieÒym kaûem. Uranow wydmuchnâû po- wietrze. òapin charczaû i pûakaû. Sanitariusz zacisnâû mu opaskÅ na chudym przedra- mieniu. Asystentka nachyliûa siÅ, trzymajâc w dûoni strzykawkÅ. – Nie warto cierpieå... – Ja chcÅ zadzwoniå do do-o-o-mu... – wyszlochaû òapin. – JuÒ jesteÀ w domu, bracie – uÀmiechnâû siÅ do niego Uranow. Igûa weszûa w ÒyûÅ. Mer òapin ocknâû siÅ koûo piÅtnastej. LeÒaû w niewielkiej separatce. Biaûy sufit. Biaûe Àciany. Póûprzezroczyste biaûe firanki w oknie. Na biaûym stoliku z giÅtymi nóÒkami – wazon z gaûâzkâ biaûych lilii. Wyûâczony biaûy wentylator. 21
  • 24. Pod oknem na biaûym krzeÀle siedziaûa pielÅgniarka: 24 lata, zgrabna, krótkie pûowe wûosy, niebieskie oczy, duÒe okulary w srebrnej oprawce, krótki biaûy fartuch, piÅkne nogi. PielÅgniarka czytaûa miesiÅcznik ,,Homme”. òapin spojrzaû z ukosa na swojâ pierÀ. Opinaû jâ biaûy elastyczny opatrunek. Gûadki. Pod nim widaå byûo bandaÒ. òapin wyjâû rÅkÅ spod koûdry. Dotknâû opatrunku. Siostra zauwaÒyûa to. OdûoÒyûa magazyn na parapet. Wstaûa. Podeszûa do niego. – Dzieº dobry, Ural. Byûa wysoka. Niebieskie oczy uwaÒnie spoglâdaûy przez szkûa okularów. Peûne usta uÀmiechaûy siÅ. – Jestem Haro – powiedziaûa. – Co? – òapin rozkleiû popÅkane wargi. – Jestem Haro. – OstroÒnie przysiadûa na skraju ûóÒka. – Jak siÅ czujesz? W gûowie ci siÅ nie krÅci? òapin spojrzaû na jej wûosy. I wszystko sobie przy- pomniaû. – A... jeszcze tu jestem? – zapytaû ochrypûym gûosem. – W klinice. – WziÅûa go za rÅkÅ. PrzycisnÅûa ciepûe miÅkkie palce do jego nadgarstka. Zbadaûa puls. òapin ostroÒnie zaczerpnâû powietrza. Potem wy- puÀciû. W klatce piersiowej czuû lekkie i tÅpe åmienie. Ale nie ból. Przeûknâû ÀlinÅ. Skrzywiû siÅ. Piekûo go w gardle. Przeûykanie sprawiaûo mu ból. – Napijesz siÅ czegoÀ? – PoproszÅ. 22
  • 25. – Sok, woda? – OranÒ... to znaczy pomaraºczowy. Jest? – OczywiÀcie. WyciâgnÅûa rÅkÅ nad òapinem. ZaszeleÀciû ÀnieÒno- biaûy fartuch. òapin poczuû zapach jej perfum. Spojrzaû na rozsuniÅty koûnierz fartucha. Gûadka, piÅkna szyja. Pieprzyk nad obojczykiem. Cienki zûoty ûaºcuszek. Przeniósû wzrok na prawo. Staû tam wâski stóû z napojami. PielÅgniarka napeûniûa szklankÅ Òóûtym sokiem. OwinÅûa jâ serwetkâ i podaûa òapinowi. òapin spróbowaû siÅ podnieÀå. PielÅgniarka pomogûa mu usiâÀå, podtrzymujâc le- wâ rÅkâ. òapin oparû gûowÅ na biaûym zagûówku ûóÒka. Wziâû szklankÅ. Upiû trochÅ. – Nie jest ci chûodno? – spytaûa z uÀmiechem. Patrzy- ûa mu prosto w oczy. – Nie... A która godzina? – Trzecia – pielÅgniarka spojrzaûa na swój wâski zegarek. – MuszÅ zadzwoniå do domu. – W porzâdku. – WyjÅûa z kieszeni komórkÅ. – Na- pij siÅ. Potem zadzwonisz. òapin ûapczywie wypiû póû szklanki. Odetchnâû. Oblizaû usta. – Masz teraz duÒe pragnienie. – Dokûadnie. A pani... – Mów mi ,,ty”. – A ty... od dawna tu jesteÀ? – To znaczy? 23
  • 26. – No, pracujesz? – Drugi rok. – A kim jesteÀ? – Ja? – UÀmiechnÅûa siÅ jeszcze szerzej. – PielÅg- niarkâ. – A to co jest... Co to za szpital? – Centrum rehabilitacji. – Dla kogo? – Popatrzyû na jej pieprzyk. – Dla nas. – Dla jakich ,,nas”? – Dla ludzi, którzy siÅ przebudzili. òapin zamilkû. Dopiû sok. – Jeszcze? – TroszkÅ... – Podsunâû szklankÅ. Nalaûa. Wypiû poûowÅ. – WiÅcej nie chcÅ. Zabraûa szklankÅ. Postawiûa na stoliku. òapin kiw- nâû gûowâ w stronÅ komórki. – MogÅ? – Tak, oczywiÀcie. – Podaûa mu telefon. – Dzwoº. Ja wyjdÅ. Wstaûa i szybko wyszûa. òapin wybraû numer rodziców, odkaszlnâû. Telefon odebraû ojciec: – Tak? – Tato, to ja. – Gdzie ty siÅ podziewasz? – Ja tutaj... – dotknâû opatrunku na piersi. – Tego... – Co – tego? Staûo siÅ coÀ? 24
  • 27. – No... tak... – Znowu wpadûeÀ? PrzymknÅli ciÅ? – Nie... – To gdzie jesteÀ? – No, byliÀmy wczoraj z Kijankâ na koncercie. Na Gorbuszce. No i wûaÀnie... zostaûem u niego. – A zadzwoniå nie mogûeÀ? – No jakoÀ tak... nam zeszûo... on ma taki bajzel w domu... – Znowu ÒeÀcie siÅ ubzdryngolili? – CoÀ ty, wypiliÀmy trochÅ piwa. – Obiboki. A my tu siadamy do obiadu. Przyje- dziesz? – Ja... no, jeszcze chcemy trochÅ poûaziå. – Gdzie? – W parku... tu u niego. Z psem. – Jak chcesz. Mamy kurczaka z czosnkiem. Wszyst- ko zjemy. – Postaram siÅ. – Nie ugrzÅÎnij tam. – Dobra... òapin wyûâczyû komórkÅ. Dotknâû szyi. Odsunâû koûdrÅ. Byû nagi. – Kurwa... a majtki gdzie? – Dotknâû czûonka. W klatce piersiowej poczuû ostre, bolesne ukûucie. Skrzywiû siÅ. Przycisnâû rÅkÅ do opatrunku. – Zûamas... PielÅgniarka ostroÒnie otworzyûa drzwi. – SkoºczyûeÀ? 25
