SlideShare a Scribd company logo
1 of 5
Download to read offline
Halo, Murmańsk? Mówi się!
Siedziałam wygodnie na kanapie, a przez okno zajmujące całą ścianę rozpościerał się widok
na jezioro przed domem. Na zewnątrz było deszczowo i wietrznie, a gospodyni właśnie
stawiała przede mną kolejny kubek z herbatą. Byłam jej naprawdę wdzięczna, bo trochę
zmarzłam: działo się to w tę sobotę, w którą nie przejeżdżał tędy żaden autobus, a jak się
okazało po półtorej godzinie sterczenia na drodze – również żadne inne auto.
–      Kiitos – powiedziałam. Po fińsku znaczy to „dziękuję” i jest jednym z trzech słów,
jakie przyswoiłam sobie w tym języku w czasie poprzedniej wycieczki (drugie to keskusta,
czyli centrum, i raczej nie próbujcie bez jego znajomości próbować zjechać z drogi do
jakiegokolwiek miasta, a trzecie – „sauna”).
–      Nie – zaprotestowali ze śmiechem mieszkańcy domu nad jeziorem. – Nie jesteśmy
Finami, tylko Samami.
Wcale mnie tym nie zagięli. W czasie poprzedniej wycieczki jako jedyne lapońskie słowo
przyswoiłam sobie „dziękuję”, co nie było zresztą specjalnie skomplikowane.
–      Giittus – powiedziałam, zadowolona z siebie.
–      Nie – protestowali nadal moi gospodarze. – My jesteśmy innymi Samami.
Należeli do grupy Skolt i posługiwali się zupełnie innym językiem.
Jak w nim powiedzieć „dziękuję”?
To proste – spasib.
W samej Finlandii żyją trzy różne grupy Samów (nazywanie ich Lapończykami jest lekko
obraźliwe): najliczniejsza posługuje się językiem północnolapońskim, a dwie pozostałe to
Skolt i Inari. Właściwie to już niedobitki i w obu tych językach mówi kilkaset osób. Skolci
pierwotnie zamieszkiwali Półwysep Kolski u brzegów Morza Barentsa, który to skrawek
ziemi po wojnie przypadł ZSRR. Większość ludzi ewakuowano wtedy w głąb Finlandii,
a potem pozwolono im się przenieść na jej północ – wybrali głównie Sevettijärvi i okolice.
Część jednak została po drugiej stronie granicy. Na honorowym miejscu w domu moich
gospodarzy stało zdjęcie ich pobratymców z Rosji.
Porozmawialiśmy chwilę o związkach języka Skolt z rosyjskim, ktoś zapytał, czy go znam,
a chwilę potem gospodyni pokazała mi, że gotuje się woda na herbatę do termosu. Kiedy się
odwracałam od kuchenki, jeden z mężczyzn podał mi słuchawkę z zachęcającym gestem:
„Mów”.
–      Ałło? – usłyszałam po drugiej stronie.
Panowie zadzwonili do kuzyna w Murmańsku, żebym mogła sobie chwilę pogawędzić.
Mówi się, że mieszkańcy Finlandii – zarówno Finowie, jak i Lapończycy – są zamknięci
w sobie, milczący i niechętni do nawiązywania kontaktów z obcymi. Dla mnie to nieprawda –
poznałam w Finlandii równie dużo ludzi, co na każdej innej wycieczce. Z racji powszechnie
lubianych ortalionowych dresów, równie popularnych wąsów u panów i alkoholu, którego się
tu pije zdecydowanie więcej niż w innych państwach Skandynawii, czasami czułam się tam
nawet jak w domu.
Przygoda w domu Samów skończyła się tak, że odwieźli mnie z tej uczęszczanej od
poniedziałku do piątku drogi na Autostradę Arktyczną – jakieś 50 kilometrów w jedną stronę.
Jechałam już nią kiedyś, ale wtedy udało mi się dojechać może 150 kilometrów za koło
podbiegunowe. Teraz byłam przynajmniej dwa razy dalej i dopiero tutaj pojęłam, co ludzi gna
w to miejsce: prosta jak strzała, znikająca i pojawiająca się za kolejnymi pagórkami,
przecinająca pustkowia zajęte jedynie przez lasy i bagna droga, wyglądała jak autostrada
donikąd. Wieki temu Samowie przemierzali te tereny, wędrując nad Morze Arktyczne, które
było dla nich najważniejszym oknem na świat i najlepszym miejscem na sprzedaż i wymianę
towarów. Kiedy między Rovaniemi i położonym 310 kilometrów na północ od niego Ivalo –
największą fińską metropolią na północy – wytyczono szlak pocztowy, pokonanie go konno
zajmowało pięć dni. Gdy na początku ubiegłego wieku ambitny dyrektor budowy dróg
postanowił usprawnić komunikację i zbudować drogę, która pozwoliłaby wymienić konie
i renifery na coraz bardziej dostępne auta, czas przejazdu skrócił się do dwóch dni.
Dzisiaj dojazd do Rovaniemi – gładkim jak lustro asfaltem – zajmuje kilka godzin. Na trasie
nie ma już gospód i miejsc, w których wymienia się konie, tuż przed miastem wyrosła za to
niespodziewana dodatkowa atrakcja – wioska św. Mikołaja. Chociaż mocno kiczowata, jest
jednym z tych miejsc, gdzie dorosły staje się dzieckiem, a podróżujący z bagażem
podręcznym żałuje, że nie ma także bagażu nadawanego. Szaleństwo kupowania prezentów
trwa tu cały rok: w kolejnych sklepach stoją ubrane choinki, z wystaw machają sztuczne
Mikołaje, a z głośników nieprzerwanie płyną kolędy. Nie ma chyba przedmiotu ani gadżetu,
którego tutaj nie można by kupić w wersji z reniferem czy Mikołajem: kubki, koszulki,
ręczniki, koce i długopisy to banał, bo na półkach bez problemu znajdziecie także ozdobione
wizerunkiem świętego szczoteczki do zębów, widelce czy spinacze do bielizny. Jeśli
będziecie w wiosce z dziećmi, zastanówcie się jednak, zanim pójdziecie z nimi do którejś
z restauracji – studiując menu, mogą się srodze rozczarować: renifera serwują tu nie tylko
jako kotlet, ale też w wersji pita czy kebab.
Leżałam na drewnianych ławkach dokładnie na kole podbiegunowym. Z góry świeciło ostre
słońce (właściwie to było całkiem normalnym, a nawet marnym słońcem, ale mnie po
zimnych wieczorach i rankach na północy jawiło się jako tropikalne), z jednego sklepu
dobiegały dźwięki Last Christmas, z drugiego zagłuszały je Jingle Bells, a grupa niemieckich
turystów po chóralnym odśpiewaniu Stille Nacht na polecenie pilotki ustawiała się do zdjęcia,
które miało udokumentować, jak przechodzą linię wyznaczającą koło podbiegunowe. Kiedy
hałas nieco ucichł, w wejściu do najbliższego sklepu pewien Mikołaj odezwał się głośnym
„Ho ho ho!” (plastikowa figura reagowała tak na każdego wchodzącego klienta), a z domu
prawdziwego świętego wyjrzał na chwilę skrzat. Pora wstać i udać się na audiencję.




