SlideShare a Scribd company logo
1 of 23
Download to read offline
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
                      pełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym e-booksweb.pl - Audiobooki, ksiązki audio,
e-booki .
PEWNEGO DNIA budzisz się nagle, zastanawiasz się, co
cię zbudziło, to jej krzyk, z łazienki, powtarza głośno
twoje imię, kilka razy, biegniesz więc tam, ona stoi w wan-
nie, szeroko, w rozkroku, w jednej ręce trzyma prysznic,
z którego leci woda, drugą opiera się o ścianę, żeby nie
upaść, pokazuje ci coś wzrokiem, na dnie wanny, coś
czerwonego, jakiś skrzep, przypomina galaretę, wylecia-
ło ze mnie, mówi, puszcza na to coś strumień, woda
barwi się na czerwono, zostaw, mówisz, wyjdź, podajesz
jej ręcznik. A więc to już, masz skurcze, pytasz, ona mówi,
że chyba tak, no to jedziemy. Ma wszystko przygotowane,
ubiera się szybko, ty też, nieumyty, z potarganymi wło-
sami, bierzesz torbę, która czeka przy wejściu, spako-
wana od tygodnia. Zbiegacie dwa piętra po schodach,
żeby było szybciej, ona wspiera się na twoim ramieniu,
trzymasz ją mocno, żeby nie upadła, boisz się bardziej
niż ona, ale udajesz, że nie, że wcale. Wszystko będzie
dobrze, mówisz, sam w to nie wierząc, to krwotok, myś-
lisz, coś się musiało stać, coś jej pękło w środku. Jedziesz
nieuważnie, próbując głaskać ją po głowie, bo ona cały
czas jęczy, pytasz, czy bardzo boli, mówi, żebyś uważał
na drogę, przejechałeś na czerwonym, na szczęście jest
bardzo wcześnie, piąta albo szósta, mało samochodów.
Lepiej było wziąć taksówkę, tylko skąd, kiedy ruszasz

                                                          5
z piskiem spod kolejnych świateł, szpital już niedaleko.
Lekarz jest zaspany, kończy dyżur, myślał, że już pójdzie
do domu, każe najpierw zrobić kategie, pielęgniarka też
jest zaspana, zakłada to wszystko jakoś niemrawo, nie-
zdarnie, brzuch z kociakiem w środku przelewa się jak
balon napełniony wodą, wreszcie w maszynie coś zaczy-
na się ruszać, słychać jakieś dudnienie, papier wolno wy-
chodzi z drukarki, chcesz go wyrwać, pogonić, ale to
musi być tak wolno. I co, i co, pytasz pielęgniarkę, jesz-
cze chyba nic, mówi, faktycznie, ta kreska jest prawie
płaska, a powinna bardziej skakać, tłumaczy pielęgniarka.
W końcu idziecie z tym do lekarza, on się krzywi na wy-
kres, po co żeście przyjeżdżali, po co mi zawracacie
głowę na koniec dyżuru, mówi jego spojrzenie. Ale ten
skrzep, to czerwone, co ona urodziła w wannie, czy to
coś poważnego, czy to znaczy, że będą komplikacje, py-
tasz, bo ona nie jest w stanie wykrztusić słowa, nawet nie
wie, czy ją boli, czy nie, trzyma cię tylko za rękę, trzęsie
się. To normalne, mówi lekarz, narządy rodne muszą się
przygotować, ale to jeszcze, jeszcze, skurcze są za słabe,
gładzi ją po ręce, przyjaźnie, może nawet pieszczotliwie.
Kiedyś byś się po czymś takim zdenerwował, tym razem
nie. Chciałbyś, żeby i ciebie tak pogładził, ale nie możesz
na to liczyć. Wychodzicie ze szpitala, opada z was na-
pięcie, śmiejecie się sami z siebie, postanawiacie zjeść
dobre śniadanie. Jedziecie do centrum, robi się ładny
dzień, maj, prawie lato, prowadzisz teraz spokojnie, jak-
byście jechali na wycieczkę za miasto, zresztą zaczynają
się korki, wpływacie w rzekę samochodów i autobusów,
przyjemnie jest być wśród nich, a jednocześnie całkiem
osobno, czujecie się w samochodzie, jakbyście byli na

6
wyspie, na innej planecie. Oni jadą do pracy, a wy nie, wy
macie wolne, żadnych spraw. Liczy się tylko TO. Przełą-
czacie życie na profil „milczy”, dzieje się, ale go nie sły-
chać. Potem całkiem wyłączacie się z sieci. Mogłaby to
być pierwsza randka, maczacie rogaliki w kawie, chodzi-
cie za rękę po parku, drogę przebiega wam wiewiórka.
Jeśli to wróżba, mówi ona, ciekawa jestem jaka. Chyba
wesoła, ruch wiewiórki w powietrzu, regularne półkola,
jak przęsła mostu, przez ścieżkę. Robotnicy w pomarań-
czowych kamizelkach sadzą tulipany na skwerze. Miasto
stroi się na ten dzień. Co jakiś czas pytasz ją, czy ma skur-
cze, ale nie ma. Potem zapominasz pytać. Jecie obiad
w restauracji ze stolikami wystawionymi na zewnątrz.
Wymieniacie uwagi o książce, którą ty jej poleciłeś, prze-
czytała ją już dawno, ale nigdy nie było okazji o tym po-
rozmawiać. A może do kina? Przeglądacie repertuar w ga-
zecie. Sensacyjne, ze strzelaniną, wykluczone. To powi-
nien być jakiś wesoły, pozytywny film, ale nie głupia
komedyjka. Niestety, nie grają nic ciekawego, nic odpo-
wiedniego dla was. Więc jeszcze raz spacer. Ona męczy
się tym chodzeniem, taszczy przed sobą brzuch, bardzo
podobny do brzuchów piwoszy. Dyga jak kaczka. Paro-
diujesz ją, śmieje się z ciebie, czyli z siebie. Chodzić, cho-
dzić, chodzić, mówi przez telefon znajomy lekarz, najle-
piej po schodach. Tu w parku niedaleko są takie jedne,
wysokie, jak w filmie Eisensteina, mają dużo stopni. Li-
czycie je, grubo ponad sto, dziś już nie pamiętasz ile.
Wchodzicie trzy razy, ona mówi, mam już dość. Nama-
wiasz ją na jeszcze jedną turę. I nadal nic. Miało być świę-
to, a dzień rozmywa się, ciągnie, macie go już dość. Niech
się coś dzieje, myślicie oboje. Lekarz mówił, że to może

                                                            7
być parę dni, nawet tydzień. Ona bez powodu zaczyna się
na ciebie złościć. Mówi, że za daleko zaparkowałeś, a moż-
na było podjechać pod same schody. Tylko że kiedy rano
tam parkowałeś, wcale nie mieliście zamiaru iść do scho-
dów, tylko na śniadanie. Starasz się nie zwracać uwagi na
jej słowa, nie brać ich do siebie. Kiedy ruszacie, ona zwra-
ca ci głośno uwagę, żebyś nie hamował tak ostro, a ty
musiałeś, żeby się nie zderzyć z busem, który wyjechał
nagle zza zakrętu, nie było go tam, kiedy patrzyłeś w lu-
sterko. Nic nie mówisz, za to twoja noga naciska zbyt
mocno gaz, za chwilę znów musisz hamować, tym razem
z powodu rowerzysty na pasach. Jak jedziesz, krzyczy
ona, przez chwilę wydaje ci się, że to do rowerzysty, nie,
to do ciebie, te słowa oddalają was, jedziecie w milcze-
niu. Prawie pod domem ona nagle mówi, żebyś jechał do
szpitala. Na pewno już, pytasz, rano się przecież wygłupi-
liście, spanikowaliście. Jedź, mówi. Coś przegapiłeś, po
drodze coś się z nią działo, ty nie patrzyłeś, byłeś na nią
zły. Teraz sobie wyrzucasz, że zabrakło ci cierpliwości,
posłusznie zawracasz na najbliższych światłach, uważa-
jąc, żeby skręt był bardzo łagodny. Akcja się nasila, po
drodze do szpitala ona co jakiś czas jęczy, ale nie ostro,
gwałtownie, tylko powoli, jakby przez sen, jakby jej się
coś złego śniło. Idziecie szybko na kategie, tym razem od
razu widać, że skurcze się nasilają, gulgot maszyny jest
szybszy, kreska idzie do góry i opada. Myślisz, że to już
zaraz. Sprężasz się w sobie, przygotowujesz się. Znajomy
lekarz przychodzi, patrzy na wykres wychodzący z ma-
szyny. I jak, i jak, pytasz gorączkowo, idziemy na salę?
Jeszcze, jeszcze, rozwarcie jest na razie małe. To kiedy,
pytasz, wydaje ci się, że to działa mniej więcej tak jak

8
imadło, śmieje się z ciebie lekarz, a to musi potrwać. Do
końca mojego dyżuru powinno być po wszystkim, idźcie
na górę, zajrzę do was za dwie godziny. Oczywiście zapo-
minasz zapytać, kiedy on kończy swój dyżur, szukasz go.
Gdzieś zniknął. Formalności w recepcji, pytają was o różne
dokumenty, o kartę ciąży, ona ma to wszystko ze sobą,
w torebce, nawet nie wiedziałeś, ile papierów tam nosi.
Jesteście już w środku, na pokładzie. Każą wam zameldo-
wać się na piętrze, meldujecie się, nikt nie ma dla was
czasu, z takim kategie to jeszcze długo, macie czekać na
korytarzu, może zwolni się jakaś sala, bo na razie wszyst-
kie zajęte. Chciałbyś coś robić, pomóc, przyspieszyć to.
Pytasz ją, czy nie chce wody albo soku, na dole jest dys-
trybutor, mógłbyś zejść i kupić. Nie chce. Ale mógłbyś
pójść do samochodu po rzeczy, tak. Masz zajęcie, spie-
szysz się jednak, żeby ona w tym czasie, pod twoją nie-
obecność, żeby to się nie stało, więc wracasz szybko, po
paru minutach. Dajesz jej torbę, w której jest seledynowy
szlafrok, kupiony specjalnie na tę okazję, ona zakłada go
za jakimś parawanem. W tym szlafroku jest już jakaś szpi-
talna, obca, nie twoja. Chciałbyś być potrzebny, próbu-
jesz ją zagadywać, opowiadać jej historyjki z dzieciństwa,
których ona nie ma ochoty słuchać, prosi, żebyś był cicho,
bo skurcze jej się nasilają, musi się skoncentrować. Czu-
jesz się zbędny, najlepiej by było, gdybyś sobie poszedł,
nie możesz jednak pójść, bo ona na pewno potrzebuje
twojej opieki, nikt tu przecież na nią nie zwraca uwagi.
Zostajesz więc. To już zaraz, za chwilę, myślisz, nie wiesz,
że to potrwa jeszcze parę godzin, w tym czasie urodzi
kobieta w sali, która miała być zarezerwowana dla was,
będzie strasznie krzyczała, ona przestraszy się tego, nie-