  • 28. – Tak... – Pospiesznie narzuciû na siebie koûdrÅ. Weszûa. – Gdzie jest moje ubranie? – òapin skrzywiû siÅ. Pocieraû opatrunek. – Boli? – Znów usiadûa na brzegu ûóÒka. – Zakûuûo... – Masz niewielkie pÅkniÅcie mostka. Opatrunek trzeba bÅdzie jeszcze ponosiå. Przy wysiûku, przy ru- chach moÒe mocno boleå. Póki siÅ nie zroÀnie. To normalne. Na klatkÅ piersiowâ nie zakûada siÅ gipsu. – Dlaczego? – Pociâgnâû nosem. – Dlatego, Òe czûowiek musi oddychaå – uÀmiechnÅ- ûa siÅ. – A gdzie jest moje ubranie? – spytaû raz jeszcze. – Jest ci zimno? – Nie... po prostu... nie lubiÅ spaå goûy. – NaprawdÅ? – szczerze siÅ zdziwiûa. – A ja odwrot- nie. Nie zasnÅ, jeÀli mam coÀ na sobie. Nawet ûaºcu- szek. – òaºcuszek? – Aha. O. – WsunÅûa rÅkÅ za klapÅ fartucha, wy- ciâgnÅûa ûaºcuszek z malutkâ zûotâ kometâ. – Zawsze zdejmujÅ na noc. – Ciekawe – uÀmiechnâû siÅ òapin. – Taka jesteÀ wraÒliwa? – Czûowiek powinien spaå nago. – Dlaczego? – Dlatego, Òe rodzi siÅ i umiera nago. – No nie, nie umiera goûy. Ubrany. I w trumnie. 26
  • 29. Schowaûa ûaºcuszek. – Sam nie wkûada ubrania. I do trumny sam siÅ nie kûadzie. òapin nie odpowiedziaû. Patrzyû w bok. – Chcesz coÀ zjeÀå? – ChcÅ... potrzebujÅ... swoich rzeczy. MuszÅ do toa- lety. – Siusiu? – Yhy... – Z tym nie ma problemu. – Schyliûa siÅ. WyciâgnÅûa spod ûóÒka biaûâ plastikowâ kaczkÅ. – No nie... ja nie... – uÀmiechnâû siÅ krzywo òapin. – Wyluzuj. – Szybko i profesjonalnie wsunÅûa kacz- kÅ pod koûdrÅ. Chûodny plastik dotknâû bioder òapina. RÅka dziewczyny ujÅûa czûonek. Skierowaûa go do naczynia. – Sûuchaj... – Przyciâgnâû kolana do siebie. – Nie jes- tem przecieÒ paralityk... Drugâ rÅkâ przytrzymaûa mu kolana. UcisnÅûa. PchnÅûa na ûóÒko. – To Òaden problem – powiedziaûa ûagodnie, choå stanowczo. òapin zaÀmiaû siÅ zawstydzony. Spojrzaû na ,,Hom- me”. Potem na lilie w wazonie. MinÅûo póû minuty. – Ural? To chcesz w koºcu czy nie? – zapytaûa pielÅg- niarka z lekkim wyrzutem. Twarz òapina spowaÒniaûa. TrochÅ siÅ zaczerwieniû. Czûonek lekko drgnâû. Mocz bezszelestnie popûynâû 27
  • 30. do kaczki. PielÅgniarka umiejÅtnie przytrzymywaûa czûonek. – No, proszÅ. Jakie to proste. Nigdy nie sikaûeÀ do kaczki? òapin pokrÅciû gûowâ. Mocz pûynâû nadal. PielÅgniarka wyciâgnÅûa wolnâ rÅkÅ. Ze stolika z napojami wziÅûa serwetkÅ. òapin przygryzû wargi i ostroÒnie nabraû powietrza. Strumieº wysechû. PielÅgniarka owinÅûa czûonek ser- wetkâ. OstroÒnie wyjÅûa spod koûdry ciepûâ teraz kacz- kÅ. Postawiûa jâ pod ûóÒkiem. ZaczÅûa wycieraå czûonek. – Od urodzenia masz niebieskie oczy? – zapytaûa. – Tak. – Spojrzaû na niâ spode ûba. – A ja miaûam szare. Do szóstego roku Òycia. Wtedy ojciec zaprowadziû mnie do swojej fabryki. Ïeby poka- zaå jakâÀ cudownâ maszynÅ, która montowaûa zegarki. No i kiedy jâ zobaczyûam, po prostu zdrÅtwiaûam ze szczÅÀcia. To byûa taka maszyna, taka wspaniaûa maszy- na! Nie wiem, ile staûam: godzinÅ, dwie... Przyszûam do domu, poûoÒyûam siÅ spaå. A nastÅpnego dnia moje oczy staûy siÅ niebieskie. Czûonek òapina zaczâû twardnieå. – Czarne rzÅsy. I brwi. – Oglâdaûa go. – Chyba lubisz, jak ktoÀ jest wobec ciebie czuûy. – Czuûy? – Czuûy. Lubisz? – Ja... tak w ogóle... – przeûknâû. – MiaûeÀ kobiety? UÀmiechnâû siÅ nerwowo. 28
  • 31. – Dziewczyny. A ty miaûaÀ kobiety? – Nie. Tylko mÅÒczyzn – odparûa spokojnie, wy- puszczajâc jego czûonek z râk. – Przedtem. Zanim siÅ przebudziûam. – Przedtem? – Tak. Przedtem. Teraz mÅÒczyÎni nie sâ mi potrze- bni. Potrzebni mi sâ bracia. – Jak to? – Podciâgnâû kolana, zasûaniajâc naprÅÒony czûonek. – Seks to choroba. Œmiertelna. I choruje na niâ caûa ludzkoÀå. – Schowaûa serwetkÅ do kieszeni fartucha. – Tak? Ciekawe... – uÀmiechnâû siÅ òapin. – To co z czuûoÀciâ? PrzecieÒ o niej mówiûaÀ? – Widzisz, Ural, istnieje czuûoÀå ciaûa. Ale jest ni- czym wobec czuûoÀci serca. Serca, które siÅ przebudzi- ûo. I ty teraz to poczujesz. Otworzyûy siÅ drzwi. Weszûa kobieta w biaûym szlafroku frotté: 38 lat, Àredni wzrost, pulchna, wûosy ciemnoblond, niebieskie oczy, twarz okrâgûa, nieûadna, uÀmiechniÅta, spokojna. òapin przyciâgnâû do piersi drÒâce kolana. SiÅgnâû po koûdrÅ, ale koûdra leÒaûa w nogach. PielÅgniarka wstaûa i podeszûa do kobiety. OstroÒ- nie pocaûowaûy siÅ w policzki. – WidzÅ, Òe juÒ siÅ poznaliÀcie. – Przybyûa z uÀmie- chem spojrzaûa na òapina. – Teraz moja kolej. PielÅgniarka wyszûa. Bezszelestnie przymknÅûa za sobâ drzwi. Kobieta patrzyûa na òapina. 29