Spotkanie z Mikołajem – wersja dla grzecznych dzieci
Dom św. Mikołaja stoi dokładnie na kole podbiegunowym: po prawej stronie jest jego biuro,
po lewej – restauracja, a u wejścia do wieży zwieńczonej dachem przypominającym kapelusz
czarodzieja i napisem Santa Claus is here czuwa skrzat. Kiedy drzwi do wieży się otworzyły
i weszłam do środka, poczułam mroźne zimno. Droga do świętego wiodła najpierw przez
lodowaty krajobraz, potem szłam przez tykający mechanizm ogromnego starego zegara. Na
ścianach wisiały setki zdjęć ludzi ze świętym: młodych i starych, smutnych i uśmiechniętych,
w swetrach i garniturach. Zdążyłam pomyśleć, że poczciwy święty musi być strasznie
zapracowany, spotykając się z tyloma osobami i wysyłając tysiące kartek z życzeniami
(trzeba jednak przyznać, że te płynęły też w drugą stronę: Mikołaj otrzymał ich 15 miliardów,
a wśród narodów, które piszą do niego najczęściej jesteśmy na dumnej czwartej pozycji,
wyprzedzając w tej konkurencji m.in. Finlandię i Japonię), kiedy skrzat kiwnął mi od drzwi,
że mogę wejść do środka. Audiencja u Mikołaja odbywa się sam na sam.
Święty wyglądał dokładnie tak, jak wyglądać powinien: miał kręconą białą brodę, okulary
w srebrnych oprawkach i uśmiech nieschodzący z ust. Siedział na ławce na środku sali
i gestem dał znać, żebym do niego podeszła. Wkrótce miało się okazać, że jest nie tylko
wspaniałomyślny, ale także mądry.
–      Where are you from? – zagaił.
–      Puola – popisałam się moim czwartym słowem po fińsku.
–      Dżien dobry – odrzekł na to Mikołaj.
Potem zapytał, czy przyjechałam do Rovaniemi autobusem, mając najwyraźniej na myśli
drogę z Polski.
–      Nie, stopem – odpowiedziałam, myśląc o mojej przeprawie z Kirkenes, na co Mikołaj
odrzekł:
–      Ho ho ho!
Na koniec życzył mi miłych wspomnień z Laponii i powiedział po polsku „Dziękuję”.
Kiedy w biurze na dole oglądałam zdjęcia, które zrobił nam skrzat, usłyszałam, jak kobieta,
która wyszła z audiencji za mną, chwali się otrzymanym od Mikołaja prezentem. Musiałam
być niegrzeczna, bo mi żadnego nie zaproponował.