                                                          9
potrzebnie, kobiecie pójdzie w sumie szybko, to jej trze-
cie dziecko, zajmuje to godzinę z kawałkiem od przyjścia
z bólami, z dużym rozwarciem, wy już jesteście tam pra-
wie trzy godziny, na drugim kategie widać postęp, jednak
niewielki, chcielibyście wejść do sali, skoro się zwolniła,
zaglądasz tam, ale jeszcze trzeba w niej posprzątać, umyć
podłogę z krwi, zdezynfekować. W końcu wchodzicie, to
już chyba teraz, skurcze są coraz mocniejsze, przychodzą
co parę minut, wtedy ona oddycha głośno, łapie cię
mocno za rękę. Potem znów chodzi, uciska ją, mówi, że
to jest podobnie, jakby robiła kupę, trochę się tego wsty-
dzi, obawia, pyta cię, czy nic nie czujesz, mówisz, że nie.
Nareszcie jesteś do czegoś potrzebny, poza tym załatwia-
niem sali i łapaniem lekarzy. Teraz już ktoś przychodzi,
robią jej jakieś badania, pytają o różne rzeczy. Ustawiają
światło, szykują na podłodze fotel w kształcie dużej
gruszki, właściwie worek wypełniony kulkami styropianu.
Ta chwila jest blisko, zbierasz siły, których masz mało,
czujesz ssanie w żołądku, od paru godzin nic nie jadłeś,
trzeba było zjeść na samym początku, jak tu przyszliście,
wtedy wydawało się, że to nastąpi zaraz, a minęło tyle
czasu, teraz już za późno. Lekarz każe wam zrobić jesz-
cze dwie ostatnie rundki po korytarzu, ją już strasznie
boli, próbuje nie krzyczeć, nie całkiem to się udaje, z jej
ust wychodzą głośne jęki, takie odgłosy, jakich nigdy
jeszcze nie słyszałeś, masz wrażenie, że ona przestała
być sobą, zamieniła się w jakieś dziwne zwierzę. Próbu-
jesz wierzyć, że to ciągle ona, ocierasz jej pot z czoła.
Ona mówi, że nie wytrzyma tego bólu, prosi o znieczule-
nie, masz jej natychmiast załatwić znieczulenie, słyszysz.
Na szczęście w sali jest już położna, wasza znajoma, za-

10
opiekuje się nią dobrze, ty idziesz załatwiać znieczulenie.
Lekarz mówi, proszę bardzo, możemy dać zastrzyk, to się
robi w plecy, niedaleko kręgosłupa, jest ryzyko, jak się źle
wceluje, może nastąpić paraliż, może już nigdy nie cho-
dzić. Na pana odpowiedzialność, mówi lekarz, trzeba
podpisać zgodę, że jakby co zgodziliście się, to była
wasza decyzja. Niech się pan namyśli. Może nastąpić pa-
raliż. Trochę panikujesz, ale nie możesz tego pokazać.
Pytasz ją więc, czy na pewno, czy to znieczulenie jest
konieczne, nie chcesz mówić o tym, co jej grozi w razie
gdyby, nie chcesz jej denerwować. Ona więc mówi, że
tak, chce, przecież mówiła, że strasznie ją boli, nie wy-
trzyma tego. Już nikt ci nie pomoże, musisz zdecydować,
jeśli ona wyląduje na tym wózku, ty ją będziesz pchał do
końca życia. Mówisz lekarzowi, że tak, podpisujecie, zga-
dzacie się. Każą jej stanąć, czekają na skurcz, to musi być
tuż po, ona nie może się ruszyć ani o milimetr, jeśli się
ruszy, igła się omsknie, lekarz nie trafi, i wtedy wiadomo.
Ona nie może się też ruszyć, kiedy poczuje ukłucie
w plecy. Dezynfekują to miejsce. Ona prosi, żeby przecze-
kać jeszcze jeden skurcz, przychodzą teraz regularnie,
dość często. Lekarz stoi ze strzykawką za jej plecami, ona
go nie widzi, ale ty tak. Trzymasz ją za rękę, starasz się
ukryć, co czujesz, nie chcesz, żeby ona wiedziała, jak bar-
dzo się teraz boisz, prawie mdlejesz, wszystko ci się za-
mazuje przed oczami, zaraz odpłyniesz, opadniesz na
ziemię, wiedząc, że nie możesz tego zrobić, ona cię trzy-
ma, odczułaby, to mógłby być ten minimalny ruch, powo-
dujący, że igła nie trafi w to miejsce, gdzie trzeba. Po
prostu musicie na długą chwilę zastygnąć, nie oddychać.
Lekarz pyta, czy jest gotowa, ona odpowiada, że już. Na-

                                                         11
bieracie głęboko powietrza, ty zamykasz oczy, żeby nie
widzieć igły, którą lekarz zaraz wbije jej w plecy, niedale-
ko kręgosłupa, w to jedyne właściwe miejsce, nie chcesz
myśleć o niczym, żeby nie drgnąć, te obrazy same przy-
chodzą do ciebie, przypominasz sobie, miałeś wtedy
sześć lat, autobus wlókł się przez miasto, jechałeś na
swoją własną egzekucję, macałeś palcem ząb, który rósł
na przedzie, krzywo, mieli go wyrwać, żeby ten normalny,
dorosły, na jego miejscu był taki jak trzeba, przed oczami
kafelki czarno-białe niekończące się szachownice koryta-
rzy poczekalnia krzesła zimne twarde oparcie z lakiero-
wanej sklejki szuranie po podłodze metalowych nóg
płacz jakieś postacie we mgle tego płaczu wreszcie wy-
wołanie ze środka skąd zza drzwi wytłumione jęki krzyki
z imienia i nazwiska dotyk czyjejś ręki na policzku połóż
się na fotelu wypłucz usta odbyt spluwaczki popękanej
w czarne żylaki pomarańczowe światło w oczy, za oknem
chyba czubki drzew na brudnej fasadzie domu naprze-
ciwko gruby kontur białego gołębia pokoju z listkiem
w dziobie, znów szuranie brzęk ostrych narzędzi w bla-
szanej misce ukłucie igły w dziąsło znieczulającej potem
już niewiele chyba gruby opatrunek z gazy drapiącej zaci-
snąć trzymać godzinę oślizgłej wyplutej do kosza z gru-
bym ciemnoczerwonym śladem pierwsza męska men-
struacja wtedy przestałeś być dzieckiem – już po
wszystkim. Mówi lekarz, tamten obraz odpływa, przypo-
minasz sobie, gdzie jesteś, ona oddycha głęboko, idzie
nowy skurcz, zdążyliśmy. Teraz sam poród wydaje ci się
błahostką, właściwie przyjemnością. Przychodzi znajomy
lekarz, ten drugi gdzieś idzie, zostajecie we czwórkę
jakby na kolacji, ona jest głównym gościem, bohaterem

12
wieczoru, siedzi z rozwartymi nogami na tym fotelu
gruszce, jak na szwedzkim filmie, który wam pokazywali
miesiąc wcześniej, ty za nią, rękami obejmujesz ją tuż
pod piersiami, głowę wystawiasz ponad jej ramieniem,
ona wczepia się w ciebie, łapie cię za kark albo opiera
ręce na twoich ramionach jak na poręczach fotela, krzy-
czy, tuż nad twoim uchem, krzyk rezonuje w twojej gło-
wie tuż obok jej głowy. Oni po drugiej stronie, jak goście,
a raczej gospodarze na tej kolacji, lekarz patrzy cały czas
w jej krocze, dowcipkuje, dla niego to zabawa, robił to
tyle razy, położna trzyma lusterko, to dla was, żebyście
coś widzieli, rozwarcie jest spore, lekarz maca brzuch,
dziecko ułożone prawidłowo, głowa do dołu. Skurcze
przychodzą falami, za jakiś czas widać czubek głowy,
ciemny, włosy chyba, dziwnie to wygląda w tym lusterku.
Przyj teraz, przyj, mówi znajomy lekarz, ona więc prze,
skurcz mija, odpoczywa, przychodzi następny, mocniej,
mówi znajoma położna, ona stara się jak najmocniej,
stęka, krzyczy. Tobie też się wydaje, że w tym uczestni-
czysz, przecież jesteś tuż za nią, obejmujesz ją, natężasz
się, napinasz, bardziej, żeby mocniej, o mały włos nie za-
czynasz krzyczeć wraz z nią, za nią, bardzo byś chciał, ale
ciągle powstrzymujesz się, to by było śmieszne, ten twój
krzyk, śmieszne i niepotrzebne, nie chcesz utracić kon-
troli, nie chcesz zemdleć, lekarz mówił przedtem, żebyś
się dobrze zastanowił, czy na pewno chcesz przy tym
być, bo oni mają wielu takich chętnych, co potem mdleją
w trakcie, trzeba ich reanimować, jest więcej kłopotu niż
pożytku. Tacy to lepiej, żeby poczekali za drzwiami. Ty
powiedziałeś, nie, no co ty, ja? Ja to na pewno nie, a on
na to, każdy tak mówi, każdy kozakuje, a potem. Nie