  • 32. – Dzieº dobry, Ural – rzekûa. – Dzieº dobry... – Odwróciû wzrok. – Jestem Mer. – Mer? Mer czego? – Niczego – uÀmiechnÅûa siÅ. – Mer to imiÅ. Zrzuciûa szlafrok. Naga zrobiûa krok w stronÅ òapi- na. WyciâgnÅûa pulchnâ rÅkÅ. – Wstaº, proszÅ. – Po co? – òapin patrzyû spode ûba na jej duÒy, ob- wisûy biust. – ProszÅ. Nie wstydÎ siÅ mnie. – Zlewam to. Tylko... oddajcie moje ubranie. òapin wstaû. Oparû rÅce na cherlawych biodrach. Podeszûa. ObjÅûa go delikatnie i przytuliûa do piersi. òapin zaÀmiaû siÅ nerwowo, odwracajâc twarz: – Kobieto, nie zamierzam ciÅ rÒnâå. – Wcale ci tego nie proponujÅ – powiedziaûa. Nagle zastygûa bez ruchu. òapin westchnâû z irytacjâ, wznoszâc oczy. – MoÒe w koºcu oddacie mi ubranie, co? Nagle zadygotaû. Szarpnâû siÅ caûym ciaûem. Zamarû. Oboje zmartwieli. Stali, objÅci. Powieki im opadûy. Stali nieruchomo przez 42 minuty. Mer drgnÅûa, zaszlochaûa. RozluÎniûa uÀcisk. òapin bezsilnie wypadû z jej objÅå na podûogÅ. Szarpnâû siÅ konwulsyjnie. Otworzyû usta, szlochajâc, ûapczywie wciâgnâû powietrze. Usiadû. Otworzyû oczy. TÅpo wle- piû wzrok w nogÅ ûóÒka. Policzki mu pûonÅûy. 30
  • 33. Mer podniosûa szlafrok, narzuciûa na siebie. PoûoÒy- ûa maleºkâ pulchnâ dûoº na gûowie òapina. – Ural. Odwróciûa siÅ i wyszûa z pokoju. Siostra przyniosûa òapinowi ubranie. KucnÅûa obok niego. – Jak siÅ czujesz? – W porzâdku. – Przesunâû drÒâcâ rÅkâ po twarzy. – Tak w ogóle, to chcÅ... tego... chcÅ... – Boli ciÅ pierÀ? – Tak... jakoÀ... ja... tego... – Ubieraj siÅ. – Siostra pogûaskaûa go po ramieniu. òapin siÅgnâû po dÒinsy. Pod nimi leÒaûy slipy. Nowe. Nie jego. Pomacaû je. – A pani... a ty... – Co? – zapytaûa siostra. – Mam siÅ odwróciå? – A ty... co? – Pociâgnâû nosem. Spojrzaû na niâ, jakby jâ widziaû po raz pierwszy. Palce dygotaûy mu lekko. Siostra wstaûa. Podeszûa do okna. OdsunÅûa firankÅ i popatrzyûa na nagie gaûÅzie. òapin podniósû siÅ z trudem. Chwiejâc siÅ i poty- kajâc, wûoÒyû slipy. Potem spodnie. Wziâû czarnâ koszulkÅ. TeÒ byûa nowa. Zamiast poprzedniego WWW.FUCK.RU miaûa nowy napis BASIC. TeÒ czer- wony. – A dlaczego... to? – Miâû palcami nowâ koszulkÅ. Siostra obejrzaûa siÅ. 31
  • 34. – Ubieraj siÅ. To wszystko twoje. Patrzyû na koszulkÅ. Potem jâ wûoÒyû. SiÅgnâû po kurtkÅ. LeÒaûy na niej jego rzeczy. Klucze. Legitymacja studencka. Portfel. JakoÀ dziwnie gruby. òapin wziâû go do rÅki. Otworzyû. Portfel byû wy- pchany gotówkâ. PiÅåsetrublowymi banknotami i do- larami. – Ale to... nie moje. – Patrzyû na portfel. – Twoje. – Siostra odwróciûa siÅ. Podeszûa do niego. – Miaûem... siedemdziesiât rubli. Siedemdziesiât... piÅå. – To sâ twoje pieniâdze. – Chyba nie... – Patrzyû na portfel. Kilkakrotnie dotknâû swojej piersi. UjÅûa go za ramiona. – Posûuchaj, Ural. Na razie nie rozumiesz, co siÅ z tobâ staûo. Powiedziaûabym – nic nie rozumiesz. Wczoraj w nocy siÅ obudziûeÀ. Ale jeszcze nie otrzâsnâ- ûeÀ siÅ ze snu. Teraz twoje Òycie potoczy siÅ zupeûnie inaczej. PomoÒemy ci. – Jacy my? – Ludzie. Którzy siÅ przebudzili. – Yyy... co? – Nic. – I co ze mnâ bÅdzie? – To, co ze wszystkimi przebudzonymi. òapin patrzyû szklistymi oczami na jej piÅknâ twarz. – A niby co? 32
  • 35. – Ural – ÀcisnÅûa palcami jego koÀciste ramiona – bâdÎ cierpliwy. Dopiero wstaûeÀ z ûóÒka. Na którym spaûeÀ przez dwadzieÀcia lat. Nie zrobiûeÀ nawet pierw- szego kroku. WiÅc wûóÒ portfel do kieszeni i chodÎ za mnâ. Otworzyûa drzwi. Wyszûa na korytarz. òapin wciâgnâû kurtkÅ, wsunâû portfel do wewnÅtrz- nej kieszeni. Klucze i legitymacjÅ do bocznych. Rów- nieÒ wyszedû na korytarz. Siostra ruszyûa szybkim krokiem. òapin za niâ. OstroÒnie. Dotykajâc opatrunku na piersi. Przy izbie przyjÅå czekali na nich lekarz i Mer. Mer miaûa na sobie ciemnofioletowy pûaszcz z duÒymi guzi- kami. RÅce trzymaûa w kieszeniach. Patrzyûa na òapina wciâÒ tak samo ciepûo i Òyczliwie. UÀmiechaûa siÅ. – Tak wiÅc, drogi kolego, mamy niewielkie pÅkniÅ- cie mostka – odezwaû siÅ lekarz. – Sûyszaûem – wymamrotaû òapin, nie odrywajâc wzroku od Mer. – Repetitio est mater studiorum – ciâgnâû lekarz obojÅt- nym gûosem. – Opatrunku elastycznego nie zdejmowaå przez dziesiÅå dni. Nie podnosiå betonowych pûyt. Nie ustanawiaå rekordów Àwiata. Nie uprawiaå miûoÀci z tytanami. A to zaÒywaå – podaû òapinowi dwa opa- kowania lekarstw. – Dwa razy dziennie. A jak bÅdzie bolaûo – pentalgin. Albo siedem kieliszków wódki. Rozumiemy siÅ? – Co? – òapin przeniósû na niego ciÅÒkie spojrzenie. 33