Spotkanie z Mikołajem – wersja dla niegrzecznych dzieci
Dom św. Mikołaja stoi dokładnie na kole podbiegunowym, ale koło podbiegunowe w tym
miejscu wcale nie istnieje. Ponieważ jest umownym okręgiem wytyczonym wokół bieguna,
charakteryzującym się jednym dniem w roku, kiedy słońce w ogóle nie zachodzi (przesilenie
letnie) i jednym zimowym, kiedy wcale nie wschodzi, a biegun stale się przesuwa, wędruje
razem z nim – nawet 2 metry dziennie. Sam święty pochodzi z Turcji i w Finlandii nigdy nie
był, a pewnie też o niej nie słyszał. Informację o jego domu w górach na wschodnich
rubieżach Finlandii puścił w świat i spopularyzował pewien dziennikarz radiowy, ale
ponieważ po wojnie teren ten znalazł się niebezpiecznie blisko granicy ZSRR, Mikołaja
trzeba było w trybie awaryjnym gdzieś przenieść. Padło na Rovaniemi.
Chciałam zrobić Mikołajowi zdjęcie, ale skrzat mi nie pozwolił – po przekroczeniu wejścia
do wieży używanie własnych aparatów i kamer jest surowo zabronione. Monopol na
fotografowanie ma jedynie on, a kiedy pstryknął już dwie fotki, dał znać, że gotowe i Mikołaj
zaczął się żegnać.
Kobieta, która wyszła za mną od świętego z prezentem, sama go sobie wcześniej kupiła –
w sklepie przy jego biurze (to powszechnie stosowana praktyka).
Zostawienie adresu znajomego dziecka, aby Mikołaj mógł mu wysłać kartkę z życzeniami,
kosztowało 7 euro. Tańszy był certyfikat przekroczenia koła podbiegunowego. Być może
dlatego, że niekoniecznie się to zrobiło.
Musicie mi w to wszystko uwierzyć na słowo, bo żadnego dowodu na spotkanie ze świętym
nie mam. Za zdjęcie, które zrobił nam skrzat, w jego biurze zażyczyli sobie 25 euro (można
było go nie kupić, ale nie można było odmówić jego zrobienia, co pracownicy wioski
tłumaczyli „zbiorami do archiwum”). Oczywiście, że nie kupiłam: po wędrówce przez
lapońskie bezdroża miałam od tygodnia niemyte włosy, a obejmujący mnie Mikołaj wyglądał
dokładnie tak, jak każdy inny w dowolnym centrum handlowym.