                                                        13
chcesz być jednym z tych słabych, co nie zdali egzaminu,
uciekli, do końca życia będą ze sobą nieśli tę Patnę, boisz
się, bo przecież tobie także może się przytrafić, skąd
wiesz, czy nie. Zarazem chciałbyś raz uwolnić się, zrzucić
wszystko z siebie, zatracić się, przeżyć coś, czego nie
przeżywasz ani podczas orgazmu, ani podczas podniesie-
nia, to jest prawdziwa tajemnica życia i wiary, a tam to
tylko kuglarskie sztuczki, tylko rytuał, powtarzany milio-
ny razy, to przytrafia ci się po raz pierwszy, może jedyny.
W końcu ta chęć zwycięża, zamykasz oczy, ściskasz ją
jeszcze mocniej, jesteście tak blisko siebie jak nigdy
dotąd, wyczuwasz w niej już te skurcze, chwilę przed
tym, zanim się naprawdę zaczną, zresztą odstępy między
nimi są coraz krótsze, kiedy przychodzi kolejny, ty też
przesz, też wyciskasz sobie coś z brzucha, może nawet
krzyczysz razem z nią, wczuwasz się tak bardzo, że przez
chwilę wydaje ci się, że to ty wyrzucasz z siebie to dziec-
ko, a nie ona. Angażujesz się tak bardzo w to swoje wy-
obrażenie, dopiero po chwili rejestrujesz, że pojawił się
nowy dźwięk, ktoś jest oburzony, niezadowolony, nie
chciał tu być, tam było lepiej, ty się dopiero musisz zasta-
nowić, kto to jest, do licha, kto tu przyszedł, nie poznaję
tego głosu, to ktoś nowy, obcy, myślisz, otwierasz oczy.
Lekarz trzyma na rękach jakiś czerwony czy fioletowy
mokry kształt, wtedy dociera do ciebie, że to już się stało,
przegapiłeś najważniejszy moment, ona to już zrobiła,
bez twojej wiedzy, sama, nawet nie poczułeś kiedy, po
prostu jeszcze jeden skurcz i ten dzieciak wyskoczył na
nadstawione ręce lekarza, nagle, plask, jak mokra bluzka
z pralki po odwirowaniu i odemknięciu drzwiczek, ty
byłeś obok, ale nie zauważyłeś, nie miałeś w tym żadne-

14
go udziału, byłeś tylko statystą, czymś w rodzaju fotela
z regulowanym oparciem. I zawsze będziesz tylko tym,
nikim więcej, świadkiem cudu, nigdy świętym, nawet Jó-
zefem. Twój udział wtedy, kilka szybkich ruchów, skądi-
nąd przyjemnie, ale nie przeceniajmy tego. Teraz siedzisz
obok, gładzisz ją po policzku, wycierasz jej pot z czoła,
chcecie je zobaczyć, lekarz woła cię tam, na drugą stronę,
położna podaje nożyczki, trzeba ich dwoje odciąć, od-
dzielić od siebie. To jest twój obowiązek, rytualna nagro-
da pocieszenia za to, że siedziałeś obok i nie brałeś w tym
udziału. Boisz się nacisnąć, przecież to ciało, ta rurka, coś
żywego, lekarz kiwa głową, że można, przytrzymuje pę-
powinę plastikowym uchwytem, wahasz się, czy warto
odcinać, teraz rurka jeszcze łączy dziecko z matką, a po-
przez to z poprzednimi matkami, z przeszłością, z pra-
matką, ginącą w mroku, kiedy to zrobisz, więź zostanie
zerwana, nieodwołalnie, nie będzie można kliknąć na
ikonkę new game, lekarz mówi, no dalej, śmiało, to męska
rzecz, trzeba to zrobić, zresztą, co ważne, już się stało,
przez sam fakt wyjścia, dziecko zostało już oddzielone,
pępowina martwa, nie służy do niczego, plastikowe klesz-
cze ściskają arterię, zamknęły dopływ tlenu, wody, pokar-
mu, tego, co tam płynęło, dziecko oddycha samo, ta rura
mu nie jest potrzebna, nie przeceniaj ważności tego, co
zrobisz, to formalność, teraz, ostrza zwierają się, już
przeciąłeś, zdając sobie nagle sprawę, jak bardzo to jest
złudne, tych dwoje będzie ze sobą i tak zawsze bardziej
niż ty z którymkolwiek z nich, kiedykolwiek. Ale na szczę-
ście, nie ma czasu na myślenie, położna bierze na ręce
dziecko, owinięte we flanelę, jeszcze całe w tej mazi, po-
kazuje matce i gdzieś je zabiera, lekarz zostaje z nią,

                                                          15
jeszcze trzeba urodzić łożysko, potem będzie ją zaszy-
wał, nie wiesz, gdzie pójść, ona pokazuje ci wzrokiem,
żebyś szedł za dzieckiem, wybiegasz, żeby go nie ukradli,
nie podmienili. Doganiasz położną, chcesz odebrać dziec-
ko, ona ci nie daje, jeszcze jesteś roztrzęsiony, jeszcze
byś upuścił, za chwilę tak. Kładą je na wadze, samotne,
jak kurczaka na sprzedaż, z góry w oczy światło, boi się
tego, płacze, dobrze, że ta maszyna podgrzewa. Lekarka
w białej masce na twarzy pochyla się, naciska jakieś guzi-
ki, sprawdza. Dziesięć punktów mówi, nie wiesz, czy to
dobrze, czy źle, dziesięć na dziesięć możliwych, dodaje.
Próbujesz się z tego jakoś cieszyć, ale nie wiesz za bar-
dzo jak, lekarka fachowo poprawia flanelowe zawinięcie,
jest pan gotowy, chce pan wziąć? Boisz się, że upuścisz,
zepsujesz, przecież to nowe, prosto ze sklepu, wolałbyś,
żeby ktoś ci dostarczył do domu, zanim sam włączysz,
dobrze by było przeczytać instrukcję, poćwiczyć, głupio
zrobiłeś wtedy u znajomych, proponowali ci, żebyś po-
trzymał, spróbował, nie chciałeś, bo to ich, obce, cudze,
głupio ci było brać. Ale nie można czekać, powiedzieć,
nie chcę, to też część egzaminu, próbujesz układać ręce,
czy tak, czy lepiej, przymierzasz, lekarka podaje ci dziec-
ko i nagle jakoś samo wskakuje ci to ułożenie, jakbyś
robił to już kiedyś, przez wiele lat, tyle że dawno temu.
Chwytasz je mocno, jest małe i w gruncie rzeczy lekkie,
lekarka mówi, żeby uważać na główkę, niepotrzebnie,
główka doskonale układa ci się w zagłębieniu łokcia, czu-
jesz, że mógłbyś z nim biec po pagórkach, wcale się nie
męcząc, padać, amortyzować uderzenia. Oczywiście nie
robisz tego, idziesz bardzo wolno, ostrożnie, podłoga
jest trochę mokra, była niedawno myta, przechodzisz

16
przez długą salę, gdzie za parawanami leżą inne kobiety,
może nawet krzyczą, ty tego jednak nie słyszysz. Dociera
do ciebie tylko jeden dźwięk, kwilenie dziecka, kiedy
wziąłeś je na ręce, przestało płakać i teraz cały czas wyda-
je z siebie dziwne ni to skamlenie, ni to cichy skowyt,
niepodobny do niczego, co słyszałeś wcześniej. Niepo-
dobny do dźwięków wydawanych przez inne dzieci, mo-
żesz to stwierdzić potem, kiedy leżycie na sali, jest tam
jeszcze kilka kobiet, ty chciałeś wziąć osobny pokój, ale
nie było, zresztą ona powiedziała, że nawet woli być z in-
nymi kobietami, w razie czego będzie mogła poprosić
o pomoc, zapytać, słyszysz więc głosy innych noworod-
ków, one po prostu wrzeszczą, tylko twoje dziecko wyda-
je taki dźwięk, niepowtarzalny, całkiem osobny, jakby
cicho prosiło, żebyście byli obok, żebyście go nie zosta-
wiali na śmietniku ani nawet na czyichś schodach, a to
wszystko mówi w swoim własnym języku, który oboje ro-
zumiecie, macie nadajniki nastawione na odpowiednią
częstotliwość, wydaje się wam, że słyszelibyście je na
końcu świata, w stepie, jak głos z Litwy. Dziecko na szczę-
ście jest tu, obok, na wyciągnięcie ręki, a wy wcale nie
zamierzacie go zostawiać, a wręcz przeciwnie, chcieliby-
ście tu być z nim bez przerwy, co jest utrudnione, przy-
najmniej w twoim wypadku, jest noc, inne matki powinny
spać, pielęgniarka wygania cię do domu, skończyły się
godziny odwiedzin, udajesz więc, że wychodzisz, paku-
jesz się, ale w końcu zostajesz, trzymany tym kwileniem
jak na smyczy, ona znów przychodzi, obiecujesz, że bę-
dziesz bardzo cicho, dobrze, to jeszcze pół godziny, ta
scena powtarza się kilka razy, w końcu przychodzi jakiś
obcy lekarz, wygania cię definitywnie, matka musi spać,

                                                         17
wychodzisz nad ranem, jeszcze w noc, zasypiasz, kiedy
robi się jasno, w hałasie pierwszych tramwajów, trzy go-
dziny później budzisz się, wracasz tam, jest akurat pora
śniadania. Potem jakieś migawki, urywane obrazy, pro-
blemy z karmieniem, jej obolałe piersi, próby ssania przez
gumowy kapturek, jak seks przez prezerwatywę, nic
dziwnego, że się to dziecku nie podoba, ty też byś tak nie
chciał, nauka robienia zawiniątka z flanelowej pieluchy,
ostatnie sprawunki z kartką w ręku, według listy, którą
ona ci przygotowała, termin wypisania. Wynajmujesz salę
w podziemiach, gdzie zwykle odbywają się bankiety, za-
praszasz wszystkich, przyjaciół, znajomych, a nawet przy-
godnych świadków tego zdarzenia, gratulują ci i zaraz
idą po coś do jedzenia albo od razu po alkohol, kelner
roznosi wódkę w małych kieliszkach, niektórzy biorą od
razu po dwa, ty też wypiłeś kilka, na chybił trafił wybie-
rasz chętnych do oglądania zdjęć z cyfrowego aparatu,
który nosisz w tylnej kieszeni spodni. Nie z porodu.
Wtedy o tym nie myślałeś, to zdjęcia z kolejnego dnia,
z pierwszego poranka, są tam oboje, matka, trochę
opuchnięta, z pozlepianymi włosami na poduszce, worki
pod oczami, obok pomarszczony noworodek. Słabo go
widać, na ogół ma zamknięte oczy, na jednym są otwarte,
kiedy pokazujesz to zdjęcie, wszyscy ci mówią, że dziec-
ko jest do ciebie podobne jak dwie krople wody, bierzesz
to za dobrą monetę, pokazujesz dalej, próby karmienia,
przewijanie. Myślisz, że to jest dla wszystkich ciekawe,
może nawet dla niektórych jest, ale nie tak jak dla ciebie,
nie zważasz na to, przeskakujesz kolejne klatki. Szukasz
kogoś, komu mógłbyś opowiedzieć o tym wszystkim, co
się stało i jak to się stało, jak cię zbudził rano jej krzyk