  • 36. – Ïartowaûem. ProszÅ to wziâå. – Na dûoni lekarza leÒaûy dwa opakowania tabletek. òapin przyjrzaû siÅ, nastÅpnie siÅgnâû po nie i po- wpychaû do kieszeni. – Mûody czûowiek nie zna siÅ na Òartach – z uÀmie- chem powiedziaû lekarz do kobiet. – WrÅcz przeciwnie. DziÅkujÅ. – Mer przytuliûa policzek do policzka lekarza. – BâdÎ szczÅÀliwy, Ural – gûoÀno powiedziaûa pielÅg- niarka. òapin gwaûtownie odwróciû siÅ w jej stronÅ. Wlepiû w niâ wzrok: ûadna, zgrabna, ciepûe spojrzenie. DuÒe okulary. DuÒe usta. Mer skinÅûa im gûowâ. Wyszûa przez szklany przed- sionek na dwór. Byûo pochmurno, wilgotno i zimno. Nagie mokre drzewa. Resztki Àniegu. Poszarzaûa trawa. òapin wyszedû za niâ. Stâpaû ostroÒnie. Mer podeszûa do duÒego granatowego mercedesa. Otworzyûa tylne drzwi. Odwróciûa siÅ do òapina. – Zapraszam, Ural. Chûopak wsiadû. Ulokowaû siÅ na sprÅÒystym siedze- niu. Granatowa skóra. Cicha muzyka. Przyjemny san- daûowy zapach. Jasnoblond czupryna kierowcy. Mer usiadûa z przodu. – Frop, poznajcie siÅ. To Ural. Kierowca obróciû gûowÅ: 52 lata, okrâgûa, pospolita twarz, mÅtne niebieskie oczka, pulchne dûonie, grana- towy garnitur, pod kolor samochodu. – Jestem Frop – uÀmiechnâû siÅ do òapina. 34
  • 37. – Jura... to znaczy... Ural. – òapin wykrzywiû twarz w uÀmiechu. I nagle wybuchnâû Àmiechem. Kierowca odwróciû siÅ. Skupiû na kierownicy. Samo- chód ruszyû gûadko. Wyjechali na bulwar òuÒniecki. òapin wciâÒ siÅ Àmiaû. Dotykaû rÅkâ piersi. – Gdzie mieszkasz? – zapytaûa go Mer. – W Miedwiedkowie. – Z trudem oblizaû wargi. – W Miedwiedkowie? Odwieziemy ciÅ do domu. Podaj dokûadny adres. – PokaÒÅ... Przy stacji metra... WysiâdÅ koûo metra. – Dobrze. Ale najpierw pojedziemy w jedno miej- sce. Poznasz tam trzech braci. To twoi rówieÀnicy. WyjaÀniâ ci po prostu parÅ spraw. No i w ogóle pomo- gâ. Teraz potrzebujesz pomocy. – A... gdzie to bÅdzie? – W centrum. Na Cwietnym Bulwarze. To zajmie najwyÒej póû godziny. Potem odwieziemy ciÅ do domu. òapin spojrzaû w okno. – NajwaÒniejsze, ÒebyÀ siÅ niczemu nie dziwiû – po- wiedziaûa Mer. – Nie bój siÅ. Nie jesteÀmy jakâÀ totali- tarnâ sektâ, tylko po prostu wolnymi ludÎmi. – Wolnymi? – wymamrotaû òapin. – Wolnymi. – Dlaczego? – Bo siÅ przebudziliÀmy. A przebudzeni ludzie sâ wolni. òapin patrzyû na jej ucho. – Bolaûo mnie. – Wczoraj? 35
  • 38. – Tak. – To naturalne. – Dlaczego? Mer odwróciûa do niego twarz. – Bo urodziûeÀ siÅ na nowo. A poród to ból. I dla ro- dzâcej, i dla nowo narodzonego. Kiedy twoja matka wypchnÅûa ciÅ z pochwy, okrwawionego, posiniaûego, to nie czuûeÀ bólu? Co wtedy zrobiûeÀ? RozpûakaûeÀ siÅ. òapin patrzyû w jej niebieskie oczy pod lekko opuchniÅtymi powiekami. Ìrenice miaûy ledwie dost- rzegalnâ Òóûtawozielonâ obwódkÅ. – To znaczy, Òe wczoraj na nowo siÅ narodziûem? – Tak. My to nazywamy przebudzeniem. òapin spojrzaû na jej starannie ostrzyÒone jasne wûo- sy. Ich koniuszki leciutko drgaûy w takt ruchu auta. – I ja siÅ przebudziûem? – Tak. – A... kto Àpi? – DziewiÅådziesiât dziewiÅå procent ludzi. – Dlaczego? – Trudno to wyjaÀniå w kilku sûowach. – A kto... nie Àpi? – Ty, ja, Frop, Haro. Bracia, którzy ciÅ wczoraj bu- dzili. Wjechali na Sadowe Kolco. UlicÅ blokowaû ogrom- ny korek. – No tak – westchnâû kierowca. – Niedûugo po cent- rum bÅdzie moÒna poruszaå siÅ tylko piechotâ... 36
  • 39. Obok mercedesa utknâû brudny Òiguli-dziewiâtka. Za kierownicâ siedziaû gruby chûopak. Jadû cheesebur- gera. Papierowe opakowanie drapaûo go w spûaszczony nos. – A ten, który... tam zostaû? – zapytaû òapin. – Gdzie? – No... wczoraj... co z nim? TeÒ siÅ przebudziû? – Nie. Umarû. – Dlaczego? – Bo byû pusty. Jak orzech. – A co... to nie czûowiek? – Czûowiek. Ale pusty. Œpiâcy. – A ja nie jestem pusty? – Ty nie jesteÀ. – Mer wyjÅûa z torebki paczkÅ gumy do Òucia. RozpieczÅtowaûa. WyciâgnÅûa jednâ. Podaûa kierowcy. Ten przeczâco pokrÅciû gûowâ. PoczÅstowaûa òapina. SiÅgnâû automatycznie. RozpieczÅtowaû. Spojrzaû na róÒowy listek. Kilkakrotnie dotknâû nim dolnej wargi. – No to... ja... – Co, Ural? – JuÒ... pójdÅ. – Jak chcesz. – Mer kiwnÅûa gûowâ do kierowcy. Mercedes zahamowaû. òapin ziewnâû nerwowo. Wy- macaû gûadkâ i chûodnâ râczkÅ przy zamku. Pociâgnâû. Z trudem otworzyû drzwi. Wysiadû. Wszedû miÅdzy samochody. 37