A jednak Mikołaj istnieje
Pogodziłam się z myślą, że 15 kilometrów tej drogi pokonam piechotą. Była to wyjątkowa
lokalna droga i przez godzinę minął mnie tylko jeden samochód (jego kierowca
przepraszająco pokazał, że zaraz skręca).
Wtedy usłyszałam za sobą auto. Zatrzymało się z piskiem opon na poboczu, a kierowca po
obejrzeniu mapy, którą trzymałam w ręku stwierdził, że odwiezie mnie tam, dokąd chcę.
Kiedy wsiadłam i zapięłam pasy, z uśmiechem zakrzyknął:
–      Myśl pozytywnie!
A potem:
–      Jestem panem cukierkiem!
Mężczyzna był przedstawicielem pewnej znanej fabryki czekoladek i pochodził z Rovaniemi,
a kiedy mi wręczał torbę słodyczy, drogę przebiegł nam biały renifer.

More Related Content

Viewers also liked

国際政治基礎A Spring 2015 CLASS 1 LECTURE 1
国際政治基礎A Spring 2015 CLASS 1 LECTURE 1国際政治基礎A Spring 2015 CLASS 1 LECTURE 1
国際政治基礎A Spring 2015 CLASS 1 LECTURE 1HStevenGreen
 
国際政治基礎a 2015 class 13 lect 11
国際政治基礎a 2015 class 13 lect 11国際政治基礎a 2015 class 13 lect 11
国際政治基礎a 2015 class 13 lect 11HStevenGreen
 
国際政治基礎A SPRING 2015 CLASS 10 LECTURE 8
国際政治基礎A SPRING 2015 CLASS 10 LECTURE 8国際政治基礎A SPRING 2015 CLASS 10 LECTURE 8
国際政治基礎A SPRING 2015 CLASS 10 LECTURE 8HStevenGreen
 
国際政治基礎A 2015 class 12 lecture 10
国際政治基礎A 2015 class 12 lecture 10 国際政治基礎A 2015 class 12 lecture 10
国際政治基礎A 2015 class 12 lecture 10 HStevenGreen
 
国際政治基礎A Spring 2015 CLASS 2 LECTURE 2
国際政治基礎A Spring 2015 CLASS 2 LECTURE 2国際政治基礎A Spring 2015 CLASS 2 LECTURE 2
国際政治基礎A Spring 2015 CLASS 2 LECTURE 2HStevenGreen
 
PDF della lezione di tecnologia.
PDF della lezione di tecnologia. PDF della lezione di tecnologia.
PDF della lezione di tecnologia. DiegoJ108
 
Instrumen penelitian buku (isi dan penyajian)
Instrumen penelitian buku (isi dan penyajian)Instrumen penelitian buku (isi dan penyajian)
Instrumen penelitian buku (isi dan penyajian)Achmad Qurony
 
国際政治基礎A SPRING 2015 CLASS 11 LECTURE 9
国際政治基礎A SPRING 2015 CLASS 11 LECTURE 9国際政治基礎A SPRING 2015 CLASS 11 LECTURE 9
国際政治基礎A SPRING 2015 CLASS 11 LECTURE 9HStevenGreen
 
IP FALL 2015 Class 2 国際政治基礎B fall 2015 class 2
IP FALL 2015 Class 2 国際政治基礎B fall 2015 class 2IP FALL 2015 Class 2 国際政治基礎B fall 2015 class 2
IP FALL 2015 Class 2 国際政治基礎B fall 2015 class 2HStevenGreen
 
Fundamental concepts of international politics spring 2015 class 14 lect 12
Fundamental concepts of international politics spring 2015 class 14 lect 12Fundamental concepts of international politics spring 2015 class 14 lect 12
Fundamental concepts of international politics spring 2015 class 14 lect 12HStevenGreen
 
IP FALL 2015 Class 1 国際政治基礎B fall 2015 class 1 part 1
IP FALL 2015 Class 1 国際政治基礎B fall 2015 class 1 part 1IP FALL 2015 Class 1 国際政治基礎B fall 2015 class 1 part 1
IP FALL 2015 Class 1 国際政治基礎B fall 2015 class 1 part 1HStevenGreen
 
IP Fall 2015 Class 1 Part II 国際政治基礎B fall 2015 class 1 part ii
IP Fall 2015 Class 1 Part II 国際政治基礎B fall 2015 class 1 part iiIP Fall 2015 Class 1 Part II 国際政治基礎B fall 2015 class 1 part ii
IP Fall 2015 Class 1 Part II 国際政治基礎B fall 2015 class 1 part iiHStevenGreen
 