18
i co zobaczyłeś wtedy w wannie, nie bardzo się to udaje,
przerywają ci zaraz na samym początku. Jedni mówią,
wiem, stary, wiem, jak to jest, poklepują cię, przechodzi-
łem przez to, inni kręcą się nerwowo, naprawdę, chętnie
posłucham, ale może później, na spokojnie, dopiero się
urwałem z pracy, muszę trochę odetchnąć, a ty masz tu
teraz gości do obsłużenia, może za chwilę, jak się prze-
wali ten tłum. OK, więc może potem, za godzinę czy dwie,
jak już wszyscy będą bardziej pijani, złapiesz kogoś, w ką-
cie, w półmroku, opowiesz mu to wszystko, jak się bałeś,
jak myślałeś, że zemdlejesz, teraz musisz udawać twarde-
go, gościa, który przyjmuje takie rzeczy na spokojnie, dla
którego to nic, ech, poród, miliony ludzi przez to prze-
chodzą, a jeśli już ktoś tu ma coś do opowiadania, to
twoja żona, w końcu to jej dziecko wyskoczyło z brzu-
cha, musiała się napracować. Ty wykonałeś swoją robotę
wcześniej, zresztą, zgódźmy się, to nie był wcale taki
wielki wysiłek, nie ma nawet o czym opowiadać. A teraz
to nic, bądź cool, przypadkiem nie zacznij płakać, nie roz-
klejaj się, tego od ciebie nie oczekują, chyba nie chcesz
być uznany za mięczaka. To kolejny egzamin, który mu-
sisz zdać, gdybyś był kobietą, mógłbyś do woli opowia-
dać swoim psiapsiółkom, jak było, jak cię bolało, co czu-
łeś, one byłyby ciekawe, naprawdę by cię słuchały, któraś
może trzymałaby cię za rękę. A tu nikt, nikogo, nawet
później, przed północą, kiedy jesteś już naprawdę pijany,
nagle wszyscy znikają, rozbiegają się, jest środek tygo-
dnia, trzeba rano iść do pracy. Taksówkarz pomaga ci
nosić prezenty, torebki z kokardami, paczki wypełniają
cały bagażnik, nie mieszczą się, to przez butlę z gazem,
część trzeba położyć na tylnym siedzeniu. Sympatyczny

                                                        19
gość, trochę siwy, na pewno po pięćdziesiątce, mimo to
przechodzisz z nim na „ty”, jemu to nie przeszkadza, słu-
cha twojego monologu, czasem na początku wtrąca,
wiem, wiem, potem już nic nie mówi. Pod wstecznym lu-
sterkiem buja się na sznurku żółte drzewko z zapachem
wanilii, opowieść rozkręca się, nareszcie jest słuchacz.
Ale na długo przed końcem trzeba ją przerwać, cel po-
dróży jest zbyt blisko, trzeba było zamieszkać w innej
dzielnicy, dalej od centrum, a nie tu, teraz, kiedy mowa
o pierwszym kategie, do końca daleko, a taksówkarz
nagle hamuje, gasi silnik, włącza światła awaryjne. Jeste-
śmy na miejscu, mówi. Znów pomaga z prezentami, do-
staje duży napiwek, a wtedy liryczny podmiot tej opowie-
ści, wykonawszy kolejny narracyjny coitus interruptus,
gramoli się z tym wszystkim do mieszkania, pada na
łóżko. Nagle przychodzi do niego wielkie zmęczenie,
zbiorcza faktura za zużycie energii w ostatnim okresie
rozliczeniowym, powiedzmy w ciągu miesiąca poprze-
dzającego. Nie chce mu się nawet zdejmować butów,
tylko spać, spać, choćby i tydzień.
     Żona mruczy coś przez sen. Przez okno wpada świat-
ło księżyca czy też, mniej romantycznie, ulicznej latarni.
Z kołyski, stojącej niedaleko, dobiega ciche posapywanie.
Oj, było, kończy narrator swą opowieść, sam do siebie,
w ostatnim przebłysku świadomości. Właściwie już śpi,
kiedy dziecko, ten ósmy cud świata, odpowiada mu. Naj-
pierw jękiem, a potem, samoistnie zaindukowane, głoś-
nym płaczem. Który trwa. Narasta. To już nie jest kwi-
lenie, ten cudowny koci pomruk co w szpitalu. Dziecko
wrzeszczy, właściwie nawet ryczy. Kolka, chyba ma kolkę,
informuje zaspanym głosem żona, dopiero co uśpiłam,

20
po godzinie noszenia. Dziecko potwierdza tę informację
głośniejszym spazmem. Tak, mam kolkę, zróbcie z tym
coś, do cholery, mówi, jesteście moimi rodzicami czy
nie? Teraz ty, musisz go ponosić, komentuje matka, może
jeszcze zaśnie, odwraca się plecami. Ja, ja mam go nosić
teraz, myśli na głos ojciec. Tak, teraz ty, twoja kolej, noś
mnie, natychmiast, ryczy dziecko. Raczej rozkazuje, niż
prosi. Widocznie przeczytało instrukcję, dostało manual
do obsługi rodziców. Naciska na jakiś niewidoczny guzik.
Działa. Narrator, któremu jeszcze przed chwilą wydawa-
ło się, że będzie spał do końca świata, teraz posłusznie
wstaje, bierze do ręki flanelowe zawiniątko, płaczącą ku-
kiełkę, i zaczyna chodzić w kółko po pokoju, miarowo nią
potrząsając, jakby był szamanem i odprawiał poporodo-
we misterium. Jakby tańczył po narysowanym na podło-
dze diagramie Eulera: skończył się czas święty granicz-
ny, pora wykroczyć poza zakreskowane pole. To, co miał
wcześniej do opowiedzenia, wydaje mu się teraz mało
ważne. Na dobrą sprawę zupełnie nieistotne. Właściwa
opowieść powinna dotyczyć tego, co jest, co dopiero bę-
dzie. Co z nimi zrobi ta kukiełka. Niech więc mu Muu
odda teraz jego purba, jego ojcowską nigapurbalele, rzuca
zaklęcie w magicznym języku, niech mu pozwoli odczy-
tać ten płaczący plik w programie Tata.exe, prosi mecha-
niczne bóstwo, superkomputer sterujący. Dreptanie nar-
ratora przypomina teraz taniec. Szuka właściwego rytmu.
Luli, luli, dziecinko, luli, mówi czule, głosem, którego
wcześniej u siebie nie słyszał. Resztkami świadomości
obserwuje siebie z boku, zauważa, jak infantylne są jego
pomruki, ale nie zważa na to. Byle to zadziałało, myśli,
chciałby uśpić krzyczące dziecko. Zanim straci nad sobą

                                                         21
panowanie, zanim rozdrażniony alkoholem i brakiem snu,
wyrzuci je przez okno albo trzepnie nim o podłogę, czego
by nie chciał. Byłoby to bowiem zachowanie niewłaściwe,
nieadekwatne do sytuacji. Spowodowałoby nieodwracal-
ne skutki. Skąd jednak ma wiedzieć, czy się tak nie zacho-
wa? Kiedyś wiedział, do czego jest zdolny, znał siebie. Ale
teraz? Wydaje mu się, że wszystko jest nowe, zupełnie
inne niż przedtem. Świeżo upieczony szaman biega do-
okoła swojego ogniska, domowego. Dzień się przeciąga,
trzeszczą liny na słupach wysokiego napięcia. Latarnie
gasną. Pierwsze tramwaje wyjeżdżają na miasto. Zaczyna
się jakaś nowa, nie opowiedziana jeszcze historia.
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
                      pełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym e-booksweb.pl - Audiobooki, ksiązki audio,
e-booki .

More Related Content

More from e-booksweb.pl

ABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebook
ABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebookABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebook
ABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebooke-booksweb.pl
 
Życie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebook
Życie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebookŻycie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebook
Życie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebooke-booksweb.pl
 
żYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebook
żYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebookżYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebook
żYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebooke-booksweb.pl
 
Zwielokrotnianie umysłu - ebook
Zwielokrotnianie umysłu - ebookZwielokrotnianie umysłu - ebook
Zwielokrotnianie umysłu - ebooke-booksweb.pl
 
Zrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebook
Zrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebookZrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebook
Zrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebooke-booksweb.pl
 
Zostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebook
Zostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebookZostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebook
Zostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebooke-booksweb.pl
 
Znaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebook
Znaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebookZnaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebook
Znaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebooke-booksweb.pl
 
Złote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebook
Złote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebookZłote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebook
Złote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebooke-booksweb.pl
 
Złodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebook
Złodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebookZłodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebook
Złodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebooke-booksweb.pl
 
Zdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebook
Zdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebookZdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebook
Zdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebooke-booksweb.pl
 
Zbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebook
Zbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebookZbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebook
Zbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebooke-booksweb.pl
 
Zarządzanie pracą - ebook
Zarządzanie pracą - ebookZarządzanie pracą - ebook
Zarządzanie pracą - ebooke-booksweb.pl
 
Zakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebook
Zakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebookZakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebook
Zakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebooke-booksweb.pl
 
Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...
Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...
Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...e-booksweb.pl
 
Wypełnianie dokumentów ZUS - ebook
Wypełnianie dokumentów ZUS - ebookWypełnianie dokumentów ZUS - ebook
Wypełnianie dokumentów ZUS - ebooke-booksweb.pl
 