  • 40. Kierowca i Mer odprowadzili go dûugimi spojrze- niami. – Dlaczego wszyscy uciekajâ? – zapytaû kierowca. – Sam teÒ uciekûem. – To normalna reakcja. – Mer znów zaczÅûa Òuå gumÅ. – MyÀlaûam nawet, Òe spróbuje wczeÀniej. – Cierpliwy... Dokâd teraz jedziemy? – Do Ïaro. – Do biura? – Tak. – ZerknÅûa na tylne siedzenie. ZgiÅty róÒowo-matowy listek wciâÒ leÒaû na granato- wej gûadkiej skórze. Ser szwajcarski òapin szedû. Potem zaczâû biec. Z trudem podnosiû nogi. Krzywiû siÅ. Przyciskaû rÅkÅ do piersi. Przeciâû ulicÅ. I nagle. Ból. W mostku. Jak wyûadowanie elektryczne. Krzyknâû. Poczuû ból w ûokciach. W Òebrach. W skroniach. JÅknâû. Zgiâû siÅ. Osunâû na kolana. – Dziwka... Zatrzymaû siÅ przy nim dobrze ubrany mÅÒczyzna. – Co jest? 38
  • 41. – Dziwka... – powtórzyû òapin. – Ïycie? Fakt. òapin wstaû z wysiûkiem. PokuÀtykaû w stronÅ Pa- triarszych Prudów. Tutaj juÒ dawno stopniaû Ànieg. Mokry chodnik. Wiosenne miejskie nieczystoÀci nad stawem. Powoli dotarû do DuÒej Bronnej. Wyszedû na bul- war. Usiadû na ûawce. Odchyliû siÅ na wilgotne, twarde oparcie. – Chuj... nia... chujnia... Podeszûa brudna staruszka. Zajrzaûa do kosza na Àmieci. Ruszyûa dalej. òapin wyjâû portfel. Wyciâgnâû dolary. Przeliczyû: 900. Przeliczyû ruble: 4500. I wûasne stare 70. I metalowy piâtak. Rozejrzaû siÅ wokóû. Mijali go ludzie. Jedni szli szybko. Inni bez poÀpiechu. Chûopak z dziewczynâ pili po drodze piwo. – Tak trzymaå... – òapin wyjâû piÅåsetrublowy bank- not i schowaû portfel. Wstaû ostroÒnie. Ale ból ustaû. Dobrnâû do budki. Kupiû butelkÅ piwa Baûtika. Poprosiû o otwarcie. Wypiû od razu poûowÅ. Odetchnâû. Otarû ûzy. Skierowaû siÅ do metra. Na placu Puszkina byûo peûno ludzi. òapin dopiû piwo. OstroÒnie posta- wiû butelkÅ na marmurowej balustradzie. Zaczâû scho- dziå po schodach. Zatrzymaû siÅ. PomyÀlaû: ,,Ki chuj?’’ 39
  • 42. Zawróciû. Wyszedû na Twerskâ. Podniósû rÅkÅ. Od razu zatrzymaûy siÅ dwa samochody. Brudnoczerwony. I zielony. CzyÀciejszy. – Czertanowo – powiedziaû òapin do kierowcy brudnoczerwonego. – No i co? – Co? – Co, co! Sto piÅådziesiât! òapin kiwnâû gûowâ. Usiadû obok kierowcy. – KtórÅdy? – Przejazdem Sumskim. Kierowca ponuro poruszyû wâsami. Wûâczyû muzy- kÅ. Zûâ. Ale gûoÀnâ. Po godzinie niezbyt szybkiej jazdy samochód podjechaû pod szeÀciopiÅtrowy blok. òapin zapûaciû. Wysiadû. Wspiâû siÅ na czwarte piÅtro. Otworzyû drzwi kluczem. Wszedû do ciasno zastawionego przedpoko- ju. W mieszkaniu pachniaûo kotem i smaÒonâ cebulâ. – A-a-a... wszelki duch... – Z kuchni wyjrzaû ojciec, coÀ przeÒuwaû. – No proszÅ! – Wyjrzaûa matka. – A myÀmy juÒ mieli nadziejÅ, Òe przeprowadziûeÀ siÅ do Kijanki... – CzeÀå – burknâû òapin. Zdjâû kurtkÅ. Dotknâû opatrunku, sprawdzajâc, czy nie widaå przez koszulkÅ. Spojrzaû w owalne lustro: widaå. Poszedû do swojego pokoju. – Wszystko juÒ zjedliÀmy, nie spiesz siÅ! – krzyknÅûa matka. ZaÀmiali siÅ oboje z ojcem. 40
  • 43. òapin popchnâû nogâ drzwi z napisem: ,,FUCK OFF FOREVER!” W pokoju panowaû póûmrok: póûki na ksiâÒki, stóû z komputerem, wieÒa hi-fi, góra pûyt kom- paktowych. Na Àcianie plakaty: ,,Matrix”, naga Lara Croft z dwoma pistoletami, Marylin Manson jako gni- jâcy na krzyÒu Chrystus. Nieposûane ûóÒko. Syjamski kot Neron drzemaû na poduszce. Na oparciu krzesûa wisiaûy trzy koszule. òapin zdjâû czarnâ. WûoÒyû jâ na T-shirt. OstroÒnie wyciâgnâû siÅ na ûóÒku. GûoÀno ziewnâû: – U-a-a-a-a-a-kur-wa-a-a-a-a! Neron podniósû siÅ niechÅtnie. Podszedû do niego. òapin podmuchaû mu w ucho. Neron zrobiû unik. Zeskoczyû na starâ wykûadzinÅ dywanowâ. Wyszedû z pokoju. òapin popatrzyû na duÒe usta Lary Croft. Przypo- mniaû sobie pielÅgniarkÅ. – Har... Hara? Lara. Klara. UÀmiechnâû siÅ. PokrÅciû gûowâ. Z siûâ wypuÀciû powietrze, nie rozwierajâc nierównych zÅbów. Przez póûotwarte drzwi zajrzaûa matka: 43 lata, tÅga- wa, kasztanowe wûosy, doÀå mûoda twarz, szare leggin- sy, czarno-biaûy sweter, papieros. – No co, naprawdÅ nie jesteÀ gûodny? – Zjem coÀ. – òapin zapinaû koszulÅ. – ZabalowaliÀcie wczoraj? – Yhy... – I tak trudno byûo zadzwoniå? – Yh-y-y-y. – òapin powaÒnie kiwnâû gûowâ. 41
  • 44. – Gnojek. – Matka wyszûa. òapin leÒaû. Patrzyû w sufit. Poskubywaû stalowâ sprzâczkÅ paska. – Nie bÅdÅ dwa razy odgrzewaå! – krzyknÅûa matka z kuchni. – Wali mnie to... – Machnâû rÅkâ. Potem spróbowaû siÅ podnieÀå. Ból wykrzywiû mu twarz. CiÅÒko ode- pchnâû siÅ od ûóÒka. Wstaû. Poczûapaû do kuchni. Matka zmywaûa naczynia. Na stole staû talerz z kawaûkiem pieczonego kurcza- ka. I gotowanymi ziemniakami. Staûa teÒ salaterka z kiszonâ kapustâ. I talerz z kiszonymi ogórkami. òapin szybko zjadû kurczaka. Ziemniaków nie dojadû. Popiû wodâ. Poszedû do duÒego pokoju. Podniósû sûuchawkÅ. Wybraû numer. – Kieûa? CzeÀå. Mówi Jurka òapin. Daj mi GienkÅ. Giena, to ja. Sûuchaj, ja... tego... muszÅ z tobâ pogadaå. Nie, nic... MuszÅ siÅ po prostu poradziå. Nie, nie o to biega. To... tego. CoÀ innego. Teraz? Oki. Aha. OdûoÒyû sûuchawkÅ. Wyszedû do przedpokoju. Zaczâû naciâgaå kurtkÅ. I omal nie krzyknâû z bólu: – OÒeÒ, kurrrr-waaaa... – A ty co, znowu wychodzisz? – Matka brzÅczaûa talerzami. – Do Gienki, na chwilÅ... – Kupisz chleb? – Aha. – Daå ci pieniâdze? 42