国際政治基礎a 2015 final test soft power case study
国際政治基礎a 2015 final test soft power case study国際政治基礎a 2015 final test soft power case study
国際政治基礎a 2015 final test soft power case studyHStevenGreen
 

Viewers also liked (15)

国際政治基礎A Spring 2015 CLASS 1 LECTURE 1
国際政治基礎A Spring 2015 CLASS 1 LECTURE 1国際政治基礎A Spring 2015 CLASS 1 LECTURE 1
国際政治基礎A Spring 2015 CLASS 1 LECTURE 1
 
国際政治基礎a 2015 class 13 lect 11
国際政治基礎a 2015 class 13 lect 11国際政治基礎a 2015 class 13 lect 11
国際政治基礎a 2015 class 13 lect 11
 
国際政治基礎A SPRING 2015 CLASS 10 LECTURE 8
国際政治基礎A SPRING 2015 CLASS 10 LECTURE 8国際政治基礎A SPRING 2015 CLASS 10 LECTURE 8
国際政治基礎A SPRING 2015 CLASS 10 LECTURE 8
 
SmartCode
SmartCodeSmartCode
SmartCode
 
国際政治基礎A 2015 class 12 lecture 10
国際政治基礎A 2015 class 12 lecture 10 国際政治基礎A 2015 class 12 lecture 10
国際政治基礎A 2015 class 12 lecture 10
 
国際政治基礎A Spring 2015 CLASS 2 LECTURE 2
国際政治基礎A Spring 2015 CLASS 2 LECTURE 2国際政治基礎A Spring 2015 CLASS 2 LECTURE 2
国際政治基礎A Spring 2015 CLASS 2 LECTURE 2
 
PDF della lezione di tecnologia.
PDF della lezione di tecnologia. PDF della lezione di tecnologia.
PDF della lezione di tecnologia.
 
Instrumen penelitian buku (isi dan penyajian)
Instrumen penelitian buku (isi dan penyajian)Instrumen penelitian buku (isi dan penyajian)
Instrumen penelitian buku (isi dan penyajian)
 
国際政治基礎A SPRING 2015 CLASS 11 LECTURE 9
国際政治基礎A SPRING 2015 CLASS 11 LECTURE 9国際政治基礎A SPRING 2015 CLASS 11 LECTURE 9
国際政治基礎A SPRING 2015 CLASS 11 LECTURE 9
 
IP FALL 2015 Class 2 国際政治基礎B fall 2015 class 2
IP FALL 2015 Class 2 国際政治基礎B fall 2015 class 2IP FALL 2015 Class 2 国際政治基礎B fall 2015 class 2
IP FALL 2015 Class 2 国際政治基礎B fall 2015 class 2
 
Fundamental concepts of international politics spring 2015 class 14 lect 12
Fundamental concepts of international politics spring 2015 class 14 lect 12Fundamental concepts of international politics spring 2015 class 14 lect 12
Fundamental concepts of international politics spring 2015 class 14 lect 12
 
IP FALL 2015 Class 1 国際政治基礎B fall 2015 class 1 part 1
IP FALL 2015 Class 1 国際政治基礎B fall 2015 class 1 part 1IP FALL 2015 Class 1 国際政治基礎B fall 2015 class 1 part 1
IP FALL 2015 Class 1 国際政治基礎B fall 2015 class 1 part 1
 
Proposal Tesis
Proposal TesisProposal Tesis
Proposal Tesis
 
IP Fall 2015 Class 1 Part II 国際政治基礎B fall 2015 class 1 part ii
IP Fall 2015 Class 1 Part II 国際政治基礎B fall 2015 class 1 part iiIP Fall 2015 Class 1 Part II 国際政治基礎B fall 2015 class 1 part ii
IP Fall 2015 Class 1 Part II 国際政治基礎B fall 2015 class 1 part ii
 
国際政治基礎a 2015 final test soft power case study
国際政治基礎a 2015 final test soft power case study国際政治基礎a 2015 final test soft power case study
国際政治基礎a 2015 final test soft power case study
 