Wymiar i rozkład czasu pracy - ebook
Wymiar i rozkład czasu pracy - ebookWymiar i rozkład czasu pracy - ebook
Wymiar i rozkład czasu pracy - ebooke-booksweb.pl
 
Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...
Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...
Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...e-booksweb.pl
 
Warsztaty edukacji teatralnej - ebook
Warsztaty edukacji teatralnej - ebookWarsztaty edukacji teatralnej - ebook
Warsztaty edukacji teatralnej - ebooke-booksweb.pl
 
Udręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebook
Udręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebookUdręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebook
Udręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebooke-booksweb.pl
 

More from e-booksweb.pl (20)

ABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebook
ABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebookABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebook
ABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebook
 
Życie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebook
Życie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebookŻycie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebook
Życie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebook
 
żYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebook
żYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebookżYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebook
żYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebook
 
Zwielokrotnianie umysłu - ebook
Zwielokrotnianie umysłu - ebookZwielokrotnianie umysłu - ebook
Zwielokrotnianie umysłu - ebook
 
Zrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebook
Zrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebookZrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebook
Zrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebook
 
Zostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebook
Zostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebookZostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebook
Zostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebook
 
Znaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebook
Znaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebookZnaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebook
Znaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebook
 
Złote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebook
Złote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebookZłote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebook
Złote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebook
 
Złodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebook
Złodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebookZłodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebook
Złodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebook
 
Zdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebook
Zdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebookZdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebook
Zdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebook
 
Zbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebook
Zbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebookZbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebook
Zbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebook
 
Zarządzanie pracą - ebook
Zarządzanie pracą - ebookZarządzanie pracą - ebook
Zarządzanie pracą - ebook
 
Zakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebook
Zakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebookZakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebook
Zakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebook
 
Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...
Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...
Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...
 
Wypełnianie dokumentów ZUS - ebook
Wypełnianie dokumentów ZUS - ebookWypełnianie dokumentów ZUS - ebook
Wypełnianie dokumentów ZUS - ebook
 
Wymiar i rozkład czasu pracy - ebook
Wymiar i rozkład czasu pracy - ebookWymiar i rozkład czasu pracy - ebook
Wymiar i rozkład czasu pracy - ebook
 
Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...
Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...
Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...
 
Warsztaty edukacji teatralnej - ebook
Warsztaty edukacji teatralnej - ebookWarsztaty edukacji teatralnej - ebook
Warsztaty edukacji teatralnej - ebook
 
Udręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebook
Udręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebookUdręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebook
Udręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebook
 