  • 45. – Mam. – O, to nie wszystko przepiliÀcie? – Nie wszystko. òapin wyszedû z mieszkania. Trzasnâû drzwiami. Poszedû do windy. Zatrzymaû siÅ. Staû przez chwilÅ. Od- wróciû siÅ. Zszedû schodami na trzecie piÅtro. Przysta- nâû na klatce schodowej. Kucnâû. Zapûakaû. òzy popûy- nÅûy mu po policzkach. Najpierw ûkaû bezdÎwiÅcznie. DrÒaûy mu ramiona, chude rÅce przyciskaû do twarzy. Potem zaszlochaû gûoÀno. Z ust wyrywaûy mu siÅ poje- dyncze chlipniÅcia. Z ust. I z nosa. W koºcu rozryczaû siÅ na caûego. Pûakaû dûugo. Z trudem siÅ uspokoiû, poszperaû po kieszeniach kurtki. Nie znalazû chustki. Wysmarkaû siÅ gûoÀno na stûuczony Òóûto-brâzowy kafelek. Wytarû rÅkÅ o ÀcianÅ, obok napisu ,,WITEK GÓWNOJAD”. RozeÀmiaû siÅ. Otarû ûzy. – Mer, mer, mer... mer, mer, mer... Znów zapûakaû. Dûubaû palcem w granatowej Àcia- nie. Obmacywaû mostek. Powoli siÅ uspokoiû. Wstaû. Zszedû na dóû. Wyszedû na dwór. Minâû trzy bloki. Wszedû do czwartego, na pierwsze piÅtro. Za- dzwoniû do mieszkania 47. Zielone stalowe drzwi otwarto prawie natychmiast. Na progu staû Kieûa: 28 lat, Àredniego wzrostu, krÅ- py, muskularny, pûaska twarz, rudawe wâsy, maûa, ogolona gûowa. – Strzaûeczka. – Kieûa odwróciû siÅ. Odszedû. 43
  • 46. òapin znalazû siÅ na korytarzu dwupokojowego mieszkania: cztery koûa, kartony po sprzÅcie hi-fi, ubra- nia na wieszaku, narty z butami. Z pokoju Kieûy dochodziûa gûoÀna muzyka. òapin wszedû do pokoju Gieny: pudûa z kasetami wideo, ûóÒ- ko, kredens, fotografie. Giena siedziaû przy komputerze: 21 lat, rozczochra- ny, podobny do Kieûy, tylko grubszy. – CzeÀ-ka. – òapin stanâû za jego plecami. – Czee... – odparû, nie odwracajâc gûowy. – GdzieÀ siÅ szwendaû? – Tu i tam. – Co, wyparowaûeÀ? – Aha. – Ale wczoraj wyczesanâ stronÅ wyhaczyûem. Luk- nij... Wstukaû www.stalin.ru Pojawiû siÅ blady obrazek z podobiznâ Stalina. Pod nim napis: UZBIERAJ KA- MIENNY BUKIET DLA TOWARZYSZA STALINA! Pod napisem widniaûo siedem kamiennych kwiat- ków. Giena naprowadziû kursor na jeden z nich. Klik- nâû. Wyskoczyû obrazek: krowa z wytatuowanâ podo- biznâ Stalina, pasâca siÅ na ûâce z kamiennych kwiat- ków. Nad krowâ unosiûo siÅ hasûo: WSZYSCY DO WALKI Z NIEUŒWIADOMIENIEM! – Ale wymóÒdÒone, co? – Giena szturchnâû òapina pulchnym ûokciem w biodro, naprowadziû kursor na jeden z kwiatków, kliknâû myszâ. 44
  • 47. Ukazaû siÅ obrazek: dwóch Stalinów grozi sobie nawzajem palcem. Nad nimi napis: JEST CZòOWIEK – JEST PROBLEM, NIE MA CZòOWIEKA – NIE MA PROBLEMU! – No, nieÎle to kolesie wykminili! – uÀmiechnâû siÅ Giena. – Sûuchaj, Giena. Ty coÀ kumasz o tajnych sektach? – Jakich? ,,AUM Shinri Kyo”? – Nie, no... inne... w rodzaju zakonu. – Masoni? – Tak jakby. W sieci da radÅ coÀ wyûowiå? – Wszystko siÅ da. A po co ci masoni? – Idzie mi o tych, którzy sâ u nas. – To Kieûa kuma. Longiem by nawijaû o masonach. – Kieûa... – òapin dotknâû piersi. – On ma jobla na punkcie czarnuchów z Kaukazu. I Ïydów. – No. NieÎle to kmini. A po co ci to? – No bo napadûy mnie jakieÀ mûoty. Bractwo, kur- wa. Przebudzonych. – Przebudzonych? – Aha. – I czego chcâ? Giena szybko poruszaû myszkâ, patrzyû w monitor. – Nie wiadomo. – No to pierdol ich... o, popatrz! Ale wyjebane w kosmos, co? NieÎle siÅ zajarali tym Stalinem! – MuszÅ siÅ kogoÀ poradziå. Kto wie, co to za typasy. – No idÎ i go zapytaj. On wszystko kmini. 45
  • 48. òapin poszedû do pokoju Kieûy: drewniany stelaÒ z ksiâÒkami, potÅÒna wieÒa hi-fi z potÅÒnymi kolum- nami, malutki telewizor, portrety Alfreda Rosenberga, Piotra Stoûypina, plakat Rosyjskiej JednoÀci Narodo- wej ,,O nowy rosyjski porzâdek!”, trzy pary nuncza- ków, wysokie glany, sztanga 60 kg, hantle 3 kg, hantle 12 kg, dwa kije bejsbolowe, materac, skóra niedÎwie- dzia brunatnego na podûodze. Kieûa siedziaû na materacu, piû piwo i sûuchaû Hallo- ween. òapin usiadû obok. Poczekaû. AÒ skoºczy siÅ utwór. – Kieûa, mam problem. – No? – JakaÀ sekta... albo zakon... Napadli na mnie tak jakoÀ znienacka. – Jak? – No, schiza, tego, nawijka w stylu: przebudziliÀmy siÅ. Bracia. A wszyscy wkoûo Àpiâ. KaskÅ wpychajâ. CoÀ jak masoni. Kieûa wyûâczyû muzykÅ. PoûoÒyû pilota na stole. – ZapamiÅtaj raz na zawsze: masonów jako takich nie ma. Sâ tylko Òydomasoni. O ,,B’nai Brith” sûysza- ûeÀ? – A co to? – To oficjalna Òydomasoºska loÒa w Moskwie. – Kieûa, kumasz, ci, co... no... do mnie przyszli, to nie Ïydzi. Blondyni tak jak ja. I nawet oczy niebies- kie... No! Sûuchaj... – przypomniaû sobie – dopiero teraz skumaûem! Oni wszyscy mieli niebieskie oczy! 46