Lecę dalej fragment 1

  • 1. Halo, Murmańsk? Mówi się! Siedziałam wygodnie na kanapie, a przez okno zajmujące całą ścianę rozpościerał się widok na jezioro przed domem. Na zewnątrz było deszczowo i wietrznie, a gospodyni właśnie stawiała przede mną kolejny kubek z herbatą. Byłam jej naprawdę wdzięczna, bo trochę zmarzłam: działo się to w tę sobotę, w którą nie przejeżdżał tędy żaden autobus, a jak się okazało po półtorej godzinie sterczenia na drodze – również żadne inne auto. – Kiitos – powiedziałam. Po fińsku znaczy to „dziękuję” i jest jednym z trzech słów, jakie przyswoiłam sobie w tym języku w czasie poprzedniej wycieczki (drugie to keskusta, czyli centrum, i raczej nie próbujcie bez jego znajomości próbować zjechać z drogi do jakiegokolwiek miasta, a trzecie – „sauna”). – Nie – zaprotestowali ze śmiechem mieszkańcy domu nad jeziorem. – Nie jesteśmy Finami, tylko Samami. Wcale mnie tym nie zagięli. W czasie poprzedniej wycieczki jako jedyne lapońskie słowo przyswoiłam sobie „dziękuję”, co nie było zresztą specjalnie skomplikowane. – Giittus – powiedziałam, zadowolona z siebie. – Nie – protestowali nadal moi gospodarze. – My jesteśmy innymi Samami. Należeli do grupy Skolt i posługiwali się zupełnie innym językiem. Jak w nim powiedzieć „dziękuję”? To proste – spasib. W samej Finlandii żyją trzy różne grupy Samów (nazywanie ich Lapończykami jest lekko obraźliwe): najliczniejsza posługuje się językiem północnolapońskim, a dwie pozostałe to Skolt i Inari. Właściwie to już niedobitki i w obu tych językach mówi kilkaset osób. Skolci pierwotnie zamieszkiwali Półwysep Kolski u brzegów Morza Barentsa, który to skrawek ziemi po wojnie przypadł ZSRR. Większość ludzi ewakuowano wtedy w głąb Finlandii, a potem pozwolono im się przenieść na jej północ – wybrali głównie Sevettijärvi i okolice. Część jednak została po drugiej stronie granicy. Na honorowym miejscu w domu moich gospodarzy stało zdjęcie ich pobratymców z Rosji. Porozmawialiśmy chwilę o związkach języka Skolt z rosyjskim, ktoś zapytał, czy go znam, a chwilę potem gospodyni pokazała mi, że gotuje się woda na herbatę do termosu. Kiedy się odwracałam od kuchenki, jeden z mężczyzn podał mi słuchawkę z zachęcającym gestem: „Mów”. – Ałło? – usłyszałam po drugiej stronie. Panowie zadzwonili do kuzyna w Murmańsku, żebym mogła sobie chwilę pogawędzić.
  • 2. Mówi się, że mieszkańcy Finlandii – zarówno Finowie, jak i Lapończycy – są zamknięci w sobie, milczący i niechętni do nawiązywania kontaktów z obcymi. Dla mnie to nieprawda – poznałam w Finlandii równie dużo ludzi, co na każdej innej wycieczce. Z racji powszechnie lubianych ortalionowych dresów, równie popularnych wąsów u panów i alkoholu, którego się tu pije zdecydowanie więcej niż w innych państwach Skandynawii, czasami czułam się tam nawet jak w domu. Przygoda w domu Samów skończyła się tak, że odwieźli mnie z tej uczęszczanej od poniedziałku do piątku drogi na Autostradę Arktyczną – jakieś 50 kilometrów w jedną stronę. Jechałam już nią kiedyś, ale wtedy udało mi się dojechać może 150 kilometrów za koło podbiegunowe. Teraz byłam przynajmniej dwa razy dalej i dopiero tutaj pojęłam, co ludzi gna w to miejsce: prosta jak strzała, znikająca i pojawiająca się za kolejnymi pagórkami, przecinająca pustkowia zajęte jedynie przez lasy i bagna droga, wyglądała jak autostrada donikąd. Wieki temu Samowie przemierzali te tereny, wędrując nad Morze Arktyczne, które było dla nich najważniejszym oknem na świat i najlepszym miejscem na sprzedaż i