Teogonia - ebook
Teogonia - ebookTeogonia - ebook
Teogonia - ebook
 

Plac zabaw - Marek Kochan - ebook

  • 1.
  • 2. Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment pełnej wersji całej publikacji. Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj. Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu. Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie internetowym e-booksweb.pl - Audiobooki, ksiązki audio, e-booki .
  • 3.
  • 4.
  • 5. PEWNEGO DNIA budzisz się nagle, zastanawiasz się, co cię zbudziło, to jej krzyk, z łazienki, powtarza głośno twoje imię, kilka razy, biegniesz więc tam, ona stoi w wan- nie, szeroko, w rozkroku, w jednej ręce trzyma prysznic, z którego leci woda, drugą opiera się o ścianę, żeby nie upaść, pokazuje ci coś wzrokiem, na dnie wanny, coś czerwonego, jakiś skrzep, przypomina galaretę, wylecia- ło ze mnie, mówi, puszcza na to coś strumień, woda barwi się na czerwono, zostaw, mówisz, wyjdź, podajesz jej ręcznik. A więc to już, masz skurcze, pytasz, ona mówi, że chyba tak, no to jedziemy. Ma wszystko przygotowane, ubiera się szybko, ty też, nieumyty, z potarganymi wło- sami, bierzesz torbę, która czeka przy wejściu, spako- wana od tygodnia. Zbiegacie dwa piętra po schodach, żeby było szybciej, ona wspiera się na twoim ramieniu, trzymasz ją mocno, żeby nie upadła, boisz się bardziej niż ona, ale udajesz, że nie, że wcale. Wszystko będzie dobrze, mówisz, sam w to nie wierząc, to krwotok, myś- lisz, coś się musiało stać, coś jej pękło w środku. Jedziesz nieuważnie, próbując głaskać ją po głowie, bo ona cały czas jęczy, pytasz, czy bardzo boli, mówi, żebyś uważał na drogę, przejechałeś na czerwonym, na szczęście jest bardzo wcześnie, piąta albo szósta, mało samochodów. Lepiej było wziąć taksówkę, tylko skąd, kiedy ruszasz 5
  • 6. z piskiem spod kolejnych świateł, szpital już niedaleko. Lekarz jest zaspany, kończy dyżur, myślał, że już pójdzie do domu, każe najpierw zrobić kategie, pielęgniarka też jest zaspana, zakłada to wszystko jakoś niemrawo, nie- zdarnie, brzuch z kociakiem w środku przelewa się jak balon napełniony wodą, wreszcie w maszynie coś zaczy- na się ruszać, słychać jakieś dudnienie, papier wolno wy- chodzi z drukarki, chcesz go wyrwać, pogonić, ale to musi być tak wolno. I co, i co, pytasz pielęgniarkę, jesz- cze chyba nic, mówi, faktycznie, ta kreska jest prawie płaska, a powinna bardziej skakać, tłumaczy pielęgniarka. W końcu idziecie z tym do lekarza, on się krzywi na wy- kres, po co żeście przyjeżdżali, po co mi zawracacie głowę na koniec dyżuru, mówi jego spojrzenie. Ale ten skrzep, to czerwone, co ona urodziła w wannie, czy to coś poważnego, czy to znaczy, że będą komplikacje, py- tasz, bo ona nie jest w stanie wykrztusić słowa, nawet nie wie, czy ją boli, czy nie, trzyma cię tylko za rękę, trzęsie się. To normalne, mówi lekarz, narządy rodne muszą się przygotować, ale to jeszcze, jeszcze, skurcze są za słabe, gładzi ją po ręce, przyjaźnie, może nawet pieszczotliwie. Kiedyś byś się po czymś takim zdenerwował, tym razem nie. Chciałbyś, żeby i ciebie tak pogładził, ale nie możesz na to liczyć. Wychodzicie ze szpitala, opada z was na- pięcie, śmiejecie się sami z siebie, postanawiacie zjeść dobre śniadanie. Jedziecie do centrum, robi się ładny dzień, maj, prawie lato, prowadzisz teraz spokojnie, jak- byście jechali na wycieczkę za miasto, zresztą zaczynają się korki, wpływacie w rzekę samochodów i autobusów, przyjemnie jest być wśród nich, a jednocześnie całkiem osobno, czujecie się w samochodzie, jakbyście byli na 6
  • 7. wyspie, na innej planecie. Oni jadą do pracy, a wy nie, wy macie wolne, żadnych spraw. Liczy się tylko TO. Przełą- czacie życie na profil „milczy”, dzieje się, ale go nie sły- chać. Potem całkiem wyłączacie się z sieci. Mogłaby to być pierwsza randka, maczacie rogaliki w kawie, chodzi- cie za rękę po parku, drogę przebiega wam wiewiórka. Jeśli to wróżba, mówi ona, ciekawa jestem jaka. Chyba wesoła, ruch wiewiórki w powietrzu, regularne półkola, jak przęsła mostu, przez ścieżkę. Robotnicy w pomarań- czowych kamizelkach sadzą tulipany na skwerze. Miasto stroi się na ten dzień. Co jakiś czas pytasz ją, czy ma skur- cze, ale nie ma. Potem zapominasz pytać. Jecie obiad w restauracji ze stolikami wystawionymi na zewnątrz. Wymieniacie uwagi o książce, którą ty jej poleciłeś, prze- czytała ją już dawno, ale nigdy nie było okazji o tym po- rozmawiać. A może do kina? Przeglądacie repertuar w ga- zecie. Sensacyjne, ze strzelaniną, wykluczone. To powi- nien być jakiś wesoły, pozytywny film, ale nie głupia komedyjka. Niestety, nie grają nic ciekawego, nic odpo- wiedniego dla was. Więc jeszcze raz spacer. Ona męczy się tym chodzeniem, taszczy przed sobą brzuch, bardzo podobny do brzuchów piwoszy. Dyga jak kaczka. Paro- diujesz ją, śmieje się z ciebie, czyli z siebie. Chodzić, cho- dzić, chodzić, mówi przez telefon znajomy lekarz, najle- piej po schodach. Tu w parku niedaleko są takie jedne, wysokie, jak w filmie Eisensteina, mają dużo stopni. Li- czycie je, grubo ponad sto, dziś już nie pamiętasz ile. Wchodzicie trzy razy, ona mówi, mam już dość. Nama- wiasz ją na jeszcze jedną turę. I nadal nic. Miało być świę- to, a dzień rozmywa się, ciągnie, macie go już dość. Niech się coś dzieje, myślicie oboje. Lekarz mówił, że to może 7
  • 8. być parę dni, nawet tydzień. Ona bez powodu zaczyna się na ciebie złościć. Mówi, że za daleko zaparkowałeś, a moż- na było podjechać pod same schody. Tylko że kiedy rano tam parkowałeś, wcale nie mieliście zamiaru iść do scho- dów, tylko na śniadanie. Starasz się nie zwracać uwagi na jej słowa, nie brać ich do siebie. Kiedy ruszacie, ona zwra- ca ci głośno uwagę, żebyś nie hamował tak ostro, a ty musiałeś, żeby się nie zderzyć z busem, który wyjechał nagle zza zakrętu, nie było go tam, kiedy patrzyłeś w lu- sterko. Nic nie mówisz, za to twoja noga naciska zbyt mocno gaz, za chwilę znów musisz hamować, tym razem z powodu rowerzysty na pasach. Jak jedziesz, krzyczy ona, przez chwilę wydaje ci się, że to do rowerzysty, nie, to do ciebie, te słowa oddalają was, jedziecie w milcze- niu. Prawie pod domem ona nagle mówi, żebyś jechał do szpitala. Na pewno już, pytasz, rano się przecież wygłupi- liście, spanikowaliście. Jedź, mówi. Coś przegapiłeś, po drodze coś się z nią działo, ty nie patrzyłeś, byłeś na nią zły. Teraz sobie wyrzucasz, że zabrakło ci cierpliwości, posłusznie zawracasz na najbliższych światłach, uważa- jąc, żeby skręt był bardzo łagodny. Akcja się nasila, po drodze do szpitala ona co jakiś czas jęczy, ale nie ostro, gwałtownie, tylko powoli, jakby przez sen, jakby jej się coś złego śniło. Idziecie szybko na kategie, tym razem od razu widać, że skurcze się nasilają, gulgot maszyny jest szybszy, kreska idzie do góry i opada. Myślisz, że to już zaraz. Sprężasz się w sobie, przygotowujesz się. Znajomy lekarz przychodzi, patrzy na wykres wychodzący z ma- szyny. I jak, i jak, pytasz gorączkowo, idziemy na salę? Jeszcze, jeszcze, rozwarcie jest na razie małe. To kiedy, pytasz, wydaje ci się, że to działa mniej więcej tak jak 8
  • 9. imadło, śmieje się z ciebie lekarz, a to musi potrwać. Do końca mojego dyżuru powinno być po wszystkim, idźcie na górę, zajrzę do was za dwie godziny. Oczywiście zapo- minasz zapytać, kiedy on kończy swój dyżur, szukasz go. Gdzieś zniknął. Formalności w recepcji, pytają was o różne dokumenty, o kartę ciąży, ona ma to wszystko ze sobą, w torebce, nawet nie wiedziałeś, ile papierów tam nosi. Jesteście już w środku, na pokładzie. Każą wam zameldo- wać się na piętrze, meldujecie się, nikt nie ma dla was czasu, z takim kategie to jeszcze długo, macie czekać na korytarzu, może zwolni się jakaś sala, bo na razie wszyst- kie zajęte. Chciałbyś coś robić, pomóc, przyspieszyć to. Pytasz ją, czy nie chce wody albo soku, na dole jest dys- trybutor, mógłbyś zejść i kupić. Nie chce. Ale mógłbyś pójść do samochodu po rzeczy, tak. Masz zajęcie, spie- szysz się jednak, żeby ona w tym czasie, pod twoją nie- obecność, żeby to się nie stało, więc wracasz szybko, po paru minutach. Dajesz jej torbę, w której jest seledynowy szlafrok, kupiony specjalnie na tę okazję, ona zakłada go za jakimś parawanem. W tym szlafroku jest już jakaś szpi- talna, obca, nie twoja. Chciałbyś być potrzebny, próbu- jesz ją zagadywać, opowiadać jej historyjki z dzieciństwa, których ona nie ma ochoty słuchać, prosi, żebyś był cicho, bo skurcze jej się nasilają, musi się skoncentrować. Czu- jesz się zbędny, najlepiej by było, gdybyś sobie poszedł, nie możesz jednak pójść, bo ona na pewno potrzebuje twojej opieki, nikt tu przecież na nią nie zwraca uwagi. Zostajesz więc. To już zaraz, za chwilę, myślisz, nie wiesz, że to potrwa jeszcze parę godzin, w tym czasie urodzi kobieta w sali, która miała być zarezerwowana dla was, będzie strasznie krzyczała, ona przestraszy się tego, nie- 9
  • 10. potrzebnie, kobiecie pójdzie w sumie szybko, to jej trze- cie dziecko, zajmuje to godzinę z kawałkiem od przyjścia z bólami, z dużym rozwarciem, wy już jesteście tam pra- wie trzy godziny, na drugim kategie widać postęp, jednak niewielki, chcielibyście wejść do sali, skoro się zwolniła, zaglądasz tam, ale jeszcze trzeba w niej posprzątać, umyć podłogę z krwi, zdezynfekować. W końcu wchodzicie, to już chyba teraz, skurcze są coraz mocniejsze, przychodzą co parę minut, wtedy ona oddycha głośno, łapie cię mocno za rękę. Potem znów chodzi, uciska ją, mówi, że to jest podobnie, jakby robiła kupę, trochę się tego wsty- dzi, obawia, pyta cię, czy nic nie czujesz, mówisz, że nie. Nareszcie jesteś do czegoś potrzebny, poza tym załatwia- niem sali i łapaniem lekarzy. Teraz już ktoś przychodzi, robią jej jakieś badania, pytają o różne rzeczy. Ustawiają światło, szykują na podłodze fotel w kształcie dużej gruszki, właściwie worek wypełniony kulkami styropianu. Ta chwila jest blisko, zbierasz siły, których masz mało, czujesz ssanie w żołądku, od paru godzin nic nie jadłeś, trzeba było zjeść na samym początku, jak tu przyszliście, wtedy wydawało się, że to nastąpi zaraz, a minęło tyle czasu, teraz już za późno. Lekarz każe wam zrobić jesz- cze dwie ostatnie rundki po korytarzu, ją już strasznie boli, próbuje nie krzyczeć, nie całkiem to się udaje, z jej ust wychodzą głośne jęki, takie odgłosy, jakich nigdy jeszcze nie słyszałeś, masz wrażenie, że ona przestała być sobą, zamieniła się w jakieś dziwne zwierzę. Próbu- jesz wierzyć, że to ciągle ona, ocierasz jej pot z czoła. Ona mówi, że nie wytrzyma tego bólu, prosi o znieczule- nie, masz jej natychmiast załatwić znieczulenie, słyszysz. Na szczęście w sali jest już położna, wasza znajoma, za- 10