  • 49. – To niewaÒne. Wszystkie loÒe masoºskie kontrolu- je Òydowska oligarchia. – Mówili coÀ w stylu, Òe wszyscy ludzie Àpiâ, jakby jakaÀ Àpiâczka, Òe trzeba siÅ przebudziå, jakby narodziå na nowo, a wszystko zaczÅûo siÅ tak w ogóle na ulicy, podeszli koûo psychodromu* i chcieli ode mnie... Kieûa przerwaû: – Jeszcze trzysta lat temu wszyscy masoni byli albo Ïydami albo mieli domieszkÅ krwi Òydowskiej. WczeÀ- niej, do chuja punka, Ïydzi wykorzystywali masonów i krÅcili nimi jak chcieli, a teraz – polityków. A wszyscy politycy to prostytutki. Nawet, kurwa, gówno spod siebie by sprzedali. A juÒ nasi... – Kieûa splótû Òylaste palce, aÒ strzeliûo w koÀciach. – Oni wszyscy majâ na kutasach wydziargane: Magen David i 666. òapin westchnâû niecierpliwie: – Kieûa, ale ja... – Sûuchaj no, do chuja punka... – Kieûa wyciâgnâû muskularnâ rÅkÅ, zdjâû z póûki ksiâÒkÅ. Otworzyû na zakûadce: – Franciszek Liszt. Wielki kompozytor. Pisze o Ïydach: ,,Nadejdzie chwila, kiedy wszystkie chrzeÀcijaºskie narody, wÀród których zamieszkujâ Ïydzi, zadadzâ sobie pytanie, czy znosiå ich dalej, czy deportowaå. Ze wzglÅdu na swoje znaczenie jest to py- tanie tak istotne, jak pytanie o to, czy wybieramy Òycie czy Àmierå, zdrowie czy chorobÅ, pokój spoûeczny czy nieustanny ferment”. Kumasz?! * Plac przed Uniwersytetem Moskiewskim (przyp. tûum.). 47
  • 50. KtoÀ zadzwoniû do drzwi. – Giena, otwórz! – krzyknâû Kieûa. – No co za... – Giena zaszuraû nogami ze zûoÀciâ. Otworzyû. Do pokoju Kieûy wszedû potÅÒny chûopak: 23 lata, ogolona gûowa, szerokie ramiona, skórzana kurtka i spodnie, duÒe rÅce, na kostkach dûoni tatuaÒ ,,ZA DE- SANT!”. – O! Strzaûeczka, ziomalu – Kieûa wstaû z materaca. – Elo, Kieûa. WziÅli zamach i mocno przybili piâtkÅ. – Chodzâ sûuchy, Òe tu u was Òelazo rdzewieje! – Chûopak bûysnâû w uÀmiechu mocnymi zÅbami. – Rdzewieje, do chuja punka. O! – Kieûa kiwnâû gûowâ na sztangÅ. – Aha. – Chûopak podszedû do niej, chwyciû, lekko uniósû. – Kumam... – Ale, Witek, parÅ tygodni to maks. – No problemo. – Chûopak wziâû sztangÅ do prawej rÅki. Spojrzaû na òapina. Na piwo. – Co, bronx rulez? – No co ty. – Kieûa runâû na materac. – Ja tu gaworzÅ z mûodzieÒâ. – Niezûy chuderlak. – Chûopak kiwnâû gûowâ i wy- szedû ze sztangâ. – O ,,Zwiâzku Szatana i Antychrysta” sûyszaûeÀ? – Kieûa zapytaû òapina. – Co to? – A o ,,Bne-Moishe”? – Nie. 48
  • 51. Kieûa westchnâû: – Karwia, czym wy siÅ, do chuja punka, brandzluje- cie?! Nie kumam! – Kompem. – Giena zajrzaû do pokoju. – Kompem, do chuja punka – kiwnâû Kieûa. – A ty wiesz, kto i gdzie wymyÀliû Internet? I po co? – Sto razy mówiûeÀ. – Giena podrapaû siÅ w policzek. – No... wszystko na Àwiecie wymyÀlili Ïydzi i Chinole. – A ImiÅ moje Legion czytaûeÀ? – Kieûa przeniósû wzrok na òapina. KtoÀ zadzwoniû do drzwi. – Otwórz – mruknâû Kieûa do Gieny. Wszedû ten sam chûopak w skórze. Ze sztangâ w rÅce. – Kieûa, sûuchaj, zapomniaûem o czymÀ: na piâtek Wowan zwoûaû na ustawkÅ. BÅdziesz? – Spox. – ZajdÅ po ciebie. – Spox. Ty, Witek, oni nie czytali ImiÅ moje Legion. I ni chuja nie trenujâ. – Co kto lubi! – Chûopak wyszczerzyû zÅby. Podaû Gienie sztangÅ. – Mûody, potrzymaj. – No co ty! – zaÀmiaû siÅ Giena. – Ja mam kamienie w nerkach. – Seryjnie? – Seryjnie! – odpowiedziaû za GienÅ Kieûa. – Ja pier- dolÅ, Witek. DwudziechÅ ma dzieciak – i kamienie w nerkach! 49
  • 52. – Ta-a-a-a... – Chûopak oparû siÅ o futrynÅ, wciâÒ trzymajâc sztangÅ. – Pierwsze sûyszÅ. Tak wczeÀnie. Kamienie. U nas, ci mówiÅ, w batalionie jeden kapral trepa wyleczyû. Bo ten spaå na zimnie nie mógû. – Czemu? – Kamienie w nerkach. Napoiû go piwem. Cztery litry, ci mówiÅ. Potem mówi: idziemy szczaå. No i poszli. Trep szcza. A on go kantem dûoni po nerach – jeb! Ten – o-o-o, kurwa! Mocz z krwiâ. I caûy piasek wyszedû z nerek. No, ci mówiÅ! Medycyna polowa. Chûopak odwróciû siÅ i wyszedû. Zadzwoniû telefon. Kieûa podniósû sûuchawkÅ. – No, strzaûeczka, ziomie. A! Karwia, no co ty? Koniec, do chuja! Jutro po to jadÅ. Nie gadaj! IdÅ dziÀ ulicâ, myÀlÅ – do chuja punka, czy naprawdÅ przesiâdÅ siÅ z tego zûoma Òiguli-czwórki na porzâdnâ maszynÅ? Aha! Tak... tak... dokûadnie. Aha! – A co, nowe auto kupujecie? – zapytaû òapin. Giena ziewnâû. – Nie nowe. Golf rocznik dziewiÅå trzy. – Macie kasÅ? – Starzy parÅ tauzenów podrzucili. – NieÎle. – ChodÎ pozlewamy siÅ na czacie. Jest spÅd kino- zaurów. – Ale ja chciaûem pogadaå z Kieûâ. – Gada z Woroninem. Zdeka to potrwa. ChodÎ, pobanglamy w necie. – ChodÎmy... 50