wymianę towarów. Kiedy między Rovaniemi i położonym 310 kilometrów na północ od niego Ivalo – największą fińską metropolią na północy – wytyczono szlak pocztowy, pokonanie go konno zajmowało pięć dni. Gdy na początku ubiegłego wieku ambitny dyrektor budowy dróg postanowił usprawnić komunikację i zbudować drogę, która pozwoliłaby wymienić konie i renifery na coraz bardziej dostępne auta, czas przejazdu skrócił się do dwóch dni. Dzisiaj dojazd do Rovaniemi – gładkim jak lustro asfaltem – zajmuje kilka godzin. Na trasie nie ma już gospód i miejsc, w których wymienia się konie, tuż przed miastem wyrosła za to niespodziewana dodatkowa atrakcja – wioska św. Mikołaja. Chociaż mocno kiczowata, jest jednym z tych miejsc, gdzie dorosły staje się dzieckiem, a podróżujący z bagażem podręcznym żałuje, że nie ma także bagażu nadawanego. Szaleństwo kupowania prezentów trwa tu cały rok: w kolejnych sklepach stoją ubrane choinki, z wystaw machają sztuczne Mikołaje, a z głośników nieprzerwanie płyną kolędy. Nie ma chyba przedmiotu ani gadżetu, którego tutaj nie można by kupić w wersji z reniferem czy Mikołajem: kubki, koszulki, ręczniki, koce i długopisy to banał, bo na półkach bez problemu znajdziecie także ozdobione wizerunkiem świętego szczoteczki do zębów, widelce czy spinacze do bielizny. Jeśli będziecie w wiosce z dziećmi, zastanówcie się jednak, zanim pójdziecie z nimi do którejś z restauracji – studiując menu, mogą się srodze rozczarować: renifera serwują tu nie tylko jako kotlet, ale też w wersji pita czy kebab. Leżałam na drewnianych ławkach dokładnie na kole podbiegunowym. Z góry świeciło ostre słońce (właściwie to było całkiem normalnym, a nawet marnym słońcem, ale mnie po
  • 3. zimnych wieczorach i rankach na północy jawiło się jako tropikalne), z jednego sklepu dobiegały dźwięki Last Christmas, z drugiego zagłuszały je Jingle Bells, a grupa niemieckich turystów po chóralnym odśpiewaniu Stille Nacht na polecenie pilotki ustawiała się do zdjęcia, które miało udokumentować, jak przechodzą linię wyznaczającą koło podbiegunowe. Kiedy hałas nieco ucichł, w wejściu do najbliższego sklepu pewien Mikołaj odezwał się głośnym „Ho ho ho!” (plastikowa figura reagowała tak na każdego wchodzącego klienta), a z domu prawdziwego świętego wyjrzał na chwilę skrzat. Pora wstać i udać się na audiencję. Spotkanie z Mikołajem – wersja dla grzecznych dzieci Dom św. Mikołaja stoi dokładnie na kole podbiegunowym: po prawej stronie jest jego biuro, po lewej – restauracja, a u wejścia do wieży zwieńczonej dachem przypominającym kapelusz czarodzieja i napisem Santa Claus is here czuwa skrzat. Kiedy drzwi do wieży się otworzyły i weszłam do środka, poczułam mroźne zimno. Droga do świętego wiodła najpierw przez lodowaty krajobraz, potem szłam przez tykający mechanizm ogromnego starego zegara. Na ścianach wisiały setki zdjęć ludzi ze świętym: młodych i starych, smutnych i uśmiechniętych, w swetrach i garniturach. Zdążyłam pomyśleć, że poczciwy święty musi być strasznie zapracowany, spotykając się z tyloma osobami i wysyłając tysiące kartek z życzeniami (trzeba jednak przyznać, że te płynęły też w drugą stronę: Mikołaj otrzymał ich 15 miliardów, a wśród narodów, które piszą do niego najczęściej jesteśmy na dumnej czwartej pozycji, wyprzedzając w tej konkurencji m.in. Finlandię i Japonię), kiedy skrzat kiwnął mi od drzwi, że mogę wejść do środka. Audiencja u Mikołaja odbywa się sam na sam. Święty wyglądał dokładnie tak, jak wyglądać powinien: miał kręconą białą brodę, okulary