  • 11. opiekuje się nią dobrze, ty idziesz załatwiać znieczulenie. Lekarz mówi, proszę bardzo, możemy dać zastrzyk, to się robi w plecy, niedaleko kręgosłupa, jest ryzyko, jak się źle wceluje, może nastąpić paraliż, może już nigdy nie cho- dzić. Na pana odpowiedzialność, mówi lekarz, trzeba podpisać zgodę, że jakby co zgodziliście się, to była wasza decyzja. Niech się pan namyśli. Może nastąpić pa- raliż. Trochę panikujesz, ale nie możesz tego pokazać. Pytasz ją więc, czy na pewno, czy to znieczulenie jest konieczne, nie chcesz mówić o tym, co jej grozi w razie gdyby, nie chcesz jej denerwować. Ona więc mówi, że tak, chce, przecież mówiła, że strasznie ją boli, nie wy- trzyma tego. Już nikt ci nie pomoże, musisz zdecydować, jeśli ona wyląduje na tym wózku, ty ją będziesz pchał do końca życia. Mówisz lekarzowi, że tak, podpisujecie, zga- dzacie się. Każą jej stanąć, czekają na skurcz, to musi być tuż po, ona nie może się ruszyć ani o milimetr, jeśli się ruszy, igła się omsknie, lekarz nie trafi, i wtedy wiadomo. Ona nie może się też ruszyć, kiedy poczuje ukłucie w plecy. Dezynfekują to miejsce. Ona prosi, żeby przecze- kać jeszcze jeden skurcz, przychodzą teraz regularnie, dość często. Lekarz stoi ze strzykawką za jej plecami, ona go nie widzi, ale ty tak. Trzymasz ją za rękę, starasz się ukryć, co czujesz, nie chcesz, żeby ona wiedziała, jak bar- dzo się teraz boisz, prawie mdlejesz, wszystko ci się za- mazuje przed oczami, zaraz odpłyniesz, opadniesz na ziemię, wiedząc, że nie możesz tego zrobić, ona cię trzy- ma, odczułaby, to mógłby być ten minimalny ruch, powo- dujący, że igła nie trafi w to miejsce, gdzie trzeba. Po prostu musicie na długą chwilę zastygnąć, nie oddychać. Lekarz pyta, czy jest gotowa, ona odpowiada, że już. Na- 11
  • 12. bieracie głęboko powietrza, ty zamykasz oczy, żeby nie widzieć igły, którą lekarz zaraz wbije jej w plecy, niedale- ko kręgosłupa, w to jedyne właściwe miejsce, nie chcesz myśleć o niczym, żeby nie drgnąć, te obrazy same przy- chodzą do ciebie, przypominasz sobie, miałeś wtedy sześć lat, autobus wlókł się przez miasto, jechałeś na swoją własną egzekucję, macałeś palcem ząb, który rósł na przedzie, krzywo, mieli go wyrwać, żeby ten normalny, dorosły, na jego miejscu był taki jak trzeba, przed oczami kafelki czarno-białe niekończące się szachownice koryta- rzy poczekalnia krzesła zimne twarde oparcie z lakiero- wanej sklejki szuranie po podłodze metalowych nóg płacz jakieś postacie we mgle tego płaczu wreszcie wy- wołanie ze środka skąd zza drzwi wytłumione jęki krzyki z imienia i nazwiska dotyk czyjejś ręki na policzku połóż się na fotelu wypłucz usta odbyt spluwaczki popękanej w czarne żylaki pomarańczowe światło w oczy, za oknem chyba czubki drzew na brudnej fasadzie domu naprze- ciwko gruby kontur białego gołębia pokoju z listkiem w dziobie, znów szuranie brzęk ostrych narzędzi w bla- szanej misce ukłucie igły w dziąsło znieczulającej potem już niewiele chyba gruby opatrunek z gazy drapiącej zaci- snąć trzymać godzinę oślizgłej wyplutej do kosza z gru- bym ciemnoczerwonym śladem pierwsza męska men- struacja wtedy przestałeś być dzieckiem – już po wszystkim. Mówi lekarz, tamten obraz odpływa, przypo- minasz sobie, gdzie jesteś, ona oddycha głęboko, idzie nowy skurcz, zdążyliśmy. Teraz sam poród wydaje ci się błahostką, właściwie przyjemnością. Przychodzi znajomy lekarz, ten drugi gdzieś idzie, zostajecie we czwórkę jakby na kolacji, ona jest głównym gościem, bohaterem 12
  • 13. wieczoru, siedzi z rozwartymi nogami na tym fotelu gruszce, jak na szwedzkim filmie, który wam pokazywali miesiąc wcześniej, ty za nią, rękami obejmujesz ją tuż pod piersiami, głowę wystawiasz ponad jej ramieniem, ona wczepia się w ciebie, łapie cię za kark albo opiera ręce na twoich ramionach jak na poręczach fotela, krzy- czy, tuż nad twoim uchem, krzyk rezonuje w twojej gło- wie tuż obok jej głowy. Oni po drugiej stronie, jak goście, a raczej gospodarze na tej kolacji, lekarz patrzy cały czas w jej krocze, dowcipkuje, dla niego to zabawa, robił to tyle razy, położna trzyma lusterko, to dla was, żebyście coś widzieli, rozwarcie jest spore, lekarz maca brzuch, dziecko ułożone prawidłowo, głowa do dołu. Skurcze przychodzą falami, za jakiś czas widać czubek głowy, ciemny, włosy chyba, dziwnie to wygląda w tym lusterku. Przyj teraz, przyj, mówi znajomy lekarz, ona więc prze, skurcz mija, odpoczywa, przychodzi następny, mocniej, mówi znajoma położna, ona stara się jak najmocniej, stęka, krzyczy. Tobie też się wydaje, że w tym uczestni- czysz, przecież jesteś tuż za nią, obejmujesz ją, natężasz się, napinasz, bardziej, żeby mocniej, o mały włos nie za- czynasz krzyczeć wraz z nią, za nią, bardzo byś chciał, ale ciągle powstrzymujesz się, to by było śmieszne, ten twój krzyk, śmieszne i niepotrzebne, nie chcesz utracić kon- troli, nie chcesz zemdleć, lekarz mówił przedtem, żebyś się dobrze zastanowił, czy na pewno chcesz przy tym być, bo oni mają wielu takich chętnych, co potem mdleją w trakcie, trzeba ich reanimować, jest więcej kłopotu niż pożytku. Tacy to lepiej, żeby poczekali za drzwiami. Ty powiedziałeś, nie, no co ty, ja? Ja to na pewno nie, a on na to, każdy tak mówi, każdy kozakuje, a potem. Nie 13
  • 14. chcesz być jednym z tych słabych, co nie zdali egzaminu, uciekli, do końca życia będą ze sobą nieśli tę Patnę, boisz się, bo przecież tobie także może się przytrafić, skąd wiesz, czy nie. Zarazem chciałbyś raz uwolnić się, zrzucić wszystko z siebie, zatracić się, przeżyć coś, czego nie przeżywasz ani podczas orgazmu, ani podczas podniesie- nia, to jest prawdziwa tajemnica życia i wiary, a tam to tylko kuglarskie sztuczki, tylko rytuał, powtarzany milio- ny razy, to przytrafia ci się po raz pierwszy, może jedyny. W końcu ta chęć zwycięża, zamykasz oczy, ściskasz ją jeszcze mocniej, jesteście tak blisko siebie jak nigdy dotąd, wyczuwasz w niej już te skurcze, chwilę przed tym, zanim się naprawdę zaczną, zresztą odstępy między nimi są coraz krótsze, kiedy przychodzi kolejny, ty też przesz, też wyciskasz sobie coś z brzucha, może nawet krzyczysz razem z nią, wczuwasz się tak bardzo, że przez chwilę wydaje ci się, że to ty wyrzucasz z siebie to dziec- ko, a nie ona. Angażujesz się tak bardzo w to swoje wy- obrażenie, dopiero po chwili rejestrujesz, że pojawił się nowy dźwięk, ktoś jest oburzony, niezadowolony, nie chciał tu być, tam było lepiej, ty się dopiero musisz zasta- nowić, kto to jest, do licha, kto tu przyszedł, nie poznaję tego głosu, to ktoś nowy, obcy, myślisz, otwierasz oczy. Lekarz trzyma na rękach jakiś czerwony czy fioletowy mokry kształt, wtedy dociera do ciebie, że to już się stało, przegapiłeś najważniejszy moment, ona to już zrobiła, bez twojej wiedzy, sama, nawet nie poczułeś kiedy, po prostu jeszcze jeden skurcz i ten dzieciak wyskoczył na nadstawione ręce lekarza, nagle, plask, jak mokra bluzka z pralki po odwirowaniu i odemknięciu drzwiczek, ty byłeś obok, ale nie zauważyłeś, nie miałeś w tym żadne- 14
  • 15. go udziału, byłeś tylko statystą, czymś w rodzaju fotela z regulowanym oparciem. I zawsze będziesz tylko tym, nikim więcej, świadkiem cudu, nigdy świętym, nawet Jó- zefem. Twój udział wtedy, kilka szybkich ruchów, skądi- nąd przyjemnie, ale nie przeceniajmy tego. Teraz siedzisz obok, gładzisz ją po policzku, wycierasz jej pot z czoła, chcecie je zobaczyć, lekarz woła cię tam, na drugą stronę, położna podaje nożyczki, trzeba ich dwoje odciąć, od- dzielić od siebie. To jest twój obowiązek, rytualna nagro- da pocieszenia za to, że siedziałeś obok i nie brałeś w tym udziału. Boisz się nacisnąć, przecież to ciało, ta rurka, coś żywego, lekarz kiwa głową, że można, przytrzymuje pę- powinę plastikowym uchwytem, wahasz się, czy warto odcinać, teraz rurka jeszcze łączy dziecko z matką, a po- przez to z poprzednimi matkami, z przeszłością, z pra- matką, ginącą w mroku, kiedy to zrobisz, więź zostanie zerwana, nieodwołalnie, nie będzie można kliknąć na ikonkę new game, lekarz mówi, no dalej, śmiało, to męska rzecz, trzeba to zrobić, zresztą, co ważne, już się stało, przez sam fakt wyjścia, dziecko zostało już oddzielone, pępowina martwa, nie służy do niczego, plastikowe klesz- cze ściskają arterię, zamknęły dopływ tlenu, wody, pokar- mu, tego, co tam płynęło, dziecko oddycha samo, ta rura mu nie jest potrzebna, nie przeceniaj ważności tego, co zrobisz, to formalność, teraz, ostrza zwierają się, już przeciąłeś, zdając sobie nagle sprawę, jak bardzo to jest złudne, tych dwoje będzie ze sobą i tak zawsze bardziej niż ty z którymkolwiek z nich, kiedykolwiek. Ale na szczę- ście, nie ma czasu na myślenie, położna bierze na ręce dziecko, owinięte we flanelę, jeszcze całe w tej mazi, po- kazuje matce i gdzieś je zabiera, lekarz zostaje z nią, 15
  • 16. jeszcze trzeba urodzić łożysko, potem będzie ją zaszy- wał, nie wiesz, gdzie pójść, ona pokazuje ci wzrokiem, żebyś szedł za dzieckiem, wybiegasz, żeby go nie ukradli, nie podmienili. Doganiasz położną, chcesz odebrać dziec- ko, ona ci nie daje, jeszcze jesteś roztrzęsiony, jeszcze byś upuścił, za chwilę tak. Kładą je na wadze, samotne, jak kurczaka na sprzedaż, z góry w oczy światło, boi się tego, płacze, dobrze, że ta maszyna podgrzewa. Lekarka w białej masce na twarzy pochyla się, naciska jakieś guzi- ki, sprawdza. Dziesięć punktów mówi, nie wiesz, czy to dobrze, czy źle, dziesięć na dziesięć możliwych, dodaje. Próbujesz się z tego jakoś cieszyć, ale nie wiesz za bar- dzo jak, lekarka fachowo poprawia flanelowe zawinięcie, jest pan gotowy, chce pan wziąć? Boisz się, że upuścisz, zepsujesz, przecież to nowe, prosto ze sklepu, wolałbyś, żeby ktoś ci dostarczył do domu, zanim sam włączysz, dobrze by było przeczytać instrukcję, poćwiczyć, głupio zrobiłeś wtedy u znajomych, proponowali ci, żebyś po- trzymał, spróbował, nie chciałeś, bo to ich, obce, cudze, głupio ci było brać. Ale nie można czekać, powiedzieć, nie chcę, to też część egzaminu, próbujesz układać ręce, czy tak, czy lepiej, przymierzasz, lekarka podaje ci dziec- ko i nagle jakoś samo wskakuje ci to ułożenie, jakbyś robił to już kiedyś, przez wiele lat, tyle że dawno temu. Chwytasz je mocno, jest małe i w gruncie rzeczy lekkie, lekarka mówi, żeby uważać na główkę, niepotrzebnie, główka doskonale układa ci się w zagłębieniu łokcia, czu- jesz, że mógłbyś z nim biec po pagórkach, wcale się nie męcząc, padać, amortyzować uderzenia. Oczywiście nie robisz tego, idziesz bardzo wolno, ostrożnie, podłoga jest trochę mokra, była niedawno myta, przechodzisz 16