  • 53. Wrócili do pokoju Gieny. Usiedli przed kompu- terem. Giena szybko wszedû na czat pod imieniem KillaBee:/) Zhus /: TeÒ wczoraj kupiûem Upiora w operze Argento. Li- czyûem na Juliana Sandsa, bo go nigdy w chujowym filmie nie widziaûem. Jest dla mnie najbardziej su- peranckim aktorem po Mickey Rourke. Zajebisty film!!!!/- De Scriptor /: ,,Mrok” teÒ gówniana kopa. Natasza /: Ten tfuj Julian Sends to hujuwka. Tylko w Czar- noksiezniku-2 neizle gral, a ten Upiur w operze to mega kila. KillaBee /: Wszyscy jesteÀcie sûabojebliwe pizdolizy! A Julian Sands to siostrzeniec Aûûy Pugaczowej :) Stary Jak Mamut /: Podagro! Gdzie ciÅ dhtvz nosiûo? KillaBee /: W piÎdzie mamucicy, Kudûaty. Co siÅ spuszczacie nad Sandsem, skoro jest Chuuulpan Khamaaaatovaaa- aa z Keanu Reavvvvsem!!!! Ludzie, ja ich pokochaûam i kocham! De Scriptor /: 51
  • 54. Schizojebizm jest nieuleczalny :/( Ale moÒna go wykorzystaå w celach pokojowych///. Kret /: Ta plwocina znowu wszystko zasra. KillaBee /: Jak nic, chûopcy :/- Zhus /: Mam propozycjÅ: spierdalaj po swoim linku Stary Jak Mamut /: KilaBi, zamknij siÅ na trochÅ. Ja tu niedawno wycza- iûem: www.clas.ru MoÒna zamówiå niszowe filmy do domu. Wziâûem ulubionego Cronenberga :))) Kret /: A widziaû ktoÀ Demony Daria Argento? Vino /: Demonów nie nakrenciû Argento. Tylko albo G. Romero, albo Luciano Fulci. Wczoraj RenTV puszczaû Fenomena twojego cherlawego Argento – total trash. Z havy-metalem na soundtracku. KillaBee /: No, kto to przyszedû! Sûodko zapiaû vinny sûowi- czek! Stoi ci jeszcze? I’m always ready, mother-fucker!!!! :/) Vino /: KillaBee, jak chcesz Òebym cie zerÒnâû, aÒ ci ûech- taczka zsinieje, to... ///! 52
  • 55. òapin wstaû. Potarû pierÀ. – Giena, sorewicz, wypalam juÒ. – Co jest, òap? WeÎ napisz coÀ. WeÎ przypierdol coÀ nie jak dzieciak! – Nie... po chuja. Chciaûem z Kieûâ pogadaå, a on znowu o tych swoich Ïydach. – No to po chuja go zajaraûeÀ? Trzeba byûo pogadaå o czymÀ innym. Masoni i masoni... Teraz longiem bÅ- dzie o tym pierdoliå. Ja z nim w ogóle nie dotykam nazi-problemów. Peûny odjeb. òapin machnâû rÅkâ. Postaû chwilÅ. – Giena... – Co? – Giena czatowaû. – Skoczmy do knajpy. – Jakiej? – Giena odwróciû siÅ zdziwiony. – Byle jakiej. Mam... tego... w chuj kasy. – Skâd niby? – Daûy mi wieloryby! Wszedû Kieûa z nowâ butelkâ piwa. – Sûuchaj no, Giena. Ja ci, do chuja punka, ostatni raz powtarzam: bÅdziesz krÅciå blanty, to ciÅ wysiedlÅ do praojców. Tam krÅå, do chuja punka, w sraczu. – Sto lat nie krÅciûem, coÀ ty! – A przedwczoraj? Jak siÅ woziûem z foczkami. A u ciebie siedziaûa ta banda zmulantów. Co, moÒe nie? – No coÀ ty? Kieûa? SûuchaliÀmy nowego ,,WeWe”*. * Ukraiºska grupa Vopli Vidoplasova (przyp. tûum.). 53
  • 56. – Nie pierdol smutów. Zjeby. Ni chuja nie kminicie bazy. – Pociâgnâû z butelki. – Wiesz, jaki mózg ma zdechûy Czeczeniec? Jak ser szwajcarski. Z dziurami. O, takimi. Z czego? Z gûupoty. Kumasz? – JuÒ to mówiûeÀ. – Giena wsunâû do ust gumÅ do Òucia. – Kieûa, a od piwa wâtroba obrasta tûuszczem. – Zastanów siÅ, do chuja punka. Ostrzegaûem ciÅ. Ostatni raz. Kieûa wyszedû. – No, kurwa... – westchnâû Giena. – Ale mi obrzydû ten mÅczydupa. Kurwa, czego im tak odpalmiûo z tâ pakerniâ? Witek, Szpaûa, Bomber – to tÅpaki, z dwoma zwojami, to jasne, Òe pakujâ. Ale Kieûa jest mâdry. Prze- czytaû wiÅcej ksiâÒek niÒ oni razem wziÅci. A ten lon- giem: w zdrowym ciele, kurwa, zdrowy duch. I co rano mi, kurwa, wkûada do ûóÒka te syfiaste hantle! Kumasz? Ja ÀpiÅ, kurwa, a ten mi hantle pod dupÅ! Mega schiza... òapin patrzyû w monitor. Wstaû. – IdÅ. – Co jest? – Mam jeszcze sprawÅ... – òapa, co ty dziÀ taki? – Jaki? – No... jak zbity pies? òapin spojrzaû na niego i rozeÀmiaû siÅ. W napadzie histerycznego Àmiechu zgiâû siÅ wpóû. – Co ci jest? – zdumiaû siÅ Giena. òapin chichotaû. Giena patrzyû na niego. 54
  • 57. Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment pełnej wersji całej publikacji. Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj. Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu. Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie internetowym e-booksweb.pl - Audiobooki, ksiązki audio, e-booki .