w srebrnych oprawkach i uśmiech nieschodzący z ust. Siedział na ławce na środku sali i gestem dał znać, żebym do niego podeszła. Wkrótce miało się okazać, że jest nie tylko wspaniałomyślny, ale także mądry. – Where are you from? – zagaił. – Puola – popisałam się moim czwartym słowem po fińsku. – Dżien dobry – odrzekł na to Mikołaj. Potem zapytał, czy przyjechałam do Rovaniemi autobusem, mając najwyraźniej na myśli drogę z Polski. – Nie, stopem – odpowiedziałam, myśląc o mojej przeprawie z Kirkenes, na co Mikołaj odrzekł: – Ho ho ho!
  • 4. Na koniec życzył mi miłych wspomnień z Laponii i powiedział po polsku „Dziękuję”. Kiedy w biurze na dole oglądałam zdjęcia, które zrobił nam skrzat, usłyszałam, jak kobieta, która wyszła z audiencji za mną, chwali się otrzymanym od Mikołaja prezentem. Musiałam być niegrzeczna, bo mi żadnego nie zaproponował. Spotkanie z Mikołajem – wersja dla niegrzecznych dzieci Dom św. Mikołaja stoi dokładnie na kole podbiegunowym, ale koło podbiegunowe w tym miejscu wcale nie istnieje. Ponieważ jest umownym okręgiem wytyczonym wokół bieguna, charakteryzującym się jednym dniem w roku, kiedy słońce w ogóle nie zachodzi (przesilenie letnie) i jednym zimowym, kiedy wcale nie wschodzi, a biegun stale się przesuwa, wędruje razem z nim – nawet 2 metry dziennie. Sam święty pochodzi z Turcji i w Finlandii nigdy nie był, a pewnie też o niej nie słyszał. Informację o jego domu w górach na wschodnich rubieżach Finlandii puścił w świat i spopularyzował pewien dziennikarz radiowy, ale ponieważ po wojnie teren ten znalazł się niebezpiecznie blisko granicy ZSRR, Mikołaja trzeba było w trybie awaryjnym gdzieś przenieść. Padło na Rovaniemi. Chciałam zrobić Mikołajowi zdjęcie, ale skrzat mi nie pozwolił – po przekroczeniu wejścia do wieży używanie własnych aparatów i kamer jest surowo zabronione. Monopol na fotografowanie ma jedynie on, a kiedy pstryknął już dwie fotki, dał znać, że gotowe i Mikołaj zaczął się żegnać. Kobieta, która wyszła za mną od świętego z prezentem, sama go sobie wcześniej kupiła – w sklepie przy jego biurze (to powszechnie stosowana praktyka). Zostawienie adresu znajomego dziecka, aby Mikołaj mógł mu wysłać kartkę z życzeniami, kosztowało 7 euro. Tańszy był certyfikat przekroczenia koła podbiegunowego. Być może dlatego, że niekoniecznie się to zrobiło. Musicie mi w to wszystko uwierzyć na słowo, bo żadnego dowodu na spotkanie ze świętym nie mam. Za zdjęcie, które zrobił nam skrzat, w jego biurze zażyczyli sobie 25 euro (można było go nie kupić, ale nie można było odmówić jego zrobienia, co pracownicy wioski tłumaczyli „zbiorami do archiwum”). Oczywiście, że nie kupiłam: po wędrówce przez lapońskie bezdroża miałam od tygodnia niemyte włosy, a obejmujący mnie Mikołaj wyglądał dokładnie tak, jak każdy inny w dowolnym centrum handlowym. A jednak Mikołaj istnieje
  • 5. Pogodziłam się z myślą, że 15 kilometrów tej drogi pokonam piechotą. Była to wyjątkowa lokalna droga i przez godzinę minął mnie tylko jeden samochód (jego kierowca przepraszająco pokazał, że zaraz skręca). Wtedy usłyszałam za sobą auto. Zatrzymało się z piskiem opon na poboczu, a kierowca po obejrzeniu mapy, którą trzymałam w ręku stwierdził, że odwiezie mnie tam, dokąd chcę. Kiedy wsiadłam i zapięłam pasy, z uśmiechem zakrzyknął: – Myśl pozytywnie! A potem: – Jestem panem cukierkiem! Mężczyzna był przedstawicielem pewnej znanej fabryki czekoladek i pochodził z Rovaniemi, a kiedy mi wręczał torbę słodyczy, drogę przebiegł nam biały renifer.