  • 17. przez długą salę, gdzie za parawanami leżą inne kobiety, może nawet krzyczą, ty tego jednak nie słyszysz. Dociera do ciebie tylko jeden dźwięk, kwilenie dziecka, kiedy wziąłeś je na ręce, przestało płakać i teraz cały czas wyda- je z siebie dziwne ni to skamlenie, ni to cichy skowyt, niepodobny do niczego, co słyszałeś wcześniej. Niepo- dobny do dźwięków wydawanych przez inne dzieci, mo- żesz to stwierdzić potem, kiedy leżycie na sali, jest tam jeszcze kilka kobiet, ty chciałeś wziąć osobny pokój, ale nie było, zresztą ona powiedziała, że nawet woli być z in- nymi kobietami, w razie czego będzie mogła poprosić o pomoc, zapytać, słyszysz więc głosy innych noworod- ków, one po prostu wrzeszczą, tylko twoje dziecko wyda- je taki dźwięk, niepowtarzalny, całkiem osobny, jakby cicho prosiło, żebyście byli obok, żebyście go nie zosta- wiali na śmietniku ani nawet na czyichś schodach, a to wszystko mówi w swoim własnym języku, który oboje ro- zumiecie, macie nadajniki nastawione na odpowiednią częstotliwość, wydaje się wam, że słyszelibyście je na końcu świata, w stepie, jak głos z Litwy. Dziecko na szczę- ście jest tu, obok, na wyciągnięcie ręki, a wy wcale nie zamierzacie go zostawiać, a wręcz przeciwnie, chcieliby- ście tu być z nim bez przerwy, co jest utrudnione, przy- najmniej w twoim wypadku, jest noc, inne matki powinny spać, pielęgniarka wygania cię do domu, skończyły się godziny odwiedzin, udajesz więc, że wychodzisz, paku- jesz się, ale w końcu zostajesz, trzymany tym kwileniem jak na smyczy, ona znów przychodzi, obiecujesz, że bę- dziesz bardzo cicho, dobrze, to jeszcze pół godziny, ta scena powtarza się kilka razy, w końcu przychodzi jakiś obcy lekarz, wygania cię definitywnie, matka musi spać, 17
  • 18. wychodzisz nad ranem, jeszcze w noc, zasypiasz, kiedy robi się jasno, w hałasie pierwszych tramwajów, trzy go- dziny później budzisz się, wracasz tam, jest akurat pora śniadania. Potem jakieś migawki, urywane obrazy, pro- blemy z karmieniem, jej obolałe piersi, próby ssania przez gumowy kapturek, jak seks przez prezerwatywę, nic dziwnego, że się to dziecku nie podoba, ty też byś tak nie chciał, nauka robienia zawiniątka z flanelowej pieluchy, ostatnie sprawunki z kartką w ręku, według listy, którą ona ci przygotowała, termin wypisania. Wynajmujesz salę w podziemiach, gdzie zwykle odbywają się bankiety, za- praszasz wszystkich, przyjaciół, znajomych, a nawet przy- godnych świadków tego zdarzenia, gratulują ci i zaraz idą po coś do jedzenia albo od razu po alkohol, kelner roznosi wódkę w małych kieliszkach, niektórzy biorą od razu po dwa, ty też wypiłeś kilka, na chybił trafił wybie- rasz chętnych do oglądania zdjęć z cyfrowego aparatu, który nosisz w tylnej kieszeni spodni. Nie z porodu. Wtedy o tym nie myślałeś, to zdjęcia z kolejnego dnia, z pierwszego poranka, są tam oboje, matka, trochę opuchnięta, z pozlepianymi włosami na poduszce, worki pod oczami, obok pomarszczony noworodek. Słabo go widać, na ogół ma zamknięte oczy, na jednym są otwarte, kiedy pokazujesz to zdjęcie, wszyscy ci mówią, że dziec- ko jest do ciebie podobne jak dwie krople wody, bierzesz to za dobrą monetę, pokazujesz dalej, próby karmienia, przewijanie. Myślisz, że to jest dla wszystkich ciekawe, może nawet dla niektórych jest, ale nie tak jak dla ciebie, nie zważasz na to, przeskakujesz kolejne klatki. Szukasz kogoś, komu mógłbyś opowiedzieć o tym wszystkim, co się stało i jak to się stało, jak cię zbudził rano jej krzyk 18
  • 19. i co zobaczyłeś wtedy w wannie, nie bardzo się to udaje, przerywają ci zaraz na samym początku. Jedni mówią, wiem, stary, wiem, jak to jest, poklepują cię, przechodzi- łem przez to, inni kręcą się nerwowo, naprawdę, chętnie posłucham, ale może później, na spokojnie, dopiero się urwałem z pracy, muszę trochę odetchnąć, a ty masz tu teraz gości do obsłużenia, może za chwilę, jak się prze- wali ten tłum. OK, więc może potem, za godzinę czy dwie, jak już wszyscy będą bardziej pijani, złapiesz kogoś, w ką- cie, w półmroku, opowiesz mu to wszystko, jak się bałeś, jak myślałeś, że zemdlejesz, teraz musisz udawać twarde- go, gościa, który przyjmuje takie rzeczy na spokojnie, dla którego to nic, ech, poród, miliony ludzi przez to prze- chodzą, a jeśli już ktoś tu ma coś do opowiadania, to twoja żona, w końcu to jej dziecko wyskoczyło z brzu- cha, musiała się napracować. Ty wykonałeś swoją robotę wcześniej, zresztą, zgódźmy się, to nie był wcale taki wielki wysiłek, nie ma nawet o czym opowiadać. A teraz to nic, bądź cool, przypadkiem nie zacznij płakać, nie roz- klejaj się, tego od ciebie nie oczekują, chyba nie chcesz być uznany za mięczaka. To kolejny egzamin, który mu- sisz zdać, gdybyś był kobietą, mógłbyś do woli opowia- dać swoim psiapsiółkom, jak było, jak cię bolało, co czu- łeś, one byłyby ciekawe, naprawdę by cię słuchały, któraś może trzymałaby cię za rękę. A tu nikt, nikogo, nawet później, przed północą, kiedy jesteś już naprawdę pijany, nagle wszyscy znikają, rozbiegają się, jest środek tygo- dnia, trzeba rano iść do pracy. Taksówkarz pomaga ci nosić prezenty, torebki z kokardami, paczki wypełniają cały bagażnik, nie mieszczą się, to przez butlę z gazem, część trzeba położyć na tylnym siedzeniu. Sympatyczny 19
  • 20. gość, trochę siwy, na pewno po pięćdziesiątce, mimo to przechodzisz z nim na „ty”, jemu to nie przeszkadza, słu- cha twojego monologu, czasem na początku wtrąca, wiem, wiem, potem już nic nie mówi. Pod wstecznym lu- sterkiem buja się na sznurku żółte drzewko z zapachem wanilii, opowieść rozkręca się, nareszcie jest słuchacz. Ale na długo przed końcem trzeba ją przerwać, cel po- dróży jest zbyt blisko, trzeba było zamieszkać w innej dzielnicy, dalej od centrum, a nie tu, teraz, kiedy mowa o pierwszym kategie, do końca daleko, a taksówkarz nagle hamuje, gasi silnik, włącza światła awaryjne. Jeste- śmy na miejscu, mówi. Znów pomaga z prezentami, do- staje duży napiwek, a wtedy liryczny podmiot tej opowie- ści, wykonawszy kolejny narracyjny coitus interruptus, gramoli się z tym wszystkim do mieszkania, pada na łóżko. Nagle przychodzi do niego wielkie zmęczenie, zbiorcza faktura za zużycie energii w ostatnim okresie rozliczeniowym, powiedzmy w ciągu miesiąca poprze- dzającego. Nie chce mu się nawet zdejmować butów, tylko spać, spać, choćby i tydzień. Żona mruczy coś przez sen. Przez okno wpada świat- ło księżyca czy też, mniej romantycznie, ulicznej latarni. Z kołyski, stojącej niedaleko, dobiega ciche posapywanie. Oj, było, kończy narrator swą opowieść, sam do siebie, w ostatnim przebłysku świadomości. Właściwie już śpi, kiedy dziecko, ten ósmy cud świata, odpowiada mu. Naj- pierw jękiem, a potem, samoistnie zaindukowane, głoś- nym płaczem. Który trwa. Narasta. To już nie jest kwi- lenie, ten cudowny koci pomruk co w szpitalu. Dziecko wrzeszczy, właściwie nawet ryczy. Kolka, chyba ma kolkę, informuje zaspanym głosem żona, dopiero co uśpiłam, 20
  • 21. po godzinie noszenia. Dziecko potwierdza tę informację głośniejszym spazmem. Tak, mam kolkę, zróbcie z tym coś, do cholery, mówi, jesteście moimi rodzicami czy nie? Teraz ty, musisz go ponosić, komentuje matka, może jeszcze zaśnie, odwraca się plecami. Ja, ja mam go nosić teraz, myśli na głos ojciec. Tak, teraz ty, twoja kolej, noś mnie, natychmiast, ryczy dziecko. Raczej rozkazuje, niż prosi. Widocznie przeczytało instrukcję, dostało manual do obsługi rodziców. Naciska na jakiś niewidoczny guzik. Działa. Narrator, któremu jeszcze przed chwilą wydawa- ło się, że będzie spał do końca świata, teraz posłusznie wstaje, bierze do ręki flanelowe zawiniątko, płaczącą ku- kiełkę, i zaczyna chodzić w kółko po pokoju, miarowo nią potrząsając, jakby był szamanem i odprawiał poporodo- we misterium. Jakby tańczył po narysowanym na podło- dze diagramie Eulera: skończył się czas święty granicz- ny, pora wykroczyć poza zakreskowane pole. To, co miał wcześniej do opowiedzenia, wydaje mu się teraz mało ważne. Na dobrą sprawę zupełnie nieistotne. Właściwa opowieść powinna dotyczyć tego, co jest, co dopiero bę- dzie. Co z nimi zrobi ta kukiełka. Niech więc mu Muu odda teraz jego purba, jego ojcowską nigapurbalele, rzuca zaklęcie w magicznym języku, niech mu pozwoli odczy- tać ten płaczący plik w programie Tata.exe, prosi mecha- niczne bóstwo, superkomputer sterujący. Dreptanie nar- ratora przypomina teraz taniec. Szuka właściwego rytmu. Luli, luli, dziecinko, luli, mówi czule, głosem, którego wcześniej u siebie nie słyszał. Resztkami świadomości obserwuje siebie z boku, zauważa, jak infantylne są jego pomruki, ale nie zważa na to. Byle to zadziałało, myśli, chciałby uśpić krzyczące dziecko. Zanim straci nad sobą 21
  • 22. panowanie, zanim rozdrażniony alkoholem i brakiem snu, wyrzuci je przez okno albo trzepnie nim o podłogę, czego by nie chciał. Byłoby to bowiem zachowanie niewłaściwe, nieadekwatne do sytuacji. Spowodowałoby nieodwracal- ne skutki. Skąd jednak ma wiedzieć, czy się tak nie zacho- wa? Kiedyś wiedział, do czego jest zdolny, znał siebie. Ale teraz? Wydaje mu się, że wszystko jest nowe, zupełnie inne niż przedtem. Świeżo upieczony szaman biega do- okoła swojego ogniska, domowego. Dzień się przeciąga, trzeszczą liny na słupach wysokiego napięcia. Latarnie gasną. Pierwsze tramwaje wyjeżdżają na miasto. Zaczyna się jakaś nowa, nie opowiedziana jeszcze historia.
  • 23. Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment pełnej wersji całej publikacji. Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj. Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu. Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie internetowym e-booksweb.pl - Audiobooki, ksiązki audio, e-booki .